Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kobiety ojca Antoniego. Cz. 3: Kochanki czy przedmioty?

Pręgierz w Kłodzku, rodzinnym mieście o. Antoniego Dudka, odbudowany z jego inicjatywy w 2011 r. Fot. Krzysztof Brożyna/Wikimedia Commons

W tych relacjach chodziło nie o romanse, lecz o uprzedmiotowienie kobiet poprzez psychomanipulację, duchowe uwodzenie, przemoc psychiczną i niekiedy fizyczną, wymuszanie niechcianego seksu, wykorzystywanie zależności i autorytetu, a nawet faktyczne zniewolenie.

Poprzednie części cyklu „Kobiety ojca Antoniego” można przeczytać tutaj i tutaj. Ich znajomość jest niezbędna do pełnego zrozumienia części trzeciej. Polecamy również teksty z bloku tematycznego „Bezbronni dorośli w Kościele” w letnim numerze kwartalnika „Więź”.

„Zaatakował, gdy byłam słaba”

Historia Anny z ojcem Antonim Dudkiem jest zupełnie inna niż kobiet przedstawionych w poprzednich częściach tego cyklu. To nie zdarzyło się 40 czy 30 lat temu. Co więcej, ona nie była już nastolatką, lecz kobietą dojrzałą, świadomą, żyjącą we własnej szczęśliwej rodzinie, racjonalną, silną, ale bardzo empatyczną – sama o sobie mówi, że trudną do zmanipulowania.

Jak to się zatem stało, że odpowiedziała na erotyczne zaczepki dużo starszego zakonnika? Anna stanowczo prosi, żeby nie opisywać publicznie wielu szczegółów, o których mi mówi. Opowiada o wyrafinowanej przemocy psychicznej i manipulacji. Najpierw długo o. Dudek zdobywał jej zaufanie, bez żadnych sygnałów co do pragnienia przekraczania granic intymności.

Kontakty Anny z franciszkaninem długo miały charakter czysto duszpasterski. Nic nie zapowiadało dalszych problemów. – Zaatakował, kiedy byłam słaba – mówi mi Anna. – Akurat nawarstwiły się wydarzenia rodzinne, które sprawiły, że byłam zagubiona i potrzebowałam wsparcia. Wtedy wkroczył on. Dostrzegł mój słaby punkt, wykorzystał to, zawłaszczył mnie.

Byłam dla niego przedmiotem. Nawet nie człowiekiem. Nawet nie kobietą przede wszystkim, lecz przedmiotem służącym zaspokajaniu jego pragnień

Anna, wykorzystana psychicznie i seksualnie przez o. Antoniego Dudka

Udostępnij tekst

W reportażu Jolanty Jasińskiej-Mrukot Anna opowiadała: „Antek hipnotyzował, w taki zły sposób. Jak już się wkradł w moje życie, to robił ze mną, co chciał. Myślałam, że to będzie porozumienie dusz, a on znienacka zdarł ze mnie bluzkę, a potem już poszło…”.

– Tym samym wzbudził u mnie poczucie winy i zniszczył moje poczucie wartości – kontynuuje swą opowieść Anna. – Antoni naciskał na praktyki seksualne, których nie chciałam. Przemocy fizycznej nie było, ale było planowe okrucieństwo psychiczne, taka przemoc w białych rękawiczkach.

– Właściwie wszystko, co wcześniej powiedziałam Antoniemu o swoich słabościach czy kompleksach, zostało później przez niego użyte przeciwko mnie – wyjaśnia swą bezbronność Anna. – Z jego strony spotkałam się z wyśmiewaniem, upokarzaniem, obrażaniem, pomniejszaniem. Wciąż chciał wzbudzać u mnie poczucie winy. Czułam się zdestabilizowana emocjonalnie i poniżana, właściwie dzień w dzień.

„Przejechał po mnie jak walec”

– Gdy miałam już tego całkiem dość, pojawiła się obawa szantażu – z trudem opowiada Anna. – A jego metodą jest „zaprzyjaźnianie się” z całą rodziną kobiety, którą sobie upatrzył. Bałam się, że o wszystkim dowiedzą się moi najbliżsi, zwłaszcza dorosłe dzieci, że zostanę skompromitowana. Jego przecież stać było na wszystko.

Anna mówi, że o. Antoni był ostatnią osobą, po której spodziewałaby się takich działań. –Wcześniej poznałam go jako człowieka autentycznie wrażliwego, romantycznego, inteligentnego – wspomina. – Nigdy nie krzyknął. A nagle okazało się, jak błyskawicznie potrafi zniszczyć drugiego. Po mnie przejechał jak walec.

„Był moim przewodnikiem duchowym – mówiła Anna w reportażu tygodnika „O!Polska” – a potem przerodziło się to w coś, czego nigdy bym sobie nie życzyła”. Ma świadomość, że patrząc z zewnątrz, trudno pojąć, dlaczego uległa manipulacji zakonnika. Opowiada o biernej agresji z jego strony, o uporczywym milczeniu, które potrafi niszczyć i powodować uległość. „Ale kto tego diabelskiego zaczadzenia nie przeżył, tej jego przebiegłości, ten tego nie zrozumie”.

– Miałam szczęście, że ktoś mi pomógł – dzieli się ze mną Anna. – Powiedziałam o tym bliskiej osobie, która potrafiła właściwie rozpoznać sytuację. Niemal na siłę skierowała mnie po fachowe wsparcie. Bez tego byłabym wrakiem człowieka.

Zakonnik opowiadał też Annie o innych kobietach, z którymi utrzymywał kontakty seksualne. Chwalił się, jakie one są wpływowe. – Nie mam podstaw, by w to nie wierzyć – komentuje moja rozmówczyni. – Nawet przy mnie wykonywał dwuznaczne telefony do innych kobiet.

„W molestowaniu chodzi nie tylko o seks”

Pytam, czy we wcześniejszych latach Anna dostrzegała w zachowaniu ojca Antoniego jakieś nadmierne zainteresowanie seksem. – Owszem, lubił żartować na ten temat. Jego dowcipy bywały na granicy wulgarności. Ale wydawało się, że to element jego ekscentryczności. Jawił się ludziom co najwyżej jako erotoman gawędziarz. Tymczasem mnie zniszczył. A teraz dowiedziałam się, że konsekwentnie niszczył też innych, zaś jego życie to ponad 40 lat okrucieństwa wobec kobiet.

We wspomnieniach Anny ojciec Antoni jest teraz bezwzględny i okrutny: – Kiedyś był chyba bardziej romantyczny (albo tak udawał). Mnie natomiast traktował jak worek treningowy. Nie dosłownie. Byłam bita werbalnie, podprogowo. Właśnie to niszczenie psychiczne było najgorsze. Bo w molestowaniu chodzi nie tyle o seks, ile o przejęcie władzy nad drugim człowiekiem.

– Tak mną manipulował, żebym zrozumiała, że są tylko dwa sposoby usatysfakcjonowania go: seks albo pieniądze. Parokrotnie otrzymał ode mnie gotówkę. W sumie zatem seks stał się dla niego w tej relacji narzędziem do uzyskiwania określonych celów: mojej uległości i pieniędzy.

Anna podkreśla, że do kwestii materialnych Antoni ma specyficzne podejście. – Z jednej strony jest niemal abnegatem, a z drugiej hedonistą. Ma jedne spodnie i jedną bluzę dresową, wręcz brzydzi się dobrami materialnymi. Ale gotówkę przyjmie w każdej ilości. Lubi podróże, uwielbia dobre, wyszukane jedzenie. Nie wiem, jak to się ma do zakonnego ślubu ubóstwa.

– Cała ta historia sprawiła, że przestałam wierzyć w siebie – wyznaje mi Anna. – On mi skutecznie wmówił, że jestem nikim. Ma to również duży wpływ na mój dom i jego atmosferę. Dzieci nie wiedzą o moich przejściach z Antonim, ale wyczuwają coś w powietrzu. Zwłaszcza teraz, gdy zarzuty wobec franciszkanina stały się sprawą publicznie dyskutowaną.

