Małżonkowie sami udzielają sobie sakramentu małżeństwa. Ale kiedy dochodzi do współżycia seksualnego, musimy nałożyć na nich szereg bardzo precyzyjnych wytycznych – mówi Marcin Kędzierski w „Plusie Minusie”.
W tygodniku „Plus Minus” (weekendowym dodatku do dziennika „Rzeczpospolita”) Michał Szułdrzyński rozmawia z Marcinem Kędzierskim, autorem tekstu „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”. Tekst ten rozpoczął na naszych łamach dużą dyskusję o katolickiej etyce seksualnej.
Kędzierski tłumaczy, że zaczęło się od jego rozmów z rodzicami, „przede wszystkim rodzicami wielu dzieci, a zwłaszcza z kobietami”. „I zaczęła się zmieniać moja perspektywa patrzenia na promowane w Kościele naturalne metody rozpoznawania płodności, zwane też naturalnymi metodami planowania rodziny, czyli NPR. Rozdźwięk między teorią a rzeczywistością, realnymi problemami, jakie NPR przynosi dla wielu katolickich małżonków, skłonił mnie do postawienia sobie pytań o zasadność tego nauczania” – zaznacza.
Stały współpracownik „Więzi” zauważa, że w Kościele „niewątpliwą rewolucją już było dopuszczenie naturalnych metod rozpoznawania płodności”, tyle że one „w jakimś sensie ignorują biologię kobiety. Naturalne skłonności kobiety do aktywności seksualnej raczej przypadają na fazę płodności, tymczasem NPR wskazuje, że chcąc uniknąć poczęcia, należy podejmować aktywność seksualną głównie w okresie niepłodności poowulacyjnej. A wtedy wiele kobiet nie odczuwa przyjemności ze współżycia, dla części wręcz jest to związane z fizycznym i psychicznym bólem”.
Zdaniem Kędzierskiego „istnieje pewna wartość w ascezie, czyli dobrowolnej rezygnacji z czegoś, co jest dobre, natomiast wydaje mi się, że należałoby raczej zmienić mówienie o wstrzemięźliwości. Powiedzieć małżonkom tak: współżycie seksualne jest dobre dla waszego małżeństwa, w imię jakichś wyższych wartości możecie podjąć pewną ascezę, wstrzemięźliwość, ale niech ona nie będzie wymuszona cyklami płodności, tylko niech będzie waszą decyzją”.
Autor tekstu o potrzebie dokończenia rewolucji relacyjnej w kościelnym spojrzeniu na seksualność zwraca uwagę na zbytnią szczegółowość katolickiej etyki w tej dziedzinie. „W Kościele przyjmujemy, iż małżonkowie sami udzielają sobie sakramentu małżeństwa, kapłan jest tylko świadkiem. Ale kiedy dochodzi już do jakiegoś elementu życia małżeńskiego, czyli współżycia seksualnego, to musimy nałożyć na to szereg bardzo precyzyjnych wytycznych. W żadnej innej sferze nie ma aż tak precyzyjnych zasad dotyczących codzienności” – mówi.
Dodaje również: „Jeżeli popatrzymy sobie na to, z jakich powodów ludzie odchodzą z Kościoła – i to często osoby zaangażowane w jego życie – to na pierwszym miejscu będą właśnie kwestie dotyczące etyki seksualnej. Dlatego powstaje pytanie, czy powinniśmy nadawać temu aż tak duże znaczenie? Czy jednak to nie zostało zbyt mocno przeakcentowane?”.
Co będzie dalej z katolicką etyką seksualną? Kędzierski nie spodziewa się „oficjalnie ostrego zwrotu, tylko wprowadzona zostanie kategoria małżeńskiego rozeznania, podobnie jak zresztą miało to miejsce w przypadku dopuszczenia osób żyjących w powtórnych związkach do Komunii”. „Wydaje mi się, że papież będzie jak ognia unikać słów o rewolucji, także ze względu na obawę o wiarygodność nauczania katolickiego w innych obszarach. Tym bardziej że Kościół trochę sam zapędził się w kozi róg, nadając etyce seksualnej tak ogromne znaczenie” – czytamy.
Głosy w dyskusji o katolickiej etyce seksualnej:
Marcin Kędzierski, Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej
Małgorzata i Tomasz Terlikowscy, Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne
Agata Rujner, Czystość jest atrakcyjna
Krzysztof Krajewski-Siuda, Katolicka etyka seksualna: nowa antropologia czy stare błędy?
Monika Chomątowska, Kiedy w Kościele przydaje się seksuolog
Dariusz Piórkowski SJ, Eros, agape i seks
Paulina Model, Nie potrzebujemy nakładania na nas ciężarów nie do uniesienia
Magdalena Siemion, Rewolucja już była, ale nikt jej nie zauważył. Jeszcze o teologii ciała
Emilia Lichtenberg-Kokoszka, Prokreacja bez frustracji. Ale jak?
Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko, Teologia ciała: rewolucja relacyjna, która czeka na odkrycie
Marcin Kędzierski: Co dalej z dyskusją o katolickiej etyce seksualnej?
Nie jestem zbyt otwarty w poruszaniu spraw seksu, jednak za sprawą dyskusji uruchomionych na łamach „Więzi” na spotkaniach w gronie znajomych, odważyłem się wetknąć kij w szprychy i to w kontekście religijnym. Reakcje były różne i to w zależności od płci i wieku wypowiadających się. Chłopy raczej kierowali rozmowę w klimaty kpiarskie i dowcipkowanie. Kobiety młodsze wyrażały oburzenie na wciskanie im NPR i innych religijnych wynalazków. Starsze obstawały przy naturalnych metodach. Odniosłem wrażenie, że menopauza zmienia punkt widzenia. Rodzenie dzieci już ich nie dotyczy. Teraz mają problemy innej natury. Jeśli nawet dochodzą do wniosku, że mogły inaczej, lepiej zagospodarować własną młodość, to się do tego nie przyznają i wcale swych córek nie zamierzają ostrzegać przed powielaniem własnych życiowych historii, mocno nacechowanych inwigilacja religijną. Stanowisko Kościoła w kwestiach seksu, nie ma już żadnego znaczenia dla zdecydowanej większości, religia bardzo szybko schodzi do sfery tradycji, rytuałów, przyzwyczajeń, celebry uroczystości. Spełnia pewne funkcje poczucia tożsamości przynależności do wspólnoty, kultywowania zachowań i wykonywania czynności religijnych. Nie ma to jednak większego znaczenia na nasze życiowe wybory. Nikt już dziś nie wydziedzicza, nie wyklina swych dzieci, gdy idą własną drogą, nie posyłają wnuków na lekcje religii, nie przymuszają do przyjmowania sakramentów. Nie naciskają na to by pojawiało się dziecko zaraz po ślubie itp. Stawka jest bowiem zbyt duża, a jest nią odrzucenie, zerwanie więzi rodzinnych. Nie wątpię, że wielu seniorom marzy się powrót do czasów gdy własnym testamentem trzymali w garści spadkobierców, pewnie wielu tak robi, ale generalnie to już nie działa. Tego właśnie nie może pojąc hierarchia kościelna.
Szybko poszło, prawda? Mam 46 lat, jakieś 20 lat temu wszyscy w mojej rodzinie (dalszej i bliższej) chodzili w niedzielę do kościoła. Teraz regularnie nie chodzi dokładnie nikt, kilka osób w czasie świąt pójdzie. I to nie ma związku z wiarą, przynajmniej w rozmowach nikt oprócz mnie nie deklaruje się ateistą. A główny powód braku praktyk religijnych to postawa hierarchii KK, przynajmniej to najczęściej pada w dyskusjach w gronie rodzinnym. 20 lat a taka zmiana…
Poruszaliśmy kiedyś ten temat we wspólnocie o zróżnicowanym wieku. Para po menopauzie jakoś nie wychwalała npru… stwierdzili tylko, że oni byli z tym zupełnie sami a teraz chociaż zaczyna się mówić o problemach. Na forach npr też czasem pojawiają się głosy „starszych” małżeństw, które twierdzą że po latach owoce npru widza głównie negatywne i dopiero po menopauzie ich relacja się unormowała. Oby synod przyniósł zmiany i wniósł prawdziwe rozeznawanie co jest dobre w danej sytuacji. Konieczność kierowania się tylko prawem kościelnym jako jedynym i ostatecznym wyznacznikiem potrafi wnieść wiele szkód i niepotrzebnego cierpienia, a często nawet odejścia od wiary lub, w skrajnych sytuacjach – rozwodu.
Doktryna dotycząca kwestii seksualnych jest bardzo szczegółowa. Tymczasem, jak jest z doktryną dotyczącą migracji? Istnieje jakaś?
Tak, streszczona jest w Kkk 2241. Zgodnie z doktryną Kościoła przyjmowanie migrantów jest obowiązkiem. Co ważne, Kościół jako równoznaczne uznaje prawo do migracji z uwagi na bezpieczeństwo, jak i względy ekonomiczne. Doktryna wspomina też o obowiązkach migranta, jakim jest wdzięczność i szacunek dla kraju przyjmującego i poszanowanie jego praw.
Oni nie podlegają pod prawa Kościoła Katolickiego, co są muzułmanami.
Serio? To w takim razie powtórzę za uczonym w Prawie (bo dotąd myślałam, że odpowiedź jest oczywista, a być może jest zupełnie inna niż mnie się wydawało): kto jest moim bliźnim?
