rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Odejście abp. Dzięgi to nie może być koniec

Abp Andrzej Dzięga podczas procesji w Bożego Ciała w Szczecinie, 16 czerwca 2022 r. Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.pl

Bez publicznego rozliczenia działań i zaniechań byłego metropolity szczecińskiego nie da się skutecznie odrzucić w Kościele „mentalności Dzięgi”. Swoją rolę ma do odegrania także państwowy wymiar sprawiedliwości.

Nareszcie odchodzi. Alleluja! Chwała Panu! To pierwsza reakcja na ogłoszoną wczoraj informację o przyjęciu przez papieża rezygnacji abp. Andrzeja Dzięgi z urzędu metropolity szczecińsko-kamieńskiego. Wreszcie odejdzie i straci prawo głosu w Konferencji Episkopatu Polski!

Ale zaraz pojawia się – i u mnie, i u wielu innych osób – niezwykle gorzka, wręcz przerażająca świadomość, że przecież odchodzi on w najgorszy możliwy kościelny sposób: bez prawdy, bez określenia winy, bez wskazania odpowiedzialności, bez kary, bez przejrzystości, bez uczciwości, bez jakiejkolwiek informacji o efektach postępowań kanonicznych prowadzonych przeciwko niemu. A bez tych cech kościelna rozliczalność staje się farsą i karykaturą samej siebie.

Zeznania abp. Dzięgi w sprawie sandomierskiej zostały uznane za niewiarygodne przez sąd państwowy – i pierwszej, i drugiej instancji

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Odczuwam więc w sumie dziś nie radość i nadzieję, lecz głęboki wstyd, że nasz Kościół znów nie jest przejrzystym i czytelnym znakiem zbawienia, lecz ponownie milczy, mataczy i przynosi skrzywdzonym kolejną udrękę.

Nie wiadomo, jak cała procedura wyglądała. Znając kościelne realia, widzę dwie możliwości. Po pierwsze, watykańska Dykasteria ds. Biskupów mogła zwrócić się do abp. Dzięgi, w imieniu papieża Franciszka, z propozycją nie do odrzucenia, aby złożył rezygnację z urzędu, inaczej bowiem zostanie zeń karnie usunięty. To wariant bardziej prawdopodobny, znany jest bowiem z przeszłości. Watykan stara się wszak, nawet w przypadkach biskupów skrajnie skompromitowanych, nie odwoływać hierarchów (choć istnieje taka możliwość), lecz zaoferować im – jakoby bardziej honorową – możliwość złożenia rezygnacji.

Mogło też być tak, że po wyczerpaniu przysługujących mu odwołań (a jest ich sporo!), prawnik Dzięga wymyślił, iż rezygnując z urzędu, może doprowadzić do zakończenia postępowania i tym samym uchyli się od odpowiedzialności. Ten wariant wydaje mi się możliwy, choć mniej prawdopodobny. Przepisy prawa kanonicznego nie opisują precyzyjnie procedury, wedle której prowadzone są skargi na biskupów na podstawie „Vos estis lux mundi”, więc między kanonistami nie ma nawet pewności, czy rezygnacja z urzędu zamyka prowadzone postępowanie. 

„Niepełne zrozumienie określonych okoliczności”

Najgorsze w sposobie ogłoszenia wczorajszej decyzji przez Stolicę Apostolską jest to, że Kościół pozwala odchodzącemu hierarsze bezkarnie rozpowszechniać swoją alternatywną wersję prawdy – o rezygnacji ze względu na stan zdrowia.

Abp Dzięga w pożegnalnym liście do księży swojej diecezji napisał: „Ostatnie pół roku to czas radykalnego osłabienia mojego stanu zdrowia. Dlatego jesienią stało się dla mnie oczywiste, że nadszedł także czas ustąpienia z urzędu. Ojciec Święty Franciszek przychylił się do mojej prośby i dzisiaj został ogłoszony fakt przyjęcia mojej rezygnacji”.