Bezbronni dorośli to osoby w kryzysie

Gdy wrocławscy franciszkanie w marcu 2023 r. opublikowali apel z prośbą o zgłaszanie się osób, które doświadczyły krzywd ze strony członków zgromadzenia lub coś o takich krzywdach wiedzą – Anna była poruszona. Co prawda, w apelu nie padło nazwisko żadnego duchownego, ale znalazła się tam informacja o pojawieniu się „poważnych zarzutów wobec jednego ze współbraci naszej Prowincji, który w przeszłości miał dopuścić się wielorakich form przemocy, wyrządzając tym samym wielką krzywdę wiernym”.

Opis pasował do sytuacji Anny. – Byłam już wtedy na takim etapie radzenia sobie z traumą, że umiałam spojrzeć na sprawę z pewnego dystansu. Uwolniwszy się z sieci Antoniego, potrafiłam nazwać swoje doświadczenie: że zostałam przez niego zmanipulowana, doznałam przemocy psychicznej i emocjonalnej oraz zostałam wciągnięta w niechcianą relację seksualną. Wiedziałam też, że nie ma co z tym iść do prokuratury, bo mnie tylko wyśmieją.

Anna zaczęła więc czytać o bezbronnych dorosłych w Kościele. Zrozumiała, że tu chodzi nie tylko o osoby niepełnosprawne, lecz również – tak jak w jej przypadku – o osoby w kryzysie, których trudności są przez sprawców wykorzystywane. – Po odsłonięciu ławeczki z aniołem coś we mnie pękło. Postanowiłam zaryzykować i zgłosić się do franciszkanów – wyjaśnia. – Z rozmowy nie tyle dowiedziałam się, ile zorientowałam, że wcześniej złożone zeznania musiały dotyczyć ojca Dudka.

To wtedy po raz pierwszy dotarło do niej, że nie jest jedyną kobietą, którą Antoni zaatakował. – Zeznania złożyłam w Wielkim Tygodniu. Zrzuciłam ciężar z serca przed Wielkanocą. Ze względu na własną sytuację stanowczo prosiłam o zachowanie mojej anonimowości w dalszym kościelnym postępowaniu. Brakowało mi jedynie osób świeckich podczas tej rozmowy – i w roli eksperta, i po prostu jako osoby prowadzącej czynne życie seksualne. Można by dzięki temu uniknąć pewnych kłopotliwych sytuacji.

„Jesteśmy jego trofeami”

Obecnie Anna uważnie czyta opowieści innych kobiet wykorzystanych przez franciszkanina. Wnikliwie je analizuje. – On nie podrywa dziewczyn, jadąc bez habitu do baru w Berlinie. On sobie precyzyjnie dobiera kobiety. W jakiś sposób zakochuje się w nas, ale przede wszystkim przegląda się w nas jako narcyz. Zdobywa zaufanie i przygotowuje się do ataku. Nie jesteśmy jego kochankami, lecz zdobyczami, trofeami.

Analizując postawę zakonnika, Anna podkreśla, że potrafi on być dyskretny. – Umiejętnie ukrywał swoje znajomości o zabarwieniu erotycznym. Choć od lat publikuje sporo tekstów o spotkanych ludziach, okazuje się, że żadna z nas wymienianych w tym artykule wprost się tam nie pojawia. Opisywane były inne kobiety, ale nie akurat te. My mamy być ukryte. Dlatego tak trudno było choćby podejrzewać, patrząc na jego działalność duszpasterską i pisarską, że on takie znajomości w ogóle utrzymuje. I dlatego niektórym wciąż trudno w to uwierzyć.

Do czego dziś Anna dąży? – Przede wszystkim chciałabym w pełni odzyskać swoje życie – odpowiada. – Nie wiem, z jakim uszczerbkiem ostatecznie z tego wyjdę. Oby z jak najmniejszym. Jestem uwolniona z więzów, ale wciąż pracuję nad neutralizacją tej relacji z Antonim. Chodzi o to, żebym niczego wobec niego nie odczuwała, także lęku (bo ten długo mi towarzyszył). Chciałabym też, aby do osób, które mogą być w podobnej sytuacji, dotarło przesłanie: zawsze szukajcie pomocy fachowców, sami sobie z tym nie poradzicie!

Od uczciwości dalszego postępowania zakonnego w pewnej mierze zależy dalszy stosunek Anny do Kościoła. – Zeznając w sprawie Antoniego, dałam Kościołowi kredyt zaufania. Ponowny – bo jakiś czas temu w ważnej dla mnie sprawie Kościół mnie zawiódł. Teraz dałam tej instytucji drugą szansę.

Cały kłopot w tym, że podczas gdy w zakonie myślano zapewne, iż Antek lubi kobiety, one mu się narzucają, a Pan Bóg jest miłosierny – w istocie w tych relacjach chodziło o coś całkowicie innego

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

*

Co na to podejrzany?

Jak na stawiane sobie zarzuty odpowiada sam Antoni Dudek OFM? Tego nie wiadomo. Franciszkanie prowadzący postępowanie odmawiają udzielenia odpowiedzi na pytania o to, jak oskarżony zakonnik reagował na obciążające go zeznania kobiet.

W rozmowach z bliskimi znajomymi ojca Dudka nieoficjalnie można usłyszeć, że zakonnik zapewne przyznał się do niektórych grzechów młodości, ale zdecydowanie nie potwierdza wszystkich pojawiających się publicznie zarzutów. Od siebie obrońcy o. Dudka dodają zaś, że jego ewentualne winy są grzechami, ale niekoniecznie przestępstwami, grzechy zaś są wybaczalne, mają charakter prywatny i nie podważają dobra, które stało się za jego przyczyną.

O odpowiedziach zakonnika nie wiedzą nic również kobiety, które złożyły zeznania. Na tym tle powstało zresztą napięcie między niektórymi z nich a prowincjałem franciszkanów. Beata i Karina protestowały, że nie są traktowane równoprawnie – o. Dudkowi przedstawiono treść złożonych przez nie zeznań, ale one nie dowiedzą się, jak on na to odpowiedział. Beacie wyjaśniono, że ze względu na utajniony tok sprawy nie otrzyma od zakonu ani opisu reakcji franciszkanina, ani jego pisemnej odpowiedzi, a jedynym źródłem informacji o stanowisku o. Antoniego może być on sam.

– To niesprawiedliwe traktowanie. Może on się przyznał, chce pokutować i nas przeprosić? – zastanawia się Beata. – A może wszystkiemu zaprzecza i nas oskarża, że go uwodziłyśmy lub same tego chciałyśmy? A może potwierdza niektóre fakty, a do innych się nie przyznaje? A może milczy? Albo mówi, że niczego nie pamięta? Jakkolwiek by było, dla nas jest to ważne. Niestety, niczego nie możemy się dowiedzieć.

Prowincjał – ani prokurator, ani adwokat

Dlaczego zatem kobiety – które przecież zgodnie podkreślają, że przy składaniu zeznań zostały potraktowane przez zakon życzliwie i empatycznie – nie otrzymują szczegółowych informacji o dalszym przebiegu postępowania? Spytałem o to przełożonego Prowincji św. Jadwigi Zakonu Braci Mniejszych.

Alard Maliszewski OFM odpowiada mi, że przekazuje kobietom sporo informacji, ale na tyle, na ile pozwalają mu kościelne przepisy: – Wiem, że jest to bardzo trudne dla osób zeznających, ale przecież również wobec oskarżonego musimy zachować się właściwie. Po pierwsze, bo tak trzeba, a po drugie – by nikt nie zarzucił nam manipulowania czy stronniczości.

