
Na poziomie zewnętrznych zdarzeń nie dzieje się tu prawie nic. Od doznań wewnętrznych ten rozpędzony strumień świadomości jednak aż kipi. Dla poszukujących duchowości w literaturze „Białość” Jona Fossego jest pozycją obowiązkową.
Nie wiadomo, po co przyjechał na pustkowie, samochód się rozkraczył, a on w poszukiwaniu pomocy pcha się w głąb lasu – tak z pewną dozą irytacji wobec nonsensownych poczynań bohatera można opisać całą linię fabularną tej książki. Gdyby zatrzymać się na prostej zdarzeniowości, faktycznie trzeba by zapytać jak jeden z internautów, za co właściwie Fosse dostał Nobla.
W poszukiwaniu sensu musimy się jednak bardziej nagimnastykować i powyciągać, próbując uchwycić to, co przemyka między wierszami. Nobla Fosse otrzymał „za nowatorskie sztuki i prozę dające wyraz temu, co niewypowiadalne”, a niewypowiadalnego nie wypowiada się wprost…
i-i nie albo-albo
Najistotniejsze dla uchwycenia tropów podsuwanych nam przez Fossego w „Białości” będzie przyjęcie paradoksalnej koniunkcji i-i zamiast alternatywy albo-albo. Ta dziwna logika znana jest dobrze w chrześcijaństwie, które łączy ze sobą obszary zdawałoby się zupełnie sprzeczne: Chrystus jest i Bogiem, i człowiekiem; Bóg jest i jeden, i w Trzech Osobach; mamy być i sobą samym, i częścią wspólnoty; składamy się i z ciała, i z ducha. Przeakcentowanie którejś ze stron tych połączeń prowadzi do herezji, utraty równowagi, groźnego upadku czy pogubienia.
W „Białości” na tej antynomicznej zasadzie współwystępują ze sobą światło i mrok, aura obcości i bliskości, skrajne doświadczenie samotności i ciągłe poczucie obecności. „[…] jestem tu, jestem tu zawsze, zawsze tu jestem” – słyszy bohater-narrator od przedziwnej świetlistej istoty napotkanej w mroku lasu, by dosłownie za chwilę popaść w rozpacz z powodu jej milczenia i skoncentrować się na osaczeniu przez ciemność, a zaraz znów usłyszeć: „tak, tak, tak, teraz tu jestem, dlaczego o to pytasz”. Bohater w postaci tej domyśla się anioła Boga lub anioła zła („Bo anioły zła też są aniołami światła”), wydaje się jednak, że jest to Ktoś jeszcze większy.
![]()
„Białość” nie jest książką zadomowienia, bezpieczeństwa, duchowej pewności. Dominują w niej wątpliwość i zagubienie
Choć w „Białości” Fosse raczej nie narzuca się z obrazowaniem na sposób jawnie religijny, tutaj wprowadza doskonale rozpoznawalną frazę: „Mówię: kim jesteś. Istota odpowiada: jestem tym, kim jestem”. Narratorowi pobrzmiewa ona jakoś znajomo, ale w sposób trudny do zidentyfikowania. Nie trzeba jednak głębokich studiów biblistycznych, by tę wymianę zdań odszyfrować jako echo rozmowy Mojżesza z Adonai.
Łączenie, jednanie ze sobą przeciwieństw da się uchwycić jako osnowę całego opowiadania, jako melodię wciąż podtrzymywaną w jego tle. Kulminację znajduje to pod koniec książki, gdzie najpierw narrator próbuje zaprzeczyć takiej nielogice: „Jest albo tak, albo tak. Właśnie, tak albo tak. Matka albo ojciec. Biała istota albo mężczyzna w czarnym garniturze. Albo zostanę w lesie, albo wyjdę z lasu. Albo-albo”.
Ostatnia scena – czy to mistycznego uniesienia, czy też przejścia przez śmierć ku nowemu życiu – przypieczętowuje jednak odmienną racjonalność, w duchu i-i: „moi rodzice jakby tu są i nie są, […] idziemy w powietrzu i też nie idziemy”.
Ciemno, pusto, chrześcijańsko
„Białość” nie jest książką zadomowienia, bezpieczeństwa, duchowej pewności. Dominują w niej wątpliwość i zagubienie – nie tylko w oczywistym, materialnym znaczeniu błądzenia przez zimny, mroczny, przysypany śniegiem las. Ta droga, wręcz miotanie się we wszystkich kierunkach, w dość oczywisty sposób jawi się jako metafora popętlonego ludzkiego życia, naznaczonego ciągłym wahaniem i rozdarciem.