Wszystko, co metropolita zdołał z siebie wydobyć na temat swej postawy w wielu sprawach, które były przedmiotem kilku doniesień na niego (składanych także przez adresatów jego listu!), a w efekcie postępowań dyscyplinarnych – to słowa: „Jeśli jednak moje słabości, w tym niepełne zrozumienie określonych okoliczności, a czasem nawet moje zwykłe ludzkie zmęczenie, stawało się przyczyną Waszego niepokoju, gorąco przepraszam”.

Wiadomo doskonale – pisaliśmy tu o tym wielokrotnie – że na (do wczoraj) metropolicie szczecińsko-kamieńskim ciążyły (i ciążą nadal) bardzo poważne zarzuty chronienia seksualnych drapieżców, którzy byli jego podwładnymi. Najpierw działo się to w Sandomierzu, a potem w Szczecinie. 

Tymczasem czytamy dziecięce tłumaczenia o „niepełnym zrozumieniu” i „zwykłym zmęczeniu”… Oraz o niepokoju innych księży. Ani słowa o złu, krzywdzie, ukrywaniu! Czyli poziom samokrytycyzmu i autorefleksji – mniej niż zero. Natomiast poziom zakłamania – ponad sto.

Wykończyli go…

Wyraźnie abp Dzięga chce tu zastosować tę samą strategię, jaką posłużył się w przypadku sprawy ks. Andrzeja Dymera. Po wydaniu prawomocnego kościelnego wyroku w tamtej sprawie nie ogłosił go, nie spotkał się z żadną osobą skrzywdzoną, nikogo nie przeprosił za swego podwładnego ani tym bardziej za siebie czy swych poprzedników.

Zamiast publicznie uznać prawdę swoimi działaniami i zaniechaniami metropolita szczeciński doprowadził do nowych podziałów w diecezji. Znaczna część duchownych, osób zakonnych i świeckich nadal była przekonana, że zasłużony ks. Dymer padł ofiarą „gejowskiego spisku”. Autorytet biskupa mógł te bzdurne pogłoski przeciąć – tymczasem hierarcha wolał je podtrzymywać.

Analogicznie ma być w tej sprawie. Arcybiskupowi wyraźnie chodzi o to, aby część wiernych uwierzyła, że to naprawdę zły stan zdrowia skłania metropolitę do rezygnacji. Resztę już sobie ludzie dopowiedzą (a „życzliwi” współpracownicy biskupa im podpowiedzą): podupadł na zdrowiu, bo przecież tak go zewsząd atakowali, pomawiali, nastawali na niego.

Krótko mówiąc: wykończyli go źli ludzie, wrogowie Kościoła i ojczyzny. 

Główni hamulcowi

Od lat powtarzałem na tych łamach, że wewnątrz Konferencji Episkopatu Polski głównymi hamulcowymi w zakresie działań dotyczących wykorzystywania seksualnego byli dwaj arcybiskupi znad morza: Sławoj Leszek Głódź i Andrzej Dzięga. Obaj nie tylko tuszowali przestępstwa swoich podwładnych przed opinią publiczną i Stolicą Apostolską, lecz także – jako sprawujący władzę sądowniczą w swoich diecezjach – tak kierowali postępowaniami kanonicznymi, aby kościelny wymiar sprawiedliwości przekształcić w fikcję i farsę.

Wspólnym wysiłkiem pobili rekord świata w długości trwania postępowania kanonicznego, prowadząc sprawę ks. Andrzeja Dymera w taki sposób, aby latami nie zapadł w niej wyrok drugiej instancji i tym samym aby cały czas można było uznawać oskarżonego za niewinnego. Bo przecież „obowiązuje domniemanie niewinności” (to ulubione określenie tych, którzy chcą coś zatuszować)! 

Abp Dzięga – jako przewodniczący Rady Prawnej KEP – najpierw opóźniał przygotowanie wytycznych episkopatu co do postępowania w sprawach wykorzystywania seksualnego osób małoletnich, następnie zaś długo utajniał ich treść. Twierdził wtedy, że „przyjęta wewnętrzność tego dokumentu nie narusza jego skuteczności”.

