Zima 2024, nr 4

Zamów

Teologia ciała: rewolucja relacyjna, która czeka na odkrycie

Fot. Denise Husted / Pixabay

Nie może być uczciwej debaty o seksualności człowieka bez odniesienia się do sakramentu małżeństwa. Zamiast eksperymentu, nazwanego przez Kędzierskiego drugą rewolucją relacyjną, proponujemy odczytać i przeżyć tę, która już nastąpiła: teologię ciała.

Kolejny głos w dyskusji zainicjowanej przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”. Wcześniejsze głosy przeczytacie tutaj.

„Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie!” (Ga 5,13)

Dyskusja o katolickiej etyce seksualnej na łamach portalu Więź.pl – zainicjowana tekstem Marcina Kędzierskiego, a następnie Małgorzaty i Tomasza Terlikowskich oraz kontynuowana przez kolejne osoby – wywołała spore poruszenie, głównie wśród osób wierzących. Chcielibyśmy, aby nasza refleksja, pomimo koniecznych wątków polemicznych, miała także walor świadectwa.

Skłania nas do tego fakt, że przywołane artykuły orbitują wokół tematu nauczania Jana Pawła II o małżeństwie i teologii ciała. Raczej właśnie „orbitują”, bo przecież żaden z autorów nie wnika w głąb tej myśli, traktując ją jako pewien punkt odniesienia, a jednocześnie jako hasłowe pojęcie zawierające wiele różnych znaczeń. Same rozważania, choć dotykają spraw egzystencjalnych, zatrzymują się raczej na płaszczyźnie psychologicznej i socjologicznej. Brakuje tu wyraźnie podjęcia sakramentalnego charakteru małżeństwa, a przez to pełnego obrazu Bożego zamysłu o ludzkiej miłości.

Z perspektywy teologii ciała antykoncepcja jest „zatrzymaniem daru z siebie wyłącznie dla siebie”. Jest kłamstwem o ludzkiej płodności, karykaturą podobieństwa do Boga

Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko

Udostępnij tekst

Niniejszy tekst ma czterech autorów: jesteśmy dwoma małżeństwami z 20-letnim stażem, zaangażowanymi w projekt Misterogrande. Projekt ten, choć zapoczątkowany we Włoszech, ma duchowe źródło właśnie w teologii ciała Karola Wojtyły. Możemy bez przesady powiedzieć, że jako małżeństwa jesteśmy dziećmi tego nauczania i na nim budujemy nasze ludzkie więzi przeniknięte relacją z Chrystusem.

Zewnętrznie bardzo się różnimy: jedna para ma sześcioro dzieci, druga nie ma ich wcale (nie licząc tych duchowych). Chcemy podzielić się tym, że teologia ciała jest praktycznym i pięknym programem małżeńskiego wzrastania. Wzrastania w każdym aspekcie: duchowym, relacyjnym, seksualnym, społecznym. Doświadczyliśmy, że ta droga, pomimo różnych wyzwań, jest możliwa do przejścia. W łasce płynącej z sakramentu zaślubin jest „brzemieniem lekkim i jarzmem słodkim” (Mt 11,30). Jest propozycją skierowaną do każdego małżeństwa.

Za mało relacyjny Jan Paweł II?

Aby uporządkować argumentację, zaczniemy od podsumowania tez Marcina Kędzierskiego. Stawiane postulaty zmian w kościelnym nauczaniu wywodzi on z dwóch przesłanek: niewystarczającej, w jego przekonaniu, relacyjności praktycznych wskazań etyki seksualnej oraz negatywnych – jego zdaniem – konsekwencji wprowadzenia w życie fragmentu myśli Jana Pawła II, nazwanego „geniuszem kobiety”. Kwestie te można podzielić na kilka szczegółowych zagadnień.

Od strony historycznej mamy do czynienia z procesem odkrywania przez Kościół relacyjnej roli współżycia seksualnego w małżeństwie, nazwanym przez Kędzierskiego „rewolucją relacyjną” zapoczątkowaną właśnie przez teologię ciała Karola Wojtyły. Autor sugeruje, że nauczanie przedsoborowe na temat małżeństwa zupełnie nie brało pod uwagę wymiaru relacyjnego małżeństwa, ograniczając się do postrzegania jego roli wyłącznie jako „lekarstwa na pożądliwość” (remedium concupiscentiae) i absolutyzując wymiar prokreacyjny.

Na poparcie tej tezy przytacza interpretację encykliki „Casti connubii” Piusa XI z 1930 r., według której encyklika potępiała jako moralnie niegodziwe nawet naturalne metody planowania rodziny. Kędzierski dostrzega, że spojrzenie Wojtyły było w tym wymiarze rewolucyjne. Publicysta „Więzi” twierdzi, że to właśnie Jan Paweł II wprowadził relacyjność do rozważań o małżeństwie. Jednocześnie pisze, że owa rewolucja stanęła w pół kroku, nie wyciągając ostatecznych konsekwencji z nauczania papieża. W związku z tym potrzebna byłaby „druga rewolucja relacyjna”.

Według autora, antykoncepcja (wykluczając tę o działaniu wczesnoporonnym) powinna być dopuszczona dla małżonków w pewnych przypadkach. Ponieważ stosowanie naturalnego planowania rodziny w pewnych sytuacjach może być niemożliwe (a zdaniem Terlikowskich jest w ogóle nieskuteczne), należy dopuścić stosowanie prezerwatywy lub innej formy antykoncepcji, według uznania małżeństwa. Wszystkie te zagadnienia powinny być – zgodnie z zaleceniami papieża Franciszka – kwestią indywidualnego rozeznania przy udziale kierownika duchowego. Tak więc indywidualna sytuacja i jej rozeznanie powinno mieć pierwszeństwo przed obiektywną normą.

Kontynuując swą myśl, autor pisze, że masturbacja (stymulacja własnych narządów płciowych) jest naturalnym i potrzebnym elementem ludzkiej seksualności zarówno w okresie dojrzewania (przed zawarciem sakramentalnego małżeństwa), w sytuacjach wymuszonych przerw we współżyciu małżeńskim, jak i wśród osób żyjących poza związkiem małżeńskim. Jej negatywna ocena i odrzucenie może powodować frustrację lub rozpad związku.

Według Kędzierskiego, przesadne uwypuklenie macierzyństwa w tożsamości kobiety prowadzi do jej instrumentalizacji i sprowadzenia wyłącznie do funkcji rozrodczej. Jego zdaniem jest to szczególnie widoczne w stosowaniu naturalnych metod planowania rodziny (NPR), gdzie kobieta spełnia rolę „narzędzia owulującego”. Stoi to w sprzeczności z pozytywnym procesem upodmiotowienia kobiet, dowartościowania ich indywidualności oraz powierzenia im odpowiedzialnych ról w Kościele i świecie.

Czy Pius XI rzeczywiście potępił?

Zacznijmy od krótkiej refleksji historycznej. Kędzierski wprawdzie nie rozpisuje się na ten temat zbyt szczegółowo, jednak już pewne skrótowe określenia mogą pozostawić mylne wrażenie, że całe nieomal 2000 lat chrześcijaństwa aż do Karola Wojtyły przebiegało pod dyktando przekonania o małżeństwie jedynie jako „lekarstwie na pożądliwość” (remedium concupiscentiae) – autor pisze wszak o „wielowiekowej tradycji” tego hasła. To z jednej strony zbyt zdawkowe, a z drugiej zupełnie ahistoryczne. Chrześcijaństwo od swego zarania kładło ogromne zasługi pod współczesne rozumienie związku kobiety i mężczyzny – i niemal zawsze działało wbrew duchowi i zwyczajom epoki.

Pierwszym krokiem było głoszenie rzeczywistej równości obojga płci (za św. Pawłem). Kolejnym, w późnym antyku, wprowadzenie jednożeństwa do europejskiego obyczaju, a następnie prawodawstwa. W IV wieku św. Jan Chryzostom głosił równość kobiety i mężczyzny tak na polu duchowym, jak i prawnym. To także on rozważał płodność jako jeden z celów małżeństwa. Najpiękniejsze w jego rozważaniach są jednak fragmenty, które z dzisiejszej perspektywy nazwalibyśmy „relacyjnymi”: zaleca zgodne pożycie, gdzie obowiązkiem każdego małżonka jest wychodzenie z inicjatywą czynienia dobra sobie nawzajem, bez postawy roszczeniowej. Małżonkowie mają być dla siebie doradcami, wychowawcami i pociągać się nawzajem ku pobożności.

Czy zatem relacyjność rzeczywiście była nieobecna w refleksji Kościoła do XX wieku? Z pewnością zawsze miała znaczenie, owszem, coraz bardziej odkrywane i doceniane.

Paweł VI ani się nie mylił w „Humanae vitae”, ani lękał. Rozważał stosowanie antykoncepcji z punktu widzenia celu, jaki staje przed parą małżeńską

Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko

Udostępnij tekst

Podobnie dyskusyjna wydaje się interpretacja przytoczonego przez Kędzierskiego fragmentu encykliki Piusa XI „Casti connubii”. Przede wszystkim warto przywołać ówczesny kontekst historyczny, aby nie popełnić błędu polegającego na ocenianiu przeszłych wydarzeń, posługując się obecnymi kryteriami (ahistorycyzm). W latach trzydziestych XX wieku nauka o ludzkiej płodności dynamicznie się rozwijała, ale daleko jej było do obecnego kształtu. Biologia i fizjologia przyniosły pewną wiedzę o cyklu kobiety, jednak nie była ona tak rozległa, jak dzisiaj.

Funkcjonująca wówczas metoda Ogino-Knausa bazowała na kalendarzyku, w związku z czym działała wyłącznie w przypadku kobiet o regularnych cyklach. Ani metoda termiczna, ani oceny śluzu, ani tym bardziej używane dzisiaj metody objawowo-termiczne nie były jeszcze znane. Z kolei hormonalna antykoncepcja weszła do masowego użytku dopiero w roku 1960. Tymczasem encyklika z 1930 roku była reakcją papieża na stanowisko biskupów anglikańskich, którzy jako pierwsi postanowili ogłosić, że stosowanie antykoncepcji jest moralnie godziwe.

Należy jednak zadać pytanie, czy Pius XI rzeczywiście potępił stosowanie naturalnych metod planowania rodziny? Jest to nadinterpretacja. Kluczowy fragment encykliki brzmi bowiem tak: „Wielu ośmiela się nazywać je [czyli potomstwo] przykrym ciężarem małżeństwa i poleca wystrzegać się go starannie, nie przez uczciwą wstrzemięźliwość (która za zgodą obojga małżonków także w małżeństwie jest dozwolona) [wyróżnienie autorów], lecz gwałceniem aktu naturalnego” [poprawniej byłoby przetłumaczyć ostatnie słowa jako: „lecz przez pogwałcenie aktu małżeńskiego”]

Charakter wtrącenia nie pozwala na szeroką interpretację, jednak widać wprost, że papież dopuszcza jako godziwe takie postępowanie małżonków, które pozwala im na regulację poczęć. Jednocześnie wskazuje na rzecz najistotniejszą przy ocenie takiego postępowania: jego cel. Jeśli bowiem jakiekolwiek metody – także naturalne – są stosowane wyłącznie w celu unikania ciąży, to prowadzą właśnie do „mentalności antykoncepcyjnej” (dzieci jako „przykry ciężar”).

Tak więc nie jest prawdą, że Kościół zmienił nauczanie i najpierw potępiał naturalne planowanie rodziny, a później je zaakceptował. Widać spójność myśli i nauczania kolejnych papieży na temat rodzicielstwa i antykoncepcji, nawet jeśli przed niemal stu laty mieliśmy do czynienia z początkiem refleksji, a wiedza na ten temat i stosowane metody były zaledwie zalążkiem tego, co znamy dziś.

Nauka Kościoła a prądy umysłowe

Jeśli przyjmiemy perspektywę hermeneutyki ciągłości, to także w późniejszym nauczaniu Kościoła na temat ludzkiej płodności z łatwością dostrzeżemy wspólną, łączącą je nić. Zachęcamy do takiego właśnie odczytania punktu 51 „Gaudium et spes, punktu 10 „Humanae vitae”, punktu 28 „Familiaris consortio” i punktów od 10 do 13 „Amoris laetitia”.

Kędzierski poświęca dość dużo uwagi procesowi powstania encykliki „Humanae vitae”. Znamienne jest, że najwięcej zainteresowania wzbudza echo sporów wokół redakcji dokumentu, a mniej sam duch jego argumentacji. Po naszkicowaniu tych sporów, toczonych pomiędzy grupami teologów z komisji założonej przez Jana XXIII, a poszerzonej przez Pawła VI, Kędzierski dochodzi do wniosku, że ostateczny kształt encykliki wynikał z lęku przed zmianą nauczania moralnego. Lęku przed przyznaniem, że Kościół, sprzeciwiając się wcześniej sztucznym metodom unikania poczęcia, mylił się.

1968 rok to, jak wiemy, nie tylko data ogłoszenia „Humanae vitae”. To także rok studenckich rewolt na zachodnioeuropejskich uniwersytetach pod hasłami nieskrępowanej ekspresji seksualnej. Jedno z tych haseł – „Marks, Mao, Marcuse” – wprost wskazywało na filozoficzną proweniencję tych idei. Herbert Marcuse, radykalny marksista, głosił ideę budowy społeczeństwa na niczym nieskrępowanej potencji libido, które zyskało u niego rangę głównej siły twórczej człowieka. Idea pochodziła od Freuda, który jednak dostrzegał potencjał w sublimacji popędu w stronę kultury i sztuki – tu zaś nastąpiła wymowna redukcja: człowiek został pozostawiony z popędem jako takim. W tej refleksji rodzina postrzegana była jako szkoła opresji i autorytaryzmu, w związku z czym wieszczono jej koniec czy wręcz postulowano jej likwidację.

Lata sześćdziesiąte XX wieku to także czas dominacji hipotezy „bomby demograficznej” – powszechnego lęku przed przeludnieniem, co miało skutkować wielkim głodem. Lęk ten oparty był na teoriach neomaltuzjańskich, popularnych do dziś w wielu wpływowych kręgach. Teorie te, dodajmy, zostały obalone przez obserwacje demografów, którzy wykazali istnienie zjawiska transformacji demograficznej (przejścia od wysokich do niskich, skorelowanych wskaźników śmiertelności i urodzeń w wielu regionach świata).

Obowiązkiem Kościoła było skonfrontowanie tych zjawisk i idei z Ewangelią. Konieczne było także uzgodnienie lub rozszerzenie nauczania o kontekst kolejnych odkryć naukowych, poszerzających wiedzę o cyklu miesiączkowym kobiety i ludzkiej płodności. Warto w tym miejscu wyraźnie odróżnić świat idei i ideologii od świata nauki. Czymś zupełnie innym jest ponowne sformułowanie nauczania w świetle odkryć naukowych, a czym innym dostosowanie go do nowych prądów umysłowych, choćby rościły sobie one pretensje do naukowości.

Paweł VI: lęk czy rozeznanie?

Kędzierski zdaje się podzielać opinię pewnej grupy teologów, że encyklika „Humanae vitae” była krokiem wstecz i wielkim rozczarowaniem. Przytacza w tym kontekście spór wokół dwóch raportów – mniejszości i większości teologów uczestniczących w komisji powołanej przez Jana XXIII. Rzeczywiście, papież ten w 1963 r. powołał dość zróżnicowane pod względem przekonań gremium (później rozszerzone jeszcze przez Pawła VI), które miało przygotować raport dotyczący relacji metod antykoncepcyjnych i nauczania Kościoła. Prawdą jest także, że przygotowany przez komisję raport prezentował poglądy przychylne sztucznej antykoncepcji (był to czas pojawienia się na rynku pigułki antykoncepcyjnej). Spodziewano się wielkiego „przełomu” w nauczaniu Kościoła. Tymczasem papież ponownie zdecydowanie odrzucił antykoncepcję, potwierdzając jednocześnie dopuszczalność naturalnych metod planowania rodziny. Czy zatem zadziałał lęk, czy był to raczej efekt mądrego rozeznania?

Przeciwieństwem miłości, jak mówi Jan Paweł II, „nie jest ani nienawiść, ani lęk, tylko używanie drugiego człowieka”

Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko

Udostępnij tekst

Paweł VI ani się nie mylił, ani lękał. Rozważał stosowanie antykoncepcji z punktu widzenia celu, jaki staje przed parą małżeńską. Celu, a więc drugiej cechy moralnej w triadzie „przedmiot czynu–cel (intencja) czynu–okoliczności czynu”. W „Humanae vitae” znajdujemy potwierdzenie możliwości korzystania z nauki w procesie rozpoznawania płodności kobiety. Jednak korzystanie z niej wyłącznie w celu antykoncepcyjnym pozostaje w sprzeczności z Bożym zamysłem i samą naturą współżycia – jego istota polega na otwartości na życie (będzie o tym jeszcze mowa w dalszej części artykułu). Z drugiej jednak strony papież zachęca do rozeznania, jaki jest Boży plan dla konkretnej pary małżeńskiej i w tym kontekście, podobnie jak Pius XI, uznaje za dopuszczalne i pomocne stosowanie naturalnych metod obserwacji płodności.

Encykliki „Humanae vitae” nie sposób więc uznać za dziecko lęku. Wydaje się wręcz, że w konfrontacji z duchem rewolucji lat sześćdziesiątych opublikowanie jej było aktem niebywałej odwagi. Pisał o tym zresztą sam Paweł VI zaledwie sześć dni po jej opublikowaniu: „Jakże często drżeliśmy przed obiema możliwościami: albo wydać pochopnie osąd, który odpowiadałby panującym poglądom, albo taki, który byłby niechętnie przyjęty przez dzisiejsze społeczeństwo i byłby, jako uznany za czysto arbitralny, zbyt trudny dla życia małżeńskiego”. Na tej decyzji papież „stracił” także wiele osobiście – z ulubieńca mediów, papieża-reformatora, który zdjął tiarę i zlikwidował indeks ksiąg zakazanych, w jednej chwili stał się konserwatystą i bigotem.

Kędzierski z pewną ironią cytuje też punkt 14 encykliki „Humanae vitae” oraz raport mniejszościowej grupy teologów, im również zarzucając postawę lęku przed zmianą nauczania. Tymczasem nietrudno dostrzec, że cytowany fragment z perspektywy lat wydaje się proroczy. Symboliczna cezura, którą było wprowadzenie pigułki antykoncepcyjnej, stała się początkiem wielu niekorzystnych zjawisk społecznych, z dramatycznymi statystykami rozpadu małżeństw i depresją demograficzną. Mentalność antykoncepcyjna, z wszystkimi jej skutkami opisanymi w „Humanae vitae”, to charakterystyka naszych czasów. Warto przypomnieć równie proroczą refleksję Chestertona, dotyczącą wprowadzanej na jego oczach antykoncepcji: „Skutek kontroli urodzeń będzie taki, że nie będzie ani kontroli, ani urodzeń”.

Teologia ciała jest na wskroś relacyjna

Podczas lektury tekstów Kędzierskiego i Terlikowskich nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że ktoś rozpoczął rozważania o budowie domu od rynien, dachówek i tynku, i tak bardzo się w te rozważania zaangażował, że zabrakło już czasu na wspomnienie o fundamentach. Warto jednak budować dom od dołu. Zanim będzie się rozważać jego gruntowną przebudowę, koniecznie trzeba zerknąć na fundament i konstrukcję.

Naszym zdaniem nie może być uczciwej debaty o kwestiach związanych z seksualnością człowieka i małżeństwem, bez uczciwego, niewybiórczego i nieanegdotycznego odniesienia się do antropologii adekwatnej, którą odziedziczyliśmy po Janie Pawle II, a także bez przedstawienia rzeczywistości sakramentalnej małżeństwa. Ani Kędzierski, ani Terlikowscy w zasadzie tych kwestii nie poruszyli, być może uważając je za drugorzędne dla zagadnienia małżeńskiej seksualności lub przyjmując je – podobnie jak wiele zasad zakwalifikowanych „do krytycznego przemyślenia” – za kościelne anachronizmy.

Uderzające jest w tych postulatach, że kierowany w stronę nauczania Kościoła zarzut kazuistyki i braku perspektywy relacyjnej odbywa się właśnie przez kazuistyczną analizę stosunkowo wąskich kwestii potraktowanych wycinkowo i bez perspektywy całościowego spojrzenia na relację mężczyzny, kobiety i Boga. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to nie Kościół, ale sam autor w swoich rozważaniach tej perspektywy relacyjnej się pozbawia. Lub – alternatywnie – poszukuje jej na dużo płytszym, naturalnym poziomie, gdy tymczasem Kościół, chociażby piórem Karola Wojtyły, a następnie przepowiadaniem Jana Pawła II, robi to na poziomie antropologii i teologii. Z tego wynika nieporozumienie.

Teologia ciała jest na wskroś relacyjna. Opiera się bowiem na logice DARU, bezinteresownego daru z siebie, który dokonuje się w wewnętrznym życiu Trójcy i w Boskim planie zbawienia, ale także jako realizacja Ewangelii, w życiu każdego chrześcijanina. W sposób szczególny wypełnienie tego powołania umożliwia małżeństwo, w którym dzięki oblubieńczej, a więc wyłącznej i całkowitej miłości małżonków, dar z siebie przyjmuje kształt niepowtarzalny w jakiejkolwiek innej relacji.

Co ciekawe, w krajach takich jak Stany Zjednoczone, Włochy czy Australia, teologia ciała doczekała się licznych tłumaczeń i opracowań. Pisma Karola Wojtyły poddane zostały gruntownej analizie badawczej. Na podstawie teologii ciała przygotowuje się narzeczonych do sakramentu małżeństwa, a jej elementy są wykorzystywane w warsztatach dotyczących ludzkiej seksualności organizowanych zarówno dla świeckich, jak i duchownych. W wymienionych krajach podchodzi się do Jana Pawła II bez bagażu doświadczenia i bez uprzedzeń, jakie mamy w Polsce, co może ułatwiać percepcję tego nauczania. Liczba naukowych tekstów lub cytowania pojęcia „teologia ciała” jest w Polsce imponująca, ale nie nastąpiło przełożenie tego na przepowiadanie, duszpasterstwo i wychowanie.

Boskie „my”

Bóg objawia się nam jako ten, który istnieje w relacji. Bóg jest miłością, a miłość jest zawsze skierowana ku drugiemu. W Bogu realizuje się ona w rzeczywistości trzech Osób, gdzie Ojciec z miłości rodzi Syna „przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego” – jak wyznajemy podczas Eucharystii. Wszystko Mu oddaje i wszystko od Niego przyjmuje, a ich relacja jest tak szczególna, że również jest Osobą: Duchem Miłości. Odkrywana dzięki Objawieniu tajemnicza rzeczywistość Trójcy, wewnątrz której nieustannie odbywa się wymiana miłości, jest fascynującym fundamentem dalszych rozważań o stworzeniu.

Prawda o człowieku wypływa już z pierwszych kart Księgi Rodzaju. W tym miejscu zaczynają się też katechezy środowe św. Jana Pawła II. Papież rozpoczyna od słów:„Lecz od początku tak nie było”(Mt 19,8) i na ich podstawie rozważa dwa opisy stworzenia. Wyjątkowość człowieka na tle innych stworzeń zawiera się w opisie wywodzącym się (według klasycznej teorii źródeł, na którą powoływał się papież) z tradycji elohistycznej (Rdz 1,27), gdzie Bóg wyraża życzenie: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam”. I dalej: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”.

Naturalne metody planowania rodziny wymagają wiedzy i zaangażowania małżonków, ale czyż to nie jest również jeden ze sposobów budowania więzi?

Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko

Udostępnij tekst

Zwróćmy uwagę na dwie kwestie. Pierwsza to liczba mnoga, w jakiej Bóg mówi o sobie. To tekst zupełnie wyjątkowy, gdzie, jak twierdzili Ojcowie Kościoła, już w jednym z najstarszych fragmentów Starego Testamentu odkrywamy swoistą zapowiedź prawdy o Trójcy. Druga to natura stworzonego właśnie człowieka, która została określona przez jego dwoistość. Tutaj również, podobnie jak w owym boskim „My”, mamy frapujące użycie liczby mnogiej i pojedynczej.

Rozwinięcie tej zagadki znajdujemy w drugim opisie stworzenia człowieka z tradycji jahwistycznej (Rdz 2,27): „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24). Później powtarza to sam Chrystus: „A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało” (Mt 19,6 – to  jeden z trzech fragmentów Ewangelii, na których Karol Wojtyła oparł teologię ciała).

W samym stworzeniu jest zatem zawarta prawda o powołaniu człowieka do jedności zarówno między nim a Bogiem, jak i między mężczyzną a kobietą. Słowo Boże przynosi jeszcze kolejną prawdę: jesteśmy obrazem Boga właśnie w zjednoczeniu osób, które owocuje nowym życiem. Tak jak Bóg jest płodny w swoim dziele Genesis, tak i ludzie są wezwani do udziału w Jego płodności: powoływania do życia nowych dzieci Bożych i towarzyszenia im.

Ciało mężczyzny i ciało kobiety objawiają Boga

Główna myśl teologii ciała jest o wiele bardziej radykalna. Jest to jednak najpiękniejszy radykalizm: ewangeliczny. Pełnię powołania człowieka, jako jedności duchowo-cielesnej, odkrywamy w Chrystusie, Bogu, który stał się człowiekiem. Boży plan jest jednak znacznie bardziej rewolucyjny: prawdę o naszej cielesności, o powołaniu naszego ciała do miłości, Chrystus objawia na krzyżu. Podczas męki składa całkowity, bezinteresowny dar z siebie samego, dar w ciele i z ciała, na zawsze obecny w tajemnicy Kościoła i Eucharystii. Czy to nie za wiele? Co ofiara krzyża ma wspólnego z małżeństwem, seksualnością i płodnością?

Te dwie rzeczywistości łączy logika całkowitego i radykalnego oddania siebie, wyrażonego poprzez ciało. Nie tylko nasze stworzenie wydarzyło się w ciele, które jest darem dla drugiego, ale również odkupienie. Bóg objawił się nam, przyjmując ludzkie ciało i dlatego życie, męka, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa są najważniejszymi wskazówkami w drodze do zbawienia. Wskazówkami bardzo konkretnymi, których, zdaniem Jana Pawła II, nie można pominąć w rozważaniach dotyczących seksualności i płodności.

To jeden z podstawowych wątków antropologicznych rozwijanych w teologii ciała: ciało mężczyzny i ciało kobiety objawiają Boga. Nie chodzi tu jedynie o sens ogólny (każde stworzenie przecież objawia fragment tajemnicy Stwórcy), ale o głębokie zakorzenienie w planie zbawienia dla całej ludzkości: w jej poślubieniu przez Odkupiciela.

Rzeczywistość grzechu jest odwrotnością daru. Jak mówi papież, „przeciwieństwem miłości nie jest ani nienawiść, ani lęk, tylko używanie drugiego człowieka”. Następuje radykalne ograniczenie ludzkiej godności.  Nie ma już wzajemnego obdarowania, a jest wykorzystanie i posiadanie.

Rozważana z tej perspektywy antykoncepcja jest „zatrzymaniem daru z siebie wyłącznie dla siebie”. Jest kłamstwem o ludzkiej płodności, karykaturą podobieństwa do Boga. Bez całkowitego daru z siebie więź mężczyzny i kobiety będzie oparta na zaprzeczeniu i ucieczce od prawdy o cielesności i o ich relacji do Stwórcy i Zbawiciela.

Oddając wszystko, przyjmuję wszystko

Wiele osób twierdzi, że katolicka wizja małżeństwa, seksualności i płodności zbyt wysoko zawiesza poprzeczkę. Taka perspektywa, a zwłaszcza jej wymagania, traktowane są jako niezrozumiałe i zupełnie odbiegające od praktyki, także samych katolików. Echa tego typu rozumowania znajdujemy w tekście państwa Terlikowskich, którzy piszą, że „katolickie nauczanie dotyczące etyki seksualnej i tak nie jest akceptowane, a w wielu miejscach i przez wielu duchownych przekazywane jest zupełnie co innego”.

Zapewne jest w tym ziarno prawdy, bo takie czy inne sytuacje istnieją, dokąd jednak doszłaby wspólnota Kościoła, w której praxis dyktuje zasady wiary? Nie warto rezygnować z istotnej części prawdy o człowieku tylko dlatego, że w danej chwili ktoś, a nawet większość ją kwestionuje. Chrześcijaństwo to nie demokracja, gdzie kwalifikowana grupa decyduje o tym, co jest dobre: to z jednej strony Objawienie Boga, a z drugiej odpowiedź człowieka w posłuszeństwie wiary (por. KKK, 142 i 143).

Trzeba powiedzieć wprost: jeśli potraktujemy małżeństwo tylko na sposób świecki i światowy, jako cywilny kontrakt, logika całkowitego daru z siebie i miłości oblubieńczej nie będzie miała najmniejszego sensu. Tymczasem Jan Paweł II, rozwijając prawdę o zjednoczeniu małżonków w jednym ciele, ukazuje każdej parze zupełnie odmienny, niesamowity horyzont: obietnicę przekroczenia ograniczeń wyłącznie ziemskiej miłości.

Każde małżeństwo doświadcza kryzysów: te najbardziej dramatyczne kończą się nawet rozpadem związku i wywołują autentyczne tragedie. Jednak to właśnie w sytuacji kryzysu każda para testuje i poznaje granice swojej naturalnej miłości. Owszem, człowiek jest zdolny do ofiarowania siebie drugiej osobie, do uczynienia z siebie daru. Równocześnie rzeczywistość grzechu pierworodnego sprawia, że zdolność do kochania jest ograniczona przez egoizm: jestem gotów do oddania żonie/mężowi wielu sfer życia, a jednak chcę zarezerwować dla siebie coś, co uważam za wyłącznie moje. Granicę ustalam ja, arbitralnie. Niekiedy współmałżonek nawet tego nie dostrzega, innym razem ranię go jawnie i głęboko, aż do zaprzeczenia miłości.

Rzeczywistość sakramentu to wejście w miłość bez tych granic. Miłość, do której własnymi siłami nie jesteśmy zdolni. Miłość nadprzyrodzoną, miłość ofiarną, miłość Chrystusową, miłość krzyża. Do takiej właśnie miłości do końca uzdalnia nas Duch Święty w sakramencie małżeństwa. W ten sposób realizuje się powołanie małżeństwa do bycia obrazem Trójcy w świecie. W ten i tylko ten sposób – z naszego doświadczenia – jarzmo może stać się słodkie, a brzemię lekkie.

Czy Bóg kieruje zaproszenie do takiej miłości tylko do nielicznych? Czy to oznacza, że większości małżonków chrześcijańskich to nie dotyczy? Nic bardziej mylnego. Magisterium, podążając za słowem Bożym, wielokrotnie podkreśla, że każde sakramentalne małżeństwo jest uzdolnione do przeżywania miłości, jaką w Kościele ukochał nas Chrystus.

Chcemy zachęcić każde małżeństwo do takiego przeżywania aktu seksualnego, gdzie oboje małżonkowie traktują go jako najpełniejszy, ostateczny sposób ofiarowania siebie drugiemu. A więc, kocham żonę/męża – kocham się z żoną/mężem – nieustannie pragnąc jej/jego jak największej satysfakcji, jak największego szczęścia. Oddaję się bez reszty, spełniając pragnienia drugiej/drugiego.