– Zwłaszcza brak informacji o treści wyjaśnień o. Dudka w żadnym wypadku nie jest wyrazem lekceważenia osób pokrzywdzonych, lecz wynika z obecnych regulacji prawnokanonicznych. Niezależnie bowiem, czy mi się to podoba czy nie, osoby zgłaszające swoją krzywdę nie są obecnie traktowane przez prawo kanoniczne jako strona postępowania, a tym samym nie mają prawa wglądu do akt – wyjaśnia prowincjał. – Gdybym pod tym względem popełnił błędy formalne, mogłoby to być podstawą nawet do zakwestionowania całego postępowania.

Przełożony wrocławskiej prowincji franciszkanów podkreśla, że w tej sprawie jego rolą nie jest ani bycie prokuratorem, ani adwokatem. – Ja mam zebrać fakty, wnikliwie zbadać sytuację, rozeznać ją pod kątem kanonicznym i zaproponować generałowi zgromadzenia ewentualne sankcje, o których on zdecyduje.

W odniesieniu do głosów krytycznych co do swojej postawy, formułowanych w niektórych kręgach przyjaciół o. Dudka, Alard Maliszewski OFM odpowiada: – Jeśli coś robię, to nie dlatego, że osoby skrzywdzone sobie tego życzą – lecz dlatego, że tak powinienem. A każdy ma prawo do swojej opinii. Jedni mają prawo człowieka bronić, inni mają prawo stawiać mu zarzuty. Nie mam do nikogo pretensji. Nie mam też monopolu na właściwe myślenie. Dlatego idę za procedurami ustalonymi przez Kościół. Procedury pozwalają unikać skrajności. Czyniąc tak, postępuję też zgodnie z własnym sumieniem.

Alard Maliszewski OFM został wybrany na prowincjała 20 kwietnia 2022 r. To za jego rządów w prowincji sprawa o. Dudka ruszyła. W sierpniu 2022 r. swoje zeznania złożyła Beata, w lutym 2023 r. Alicja, w kwietniu Anna i Karina. Franciszkanie nie informują, ile osób złożyło zeznania, ale z rozmów z nimi i zeznającymi kobietami wnioskuję, że były też inne osoby zgłaszające swoje krzywdy.

Co wiedział biskup, co wiedział prowincjał?

Warto jednak sięgnąć wstecz, do opowieści Beaty. Otóż w styczniu 2019 r. powiedziała ona o molestowaniu przez ojca Dudka pomocniczemu biskupowi archidiecezji wrocławskiej Andrzejowi Siemieniewskiemu. Co z tego wynikło? – Biskup stwierdził, że sprawa nie leży w jego kompetencji, więc powinnam pójść do bezpośredniego przełożonego, czyli prowincjała – wspomina Beata. Ona musiała już jednak wyjeżdżać z Polski (mieszka na stałe w USA) i nie zdążyła tego zrobić.

Po kilku miesiącach bp Siemieniewski poinformował kobietę, że przekazał sprawę ówczesnemu prowincjałowi franciszkanów. Był nim wtedy (w okresie 2012–2022) Alan Tomasz Brzyski OFM. Potem jednak nic się nie działo.

Wyraźnie nastąpiło tu wykorzystanie seksualne z nadużyciem władzy posiadanej na mocy autorytetu duchownego i duszpasterza. A taką kategorię przestępstw papież Franciszek konsekwentnie wprowadza do prawa kanonicznego

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

W tej sytuacji ze złożeniem oficjalnego zeznania Beata czekała na odpowiedni moment. Ten czas nadszedł dopiero w 2022 r., już za nowego prowincjała u franciszkanów, co okazało się opatrznościowe – z punktu widzenia sprawności postępowania Beata wybrała odpowiednią chwilę.

Dlaczego jednak przez trzy lata nikt od franciszkanów nie zwrócił się do niej z jakimkolwiek pytaniem? Gdy sprawa zaczęła się toczyć, Beata chciała nawet spytać poprzedniego prowincjała, który obecnie pracuje w Kazachstanie, czy otrzymał notatkę od biskupa. Ten jednak – jak jej powiedzieli franciszkanie – nie zezwolił na przekazanie kobiecie swego adresu poczty elektronicznej. Biskup natomiast zapewniał Beatę, że przesłał prowincjałowi notatkę o zgłoszeniu wykorzystania seksualnego.

Zwróciłem się więc i ja z pytaniami o tę sprawę do bp. Andrzeja Siemieniewskiego oraz o. Alana Brzyskiego (udało mi się odszukać jego adres). Biskup odpowiedział natychmiast, zakonnik wcale. Bp Siemieniewski zaczął od podziękowań za zajęcie się tą sprawą i zapewnił, że czytał poprzednie części „Kobiet ojca Antoniego”. Dodał: – Opisanie tego wszystkiego to ważne dzieło i na pewno konieczna jest kontynuacja aż do skutku.

Co do swojej roli w sprawie wyjaśnił: – Po 20 maja 2019 r. przesłałem do prowincjała franciszkanów wiadomość treści: „Otrzymałem sygnały ws. możliwych nadużyć ze strony o. AD wobec osób pełnoletnich – sprawy z lat dawnych”. Dlaczego taka enigmatyczna treść? Gdyż nic więcej nie wiedziałem. Tyle powiedziała mi p. Beata. Żadnych szczegółów, żadnych danych innych osób. Ale już tyle wystarczyło mi, aby zaapelować do zakonu franciszkanów, aby zbadali sprawę.

Obecny biskup legnicki dodaje także: – Panią Beatę znam od lat bardzo dawnych. Wprawdzie nasze spotkania w kontekście wspólnotowo-ewangelizacyjnym były rzadkie, raz na kilka lat, ale należy do tych osób, z którymi odczuwam wyraźną więź duchową. To dodatkowo zmotywowało mnie do apelu o zbadanie sprawy: co kryje się za niezbyt jasnymi słowami p. Beaty w sprawie o. Dudka?

Są jednak drobne, ale istotne różnice w opowieściach Beaty i biskupa. Hierarcha poinformował mnie, że informację do franciszkanów przekazał „kilka dni po spotkaniu” z Beatą. Kobieta zaś pamięta, że spotkali się w styczniu, a wiadomość trafiła do prowincjała dopiero między końcem maja a połową czerwca 2019 r. Beata potwierdza, że nie mówiła wtedy biskupowi o szczegółach. – Ale na pewno użyłam sformułowania „wykorzystanie seksualne” i na pewno mówiłam o działaniach przemocowcych (albo siłowych, nie jestem pewna, którego słowa użyłam). Podkreślałam też, że nie było to działanie jednorazowe, lecz trwało jakiś czas. I powiedziałam, że miałam wtedy 17 lat.

Niezależnie od tych różnic oba te świadectwa pozostawiają jednak znaki zapytania co do postawy prowincjała Alana Brzyskiego OFM. Uzyskał on od bp. Siemieniewskiego informację o wykorzystaniu seksualnym – tyle że bardzo ogólną i pozbawioną personaliów osoby zgłaszającej krzywdę. Czy podjął wtedy odpowiednie działania, by sprawę choćby wstępnie zbadać i przeanalizować kanonicznie? Być może czekał na formalne zgłoszenia. Ale czekać można biernie i aktywnie – jak było w tym przypadku? Tego nie jestem w stanie na dziś ustalić. Znamienne też, że biskup ze swej strony dalej nie nalegał na rozpatrywanie sprawy, choć informacja dotyczyła osoby osobiście mu znanej.

Listu prowincjała nie odnaleziono

Wydaje się, że franciszkański rachunek sumienia powinien sięgnąć jeszcze głębiej. Z opowieści Beaty, Kariny i Alicji wynika, że przynajmniej kilku zakonników coś wiedziało lub przynajmniej podejrzewało. Nic nie wiadomo natomiast, aby ktokolwiek w jakiś sposób wsparł wówczas kobiety, które w manipulatorski sposób zostały wciągnięte w macki przemocowego zakonnika. Dopiero po latach znalazły one w zakonie kogoś, kto je usłyszał, wysłuchał i zrozumiał.