Później natomiast – w trosce o interes instytucji (bo gdzież mu w głowie dobro osób skrzywdzonych!) – poszukiwał prawników gotowych napisać opinie o braku odpowiedzialności cywilnej kościelnych osób prawnych za księży pedofilów. I znalazł chętnych. Tym samym wyznaczył – obowiązującą do dziś – linię obrony diecezji i zakonów przed płaceniem odszkodowań na rzecz osób pokrzywdzonych.

„Poważny brak sumienności”

Toczyły się przeciwko niemu niezależnie od siebie dwa oddzielne postępowania kanoniczne. Jedno dotyczyło działań w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej – prowadził je bp Ryszard Kasyna z Pelplina. Drugie natomiast objęło zaniechania bp. Dzięgi w diecezji sandomierskiej, której ordynariuszem hierarcha był wcześniej. Prowadził je metropolita lubelski, abp Stanisław Budzik.

Zarzuty formułowano w oparciu o motu proprio papieża Franciszka „Vos estis lux mundi”, tzn. dotyczyły one czynów określanych jako „działania lub zaniechania, mające na celu zakłócanie lub uniknięcie dochodzeń cywilnych lub kanonicznych” w przypadkach kanonicznych przestępstw popełnionych przez podległych mu duchownych.

Arcybiskup bronił się jak lew. W celu przedłużania – a w istocie: torpedowania – postępowań kanonicznych umiejętnie wykorzystywał swoją wiedzę prawniczą (był profesorem w tej dziedzinie oraz m.in. dziekanem Wydziału Prawa KUL), życzliwość licznych swoich przyjaciół i wychowanków (byli jego obrońcami) oraz kontakty własne i cudze w Watykanie. Skwapliwie korzystał z uprawnień przysługujących mu zgodnie z przepisami prawa kanonicznego.

W pożegnalnym liście abp. Dzięgi czytamy tłumaczenia o „niepełnym zrozumieniu” i „zwykłym zmęczeniu”. Ani słowa o złu, krzywdzie, ukrywaniu! Poziom samokrytycyzmu i autorefleksji – mniej niż zero. Natomiast poziom zakłamania – ponad sto

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

O wszystkich tych sprawach wielokrotnie pisaliśmy na łamach Więź.pl (zob. zestawienie najważniejszych publikacji poniżej). W szczegółach opisywaliśmy zwłaszcza niechlubną rolę abp. Dzięgi w procesie ks. Dymera – odsyłam przede wszystkim do piątego odcinka cyklu „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”, zatytułowanego „Wyrok, którego miało nic być”. Nie chcę się więc powtarzać ani nawet pisać autostreszczeń tamtych, bardzo obszernych, publikacji.

Z pełną odpowiedzialnością natomiast – jako zaangażowany katolik, i jako dziennikarz śledczy nie z własnej woli, zeznający także w postępowaniu kanonicznym – stwierdzam, że przedstawione przeze mnie publicznie zarzuty wobec działań abp. Dzięgi stanowią wystarczającą podstawę do usunięcia go z urzędu.

Przypominam, że w myśl motu proprio „Come una madre amorevole” z 2016 r. biskup diecezjalny może zostać usunięty, „gdy obiektywnie w bardzo poważnym stopniu uchybił sumienności, której wymaga od niego jego urząd duszpasterski, nawet jeśli nie było w tym jego poważnej winy moralnej”. Natomiast „W przypadku nadużyć wobec małoletnich lub bezbronnych dorosłych wystarczy, że był to poważny brak sumienności”. Co jak co, ale w odniesieniu do „zasług” abp. Dzięgi w tej dziedzinie „poważny brak sumienności” to określenie najłagodniejsze z możliwych.

Oczekuję zatem stanowczo, że Stolica Apostolska nie zakończy postępowań w sprawie byłego metropolity szczecińskiego, lecz doprowadzi je skutecznie do końca i poinformuje o decyzjach opinię publiczną. Oczekuję również, aby wreszcie przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski zerwali więzy lojalności z kolegą ze Szczecina i stanęli – jak każe im Ewangelia i kościelne przepisy – po stronie pokrzywdzonych.