Czy to wyklucza moją przyjemność? Wręcz przeciwnie – przecież oddając wszystko, w tej samej chwili przyjmuję wszystko od współmałżonka. Logika daru sprawia, że oddaję, niczego nie oczekując, w związku z czym otrzymuję stokroć więcej niż się spodziewam. Zamiast frustracji rodzi to wdzięczność. Zamiast wstydu i smutku – radość. Zamiast pustki – spełnienie. Zamiast osamotnienia – jedność i komunię.

Nie chodzi o JA. Chodzi o TY

Czyż nie jest tak, że ostatecznie podmiotem większości postulatów tekstu Marcina Kędzierskiego jest JA, a TY staje się środkiem do spełnienia oczekiwań JA? JA doznaje frustracji w wyniku niemożności podjęcia współżycia, w związku z tym szuka sposobów na zaspokojenie tu i teraz, niezależnie od rzeczywistości kobiecego cyklu. JA doznaje frustracji, pozostając poza związkiem małżeńskim do trzydziestego roku życia i później, w związku z czym szuka zaspokojenia w masturbacji.

„Przez wiele lat wydawało mi się, że w naszym małżeństwie chodzi o mnie. To JA miałem się w nim realizować, to miało mnie czynić szczęśliwym. I tak faktycznie było, wszystko kręciło się wokół mnie. Z bardzo marnymi rezultatami. Dość późno odkryłem, że chodzi o to, żebym JA uczynił JĄ szczęśliwą” – te słowa padły z ust jednego z mężów podczas prowadzonych przez nas rekolekcji małżeńskich, opartych na teologii ciała. Mocno zapadły nam w pamięć, bo wyrażają w prosty sposób kwintesencję tego, co nieraz tak zawile staramy się tłumaczyć.

Poprzez wzięcie macierzyństwa w nawias doprowadziliśmy do sytuacji, w której oczekuje się od kobiety, aby pracowała tak, jakby nie była matką i wychowywała dzieci tak, jakby nie pracowała

Małgorzata i Łukasz Ferchmin, Agata i Andrzej Mleczko

Udostępnij tekst

Nie chodzi o JA. Chodzi o TY: oblubienicę/oblubieńca. A największy paradoks polega na tym, że to również droga do prawdziwego szczęścia mojego JA. I nie ma innej.

Jest to możliwe tylko w perspektywie sakramentalnej. Potrzebny jest dar łaski Tego, który jest Miłością i szuka wszelkich sposobów, by wspomóc nasz wysiłek miłości. I co najbardziej szokujące – ludzka odpowiedź na Bożą łaskę czyni z małżeństwa widzialny znak miłości Boga jako Dobrą Nowinę dla świata.

To właśnie, jak się wydaje, jest ta „bomba z opóźnionym zapłonem”, o której pisał George Weigel. Mamy przed oczami przepiękny, pociągający i najgłębszy rys każdej i każdego z nas: być DAREM. Otrzymaliśmy najwyższą godność i zadanie, przekraczające wszelkie wyobrażenia czy oczekiwania: objawić światu wewnętrzną, bezgraniczną, twórczą i płodną miłość Trójjedynego Boga.

Małżeństwo uwalnia od hegemonii egoizmu

Jak przypomina papież Franciszek: „Para, która kocha i rodzi życie, jest prawdziwą żywą «figurą» zdolną ukazać Boga Stwórcę i Zbawiciela” („Amoris laetitia”, 11). Nawiązując do swoich poprzedników, papież mówi dalej, że małżeństwo to cenny znak, bo „kiedy mężczyzna i kobieta zawierają sakrament małżeństwa, Bóg niejako «odzwierciedla się» w nich, nadaje im własne rysy i niezatarty charakter swojej miłości. Małżeństwo jest ikoną miłości Boga do nas” („Amoris laetitia”, 121). I jeszcze: „Małżonkowie na mocy sakramentu otrzymują autentyczną misję, aby mogli uwidaczniać, począwszy od rzeczy prostych, zwyczajnych, miłość, jaką Chrystus kocha swój Kościół, dając wciąż życie za niego” (tamże).

Bez zrozumienia oblubieńczej relacji Chrystusa do Kościoła nie sposób zrozumieć miłości mężczyzny i kobiety. Każde umniejszanie tego podobieństwa, ograniczanie daru z siebie, docinanie go do naszych „możliwości”, uzależnianie od zewnętrznych okoliczności, w iluzji, że może wówczas pociągnie większą liczbę osób, stoi w sprzeczności z tym, co powierzył nam Jezus Oblubieniec.

Tej właśnie sakramentalnej perspektywy, naszym zdaniem, zabrakło w rozważaniach Kędzierskiego o antykoncepcji. W rzeczywistości sakramentu, który odzwierciedla miłość Chrystusa do Kościoła, a nie na gruncie cywilno-prawnym lub psychologiczno-socjologicznym, widać niegodziwość metod i mentalności, których CEL jest antykoncepcyjny. W różnym stopniu, ale jednak są one zaprzeczeniem hojności Stwórcy i Bożego planu dla małżeństwa, tej najgłębszej prawdy o nas samych, którą przyjęliśmy i potwierdziliśmy na całe życie w słowach przysięgi małżeńskiej.

Płodności małżeństwa nie sposób rozważać wyłącznie w kategoriach doczesnych: cel sakramentalnego małżeństwa jest eschatologiczny. Jak uczy Kościół: „Dwa inne sakramenty: święcenia (kapłaństwo) i małżeństwo są nastawione na zbawienie innych ludzi”(KKK, 1534).I dalej czytamy, że małżeństwo ma służyć „budowaniu Ludu Bożego”(tamże).

Ostatecznie życie małżeńskie ma być płodne w tym sensie, by rodzić do wiary i dziecięctwa Bożego. Z jednej strony nasze powołanie wiąże się ze zrodzeniem potomstwa, z drugiej strony ma prowadzić nas samych, nasze dzieci i wszystkich, których spotykamy do źródła życia, do naszego Stwórcy i Zbawiciela. Sakrament prowadzi małżonków do duchowego rodzicielstwa, nie tylko względem własnych dzieci, ale każdej osoby, z którą wchodzimy w relację.

Jeżeli nie podniesiemy naszego wzroku znad ciasnego horyzontu codziennych wyzwań, narażamy się na głębokie niezrozumienie tej rzeczywistości. Wystawiamy się na niebezpieczeństwo zatonięcia w absorbujących obowiązkach i problemach do rozwiązania na wczoraj, na ryzyko krótkowzrocznej wizji, a nawet przejmowania wyłącznie świeckiego myślenia o małżeństwie. Nie na darmo Kościół stawia kapłaństwo i małżeństwo w jednym szeregu jako sakramenty w „służbie komunii”. Głęboko wierzymy, że małżeństwo objawia Boga Trójjedynego właśnie poprzez jedność małżeńską.

Jesteśmy wdzięczni za wszystkie doświadczenia, czasami bardzo wymagające, które ukształtowały w nas takie spojrzenie na małżeństwo. Jest to dla nas zbawienne, uzdrawiające i umacniające. Uwalnia od hegemonii egoizmu i sprawia, że rozumiemy siebie samych, dzień po dniu umierając z miłości za drugiego. Jest to też odtrutka na forsowane dziś modele tożsamości mężczyzny i kobiety: w małżeństwie rozumiemy siebie, bo określamy siebie nawzajem w swojej męskości i kobiecości.

Prokreacja a relacyjność

Powtórzmy: po przeczytaniu omawianych artykułów mamy wrażenie, że główne nieporozumienie wynika z traktowania małżeństwa w sposób stricte cywilny. Gdy bierze się pod uwagę charakter sakramentalny, traktuje się więź mężczyzny i kobiety jako przymierze, zauważa się głębię i godność powołania małżeńskiego, to prawdy i zasady etyki seksualnej zyskują całkowicie nowy wymiar.

Jest to szczególnie widoczne w dyskusji o pozornej sprzeczności między dwoma równorzędnymi celami małżeństwa: przekazywania życia i budowania jedności małżonków. Rzeczywiście może się wydawać, że cele te są rozłączne, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę aktualną sytuację rodziny, pracę zawodową kobiet, tempo życia i wiele innych czynników.

Idąc po tej linii, akceptacja założenia Marcina Kędzierskiego, że budowanie relacji między małżonkami ma prymat nad aspektem prokreacyjnym, może prowadzić do oczekiwania, by współżycie było dostępne zawsze, bez względu na fazę cyklu kobiety. Przedstawiona argumentacja jest jednak ponownie redukcjonistyczna, gdyż zupełnie pomija inne sposoby na budowanie więzi niż akt małżeński, których repertuar jest niezwykle szeroki: czułość, troska, uwaga, wzajemna pomoc, współuczestnictwo, współodpowiedzialność.

Aby uzasadnić wniosek, że współżycie dla męża i żony nie powinno być ograniczone naturalnym cyklem kobiety, padają argumenty o częstych przypadkach nieregularnych cykli, bardzo krótkim czasie niepłodnym czy sytuacji wyjazdu na delegację w „nieodpowiedniej” fazie cyklu. Argumenty te – podobnie jak całe zagadnienie etyki seksualnej małżeństwa – należy rozważyć z dużą delikatnością, tak, aby nikogo nie pozostawić „za burtą”, jako przypadek jednostkowy.

Tym niemniej należy podkreślić, że teza o skuteczności NPR nie jest „kościelną retoryką”, jak pisze Kędzierski. Nie do końca uczciwa jest też anegdotyczna teza przytaczana przez Terlikowskich, a usłyszana z ust prowadzącej kurs przedmałżeński, że „metody naturalne są nieskuteczne, ale ona musi nam o nich opowiedzieć”.

Metody naturalne są skuteczne, a potwierdza to doświadczenie wielu par (w tym nasze), a także wieloletnia praktyka specjalistycznych klinik lekarskich zajmujących się endokrynologią, ginekologią, poradnictwem naturalnego planowania rodziny i naprotechnologią. Obiektywne trudności, na które napotyka kobieta, jak np. nieregularny cykl czy inne problemy układu hormonalnego, wymagają opieki i prowadzenia przez lekarza specjalistę.

NPR wymaga zaangażowania

Chcemy w tym miejscu powołać się na doświadczenie poznańskich lekarzy i instruktorów, którzy mają doświadczenie prowadzenia tysięcy (sic!) par i w swojej pracy spotykali i spotykają również przypadki najtrudniejsze (od nadmiernego śluzu o charakterze zapalnym, przez nadżerki, zespół policystcznych jajników, aż po kobiety po chemioterapii).

Dr Laura Grześkowiak, internistka od dwudziestu pięciu lat zajmująca się diagnostyką i leczeniem zaburzeń prokreacyjnych, z którą dzieliliśmy się naszymi pytaniami, mówi: „Stwierdzenie, że pacjentka ma nieregularne cykle, które uniemożliwiają jej wyznaczanie okresu płodnego i niepłodnego i zezwolenie na tej podstawie na stosowanie antykoncepcji (barierowej lub hormonalnej) jest błędem w sztuce medycznej. Jeśli zalecimy antykoncepcję, to tym samym zrezygnujemy z leczenia patologii, która tę nieregularność spowodowała. W efekcie możemy doprowadzić wyłącznie do pogorszenia stanu zdrowia kobiety. Jeśli cykl jest nieprawidłowy, to dzięki prowadzeniu obserwacji możemy uzyskać wskazówkę, w jakim kierunku prowadzić badania i jakie zastosować leczenie. Karta obserwacji cyklu to narzędzie kontroli leczenia. Nie należy tłumić objawów, lecz wykorzystywać je do pomocy kobiecie”.

Według specjalistów sytuacje, kiedy rzeczywiście nie można skutecznie stosować naturalnych metod, są bardzo rzadkie i zazwyczaj dotyczą okresu laktacji lub menopauzy. W tym czasie konieczne jest prowadzenie przez lekarza.

Metody naturalne pomagają zarówno parom, które decydują się na odłożenie decyzji o posiadaniu potomstwa, jak i tym, które nie mogą zajść w ciążę. W niektórych przypadkach lekarz podejmuje decyzję o leczeniu hormonalnym, wykorzystującym te same leki, które w innych przypadkach są stosowane jako środki antykoncepcyjne. Inny jest jednak cel, a mianowicie faktyczne leczenie, unormowanie gospodarki hormonalnej i stabilizacja cyklu.

Spróbujmy porównać te dwa podejścia i zastanowić się, które z nich jest bardziej ludzkie, które w większym stopniu bierze pod uwagę pełnię kobiecości, ze wszystkimi jej aspektami. Czy to, które ustawia życie intymne małżeństwa, abstrahując od prawideł gospodarki hormonalnej kobiety (gospodarki, która, jak wiemy, ma ogromny wpływ nie tylko na płodność, ale także na kondycję psychiczną kobiety), a często brutalnie ją łamiąc? Czy raczej to, które daje poczucie bezpieczeństwa i akceptacji, na bazie wiedzy specjalistów i pomocy farmakologicznej nakierowanej na normowanie i leczenie, a nie zakłócanie naturalnych faz cyklu? To prawda, naturalne metody wymagają wiedzy i zaangażowania małżonków, ale czyż to nie jest również jeden ze sposobów budowania więzi?

Mocny argument przeciwko antykoncepcji pochodzi od samych kobiet. Pozostając w logice daru i wzajemnej akceptacji bez zastrzeżeń, to one właśnie powinny postawić mężczyznom wymaganie: jeśli mnie kochasz, jeśli mnie akceptujesz i przyjmujesz, to zaakceptuj także moją naturę i płodność. Czy współżycie bez względu na fazę cyklu nie jest uprzedmiotowieniem kobiety?

Zażywając tabletki hormonalne, kobieta hamuje naturalny proces owulacji. Przestaje odczuwać w swoim ciele sygnały, które korespondują z jej płcią. W rezultacie – jak zauważa Abigail Favale –wskutek używania środków antykoncepcyjnych kobietom obniża się libido. Paradoksalnie zamiast mieć ochotę na współżycie „zawsze”, w ogóle przestają ją mieć.

W naszej opinii zaangażowanie katolików, w tym lekarzy, powinno wspierać prowadzenie i promowanie ośrodków służących pomocą parom małżeńskim, które z różnych względów przeżywają w tej sferze trudności. Potrzebna jest raczej troska o respektowanie natury człowieka w każdym jej wymiarze niż dołączanie do chóru tych, którzy proponują metody technicznie prostsze, ale podważające ludzką godność.

Kobieta według Jana Pawła II i według Kędzierskiego

Niestety trzeba zauważyć, że sprzeciw Marcina Kędzierskiego dotyczący obrazu kobiety oraz jej roli, jaki wyłania się z nauczania Jana Pawła II, opiera się na fałszywych przesłankach. Czy rzeczywiście uczciwie i całościowo odczytane orędzie Jana Pawła II o godności kobiety, jak pisze autor, „prędzej czy później musi prowadzić do uprzedmiotowienia kobiety i sprowadzenia całego jej bogactwa jako człowieka do  funkcji macierzyńskiej”?

Zjawisko coraz powszechniejszego zaangażowania kobiet w pracę zawodową Kędzierski wymienia jako pierwsze, które Kościół powinien zauważyć i przełożyć na zmianę praktycznych wskazań dotyczących seksualności. Budzi to nasze ogromne zdziwienie: czy faktycznie czytaliśmy te same teksty: „Mulieris dignitatem”, „A ciascuna di voi”, „Ecclesia in Europa”? Owszem, zjawisko to zostało szeroko omówione w papieskim nauczaniu. Już z samych wyżej wymienionych dokumentów bije ogromna nadzieja na zaangażowanie kobiet w uzdrawianie świata i uczynienie go bardziej ludzkim, także w aspekcie społecznym i zawodowym.

Jan Paweł II podejmuje refleksję na temat nierówności szans na rynku pracy i dyskryminacji kobiet. Szczegółowo przedstawia maskulinizację wielu zawodów, nie tylko w sensie przewagi liczebnej mężczyzn, ale przede wszystkim w ich charakterze technokratycznym, nastawionym wyłącznie na efekt. Obnaża mechanizm, który w ten sposób niszczy wymiar personalistyczny pracy i jej aspekt relacyjny, służący wszechstronnemu wzrostowi człowieka. W tym właśnie elemencie dostrzega niepowtarzalną i niezastępowalną misję kobiety. Można więc powiedzieć, że w stawianej diagnozie Kędzierski „mówi Janem Pawłem II”, jednak recepty rzeczywiście są rozbieżne.

Papież zachęca równocześnie, aby docenić pracę kobiety w domu, bez spychania jej na margines i deprecjonowania. Takie pełne poświęcenia zaangażowanie kobiety ma fundamentalną wartość dla budowy tkanki społecznej. Punktem wyjścia jest jednak stwierdzenie, że taka droga powinna być zawsze wolnym wyborem kobiety, a nie przymusem. Kwestia wolności i sprawiedliwości powraca zresztą wielokrotnie w nauczaniu papieskim, które podejmuje temat rozkładu obowiązków i odpowiedzialności za dom, gdzie małżonkowie wzajemnie sobie służą (por.  „Ecclesia in Europa”, 42).

Jan Paweł II nadał społecznemu i zawodowemu zaangażowaniu kobiet zupełnie nową perspektywę i znaczenie, pokazując zbawienny wpływ właśnie „geniuszu kobiety” na te sfery życia. Jednocześnie, wychodząc od dojrzałej wizji człowieka, papież ukazał te kwestie we właściwej proporcji względem macierzyństwa – jednego z najistotniejszych cech konstytutywnych kobiety. Czy zatem broni się teza Kędzierskiego, że papież próbował w swej refleksji „sprowadzać całe bogactwo kobiety do funkcji macierzyńskiej”?

Już w samym tym sformułowaniu tkwi nieporozumienie. Wydaje się bowiem, że autor ponownie dokonuje redukcji, mówiąc o macierzyństwie w bardzo wąskim znaczeniu, jako funkcji biologicznej rodzenia i wychowania dzieci. W „Mulieris dignitatem” cały rozdział (nr 21) odnosi się przecież do macierzyństwa duchowego, które jest udziałem kobiety niezależnie od jej stanu: w małżeństwie, w dziewictwie i w samotności.

I do takiego macierzyństwa kobieta jest szczególnie wezwana przez swoją konstytucję psychofizyczną – jako ta, która „jest powołana od «początku» do tego, aby być miłowaną i miłować” („Mulieris dignitatem”, 20). W naszym osobistym doświadczeniu – z powodu fizycznej niemożności posiadania dzieci – właśnie ta forma realizuje się najpełniej i za jej odkrycie jesteśmy papieżowi wdzięczni.

Nie bierzmy macierzyństwa w nawias

Jan Paweł II był świadom niewspółmiernych kosztów, które ponosi kobieta, spełniając rolę matki: „Rodzicielstwo – chociaż należy do obojga – urzeczywistnia się o wiele bardziej w kobiecie, zwłaszcza w okresie prenatalnym. Kobieta też bezpośrednio «płaci» za to wspólne rodzicielstwo, które o wiele dosłowniej pochłania energię jej ciała i duszy. Trzeba więc, aby mężczyzna był tego w pełni świadom, że w tym wspólnym ich rodzicielstwie zaciąga on szczególny dług wobec kobiety” („Mulieris dignitatem”, 18).

Z jednej strony więc macierzyństwo wpisane jest szczególnie w logikę daru, słowa-klucza całej teologii ciała – w tym przypadku daru z własnego ciała. Z drugiej strony niezwykle mocno brzmią tutaj słowa o zobowiązaniu, a wręcz długu. Ich echo odnajdujemy w wielu miejscach, gdzie mowa jest o koniecznym wsparciu dla kobiety-matki, przede wszystkim ze strony męża, ale również całego społeczeństwa i jego instytucji.

Papież dobrze rozumiał, że nie da się mówić o kobiecości bez perspektywy macierzyństwa. Jest to niemożliwe z trzech powodów. Po pierwsze, samo ciało kobiety jest  zbudowane tak, że anatomicznie wskazuje na potencjał wydania na świat potomstwa. Po drugie, człowiek jako stworzenie duchowo-cielesne przyjmuje swoją płeć jako dar również na poziomie duchowym – w przypadku kobiety realizuje się to poprzez macierzyństwo duchowe. W końcu również jeśli weźmiemy w nawias macierzyństwo, to czym ostatecznie będzie się różnić kobieta od mężczyzny?

Macierzyństwo, bez względu na pojawiające się idee i ideologie, jest i będzie częścią natury kobiety. Można na nie patrzeć z rezerwą, niechęcią czy nawet obrzydzeniem, ale nie zmienia to prawdy o nim. Mówiąc o kobiecie bez jednoczesnego uznania macierzyństwa za jedną z jej konstytutywnych cech, dokonujemy redukcji, która ostatecznie uderza w samą kobietę.

Przywoływana wcześniej Abigail Favale wskazuje na zjawisko, które pojawiło się pod wpływem masowego użycia środków antykoncepcyjnych w Stanach Zjednoczonych: kobiety mentalnie są oddzielone od swoich ciał, przestają mieć z nim ścisły związek, coraz trudniej im określić swoją tożsamość. Wyrzekając się swojej płodności i macierzyństwa, przestajemy rozumieć Boży plan względem kobiety, coraz więcej kobiecych cech odbieramy jako słabość i przeszkodę w upodabnianiu się do mężczyzn, a w końcu dochodzimy do wniosku, że kobiecość to niepotrzebne nikomu utrudnienie i okradanie z szans na rozwój na równi z mężczyznami.

Niestety, poprzez wzięcie macierzyństwa w nawias doprowadziliśmy do sytuacji, w której oczekuje się od kobiety, aby pracowała tak, jakby nie była matką i wychowywała dzieci tak, jakby nie pracowała. Nic dziwnego, że coraz mniej kobiet chce być kobietami i coraz mniej kobiet rozumie same siebie.

*

Na zakończenie chcieliśmy szczerze podziękować Marcinowi Kędzierskiemu za zainicjowanie dyskusji wokół małżeńskiej etyki seksualnej, a w szczególności jej rozumienia i przeżywania w Kościele katolickim. Jesteśmy przekonani, że z pytaniami, które zostały postawione w letnim numerze „Więzi”, zmaga się wiele par. Przywołując jeszcze raz analogię domu, naszym głosem chcieliśmy wskazać na prawdziwy fundament chrześcijańskiej etyki seksualnej – sakrament małżeństwa.

Być może komuś wyda się to patosem, ale jak echo powracają do nas słowa inaugurujące pontyfikat papieża, który dał nam teologię ciała: „Nie lękajcie się. Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. Przez wiele lat trwania naszych związków, nie rozumieliśmy tego zaproszenia. Nie odbieraliśmy tych słów osobiście. Wydawało nam się, że nasze małżeństwa świetnie sobie bez Chrystusa poradzą.

Wesprzyj Więź

Dobra nowina, którą głosił nam Jan Paweł II i którą nadal głosi nam Kościół, jest fenomenalna. Chrystus, realnie obecny w sakramencie małżeństwa, uzdalnia nas do miłości daleko wykraczającej poza nasze ludzkie możliwości. Nie bójmy się otworzyć Mu drzwi. 

Bibliografia:

  1. II Sobór Watykański, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”, 7 grudnia 1965.
  2. Abigail Favale, „The Genesis of Gender. A Christian Theory”, San Francisco 2020.
  3. Franciszek, adhortacja posynodalna „Amoris laetitia, 19 marca 2016.
  4. Jan Chryzostom, „Homilie na Księgę Rodzaju”, Kraków 2008.
  5. Jan Chryzostom, „Homilia XX na List do Efezjan”, https://carmelitanum.pl/czytelnia/ludwik-i-zelia-martin/sw-jan-chryzostom-homilia-xx-na-list-do-efezjan [dostęp: 18.08.2023].
  6. Jan Paweł II, „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”, Kraków 2020.
  7. Jan Paweł II, adhortacja posynodalna „Ecclesia in Europa”, 28 czerwca 2003.     
  8. Jan Paweł II, adhortacja posynodalna „Familiaris consortio”, 22 listopada 1981.
  9. Jan Paweł II, list apostolski „A ciascuna di voi”, 29 czerwca 1995.
  10. Jan Paweł II, list apostolski „Mulieris dignitatem”, 15 sierpnia 1988.
  11. Paweł VI, encyklika „Humanae vitae”, 25 lipca 1968.
  12. Pius XI, encyklika „Casti connubii”, 31 grudnia 1930.

Głosy w dyskusji o katolickiej etyce seksualnej:
Marcin Kędzierski, Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej
Małgorzata i Tomasz Terlikowscy, Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne
Agata Rujner, Czystość jest atrakcyjna

Krzysztof Krajewski-Siuda, Katolicka etyka seksualna: nowa antropologia czy stare błędy?
Monika Chomątowska, Kiedy w Kościele przydaje się seksuolog
Dariusz Piórkowski SJ, Eros, agape i seks
Paulina Model, Nie potrzebujemy nakładania na nas ciężarów nie do uniesienia
Magdalena Siemion, Rewolucja już była, ale nikt jej nie zauważył. Jeszcze o teologii ciała
Emilia Lichtenberg-Kokoszka, Prokreacja bez frustracji. Ale jak?

Podziel się

8
4
Wiadomość

” Jana Pawła II, nazwanego „geniuszem kobiety””
Wow.
Lekka obsuwa stylistyczna, bo już myślałem, że Karol Wojtyła ma nową ksywę…

Gdzie mnie tam wnikać w meandry „teologii ciała”, ale lekko zabawne dla mnie jest zastanawianie się autorów co właściwie powiedział Pius XI? Mamy jego pisma i dokumenty, ale do końca NIE WIEMY co chciał przekazać. Zaledwie 100 lat temu… Ale KK nie ma wątpliwości co chciał powiedzieć Jezus 2 tysiące lat temu, znając Jego słowa tylko z drugiej (lub trzeciej) ręki. Ciekawe.

No, ale absolutnie wiemy, co miał Jezus do powiedzenia na temat teologii ciała i prawowitych seksualnych zachowań człowieka – NIC.

Może powiedział, nauczał przez parę lat, a zapisano tak niewiele z tego, co mówił. Ale Jezus powiedział, że po jego odejściu, Duch Święty będzie prowadził jego wyznawców do prawdy. No i prowadzi.

Robert, zgodnie z doktryną Duch Święty asystuje papieżowi i kolegium biskupów, gdy podejmują decyzje.
Szczere pytanie, czy jak Duch Święty powie papieżowi, żeby w końcu zezwolił na małżeństwa jednopłciowe i przeprosił za wciskanie najpierw całkowitej wstrzemięźliwości, a potem NPR, to posłuchasz? Czy powiesz, że Duch Święty nigdy by na coś takiego nie pozwolił?

Jak Duch Święty tak powie papieżowi, to zaprawdę, jeszcze nie wiem co zrobię, sam bym chciał to wiedzieć. A jeśli chodzi o sytuację, że papież orzeka tak twierdząc, że to pod działaniem Ducha Świętego, to mu nie uwierzę.

@Robert
Pisze pan z jednej strony:
„Ale Jezus powiedział, że po jego odejściu, Duch Święty będzie prowadził jego wyznawców do prawdy. No i prowadzi.”

a z drugiej:
„A jeśli chodzi o sytuację, że papież orzeka tak twierdząc, że to pod działaniem Ducha Świętego, to mu nie uwierzę.”

To jak to jest ? To w takim razie Duch Św. prowadzi papieży czy nie ?
Skoro pan osobiście będzie rozsądzał co papież wie od Ducha Św. (jeśli się zgadza z pańskim poglądem to zapewne będzie to od Ducha Św.) a co od Niego nie pochodzi (jeśli nie będzie się zgadzać z pańskim poglądem to nie będzie) to w takim razie pan sam sobie tworzy własną religię bo w tym przypadku to pan jest ostateczną wyrocznią a nie papież.
Można i tak tylko po co pisać, że papieży prowadzi Duch Św. ?
Może ich prowadzi po prostu własny rozum, który może się mylić tak jak mój i pański ?

Robert, czyli w praktyce Duch Święty nie ma tu nic do rzeczy, możemy pytać, może odpowiadać, ale i tak nic z tego nie wyniknie.

@Jerzy. Ma być: ja miałem na myśli, że Duch Święty prowadzi Kościół, a nie że każdego papieża osobiście.

@Wojtek. Na odwrót. To my nie mamy nic do rzeczy, a nie Duch Święty.

Wojtek, Jerzy, Robert,

Czy innym jest zrozumienie pojedynczych dramatów ludzi z NPR – czym innym całkowite zmienienie doktryny w kwestii małżeństwa i legalizacja każdej, w tym hormonalnej, antykoncepcji.

Duch Święty da sobie radę 😉

I poważnie – warto rozmawiać na poziomie ludzkich doświadczeń.
Dlatego zadaję pytanie:

Co Autorzy artykułu odpowiedzieliby tutaj kilku osobom opisującym swoje delikatnie mówiąc trudne doświadczenia z NPR?

?

@Robert
„ja miałem na myśli, że Duch Święty prowadzi Kościół, a nie że każdego papieża osobiście.”

A wie pan kto stoi na czele tego Kościoła prowadzonego przez Ducha Św. ? Papież!

Skoro wg pana nie każdy papież jest „prowadzony” przez Ducha Św. to kto o tym decyduje kto z nich jest prowadzony a kto nie ?
Pan osobiście ?
A może żaden nie jest prowadzony ? To wówczas jak potraktować decyzje wszystkich 266 papieży w sprawach religii, moralności etc. ? Jako ich własne „widzimisię”? Czyli nie trzeba się przejmować tym co piszą i mówią ?

Pańskie podejście to rodzaj takiej własnej religii.
Mi to akurat nie przeszkadza.

Panie Jerzy, nawet gdybym arbitralnie decydował, który papież nie szedł za Duchem Św., to i tak wciąż nie tworzyłbym żadnej nowej ani mojej religii. Ale ja zupełnie do tego nie jestem skory, żeby sobie tak decydować. Niepotrzebnie dałem wciągnąć się w denne pytanie, co byłoby, gdyby. Ważne jest to, co jest. A na tym forum działa specjalista, który decyduje, który papież błądził w doktrynie, ba – nawet że cały Kościół jest w błędzie, więc proszę do niego uderzać.

@Wojtek, Robert. Konsultowalen z jednym księdzem zapis Ogół wiernych, mających namaszczenie od Ducha Świętego, nie może zbłądzić w wierze i tę szczególną swoją właściwość ujawnia przez nadprzyrodzony zmysł wiary całego ludu.

Zwrócił uwagę na słowo 'ogół’ czyli wszyscy, nie 99,9% itd czyli musi być jednomyslnosc.

Jestem otwarty na inne propozycje bo być może czegoś nie wiem

Krzysiek, od początku Kościoła (Dzieje Apostolskie, Listy) wśród ochrzczonych dochodziło do rozłamów w wierze na skutek różnych herezji, złych interpretacji. Jak można mówić o jednomyślności? To utopia.

@Robert
„nawet gdybym arbitralnie decydował, który papież nie szedł za Duchem Św., to i tak wciąż nie tworzyłbym żadnej nowej ani mojej religii.”

Ale pan już to robi w swoim umyśle pisząc jasno:
“A jeśli chodzi o sytuację, że papież orzeka tak twierdząc, że to pod działaniem Ducha Świętego, to mu nie uwierzę.”