Beata wspominała w drugiej części tego cyklu, że proboszcz (nieżyjący już) franciszkańskiej parafii św. Antoniego we Wrocławiu zasugerował jej, żeby „coś zrobiła z Antonim”, bo ten od paru dni pije, jakoby z powodu zerwania przez Beatę relacji z nim. Teraz kobieta dodaje, że dowiedziała się od swej dawnej koleżanki o innej znaczącej wypowiedzi tego samego zakonnika. Gdy okazało się, że ich duszpasterz Antoni Dudek pojedzie na Rodos, koleżanka Beaty stwierdziła, że to chyba dobrze, iż go gdzieś z Wrocławia wyślą, a proboszcz odpowiedział: „A czemu? Czy chodzi o kobietę?”. Nic więcej nie wiadomo, co wtedy wiedział i co myślał.

Alicja natomiast opowiada inną, bardzo ważną historię. Gdy była wraz z ojcem Dudkiem na Rodos, ten pokazał jej list od ówczesnego prowincjała z zapytaniem o jego niestosowne prowadzenie. – Antoni chwalił mi się, że odpisał coś w stylu: „Jak chce się Ojciec przekonać, to niech sam tu przyjedzie” – wspomina kobieta. Prowincjałem był wtedy Bazyli Ernest Iwanek OFM, już nieżyjący.

– Zdziwiłam się, że Antoni pokazał mi ten list i nawet przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że w końcu go dopadną, a mnie uwolnią – mówi Alicja – ale po jego pewnej siebie odpowiedzi szybko zwątpiłam. Zastanawiałam się też, jakim sposobem taka informacja dotarła do prowincjała. Ale Antoni nie wyglądał na zmartwionego tą sytuacją.

Czy po tej wymianie korespondencji pozostał jakiś ślad w archiwum wrocławskich franciszkanów? Alicja pytała o to już po złożeniu zeznań. Po sprawdzeniu otrzymała odpowiedź, że takich listów nie znaleziono, więc mogła być to korespondencja prywatna prowincjała, która nie została ujęta w archiwum. I ja spytałem obecnego prowincjała franciszkanów o ten list jego poprzednika. Odpowiedział mi: – Nie wiem, czy taki list w ogóle był. Może to być tylko „legenda” tworzona przez o. Antoniego.

Tylko grzech, czy także przestępstwo?

Postawić trzeba też pytanie, czy inni współbracia naprawdę nic nie widzieli i nie podejrzewali. A jeśli podejrzewali, to czy coś z tą wiedzą robili? Jeśli podejrzewali i nie robili, to dlaczego?

Znając kościelne realia, zapewne typowa odpowiedź będzie brzmiała: Nic nie robili, bo zakładali, że jeśli zakonnik grzeszy seksualnie, to jest to sprawa do konfesjonału, a nie do publicznego roztrząsania. A kobietami się nie przejmowali, bo przecież są dorosłe, więc wiedzą, co robią i same powinny się z tego spowiadać. Poza tym – jak można czasem słyszeć w kręgach klerykalnych – nigdy nie wiadomo, jak to z tymi kobietami jest…

W oczywisty sposób mamy tu do czynienia z notorycznym, wieloletnim i cynicznym łamaniem przyrzeczenia celibatu i zakonnego ślubu czystości. Zasięg czasowy złożonych zeznań obejmuje niemal całe życie o. Dudka jako franciszkanina

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Tyle że w grę wchodziło tu długotrwałe łamanie przyrzeczenia celibatu poprzez liczne –posługując się kanoniczną nomenklaturą – czyny  zewnętrzne przeciwne szóstemu przykazaniu. Takie postępowanie, o ile jest trwałe (a było!) i powoduje zgorszenie (a powodowało!), powinno być ukarane na mocy kanonu 1395 § 1 Kodeksu prawa kanonicznego.

Był to też przypadek regularnego łamania zakonnego ślubu czystości, to może zaś – a w pewnych okolicznościach powinno – być powodem wydalenia z zakonu, zgodnie z kanonami 695–696.

Zatem z punktu widzenia prawa kościelnego nawet w sytuacji dobrowolnej zgody takie działania nie są jedynie grzechem i bardzo łatwo stają się przestępstwem kanonicznym, które nie powinno być tolerowane. A w zakonie wobec Antoniego Dudka bardzo długo tolerowane było.

„Byłam dla niego przedmiotem”

Rzecz jasna, nie można zakładać złej woli u wszystkich osób, które „coś” widziały, wiedziały lub słyszały. W publikowanych wyżej opowieściach skrzywdzone kobiety podkreślały przecież olbrzymi talent o. Dudka do psychomanipulacji. Zapewne wykorzystywał on te zdolności także wobec współbraci w celu ukrywania istoty swych relacji z kobietami. A świadomość, że za pozornymi romansami dorosłych osób może kryć się przemoc, nadużycia władzy i działania przestępcze, pojawiła się w Kościele dopiero w ostatnich latach.

Z zewnątrz kontakty franciszkanina z kobietami mogły rzeczywiście wyglądać na romanse za obopólną zgodą, a na takie sytuacje w kręgach kościelnych patrzy się zazwyczaj z przymrużeniem oka. Zresztą do tej pory część osób – zazwyczaj, choć nie wyłącznie, mężczyźni – przekonana jest, że w opisywanych tu przypadkach po prostu dorosłe kobiety weszły w relację seksualną z dorosłym mężczyzną, więc nikomu nie mogła stać się krzywda.

Cały kłopot w tym, że podczas gdy w zakonie myślano zapewne, iż Antek lubi kobiety, one mu się narzucają, a Pan Bóg jest miłosierny – w istocie w tych relacjach chodziło o coś całkowicie innego: o uprzedmiotowienie kobiet poprzez psychomanipulację, duchowe uwodzenie, przemoc psychiczną i niekiedy fizyczną, wymuszanie niechcianego seksu, wykorzystywanie zależności i autorytetu, faktyczne zniewolenie Alicji. Efektem była ogromna skala realnie wyrządzonych krzywd.

Anna tak to podsumowała w rozmowie ze mną: – Byłam dla niego przedmiotem. Nawet nie człowiekiem. Nawet nie kobietą przede wszystkim, lecz przedmiotem służącym zaspokajaniu jego pragnień.

Co dostrzegli franciszkanie

Całe szczęście, w 2022 r. władze wrocławskiej prowincji Zakony Braci Mniejszych podeszły do sprawy bardzo odpowiedzialnie. Ich postawa wydaje mi się logiczną konsekwencją obecnej wrażliwości Kościoła w tego typu sprawach i przemian, jakie dokonały się w ostatnich latach w prawie kanonicznym.

Franciszkanie przede wszystkim szybko dostrzegli, że chodzi tu o tzw. bezbronnych dorosłych, czyli osoby po 18. roku życia, których słabości zostały manipulacyjnie wykorzystane przez sprawcę będącego ich duszpasterzem. A na to Kościół zwraca coraz baczniejszą uwagę (polecamy letni numer kwartalnika „Więź” poświęcony tej właśnie tematyce).

Mnie najbardziej zależy na tym, żeby Antoni przyznał się do tego wszystkiego, co zrobił. Żeby wziął za to odpowiedzialność

Beata, wykorzystywana psychicznie i seksualnie przez o. Antoniego Dudka

Po drugie, w oczywisty sposób mamy tu do czynienia z notorycznym, wieloletnim i cynicznym łamaniem przyrzeczenia celibatu i zakonnego ślubu czystości. Zasięg czasowy złożonych zeznań obejmuje niemal całe życie o. Dudka jako franciszkanina. Beata wspomina zresztą, że Antoni lubił chwalić się, iż o mało co nie dopuszczono go do święceń ze względu na relacje z kobietami. Moja rozmówczyni dodaje, że nie wie, czy to prawda – bo mogły też być to jego buńczuczne przechwałki.