Gdzie zaginął protokół i nagranie?

Jest tu przestrzeń do działania również dla państwowego wymiaru sprawiedliwości. W rozmowie z portalem Więź.pl ówczesny przewodniczący Państwowej Komisji ds. Pedofilii Błażej Kmieciak podkreślał, że w sprawie ks. Dymera istnieją liczne zaniedbania w postępowaniach prokuratorskich i sądowych. Ale ks. Dymer nie żyje, więc PKDP nie może formalnie prowadzić własnego postępowania w tej sprawie.

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Komisja mogłaby natomiast, a wręcz powinna – tu apeluję do jej nowej przewodniczącej, adw. Karoliny Bućko – przyjrzeć się roli abp. Dzięgi w sprawie molestowania 12-letniego chłopca przez księdza. Jak już kilkakrotnie pisaliśmy na łamach Więź.pl, chodzi tu o sytuację z 2006 r. dotyczącą skargi ministranta, że był molestowany seksualnie przez proboszcza z Tarnobrzegu ks. Józefa G.

Ówczesny biskup sandomierski Andrzej Dzięga nie wszczął w tej sprawie kościelnego postępowania. Nie poinformował też organów ścigania (wówczas ten obowiązek miał charakter tylko moralny, nie prawny). Sprawca został przeniesiony na drugi koniec diecezji, gdzie nadal był proboszczem i nadal uczył religii, również w szkole podstawowej.

Ponadto – co jest tu być może najważniejsze – w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęły w sandomierskiej kurii najważniejsze dowody w sprawie: nagranie rozmowy chłopca z księdzem oraz protokół z kanonicznym zeznaniem 12-latka. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa bp Andrzej Dzięga osobiście odpowiada za zaginięcie tych dokumentów, gdyż to on je otrzymał od duchownego, którzy przyjął zeznania.

Sąd państwowy nie dał wiary zeznaniom abp. Dzięgi

Wyjaśnieniom ówczesnego biskupa sandomierskiego w tej sprawie nie dał wiary sąd państwowy – ani pierwszej, ani drugiej instancji.

W opinii sądu pierwszej instancji świadek Dzięga w swoich zeznaniach de facto „bagatelizował sprawę”, zaś „kwestię molestowania, co do którego niewątpliwie, jako ordynariusz zawiadujący postępowaniami w takich sprawach, musiał mieć wiedzę, określił mianem «jakaś emocja»”. Sąd stwierdził w uzasadnieniu wyroku: „Nie sposób dać wiary świadkowi [Dziędze], że nie został poinformowany, ani że sam nie dociekał o jakie «emocje» może chodzić pokrzywdzonemu”.

Sąd uznał również: „Nie sposób dać w tym względzie wiary świadkom – owym wysokim rangą dostojnikom kościelnym – że w sprawie tej nie mieli szczegółowej wiedzy, że się nią nie interesowali lub w nią nie ingerowali. Z uwagi na ściśle zhierarchizowaną strukturę kościelną, a także z uwagi na brak obowiązujących wówczas procedur (vide: zeznania ówczesnych pracowników kurii) jest więcej niż pewne, że decyzje w kwestii postępowania z pozyskanymi od ofiary pedofilii informacjami i materiałami dowodowymi podejmowali w tamtych latach najwyżsi rangą dostojnicy danej diecezji”.

Najwyższym zaś rangą dostojnikiem diecezji sandomierskiej – z pewnością ponoszącym instytucjonalną odpowiedzialność za podejmowane działania, a najprawdopodobniej osobiście odpowiedzialnym za zaginięcie kluczowego dowodu w sprawie – był ówczesny biskup sandomierski Andrzej Dzięga.