Z góry pan zakłada, że nie uwierzy jeśli coś nie będzie się zgadzać z pańskim światopoglądem. A czy nie tworzyłby pan ? jasne, że tak, bo religia KRK to nie to co pan sam arbitralnie uważa.

„Ważne jest to, co jest”

Słusznie. Poczekajmy na rozwój wydarzeń. Moim zdaniem KK nie ma innego wyjścia jak podejście do spraw seksualnych zmienić. Jak będzie, czas pokaże.

Lud.
Versus.
Przeczucie jednostki.
Arka na wzgórzu, bez sensu.
Latarnia z daleka od morza. Emilia Kiereś – fajna książka. „Lapis.”
I ten Jeremiasz.
Lud to jedno – a jednostka drugie. Judaizm docenia jednostkę, a po nim i chrześcijaństwo.
Ale mamy też Przewodnika.
Idź za mną szatanie nie wzięło się z nikąd.
Już przyklaskują. Tłumy. Idziemy. A komu przyklaskują?
Btw Franciszek na temat Rosji odleciał całkiem.
Przyklaśniesz Mu, bo lepiej się wypowiada na temat LGBT+- czy zauważysz, że pogrąża się coraz bardziej wobec Wojny w Ukrainie? A te jego miłe umizgi wobec LGBT nie mają znaczenia przy dramacie wojny?
Co będzie ważniejsze?
Wojtek?

I tu już Wojtek nie odpowiedział.
Jednostka czasem zmieniła wiele – Jezus.
Za to cenię judaizm.

Zależy komuś na własnym interesie, czy na innych.
Poklask?
Papież z całym szacunkiem, ale próbuje.
Ale:
Pokrzywdzeni nie są dalej świadkami w sprawie.
Ukraina cierpi.
Lgbt ma jakąś nadzieję daną.
Każdy jakoś zadowolny, ale jakoś.
Zimny czy gorący.
Letni nic nie zmieni.

A i kontekst biblijny odnoście Laodycei i tych wód znam, Wojtek, jakby co.

Tak prowadzi do prawdy, że cały czas spierają się co powiedział Jego namiestnik zaledwie sto lat temu. Mimo, że mamy zapiski, nagrania, świadectwa współczesnych współpracowników.
Gdyby Jezus uznał to za ważne, z pewnością przekazałby swoje wytyczne co do należytych zachowań seksualnych dla swoich wyznawców. Jakoś tak się dziwnie stało, że nie powiedział na ten temat ani słowa. Mimo to, KK nie ustaje w zapewnieniach, że wie na ten temat o wiele więcej. Że wie cokolwiek. Efekty są dramatyczne.

@Joanna Krzeczkowska dla mnie ten artykuł jest kolejnym przykładem na to że zwolennicy wciskania npr każdemu zawsze i wszędzie nie mają nic do powiedzenia parom u których się to zwyczajnie nie sprawdzą. Na konkretne problemy jest odwołanie do teologii ciała która tych problemów nijak nie rozwiązuje, a jedynie nakłada ciężary nie do uniesienia. Znamienne też dla mnie jest ciągle odwoływanie się do encyklik i filozoficznych wywodów jako do podstawy moralności. Ile procent katolików czyta te pozycje i czy w ogole ma obowiązek je znać? Ilu jest w stanie w ogole je zrozumiec? Dobrze by było żeby katolicy czytali „chociaż” Pismo Święte… Chyba że zbawienie dostępne jest tylko dla filozofów 😉 ew tych co ślepo ich sluchaja nie rozumiejąc nawet o co w tym wszystkim chodzi.

Spośród wszystkich tekstów o teologii ciała, ten zrobił na mnie największe wrażenie, ma niezaprzeczalny walor osobistego świadectwa i przez to właściwie nie podlega polemice. Ciekawe natomiast, że w przeciwieństwie do optyki części komentatorów teologia ciała nie jest przedstawiana jako uniwersalistyczna koncepcja dla świata całego, do której większość ludzkości nie jest w stanie dojrzeć, a jako duchowość przeżywaną w sakramentalnym małżeństwie. Ja sam co prawda nie jestem przekonany czy małżeństwo jest sakramentem, ale bardzo spodobało mi się przedstawienie małżeństwa jako przestrzeni walki ze swoim egoizmem. To akurat jest oczywiste. Nie jestem jednak pewien czy w sytuacji dobrowolnej zgody obojga małżonków na antykoncepcję możemy mówić o egoizmie.

Nie możemy. W tym tkwi sęk. W małżeństwie trzeba walczyć z egoizmem. Dlatego tak wiele małżeństw się rozpada, bo ludzie nie walczą. Ale antykoncepcja nie ma z tym nic wspólnego.

Państwo znowu piszą o złym samcu co chce seksu i biednej genialnej kobiecie, która jest wykorzystywana. W ogóle nie biorą pod uwagę, że obie strony mogą chcieć seksu.

Bardzo dziękuję za ten głos Autorom, a także Redakcji za jego publikację. Wyjście od teologii sakramentu jest moim zdaniem odpowiednim podejściem, a to element pominięty w poprzednich tekstach. Albo i przeciwnie, nadużywany (vide analogia formy zawarcia małżeństwa do swobody decydowania o godziwości poszczególnych praktyk seksualnych przez samych małżonków).
Dyskusja jest oczywiście cenna i dla mnie też intelektualnie ubogacająca, ale w mojej ocenie niektóre z głosów tu publikowanych nie mieszczą się w tym co nazywamy „katolicką etyką seksualną”. Jednak miejsce i forma publikacji, sprawiąją, że te teksty przyjmują takie pozory przez co niektórych katolików mogą prowadzić do błędu. Tym bardziej cieszy ten tekst.

Sformułowanie „mentalność antykoncepcyjna” jest w mojej ocenie rodzajem potwora retorycznego. Po jego wypowiedzeniu dialog staje się utrudniony… To nadużycie wrzucające do worka każdego, kto stosuje antykoncepcję, bez względu na powód. Jednocześnie jakaś forma skomplikowanej kościelnej nowomowy. Jednak za artykuł dziękuję, mimo osobistych wątpliwości co do argumentów na błędy interpretacyjne autora, który tę dyskusję zapoczątkował

Moje zastrzeżenie dotyczy nazewnictwa, nie zjawiska. Tzw. mentalność antykoncepcyjną możemy w ujęciu autorów artykułu możemy przypisać komuś bez względu na motywy używania antykoncepcji. To ogromna słabość tego pojęcia

Mimo, że generalnie podzielam stanowisko Autorów, zgadzam się, że sformułowanie „mentalność antykoncepcyjna” utrudnia dialog. Także utrudnia dialog charakter świadectwa nadany po części powyższej wypowiedzi Autorów.

@Autorzy

Dziękuję za ten tekst – wymagał on dużo wysiłku aby wejść głębiej w dokumenty Kościoła oraz kontekst historyczny ich powstawania. W ten sposób można głębiej zrozumieć ich logikę, a Wy to staraliście się przybliżyć.

I najważniejsze, co zostało rozwinięte to, dotknięcie istoty człowieczeństwa, która obawia się w logice bezinteresownego daru. Bez tej logiki nic z nauczania Kościoła a nawet Ewangelii nie jest w pełni zrozumiałe.
Bez tej logiki, nauczanie Kościoła jawi się jedynie jako niedościgniony wzorzec etycznym, a nie droga wzrastania. W nauczaniu Kła nie chodzi tylko o etykę ale przede wszystkim o odkrywanie i przeżywanie swojej tożsamości, którą określa któtkie biblijne : „Na obraz Boży.. ” i realizowanie go w praxis.

Bez tej perspektywy ciągle będzemy pytać: jak wolno całować aby nie było grzechu, albo jak daleko się wolno posunąć w rzeczywistości współżycia. lub gdzie Kościół powinien „zluzować”.

Gdy przechodzimy z logiki „szukania swego” na logikę daru – „chcę Ciebie uszczęśliwić, a nie siebie”, wtedy wkraczamy w przestrzeń budowania głębokiej relacji. I tu nie chodzi o to, że ktoś pomyśli czytając te słowa „nie jestem przecież egoistą” ale o to, że musi się zmienić mój paradygmat pojmowania szczęścia, na polegający na tym, że wtedy gdy daję siebie drugiemu, a nie wtedy gdy jestem skupiony na braniu, jest więcej szczęścia i mnie we mnie.

Oczywiście jest to wyzwania i zadanie życiowe, bo skąd niby mężczyzna ma się dowiedzieć jak uszczęśliwić swoją Żonę i odwrotnie, jeśli nie zaczną obydwoje romawiać o sobie, swoich potrzebach, oczekiwnaniach, porażkach, wzajemnych zranieniach by ich unikać.. ? Wtedy jest szansa na to, aby lepiej się rozumieć i trafnie odgadywać potrzeby małżonka. Nie tylko w kwestii współżycia, ale we wszystkich codziennych sprawach.

W ten sposób powstaje głęboką wieź, i poczucie bycia ważnym dla drugiego,
nie tylko w wymiarze seksualnym ale osobowym – z ciałem i duszą, take płodością. Buduje się wspólny świat nie tylko w wymiarze zewnętrznym, ale psychologicznym oraz duchowym. Relacja małżeńska w ten sposób ma szansę stać się wielowymiarową i trwałym źródłem siły i szczęścia oraz drogą do świętości – przecież żyjemy dla nieba, a nie tylko spraw i sukcesów ziemskich.

Ale to jest droga i proces, odkrywania i budowania relacji – pasjonujące zadanie życiowe.

Logika daru w praktyce sprowadza się do wstrzymywania się od brania i wstrzymywania się od dawania. Niestety. Wiadomo, miłość można okazywać na różne sposoby, ale brak miłości w formie seksu, a często nawet różnego rodzaju czułości cielesnej (żeby nie wzmagać chęci i potrzeby współżycia) niestety prowadzi do zranienia i odsuwania się od siebie.

Metody naturalne zakładają ze prokreacja nie jest jedynym celem współżycia. To jest słuszne. Jednak skoro współżycie nie musi służyć zawsze prokreacji lecz także budowaniu więzi międzyludzkiej to może trzeba w nowym świetle spojrzeć na współżycie homoseksualne które również budowaniu tej więzi może służyć.

Bardzo dużo tu tzw okrągłych zdań, które nijak mają się do prozy życia. cyt. Bez zrozumienia oblubieńczej relacji Chrystusa do Kościoła nie sposób zrozumieć miłości mężczyzny i kobiety.

Itd

Czy każde małżeństwo, które nie rozumie oblubienczej relacji Chrystusa do Kościoła nie zrozumie miłości między sobą? Śmiem twierdzić, że właśnie w codziennych uczynkach ją realizują bez tych ochów i achów, oblubienic itp. Proponuję przeczytać wiersz ks Twardowskiego co to znaczy kochać

Bo ta teologia ciała jest to najwyraźniej pewien sposób przeżywania duchowości. Bardziej opisuje religijne doświadczenie projektowane na małżeństwo, niż małżeństwo jako fakt społeczny i relację dwóch osób.

Uchylam pytanie. Nie chcę sobie wyobrażać powodów, po utracie dzieci. ;-( Współczuję i wierzę, że było Wam ciężko. Poznaliście bardziej cienie NPR niż cała reszta. Miło, że widzicie w tym pożytek.

1) Dla mnie zastanawiające jest tak mocne rozgraniczenie, a wręcz stawianie w opozycji, NPR i antykoncepcji. Jeżeli NPR jest skuteczniejsze niż (dla przykładu) prezerwatywy, to z praw matematyki (ściślej statystyki) można wnioskować, że używając prezerwatyw ze świadomością niedoskonałości tej metody jest się bardziej otwartym na życie niż w przypadku stosowania NPR. Tak wynika z „ratio”.
W przeciwnym razie, jeśli NPR jest zdecydowanie mniej skuteczny, trudno wtedy mówić o planowaniu poczęć, bo zbliżamy się rzeczywiście do „ruletki”. Niestety, dotychczasowe rozważania opierają się jedynie o dowody anegdotyczne (czyli najmniej wartościowe) świadczące o skuteczności lub jej braku dla metod naturalnych. Nie mogłem odnaleźć rzetelnych publikacji dot. skuteczności NPR (mam na myśli XXI w. i NPR bez tzw. „wspomagania” prezerwatywą). Jeśli ktoś takie zna, chętnie się z nimi zapoznam. Może wtedy łatwiej będzie zrozumieć pojęcia takie jak „mentalność antykoncepcyjna” i rozważyć, czy nie mają one również zastosowania do osób stosujących NPR.
2) Niestety to już kolejna polemika, która napisana jest bogatym językiem, ale niesie mało treści. Generalnie krytykuje podważanie dotychczasowej nauki KK, ale poza krytyką nie zauważyłem tutaj konkretów, a jedynie okrągłe słowa. Rozumiem, że jest to jeszcze dla większości tematyka poza sferą komfortu, ale „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”.
3) W całej dyskusji dotyczącej otwartości na życie odczuwam brak poruszenia wątku otwartości na życie „inne” niż prenatalne. Mam na myśli przede wszystkim adopcję i opiekę nad dziećmi obcymi (szpitale, domy dziecka itd.). Zastanawia mnie, o ile większą otwartością na życie jest np. adoptowanie czy pełnienie pieczy zastępczej nad już urodzonymi, porzuconymi, zapomnianymi niż spłodzenie i wychowanie własnej trójki, piątki czy też siódemki pociech. Mi personalnie taka postawa wydaje się dużo trudniejsza, wręcz imponująca. Czy stosowanie antykoncepcji przez wolontariuszkę (z odchowanymi nastolatkami) opiekującą się zawodowo terminalnie chorymi można nazwać „zamknięciem na życie”?
4) NPR można stosować w trybie „chęci poczęcia” lub „unikania ciąży”. Przypadek nr 1 jest moim zdaniem całą istotą metody, bo rzeczywiście sprawdza się do tego świetnie. Natomiast nazywanie „naturalnym” sztuczne odkładanie seksu na czas niższego libido brzmi jak oksymoron. Trudno jest mi zrozumieć, że rozpisywanie harmonogramu stosunków na najbliższy miesiąc jest długofalowo budujące dla małżeństwa. W pełni za to rozumiem frustracje tzw. wielomam, które po urodzeniu kilkorga dzieci w krótkim czasie chciałyby zmienić tryb z 1 na 2, ale „nie działa” z wielu indywidualnych powodów.
5) Znamienne jest też, że odbiorcami tekstu są raczej ludzie dobrze wykształceni. Ale trzeba pamiętać, że KK to także osoby, które mieszkają poza dużymi ośrodkami, które pewnie nie czytają Więzi i nie mają w pobliżu „poradni NPR”. Dostrzegam w całym cyklu rozważań znaczne wykluczenie, bo to na prowincji mieszka największy odsetek praktykujących. Co powiedzieć takim osobom, zwłaszcza, że ciężar odpowiedzialności spoczywa w przytłaczający sposób na kobietach (częściej praktykujących)?

Jesteśmy małżeństwem 22 lata, mamy dorastajace dzieci. Aktualnie nie jest możliwe żebyśmy zaszli w ciążę bo żona przechodzi menopauzę. Jednak podczas wspolzycia stosujemy prezerwatywy dla higieny- przy porodzie jednego dzieci coś zostało uszkodzone i żona ma nawracające infekcje. Czyli stosujemy antykoncepcję w celu dbania o zdrowie żony. Czy zdaniem autorów artykułu grzeszymy bo stosujemy antykoncepcję? Jeśli tak to na czym polega zło, a jeśli nie to…

Panie Macieju
Jeszcze w sumie nie tak dawno dość często korzystałem ze spowiedzi usznej. Odkąd zaczęliśmy używać antykoncepcji, trzykrotnie od różnych spowiedników usłyszałem w konfesjonale, że używanie prezerwatyw w jakimkolwiek celu jest bezwzględnie złe i do ważności sakramentu muszę przed spowiednikiem się zobowiązać do porzucenia grzechu antykoncepcji. Więcej prób nie podjąłem, więc być może jest do doświadczenie niemiarodajne.

Nawet do badań płodności w naprotechnologii stosuje się prezerwatywy z dziurkami. Może to byłaby katolicka recepta dla stosujących prezerwatywy z powodów higienicznych, a nie antykoncepcyjnych? Dziurawić je.

A że przypomina to żydowskie praktyki jeżdżenia samochodem z włożoną pod fotel butelką wody, bo wtedy jazda samochodem jest traktowana jako podróż morska i nie łamie szabatu – to już nie moja wina.

Jestem wielkim szczęściarzem: rodzicem, małżonkiem z 25- letnim stażem, kochającym i kochanym, nieprzerwanie pracującym. W małżeństwie mamy za sobą zawierzenie idei daru oblubieńczego, okres pomocy specjalistycznej, by jej sprostać, wyniszczenie psychiczne, insomię, depresję, wsparcie modlitewne i wreszcie (wymodlony) nowotwór usuwający możliwość prokreacji. Ten ostatni poczytuję w kategorii cudu, bo po kilkunastu latach zmagań, dał nam wreszcie spokojny sen. I beztroską bliskość.

Nie wiem, dlaczego, ale po lekturze artykułu, kolejny raz w życiu poczułem się jak chwast, który nie może (sprostać poprzeczce i) stać się różą. I nie wiem, czy chcę nią zostać, wszak Bogu (jakżeż Mu za to dziękuję!) podoba się mieć świat różny: z różami, stokrotkami i chwastami właśnie.

Idea wyznacza wymagania. Inaczej podejdzie do niej bardzo młody człowiek, inaczaje silny, inaczej świadomy słabości czy schorowany, jeszcze inaczej ten, który przez właściwości nie musi się w ogóle starać, by dorównać wymaganiom.

Teologia czasu w praktyce małżeńskiej wymaga czasu, cierpliwości i modlitwy.
Wielu małżonków nie dostrzega sensu i korzyści czekania, aż teologia ciała da rezultaty. Nie potrafię powiedzieć, czy warto czekać. Nie wiem.

Panie Piotrze,
pisze Pan o tym, że nie wie czy warto czekać, aż teologia ciała wyda owoce. Czytając Pana błogosławiącego WYMODLONY nowotwór, ta odpowiedź jest dla mnie oczywista.

O takich owocach doktryny kościelnej chyba nigdy nie usłyszymy od księży czy na kursach przedmałżeńskich. Dla nich komunały o „logice daru”, „oblubieńczej miłości”, itp., dla nas depresje, traumy i wyniszczenie psychiczne.

Wszystkiego dobrego!

Czekać z pewnością nie warto, żyć trzeba tu i teraz, wczoraj już było i nie wróci co będzie jutro nikt nam nie powie , niczego nie przechytrzysz. Po prostu trzeba sobie radzić nie oglądając się na nikogo. Mój małżeński starz liczy ponad 30 lat. Nie liczę, wystarczy, że małżonka nad tym czuwa. Młodzieńcze zauroczenie szybko minęło, komuna szybko uczyła pokory i walki o przetrwanie. Były wzloty, upadki, ale nigdy tak na serio nie kłóciliśmy się. Sztuka kompromisu jest niedoceniana w małżeństwie. Nie robiliśmy sobie nigdy na złość, obowiązki dzieliliśmy każdemu według talentów i potrzeb, Oboje pracowaliśmy na utrzymanie rodziny bez przerw. Gdybym musiał stosować się do zaleceń Kościoła w sprawach „łóżkowych”, a małżonka z początku naszego związku przy tym obstawała, byłbym dziś rozwodnikiem. Cóż takiego się stało. Zobaczyła jak rozpadają się małżeństwa jej przyjaciółek, właśnie na tym tle. Recepta na trwały związek. Postawić na osobę z która się związaliśmy, zaakceptować jej fanaberie i taką samą akceptacje własnych wynegocjować. Wzajemnie sobie pomagać i nie pozwolić wkraść się złośliwościom do codziennych naszych spraw. Seks jest ważny, ale to tylko część ambarasu, jest jeszcze jedzenie, mieszkanie, ubieranie, dzieci, relacje z bliższą i dalszą rodzina, no i praca. Jeśli lubimy razem pracować, a tego można się nauczyć, to sukces mamy w kieszeni. Na rekolekcjach takimi duperelami się nikt nie zajmuje. Modlitwą i owszem poprawiamy sobie samopoczucie, ale nic pyzatym i to na krótko. Rzadko się zdarza, aby małżonkowie mieli takie same libido, sięgniecie wtedy do „encyklik” niczego nie rozwiązuje. Rozwiązaniem jest otwarta rozmowa i wola dogadania się, bez tego wszystko inne się nie zadzieje.

Dam połowę tego co spisałem, bo i tak jest tego za dużo:

>Chcemy zachęcić każde małżeństwo do takiego przeżywania aktu seksualnego, gdzie oboje małżonkowie traktują go jako najpełniejszy, ostateczny sposób ofiarowania siebie drugiemu. A więc, kocham żonę/męża – kocham się z żoną/mężem – nieustannie pragnąc jej/jego jak największej satysfakcji, jak największego szczęścia. Oddaję się bez reszty, spełniając pragnienia drugiej/drugiego.

Prezerwatywa i wzajemna masturbacja, wcale nie przeszkadzają w urzeczywistnieniu pragnienia najwięszej satysfkacji i szczęścia współmałżonka.

>Zamiast wstydu

Nie ma czegoś takiego jak wstyd. Wstyd to narzędzie, za pomocą którego społeczeństwo próbuje narzucić swoje normy.

>Czyż nie jest tak, że ostatecznie podmiotem większości postulatów tekstu Marcina Kędzierskiego jest JA, a TY staje się środkiem do spełnienia oczekiwań JA?

Nie. Bo Ty też doznaje frustracji. Owszem niektórym kobietom się to w głowie nie mieści, ale Ty też może być sfrustrowane. Bo też chce współżyć. Nie tylko mężczyźni lubią seks. Moglibyśmy odrzucić chociaż ten fragment HV, że tylko zły samiec dąży do współżycia kosztem genialnej kobiety.

>Dość późno odkryłem, że chodzi o to, żebym JA uczynił JĄ szczęśliwą

Odkryłem to bez rekolekcji. Nawet z będąc daleko od Kościoła. Tylko jest jeden problem. Szczęśliwa kobieta ma dużo większą ochotę na seks. 😉

>Nie chodzi o JA. Chodzi o TY: oblubienicę/oblubieńca. A największy paradoks polega na tym, że to również droga do prawdziwego szczęścia mojego JA. I nie ma innej.

Zupełna zgoda. Ale nie ma to żadnego związku z antykoncepcją.

>W różnym stopniu, ale jednak są one zaprzeczeniem hojności Stwórcy i Bożego planu dla małżeństwa

Czyli jak króliki? Ludzie zdecydujcie się. Każde niekrólicze zachowanie, będzie zaprzeczeniem hojności. Wstrzemięźlwiosć także. Bo jest sobie para, która została przez Boga obdarzona potężnym przyciąganiem do siebie. I unikając siebie, odrzucają tę łaskę. Mąż, który nie patrzy na żoną by się nie podniecić bo jeszcze tylko 9 dni wstrzemięźlwiości (a może miesiąc, kto wie). Żona która się nie przytuli, by nie pobudzić męża. To też zaprzeczenie hojności.

>Głęboko wierzymy, że małżeństwo objawia Boga Trójjedynego właśnie poprzez jedność małżeńską.

Która ma realizować się oddzielnymi sypialniami.

>w małżeństwie rozumiemy siebie, bo określamy siebie nawzajem w swojej męskości i kobiecości.

Męskość i kobiecość to najpełniej wyrażają się poprzez seks. :-/

>których repertuar jest niezwykle szeroki: czułość, troska, uwaga, wzajemna pomoc, współuczestnictwo, współodpowiedzialność.

Czułość jest podniecająca. Jak ma być 10-12 a może i miesiąc wstrzemięźliwości, to czułość trzeba uciąć. Troska, uwaga, wzajemna pomoc, wpsółuczestnictwo i współodpowiedzialnosć, to rzeczy NORMALNE w małżeństwie wynikające z przysięgi. Zresztą pozmywać można za każdego. Troszczyć się też. Tylko intymność jest wyznacznikiem więzi małżeńskiej i jest dla tychże zarezerwowana. W NPR małżeństwo na dwa tygodnie zamiera.

Pełna racja!
Tylko co do wstydu się nie zgodzę, bo akurat ewolucyjnie wstyd i poczucie winy pojawiły się, by motywować nas do naprawy relacji między jednostkami ludzkimi (na zasadzie: zrobiłem Ci coś złego -> wstydzę się -> jakoś Ci to wynagrodzę) jednak fakt, że społeczeństwo i systemy wartości próbują wykorzystać naturalną emocję w nieadaptacyjny jest niezaprzeczalny.
Poza tym, gdyby nie było czegoś takiego jak wstyd, to społeczeństwo nie mogłoby go wykorzystać, czyż nie?

Trzymając się formuły świadectwa: Jesteśmy małżeństwem z 14 letnim stażem i czwórką dzieci. Zaangażowani katolicy, stosujący NPR. Wszystkie ciąże z trudnościami, rozwiązane przez cesarskie cięcie. Już po trzeciej cesarce żona usłyszała, że absolutnie nie powinna mieć więcej dzieci. 10 m-cy później już wiedzieliśmy, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Mimo wszystko nadal trzymaliśmy się nauczania Kościoła. W prywatnej poradni NPR wg metody CrMS (Creighton Model FertilityCare System), za którą też płaciliśmy niemałe pieniądze powiedziano wprost, że NPR nie daje żadnej pewności. Po całym kursie i tak nam doradzono korzystanie z komputera cyklu i comiesięcznych badań progesteronu, żeby precyzyjnie ustalić moment owulacji. Po kilku latach badania progesteronu żona ma takie zrosty na żyłach, że zwykłe pobranie krwi staje się wyzwaniem. W końcu zaproponowałem zastąpienie badania progesteronu prezerwatywami – utrzymując cały czas Creightona i komputer cyklu. I tak znaleźliśmy się na sakramentalnym wygnaniu w Kościele katolickim, jako zamknięci na życie. Bo wychowywanie czwórki dzieci nie jest działaniem za życiem, takim byłoby dopiero poczęcie piątego i śmierć zarówno tego poczętego, jak i być może matki.

Kościół ma zatem jakąś fiksację na tym punkcie bo inaczej tego nie potrafię wyjaśnić na zasadzie cel uświęca środki. Tak jak piszesz, śmierć matki to otwarcie się na życie w wieczności dla żony, ale 'śmierć’ dla bliskich na ziemi. Bo mąż musi ogarnąć i siebie i dzieci. Nawet czwórkę. Przecież to jest postawienie logiki na głowie. Tylko proszę, by nikt mi nie pisał, że logika Boga rządzi się swoimi prawami.

Czy nasze życie składa się jedynie z vi przykazania? Pan Bóg na sądzie będzie pytał tylko o to co dzieje się pod kołdrą? Trochę dziwna ta nasza religia, że za grzech zabójstwa człowieka i stosowanie antykoncepcji jeśli się nie będzie żałować tych grzechów kara jest taka sama czyli piekło.

Jakub, już kiedyś przytaczałem błogosławieństwo z 15 sierpnia, gdzie mowa o tym, żeby nas niosących narecza dobrych uczynków przedstawiła Maryja najdoskonalszy kwiat i tego staram się trzymać by w ostatecznym rozrachunku dobre uczynki przeważyly nad wadami, grzechami i innymi moimi niedoskonałościami

Krzysiek, V i VI przykazanie nie są traktowane tak samo. Kościół dopuszczał lub wręcz popierał karę śmierci, a przez kapelanów błogosławił żołnierzy, którzy szli zabijać, ale potępia wytrysk nasienia poza pochwą. Sperma jest świętsza niż życie, co zauważyła już grupa Monty Pythona.

Przepraszam, ale czytając ten tekst przysłowiowy scyzoryk otwiera się sam w kieszeni. Tezy historyczne z historią mają niewiele wspólnego, bardziej próbują ahistorycznymi tezami zakłamać rzeczywistość.

Zacznijmy od tezy, że chrześcijaństwo działało wbrew duchowi epoki. W tekście pojawia się teza, że św. Paweł zapoczątkował faktyczną równość płci. Tymczasem ani nie zaczął, ani nie głosił faktycznej równości. Teoretyczna równość płci, głoszona przez Pawła nie była żadną nowością, bo tę od przeszło dwóch wieków głosił judaizm rabiniczny (w dodatku ta teoretyczna równość dotyczyła wszystkich ośmiu płci, jakie wymieniali starożytni rabini). W warstwie praktycznej Paweł głosił podległość kobiety względem mężczyzny, co następnie stało się filarem chrześcijaństwa przez wieki, aż do powstania ruchów frministycznych, którym w końcu udało się zrealizować postulaty równości płci.
Podobnie z argumentem o wprowadzeniu monogamii. Stwierdzenie jest zupełnie kuriozalne. Monogamia jeszcze w starożytnym Izraelu uppwszechniła się od III wieku p.n.e., po tym jak Judea została podbita przez Aleksandra Macedońskiego. Żydzi przejęli kulturę grecką, a wraz z nią monogamię. Prawo mojżeszowe zezwalało na posiadanie wielu żon, ale nawet po powstaniu Machabeuszy zwyczaj ten nie wrócił. Po kolejnym podboju rzymskim w 64 roku p.n.e. poligamii praktycznie nie spotykano. Trudno więc, by w tych okolicznościach Jezus, czy Paweł mieli głosić inny model, niż rzymski. I ten sam model, wypływający wprost z prawa rzymskiego realizowało chrześcijaństwo, gdy stało się religią państwową cesarstwa. Nie wbrew epoce, tylko zgodnie z epoką, w dodatku przyjmując normy cesarstwa za własne.
Wspomniany Chryzostom, mówiąc o równości płci odnosił się znów, nie do zdobyczy chrześcijaństwa, lecz późnego cesarstwa, które równość prawną kobiet i mężczyzn realizowało, gdy chrześcijanie dopiero się formowali.
Jeśli uczciwie spojrzeć, to chrześcijaństwo w tym względzie wprowadziło regres do równości, znów ustawiając kobietę niżej, niż mężczyznę i przywracając władzę ojcowską i męża.

W temacie Casti Connubi, nie wiem czemu ma służyć powyższa manipulacja? Tekst Piusa XI jest jednoznaczny, ówczesne nauczanie Kościoła nie dopuszczało żadnych sposobów antykoncepcji, z NPR włącznie. Tekst jednoznacznie sprzeciwia się każdej regulacji poczęć, z dowolnego powodu. Wprost jest powiedziane, że dowolne pozbawienie aktu seksualnego płodności jest niegodziwe i grzeszne. W swojej nauce Pius XI odwołuje się do Augustyna, który swoje potępienie antykoncepcji wyprowadził właśnie z NPR. Co więcej, papież nie widzi żadnego powodu dla kontroli poczęć, włącznie z ryzykiem śmierci, względami ekonomicznymi itp. Zasady encykliki CC są do tego stopnia surowe, że jedynym przypadkiem możliwości współżycia bez wskazanego celu prokreacji jest seks osób trwale niepłodnych (ze względów zdrowotnych, nazywanych przez papieża „ulomnosciami”, lub z racji wieku). Argumentacja wypływa tu wyłącznie z braku dobrowolności ubezpłodnienia aktu, co nie pozwala go traktować jako grzechu, który musi być dobrowolny i świadomy.
Kluczowym zaś zdaniem encykliki w tym przypadku jest „Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie swoim grzechem ciężkim”.