Po trzecie, w opisywanych sytuacjach wyraźnie nastąpiło wykorzystanie seksualne z nadużyciem władzy posiadanej na mocy autorytetu duchownego i duszpasterza. A taką kategorię przestępstw papież Franciszek konsekwentnie wprowadza do prawa kanonicznego. O przemianach w tym zakresie opowiada obszernie w letniej „Więzi” ks. Jan Dohnalik w wywiadzie „Mniej bezbronni kanonicznie”.

Po czwarte wreszcie, w sprawie obecne były też – szczególnie niebezpieczne – wątki przemocy duchowej. W ramach duchowego uwodzenia pojawiała się u o. Dudka osobliwa argumentacja mistyczno-erotyczna, skrywająca po prostu dążenie duszpasterza do zaspokajania swych potrzeb seksualnych z kobietami powierzonymi przez Kościół jego pieczy. W pierwszej części niniejszego cyklu Karina wspominała, że wobec niej zakonnik przewrotnie powoływał się na dewizę św. Augustyna „Kochaj i czyń, co chcesz”. Beatę przekonywał, że każdy Franciszek ma swoją Klarę.

Alicja zaś pokazuje mi list od Antoniego, wysłany z Rodos, zanim ona do niego przyjechała, a więc na etapie, gdy wciąż wierzyła w miłość platoniczną z jego strony. W liście tym zakonnik w niejasny sposób porównywał ich relację do Trójcy Świętej: „Pamiętaj: człowiek jest ikoną Trójcy Świętej. Zamknięty krąg wzajemnej miłości pomiędzy dwoma osobami: nie osiąga jednak miłości doskonałej i aby mogła istnieć doskonałość miłości, te dwie miłości muszą się podzielić swą wzajemną miłością z osobą trzecią. I to jest Trójca Przenajświętsza. I o nas też. Nie zapomnij o tym. Na obraz i podobieństwo Boże jesteśmy stworzeni. A prawo do miłowania mamy!!!”.

Umiejętne dostrzeżenie tych kluczowych aspektów sprawiło, że aktualne prowadzenie sprawy o. Dudka przez wrocławskich franciszkanów zdecydowanie wyróżnia się na tle polskiej kościelnej przeciętnej wobec skrzywdzonych osób dorosłych. Ponadto prowincjał w korespondencji z osobami pokrzywdzonymi jednoznacznie podkreślał ich prawo zwrócenia się do organów państwowych, innych instytucji kościelnych czy mediów. Wyraźnie osoby odpowiedzialne w zgromadzeniu za przebieg tego dochodzenia potrafiły skorzystać ze złych i dobrych doświadczeń innych diecezji czy zakonów.

Nie ma przedawnienia

Na jakim etapie jest obecnie postępowanie kanoniczne w tej sprawie? Prowincjał Alard Maliszewski OFM poinformował osoby pokrzywdzone, że w tym przypadku zdecydowano o prowadzeniu sprawy w oparciu o administracyjną procedurę kanoniczną przewidzianą dla wydalenia z zakonu. Nie jest to więc proces karny sądowy ani karno-administracyjny, choć stosuje się przez analogię te same przepisy.

Postępowanie prowadzone jest na podstawie kanonu 695 Kodeksu prawa kanonicznego. Przepis ten stanowi, że zakonnik powinien być́ wydalony z instytutu z racji popełnienia określonych przestępstw – „chyba że przełożony uważa, iż̇ wydalenie nie jest bezwzględnie konieczne, a poprawę̨ zakonnika, jak też przywrócenie naruszonej sprawiedliwości i naprawienie zgorszenia można wystarczająco osiągnąć́ w inny sposób”. Margines do oceny jest więc dość szeroki.

Procedura ta obejmuje kolejno: zebranie przez prowincjała „dowodów co do czynów i poczytalności”; zapoznanie zakonnika, który ma być́ wydalony, z oskarżeniem i dowodami; umożliwienie obrony.

Następnie „wszystkie akta podpisane przez przełożonego wyższego i notariusza, wraz z odpowiedziami zakonnika sporządzonymi na piśmie i podpisanymi przez niego samego, należy przesłać́ do najwyższego przełożonego”, czyli do generała zakonu.

Co zrozumiałe, prowincjał franciszkanów nie chce ujawniać publicznie wniosków, jakie przedstawił w tym postępowaniu. Informuje mnie jedynie, że akta sprawy są w trakcie tłumaczenia na język włoski i w najbliższym czasie będą wysłane do Rzymu.  Dodaje też, że po podjęciu decyzji przez generała zakonu, o. Dudkowi będzie przysługiwało odwołanie. Po odwołaniu i jego rozpatrzeniu (lub w przypadku braku odwołania) decyzja się uprawomocni.

Wydalenie, ale…

Jak się wydaje, wybrana przez franciszkanów procedura umożliwia sprawne zakończenie sprawy, a tym samym krótsze trzymanie w niepewności osób zgłaszających swoją krzywdę oraz samego oskarżonego. Z pewnością dłużej trwałoby karne postępowanie kanoniczne. Ważne też, że w zakonnej procedurze administracyjnej nie obowiązuje przedawnienie (inaczej niż w postępowaniu karnym). W tym przypadku nie ma więc znaczenia, kiedy zarzucane czyny miały miejsce. Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, czy miały miejsce.

Słabością wybranej drogi postępowania jest jednak to, że nawet gdyby zapadła decyzja o wydaleniu z zakonu, to i tak po niej Antoni Dudek pozostałby duchownym rzymskokatolickim, tyle że nie mógłby legalnie korzystać ze święceń kapłańskich, dopóki nie znalazłby biskupa, który go przyjmie albo przynajmniej zezwoli na wypełnianie funkcji wynikających ze święceń. Swoją drogą, z analogicznym problemem spotykamy się w przypadku Marka Ivana Rupnika, wydalonego z zakonu jezuitów (zob. tutaj).

Ewentualną decyzję o wydaleniu z kapłaństwa podejmuje Stolica Apostolska w ramach innej procedury. Chodzi o tzw. Uprawnienia specjalne Dykasterii ds. Duchowieństwa. Pierwsze uprawnienie pozwala na wnioskowanie o nałożenie tej najcięższej kościelnej kary ekspiacyjnej za złamanie kanonu 1395, a więc także § 3 tego kanonu z nowej księgi VI Kodeksu prawa kanonicznego.  Zgodnie z jego treścią, należy ukarać wydaleniem lub innymi sprawiedliwymi karami księdza, „który przemocą, groźbami lub przez nadużycie swojej władzy popełnia przestępstwo przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu albo zmusza kogoś do wykonywania czynności seksualnych lub poddawania się takim czynnościom”.

W drugim uprawnieniu specjalnym możliwe jest  odwołanie się do kanonu 1399, formułującego ogólną zachętę wobec przełożonych kościelnych do nakładania sprawiedliwych kar, „gdy przemawia za tym szczególna ciężkość naruszenia i zachodzi konieczność zapobieżenia zgorszeniom lub ich naprawienia”. Problem w tym, że uprawnienia specjalne są prowadzone w ramach procedury karnej, w której przestępstwa te przedawniają się po kilku latach.

Trzeba jednak dodać, że nie jest wcale pewne, czy generał Zakonu Braci Mniejszych podejmie decyzję o wydaleniu o. Dudka z zakonu. Prawdopodobnie przed rozpoczęciem trwającej procedury franciszkanin nie otrzymywał upomnień kanonicznych, nie jest więc wykluczone, że najwyższy przełożony może uznać, iż sankcja ostateczna, jaką jest wydalenie z zakonu, nie powinna być jeszcze zastosowana. Nie wiadomo też, jakie argumenty przedstawił zakonnik na własną obronę.

Pod pręgierzem na własną prośbę

Wśród swoich licznych działań Antoni Dudek OFM był także inicjatorem odbudowy… pręgierza w rodzinnym Kłodzku. Pręgierz, jak wiadomo, służył do publicznego wymierzania kar i odczytywania przed nim wyroków. Dziś sam franciszkanin staje symbolicznie pod pręgierzem. Paradoksalnie nie znalazłby się na widoku publicznym, gdyby nie złamał kolejnego ślubu zakonnego, tym razem posłuszeństwa.