Nie jest to analogia szczególnie wyszukana, ale nie w oryginalności skojarzeń tkwi moc Fossego – raczej w prowadzeniu czytelnika hipnotyzującą narracją w głąb tego lasu. Dzięki swoim niewielkim rozmiarom opowiadanie daje się wciągnąć jednym haustem i tak właśnie należałoby je sobie aplikować – całościowo, nie wychodząc ani na chwilę z wykreowanego przez norweskiego pisarza biało-czarnego, świetliście-mrocznego, dziwnego świata.
Można się zastanawiać, czy jest to wizja mistyczna, czy raczej omamy człowieka umierającego z zimna. Niezależnie od tego zastosowanie znajdzie tu wywodząca się z psychoanalizy kategoria niesamowitości (niem. das Unheimliche), mieszcząca w sobie te sytuacje, gdy w czymś dobrze znanym, oswojonym, „domowym” (niem. das Heim znaczy „dom”) dostrzegamy obcy element, niepokojące odchylenie. Cechy obcości/tajemniczości oraz bliskości/swojskości przenikają się wtedy ze sobą – dają o sobie znać wyparte, nieprzepracowane treści. Taką właśnie specyfiką będzie naznaczone szczególnie spotkanie bohatera-narratora z rodzicami, niemające w sobie nic z sielanki ani z powrotu do ciepła domowego ogniska.
Ciemność. Nicość. Pustka. Takie dominanty opowiadania są doskonale wyczuwalne. Część czytelników, słysząc o duchowych walorach „Białości”, może czuć się skonfundowana – w jakich to rejonach wylądowaliśmy? Osoby orientujące się przynajmniej w pewnym zarysie w treści pism Jana od Krzyża i Mistrza Eckharta, a także w teologii apofatycznej, rozpoznają jednak podsuwane przez Fossego tropy.
Zadźwięczy im w głowie fraza z „Drogi na górę Karmel”: „aby dusza mogła dojść do nadprzyrodzonego przeobrażenia, musi wejść w ciemności”[1] czy wskazówki z kazań Eckharta: „Nie próbuj też pojąć czegoś z Boga […]. Przestań być sobą i zanurz się w Jego bycie, twoje «być-sobą» i Jego «być-sobą» niech staną się w pełni jednym moim, tak byś mógł wraz z Nim przez wieki poznawać Jego istnienie bez początku i jego bezimienną Nicość”[2].
Mrok i pustka należą do środków formalnych dobrze rozpoznanych jako te, które mogą służyć wywołaniu fenomenu sacrum. „Tak np. światło i ciemność, biel i czerń użyte być mogą dla symbolicznego skontrastowania tego, co święte, i tego, co świeckie” – zauważał Władysław Stróżewski. – „Mrok zarówno realny, jak i przedstawiony w obrazie dla oznaczenia tajemnicy. Pustka w przestrzeni w architekturze chińskiej dla wywołania wrażenia nicości odpowiadającej na płaszczyźnie poznawczej niewyobrażalności bóstwa itd.”[3].
Fosse nie kreuje więc pod tym względem osobnego kodu, wpisuje się w pewien nurt teologii i duchowości z charakterystycznym dla nich repertuarem środków, metafor, sposobów (nie)wysłowienia. Jego szczególność jednak w tym, że czerpiąc z tej tradycji, potrafił ją ożywić i z niszy wyprowadzić ku szerokiemu odbiorowi – na skalę Nobla i tysięcy sprzedanych egzemplarzy.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Ewa Kiedio o „Białości” mówiła niedawno w podcaście Tomasza Terlikowskiego. Nagrania można posłuchać tutaj, część o Fossem zaczyna się w 41 minucie.
Przeczytaj też: Jon Fosse: Boga nie ma, jest Bóg
[1] Jan od Krzyża, „Droga na górę Karmel”, tłum. B. Smyrak, Kraków 2012, wersja e-book.
[2] Mistrz Eckhart, „Kazania”, tłum. W Szymona, Poznań 1986, cyt. za: P. Sikora, „Logos niepojęty”, Kraków 2010, s. 88.
[3] W. Stróżewski, „O możliwości sacrum w sztuce”, w: „Sacrum i sztuka”, oprac. N. Cieślińska, Kraków 1989, s. 31.