Tak więc jest prawdą, że Kościół zmienił nauczanie i najpierw potępiał NPR, a potem je zaakceptował.

Właśnie HV i błąd Pawła VI wywołało wystąpienie Hansa Künga i jego późniejszą dyskusję z Karlem Rahnerem o nieomylności. W ocenie teologów jest to najważniejsza dyskusja teologiczna w dziejach od czasu ogłoszenia dogmatu chalcedońskiego, ale w Polsce kompletnie nieznana, bo zamiast zajmować się prawdziwą teologią wałkowaliśmy nieszczęsnego Jana Pawła II i jego katechezy, dumnie nazwane „teologią ciała”.

„czytając ten tekst przysłowiowy scyzoryk otwiera się sam w kieszeni. Tezy historyczne z historią mają niewiele wspólnego, bardziej próbują ahistorycznymi tezami zakłamać rzeczywistość.”

Mam tak samo. Zakłamano historie KK, dorzucono parę pseudonaukowych „prawd” i doprawiono wszystko teoriami jakiejś literatki. I wystarczyło. Wiele głosów zachwyconych. Są nawet podziękowania.
Nauka krytycznego czytania tekstów już kompletnie umarła?

Aby usystematyzować tą dyskusję -„Pierwsza odnotowana oficjalna akceptacja okresowej abstynencji przez Kościół rzymskokatolicki pochodzi z 1853 r., kiedy to orzeczenie Świętej Penitencjarii Kościoła poruszało ten temat. W orzeczeniu rozesłanym spowiednikom stwierdzono, że pary, które samodzielnie rozpoczęły praktykę okresowej wstrzemięźliwości – jeśli miały „poważne powody” – nie grzeszyły w ten sposób. [14]

W Kościele katolickim poważnym/istotnym powodem stosowania NFP mogą być względy społeczne, ekonomiczne, medyczne i inne analogiczne, które mogą motywować parę do stosowania tej metody w celu odroczenia ciąży. [15] Kościół utrzymuje, że motywacje stojące za NPR nie powinny być egoistyczne ani egocentryczne. [15]

W 1880 r. Święta Penitencjaria podtrzymała orzeczenie z 1853 r. i poszła nieco dalej. Sugerowało to, że w przypadkach, gdy para stosowała już sztuczną kontrolę urodzeń i nie można było jej odwieść, aby zaprzestała prób regulacji urodzeń, spowiednik mógłby moralnie nauczyć ich okresowej abstynencji ” zrodło tu z przypisami i bibliografią https://en.wikipedia.org/wiki/Natural_family_planning#Pre-20th_century
Co nie znaczy ze faktycznie mieniono ocenę moralą np wspłżycia seksualnego w małżenstwe w okresie tzw. suchych dni jak też zakaż współżycie w określonych pozycjach jako grzesznych Tu wiecej cyt „Przez całe średniowiecze kwestia, kiedy stosunek płciowy jest dozwolony, a kiedy nie, była bardzo ważna. Zabraniano współżycia we wszystkie niedziele i wszystkie liczne dni świąteczne, a także na 20 dni przed Bożym Narodzeniem, 40 dni przed Wielkanocą, a często na 20 dni przed Zesłaniem Ducha Świętego, a także na trzy lub więcej dni przed przyjęciem Komunii (co w tym czasie było zabronione ) . czas oferowano tylko kilka razy w roku). Te zakazane dni łącznie zajmowały około 40% każdego roku. [27] : 138  Niektórzy przywódcy kościelni ostrzegali wierzących, że dzieci poczęte w dni świąteczne urodzą się jako trędowate, epileptyczne, opętane przez diabła lub kaleki. Na przestępców nakładano kary od 20 do 40 dni ścisłego postu o chlebie i wodzie. [27] : 139–140 Zakazano współżycia w okresie menstruacyjnym i po porodzie, gdyż „lekarze błędnie uważali, że krew kobiety miesiączkującej lub kobiety, która właśnie rodziła, jest trująca”. [27] : 138  Zabroniono tego także w czasie ciąży, podając jako główny powód ochronę płodu. [27] : 151–152  „Teolodzy chrześcijańscy”, w tym papież Grzegorz I , uważali, że wstrzemięźliwość powinna trwać aż do odstawienia dziecka od piersi. [27] : 143 

Teolodzy scholastyczni od XI do XIII wieku przesunęli schemat czasowy na motywy; Za najlepszy motyw współżycia uważano chęć prokreacji z „radością w nowym słudze Bożym”. [27] : 143  Bertold z Regensburga uważał kobietę za niewinną, jeśli została do tego zmuszona przez męża w czasie zabronionym, a ona tego nie chciała. [27] : 144  Ponieważ współżycie było dozwolone jedynie w celach prokreacyjnych, różne przepisy pokutne (przepisy) również zabraniały współżycia między bezpłodnymi lub starszymi partnerami, chociaż nigdy nie nakładały na to kary. [27] : 151 Heinemann twierdzi, że stosunki oralne i analne były często karane dłuższymi latami pokuty niż morderstwem z premedytacją, ponieważ uniemożliwiały poczęcie. [27] : 149  Chociaż praktyka była zróżnicowana, kobietom miesiączkującym często zabraniano uczęszczania na Mszę św. i przyjmowania Komunii, co Kościół łaciński zajmował bardziej umiarkowane stanowisko niż Kościoły wschodnie . [27] : 24 Ponieważ uważano, że krew porodowa jest bardziej szkodliwa niż krew menstruacyjna, Synod w Trewirze (1227) orzekł, że kobiety, które właśnie urodziły, muszą „pojednać się z Kościołem”, zanim zostaną dopuszczone do kościoła. Często nie można było ich pochować na cmentarzu, jeśli zmarli przy porodzie, zanim przeszli rytuał oczyszczający, co zostało odrzucone przez kilka synodów. [27] : 25  Sobór Trydencki (1566) i kilka późniejszych synodów nie narzuciły wstrzemięźliwości od współżycia w określonych porach jako „obowiązek”, ale jako „napomnienie”. [27] : 145 (..) ” zrodło https://en.wikipedia.org/wiki/Catholic_theology_of_sexuality

@Piotr
Uta Ranke-Heinemann jako teolożka zarówno katolicka jak i ewangelicka ma (a raczej miała bo zmarła w 2021 roku) ogromną wiedzę i w jej książkach są rzeczy, które zadziwiają.

Osobiście czytałem kilka i na wiele spraw zyskałem inny punkt widzenia.

A co, jeśli kiedyś staniemy przed Bogiem i zaczniemy się skarżyć, że te wymagania były za trudne, że nie dawaliśmy rady, a On odpowie „przecież po to wam dałem wiedzę o hormonach, żebyście korzystali, dałem lateks, aby było wam łatwiej… „?

Robert, przypominam cytat z Pisma Świętego: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni.

Nie oceniaj czyjegoś serca bo nie masz ku temu żadnych uprawnień i jest to groteskowe.

Może Paweł będzie miał łaskę by odejść z tego świata z czystym sercem np. z chwilą uzyskania odpustu zupełnego.

I sobie po moim komentarzu pomyślałem: na pewno ktoś się wyrwię z dyżurnym cytatem o sądzeniu, taki teraz krajobraz

Nie miałem na myśli konkretnego serca, Krzysiek. To było retoryczne.

Marcin myślę podobnie jak Ty ale zawsze się obawiam, że otrzymam kontrargument innych osób na zasadzie, że wiedza (wynalezienie lateksu, hormony) w tym zakresie powinna być ukierunkowana na życie. Odbiłbym piłeczkę w drugą stronę, że gdyby Bóg wszechmogący nie chciał by człowiek majstrował przy hormonach i lateksie to nie pozwoliłby posiąść człowiekowi wiedzy w tym zagadnieniu. Na co znów ktoś mógłby powiedziec, że jest coś takiego jak wolna wola człowieka. To są takie rozważania uwzględniające różne optyki.

Przepraszam, ale poziom argumentów jaki stosuje się w tym artykule jest żałosny.
Jako eksperta powołuje się tam np. Dr Laurę Grześkowiak, która jak sprawdziłem nie jest żadnym ekspertem (brak danych o jakichś pracach naukowych z tego przedmiotu) i ma specjalizacje z… interny. Mieni się ona sama jako „naprotechnolog”. Naprotechnologia to jeden wielki humbug , pseudo-naukowy przekręt mający na celu stworzenie „katolickiej medycyny” w zakresie rozpoznawania płodności. To jest coś na miarę homeopatii. Artykuł w Wikipedii oznaczony jest wyraźnym ostrzeżeniem:
„Ten artykuł opisuje teorie, metody lub czynności niezgodne ze współczesną wiedzą medyczną.”
https://pl.wikipedia.org/wiki/Naprotechnologia

Kolejną ekspertem na jaki się powołują autorzy jest Abigail Favale. Jest ona z kolei… pisarką i krytykiem literackim. Brawo!
Cóż ona pisze?
Ano, że zażywając tabletki hormonalne, kobieta w ogóle przestaje mieć ochotę na seks.
” zamiast mieć ochotę na współżycie „zawsze”, w ogóle przestają ją mieć”.
Pomijając, że to jest kłamstwo – są jeszcze przecież niehormonalne metody antykoncepcji, więc te „potworne” zagrożenia można spokojnie obejść, no ale przecież nie chodzi o znalezienie rozwiązania, tylko o straszenie.

Pada też tam pytanie:
„Czy współżycie bez względu na fazę cyklu nie jest uprzedmiotowieniem kobiety?”
Odpowiadam: W żadnym razie, o ile kobieta ma na to ochotę. W jaki sposób do diaska, seks w związku dwojga rozumnych, dorosłych ludzi mógłby kogokolwiek uprzedmiotawiać?
Antykoncepcja była odpowiedzią na strach kobiet. Ale nie przed uprzedmiotowieniem, tylko przed ciążą.

Pseudo-nauka, podparta pseudo-specjalistami w służbie Kościoła. Fantastyczna droga ku upadkowi.

Fajne te wszystkie teksty ale nic z nich nie wynika jeśli chodzi o czyny. Za 500 lat jakiś Papież przeprosi za NPR, dopuści prezerwatywy itp. A wtedy mogą być już inne metody antykoncepcyjne. Jak zrozumiałem zasad typu światło zielone idziesz, światło czerwone stoisz nie będzie. Za to będzie dużo teologi.
Można się tym po prostu nie przejmować albo przenieść do protestantów, jak ktoś się tak bardzo przejmuje. Polecam książkę „I Bóg stworzył seks” pastora Charlesa Wittschiebe. Tam nikt nikogo w żadne kompleksy, lęki itp nie wprowadza z powodu wyboru swojej metody antykoncepcyjnej która stosuje 🙂
Większość metod jest wskazana jako dobre metody. Przeczytałem to kiedyś żeby zobaczyć jakie są podejscia w chrześcijaństwie. Takie podejście, że tylko ta metoda i żadna inna nie jest prostą drogą do zrobienia z kościoła katolickiego sekty .

Dużo słów, mało konkretów.
Nie wpadło mi do głowy, żeby widzieć w tekście Pana Kędzierskiego wizję „świeckiego” li tylko małżeństwa…

Co do Pani Laury Grześkowiak… Akurat miałem osobiście możliwość obserwacji na czym polega „leczenie” niepłodności u Pani Doktor. Pacjentki generalnie myślą że leczą się u endokrynologa czy też ginekologa – żadnej z tych specjalności ta Pani nie ma. Za to na przykład takie przypadki były :roczne stosowanie leków p/grzybiczych (flukonazol p. o.) bo niby przyczyną niepłodności jest „utajona grzybica”, której nie widać w badaniach labo. Albo :wielomiesieczne stosowanie GKS doustnie, bo przyczyną niepłodności jest jest „utajony stan zapalny”. O podejściu do szczepień nie wspominam…Powolywanie się na autorytety naprotexhnologiczno – antyszczepionkowe budzi mój wielki niepokój.

@Myszkin
Przykro powiedzieć, ale znam podobne „naprotechnologiczne” historie. Nie ta lekarka, ale klimat zbliżony. Np.leczenie przez KILKA LAT na bakterie, o których nikt inny nie słyszał, ładowanie w człowieka kilkunastu różnych suplementów, ale absolutnie bez hormonôw. Przy równoczesnym niezdiagnozowaniu realnych przyczyn, które „zwykły” ginekolog zdiagnozował i potwierdził w trzy cykle przy pomocy REALNEJ, nowoczesnej obserwacji (czyli pani notatki na temat cyklu plus USG i badanie hormonów w odpowiednie dni).

Jednak specjalista powinien być najpierw kompetentny. A tu trochę wychodzi, jakbyśmy co do spraw zdrowia z racji bycia katolikami musieli być jakąś medyczno-zielarską grupą rekonstrukcyjną.

Ja również znam podobną naprotechnologiczną historię. Moi przyjaciele korzystali z usług renomowanej kliniki / gabinetu lekarskiego specjalizującego się w naprotechnologii. Lekarz zajmujący się ich przypadkiem po długich badaniach poziomu hormonów i analizach cyklu przyjaciółki stwierdził, że ma ona poważne problemy i zalecił leczenie (nie hormonalne). Przyjaciółka wymęczona po ponad roku szafowania się zapisanymi lekami i mamienia przez lekarza, że to na pewno pomoże zdecydowała się zmienić gabinet i skorzystać z usług „zwykłego” ginekologa. Ten zwrócił uwagę, że dotychczas prowadzący ich przypadek „naprotechonolog” w ogóle nie zainteresował się zdrowiem jej męża. Finalnie okazało się, że problem jest po jego stronie, a przyjaciółka jest zupełnie zdrowa…

Fajnie że na Więzi pojawiają się głosy z różnych stron, także te bardziej konserwatywne, ale z przykrością stwierdzam, że właśnie tymi konserwatywnymi jestem mocno zawiedziona. W tym artykule zupełnie brakuje odpowiedzi na postawione przez p. Kędzierskiego pytania i postulaty. Autorzy twierdzą, że Kędzierski i Terlikowscy nie odnoszą się do rzeczywistości sakramentalnej małżeństwa, ale w żaden sposób nie są w stanie wytłumaczyć jak to odniesienie wpływa na podniesione problemy. Z góry przyjęte jest założenie że sakramentalna postawa odzwierciedlająca miłość Chrystusa do Kościoła ukazuje niegodziwość metod, których cel jest antykoncepcyjny, ale nie są w stanie wyjaśnić związku między jednym a drugim. Nie mówiąc już o tym, że przecież NPR stosuje się właśnie w tym celu, aby nie począć dziecka. Wprawdzie Kościół naucza, że NPR stosowany z zamiarem antykoncepcyjnym jest takim samym grzechem jak antykoncepcja, ale konia z rzędem temu kto potrafi wyjaśnić jak można stosować NPR tak, aby nie począć dziecka nie mając przy tym zamiaru wyklulczenia poczęcia, które wykluczamy współżyjąc w fazie niepłodnej…
Autorzy pytają również czy współżycie bez względu na fazę cyklu nie jest uprzedmiotowieniem kobiety? – Można postawić dokładnie odwrotne pytanie czy współżycie tylko w fazie niepłodnej nie jest uprzedmiotowieniem kobiety, jeśli ona akurat w tej fazie nie ma ochoty na zbliżenie, a bywa że odczuwa fizyczny ból?
Jest też sporo odniesienia do tego że współżycie ma być darem z siebie. Dla kobiety współżycie tylko w fazie niepłodnej, na przykład po to żeby zaspokoić mężczyznę faktycznie może być jakimś darem z siebie. Również dla mężczyzny powstrzymywanie się od współżycia przez więkość czasu być może jest jakimś darem. Tylko do czego prowadzą te dary? Do cierpienia obojga… Naprawdę ciężko zrozumieć taką logikę.
Artykuł całkiem długi i niczego nie wyjaśniający…

@Katarzyna
Zgadzam się z panią.

Pytanie:
“Czy współżycie bez względu na fazę cyklu nie jest uprzedmiotowieniem kobiety?”

Jest absurdalne. Dlaczego ?

Stosujący NPR robią to w znacznej większości aby w ciążę nie zachodzić czyli jest to metoda anty-koncepcyjna (oczywiście można jej użyć przeciwnie ale do tego nie jest potrzebna żadna (sic!) metoda tylko… stosunki małżeńskie… bez względu na fazę cyklu, często, z miłością, wtedy gdy małżonkowie mają na to ochotę, bez liczenia dni, badania płynów organicznych etc. a Bóg obdarzy potomstwem (w razie problemów są lekarze specjaliści) – skoro poświęca się tyle czasu li tylko po to aby dowiedzieć się kiedy kobieta jest… NIEpłodna aby to robić w te dni to właśnie to jest uprzedmiotowienie kobiety bo nie zwraca się uwagi na fakt czy kobieta akurat w te „właściwe” dni ma na to ochotę (sic!) no i mąż również oczywiście.

Dla mnie jest jakimś absurdem robienie „kalendarza stosunków płciowych”. Jak można planować odbycie stosunku płciowego ? To nie powinno wypływać z miłości, potrzeby bliskości w danym momencie ? Nie ? Ma wypływać z matematyki i biologii ? Bo akurat płyn ustrojowy był taki a nie inny ? A gdzie spontaniczność ?

Co do anty-koncepcji, osobiście nigdy nie namawiałem żony do stosowania takiej która ingeruje w jej organizm, po prostu uważam, że nie uczciwym jest aby tylko kobieta ponosiła ryzyko zdrowotne aby mieć normalne pożycie seksualne.
Na początku coś tam próbowała z jakimiś środkami (nazw nie pamiętam bo to X lat temu), ale porzuciła to (na szczęście) i zabezpieczaliśmy się w sposób neutralny dla nas obu.

Nie mam osobiście nic przeciw NPR, niech każdy stosuje takie metody jak mu pasują.
Ale należy sobie powiedzieć jasno – to nie jest metoda dla każdego a dla nielicznych. Jako metoda anty-koncepcyjna jest mało skuteczna i czasochłonna Tak naprawdę nie wiadomo po co to całe poświęcenie ?
Czy Bóg się cieszy z tego, że współżyję z żoną kilka razy na m-c (przy dobrych wiatrach!) lub gdy z nią wcale nie współżyję ?
A czy wstrzemięźliwość nie jest czasem całkowitym „zamknięciem się na życie” ?
Przecież to obłudne.

Katolicy w znacznej większości pokazują na codzień co myślą o tej metodzie, oczywiście można pisać, że powinniśmy równać „w górę” a nie „w dół”. Tak, a co jest tą „górą” ? Brak stosunków z żoną?
Na jakich biblijnych podstawach to się opiera ?

@Jerzy2 dokładnie tak. Nie wiadomo w jaki sposób npr miałoby być lepsze od antykoncepcji żeby uznać je za równanie w górę. Wychowując się w Kościele usłyszałam wiele superlatywów o npr które okazały się być… nieprawdą. Wciskano mi kit że to tylko kilka dni abstynencji, że nie ma żadnych skutków ubocznych (ma – psychologiczne i czasem rownież fizjologiczne), że może być stosowane zawsze przez każda kobietę… to wszystko okazało się nieprawda. Jedyne co pozostało to to że Kościół tak każe. Tylko jak długo można wyniszczać siebie i swoje malzenstwo w imię zasad które nawet nie są zrozumiałe. A jak dojdzie się już do ściany to nie pomoże Kościół, tylko trzeba zasuwac do psychologa/psychiatry/seksuologa i wszystko sobie „odkrecac” żeby ostatecznie w Kościele zostać potępionym bo nie równało się wzwyż. W ten sposób rujnuje się też wiarę, bo co to za kochający Bóg który doprowadza nas do depresji?

Tak, pani Katarzyno, znam wiele historii ludzi, którym katolicka etyka seksualna nadwyrężyła wiarę w Boga. Ja osobiście nie jestem w stanie wierzyć w takiego Boga, którego obraz wyłania się spoza tej etyki i całej jej teologiczno-filozoficzno-ideologicznej otoczki. Dlatego muszę uznać, że Bóg nie ma z tym nic wspólnego… A do Kościoła mam wielki żal, coraz większy dystans i brak zaufania, zwłaszcza w kwestiach moralności seksualnej.

Zapomniałam dodać: autorzy artykułu twierdzą również że sytuacje niemożności stosowania NPR są bardzo rzadkie i dotyczą głównie okresu laktacji i menopauzy. Pragnę zauważyć że ani laktacja, ani menopauza to nie są rzadkie zjawiska… Mimo że istnieją metody które część z osób może wtedy stosować to wszystkie opierają się na niepłodności względnej (a więc niższej skutecznosci) w sytuacji w której większość osób, z ważnych powodów (czesto ze względów medycznych) nie planuje wtedy poczęcia kolejnego dziecka.

@Katarzyna
No właśnie…”nieczęsta” menopauza, „nieczęsta” laktacja, „nieczęste” zaburzenia hormonalne związane np.z takimi „rzadkimi” sytuacjamu jak zarwana noc, praca zmianowa, silny lub długorwały stres, przewlekłe choroby cywilizacyjne, autoimmunologiczne, metaboliczne, drobne infekcje zaburzające zarówno pomiar temperatury, jak i obserwację śluzu, długotrwałe stosowanie niektórych leków, oraz epizodyczne stosowanie leków mających wpływ na temperature ciała lub/oraz śluzówki… itd, itp.

@Katarzyna

Artykuł jest o czym innym niż tekst Kędzierskiego. Kędzierski pisał o „Miłość i Odpowiedzialność” – o etyce a nie o teologii. Ten tekst zaś porusza to, co kryje się za etyką, a więc teologiczną wizję człowieczeństwa jaka jest ukazana w Biblii – pisze o teologii ludzkiego ciała. To istotna różnica. To tak jakby ktoś pisał o funkcji i wnętrza samochodu i jego wymogach komfortu (tekst Kędzierskiego), powyższy tekst nie jest o parametrach wnętrza samochodu i komforcie, ale o tym czym jest samochód i po co został on dany, oraz dokąd należy nim dojechać – co znaczy miłować po ludzki.

NPR – w myśl teologii ciała i nauczania Kościoła – nie jest tym samym, co środki antykoncepcjyjne ale sposobem w którym małżonkowie mogą w sposób racjonalny planować swoje rodzicielstwo, jednocześnie zostawiając ostatnie słowo Bogu i Jego planowi. To badzo ważne zastrzeżenie, bo wszyscy wiemy, że nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa. Małżeństwo które przeżywa swoją cielesność wg nauczania Kościoła które opisuje T.C. podejmując współżycie w okresie niepłodnym, nie jest zamknięta w 100% na poczęcie lecz liczy się z możliwością poczęcia – choć znikomą – przyjmuje to, jako miejsce dla Planu Bożego, a nie karę Bożą.

Para która dąży do całkowitego ubezpłodnienia współżycia, dąży do wykluczenia poczęcia, a jeśli do niego może próbować doprowadzić do poronienia lub aborcji. W innym przypadku, traktuje dziecko nie jako dar przynoszący radość ale zło konieczne. T.C. dotyka serc małżonków i ich intencji bo tam zapuszcza korzenie życie albo śmierć, miłość albo egoizm. – Na serce człowieka wskazuje Jezus definiując cudzołóstwo zatem tam ogniskuje się to, jakimi jesteśmy ludźmi.

Sprowadzanie więc T.C. do antykoncepcji to nieporozumienie i dyskusja nie na temat.

Druga ważna kwestia: teologiczna wizja cielesności oznacza to, że miłość małżonków okazywana jest na różne sposoby – nie sprowadzając tego wyrazu tylko do współżycia. Innymi słowy współżycie jest jednym z wielu rodzajów języka-komuniowania, okazywania miłości – nie jedynym.

Z teologiczną wizją miłości małżeńskiej współgra zarówno wychowanie do czystości i wstrzemiężliwości w okresie przedmałżeńskim – na tym etapie bliskości, ciało mojej dziewczyny/mojego chłopaka jest ciałem brata/siostry, a nie ciałem męża/żony, w związku z tym nie mogę do niej przemawiać tym językiem ciała. Na taką właśnie relacyjność wskazuje nauczania Kościoła.

Owszem, kultura współczesna ma inną wizję cielesności i erotyki niż ta,, która wynika z Planu Boga. Jest to wizja konsumpcyjna – ciało jest pojmowane jako rzecz służąca do „czegoś”: sprzedaży towarów(reklama), wzbudzania podniecenia seksualnego(pornografia), staje się narzędziem eksperymentów medycznych(klonowanie, alternatywne sposoby zapłodnienia i związane z tym eksperymenty itd).

Ciało – według Teologii Ciała – zawsze wskazuje na osobę. To fundamentalna prawda oznaczająca, że nie można ciała ludzkiego traktować w oderwaniu od osoby, gdyż posiada osobową godność. Ciało zmarłego – zwłoki, zasługują na należny szacunek osobowy, ciało – istoty ludzkiej poczetej , co potwierdza istnienie DNA wskazuje na życie ludzkie, a to rodzi właściwy do niego sposób odniesienia. Osobowy a nie bezosobowy.

Miłość wg nauczania Kościoła oznacza relację osobową na poziomie duchowym i psychicznym która materializuje się poprzez ciało: słowo dotyk, spojrzenie, bliskość, współżycie, itd. dlatego każdy gest wobec ciała ludzkiego ma charakter odniesienia osobowego a nie moralnie obojętnego. Bo słowo, dotyk, spojrzenie ma być narzędziem okazywania miłości a nie zawłaszczania.. .

Na to wskazuje Ewangelia. Zatem całe „laboraturium miłości” znajduje się w sercu człowieka, a nie na poziomie tego, co człowiek by chciał i na co ma ochotę, oraz czemu nie może się oprzeć. Człowiek wolny umie panować nad swoim ciałem oraz nadawać jego gestom głębokiego znaczenia. Czowiek który nie potrafi panować nad swoim ciałem jest człowiekiem nieodpowiedzialnym i nawet niebezpiecznym.

Zatem aby obdarowywać miłością drugiego i wyrażać to w mowie ciała, potrzeba jest głęboka przemiana serca, aby ono potrafiło przemawiać językiem ciała i zdolność panowania nad jego poruszeniami, nadając im postać nie porządliwości ale np.zachwytu.

To trudna droga dla człowieka skażonego grzechem, stąd niemożliwe jest spełnienanie sensu ciała w oderwaniu od głębokiej relacji z Bogiem, który uzdrawia serce – nawet daje nowe serce i nowego ducha(Ez 36,26-27), właśnie po to, aby człowiek mógł wreszcie kochać, a nie być „zamęczany nakazami i nakazami”. W T.C. chodzi o to właśnie, aby człowiek uczył się żyć miłością z Boga – która zasila serca małżonków i uczy kochać. Tu chodzi o postwy wobec ciała małżonka, współżycia, płodności, poczętego życia, wreszcie otwarcia na Plan Boga, a nie jak unikać ciąży w „sposób naturalny”.

Miłość małżonków jest czymś więcej niż seks i współżycie, to drugie jest jej znakiem a nie istotą rzeczy.

Jeśli chcemy NPR rozumie technicznie, niczym ona się nie różni od innych metod. Jeśli zaś pojmujemy ją, jako sposób realizacji miłości osobowej, w którym zintegrowane są wszystkie elementy bycia człowiekiem i małżonkiem: otwartość na życie, panowanie nad poruszeniami erotycznymi a nie bycie ich niewolnikiem, nie ograniczanie okazywania miłości tylko do współżycia ale w twórczy sposób.

Teologia Ciała jest drogą na której człowiek uczy się kochać osobowo której zwieńczeniem jest wieczność – niebo. Można nią odrzucić, jak „bogaty mlodzieniec, który miał wiele posiadłości i nie podążył za Jezusem. A można – mówiąc Janem Pawem II – wypłynąć na głębię, wybrać te drogę i odzyskać miłość. Ona jest z Boga, nie ze świata, zatem trzeba słuchać Boga, a nie świata, ab naprawdę kochać.

Dobry komentarz.
Dodałbym jeszcze jedno: większość z głosów w dyskusji w ogóle nie bierze pod uwagę wstrzemięźliwości jako niekiedy jedynej drogi. Według mnie to znak czasów, mamy (także w Kościele) „seksocentryzm”: małżeństwo jest traktowane jako bramka do seksu: od ślubu ma już to być bramka zawsze i wszędzie otwarta. Tymczasem tak często nie jest. Rola seksu w budowaniu więzi między małżonkami też jest często przeceniana – to ważny aspekt naturalnie, ale to tylko jeden z elementów budujących dobro małżonków i kształtujących relację między nimi. Sprowadzanie tego celu małżeństwa (dobro małżonków) do współżycia to właśnie przejaw „seksocentryzmu”.

@Piotr „większość z głosów w dyskusji w ogóle nie bierze pod uwagę wstrzemięźliwości jako niekiedy jedynej drogi” – być może dlatego że małżeństwo z natury nie jest stworzone do długotrwałej wstrzemięźliwości? Wiele katolickich małżeństw przechodzi przez poważny kryzys (a bywa że się rozpadają) z powodu długotrwałej przymusowej wstrzemięźliwości spowodowanej jedynie próbą podążania za nauką Kościoła. To jest wylewanie dziecka z kąpielą.
„małżeństwo jest traktowane jako bramka do seksu: od ślubu ma już to być bramka zawsze i wszędzie otwarta” – nie, ta bramka nigdy nie jest zawsze i wszędzie otwarta. Bo jest zmęczenie, są choroby, wyjazdy, brak ochoty drugiej strony, i wiele innych. NPR powoduje że ta bramka jest prawie zawsze zamknięta i to jest realny problem dla małżonków.
I naprawde małżeństwa stosujące antykoncepcję nie opierają swojej relacji tylko na seksie.
I jeszcze jedno pytanie mi się nasuwa – czy Kościół, który każde potknięcie związane z seksem (już nawet nie z 6 przykazaniem bo to dotyczy cudzołożenia, a trudno cudzołożyć z własnym małżonkiem) uznaje za grzech śmiertelny nie jest seksocentryczny? Przy tak postawionych akcentach ciężko zgrzeszyć jest najprościej przez seks, bo nawet myśli o seksie są uznawane za ciężką przewinę. Bywa że rachunek sumienia zaczyna toczyć się tylko w tych okolicach, już przestaje być ważne jaka jest rzeczywiście relacja z małżonkiem, ważne że przez cały miesiąc współżyliśmy tylko w te kilka dni niepłodnych i udało nam się unikać siebie przez większość czasu, a że udało się bo się ciągle kłóciliśmy, bo spaliśmy w osobnych pokojach, to już jest znacznie mniej istotne…

Stanisław, dwie kwestie:

„Para która dąży do całkowitego ubezpłodnienia współżycia, dąży do wykluczenia poczęcia, a jeśli do niego może próbować doprowadzić do poronienia lub aborcji.”
Równie dobrze po urodzeniu może dążyć do morderstwa. Z antykoncepcji nie wynika aborcja.