Przecież – jak wskazywałem i w poprzednich i w obecnej części tego cyklu – kroplą, która przelała czarę goryczy u zeznających kobiet, było publiczne wystąpienie ojca Dudka, pomimo nałożonego już zakazu, po odsłonięciu ławeczki z aniołem na rynku w Głubczycach.

Bez tego skrzywdzone kobiety, jak same mówią, prawdopodobnie poprzestałyby na zgłoszeniu sprawy władzom zakonu i czekałyby na ostateczny werdykt. Głubczycka ławeczka z aniołem staje się więc tu symbolicznym pręgierzem, który przypomina, że „wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach” (Łk 12,3).

A kobiety, z którymi rozmawiałem, na koniec najwięcej mówią o własnej odzyskiwanej godności i podmiotowości. – W tych historiach nie ma bohaterów – gorzko mówi Beata. – Są złoczyńcy oraz złamani na duchu i ciele. Ci pierwsi z reguły są słusznie stawiani pod pręgierzem, a ci drudzy mają co najwyżej swoje pięć minut w jakichś mediach. Ja przez wiele lat mozolnie wychodziłam z poczucia winy i wstydu. W całkowitej samotności. Ale ta wewnętrzna pustynia stała się moim miejscem spotkania Boga. Doświadczyłam niezwykłej łaski, gdyż stosunkowo szybko byłam w stanie i podjąć nowe relacje, i stanąć twarzą w twarz z przeszłością.

Alicja mówi z ulgą: – Dobrze, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam. Prawda wyzwala. Czekam jeszcze na decyzję generała zakonu w sprawie ukarania Antoniego. I mam nadzieję, że wtedy w końcu się od niego uwolnię i przestanę się bać.  

Karina jest stanowcza: – W przeciwieństwie do swoich ofiar Antoni przez 40 lat nie poniósł żadnych konsekwencji. On nie jest godzien być zakonnikiem. Ale trzeba też mówić o odszkodowaniu. Właśnie wysoka kara pieniężna spowoduje, że następnym razem coś takiego się już najprawdopodobniej nie powtórzy.

Anna podsumowuje kwestię kary z dystansem: – Dla mnie rodzaj sankcji kościelnej wobec Antoniego jest wtórny. Ale mam nadzieję, że będzie wydalony z zakonu, bo przez tyle lat życia w kłamstwie na pewno na to zasłużył. Sama przede wszystkim chciałabym w pełni odzyskać swoje życie.

Wesprzyj Więź

Beata przypomina jeszcze swoje słowa z drugiej części tego cyklu: – Mnie najbardziej zależy na tym, żeby Antoni przyznał się do tego wszystkiego, co zrobił. Żeby wziął za to odpowiedzialność.

Niektóre imiona i okoliczności wydarzeń zostały zmienione.

Więcej o mechanizmach wykorzystywania bezbronnych dorosłych w Kościele można przeczytać w letnim numerze kwartalnika „Więź”. Znaleźć tam można następujące teksty:
Przemoc duchowa po katolicku, rozmowa Tośki Szewczyk z Doris Reisinger,
Zbigniew Nosowski, 
Zrozumieć bezbronnych,
Mniej bezbronni kanonicznie, rozmowa Zbigniewa Nosowskiego z ks. Janem Dohnalikiem.

Zranieni w Kościele



Podziel się

15
10
Wiadomość

Strasznie potrzebny artykuł. Wiele się nauczyłem z niego, bo przyznam, że sam troszeczkę z niedowierzaniem podchodziłem do zarzutów molestowanych kobiet. No bo jak można być tak naiwnym i uległym, niczym dziecko z przedszkola?
Ale nie brałem pod uwagę czynnika wiary i kultu jakim musiały otaczać duchownych. Otwarcie swojej duszy plus wyobrażenie obcowania z wysłannikiem Boga, rzeczywiście mogą dawać skutki potworne i trudne do uwierzenia.

Wszyscy uczymy się empatii całe życie i jak widać Kościół też:

„świadomość, że za pozornymi romansami dorosłych osób może kryć się przemoc, nadużycia władzy i działania przestępcze, pojawiła się w Kościele dopiero w ostatnich latach.”
To tak jak przy molestowaniu dzieci – nie wiedział, że dzieci maja traumę na całe życie i trzeba je chronić, a sprawców eliminować, a nie ukrywać.
Kościół jest tak samo mądry, jak my-społeczeństwo, czyli dość… głupi. A w każdym razie – nie mądrzejszy. Jest w ogonie nauki, empatii, czy etyki. Ta pogoń za „resztą” nie wynika z namaszczenia boskiego, jakichś „automatyzmów organizacyjnych”, troski o „owieczki”, tylko z nieustającego nacisku opinii publicznej i mediów. Właśnie takich jak ta seria artykułów Z. Nosowskiego. Trzeba dziękować i nagłaśniać jak najszerzej.

A tak osobiście, to się zastanawiam: skoro KK tam mało zna człowieka, niewiele wie o świecie (fizyka, biologia), musi chodzić na zewnątrz na korepetycje z empatii – to jaką mam gwarancję, że o Bogu wie cokolwiek pewnego?

Adam: ,,A tak osobiście, to się zastanawiam: skoro KK tam mało zna człowieka, niewiele wie o świecie (fizyka, biologia), musi chodzić na zewnątrz na korepetycje z empatii – to jaką mam gwarancję, że o Bogu wie cokolwiek pewnego?”

Też sobie stawiam to pytanie. Trochę o relacji psychologii i wiary mówią ,,Kościół na kozetce” o. Prusaka czy ,,Patologia duchowości” ks. Grzywocza. Ale i tak mam wrażenie, że jest to wiedza bardzo elitarna, a wcale nie powszechna – choć przecież profesjonalizmu w tych kwestiach od kapłanów (przecież zawodowo się tym zajmujących) można by oczekiwać.

Kościół trochę człowieka zna, trochę się go uczy. Ale znacznie mniej niż byłem uczony uważać: ,,nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa”, ,, człowiek drogą Kościoła” itd.

Ale może o Bogu coś pewnego wie? Może w tej kwestii jednak przekaż apostolski, Tradycja i oczyszczanie dogmatami pozwoliły zachować Prawdę?

@ Adam: „Kościół jest tak samo mądry, jak my-społeczeństwo, czyli dość… głupi”. Nie zgodze sie z tym stwierdzeniem. Mysle, ze Kosciol (w sensie jego duchowienstwa) jest duzo glupszy jak my, spoleczenstwo. Wynika to z nieprzezroczystych struktur wewnetrznych, ktore uniemozliwiaja refleksje i otwarta wymiane mysli.

Dziękuję. Przyznam, że czytając Pańskie komentarze do poprzednich części, pisałem z myślą, że chciałbym przemówić do osób podobnie myślących.
Niezmiennie polecam letni numer „Więzi”. pod tym względem zwłaszcza:
https://wiez.pl/2023/06/26/zrozumiec-bezbronnych/
A w odniesieniu do ostatniego pytania – posługując się Pańskimi sformułowaniami: to, co Kościół wie pewnego o Bogu, wie z Objawienia, nie z siebie samego.

[…] Powoli wyzbywam się złudzeń, że Kościół kiedykolwiek był czy będzie wspólnota idealną. Ale oby – w imię Jezusa – chociaż nie promował i nie chronił gorszycieli. Bez tego głoszenie Ewangelii będzie równie wiarygodne i pociągające jak list pasterski podsumowujący 364 zebranie plenarne konferencji episkopatu.