„Wszystko to odbywało się za zgodą i przyzwoleniem biskupa”

Za niewiarygodne uznał wyjaśnienia szczecińskiego metropolity również sąd drugiej instancji: „Zeznania Andrzeja Dzięgi, w których zaprzecza on, aby miał on wiadomości o takim molestowaniu, podyktowane są tym, aby nie można było mu zarzucić, że miał taką wiedzę i nie zostało w związku z tym przeprowadzone żadne postępowanie wewnątrzkościelne, a także nie zawiadomiono o tym państwowych organów ścigania. Świadek broni się przed zarzutem ukrywania tego faktu i przeniesienia proboszcza do innej parafii po to, aby «sprawa ucichła», co zdarzało się w praktyce w podobnych tego typu sytuacjach”.

Ponadto sąd zauważa, że „w złym świetle postawiona jest również sama Kuria Sandomierska z uwagi na zaginięcie przekazanych jej przez pokrzywdzonego nagrania oraz protokołu z przesłuchania pokrzywdzonego”.

Poruszające jest zwłaszcza następujące podsumowanie sądowego uzasadnienia wyroku w pierwszej instancji: „Szczególnie zadziwiający, żeby nie rzec oburzający jak na standardy panujące w XXI wieku, był sposób, w jaki potraktowano pokrzywdzonego w kurii biskupiej w Sandomierzu, najpierw nakazując mu stawić się samodzielnie, nie informując jego rodziców, przesłuchując go pod ich nieobecność, jak też nieobecność innych osób, następnie nakazując mu podpisać protokół bez czytania i zobowiązując do milczenia w tej sprawie, mimo że sprawa dla każdego dorosłego i rozsądnie myślącego człowieka miała charakter kryminalny”.

O abp. Dziędze nadal będziemy pisać na Więź.pl. Nie chodzi tu o żadne polowanie na człowieka. Chodzi o elementarną sprawiedliwość, na którą od lat czekają pokrzywdzeni w Sandomierzu, Szczecinie i okolicach

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

„Wszystko to odbywało się za zgodą i przyzwoleniem biskupa – kontynuował sąd w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. – Takie standardy przesłuchań osób małoletnich, nie mówiąc już o charakterze sprawy, choćby nawet nie wiadomo jak tłumaczone dobrymi intencjami, uznać należy za absolutnie niedopuszczalne, zasługujące nie tylko na słowa publicznej krytyki, ale i odpowiednią reakcję organów wymiaru sprawiedliwości, jako rażąco naruszające podstawowe prawa obywatelskie”.

To stwierdzenie sądu do tej pory nie wywołało żadnej reakcji organów wymiaru sprawiedliwości. Może najwyższa pora, aby wywołało?

To nie może być koniec

Z tych – i wielu innych – powodów odejście arcybiskupa z urzędu nie może być końcem „sprawy Dzięgi”. Dlatego o – byłym już – szczecińskim metropolicie nadal będziemy pisać w portalu Więź.pl. 

I nie chodzi tu o żadne polowanie na człowieka. Chodzi o elementarną sprawiedliwość, na którą od lat czekają pokrzywdzeni w Sandomierzu, Szczecinie i okolicach. Czekają też na nią ludzie poruszeni tymi historiami w całej Polsce, a także oburzeni kościelnymi niedopowiedzeniami przy wczoraj ogłoszonej decyzji.

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Chodzi także o to, aby skutecznie zwalczać coś, co można nazwać „mentalnością Dzięgi”, której przejawy wciąż można znaleźć w działaniach wielu biskupów i księży. W odniesieniu do przemocy seksualnej składają się na tę mentalność m.in.: nieufność wobec osób zgłaszających krzywdę, klerykalne podejście do duchowieństwa, specyficznie rozumiana „obrona kapłaństwa” sprawców (poprzez ukrywanie prawdy i unikanie odpowiedzialności), skłonność do załatwiania spraw po cichu i we własnym zamkniętym kręgu, unikanie państwowych organów ścigania, brak osobistych kontaktów z osobami skrzywdzonymi, dokrzywdzanie ich poprzez sposób prowadzenia postępowań kanonicznych, a wreszcie – last but not least ­– absolutne odrzucanie możliwości wypłaty zadośćuczynień finansowych przez instytucje kościelne.