„NPR – w myśl teologii ciała i nauczania Kościoła – nie jest tym samym, co środki antykoncepcjyjne ale sposobem w którym małżonkowie mogą w sposób racjonalny planować swoje rodzicielstwo, jednocześnie zostawiając ostatnie słowo Bogu i Jego planowi. To badzo ważne zastrzeżenie, bo wszyscy wiemy, że nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa. Małżeństwo które przeżywa swoją cielesność wg nauczania Kościoła które opisuje T.C. podejmując współżycie w okresie niepłodnym, nie jest zamknięta w 100% na poczęcie lecz liczy się z możliwością poczęcia – choć znikomą – przyjmuje to, jako miejsce dla Planu Bożego, a nie karę Bożą.”
Skoro nie ma metod 100%, to para stosującą np prezerwatywy w okresie płodnym jest bardziej otwarta na życie niż „enpeerowcy”. A poza tym – jeśli są tacy otwarci, to czemu współżyją w okresie niepłodnym?
Brak tu jakiejkolwiek logiki!

Stanisław, znów gadanie bez treści. W praktyce prowadzące do tego, że najpierw praktycznie do trzydziestki (bo wówczas ludzie się obecnie pobierają) nie wolno nawet fantazjować o seksie, tylko wsztstko tłumić, co prowadzi do nerwic, a następnie do menopauzy reglamentować sobie seks do 3-4 zbliżeń w miesiącu, bo tyle wychodzi w praktyce z tabelki. Całość podlana pseudoreligijnym sosem, że niby na tym ma polegać plan Boga dla ludzkiej miłości.

@Stanisław
„Zatem aby obdarowywać miłością drugiego i wyrażać to w mowie ciała, potrzeba jest głęboka przemiana serca, aby ono potrafiło przemawiać językiem ciała i zdolność panowania nad jego poruszeniami, nadając im postać nie porządliwości ale np.zachwytu.

To trudna droga dla człowieka skażonego grzechem, stąd niemożliwe jest spełnienanie sensu ciała w oderwaniu od głębokiej relacji z Bogiem, który uzdrawia serce – nawet daje nowe serce i nowego ducha”

Brak możliwości porozumienia między nam bierze się stąd, że pan uważa, że tylko małżeństwa rzymskich-katolików mających głęboką relację z Bogiem mogą mieć małżeństwo z miłością i szacunkiem.
Sugerował to już pan wcześniej, że ani innowiercy ani ateiści nie mają „aktów miłości”… Co wg mnie jest brakiem dla nich szacunku.

Proszę sobie wyobrazić, że istnieją małżeństwa także (sic!) innowierców oraz ateistów, które są pełne miłości i szacunku.
Znam takie.
Małżeństwo wg mnie to nie sakrament a po prostu małżeństwo. Jest to niepotrzebnie moim zdaniem podciągnięte pod sakrament. Związek dwojga ludzi, którzy ślubu… udzielają sobie sami (więc równie dobrze mogliby to zrobić w domu w obecności rodziców i bez duchownego) to po prostu małżeństwo.

Dorabianie całej tej otoczki teologicznej do, de facto, unikania współżycia gdy można zajść w ciążę jest po prostu słabe.

I uważam, że nie ma czegoś takiego jak „teologia ludzkiego ciała”, tak jak nie ma „teologii zwierzęcego ciała” ani „teologii samochodu” ani odwrotnie nie ma „anatomii boskiego ciała”.

Teologia to nauka o Bogu / bogach a nie o ciele ludzkim.
To się z kolei nazywa anatomia i pokrewne nauki.

Stanislaw, proszę bez uproszczeń. To że para stosuje antykoncepcję a nie wyłącznie samo NPR nie oznacza od razu, że w razie nieplanowanej ciąży zdecydowaliby się na aborcję! Jak już pisałam pod innym tekstem, a zwracały na to uwagę także inne osoby – dla mnie większą „otwartością na życie” wykazują się małżeństwa, które współżyją w okresie płodnym z wykorzystaniem prezerwatywy, mając świadomość, że nie jest to metoda w 100% zapobiegająca poczęciu, niż te, które stosując NPR w celu zapobieżeniu ciązy ograniczają współżycie do kilku dni czasu BEZWGLĘDNEJ niepłodności przed miesiączką…

@Stanisław
W pańskim komentarzu nie ma żadnej logiki.

Skoro jak pan pisze:
„bo wszyscy wiemy, że nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa. Małżeństwo które przeżywa swoją cielesność wg nauczania Kościoła które opisuje T.C. podejmując współżycie w okresie niepłodnym, nie jest zamknięta w 100% na poczęcie lecz liczy się z możliwością poczęcia – choć znikomą – przyjmuje to, jako miejsce dla Planu Bożego, a nie karę Bożą.”

To czyli zgadza się pan z faktem, że np. prezerwatywa nie jest także metodą w 100% „gwarantującą ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa” czyli…

ta para także „przyjmuje to, jako miejsce dla Planu Bożego, a nie karę Bożą.””

Mało tego – skoro prezerwatywa nie jest w 100% pewna to oznacza, że para ją stosująca w okresie… (tak!) płodnym „ryzykuje” jeszcze bardziej niż para stosująca NPR w okresie NIEpłodnym czyli… powinien być pan za stosowaniem prezerwatyw ale nie jest, z panu tylko znanych powodów.
Niech pan napisze w końcu dlaczego ?

O ile w ogóle coś takiego jak „Plan Boży” w przypadku ilości dzieci w małżeństwie istnieje bo ja twierdzę, że nie ma takiego Planu bo gdyby był… to ludzie zachodziliby w ciążę wtedy gdy Bóg tak zaplanował bez względu na ich działania.

@Jerzy2

Pan zdaje się nie patrzy na kwestie współżycia nie z perspektywy duchowosci chrześcijańskiej lecz z perspektywy mechanicystycznej. To redukcjonistyczny punkt widzenia i w nim nie widać różnicy miedzy NPR a stosowaniem prezerwatywy cz innej metody. W metodach antykoncepc. ważny jest efekt końcowy – dlatego się z nich korzysta. W NPR jest pozostawiona przestrzeń wolności i zaufania Bogu.

Z Pańskiego punktu widzenia nawet horonalna czy wczesno poronna antykoncpcja pozostawia margines poczęcia, bo nie jest 100% ale nie o to kryterium godziwości aktu małżeńskiego chodzi.

Plan Boży jest czymś obiektywnym. Nawet jeśli dojdzie do poczęcia z gwałtu.. – nie chodzi tu o to, że Bóg miał w planie ów gwałt, ale o to, że nawet dla w ten sposób poczętej istoty ludzkiej, Bóg ma plan życia i zbawienia. Z tego powodu nie powinno się temu dziecku odbierać szansy na życie.

Ale weźmy przykład z innej beczki. Tomasz i Małgorzata Terlikowscy w świetle medycyny, nie powinni mieć dzieci. Zawdzięczają je wstawiennictwu modlitewnemu osób które się modliły dla nich o potomstwo. Jest wiele takich przypadków, gdy pomoc medyczna zawodzi, a wstawiennictwo modlitewne sprawia, że są dzieci. Bóg jest Panem życia, :-))))

Człowiek otrzymał dar w postaci możliwości przekazania życia, to dar, zobowiązanie i odpowiedzialność przed Bogiem. Datego warto być otwartym na Jego inicjatywę, gdyż zawsze za tym kryje sięJego niezwykłe Błogosławieństwo. Problem człowieka dzisiejszej epoki jest to, że patrzy na swoje życie z perspektywy tylko swoich możliwości a nie z perspektywy Bożego Planu i Jego możliwości = łaski, która przewyższa nasze możliwości.
A Wiara to całowite i dobrowolne powierzenie się Bogu. W tej perspektywie poleganie tylko na swoich możliwościach to akt niewiary.

W T.C. komponent Jego Łaski jest kluczowy i bezględnie konieczny, gdyż zwieńczeniem przeżywania czlowieczeństwa jest wieczna komunia z Bogiem – także w ciele. W Credo wymawiamy formułę: „Wierzę (…) grzechów odpuszczenia, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”. Teologia Ciała nie zamyka się w tutejszym ziemskim życiu, ale otwiera nas na to przyszłe, także w ciele i jego teologiczne przeżywanie w wieczności.

Jeśli odrzucamy Teologię Ciała tutaj, odrzucamy tym samym jego teologię w wieczności. To integralna całość.

@Stanisław
„Pan zdaje się nie patrzy na kwestie współżycia nie z perspektywy duchowosci chrześcijańskiej lecz z perspektywy mechanicystycznej.”

Szanowny panie. To pan wspomniał sam a nie ja że:
“bo wszyscy wiemy, że nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa. ”

To pan napisał – ja tylko wyciągam wnioski z tego co pan pisze.
Skoro „nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego” to i prezerwatywa nią nie jest. Proste.

A z jakiej ja patrzę perspektywy na kwestię współżycia ?
Patrzę na nią z perspektywy… miłości ! proszę sobie wyobrazić.
Ale nie patrzę z perspektywy duchowości chrześcijańskiej, bo współżycie seksualne z żoną nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Dlaczego ? Ano dlatego, że nie-chrześcijanie i ateiści… także współżyją z własnymi żonami i jakoś potrafią także je szanować, kochać, wychowywać dzieci etc.

Z mechanicznej perspektywy to mam wrażenie właśnie pan patrzy bo jak inaczej nazwać współżycie wg jakiegoś „kalendarium stosunków płciowych” wyliczonych na podstawie temperatur i gęstości płynów ustrojowych ?
Dla mnie to jakiś totalny absurd.
Współżyję z własną żoną wtedy gdy oboje mamy na to ochotę a nie wtedy gdy jakieś dane biologiczne z naszych ciał mówią nam kiedy to robić aby nie zajść w ciążę bez względu czy ja lub moja żona mamy na to ochotę.

Poniżej pisze pan:
„Co do pozostałej kwestii, należy zauważyć, że godziwy akt współżycia oznacza przystąpienie do niego w postawie niewykluczania na 100% możliwości poczęcia,pozostawiając właśnie możliwość Bogu.”

To z tego wynika, że godziwym aktem jest także ten z prezerwatywą bo wg pańskich własnych słów „”nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego” a więc skoro prezerwatywa nie daje 100% gwarancji i na dodatek często te pary robią to w okresie…. płodnym (sic!) to ryzykują jeszcze bardziej niż ci co stosują NPR w okresie BEZpłodnym a więc… ten akt jest godziwy bo jest to „przystąpienie do niego w postawie niewykluczania na 100% możliwości poczęcia”

Dalej pisze pan:
„Plan Boży jest czymś obiektywnym. Nawet jeśli dojdzie do poczęcia z gwałtu.. – nie chodzi tu o to, że Bóg miał w planie ów gwałt, ale o to, że nawet dla w ten sposób poczętej istoty ludzkiej, Bóg ma plan życia i zbawienia. ”

Teraz pan miesza bo wcześniej sugerował pan, że tym „Bożym planem” jest… ilość posiadanych dzieci przez dane małżeństwo, prawda ?

Idąc tym tropem – czy Bóg „zaplanował”, że z danego gwałtu powstanie dziecko ? Nie. Niczego nie planował. To jest biologia.

Ale teraz pan miesza pisząc że co prawda Bóg nie zaplanował dziecka z gwałtu i nie sam gwałt ale że Bóg „nawet dla w ten sposób poczętej istoty ludzkiej, Bóg ma plan życia i zbawienia”

Idąc z kolei za tym tropem znaczyłoby, że Bóg nie ma żadnego planu w sprawie ilości dzieci w żadnym związku tylko „plan zbawienia dla poczętych ludzi”.
A więc – regulując dzietność tak jak nam pasuje wcale nie przeciwstawiamy się żadnemu „planowi” co do ilości dzieci bo go nie ma – co sam pan właśnie próbuje udowodnić (nieświadomie?)
Moim zdaniem warto najpierw zastanowić się czy jest ten Plan czy go nie ma, a jeśli jest to czego dotyczy a potem dyskutować bo podaje pan argumenty ze sobą sprzeczne.

Co do tej kwestii to nawet pan nie zaprzeczył:

„Brak możliwości porozumienia między nam bierze się stąd, że pan uważa, że tylko małżeństwa rzymskich-katolików mających głęboką relację z Bogiem mogą mieć małżeństwo z miłością i szacunkiem.”

Dramat!

A co modlitw. Skąd wiadomo, że akurat modlitwy coś pomogły ?
Skoro Bóg ma rzekomo „plan” to żadne modlitwy tego nie zmienią, prawda ? Czy też może jednak tego planu nie ma i czeka na modlitwy aby go dopiero stworzyć ?

Potrafiłby pan mi wytłumaczyć jak to jest, że tyle tysięcy ludzi i sam papież wciąż modli się za pokój na świecie a tego pokoju wciąż brak ?
Ja tego nie pojmuję. Może mi pan pomoże to zrozumieć.

Generalnie mam wrażenie, że nie potrafi pan argumentować.
Bo z tego co pan pisze wnioski wypływają zgoła inne niż pan by sobie życzył.

Czyli Teologia Ciała jest opisem takim konceptu samochodu. My potrzebujemy instrukcji jak dojechać. A inni ludzie, mówią, że z Teologii Samochodu według nich wynika, że samochód jest genialny i służy do tego by go podziwiać z daleka, ale broń Boże nie używać do podróżowania. Ewentualnie kilka razy do roku w ciepły, suchy, ale niezbyt gorący dzień. Wtedy dostatecznie kochasz samochód.

Fajnie Pan rozwinął tę analogię ale ten obraz jest w moim przekonaniu mniej adekwatny. W ciele jesteśmy całe życie, wiec nie da się go „używać od święta”. Wg naszej duchowości przez nie mamy okazywać miłość wzorowaną na Bożej miłości. Aspekt życia jakim jest seksualność jest szczególny gdyż dotyka bardzo mocno naszej tożsamości przez to, że nie da się oddzielić ciała od ducha osoby. Dlatego rany związane ze złym dotykiem – nie będącym znakiem miłości – tak bolą i trudno się z nich wyleczyć..

Tak więc wymaga on – aspekt seksualny – aby spojrzeć na niego z perspektywy sensu całego życia człowieka. W świetle Bożego Planu, a nie tylko redukując go do wymiaru ziemskiego – tego obszaru „podróżowania”.

Sensem jest bycie razem. Właśnie radość z tego, że się posiada własne ciało i że można tym ciałem kogoś obdarować i zostać obdarowanym. W małżeństwie nie powinno być ran i złego dotyku.

Seks jest jedynym powodem, dla którego warto to ciało mieć. Serio serio. Tak to są z nim tylko kłopoty.

> Miłość wg nauczania Kościoła oznacza relację osobową na poziomie duchowym i psychicznym która materializuje się poprzez ciało: słowo dotyk, spojrzenie, bliskość, współżycie, itd. dlatego każdy gest wobec ciała ludzkiego ma charakter odniesienia osobowego a nie moralnie obojętnego. Bo słowo, dotyk, spojrzenie ma być narzędziem okazywania miłości a nie zawłaszczania.. .

Dlatego odebranie małżonkom dotyku, bliskości i współżycia powoduje ból na poziomie duchowym i psychicznym.

I w seksie chodzi o wzajemne zawłaszczenie. Oddajemy się tej drugiej osobie.

> Człowiek wolny umie panować nad swoim ciałem oraz nadawać jego gestom głębokiego znaczenia.

Dlaczego Kościół odrzucił św. Pawła który mówił o małżeństwie jako remedium na pożądliwość?

> nadając im postać nie porządliwości ale np.zachwytu.
U mnie zachwyt szybko zamienia się w pożądanie. ;-( Zachwycam się czymś u żony i już. Bo to wspaniale mieć taką zachwycającą żonę.

Zupełnie nie pojmuje co ma być złego w odczuwaniu pożądania seksualnego. Owszem, ono może prowadzić do złych rzeczy, ale nie musi. Może być też piękne. Osobiście, gdybym nie odczuwała pożądania do męża to mój mąż nigdy tym mężem by nie został

Źle jest je odczuwać w stosunku do obcej osoby. Bo seks powinien wiązać się z podjęciem zobowiązania wobec drugiego. Bo jest niebezpieczny. Źle jest redukować osobę tylko do obiektu seksualnego. Ale samo pożądanie do współmałżonka jest wg mnie piękne. To jest to pełne pasji miłowanie, o którym jest w Pieśni nad Pieśniami.

W takiej sytuacji słuchasz tej sroki, co mówi „uważam mój ogonek za najlepszy, ty możesz mieć swoje zdanie o własnym”. A czerwone światełko powinno się zapalać na myśl o sroce, co mówi „mój ogonek jest najlepszy i wszyscy macie mieć identyczne, bo Bóg tak chce”.

A gdyby Bóg tak chciał, to by dał każdemu taki sam ogonek, a nie różne…

Krzysiek – pewnie.
Zbierałam oddech po tylu tu historiach opisanych.
Jak czytam artykuł to brzmi pięknie i też można zobaczyć, jak temat w zasadzie jest otoczony opieką medyczną, nie ma czym się martwić.
Zatem skąd te dramaty ludzi?

Życie bywa tak nieubłagane.
Porody to balansowanie czasem na granicy życia i śmierci.
Ja się zastanawiam co takie rodziny jak z artykułu odpowiedziałby Jakubowi na przykład albo Piotr-anowi .

Stąd mój wpis Krzyśku odnośnie pytań i odpowiedzi.
Jak takie osoby ze sobą by porozmawiały?

Pod jednym niebem żyjemy i ponoć jedną wiarą też w większości tutaj wyznajemy, a zatem?
Pod innym artykułem też pojawił się zwrot – wygnanie sakramentalne.

Czy sakramenty w KK są tylko dla orłów?
Ile osób porzuca Eucharystię ponieważ nie daje rady pewnym zasadom?
Gdzie jest mądre towarzyszenie takim osobom?

Ta są moje pytania – Krzyśku.

Dziękuję. Dobrze, że stawia się takie pytania ale czasami człowiek od myślenia o różnych wektorach życia sam może pogrążyć się w tych myślach. Dlatego ja staram się nikogo nie oceniać bo nie znam życia konkretnego człowieka. I między bielą a czernią jest cała paleta szarości a pewnie i innych kolorów.

Już tu kiedyś pisałem, że byłoby fajnie, gdyby Autorzy wkraczali w komentarze.

To są również moje pytania. Uważam je za bardzo ważne. Mam za sobą prawie 30 lat małżeństwa, tylko NPR. Troje dzieci, środkowe jest „niespodzianką”, trzecie planowane. Nie jestem w stanie polecić swoim dzieciom NPRu i zachować przy tym spokój sumienia. Nam NPR przyniosło dużo cierpienia, szczególnie mojemu mężowi ale mnie także. Uważam, że nie jest zgodne z naturą. Koszt emocjonalno-psychiczny wytrwania ogromny. Czasem myślę, że sakrament małżeństwa u nas objawia się tym że przetrwaliśmy nie dzięki NPR tylko POMIMO NPR. Z ulgą i radością przyjmuję zmiany które niesie menopauza… Jeśli idzie o kwestię otwartości na życie, zaufania Bogu i Jego planowi to ponoć lateks też nie jest w 100% skuteczny… Są liczne sytuacje gdy nieplanowanie dzieci jest wyrazem odpowiedzialności. NPR jest metodą, która (dużym kosztem ale jednak) umożliwia uniknięcie poczęcia. W drugiej fazie na 100%. Nie widzę różnicy w postawie (mam na myśli ową mentalność antykoncepcyjną) „nie planuję więcej dzieci” między osobą stosującą NPR a lateks. Albo mamy być odpowiedzialni albo nie. Jeśli z racji odpowiedzialności właśnie, decydujemy że nie planujemy, to nie udawajmy że tak nie jest.

Zgadzam się i myślę że jednym z głównych zarzutów do obecnego nauczania KK jest to, że jest ono zwyczajnie nielogiczne, kolejnym zarzutem jest to, że często przynosi owoce które ciężko nazwać dobrymi.

Na pewno dużo osób odeszło przez to z Kościoła. Z takich co znam z social mediów to Drużyna B po 4 dziecku jak uznali, że mają dość dzieci, to odeszli od Kościoła. Marta Niedźwiedzka jest poza. Leczy ludzi, którym nauka Kościoła zniszczyła życie seksualne i psychikę. ;-( Jola Szymańska poszła bo nikt nie umiał jej w Kościele wytłumaczyć dlaczego seks ma być tylko w małżeństwie. Poszła, bo kompulsywnie bała się śmierci w stanie grzechu śmiertelnego.

Możesz dopisać mnie i moją żonę.

Po trzecim dziecku zacząłem szukać u źródła czemu właściwie nie możemy stosować prezerwatyw. Po przeczytaniu kilkunastu książek, chyba wszystkich encyklik dotyczących tematu oraz wybitnych dzieł Wojtyły miałem w głowie jeszcze większy mętlik niż przed.

Wtedy postanowiłem sięgnąć po treści polemiczne i trafiłem na Utę ranke-Heinemann. Ona w swojej książce dosyć sensownie argumentowała, że teologia ciała to tylko takie pudrowanie kościelnej fiksacji na punkcie seksu. Po tej lekturze już na poważnie rozważałem porzucenie kościoła, ale jeszcze się nie poddawałem. Szukałem pozycji polemicznej, kogoś o podobnych kompetencjach teologicznych co Uta, ale jednak argumentującym za słusznością kościelnego nauczania. Okazało się, że nie ma takiej pozycji.

Czytając tą nader „natchnioną” rozprawę o istocie małżeństwa przypomina mi się bardzo stary dowcip o katolickiej szkole. Siostra zwraca się do swoich uczniów: „Widzieliście za oknem na drzewie to coś rudego z puszystym ogonem, dzieci? Kto mi powie, co to takiego było?” Na to jeden z chlopców odzywa się: „Ja bym powiedział, że to wiewiórka, ale jak was tu znam był to na pewno duch święty.”

Anegdota od Tischnera.
Siostra katechetka przez godzinę opowiada o istocie kapłaństwa, kim jest ksiądz i jaki to on jest uduchowiony i prawie aniołem – w końcu któreś z dzieci nieśmiało pyta :
A czy ksiądz chodzi do toalety?
A siostra natchnionym głosem: Tak, ale niezbyt często.

Możemy się śmiać, ale Ojcowie Kościoła całkiem poważnie rozprawiali, czy Jezus korzystał z ubikacji. Część twierdziła, że nie korzystał, nie musiał nawet jeść, a gdy coś zjadł z uczniami dla towarzystwa, to potem dokonywał cudu, żeby uniknąć produktów przemiany materii. Inni twierdzili, że nie musiał, ale robił z uwagi na otoczenie. Czyli tak troszkę udawał.

Nie wiadomo, czy jadł, ale dokładnie wiadomo co myślał o tym i owym. 😉
To są pozostałości po manicheizmie.
Ciało (materia) jest złem, stąd obrzydzenie do fizjologii człowieka. Seks przecież też jest dla Kościoła czymś głęboko wstydliwym/obrzydliwym, choć nieuniknionym. Kompletna wolta z ostatnich lat nie przesłania przecież wielowiekowego traktowania seksu jako dopustu bożego.
Maria MUSIAŁA być dziewicą, Jezus NIE MÓGŁ uprawiać seksu – to przecież pokutuje do dzisiaj.

Pierwsza odnotowana oficjalna akceptacja okresowej abstynencji przez Kościół rzymskokatolicki pochodzi z 1853 r., kiedy to orzeczenie Świętej Penitencjarii Kościoła poruszało ten temat. W orzeczeniu rozesłanym spowiednikom stwierdzono, że pary, które samodzielnie rozpoczęły praktykę okresowej wstrzemięźliwości – jeśli miały „poważne powody” – nie grzeszyły w ten sposób.
zrodło https://en.wikipedia.org/wiki/Natural_family_planning#cite_note-cmri-14

1) Co to za wspólnota, w której praxis ustala normy wiary? Niestety, ale to jest realna wspólnota. Kościół wielokrotnie na przestrzeni ostatnich dwudziestu wieków zmieniał przekazywaną wizję świata i interpretację swoich własnych prawd objawionych. Pierwszy z brzegu przykład: podejście do analizy historyczno-krytycznej Biblii, potępiane w pierwszej połowie XX wieku jako herezja, ostatecznie stało się normą i zostało zaaprobowane przez Watykan, gdy okazało się, że mało kto wierzy w dosłowność starożytnych przekazów o stworzeniu świata. Kościół nawet sformułował oficjalną nazwę na dostosowanie norm wiary i moralności: nazywa się to „sensus fidei”. Ale ponieważ nikt nie sprecyzował ściśle jego kryteriów, to jest używany wedle własnego uznania, kiedy akurat władzy kościelnej jest on na rękę. Np. został argumentem (choć nie jedynym) by ogłosić dogmat o wniebowzięciu Marii z Nazaretu. Jednak gdy „sensus fidei” mówi, że nie ma nic moralnie niedopuszczalnego w antykoncepcji, to wówczas może zostać zignorowany przez kościelne kierownictwo.
2) „Chrześcijaństwo zawsze działało wbrew duchowi epoki”-wydaje mnie się, że nie do końca. A nawet chyba był taki okres w historii Europy, gdzie samo tego ducha kształtowało. Tak mniej więcej między IV a XVII wiekiem. Uniwersytety były fundowane przez Kościół, władcy musieli być namaszczani przez arcybiskupa za zgodą papieży, występowanie przeciwko wierze było traktowane jako przestępstwo w świeckich kodeksach prawnych… Czy wówczas było to pójście przeciw duchowi epoki?
3) Co do cytowania encykliki Casti Connubi: autorzy tekstu pominęli tutaj inny ważny cytat z tego dokumentu: „Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie swoim grzechem ciężkim.” W ten sposób wyrywając z kontekstu jedno zdanie chcą udowodnić, że KK nie potępiał naturalnych metod planowania rodziny. Jednak w kontekście tego zdania widać, że wstrzemięźliwość rozumiana tu jest jako całkowite powstrzymanie się od współżycia, a nie w wybranych momentach jak w NPR.
A wszystkie te intelektualne akrobacje zapewne z niechęci przyznania przed samymi sobą, że nauczanie KK zmienia się w czasie, podobnie jak interpretacja prawd objawionych. Rozumiem, że wiara w to, że nasze przekonania są niezachwiane i niezmienne daje poczucie stabilności i oparcia w tym chaotycznym świecie, ale czasem można odpuścić.
*Ale mimo wszystko dobrze, że ludzie zaczęli na ten temat dyskutować, bo mam wrażenie, że wcześniej było tylko to, co ksiądz powiedział z ambony, a inżynier budownictwa podsumował na pogadance dla RCS-u, a tak przynajmniej więcej ludzi zapozna się z różnymi stanowiskami.

„Kościół wielokrotnie na przestrzeni ostatnich dwudziestu wieków zmieniał przekazywaną wizję świata i interpretację swoich własnych prawd objawionych.”

No i to jest sedno tej całej burzy. Nie należy się zbytnio przywiązywać do prawd o świecie, czy człowieku płynących z ust KK. Gdzie bylibyśmy, gdyby to Kościół decydował i rozstrzygał kim jest człowiek? Bez tych „wymysłów” wszelakich lewaków, feministek, sufrażystek, naukowców, etyków, filozofów, anarchistów, liberałów? Strach się bać.
Np. tak, jak napisał powyżej Piotr:
” kobiety, które właśnie urodziły, muszą „pojednać się z Kościołem”, zanim zostaną dopuszczone do kościoła.”
„Często nie można było ich pochować na cmentarzu, jeśli zmarły przy porodzie”
lub tak:
„stosunki oralne i analne były często karane dłuższymi latami pokuty niż morderstwem z premedytacją, ponieważ uniemożliwiały poczęcie.”

Wszystkie zmiany zostały na Kościele wymuszone odkryciami naukowymi lub właśnie presją „ducha epoki”. Teraz będzie tak samo. Cierpliwości.

Wierni przecież już zdecydowali, Kościół tylko jeszcze o tym nie chce wiedzieć.
Tylko jakieś 10% Polek rezygnuje z antykoncepcji ze względów religijnych.

Watykan nie ma pojęcia co się dzieje współcześnie w Ukrainie (w dobie mediów elektronicznych!), a oczekuje się, że będzie wiedział co na temat antykoncepcji sądzi Bóg-ojciec na podstawie enigmatycznych ksiąg sprzed tysięcy lat?

Pełna racja!
Tylko co do wstydu się nie zgodzę, bo akurat ewolucyjnie wstyd i poczucie winy pojawiły się, by motywować nas do naprawy relacji między jednostkami ludzkimi (na zasadzie: zrobiłem Ci coś złego -> wstydzę się -> jakoś Ci to wynagrodzę) jednak fakt, że społeczeństwo i systemy wartości próbują wykorzystać naturalną emocję w nieadaptacyjny jest niezaprzeczalny.
Poza tym, gdyby nie było czegoś takiego jak wstyd, to społeczeństwo nie mogłoby go wykorzystać, czyż nie?

Odnośnie najnowszych technologii w zakresie NPR np. Mira Max testuje 4 hormony — progesteron w celu potwierdzenia owulacji i hormon folikulotropowy (FSH) w celu śledzenia menopauzy, a także LH i estrogen, umożliwiając użytkownikom przewidywanie i potwierdzanie owulacji i pełnego okna płodności, śledzenie nieregularnych cykli, hormonów i zmiany menopauzy. tu porównanie 13 różnych urządzeń https://healthnews.com/family-health/reproductive-health/13-popular-fertility-trackers-pros-and-cons/

@Piotr
Komputer lepszy, niż sztab lekarzy. 😉

A tak serio: domowe testy hormonów plus skomputeryzowany zapis i przeliczanie mogą być na pewno użyteczne w samoobserwacji oraz być częścią strategii planowania rodziny. To ekologiczny trend w antykoncepcji, o którym para osób już tu pisało.
Oczywiście przed zastosowaniem należy dokładnie przeczytać instrukcję oraz dobrze zrozumieć, co oznaczają zawarte w niej ZASTRZEŻENIA producenta.

Do dosyć zabawne, NPR, czyli NATURALNE Planowanie Rodziny oparte na wysublimowanych technikach biotechnologicznych.
Nie sądzę, żeby zrobiono na tym majątek – ludzi tym zainteresowanych jest margines.

@Adam
No, te komputerki wspomagające Naturalne Planowanie Rodziny są też naturalnie dość kosztowne. 😉 Plus oczywiście testy, które trzeba regularnie kupować.

No ale faktycznie, jest taki trend polegający na stosowaniu tych nieco unowocześnionych obserwacji w połączeniu z metodami barierowymi. Już ktoś tu pisał o tym.

A co jest rewolucyjnego i zgodnego z psychologią i seksuologią żeby czekało na odkrycie? Teologia ciała dalej operuje na esencjalizmie płci, sprzecznym z nauką i wykluczającym z zasady osoby homoseksualne i transpłciowe.