A może katolicyzm polega na tym, by być dobrym dla katolików, prawosławie na tym, by być dobrym dla prawosławnych, protestantyzm – dla protestantów (może nawet z wyróżnieniem konkretnych denominacji), islam – dla muzułmanów (z tym że szyici powinni być dobrzy tylko dla szyitów, a sunnici tylko dla sunnitów), buddyzm – dla buddystów, hinduizm – dla wyznawców hinduizmu, judaizm – dla wyznawców judaizmu, itd.? To by wiele wyjaśniało z historii świata, właściwie wyjaśniałoby prawie wszystko. Religie to więc takie stowarzyszenia, które pomagają tylko swoim członkom.
To jeszcze jedno pytanie: czym chrześcijanie różnią się od „celników i pogan”?
Są muzułmanami, trzeba im pomagać, ale oni nigdy nie zaakceptują zasady Kościoła Katolickiego o wdzięczności za tę pomoc. Bo są innego wyznania i ich te zasady nie obowiązują. O to mi chodziło.
Skrajną wdzięczność okazują we Francji. I wszędzie tak będzie. Po prostu młodzi mężczyźni bez jakichkolwiek widoków na przyszłość wszczynają zamieszki.
Czy według chrześcijaństwa należy pomagać tylko wtedy, gdy można liczyć na wdzięczność? Jak najbardziej zdaję sobie sprawę, że taka pomoc może być czasem heroizmem. Ale zauważyłam, że w innych, podobnie trudnych, przypadkach, Kościół nie ma oporów, by wymagać heroizmu od wiernych (i to nawet wymuszając heroizm poprzez ustawodawstwo państwowe).
Moja wypowiedź skierowana była do pana Pawła.
Oczywiście że jest. Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Tylko że akurat ta doktryna nie jest promowana przez KK w Polsce…
Poruszanie braku pełni doktryny katolickiej – wszak ona się cały czas kształtuje i będzie kształtować aż do skończenia świata, w mediach niekatolickich (to nie znaczy, że nie ma tam katolików) jest przekroczeniem rubikonu za którym ja z p.M.Kędzierskim już nie będę poszukiwać prawdy.
Coś się Pan radykalizuje ostatnio. Do niedawna tylko łamy GW uważał Pan za niewłaściwe, a teraz już i Plus-Minus jest nieodpowiedni… Na dodatek wychodzi z tego, co Pan napisał, że „aż do skończenia świata” nie można byłoby w mediach niekatolickich dyskutować o doktrynie katolickiej. Jednak pozostanę przy swoim rozumieniu obowiązków katolickich.
Czy to moja wina, że Rzeczpospolita się radykalizuje i coraz bliżej jej do Wyborczej? Nie każdą obecność na tych łamach uważam za niewłaściwą – kiedyś o tym pisałem, np. Pana wypowiedź dla Wyborczej, dlaczego mimo wszystko zostaje Pan w Kościele. Usprawiedliwione jest chodzenie do liberalnych mediów, gdy media katolickie nie występują w obronie skrzywdzonych. Ale chodzenie w sprawie słabości Kościoła do mediów liberalnych ma taki sens, jak rozmawianie w XIX wieku z Prusakiem i Moskalem o upadkach Polaków. Wywiad M.Kędzierskiego dla Rzeczpospolitej byłby dla mnie częściowo usprawiedliwiony, gdyby mówił jakie jego poglądy stawiają wymagania człowiekowi. Bez tego to jest tylko zabieganie o względy silniejszego i psucie debaty między katolikami przez zapraszanie osób nie podzielających wspólnych wartości.
Owszem, na linię „Rzeczpospolitej” raczej nie ma Pan wpływu. Pańską winą może być jedynie to, że Pan sam się radykalizuje.
Nie zgadzałem się z Panem wcześniej w tej sprawie, tym bardziej nie zgadzam się obecnie. Porównanie z Prusakiem i Moskalem – niegodne.
Oskarżenie, że Marcin Kędzierski nie mówi o wymaganiach, tylko zabiega o względy silniejszego, a Michał Szułdrzyński jest jakoby osobą niepodzielającą wspólnych wartości – tym bardziej niegodne. Właściwie – zgodnie z naszymi kryteriami – taki komentarz nadaje się do skasowania, bo jest ad personam. Ale dobrze, że zostało. Niech będzie pamiątka procesu radykalizacji…
Nie pojmuję co niby jest niewłaściwego w dyskutowaniu o katolickiej etyce seksualnej w niekatolickich mediach. Byłby Pan uprzejmy rozwinąć? Gdzie w takim razie powinna się odbywać? Ja p. Kędzierskiemu jestem bardzo wdzięczny za zainicjowanie tej bardzo inspirującej dyskusji.
Nigdzie się nie powinna odbywać. To niedobra jest o tym mówić.
Przenie sienie jej do innych mediów ma sens. Może usłyszą o niej ci, co z powodu tej nauki odeszli od Kościoła. Przecież katolickich mediów już nie czytają.