No właśnie Panie Adamie, chyba pierwszy raz z Panem się zgadzam, to miło! Tylko zgoda buduje. Ale to prawda, tylko mocny, wręcz potężny nacisk medialny przynosi efekt. Gdyby nie filmy braci Sekielskich, artykuły Pana Nosowskiego, zabierania głosu przez osoby wykorzystane to episkopat do dziś palcem w tej sprawie by nie ruszył ! Ta historia tych Pań moją historię mi przypomina, choć wówczas nie byłem dorosły , mój ksiądz ten, który… on mnie do I Komunii Sw. przygotowywał i po paru latach w innym miejscu , innej parafii ten fakt zaufania wykorzystał gdy pojechałem go odwiedzić i tam…..

Przyjmując perspektywę laicką (a przypomnę, dezawuuje się argumenty w debacie publicznej wymagające od adwersarzy podzielania wartości chrześcijańskich), czym przypadek A.Dudka i jego pełnoletnich ofiar różni się etycznie od innych częstych przypadków wykorzystania przewagi i nadużycia zaufania przez przełożonych w pracy? Albo przez autorytety w innych obszarach niż wiara np. charyzmatycznych piosenkarzy, pisarzy, autorytety społeczne lub nawet osoby wykorzystujące znaczącą przewagę dojrzałości wynikającą z różnicy wieku, doświadczeń itp.? Co ze społecznym przyzwoleniem i tolerancją dla takich nadużyć? Czy my, którzy podzielamy ocenę red.Z.Nosowskiego czynów A.Dudka nie powinniśmy w obronie ofiar takich nadużyć być w społeczeństwie znakiem sprzeciwu? Z jakich powodów unikamy konfrontacji? Bo dialog? Bo miłosierdzie? Bo Franciszek? Piętnowanie takich nadużyć w Kościele jest potrzebne, ale z wyjątkiem osób zależnych od Kościoła (najczęściej osób duchownych) dla niektórych jest łatwiejsze niż piętnowanie takich krzywd poza Kościołem. Ale nawet duchowni jakoby niezależni od świata obawiają się takiej konfrontacji. Od wielu, wielu lat nie słyszę w niedzielnych kazaniach jednoznacznego wyrażonego wprost potępienia wiarołomstwa małżeńskiego. Bo ta plaga, wiedzą to spowiednicy, dotyka także katolików. Może właśnie z powodu rezygnacji duchowieństwa z jednoznacznego języka wiele osób łatwiej zeszło na manowce? Nic dziwnego, że ocena aktów homoseksualnych w niedzielnych kazaniach brzmi niesprawiedliwie, i dlatego tak mało przekonywująco. Kto powie liberalnemu społeczeństwu, że ma belkę w oku? Zresztą, czy to my nie jesteśmy liberalnym społeczeństwem, tylko gorzej niż w przypadku osób obojętnych religijnie, wypieramy się tego przed sobą?

Piotr, ta sytuacja niewiele różni się od innych podobnych sytuacji z innych środowisk. A sprawa bulwersuje mocniej, bo oprócz samego wykorzystywania dochodzi do skrajnej hipokryzji. Jeśli wykorzystanie seksualne dotyczy fanek znanego rapera, który w teledyskach pokazuje się z roznegliżowanymi dziewczynami, to oburza sam fakt nadużycia. Czym innym jest, gdy poza samym nadużyciem dochodzi do hipokryzji, bo osoba wykorzystująca jednocześnie poucza innych, co jest dobrem, a co złem.
Drugim aspektem jest odpowiedzialność środowiska. W przypadkach nadużyć poza Kościołem nie ma aż takiego problemu z uznaniem odpowiedzialności, odszkodowaniami i zadośćuczynieniem.

Panie Wojciechu, jest jeszcze jeden ogromnie ważny aspekt: SPOWIEDŹ.
Tudzież tzw. „kierownictwo duchowe”.

Nigdzie idziej człowiek nie jest tak bezbronny. Nigdzie indziej predator nie dostaje takiego mandatu zaufania.

Nawet to nie jest „wystawienie się na manipulację” predatora. To jest po prostu PODDANIE się jego manipulacji.

Miałam kiedyś franciszkanów za wzór cnót. Z biegiem lat powoli się to zmieniało. Moja mama była molestowana przez ojca, który przygotowywał ją do komunii (już nie żyje i nie został ukarany – zresztą, kto by uwierzył dziecku). Później była wykorzystana przez jednego z ojców (jestem owocem tego wykorzystania). Ów franciszkanin dostał upomnienia po tym, jak okazało się, że ma dwoje dzieci. Nie wiem, czy to była jego decyzja, czy zakonu, ale miał na tyle odwagi, by wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i wystąpił z zakonu.
A że historia lubi się powtarzać, to… miałam niestety też tę sposobność spotkać Antoniego na swojej drodze. Był spowiednikiem, kierownikiem duchowym, a ukończywszy 18 lat – zaczęło się…
Tylko dzięki Niebieskiemu Tacie, uwolniłam się od wszystkiego, co zgotował Antoni. Gdyby nie wyszły te sprawy na jaw, to w dalszym ciągu, by krzywdził osoby. Ostatni raz składał mi niemoralne propozycje w grudniu 2022 (by spędzić święta i sylwestra razem…)
I wszystko wróciło to, co działo się 30 lat temu…

@beata warto by było, gdyby wszyscy, co dopuścili się takich czynów, ponieśli za to odpowiedzialność. Np. br. Feliks Skrzypacz (misjonarz z Boliwii), np. ks. T. Reroń. Oskarżanie jednego, czy dwóch nie ma żadnego sensu. Jak widać, nie wyciągają żadnych wniosków. To tylko niepotrzebny stres dla zeznających.

Czy redakcja sprawdziła podane dane kontaktowe przed publikacją komentarza? Mam nadzieję, że tak, żeby się nie okazało, że nastąpi tu jakieś nadużycie zaufania. Komentarz o takiej treści może napisać każdy.

Dziękujemy za troskę. Dane kontaktowe o. Wita Bołda są publicznie dostępne – tak jak wszystkich kościelnych delegatów w sprawach wykorzystywania seksualnego. To on jest autorem tego komentarza.

@ Wit: Czytam ksiazke Toski Szewczyk i chce mi sie wyc! Dlaczego jako delegaci ds. naduzyc nie sturmujecie watykanskiego betonu, zeby uznac Pokrzywdzonych za strone, a nie za swiadkow? Rozdzieracie na nowo ich rany i zostawiacie ich krwawiacych na drodze…

@ Konrad+Schneider 31 lipca 2023 07:11 Bardzo dobry komentarz. Dziękuję. Pokrzywdzeni jeszcze są dociążani zarzutem: dlaczego nie zgłaszasz swojej krzywdy? Kościół jest teraz w tym temacie taki OK! No nie do końca. Pana odpowiedź jest niesamowicie trafna.

Jest w Biblii takie zdanie: „kto zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg”… a człowiek jest nazywany w chrześcijaństwie „świątynią Boga”.

Jakby ci ludzie, ci źli księża z tych wszystkich spraw w Boga wierzyli i chociaż trochę o Nim czytali (na ten przykład chociaż tyle, co ja, czyli niezbyt wiele), to chociażby ze względu na to zdanie baliby się postępować w taki sposób.

Pani Anna – „utkwiła” (?) w śledzeniu historii życia / próbach analizy swojego krzywdziciela … .
W pewien sposób rozumiem (a nawet … podzielam) zainteresowania innymi ludźmi w tym (a może … zwłaszcza (?)) Krzywdzicielami (Osobami, które „wywołały” poważny kryzys w naszym życiu, ALE – nie żebym bagatelizował krzywdę i „rolę krzywdziciela”).
Pytanie, które mi się rodzi (podkreślam : zadaję je … głównie SOBIE) :
CZY NIE LEPIEJ WIĘCEJ / PRZEDE WSZYSTKIM „zajmować się” własnym zdrowieniem / rozwojem / (na ile to możliwe) szczęśliwym życiem ?