Pisze Pan „wszyscy wiemy, że nie ma 100% metod gwarantujących ubezpłodnienie aktu małżeńskiego, zatem pozostaje margines prawdopodobieństwa”, a zaraz potem „Para która dąży do całkowitego ubezpłodnienia współżycia, dąży do wykluczenia poczęcia”. Jest to pewna niekonsekwencja, ponieważ to, że nie ma żadnej 100% metody antykoncepcji jest faktem (chyba że usunięcie jajników i macicy, ale tego nie biorę pod uwagę, ponieważ w Polsce się tego nie praktykuje). Zaraz potem pisze Pan „Para która dąży do całkowitego ubezpłodnienia współżycia, dąży do wykluczenia poczęcia, a jeśli do niego może próbować doprowadzić do poronienia lub aborcji.” Skąd tak arbitralne i krzywdzące określenie? Znam wielu ludzi którzy stosują antykoncepcję i mają chciane i zaplanowane i kochane kilkoro dzieci. To, że stosuje się antykoncepcję (nawiasem mówiąc do antykoncepcji zaliczam także metody NPR) nie znaczy że zaraz po zajsciu w ciążę mimo jej stosowania idzie się usuwać ciążę. „Małżeństwo które przeżywa swoją cielesność wg nauczania Kościoła które opisuje T.C. podejmując współżycie w okresie niepłodnym, nie jest zamknięta w 100% na poczęcie lecz liczy się z możliwością poczęcia – choć znikomą – przyjmuje to, jako miejsce dla Planu Bożego, a nie karę Bożą.” Przecież jeśli żadna z metod nie daje 100% (a jest to fakt) to przecież zawsze zostawia się „furtkę Panu Bogu”. Przykro mi, ale nie mogę zgodzić się z Pana arbitralnymi twierdzeniami, które niekoniecznie maja odzwierciedlenie w rzeczywistości

@Marie
Dokładnie. To, na co Pani zwróciła uwagę, to mity, jakie krążą w środowiskach propagujących NPR. Podobnie jak mit o tym, że osoby stosujące inne metody antykoncepcji nie potrafiã być wstrzemięźliwe seksualnie, kiedy jest taka potrzeba. To kolejna bzdura i nieprawda. Jedno z drugim ma niewiele wspólnego.

Dla mnie właśnie jest to krzywdzące przekonanie o tym, że osoby stosujące antykoncepcję inna niż NPR nie potrafią być wtrzemiezliwe kiedy jest taka potrzeba. Skąd takie przekonanie? To że używa się antykoncepcji innej niż NPR nie znaczy że do zbliżeń dochodzi zawsze kiedy by się chciało. Ot, proza życia że nie zawsze można i nie zawsze się da. I myślę że ludzie są tego świadomi, bo tak a nie inaczej wygląda nasze życie.

Rozpatrując sprawę z drugiej strony znam takie pary, które mimo stosowania antykoncepcji zaszły w ciążę (także bliźniaczą) i przyjęły je. Z trzeciej strony znam parę która nie zawsze stosowała antykoncepcję i szła także „na żywioł” i po zajsciu w ciążę te ciążę usunęła.

@Marie

Napisałem: „“Para która dąży do całkowitego ubezpłodnienia współżycia, dąży do wykluczenia poczęcia, a jeśli do niego może próbować doprowadzić do poronienia lub aborcji.”

Są tam słowa, ze Para: „może próbować” a nie próbuje. Tak więc nie jest to arbitralne określenie, że zawsze tak jest, ale jest taka możliwość, i wynika ona z postawy z jaką wchodzą w akt małżeński.. .

Co do pozostałej kwestii, należy zauważyć, że godziwy akt współżycia oznacza przystąpienie do niego w postawie niewykluczania na 100% możliwości poczęcia,pozostawiając właśnie możliwość Bogu. Dlatego HV nazywa małżonków współpracownikami Boga-Stwórcy(nr 1), a Katechizm Kościoła to powtarza:

„Miłość małżeńska mężczyzny i kobiety powinna (…) spełniać podwójne wymaganie: wierności i płodności” (KKK 2363). Katechizm stwierdza, że „przez zjednoczenie małżonków urzeczywistnia się podwójny cel małżeństwa: dobro samych małżonków i przekazywanie życia” (KKK 2363). Celów tych nie można absolutnie rozdzielać. Jeśli się to uczyni, narażone zostanie dobro małżeństwa, życie duchowe małżonków i przyszłość ich rodziny. Nierozerwalny związek małżeński jest podstawą aktów małżeńskich, z których każdy „powinien pozostać sam przez się otwarty na przekazywanie życia ludzkiego” (KKK 2366).

Tak więc to nie jest mój pogląd z którym można się zgadzać lub nie, lecz naucznie Kościoła.
Humanae Vitae oraz T.C. mówi o duchowości współżycia, a więc o tym, co dzieje się w sercach małżonków gdy przystępują do współżycia, bo postawa antykoncepcyjna jest czymś wewnętrznym. To, co dzieje się na zewnątrze już w samym akcie jest to tylko materializacja kształtu ich relacji w tym akcie.

To, że małżonkowie przyjmują dzieci i wychowują je z miłością – także wtedy, gdy poczęły się wtedy gdy nie planowali ciąży, jest godne pochwały i uznania.
Duchowość małżeńska o której mówi nauczanie Kościoła nadaje tym sytuacjom głębi, gdyż wskazuje na to, że to dziecko jest nie tylko dla nich darem, a oni darem dla niego, ale także jest to dar od Boga.
To zmienia wszystko – właśnie w ten sposób wypełniają oni swoją rolę jako współpracownicy Boga w przekazywaniu życia.
Takie postawy wynikają z głębokiego życia duchowego, zawierzeniu Bogu w sprawach małżeńskich i rodzinnych – nie tylko odnoszących się do płodności ale innych także, bo taka jest duchowość małżeństwa i rodziny.

To, że jakieś małżeństwa tego w taki sposób nie przeżywają, nie znaczy, że ta duchowość jest nieżyciowa. Ona wynika wprost z podstaw naszej wiary.

„Co do pozostałej kwestii, należy zauważyć, że godziwy akt współżycia oznacza przystąpienie do niego w postawie niewykluczania na 100% możliwości poczęcia,pozostawiając właśnie możliwość Bogu.”
Ależ zarówno prezerwatywa jak i tabletki nie dają 100% pewności, to fakt, proszę sprawdzić wskaźnik Pearla. Co więcej przecież jest mnóstwo osób stosujących antykoncepcję i niewykluczajacych na 100% poczęcia (a już stosowanie NPR tylko w dni bezwzględnie niepłodne jest dużo mniejszą otwartością na życie niż stosowanie prezerwatywy w dni płodne, co też jest faktem). Nadal nie widzę logiki w tym co mówi Kościół na temat zakazu antykoncepcji. Widzę jedynie zaklinanie faktów, ale od ich zaklinania fakty się nie zmienią

@Marie
Dokładnie. Z jakiegoś powodu (zdaje mi się, że z braku wiedzy) zwolennicy NPR nie przyjmują do wiadomości faktu medycznego: są pary, dla których NPR jest skuteczne w sensie takim, że pozwala im osiągnąć optymalną dla nich liczbě dzieci.
Są pary, u których w dokładnie tym samym celu lepiej zastosować inne metody.

KRK uznał po prostu jedną grupę metod planowania rodziny za dobrą. Kompletnie nie uwzglědniając tego, że jest ona dobra tylko dla pewnej grupy osób.
To tak, jakby ustalił, że katolicy ze względu na ducha ubóstwa mają jeść tylko potrawy z wyznaczonej, niskobudżetowej listy. Niektórzy byliby pewnie super zadowoleni i nawet dobrze by się czuli. Inni w końcu zaczęliby chorować.

Przypuszczam, że ci którym się udało, wypisywaliby elaboraty w duchu „to dieta dla wszystkich-moja rodzina jest na to dowodem”, „jak ktoś nie umie powstrzymać się od avocado, to co on by zrobił, gdyby wybuchła wojna atomowa”, „dzisiejszy świat propaguje jedzeniocentryzm”…

I proszę nie opowiadać, że „to co innego, bo w jedzeniu nie chodzi o relacje”. Jak najbardziej chodzi! Po pierwsze stół to nie tylko miejsce zapełniania brzucha, ale też spotkania. Proste posiłki=więcej czasu na rozmowy przy stole. Poza tym odpowiedzialność społeczna-zaoszczèdzone pieniądze można oddać biednym.

Podsumowując: chęć regulowania innym życia w drobiazgach prowadzi do absurdów i cierpienia.

To prawda, co Pani pisze, jednak pomija Pani istotną – fundamentalną zasadę: współżycie intymne małżonków jest czegość znakiem – coś oznacza i wyraża. Posiada swoją wewnętrzną prawdę. Ubezpładniając go sztucznie – jest to zewnętrzny wyraz wewnętrznej postawy małżonków – dokonuje się wyjęcia go z prawdy którą oznacza – tutaj tkwi sedno.

Kościół wskazuje na wewnętrzną prawdę tego aktu i otwarcie mówi o niej – przy okazji wskazując na rodzaje jego zafałszowania, a więc redukcji uczestnictwa ciała w wyrażaniu miłości osobowej, poprzez wyjmowanie z jej obszaru płodności.

Innymi słowy, Kościół broni prawdy o miłości, jako całkowitemu daru z siebie składanym drugiej osobie, oraz przyjęciu tego daru. To dla nas wyzwanie, ale dopiero w takiej miłości się spełniamy jako istoty ludzkie.

„przy okazji wskazując na rodzaje jego zafałszowania, a więc redukcji uczestnictwa ciała w wyrażaniu miłości osobowej, poprzez wyjmowanie z jej obszaru płodności”
Używając prezerwatywy w dni płodne nie da się wyjąć płodności, ona tam jest i jest większa szansa na zajście w ciążę w tym wypadku niż stosując NPR w dni bezwzględnie niepłodne. Kochając się tylko w dni bezwzględnie niepłodne wedlug wyliczeń NPR jesteśmy zamknięci na życie i wlasnie wyjmujemy wyrażanie miłości osobowej z obszaru płodności,bow trakcie dni bezwzględnie niepłodnych nie da się zajść w ciążę

Jakim sposobem akt małżeński w drugiej fazie cyklu (bezwzględnie niepłodnej) może pozostać „otwarty na przekazywanie życia ludzkiego”?? Przecież to sprzeczność. Z całym szacunkiem – w tej dyskusji chodzi właśnie o nauczanie KK, dużo bardziej niż o Pana poglądy…

W żadnych statystykach dotyczących prognozy zajścia w ciążę, nie podaje się 100% pewności niepłodności przy NPR, wg wskaźnika Pearla. Co nie zmienia faktu, że Kościół wskazuje na wewnętrzną dyspozycję Małżonków przystęujących do współżycia – także w tej części cyklu, na która Pani wskazuje.

@Stanisław
„Kościół wskazuje na wewnętrzną prawdę tego aktu i otwarcie mówi o niej – przy okazji wskazując na rodzaje jego zafałszowania, a więc redukcji uczestnictwa ciała w wyrażaniu miłości osobowej, poprzez wyjmowanie z jej obszaru płodności.”

A więc jako że „W żadnych statystykach dotyczących prognozy zajścia w ciążę, nie podaje się 100% pewności niepłodności przy NPR, wg wskaźnika Pearla”
to wynika z tego, że stosując NPR nie występuje tu „redukcja uczestnictwa ciała w wyrażaniu miłości osobowej, poprzez wyjmowanie z jej obszaru płodności.” (co prawda kombinujemy żeby jednak faktycznie „wyjąć” tę płodność ale nie jest to pewne ale nie wolno tego tak nazywać)

A więc wyciągając wnioski z pańskiej argumentacji: zgadzamy się co do faktu, że współżycie z prezerwatywą także jest „otwarciem na życie” i godnym aktem gdyż :

„Wskaźnik Pearla dla prezerwatyw wynosi od 2 do 15. Co to oznacza dla Ciebie? Że na 100 kobiet stosujących prezerwatywy w przeciągu roku, w ciążę może zajść od 2 do 15 kobiet.”

A to oznacza, że taki stosunek jak najbardziej spełnia te cechy o których pan tu wciąż pisze gdyż nie występuje tu „redukcja uczestnictwa ciała w wyrażaniu miłości osobowej, poprzez wyjmowanie z jej obszaru płodności.”
Bo także jak przy NPR nie ma 100% pewności…

Jako, że pan nie zaprzecza temu ani nie podaje kontr-argumentów, że taki stosunek nie jest godny to rozumiem, że pan się zgadza ?
czy też unika pan odpowiedzi na jasno zdefiniowane pytanie bo nie potrafi podać argumentów za NPR, które jednocześnie nie byłyby za prezerwatywami ?
Na ten moment podaje pan tylko takie argumenty – de facto cały czas argumentując za używaniem prezerwatyw.
Zdaje pan sobie z tego sprawę ?

I pytanie: czy odpowie pan na konkretny problem opisany przez @eryka ?
Mnie to ciekawi a nie akademickie rozprawki o współżyciu z żoną. Ja wiem co to jest, praktykuję to ponad 20 lat.

A wskaźnik Pearla dla prezerwatywy pokazuje zdecydowanie większe prawdopodobieństwo zajścia w ciążę niż przy dniach bezwzględnie niepłodnych przy NPR. Poza tym także i tabletki nie dają 100% pewności niezajscia w ciążę. Zgadzam się z panią Małgorzatą, dla mnie to też sprzeczność

Dodając: wewnętrzna dyspozycja małżonków może wystąpić także i przy antykoncepcji innej niż NPR, o czym także świadczą komentarze innych osób

„Z jednej strony nasze powołanie wiąże się ze zrodzeniem potomstwa, z drugiej strony ma prowadzić nas samych, nasze dzieci i wszystkich, których spotykamy do źródła życia, do naszego Stwórcy i Zbawiciela.

Sakrament prowadzi małżonków do duchowego rodzicielstwa, nie tylko względem własnych dzieci, ale każdej osoby, z którą wchodzimy w relację.”

Skoro idealnie przeżyte małżeństwo ma być znakiem miłości Boga, to może nie chodzi o odrzucenie, osądzenie tych, którym nie udało się wytrwać na 100%.
Każdy jest w drodze.

Zatem może zamiast wychwalać własną czystość małżeńską i to jak się udało mimo trudów – zobaczyć tych mniej doskonałych na tej samej drodze do Boga.
Posłuchać, zrozumieć?

Czego sobie i innym w tej dyskusji życzę.
A jak? Niech serce podpowie.

Wydaje mi się, że niektóre osoby czerpią satysfakcję z tego, że im się udało a innym nie. Takie wytykanie błędów. I czasami nie zmienia się to z upływem lat, gdy człowiek staje się starszy, więcej widział i słyszał, nabył doświadczenia życiowego. Smutne to.

Przypominam ze na świecie żyje ponad 8 mld ludzi z czego ok 250 mln jest homoseksualna, biseksualna i trans. ( to 6,5 krotność populacji Polski )
Prawdziwa etyka seksualna powinna mieć charakter uniwersalistyczny. Jeśli pomija tak wielką grupę osób lub skazuje ja na marginalizację i potępienia.Coś z taką etyką jest nie tak . Lekceważy dokonania nauki i wewnętrznie błędna.Lekceważy również wieloletnie doświadczenia życiowe setek milionów ludzi. Kościół Rzymskokatolicki wielokrotnie zmieniał swoją doktrynę moralną w zakresie niewolnictwa , moralności udzielania kredytów z oprocentowaniem, Kręgu osób które mogą być zbawione poza KK .
362 r. n.e Lokalna Rada w Gangrze w Azji Mniejszej ekskomunikuje każdego, kto zachęca niewolnika do pogardy dla pana lub wycofania się ze służby. (Od XIII wieku stała się częścią prawa kościelnego ).
354-430 n.e Św. Augustyn uczy, że instytucja niewolnictwa wywodzi się od Boga i jest korzystna dla niewolników i panów. (Cytowany przez wielu późniejszych papieży jako dowód „Tradycji”.
650 r. n.e Papież Marcin I potępia ludzi, którzy uczą niewolników o wolności lub zachęcają ich do ucieczki.
1089 r Synod w Melfi pod przewodnictwem papieża Urbana II nałożył niewolnictwo na żony księży. (Od XIII wieku stała się częścią prawa kościelnego )
1179 r Sobór laterański III nałożył niewolnictwo na pomagających Saracenom.
1226 r Legalność niewolnictwa zawarta jest w Corpus Iuris Canonici, ogłoszonym przez papieża Grzegorza IX, które pozostało oficjalnym prawem Kościoła aż do 1913 roku. Prawnicy kanoniczni wypracowali cztery sprawiedliwe tytuły przetrzymywania niewolników: niewolnicy pojmani na wojnie, osoby skazane na niewolę za przestępstwo ; osoby sprzedające się w niewolę, w tym ojciec sprzedający swoje dziecko; dzieci matki, która jest niewolnicą.
1224-1274 n.e Św. Tomasz z Akwinu broni niewolnictwa jako ustanowionego przez Boga jako kara za grzech i usprawiedliwionego jako część „prawa narodów” i prawa naturalnego. Dzieci matki-niewolnicy są słusznie niewolnikami, nawet jeśli nie popełniły osobistego grzechu! (Cytowane przez wielu późniejszych papieży).
1435 r Papież Eugeniusz IV potępia masowe zniewolenie tubylców na Wyspach Kanaryjskich, ale nie potępia niewolnictwa jako takiego.
1454 r Poprzez bullę Romanus Pontifex papież Mikołaj V upoważnia króla Portugalii do zniewolenia wszystkich ludów Saracenów i pogańskich, które jego armie mogą podbić.
1493 r Papież Aleksander VI upoważnia króla Hiszpanii do zniewolenia niechrześcijan z obu Ameryk, którzy toczą wojnę z mocarstwami chrześcijańskimi
1537 r Papież Paweł III potępia masowe zniewolenie Indian w Ameryce Południowej.
1548 r Ten sam papież Paweł III potwierdza prawo duchownych i świeckich do posiadania niewolników.
1639 r Papież Urban VIII potępia masowe zniewolenie Indian w Ameryce Południowej, nie zaprzeczając czterem „sprawiedliwym tytułom” posiadania niewolników.
1741 r Papież Benedykt XIV potępia masowe zniewolenie tubylców w Brazylii, ale nie potępia niewolnictwa jako takiego ani importu niewolników z Afryki
1839 r Papież Grzegorz XVI potępia międzynarodowy handel niewolnikami murzyńskimi, ale nie kwestionuje niewolnictwa jako takiego ani krajowego handlu niewolnikami.
1866 r Święte Oficjum w instrukcji podpisanej przez papieża Piusa IX stwierdza: Samo niewolnictwo, uważane za takie w swej zasadniczej naturze, wcale nie jest sprzeczne z prawem naturalnym i boskim i może istnieć kilka słusznych tytułów niewolnictwa, które określa się jako: przez zatwierdzonych teologów i komentatorów świętych kanonów… Nie jest sprzeczne z prawem naturalnym i boskim, aby niewolnik był sprzedawany, kupowany, wymieniany lub oddawany”.
1888 r Papież Leon III potępia niewolnictwo w bardziej ogólnym ujęciu i wspiera ruch przeciw niewolnictwu
1918 r Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego ogłoszony przez papieża Benedykta XV potępia „sprzedaż jakiejkolwiek osoby jako niewolnika”. (Nie ma jednak potępienia „posiadania” niewolników).
1965 r Sobór Watykański II
broni podstawowych praw człowieka i potępia wszelkie naruszenia integralności ludzkiej, w tym niewolnictwo ( Gaudium et spes, nr 27,29,67).
zrodło J.F.Maxwell, ‘The Development of Catholic Doctrine concerning Slavery’, World Jurist 11 (1969-70) pp. 147-192 and 291-324.
Magisterium zabraniało brania odsetek od pożyczek kapitałowych aż do 1830 roku. Pobieranie odsetek było po prostu utożsamiane z lichwą w „tradycji”, która miała je wspierać. Oto kilka przykładów oficjalnego nauczania Kościoła na ten temat:

Potępiają to Ojcowie: Atanazy ( Expos w Ps . XIV), Bazyli Wielki ( Hom w Ps. XIV), Grzegorz Nazjanze ( Orat XIV, w Patrem tacentum ), Epifaniusz ( adv. Haeres , epilog, ok. 24), Jan Chryzostom ( Hom 41 w Genes ), Teodoret ( Interpr. w Ps . XIV.5 i liv.11), Hilary z Poitiers ( w Ps . XIV), Ambroży ( de Tobia liber unus ), Hieronim ( w Ezech VI.18) , Augustyn ( de Baptismo contra Donatistas IV.19), Leon Wielki ( Epist . III.4), Cassiodorus ( w Ps.XIV 10 ).
Wczesne sobory Kościoła lokalnego zabraniały interesowania się duchowieństwem: Nicea I (325 r.), Kartagina (348 r.), Loadicea (343-381 r.) itd.
Późniejsze sobory kościelne nałożyły ten sam zakaz także na świeckich: Theodore’s Penitential (690 r.), Moguncja (813 r.), Reims (813 r.), Chalons (813 r.), Aix (816 r.).
Piotr Lombard, Akwinata, Bonawentura i inni średniowieczni teolodzy potępiali wszelkie zainteresowanie. Tomasza z Akwinu na tej podstawie, że była to „nienaturalna” forma reprodukcji.
Drugi Sobór laterański (1139 r.) zalecił, aby osoby zainteresowane „nie były dopuszczone do sakramentów”. Oraz: „jeżeli nie wycofają się ze swego błędu, należy odmówić im pochówku kościelnego”.
Wielu papieży potępiło tę praktykę. Stanowczo potępił to Benedykt XIV w Vix Pervenit z 1745 r. Stwierdził on: „Nie można wybaczać grzechu lichwy twierdząc, że zysk nie jest duży ani nadmierny, ale raczej umiarkowany lub mały; nie można też tego tolerować, twierdząc, że pożyczkobiorca jest bogaty; ani nawet nie argumentując, że pożyczone pieniądze nie pozostają bezczynne, ale są wydawane z pożytkiem albo na powiększenie majątku, na zakup nowych posiadłości, albo na prowadzenie transakcji biznesowych. Prawo rządzące pożyczkami polega z konieczności na równości tego, co jest dawane i zwracane; po ustaleniu równości ktokolwiek żąda więcej, łamie warunki pożyczki.
Jakie były przyczyny potępienia?

Ojcowie Kościoła, przywódcy duszpasterscy, teolodzy i papieże po prostu utożsamiali „branie odsetek od pożyczek kapitałowych” z „lichwą”, co zostało potępione w Piśmie Świętym: Wj 22,25; Kapłańska 25,36-37; Powtórzonego Prawa 23,19-20; i tak dalej.

Kościół zmienił zdanie w sprawie pobierania odsetek, gdy zdał sobie sprawę, że nowoczesny system bankowy, który rozpoczął się w średniowieczu, w nowy sposób traktował pieniądz.

W czasach Starego Testamentu lichwa polegała na żądaniu zysku z pożyczonego bochenka chleba lub worka pszenicy. Taka praktyka jest wyzyskiem biednych i zasługuje na potępienie. Jednak Stary Testament pozwalał właścicielom ziemskim na żądanie regularnego dochodu od dzierżawców uprawiających ziemię. Bochenek chleba nie jest płodny. Kawałek ziemi jest żyzny. Od pożyczonej ziemi można żądać udziału w zysku.

Jednak w naszym nowoczesnym społeczeństwie kapitał jest „urodzajny”. Daje zysk taki sam jak kawałek ziemi. Zaciąganie odsetek od pożyczki kapitałowej jest zatem zgodne z chrześcijańską sprawiedliwością.
The Amendment of Papal Teaching by Theologians”, in Charles E. Curran, ed., Contraception: Authority and Dissent, (New York: Herder & Herder, 1969), pages 41-75.

Te wypowiedzi Magisterium i Doktorów Kościoła o niewolnictwie są po prostu przerażające.

Coraz mocniej dostrzegam, że rozpad christianitas, Oświecenie, sekularyzacja, to jednak nie była żadna tragedia. Może w ten sposób Bóg nas bronił przed… Kościołem!?

W drugą stronę, wierzący też przecież coraz częściej muszą w swoim sercu bronić Boga przed Kościołem, zwłaszcza po skandalach wykorzystywania seksualnego dzieci i kościelnej obronie sprawców.

Taka nowa teodycea.

@Jakub

RE “wierzący też przecież coraz częściej muszą w swoim sercu bronić Boga przed Kościołem”
A jeśli Kościół mniej rozumieć jako instytucję, a bardziej jako wspólnotę / świadków, to chyba wygląda to trochę inaczej. Bez nich – bez świadków (np. matek, babć) zginęlibyśmy przecież już dawno.

RE „wypowiedzi Magisterium i Doktorów Kościoła o niewolnictwie” – oni byli dziećmi swoich czasów. Zakony w Polsce miały wsie, a na tych wsiach chłopi pańszczyźniani (prawie niewolnicy). Dlatego z takim podziwem patrzę na tych, którzy byli gotowi jechać do Ameryki Południowej, by walczyć o tubylców. Nie chce usprawiedliwiać polityki Kościoła, ale … my (nasze pokolenie) też jesteśmy dziećmi swoich czasów.
Np. ile lat trzeba było w Polsce, by zaakceptować regułę, by nie bić dzieci.
Takich przykładów można by podawać na pęczki.

Ad 1. Pełna zgoda. Tylko że podprowadza nas to do opozycji Kościoła instytucjonalnego i Kościoła wiary. A stąd już tylko krok do reformacyjnego rozróżnienia Kościoła widzialnego i niewidzialnego. Pisząc miałem na myśli instytucję.

Ad 2. Nie chcę popadać w ahistorycyzm. Chodzi mi o to, że doktrynalne i ściśle TEOLOGICZNE (Wola Boża, Boży porządek, itp) uzasadnienie dla czegoś co jest obiektywnie złe, każe stawiać pytanie o wiarygodność Kościoła instytucjonalnego, jako rzekomo nieomylnego nauczyciela wiary.

Znam co najmniej dwa przykłady, gdzie dzięki świadectwu babć, całe rodziny odeszły od Kościoła. Bo babcie wierzą najmocniej. I jak ludziom się nie chce chodzić do kościoła to mówią: patrz jak ona wierzy i jaka jest. […]

„A jeśli Kościół mniej rozumieć jako instytucję, a bardziej jako wspólnotę”
Ale to wspólnota się zbiera i mówi, że np. używanie prezerwatyw jest grzechem? Albo, że wszyscy rodzimy się z grzechem pierworodnym? Czy jednak instytucja?

” my (nasze pokolenie) też jesteśmy dziećmi swoich czasów.
Np. ile lat trzeba było w Polsce, by zaakceptować regułę, by nie bić dzieci.”
Ale my (zwykli ludzie) nie mienimy się posiadaczami wiedzy, co Bóg na ten temat sądzi i czego chce. Nie uznajemy się za nauczycieli moralności. Ludzkość błądzi, co jest zrozumiałe.

Jest mi smutno od wczoraj. Jak sobie człowiek uświadomi, że przez 1500 lat Kościół przy pomocy tych samych chwytów o tradycji, ciągłości i autorytecie pomagał utrzymywać niewolnictwo, to chce się płakać. Miło, że w 1965 w końcu do nich doszło, że niewolnictwo to zło.

Jerzy,
napisał pan:
„Ale nie patrzę z perspektywy duchowości chrześcijańskiej, bo współżycie seksualne z żoną nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.”

Ma dużo wspólnego, bo człowiek wg nauki K-ła jest własnością Boga. Człowiek nie jest właścicielem swego ciała i nie może rozporządzać nim wg własnej woli.

Przyglądając się z boku temu, co K-ł głosi w materii wspołżycia, widzę zdecydowany akcent na budowanie więzi partnerskiej, a NPR jako narzędzie ku temu.
Partnerstwo miedzy kobieta a mężczyzną to nie tak dawne odkrycie, a co za tym idzie, specyfika ciała kobiety nie była przedmiotem zainteresowania strony dominującej. Wraz Npr mężczyzna musiał zacząć się z nią liczyć, a kobieta rozpocząć nawiązywanie kontaktu ze swoim ciałem. Odczytuję to jako doskonałą intuicję K-ła pod cel tworzenia partnerstwa i bliskości.
Druga intuicja K-ła pod ten cel a zwł. budowanie więzi delikatności – to konieczność walki z gwałtownością pożądania.
Intuicje te, to zaproszenie do głębszego czyli duchowego właśnie spojrzenia na seksualność, które prowadzić ma do coraz doskonalszego poznawania się i radosnego obcowania ze sobą osób kochających się. Czy takie odczuwanie miłosnej wspólnoty nie antycypuje charakteru wspólnoty w niebie z Bogiem?

@Małgorzata
Pisałem:
„“Ale nie patrzę z perspektywy duchowości chrześcijańskiej, bo współżycie seksualne z żoną nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.”

„Ma dużo wspólnego, bo człowiek wg nauki K-ła jest własnością Boga.”

To proszę mi wytłumaczyć co wspólnego z chrześcijaństwem miały małżeństwa zawierane przed narodzinami Jezusa ?
Da pani radę mi to naświetlić ? Co wówczas małżeństwo miało wspólnego z wyznaniem, które nie istniało ?

„Przyglądając się z boku temu, co K-ł głosi w materii wspołżycia, widzę zdecydowany akcent na budowanie więzi partnerskiej, a NPR jako narzędzie ku temu.”

Tak, ledwie od kilkudziesięciu lat, a wcześniej ? Jakie kobieta zajmowała miejsce ? Jak często była „nieczysta” ? Zdaje się, że nawet i po porodzie (sic!) za taką ją uważano.

Czyżby poprzedni papieże się mylili ? Skoro się mylili to może i ci po SWII także się mylą i obecny również ?

Obecne nauczanie jest takie jakie jest bo czasy już nie pozwalają na umniejszanie roli połowy (sic!) ludzkości.
Ale to i tak jest tylko listek figowy bo w strukturach KK kobiety praktycznie się nie liczą. Jest zarządzany przez starych kawalerów a kobiety są do prac „pomocniczych” (nie ujmując nic tym pracom). Szokiem jest nawet teraz to co powinno być zupełnym standardem – że kobieta jest wybierana do jakiegoś grona gdzie do tej pory byli tylko mężczyźni w KK.

Pisze pani bez przerwy o tych „intuicjach”. Proszę mi wyjaśnić jaką to „intuicją” kierował się KK popierając niewolnictwo na przykład ?
To było dla ich dobra ?

Nie ma żadnych „intuicji” co pisałem już kilka razy a zwykłe decyzje zwykłych ludzi jak pani czy ja, ludzi „swoich czasów” w które rzucił ich ślepy los. Omylnych jak my wszyscy.

Można mieć związek partnerski, bez obserwacji śluzu i z współżyciem płciowym częstszym niż 4x w miesiącu. Ale tak HV jest napisane w duchu, że chronimy biedne kobiety, przed rozbuchanymi samcami. […]

@pawel_zadrozniak
„Ale tak HV jest napisane w duchu, że chronimy biedne kobiety, przed rozbuchanymi samcami.”

HV nie chroni a raczej wzmacnia kobiety inspirując do tego, by oduczyły się starego (uległego) a nauczyły nowego (nieuległego) bycia w relacji z mężczyzną.
Cechą partnerstwa jest wiedza na temat drugiej osoby, w tym wiedza podstawowa o funkcjach i budowie ciała. Trudno zatem mówić o partnerstwie, skoro pokutuje patrzenie na miłość w sposób romantyczny lub rozemocjonowany, gdzie zbędne a i nieestetyczne wydaje się skupianie uwagi na subtelnościach materii ciała.

@Małgorzata
„Człowiek nie jest właścicielem swego ciała i nie może rozporządzać nim wg własnej woli.”

To zdanie mi umknęło.
Gdzie to pani wyczytała ? Na pewno w PŚ ?
Skoro nie mogę „rozporządzać nim wg własnej woli.” to znaczy, że przed każdą czynnością jak pójście do pracy, do łóżka, na spacer powinienem zapytać o pozwolenie swojego właściciela bo jest niewolnikiem…

To nie jest katolicyzm co pani pisze: człowiek nie jest właścicielem własnego ciała, kobieta równa Bogu, „odwieczna” Jednia kobieca wypełniająca cały Wszechświat, oddawanie czci ciału kobiety, „geniusz kobiety i „głupota” mężczyzny, itd. itd.