Mentalność Dzięgi

A o tym, że „mentalność Dzięgi” wciąż trwa (pomimo wszelkich niezaprzeczalnych zmian w Kościele na lepsze, a nawet dużo lepsze), najlepiej może świadczyć ciąg dalszy opisanej wyżej sprawy z Sandomierza. Otóż sprawnie przebiegł tam proces w sądach państwowych (dodajmy uczciwie: za rządów PiS) i zapadł wyrok skazujący sprawcę na karę bezwzględnego pozbawienia wolności.

Na dziś jednak sytuacja jest taka, że ks. Józef G. zdążył już całą karę odbyć i wyszedł z więzienia. Natomiast wciąż nie zakończyło się w jego sprawie postępowanie kanoniczne. Tak, to nie pomyłka!

Wesprzyj Więź

Diecezja sandomierska odmawia udzielenia wszelkich szczegółowych informacji w tej sprawie. Po długich staraniach udało mi się dowiedzieć tylko tyle, że w ubiegłym roku – czyli już po wyjściu sprawcy z więzienia – „instrukcja sprawy została zakończona i akta procesu przekazano do Stolicy Apostolskiej. Obecnie oczekujemy na odpowiedź Stolicy Apostolskiej”.

Bez publicznego rozliczenia działań i zaniechań abp. Dzięgi nie da się skutecznie odrzucić w Kościele „mentalności Dzięgi”. Ci, którzy ją wyznają, muszą zobaczyć, że to się po prostu nie opłaca. Zatem: do dzieła!

Najważniejsze publikacje portalu Więź.pl dotyczące abp. Andrzeja Dzięgi:

22 stycznia 2021: Trwa kościelne dochodzenie w sprawie zaniedbań abp. Andrzeja Dzięgi
13 lutego 2021: Odliczanie w Sodomie
16 lutego 2021: Gdyby abp Dzięga poczuwał się do odpowiedzialności…
18 lutego 2021: Co dalej ze sprawą ks. Dymera? „Uwaga wszystkich jest skierowana na abp. Dzięgę i abp. Głódzia”
19 lutego 2021: Jak długo jeszcze w szczecińskim Kościele będzie panowała cisza?
15 marca 2021: Przeczekamy i prosimy o przeczekanie. Odc. 5: Wyrok, którego miało nie być
15 marca 2021: Jaka odpowiedzialność biskupów w sprawie ks. Dymera
19 marca 2021: Abp Dzięga przez lata chronił ks. Dymera. Teraz sam jest broniony przez jego adwokatów 19 marca 2021: Czyi to są adwokaci?
14 kwietnia 2021: W Lublinie dobiega końca kościelne dochodzenie w sprawie zaniedbań abp. Andrzeja Dzięgi
14 kwietnia 2021: Przez lata chronił ks. Dymera. Dziś abp Dzięga odebrał nagrodę na KUL. „Dziękujemy za cichą posługę i realne zasługi dla Polski”
1 września 2021: Czy abp Andrzej Dzięga zostanie ukarany przez Watykan?
19 września 2021: Moje wychodzenie z cienia
4 lutego 2022: Dlaczego tak długo trwają kościelne dochodzenia w sprawie abp. Andrzeja Dzięgi?
11 stycznia 2023: Tarsycjusz Krasucki OFM: Ten wyrok to nie jest koniec sprawy
11 stycznia 2023: Historia kościelno-sądowej ciuciubabki. Kalendarium sprawy ks. Dymera
24 stycznia 2023: Marcin Mogielski OP: Czekam na list pasterski abp. Dzięgi z przeprosinami oraz na działania Państwowej Komisji ds. Pedofilii
26 stycznia 2023: Kmieciak: W sprawie ks. Dymera są liczne zaniedbania w postępowaniach prokuratorskich i sądowych
1 lutego 2023: Księże Arcybiskupie, jaka jest prawda? Komu służysz? Szczecińscy katolicy świeccy protestują
24 lutego 2024: Franciszek przyjął rezygnację abp. Andrzeja Dzięgi

Zranieni w Kościele

Podziel się

25
11
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.