Przy okazji – tak się chciałbym podzielić swoim ostatnim „rozkminianiem” : Czy i na ile możemy „uczyć się” na cudzych błędach (historiach życia) ? Czy generalna szansa na własny rozwój nie biegnie „przez” … własne kryzysy (w tym i własne błędy) ?
Będę wdzięczny za Wasze „podpowiedzi” , pozdrawiam !

Jest przemyślany. I to gruntownie. Przecież to oczywiste pytanie, kim były te kobiety dla AD: kochankami (jak się mogło wydawać tym, co wiedzieli) czy przedmiotami służącymi zaspokajaniu jego potrzeb? W jaki sposób z tego Pan wysnuwa swój wniosek – doprawdy nie wiem.

„Obecna wrażliwość Kościoła” – ujmujące sformułowanie…
A ja czekam na taką „wrażliwość” kiedy będę kimś równym księdzu czy zakonnikowi, kiedy nie przerwą mi rozmowy, bo są księdzem/zakonnikiem z ważniejszą kwestią, kiedy nie zignorują uzyskanej u mnie pomocy, bo są księdzem/zakonnikiem wybierającym w ofertach, kiedy wyrażą ludzkie zainteresowanie choćby niepokojem rodzica o zdrowie dzieci.
To są takie przykłady z życia wzięte, które nie rujnują tak psychiki jak opisane w artykule. Ale które dla mnie są nadal nieludzkie. Co więcej dotykają chyba wszystkich z nas.

Moja kilkuletnia córka użyła słowa „hipnotyzuje” opisując zły wpływ nauczycielki. Tu w artykule też ten wyraz się pojawia. Przeczuwam wagę doświadczeń ukrytych w tym słowie. Życzę zranionym kobietom, by uwolniły się od poczucia winy – poczucia nie ich winy.
Jak wskazuje początek mojej wypowiedzi: „uwrażliwianie” to długi proces – drogie Panie, nie poddawajcie się w tym nazywaniu rzeczy po imieniu.

Chciałam zwrócić uwagę na jedną rzecz, nie jako krytykę wobec kościoła czy sugestię zmian, bo to zbyt rozległy temat, ale… Kobiety w kościele są na wstępie w trudniejszej emocjonalnie sytuacji, ponieważ na przewodnika duchowego mogą wybrać wyłącznie osobę innej płci. Mało się na to zwraca uwagę z tej strony. Są osoby, które nie wierzą w możliwość „czystych” bliskich relacji mężczyzn i kobiet (a przewodnictwo duchowe bliskości wymaga, w tym wyznania rzeczy intymnych). Nawet jeśli relacje takie da się budować to jednak jest trudne i ryzykowne. Jeśli więc kobieta w kościele chce pogłębiać swoje życie duchowe lub szukać ratunku w kryzysie jest, w przeciwieństwie do mężczyzn (zazwyczaj, bo są też osoby LGBT) wystawiana na emocjonalne ryzyko bez alternatywy. Spowiednik mężczyzna albo żaden. Wiele kobiet przeżywa odarcie z intymności już przy zwykłej spowiedzi. Czyni je to podatniejszym na manipulację.

@ Basia: A dla mnie jest to konkretna sugestia zmian. A czemuz to towarzyszenie duchowne ma byc zarezwowane dla mezczyzn. Kobiety lepiej sie sprawdzaja w coachingu, jest ich wiecej w tej branzy, wiec co niby ma stac na przeszkodzie, zeby przejely rowniez ten obszar interakcji?

Jeśli chodzi o odarcie z intymności przy spowiedzi, nie wiem, czy płeć spowiednika by coś tu zmieniła. Może zmniejszyłoby to nadużycia, ale spowiedź i tak pozostałaby odarciem z intymności, przekroczeniem granic, zadaniem sobie psychicznego bólu, a czasami przemocą i traumą.

No właśnie… z jednej sttony sacrament. Z drugiej strony ogromne ryzyko nadużyć. Ja jestem za oddzieleniem spowiedzi od towarzyszenia duchowego. Spowiedź: proste wyznanie, bez wnikania w szczegóły. Poza może sytuacjami wyjątkowymi, naprawdè wymagającymi pogłębienia.

A rozmowy duchowe już w relacji zupełnie na równi, bez wchodzenia w rzeczywistość grzechu-rozgrzeszenia. Nigdy na kolanach.

@Konrad Schneider bardziej nie chciałam otwierać dyskusji o kapłaństwie kobiet itp., żeby nie robić znów niepotrzebnego pobocznego wątku. Można zauważyć problem bez tego, i wyczulić się na niego niezależnie od przepisów.
Być może byłaby też możliwa inna droga, gdzie wsparcie duchowe, jako dodatkowe mogłoby być udzielane przez konsekrowane kobiety, szczególnie z wiedzą psychologiczną (nie jako sakrament). To otwarty temat.

@ Basis: Zyjac w Niemczech dane mi bylo poznac szereg wspanialych kobiet ( tak swieckich jak i konsekrowanych), ktore swietnie i profesjonalnie sprawdzaly sie jako kierowniczki duchowe. Po prostu szlag mnie trafia, ze Polki nie moga pokazac, co potrafia!

Kochana Więzi ! Dziękuję Wam, że jesteście. Że jesteście innym obliczem Kościoła. Przygarniającym skrzywdzonych. Empatycznym. Drogą do zmian. Dziękuje zarówno Panu Redaktorowi jak i komentującym. Wiem, że się powtarzam, ale tak mnie naszło po dzisiejszej lekturze występków proboszcza z Jasła i występów jego parafian…Niech się cieszą, że nie są kobietami i nie trafiło na ich żonę, dziewczynę lub córkę (przynajmniej tym razem)… https://wiadomosci.onet.pl/rzeszow/proboszcz-zostal-skazany-przez-sad-parafianie-go-przepraszaja/rk0m4wr?utm_medium=push&utm_source=browser&utm_campaign=push_push_go&utm_site=wiadomosci&utm_push_id=64c90415488ed15202b4503c

@ZN, przeczytałem Pański tekst i rozmowę z ks. Dohnalikiem o bezbronnych dorosłych. Nie ma zatem jednoznacznych kryteriów zakwalifikowania do tej grupy, poza oczywiście upośledzeniem umysłowym czy gwałtem, nie ma też w tej nowej materii kanonicznego orzecznictwa, bo za wcześnie na nie. Są natomiast pewne wstępne założenia, które są wiarygodne, np uwiedzenie osoby w depresji, poddanie mechanizmom sekciarskim. Sprawy są zatem in statu nascendii, a odnoszenie do nich wobec powyższego zasadnie b. subiektywne- stron, autorów, komentujących.

Wydaje mi się, że Ksiądz zbytnio patrzy w perspektywie kodeksowej, gdzie muszą być jednoznaczne kryteria. W tej dziedzinie nie da się tego tak dokładnie opisać w języku prawnym. Musi pozostać miejsce na rozeznawanie.
Są jednak kryteria wystarczająco ścisłe i precyzyjne: przemoc, groźby, nadużycie władzy wynikającej ze święceń.

Za sprzedawanie garnków po 20k starszym, nieświadomym osobom też ciężko ukarać.
Niech zgadnę: w tym przypadku też bardzo subiektywnie stwierdzisz, że przecież nikt ich na pokaz siłą nie zaciągnął?

Przykład z garnkami jest dobry. Należy ścigać tych sprzedawców, tak samo jak molestujących księży. Jest tylko jedno „ale”. Transakcje garnkową można cofnąć, molestowania już nie.
Pamiętajmy jednak, że niektórzy „staruszkowie” świetnie wiedzieli co kupują i za ile i dopiero jak po pewnym czasie dotarło do nich, że innym sprzedano także – poczuli się oszukani.

Starsi ludzie (tak samo jak dzieci) już zwyczajowo są chronieni i usprawiedliwiani przed konsekwencjami swoich nieroztropnych czynów, czy tak samo jest w przypadku dorosłej kobiety? Będzie o wiele trudniej.