Moim zdaniem to jakaś mieszanka politeizmu, animizmu, chrześcijaństwa i nie wiadomo czego jeszcze. To nie jest rzymski-katolicyzm.

Jerzy,
gdyby mógł pan rozporządzać swoim ciałem wg własnej woli, to miałby pan również dobrowolność w sferze seksualnej. A takowej brak, póki co.

Wydaje się, że seksualność to kluczowa sprawa w K-le.
Problem zaczyna się w raju. Ewa sięga po zakazany owoc, pożądliwość rozgaszcza się miedzy ludźmi a kobieta zostaje uznana za źródło zła.
Dzisiaj natomiast, JP2 pisze o 'odwiecznej kobiecości’, o czci dla ciała kobiety, o geniuszu kobiecym czy macierzyństwie duchowym.
Czy dotyczy to także tamtej kobiety z raju?
Bunt Ewy najwyraźniej inspiruje do działań wyrażających sprzeciw wobec nakazów Boga. Czy tak się właśnie dzieje dziś?
Krytyka nauczania o seksualności ma formę buntu. Czyżby mężczyzna, patrząc na Ewę, odważył się upomnieć o prawo do takiej bliskości z kobietą, jaką czuje, że jest dobra dla niego. Intuicyjne..
Hmm, zgoda na bunt tkwi w samym jądrze chrześcijaństwa, bo wraz z nim zanegowano pogańskie pojęcie fatum. Zatem nie ma już myślenia o nieodwołalności woli Boga, o tym, że nie można wpływać na jego wolę. Można. UN Kościoła to robi.

@Malgorzata
„gdyby mógł pan rozporządzać swoim ciałem wg własnej woli, to miałby pan również dobrowolność w sferze seksualnej. A takowej brak, póki co.”

Proszę sobie wyobrazić, że ja właśnie mam „dobrowolność w sferze seksualnej” a więc jestem wolnym człowiekiem i mogę „rozporządzać swoim ciałem wg własnej woli” bo mam WOLNĄ WOLĘ daną mi przez Boga.
Pani nie ma ?

„kobieta zostaje uznana za źródło zła”
Ciekawe. Kto tak uznał ? Czy to była „intuicja” ? A ja sądziłem cały czas, że źródłem zła był szatan. Uznali ci co dziś uznają, że jednak kobieta nie jest źródłem zła ? To kiedy się mylili – wtedy czy teraz ?

„Zatem nie ma już myślenia o nieodwołalności woli Boga, o tym, że nie można wpływać na jego wolę. Można. ”

Jak to ? a ten rzekomy „Boży Plan” co do ilości dzieci w danym małżeństwie (o którym co jakiś czas ktoś tu wspomina) z powodu, którego nie można sobie regulować płodności to co ? To jednak nie ma żadnego Planu ?

A skoro planu nie ma to i można jak pani pisze „wpływać na jego wolę” i ten plan, którego de facto nie ma, zmieniać – dowolnie regulując sobie płodność. Mam tu na myśli środki nie-poronne.

Nie odpowiedziała pani co to za „intuicja” kazała KK popierać niewolnictwo. Proszę mi to wyjaśnić.

I jeszcze raz napiszę: To nie jest katolicyzm co pani opisuje.

Osobiście nie mam nic przeciwko różnym wierzeniom ale nie mieszajmy pojęć. Ta mieszanka to nie jest rzymski-katolicyzm.

„Wraz Npr mężczyzna musiał zacząć się z nią liczyć, a kobieta rozpocząć nawiązywanie kontaktu ze swoim ciałem.”
Czyli, co – gdyby nie te magiczne NPR to mężczyzna nie liczyłby się z kobietą, a kobieta nie nawiązałaby kontaktu ze swoim ciałem? Ciekawa koncepcja.

„Człowiek nie jest właścicielem swego ciała i nie może rozporządzać nim wg własnej woli.”
Dosyć niebezpieczna koncepcja.
Mózg, to tez jest ciało. Zatem za wszelkie nasze postępki nie możemy brać odpowiedzialności – to nie nasz mózg zdecydował, tylko podnajęty.
Oddanie krwi, wzięcie zastrzyku powinno zatem wymagać zezwolenia od właściciela/leasingodawcy. A co z tatuażami, czy korektami urody? Zdelegalizować?
Kulturyści igrają z ogniem, ingerując w powierzoną „karoserię”.
Do tego ta nasza „własna wola” nierozerwalnie połączona jest z ciałem, to może też jest nie nasza?

Wg mnie to, o czym Pani pisze, ma więcej wspólnego z jakąś estetyczno-artystyczną koncepcją doklejaną na siłę do chrześcijaństwa niż z samym chrześcijaństwem, o Ewangelii nie wspominając. „Wraz Npr mężczyzna musiał zacząć się z nią liczyć, a kobieta rozpocząć nawiązywanie kontaktu ze swoim ciałem” – czyli my, katolicy, jesteśmy jak przedszkolaki, których trzeba edukować do zabawy klockami, bo inaczej się nimi pozabijają. A gdzie w tym wszystkim zaufanie KK do człowieka jako do dzieła Boga, obdarowanego Przezeń rozumem, wolną wolą i całym spektrum uczuć wyższych? Skąd odgórne założenie, że wierni traktują seks jako narzędzie do zaspokajania własnego egoizmu?
„Specyfika ciała kobiety nie była przedmiotem zainteresowania strony dominującej” – skąd w ogóle założenie, że to standardowo mężczyzna jest ową dominującą strona w sypialni (bo chyba tak to należy rozumieć)? To kobiety nigdy nie dominują w łóżku?
„Druga intuicja K-ła pod ten cel a zwł. budowanie więzi delikatności – to konieczność walki z gwałtownością pożądania”. Aha, czyli jeśli Pan Bóg stworzył kogoś tak, że lubi wściekle pomarańczowy kolor, to KK musi go oczywiście naprostować, bo przecież jedyny akceptowalny kolor to delikatny róż.
„Intuicje te, to zaproszenie do głębszego czyli duchowego właśnie spojrzenia na seksualność, które prowadzić ma do coraz doskonalszego poznawania się i radosnego obcowania ze sobą osób kochających się” – i znowu, jako para – mężczyzna i kobieta – jesteśmy dzikusami, których trzeba cywilizować w łóżku, bo sami sobie nie poradzimy z tą OKROPNIE TRUDNĄ I POWAŻNĄ MATERIĄ, jaką jest ludzka seksualność. Wiadomo, jesteśmy za głupi, za grubo ciosani i niewrażliwi, żeby stworzyć odpowiednio katolicką i głęboko duchową relację.

„Przyglądając się z boku temu, co K-ł głosi w materii wspołżycia, widzę zdecydowany akcent na budowanie więzi partnerskiej, a NPR jako narzędzie ku temu.” Budowaniu więzi służy przede wszystkim komunikacja, wsłuchiwanie się w siebie nawzajem, próba zrozumienia drugiej osoby, szacunek i wzajemna akceptacja. NPR tego w żaden sposób nie gwarantuje. Lepiej byłoby postawić akcent na sztukę komunikacji np porozumienia bez przemocy, języków miłości bo to są właśnie narzędzia budowania więzi. Co do kontaktu z własnym ciałem, ma pewno warto poznać metody naturalne, ale wymuszone ich stosowanie może prowadzić do frustracji własnym ciałem. Bo np chce się tylko wtedy kiedy nie można, bo zostaje nam tylko kilka dni w miesiącu, bo jakieś przeziębienie spowoduje że w ogóle nie uda się wyznaczyć fazy niepłodnej itd.

@Malgorzata „Człowiek nie jest właścicielem swego ciała i nie może rozporządzać nim wg własnej woli.” – to bardzo niebezpieczne zdanie otwierające furtkę do nadużyć. I takie nadużycia w KK niestety mają miejsce (chociażby niechlubny przypadek u dominikanów)

Nie rozumiem, dlaczego otwartość na życie jest w KK interpretowana jako obowiązek/konieczność zachowania potencjału prokreacji podczas każdego współżycia.
Dlaczego otwartość na życie nie może być postrzegana jako ogólnożyciowa postawa pary, która zawierając małżeństwo, decyduje się na dzieci i dzieci te przyjmie w każdych okolicznościach?
Moim zdaniem o otwartości na życie nie powinien rozstrzygać aspekt „techniczny”, a więc stosowanie lub niestosowanie prezerwatywy czy npr-u, lecz ogólne, całożyciowe podejście małżeństwa do kwestii powołania na świat i wychowania potomstwa.

@Wojtek dokładnie takie samo odnoszę wrażenie. Otwartością na życie Kościół tłumaczy każdy występek przeciwko NPR. W czasie ciąży czy po menopauzie również nie można współżyć w sposób inny niż podany przez Kościół i nadal jest to tłumaczone otwartością na życie i nikomu nie przeszkadza że brakuje w tym podstawowej logiki. Naprawdę ciężko nie poczuć że ktoś robi z nas idiotów. Skoro ta nauka jest tak zimna, że brakuje w niej spojrzenia na dobro rodziny to domagalabym się przynajmniej minimum intelektualnej uczciwości.

@Wojtek, @Katarzyna, @eryk,

Kiedy zaczynała się dyskusja na Więzi patrzyłam na nią przez chwilę z dystansem.
Postulaty totalnego wyzwolenia seksu w ogóle do mnie nie przemawiają (Wojtek).

Później komentarze Stanisława wniosły dużo obrazu pozytywnego i jasnego.
Świadectwo wytrwania i dobrych owoców.
Równocześnie pojawiały się świadectwa trudnej drogi i dramatów.

Nie chcąc wylewać dziecka z kąpielą podtrzymuję zdanie – że cała idea patrzenia na ciało z większym szacunkiem, roztropnie i mądrze to dobry kierunek.
Ale są dwa radykalizmy: wymagań i miłosierdzia.
Jezus umiał to łączyć, czy my umiemy?

Mam wrażenie, że dyskusja tutaj odbywa się na zasadzie rozmowy sytych z głodnymi.
@eryk, dzięki za komentarz.
@Katarzyna – zimna nauka – dobre słowa. I zimne czasem odpowiedzi.

Jak inaczej rozmawiać?
Dalej zadaję sobie to pytanie i taki tekst o dwóch radykalizmach poniżej.
Akurat dotyczył komunii dla rozwiedzianych – ale celnie ukazuje brak kontaktu między stronami.

Jedni o niebie, drudzy o chlebie.
https://wiez.pl/2015/07/20/dwa-radykalizmy-jezusa/

Jeśli mówimy o rozwiązaniu, jak pogodzić jedno z drugim, to droga jest prosta. Niech ludzie sami decydują.

A jeśli mogę spytać, to dlaczego postulat, jak to nazywasz „totalnego wyzwolenia” (czego nie proponowałem, ale niech będzie) miałby nie przemawiać?

@Wojtek
A ja dodam jeszcze od siebie: często w naszych dyskusjach pojawia się określenie osób, którym nie sprawdziło się npr, jako „mniej doskonałych”. Ale z jakiego niby powodu?
To podejście niewprost sugeruje, że sex to w gruncie rzeczy coś niedoskonałego, co należy jedynie akceptować.

Ale przecież tak zostaliśmy stworzeni. Ludźmi hesteśmy, nie aniołami (tak, Pani Małgorzato, pamiętam, że Pani uważa, że jesteśmy aniołami I nie zgadzam się z tą teorią).

Sama seksulaność po prostu jest. Może być wykorzystana ku dobru lub ku złu.
Bliskość dwojga ludzi, którzy sobie ślubowali, którzy sã wobec siebie uczciwi, którzy szanują wzajemnie swoje potrzeby, to coś dobrego. Normalnego. Zdrowego.

Powtórzę jeszcze raz: to ubóstwianie npr jest pomyłką.

@Wojtek chodzi mi o Twoje wywody na temat antykoncepcji, aborcji, Lgbt i całości rewolucji seksualnej. Tak zwany całokszałt.

Czym innym realny problemy z NPR czym innych od razu żądanie akceptacji dla całej rewolucji.

Joanna, ale to są proste konsekwencje. Jeśli mówimy A, to trzeba powiedzieć B.

Przyznam że po przeczytaniu artykułu oraz niektórych głosów w tej i poprzednich dyskusjach o katolickiej etyce seksualnej, jestem trochę przygnębiony poziomem niezrozumienia zwolenników utrzymania dotychczasowych rozwiązań w stosunku do osób wyrażających wątpliwości.

Przychodzi mi na myśl sytuacja, w której wygłodniały człowiek prosi o miskę zupy mówiąc, że nie jadł nic ciepłego od wielu dni i słyszy od sytego, zadowolonego adwersarza, że zupa nie jest konieczna do życia, a nawet są ludzie z wyboru praktykujący diety gdzie zupę jedzą z rzadka i są zdrowi, szczęśliwi, więc co z tobą jest nie tak, że tobie się nie podoba ?…

Moje doświadczenie 25-letniego pożycia z kilkunastoletnim praktykowaniem NPR nie przyniosło ŻADNYCH dobrych owoców. Mogę podpisać się pod wyznaniem @Małgorzaty, że my także małżeństwem jesteśmy POMIMO NPR, a nie DZIĘKI niemu. Praktykowaliśmy NPR poprzez połączenie metod objawowej z elektronicznym urządzeniem do pomiaru temperatury i analizy płodności poszczególnych dni – seks był możliwy w 2-3 dni obok siebie w miesiącu. Czasem w niektórych miesiącach w ogóle.

Pomimo afirmacyjnego podejścia do Kościoła i jego nauki oraz głębokiej obustronnej miłości, rzeczywistość szybko pokazała nam, że tak długie okresy wstrzemięźliwości w małżeństwie absolutnie nie budują więzi tylko stanowią silny bodziec oddalający nas od siebie. Kontynuowaliśmy jednak ten styl życia chcąc przystepować do Komunii Św., która była i jest dla nas wielką wartością. Z biegiem lat w naszym związku zaczęły się wykształcać patologiczne wręcz nawyki, np. w czasie okresu wstrzemięźliwości świadomie unikałem wszelkiej bliskości, zwlekałem z położeniem się do łóżka czekając aż moja żona uśnie i będę mógł uniknąć przytulenia i pocałunków na dobranoc, po których nierzadko nie spałem większość nocy w cierpieniu niespełnienia. Następnego dnia miewałem tak złe samopoczucie że obawiałem się o własciwe wykonywanie zawodowych obowiązków. Taki styl życia polegajacy na unikaniu „wszystkiego, co ma choćby pozór zła” przyniósł w końcu postawę rozpaczy i buntu: nie widziałem sensu i dobra w takim życiu, równocześnie trwałem w przekonaniu o grzechu śmiertelnym w przypadku jego zmiany – czułem się złapany w potrzask. Zacząłem nienawidzieć siebie – za to, ze nie jestem taki jakim powinienem być w kościelnych wyobrażeniach (czuły, z łatwością znoszący wstrzemięźliwość), zacząłem nienawidzieć Kościół jako mojego ciemiężyciela, jednocześnie dysonans poznawczy był tak silny, że nie miałem sił na podjęcie zmian – kompletnie irracjonalne ale tak było. Wreszcie, jak niewolnik okazujący dumę przez odrzucenie nagrody przyznanej mu przez jego pana, wobec mojej kochanej żony przyjąłem postawę stoika-cynika przestając się interesować sferą seksu w naszym związku. Przestałem się pytać w zalotny sposób jaki dziś mamy dzień itp., a kiedy moja żona obserwując moją wynosłą nieobecność sama zaczęła mi niesmiało dawać sygnały, że dziś to już dziś, reagowałem zimnym, wyniosłym „no i?” czy w podobnym stylu. Wydawało mi się, że w jakiś sposób udowodnię swoją wartość odrzucając to, na co tak długo czekamy i czego pragniemy, jakby na złość Kościołowi, który w mojej ocenie tak brutalnie zaingerował w moim życiu. Tak zaczął się etap dramatu i odsunięcia w moim małżeństwie, z którego udało nam się wyjść ale rany czujemy po dziś dzień.

Piszę ten przydługi tekst, aby dać świadectwo prawdzie o możliwych skutkach dżwigania narzuconych ciężarów, o topieniu sił w walce z przeciwnościami beztrosko stworzonymi przez pomotaną filozofię/teologię. I bardzo ważne: nigdy w żadnej sytuacji nie dopuszczaliśmy możliwości aborcji, nie byliśmy libertynami spragnionymi hedonistycznych doznań tylko młodymi ludźmi pragnącymi żyć wg wskazania „wypłyń na głębię” i podobnych kościelnych zachęt, z wbitymi do głów „tradycyjnymi” przepisami dot. grzechu, potępienia… w mojej dzisiejszej ocenie często wyrażanymi w formie po prostu przemocy duchowej.

Czy moja sytuacja wynikała z mojej niedojrzałości, egoizmu, słabości ducha i ciała, zwykłej głupoty? Nie wiem. Wiem tylko, że mam dziś poczucie zmarnowania w życiu czegoś bardzo ważnego i pięknego, jakbym pozwolił sobie ukraść jakiś cenny skarb.

Wystarczyłoby, żeby Kościół nie orzekał z automatu grzechu ciężkiego na każdy bezwarunkowo przypadek zastosowania nieporonnej antykoncepcji i nie wykluczał z Eucharystii tych mniej doskonałych w imię kazuistyki teologicznej czasem jak walec jadącej po ludzkim życiu.

@eryk
Doceniam pańską szczerość i otwartość.
Powiem szczerze, że przeczytałem ten komentarz kilka razy i zrobiło mi się niezmiernie przykro, że są osoby przeżywające takie dramaty tam gdzie de facto powinna być radość, miłość i bliskość.
To jest dla mnie osobiście szokujące.

A wszystko sprowadza się właściwie głównie do pojęcia co jest grzechem a co nim nie jest w seksie małżeńskim. To jest bazą całego tego problemu.

Ja będąc młodym człowiekiem przejmowałem się dość mocno tymi sprawami i miałem sporo wyrzutów sumienia aż w końcu sam uznałem w swoim sumieniu, że coś tu nie gra. To ciągłe przejmowanie się, rozmyślanie, pokuty, modlitwy i tak w kółko. Na szczęście trwało to ledwie parę lat.

Poznając także przez lata sporo innych wyznań i odkrywając, że to co jedne wyznania uważają za grzech to inne nie koniecznie stwierdziłem, że Bóg nie może być aż tak niekonsekwentny i że są to wymysły ludzi a nie Boga.
Odrzuciliśmy więc NPR na samym początku małżeństwa jako metodę nieskuteczną i zbyt czasochłonną. W jakim celu miałbym poświęcać tyle czasu i uwagi tylko i wyłącznie aby dowiedzieć się kiedy są te magiczne 2-3 dni NIEpłodne u żony ? a potem przymuszać się do współżycia akurat w te dni ? A jeśli nie mam akurat ochoty lub jestem w delegacji ? To czekać kolejny miesiąc? W imię czego ?

W PŚ są ogólniki na te tematy, a w ST to już w ogóle takie teksty, że dziś są wręcz zdumiewające. Wyznania powybierały sobie to co im pasuje bo nie ma możliwości wzięcia całości z PŚ z tej prostej przyczyny, że już np. nie kamienujemy…

Jezus przyszedł i wprowadził jedną najważniejszą naukę:

„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”.

Co to oznacza ? Oznacza to, że najpierw (sic!) należy kochać samego siebie aby móc kochać innych.
Kto sam siebie nie kocha nie będzie w stanie kochać nikogo. A więc nie róbmy krzywdy samym sobie przede wszystkim i tak samo jak siebie traktujmy bliźnich.
Czy wieczne wstrzymywania się od seksu z prawowitą żoną nie jest krzywdą na własnym ciele ? Wg mnie jest i to jest clou. To zgubne zdrowotnie zarówno dla zdrowia fizycznego jak i psychicznego.

I podkreślę: jeśli ktoś ma tak małe potrzeby seksualne że mu wystarczy 1 – 2 dni na m-c albo rzadziej to jego sprawa ale nie narzucajmy wszystkim tego co może być dla innych zabójcze dla związku i dla ich ciał.

” jestem trochę przygnębiony poziomem niezrozumienia zwolenników utrzymania dotychczasowych rozwiązań w stosunku do osób wyrażających wątpliwości”

Dokładnie. Gdzie miłość bliźniego ? Można zadać takie pytanie.
Na konkretne wątpliwości, opisy dramatów i pytania nikt ze zwolenników tej metody nie był w stanie kompletnie odpowiedzieć. Więc powstaje pytanie: o czym jest ta dyskusja ?

Jerzy,
Tak
„Dokładnie. Gdzie miłość bliźniego ? Można zadać takie pytanie.
Na konkretne wątpliwości, opisy dramatów i pytania nikt ze zwolenników tej metody nie był w stanie kompletnie odpowiedzieć. Więc powstaje pytanie: o czym jest ta dyskusja ?”

Też czytałam ten wpis kilka razy i też zastanawiam się co by napisał tu Stanisław albo Robert…

@Joanna Krzeczkowska
…coż, Pani Joasiu, obawiam się, że właśnie otrzymała Pani odpowiedź na swoje wątpliwości…
Jeśli, jak twierdzą niektórzy, te praktyki mają charakter duchowy, to powinny czynić człowieka lepszym. W sensie chrześcijańskim.
„Patrzcie na owoce”. No to patrzę.

@Jerzy2

Dziękuję za zrozumienie i cieszę się, że znalazł Pan siłę do życia zgodnie z własnym sumieniem. Cenię Pana komentarze za to, że potrafi Pan sprowadzić do konkretów akademickie rozważania tej dyskusji.

Dzięki Eryku za ten komentarz. Wiele osób pisało tutaj o rozczarowaniu NPR lub o tym, jak NPR zaczął psuć wspólne życie, ale nikt nie chciał wyjawić, na czym to polegało. Z Twej historii wynika, że w realizacji miłości małżeńskiej, a co jeszcze ważniejsze, w naszej relacji z nauką Boga trafiliście na obiektywne trudności. Moje pytanie jest zatem takie: w jaki sposób staraliście się mocniej przylgnąć duchowo do Boga w tej sytuacji?

@Robert Forysiak

Może zacznę od tego, że w okresie narzeczeństwa i początku małżeństwa byliśmy osobami chcącymi ufać jak najmocniej nauce Kościoła. Ja byłem pod wrażeniem świadectw takich jak zawartych w książce pt. „Radykalni” M. Jakimowicza, to były bliskie mi klimaty – od kontestacji, trochę nawet chuligaństwa do odkrycia radykalnej wiary rzymsko-katolickiej. Moja żona jako nastoletnia dziewczynka uczestniczyła w pielgrzymkach na Jasną Górę. Pokochaliśmy się w sposób mocno idealistyczny i – jak mówi dziś moja żona – niedojrzały, bez świadomości czym jest proza życia. Nie mieszkalismy razem przed ślubem. Na naukach przedmałżeńskich chłonęliśmy wszystko z zaufaniem. Czytaliśmy ksiązki o relacjach w związkach wydawane przez katolickie wydawnictwa. Generalnie wszstko co wypływało z Kościoła przyjmowaliśmy z zaufaniem nawet jeśli nie wszystko potrafilismy sobie wyjaśnić.

Fakt, że w małżeństwie z NPR jest coraz trudniej przygniatał nas stopniowo, ale w sposób coraz bardziej odczuwalny. Uczestnicząc w Mszach św. modliliśmy się za nas, nasze małżeństwo, ten temat obecny był w modlitwach indywidualnych – generalnie NIC TO NIE ZMIENIAŁO, dziś jest dla mnie jasne, że zmienić nie mogło (vide: „Eros, agape i seks” Dariusza Piórkowskiego SJ „…Odzywającego się erosa należało zamodlić i zapracować na śmierć. Tyle że tego się nie da zrobić… „).

Dodam, że nasze problemy bardzo pogłębiała sytuacja zdrowotna mojej żony, z powodu której nie mogliśmy ryzykować spontanicznego poczęcia, gdyż bez specjalistycznej opieki lekarskiej groziło poronienie w początkowej fazie ciąży.

O dziwo nigdy nie miałem poczucia, że to Bóg wyznaczył mi taki los, w ogóle nie wierzę w przeznaczenie, predestynację itp. Zawsze były to dla mnie prawa Kościoła, które przyjmowałem wierząc, że to droga do Boga, a zejście z niej to zejście w potępienie. Z czasem zaczęło do mnie docierać, że w Kościele nikogo nie interesują moje indywidualne problemy – utwierdziłem się w tym przekonaniu po rozmowach z księżmi w konfesjonałach i poza nimi. Było to już po tym, kiedy po około rocznej wstrzemięźliwości spowodowanej problemami z cyklem mojej żony zdecydowalismy się na prezerwatywy. Aby oddać sprawiedliwość, muszę napisać tu o jednym księdzu-zakonniku marianinie, który podszedł do tematu poważnie i indywidualnie – otóż zaproponował, abyśmy co tydzień przed Mszą przychodzili do niego do spowiedzi a on nas rozgrzeszy. Powiedział też, że zna z duszpasterstwa wiele małżeństw z podobnymi problemami. Jego pomysł może się wydawać kuriozalny, ale jestem mu do dziś wdzięczny za takie podejście choć nie zdecydowaliśmy się na nie. Ten zakonnik zresztą bardzo pomógł mi duchowo w innej sprawie. Dominikanin ze Służewia nie miał żadnego pomysłu. Kilku spowiedników zasugerowało, żeby moja żona zbadała się pod kątem chorób na które terapeutycznie stosuje się kurację hormonalną, wtedy nie ma grzechu bo działanie antykoncepcyjne jest „przy okazji”. Kiedy pierwszy raz to usłyszałem byłem po prostu ogłuszony – poziom talmudyczego idiotyzmu mnie przerósł. No i spowiednik o którym pisałem w innym wątku, wymuszający na mojej żonie przyrzeczenie o niestosowaniu antykoncepcji pod groźbą odmowy udzielenia rozgrzeszenia. Pozostali księża powtarzali regułki z encyklik i katechizmu kompletnie bez odniesienia do konkretów.

Może piszę Robercie trochę nie na temat, ale nie wiem co jeszcze mógłbym zrobić w tamtej sytuacji.

Zacznę od zdziwienia, bo zrozumiałem, że odrzuciliście propozycję terapii hormonalnej. Środki antykoncepcyjne są jednocześnie lekami na zaburzenia cyklu. To oczywiste, że masz prawo skorzystać z nich w celu medycznym. Dziwi mnie to że, mimo że spowiednicy słusznie tłumaczyli, że to będzie dobre, nie posłuchaliście ich, ale poszliście za tym, co Kościół mówi wam, że jest złe.

@Robert o ile dobrze zrozumiałam pana Eryka to spowiednik sugerował żeby na siłę szukać chorób które można leczyć hormonalnie. Wtedy żona mogłaby tłumaczyć że bierze hormony lecznico a nie antykoncepcyjnie i problem rozwiązany bo to już Kościół akceptuje… dość obłudne podejście.

Kilku spowiedników zasugerowało, żeby moja żona zbadała się pod kątem chorób na które terapeutycznie stosuje się kurację hormonalną, wtedy nie ma grzechu bo działanie antykoncepcyjne jest „przy okazji”.

” Kilku spowiedników zasugerowało, żeby moja żona zbadała się pod kątem chorób na które terapeutycznie stosuje się kurację hormonalną, wtedy nie ma grzechu bo działanie antykoncepcyjne jest „przy okazji”.

Ale Robert to była sugestia, o tej terapii hormonalnej, a zatem faryzeizm.
Eryk nie pisze, że to by dało efekt – to była sugestia – może się tam uda – zatem co to za gadanie.
Obłudne.
Wytrych.

@Robert Forysiak
To nie tak. Moja żona była pod opieką specjalistyczną i przez jakiś czas rzeczywiście przyjmowała takie środki przepisane przez lekarza niezależnie od porad spowiedników. To o czym piszę, to okres późniejszy, kiedy to wspomniani przeze mnie spowiednicy niedwuznacznie sugerowali jako sposób obejścia zakazów antykoncepcji postaranie się u ginekologa o uzyskanie diagnozy, której efektem byłoby terapeutyczne przyjmowanie leków hormonalnych – antykoncepcyjnych. Takie robienie „z tata wariata”.

Absolutnie nie była to sytuacja, w której odrzuciliśmy przyjmowanie zapisanych przez lekarza leków pomimo wskazań zdrowotnych.

@Robert
Eryk napisał:
„Kilku spowiedników zasugerowało, żeby moja żona zbadała się pod kątem chorób na które terapeutycznie stosuje się kurację hormonalną, wtedy nie ma grzechu bo działanie antykoncepcyjne jest „przy okazji”. Kiedy pierwszy raz to usłyszałem byłem po prostu ogłuszony – poziom talmudyczego idiotyzmu mnie przerósł. ”

Wyraźnie pisze, że ktoś sugerował mu szukanie na siłę jakiejś choroby u żony i liczenie de facto na to, że jakąś znajdą (sic!) aby wówczas brać środki anty-koncepcyjne jako rzekome leki.

a pan na to:
„Zacznę od zdziwienia, bo zrozumiałem, że odrzuciliście propozycję terapii hormonalnej. Środki antykoncepcyjne są jednocześnie lekami na zaburzenia cyklu. To oczywiste, że masz prawo skorzystać z nich w celu medycznym. ”

To teraz jasne jest dla mnie jak to działa.
Najpierw zmuszamy ludzi do NPR strasząc ich wiecznym potępieniem w razie stosowanie innych metod.
Jako, że sporo jednak kobiet może mieć nieregularne cykle więc… sugerujemy tabletki anty-koncepcyjne ale… nie jako anty-koncepcyjne tylko jako leki (anty-koncepcję niejako mamy w bonusie) i problem z głowy – używamy zakazanej anty-koncepcji ale… rzekomo nie chcemy jej używać tylko „musimy” i wtedy nie mamy grzechu.
Czyż to nie cudowne rozwiązanie ?

Była kiedyś taka reklama: „a świstak siedzi i zawija w te sreberka”.

Czy te tabletki w końcu uregulują te cykle na stałe i będzie można je przestać brać czy trzeba cały czas (serio pytam bo nie wiem jak one działają)?
Jeśli w końcu te cykle regulują to kiepsko bo trzeba by tabletki odstawić i jesteśmy w punkcie wyjścia – stosunki 1-2 razy na miesiąc przy dobrych wiatrach a w pozostałe 28-29 dni ciągły „post od żony”

I ta propozycja: „otóż zaproponował, abyśmy co tydzień przed Mszą przychodzili do niego do spowiedzi a on nas rozgrzeszy. ”

Dla mnie level hard. To jest cyrk po prostu.

„Sztuki obłudy człowiek uczy się całe życie”
To z kolei cytat z filmu. I to też prawda.

@Jerzy2
„Czy te tabletki w końcu uregulują te cykle na stałe i będzie można je przestać brać czy trzeba cały czas (serio pytam bo nie wiem jak one działają)?
Jeśli w końcu te cykle regulują to kiepsko bo trzeba by tabletki odstawić i jesteśmy w punkcie wyjścia – stosunki 1-2 razy na miesiąc przy dobrych wiatrach a w pozostałe 28-29 dni ciągły “post od żony””
Mogę napisać na swoim przykładzie (choć oczywiście to tylko 1 z możliwości). Brałam tabletki przed zajściem w ciążę z pierwszym dzieckiem, właśnie z powodu zaburzeń hormonalnych, tak aby udało się w tę ciążę zajść. Na szczęście się udało. Po ciąży zaburzenia minęły. Wiadomo – ciąża to burza dla organizmu kobiety i po prostu może go poprzestawiać. Cykl się wyrównał, więc mogliśmy teoretycznie bez problemu korzystać z NPR, co zresztą robiliśmy i do tabletek już nie wróciłam – nie było potrzeby. Po drugiej ciąży w którą zaszłam bez problemu bez żadnych leków, cykl się skrócił (choć nadal hormonalnie wszytsko jest w normie) i pojawiła się zerowa ochota na seks w fazie poowulacyjnej. Wcześniej tak nie miałam…
Z uwagi na fakt, iż nasze drugie dziecko jest chore (jest to choroba genetyczna) i jak powiedzieli nam lekarze, z dużym prawdopodobieństwem także nasze kolejne dzieci mogłyby zachorować (jestem nosicielką wadliwego genu), postanowiliśmy poprzestać na dwójce. Uważamy, że jest to prostu odpowiedzialna decyzja w kontekscie opieki nad chorym dzieckiem, które już mamy, drugim zdrowym , które przecież nadal potrzebuje naszej uwagi i dobrem naszej relacji jako małżonków. Oczywiście gdybym jednak zaszła w ciąże, utrzymalibyśmy ją i kochalibyśmy nasze dziecko, tym bardziej, że kiedyś marzyliśmy o rodzinie 2+3…
Postanowiliśmy działać nadal w oparciu wyłącznie o NPR, co z czasem okazało się coraz trudniejsze. Z uwagi na krotkość cyklu współżycie jest możliwe tylko w fazie poowulacyjnej, kiedy po prostu totalnie nie mam na to ochoty. Wręcz się zmuszam, dla męża. Z kolei w okresie płodnym naszą relację idealnie opisuje pan Eryk – uciekamy od siebie, żeby się nie sprowokować, nie dać okazji do grzechu. Na dłuższą metę zamiast przynosić dobre owoce jest to strasznie frustrujące. Z jednej strony pragniemy swojej bliskości w okresie płodnym, ale od siebie uciekamy, z kolei w okresie niepłodnym dla mnie idealna bliskość to czułość, przytulanie, bez seksu. Mąż to wie, wie, że się zmuszam dla niego… Ile można tak wytrzymać? Dla osób które w tym miejscu napiszą o wstrzemiężliwości powiem tylko, że nie jest ona dla nas problemem, gdy faktycznie jest niezbędna, ze względów zdrowotnych. Obie moje ciąze były zagrożone, co oznaczało, że wliczając okresy po porodzie nie współzyliśmy łącznie przez ponad 2 lata! Daliśmy radę, wiedząc, że chodzi o zdrowie naszych nienarodzonych dzieci. Teraz jest inaczej.
Od pewnego czasu, zluzowaliśmy nieco nasze podejście do bliskości w czasie płodnym, co oznacza, że nie opieramy się wyłącznie na NPR. Oboje widzimy, że to wzmacnia naszą relację.
Co ciekawe, spowiadając się NIGDY nie natrafiłam na księdza, który widziałby w naszych problemach z niestosowaniem się wyłącznie do NPR jakiś straszliwy grzech, przeszkodę w udzieleniu rozgrzeszenia. Zauważyłam, że zdecydowana większość księży, u których się spowiadałam w ogóle nie porusza kwestii naruszeń VI przykazania w konfesjonale sama z siebie. Ksiądz u którego spowiadam się w ostatnim czasie (bardzo mądry człowiek, duchowo bardzo pomocny), powiedział mi wprost, że znając naszą sytaucję, w żadnym wypadku nie czuję się godny ani kompetentny do oceny naszej „otwartości na życie”. Jak to powiedział – już się nią wykazaliśmy mając 2 dzieci. Sam z siebie polecił „rozeznawanie” sugerując, że grzechy w zakresie VI przykazania nie zawsze mają status ciężkich…
W kontekście historii opisywanych pod artykułami przez inne osoby widzę więc, że dużym problemem w NPR jest nie tylko to jak oceniają jego przydatność i wpływ na dobrostan małżeństwa sami małżonkowie, ale również duchowni…

Podejście ludzi Kościoła o którym pisze Pan Eryk stanowi ogromny dysonans z podejściem Jezusa w ewangelii. Co poszło nie tak?
Nie rozumiem dlaczego w takich sytuacjach wystawianie małżeństwa na ogromna próbę, ryzykując jego kryzys a nawet rozpad nie jest uznawane za grzech, ba, jest przez Kościół zalecane… Co poszło nie tak?

@Katarzyna
Ksiądz proponujący cotygodniową spowiedź był pełen życzliwości i troski, ci księża, którzy sugerowali „ucieczkę w hormony” też chyba mieli dobre intencje, próbowali pomóc w logice „chłopskiego rozumu”.

Cały problem sprowadza się prawdopodobnie do tego, że wg nauki Kościoła w tej materii nie dobro człowieka jest na pierwszym miejscu tylko norma. Ta norma utożsamiana jest w sposób autorytatywny z najwyższym dobrem i żadne odstępstwo nie jest przewidywane. Papież Franciszek zmienia takie podejście mówiąc o „rozeznawaniu”, czyli jak rozumiem, namysłu nad indywidualnymi losami ludzkimi, intencjami i odejściu od automatyzmu w ferowaniu wyroków. Kościól kierowany przez JPII zwłaszcza w Polsce często funkcjonował odwrotnie, tzn. potępiał to co zaleca dziś Franciszek, takie działanie nazywając „etyką sytuacyjną”.

@eryk
Panie Eryku, Pana doświadczenia tu opisane są kolejnym dowodem na to, że popełnioną jakąś ogromną pomyłkę z tym NPRem. Po prostu.

Jak dla mnie – zrobił Pan co mógł i jak umiał najlepiej, aby chronić życie żony, Waszą relację, małżeństwo i ostatecznie wiarę. Zgadzam się z tym, co Pan mówi o tym „talmudycznym idiotyzmie”. Nie jest to też pierwsze tego typu znane mi świadectwo. Jak Pan sam napisał, księża nawet niektóry przyznawali, że wiele jest małżeństw, które są w takiej sytuacji.
Zdecydowana większość po prostu przestaje praktykować.

Rozumiem Eryk, dzięki za rozwinięcie wątku. To faktycznie była obłudna propozycja, zresztą tamta z cotygodniowym rozgrzeszaniem też niewiele lepsza. Niesłychane, że przychodzisz do kapłanów po pomoc duchową a zamiast niej dostajesz kuszenie – dramat.
Tak jak Ty napisałeś swoje świadectwo, ja mogę dać tylko swoje. Mnie też spotkały obiektywne trudności w realizacji wiary. Trafiło mi się to dwa razy w przeciągu ostatnich 5 lat. Rzecz raczej mniej przyjemna od braku seksu. W sytuacji problemu zrozumiałem, że żeby zachować wiarę i relację z Bogiem(również poprzez Kościół) muszę przejść na nowy poziom duchowy, bo z tym, co mam do tej pory, nie mam szans – albo poddam się prądowi trudności, która mnie będzie cofać, albo pójdę pod prąd przylegając bardziej do Boga, choć ten wydawał się być dalej niż kiedykolwiek. I przylgnąłem i przez trudność przeszedłem, stając się duchowo inny niż byłem przed problemem. I mogę chwalić Boga w tym co się dokonało. A w praktyce to przylgnięcie polegało na wielu rzeczach. Na czas największego cierpienia poddałem się kierownictwu duchowego, czego w zasadzie nigdy z jednym wyjątkiem nie robiłem i nie sądziłem, ze będzie to dla mnie dobre. Drugi raz w ponownym kryzysie, zamiast kapłana towarzyszyła mi bliska osoba, która codziennie umacniała mnie swoja wiarą i nadzieją. Po raz pierwszy od czasu założenia rodziny pojechałem na rekolekcje, które też uważałem za zamknięty rozdział mojej historii. Zacząłem niemal codziennie czytać i rozważać Pismo Święte, przyjmować Eucharystię częściej niż co tydzień w niedzielę, wróciłem do adoracji. Innymi słowy, przylgnąłem bardziej do Ciała Chrystusa, do Jego Słowa, do jego Życia w innych ludziach. Na tym to polegało u mnie. Pozdrawiam.

@Robert Forysiak
Panie Robercie, przeszedł Pan przez wiele. Dziękuję, że dzieli się Pan swoim przeżyciem.

Równocześnie nie ma Pan doświadczenia tego, co Pan Eryk, Jakub czy Wojciech. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu nie widzi Pan, jakim koszmarem jest to, o czym panowie napisali w swoich historiach. Oraz luczne inne osoby, zarówno panie jak I panowie.

@Robert Forysiak
Dziękuję za Pana świadectwo.
Moje zaufanie do Kościoła jest obecnie na bardzo niskim poziomie i nie wchodzi w grę żadne kierownictwo duchowe. Po informacjach o skandalach pedofilskich i ich ukrywaniu byłem o krok od porzucenia praktykowania, a nie stało się tak dzięki katechezom o. Szustaka, z którymi zapoznała mnie moja żona. Jego sposób pojmowania wiary i Ewangelii na nowo przywrócił mi nadzieję, choć mam świadomość, że tacy duchowni jak on to mniejszość w polskim Kościele.

Podczas pandemii uczestniczylismy w mszach on-line z klasztoru dominikanów w Łodzi. To również bardzo nas wzmocniło, czasem miałem wręcz wrażenie, że uczestniczę w nabożeństwach jakiegoś innego wyznania niż dotychczas (dużo bardziej autentycznie chrześcijańskiego). Jeśli ojcowie dominikanie z Łodzi przypadkiem przeczytają ten post, to chciałbym im serdecznie podziękować za duszpasterstwo, które realizują.

Pytanie do Roberta i Stanisława,

Retoryczne chyba.
Jak rozmawiać z tym, którzy ustają w Drodze?

Nie umiałabym powiedzieć nikomu, że jego depresja, poronienie żony czy poród na granicy śmierci jest łaską czy próbą od Boga i niech sobie dalej wzrasta.
A jak nie wzrasta, to coś źle na pewno zrobił.

Ja mogę tak zdecydować w swoim życiu.
Nauczyć się ofiary, podziękować za ciemności.
I łaskę. Tylko ja.
Tak robią niektórzy skrzywdzeni w Kościele. Na przykład Tośka.

Poniżej przeczytane znów komentarze. Uważnie.
Ale…

https://wiez.pl/2023/07/15/seks-w-malzenstwie-czyli-przyjemnosc-i-namietnosc-koniecznie-potrzebne/

„Dajmy czas tym, co nie dają rady zmieniać się po przyjęciu sakramentów (ex opere operato), by dojrzewali do ideału. I nie pozbawiajmy ich szansy przez odebranie im ideału/busoli”.
Piotr Ciompa
versus:
Stanisława słowa ”Czy pierwsi chrześcijanie, którzy pojawili się w pogańskim otoczeniu, tworzyli chrześcijaństwo lajtowe dla pogan? A ambitniejsze chrześcijaństwo dla tych z dawnych gmin żydowskich i dzieci urodzonych w chrześcijańskich rodzinach.. ?”

„Tak więc nie jestem za lajtowym chrześcijaństwem, ale za odkrywaniem prawdy przylgnięcie do niej z Chrystusem.”
„Chrześcijaństwo z etyką, ale bez Chrystusa jest niestrawne.”

To prawda akurat. Ale Chrystus nie jest nagrodą za dobre sprawowanie.
ON idzie obok każdego.
Nie mamy prawa Go ograniczać.

Zatem co jeśli sporo osób rezygnuje z Eucharystii i tym samym traci, tak?
To błędne koło.
Nie wytrzymują tempa Drogi, zostają w tyle – a ci na przedzie mówią:
„ no pospieszcie się, przecież na górze takie piękne widoki.”

A oni nie mają już motywacji, by iść…
Co wtedy? Jak się komuś NAPRAWDĘ podaje rękę?

Btw. Chyba znów przerwa.
Więc na razie.
Ech te dyskusje.

@Joanna

droga przebywana z Chrystusem – wsierana mocą Jego sakramentalnej Łaski, jest chlebem powszednim każdego praktykującego chrześcijanina. Dlaczego więc prawo wzrostu, które jest przedstawione w Piśmie Św. w słowach „Wystarczy Ci mojej łaski”( 2Kor 12, 1-13), lub „moc w słabości się doskonali” miałaby być unieważnione w tej dziedzinie lub postawione poza nawias?

Jan Paweł II, mówił, że gdyby nakazy moralne były ponad siły człowieka, nie byłyby adekwatne dla jego natury. Człowiek zraniony grzechem pierworodnym o własnych siłach jest za słaby aby żyć wg wymogów moralnych Ewangelii, ale wsparty siłą łaski sakrementalnej odzyskuje swój potencjał i wchodzi na drogę wzrostu. To nie oznacza, bezgzrzeszności ale odzyskiwanie bożego obrazu w sobie i bożego obrazu miłości jaki może praktykować w relacjach w których żyje.

Jeśli Jezus powiedział do NIkodema „Trzeba się powtórnie narodzić”, oznacza, to, że życie potencjałem łaski oznacza inną reczywistość i inny rodzaj postrzegania człowieka, relacji osobowych i wreszcie miłości.

Chrześcijaństwo nie jest tanią bajką o szczęśliwym życiu ale realizmem życia i realizmem wiary = zastosowaniem jej w realnym życiu.

Wszyscy mamy iść tą samą drogą = w tym samym kierunku. To, na jakim etapie jesteśmy okresla miara serca i miara miłości, a nie nieskazitelności moralnej.

Nie można definiować świętości przez pryzmat doskonałosci moralnej, bo nawet święty nie jest bez grzechu, ale dopiero miłości jaką praktykuje wynosi go na ołtarze przy której niedoskonałosci moralne bledną(Kto bardzo ukochał).

Teologia Ciała mówi o tym jak kochać prawdziwie.. , i co jest tej miłości miarą. Miarą jest zdolność do czynienia daru z siebie drugiej osobie. Czynienia bezinteresownego daru.

@stanisław
A coś poza górnolotnymi dywagacjami da radę pan napisać ?

Zadano tu masę pytań praktycznych(sic!) a pan dalej swoje rozważania.

Ludzie odchodzą od wiary, od Kościoła, rozwodzą się a pan dalej swoje.

My o chlebie a pan o niebie.
Zero kontr-argumentów.

Ale przynajmniej doszliśmy do wspólnego wniosku na podstawie pańskich argumentów, że np. stosunek z prezerwatywą jest aktem jak najbardziej godnym i otwartym na życie. Przynajmniej tyle. Pańskie argumenty pokazuję znajomym i się z nimi generalnie zgadzają więc mają jasność, że robią dobrze.

Skoro pan uczestniczy w dyskusji to bardzo proszę o odpowiedzi po kolei na zadane, między innymi panu, pytania o „realizm życia” a nie rozważania jakby pan był duchownym, którym pan przecież nie jest.
Zejdźmy na ziemię w końcu.

” Człowiek zraniony grzechem pierworodnym o własnych siłach jest za słaby aby żyć wg wymogów moralnych Ewangelii, ale wsparty siłą łaski sakrementalnej odzyskuje swój potencjał i wchodzi na drogę wzrostu. ” – Dlatego oprócz wymogów moralych Ewangelii nakładamy na wiernych wymogi kościelne, a jeśli nie są w stanie im sprostać to odcinamy ich od sakrementów. Logiczne…
„Chrześcijaństwo nie jest tanią bajką o szczęśliwym życiu ale realizmem życia i realizmem wiary = zastosowaniem jej w realnym życiu.” – czy rozpad związku małżeńskiego spowodowany stosowaniem się do kościelnych zasad zalicza się do realizmu życia i realizmu wiary? Czy zastosowanie się do zasad ewangelii nie powinno jednak prowadzić do szczęścia? Jeśli nie to dlaczego mówimy że Bóg jest dobry i pragnie naszego szczęścia?
„Teologia Ciała mówi o tym jak kochać prawdziwie.. , i co jest tej miłości miarą. Miarą jest zdolność do czynienia daru z siebie drugiej osobie. Czynienia bezinteresownego daru.” – To nie wyklucza stosowania antykoncepcji.

Dobra. Po przeczytaniu wielu wątków tej dyskusji mam takie pytanie (bez ironii), na czym polegać ma to „robienie z siebie daru” i dawanie się w całości?
Nie potrafię przełożyć z teorii w praktykę, mimo że wiem, że trzeba się posłużyć pryzmatem miłości.

Co gorsza „dawanie siebie” kojarzy mi się bardziej z uprzedmiotawianiem, niż wszelkie antykoncepcje. No nie chciałabym, żeby ktoś mi się „ofiarowywał”, wolałabym wspólnie spędzać czas. Tak po prostu.

Basia, w teologii wojtyliańskiej chodzi o „dar z siebie” rozumiany jako korzystanie z wolności, by decydować o sobie, by następnie tę decyzję ukierunkować na rezygnację z własnego dobra, na rzecz dobra drugiej osoby. Tłumacząc na wczesnoszkolny, masz pięć złotych, możesz decydować na co je wydać, chcesz kupić chrupki, ale kolega chce lody, więc własną decyzją kupujesz mu lody. I w ten sposób bezinteresownie realizujesz się jako człowiek.

Jak ma być osobiście, przez lata w ten sposób poświęcałem się w małżeństwie, skończyło się na antydepresantach. Permanentny „dar z siebie” okazał się niezdrowy i niszczycielski. W moim odczuciu pewna doza egoizmu jest wskazana i trzeba myśleć najpierw o sobie, by móc myśleć o innych. Inaczej kończy się na ofiarowaniu siebie, kosztem siebie.

Wojtku, dzięki za wyjaśnienie.
Jednak, każdy kto szczerze kocha czuje dyskomfort, że ktoś robi z siebie taki „dar”. I to, że da się dar nawzajem wcale nie pomaga. Tworzy to sztuczną (bez)interesowną wymianę. Darem można się cieszyć, kiedy druga osoba jest bezpieczna zostawiając sobie tyle ile potrzeba, także na wypadek kiedy odejdziemy (na wieczność). Czyli nie uzależniamy jej od siebie ani biorąc wszystko ani przytłaczając hojnością.

@Wojtek
„W moim odczuciu pewna doza egoizmu jest wskazana i trzeba myśleć najpierw o sobie, by móc myśleć o innych. Inaczej kończy się na ofiarowaniu siebie, kosztem siebie.”

Zgadzam się z tym.
Przykazanie Jezusa było jasne: Kochaj bliźniego swego jak siebie samego czyli… najpierw (sic!) kochaj siebie i nie krzywdź sam siebie a potem kochaj innych tak samo.

Stąd bierze się to wieczne cierpiętnictwo i pochwalanie poświęcania się a to na „ołtarzu łoża”, a to dzieciom bez opamiętania i bez myślenia o sobie samej/sobie samym etc. etc.
To jest droga donikąd. A raczej do depresji, niespełnienia, żalu, poczucia niesprawiedliwości, niedocenienia itd. czyli do samo-destrukcji licząc na tą „wieczną nagrodę” za to całe poświęcenie.

A co jeśli Jezus zapyta na początku: Jak kochałeś sam siebie ?

Przede wszystkim – żeby coś dać to najpierw trzeba to mieć. Nie da się wiecznie dawać z siebie samemu nic nie otrzymując – to zawsze doprowadzi do katastrofy. Poza tym, jeśli nie jest się sadystą i naprawdę kocha się drugą osobę to się zwyczajnie nie chce żeby dawała nam cokolwiek ponad siły. Inaczej jest to prosta droga do związku przemocowego.
Mam wrażenie że te rozważania komplikują prostą sprawę – seks powinien zawsze służyć obojgu małżonkom. Żadne tam dary z siebie że ja tu pocierpię żebyś Ty dostał więcej – to prowadzi do patologii.

@Katarzyna – być może patrzysz na to z punktu widzenia małżeńskiego praktyka, ale zasady ustalają teoretycy. Skoro celibatariusz ofiaruje wszystko (przynajmniej oficjalnie), to dla małżonków stawia podobne wymagania.

Ja nie rozumiem logiki daru. Dabć o innych, nie chcieć nic dla siebie. To prosta droga do zaburzeń psychicznych. Ludzie z depresją na poziomie nieświadomym uważąją „że inni są ważniejsi”, ich potrzeby są ważniejsze. Ja bym chciała równoważności. Dlaczego perspektywa Ja miałaby być krzywadząca a perspektywa TY nie? Ja chciałabym połączyć obydwie- JA i TY obydwie są ważne i sztuką jest to uwzględnić.

Jako podsumowanie.
Tak w ogóle to najpierw seks według Kościoła był złem koniecznym do rozmnażania.
Jakoś trzeba.
A teraz mamy nowe podejście. ok. Tylko tak uduchowione więc też nie wiadomo jak to traktować.

To ja wrócę do mojego komentarza dawnego.
Kiedy modlitwa to modlitwa, kiedy kuropatwa to kuropatwa, a kiedy seks to seks.
I będzie dobrze

No bo tak, najpierw seks był po prostu traktowany jako jakaś żądza, i te posty i inne rytuały jak w ST – a teraz jak coś źle się zrobi to nieomal bluźnierstwo.
Aż strach pomyśleć. Czy o to chodzi?

Jest tyle innego cierpienia.
Mamy sobie zadawać je również w dobrym, zgodnym małżeństwie?
Śmiem wątpić.

Joanna, prawie. Na samym początku nie uważano seksu za zło konieczne, ani tym bardziej do rozmnażania. Ani Jezus, ani Paweł w swoich wypowiedziach o seksie nie wspominają choć słowem o prokreacji, tego po prostu u nich nie ma. Jest to bliższe ujęciu natury, gdzie seks służy przede wszystkim przyjemności i budowaniu więzi, a prokreacja jest tylko dodatkiem. Przewartościowanie to kilkaset lat potem, głownie Augustyn. A obecna „rewolucja relacyjna”, nazywana dumnie „teologią ciała”, to próba dostosowania myśli jeszcze augustyńskiej do realiów po rewolucji seksualnej.

Trochę nie wiadomo , jaki początek masz na myśli… Starotestamentalne początki , to te rzewne historie o pięknej Saraj, której Abraham każe mówić, że jest jego siostrą, a nie żoną, ze względu na „zainteresowanie” faraona. Podobne historie powtarzają się kilka razy. Jest historia Jakuba rozgrywanego jak dziecko przez kobiety, Samsona upadającego przez Dalilę, Dawida popełniającego grzech dla Batszeby, Salomona który wybrał bałwochwalstwo z powodu nałożnic (a może tylko dlatego, że magia miała zadziałać jak viagra). Tak czy siak w ST seks / pożądanie = problem. Plus jeszcze seks = rytualna nieczystość (zawsze, także w małżeństwie).
To że ani Jezus ani Paweł nie wspominają o seksie nie świadczy o traktowaniu go jako naturalnego – równie dobrze może oznaczać, że był w tamtym społeczeństwie tabu.

Na szczęście są na świecie odważni teolodzy katolicy którzy w jasny i precyzyjny sposób wyrażają swój sprzeciw wobec tradycyjnej etyki seksualnej KK.
cyt” Dlaczego Kościół katolicki potrzebuje teologii łechtaczki
Stosowanie tzw. „prawa naturalnego” i nieudane nauczanie Kościoła na temat ludzkiej seksualności.
Watykan uważa, że ​​nie można błogosławić związków homoseksualnych . Jednak teologiczne podstawy tego odrzucenia budzą krytyczne pytania. 

Czy nie nadszedł czas, aby pomyśleć także teologicznie o długo pomijanej części kobiecego ciała, na rzecz teologii łechtaczki? 

„Biblijnie wierzący” protestanci nierzadko są zachwyceni stanowczym odrzucaniem przez Kościół rzymskokatolicki aktów homoseksualnych. Tutaj czują się bliżsi katolikom niż swoim liberalnym protestantom. 

„Przynajmniej poważnie podchodzisz do Biblii” – mówią. 

Jednak Kościół katolicki swoje odrzucenie homoseksualizmu opiera nie tyle na Biblii, ile raczej na „prawie naturalnym”. 

Ta specyficznie katolicka część moralności chrześcijańskiej uczy, że dzięki rozumowi ludzie są w stanie wyprowadzić z natury ludzkiej rozróżnienie między czynami moralnymi i niemoralnymi. 

W pewnym sensie moralność jest współtworzona w naturze; człowiek potrafi sam rozeznać dobro i zło dzięki refleksji filozoficznej, nawet poza objawieniem biblijnym. 

Naturalnie chodzi o prokreację 
Krótko mówiąc, wszystkie kwestie związane z seksualnością sprowadzają się do faktu, że męskie i żeńskie narządy płciowe są ze sobą tak zestrojone, że jest oczywiste, że inne formy kontaktu seksualnego są moralnie niedopuszczalne. 

Zasadniczym celem narządów płciowych jest prokreacja. Zostały one stworzone w tym celu i mogą być wykorzystywane wyłącznie w tym celu. 

Choć Sobór Watykański II (1962-65) dostrzegł związek między seksualnością a prokreacją w szerszym kontekście, papież Paweł VI w swojej kontrowersyjnej encyklice Humanae vitae  (1968)  poszedł o krok dalej  .

„Kościół (…) uczy, że każdy akt małżeński musi z konieczności zachować swój wewnętrzny związek z zrodzeniem życia ludzkiego” – stwierdził.

Encyklika odrzuciła wszelkie formy nienaturalnej antykoncepcji. A ponieważ orientacja na prokreację nie jest możliwa w przypadku seksu homoseksualnego, ich seksualność nazywa się „wewnętrznie nieuporządkowaną”.

Nawiasem mówiąc, katolikom wolno cieszyć się seksem w heteroseksualnym – sakramentalnym – małżeństwie. 

„Płciowość jest źródłem radości i przyjemności” – informuje nas Katechizm Kościoła Katolickiego (nr 2362). 

Kiedy jedynym celem jest pożądanie i przyjemność
Ale ci, którzy przeczytają uważnie, szybko przekonają się, że dotyczy to tylko aktów seksualnych, które mają bezpośrednio na celu prokreację. Innymi słowy, poprzez stosunek seksualny (tj. penetrację pochwy).  

Takie myślenie o prawie naturalnym było rozwijane i utrzymywane na przestrzeni wieków przez ludzi żyjących w celibacie. Przedstawia obraz seksualności, w którym wszystko tak ładnie do siebie pasuje. Ale rażąco pomija wiele rzeczy. 

Na przykład łechtaczka. Ten konkretny organ żeński nie ma żadnego celu reprodukcyjnego. Jego jedynym celem jest pożądanie i przyjemność. 

Ale podczas gdy biolodzy ewolucyjni od lat próbują dowiedzieć się, skąd bierze się ewolucyjne pochodzenie tej rzeczy, teolodzy milczą na ten temat. Przecież nie mieści się w tak pięknie wysublimowanym tradycyjnym obrazie. 

Nawet papież Jan Paweł II – który w swojej „Teologii ciała” wyraża wielki szacunek dla seksualności małżeńskiej – nie ma szacunku dla łechtaczki i pozostaje w ramach tradycyjnego myślenia penetracyjnego. 

Teolodzy moralności Todd A. Salzman i Michael G. Lawler podsumowali nauczanie katolickie w swojej pracy z 2008 roku zatytułowanej  Osoba seksualna: w kierunku odnowionej antropologii katolickiej.  

„Wzajemna masturbacja, seks analny i oralny nie uświadamiają sobie celu naszych zdolności seksualnych i dlatego nie mogą być uważane za prawdziwie ludzkie ani moralne” – zauważyli, zanim wyrazili swój sprzeciw wobec tej nauki.

To, co dotyczy łechtaczki, dotyczy również innych aktów seksualnych, które nie mają potencjału prokreacyjnego, ale mogą dawać obopólną przyjemność i przyjemność. 

Czy myślenie o prawie naturalnym nie jest tutaj rażąco niewystarczające? Jeśli ciało kobiety zostało stworzone tak, aby posiadać narząd pożądania i przyjemności, czy Bóg nie miałby takiego zamiaru również w tym przypadku? 

Katolickie myślenie o prawie naturalnym wymaga tutaj aktualizacji – „teologii łechtaczki” – która uznaje, że ta część ciała ma coś do powiedzenia na temat tego, kim jesteśmy jako istoty ludzkie i kim możemy być z drugą osobą w związku pełnym miłości. 

Teologia taka, ponieważ zajmuje się narządem płciowym kobiety, odnosi się w szczególności do par heteroseksualnych i lesbijskich. 

Ale to, co można z tego wyciągnąć, można zastosować także do gejów. 

I – co nie jest bez znaczenia – stwarza przestrzeń do rozważenia naszych doświadczeń przyjemności (erotycznych lub nie) z perspektywy teologicznej i duchowej, a nie tylko czysto biologicznej i moralistycznej. ”

Read more at: https://international.la-croix.com/news/religion/why-the-catholic-church-needs-a-theology-of-the-clitoris/14057
zrodło https://international.la-croix.com/news/religion/why-the-catholic-church-needs-a-theology-of-the-clitoris/14057

Fix,
„Ale przecież tak zostaliśmy stworzeni. Ludźmi jesteśmy, nie aniołami”

Niektórzy Ojcowie K-ła (włącznie z młodym Augustynem) mieli pogląd, że w raju nie było życia seksualnego. Ostatecznie przyjmuje się, że było pożądanie, tyle, że kontrolowane i takiego typu, że nie pomniejszało drugiej osoby, uduchowione poprzez obecność Boga. Upadek sprawił, że pojawił się nieporządek i gwałtowność w pożądaniu, stąd i wstyd. Zatem, człowiek został stworzony trochę inny niż jest.
Za sprawą tego uduchowienia w raju, może narzucać się skojarzenie z byciem aniołami.
Dla mnie anielskość to cecha kobieca w sensie delikatności ciała i wrażliwości. I w powrocie do stanu pierwotnego, uwzględnienie tych specyficznych kobiecych aspektów jest podstawowe. Akurat w tym, sugestie NPR są pomocne.

@Małgorzata Sielicka
Dla mnie delikatność kobieca polega na pewnych cechach fizjologicznych: delikatniejszy ton głosu, co do zasady delikatniejsza budowa, siła mięśni, przeciętnie niższy wzrost. Może jeszcze na empatii, trosce…chociaż to też potencjalność, bo są przecież osoby, które te zdolności wykorzystują zupełnie na opak.
Ale jest też właśnie macierzyństwo. Które potrafi wyzwolić w osobie niesamowitą wręcz siłę. Czy to fizyczne, czy duchowe, dla mnie jest właśnie doświadczeniem tego, jak silny w całej swojej bezradności potrafi być człowiek.
Jest też coś takiego jak kruchość, słabość, ale to uważam za cechę ludzką generalnie. Bardzo przemijalni jesteśmy. Stanowczo za bardzo i za łatwo.

>Ostatecznie przyjmuje się, że było pożądanie, tyle, że kontrolowane i takiego typu, że nie pomniejszało drugiej osoby, uduchowione poprzez obecność Boga. Upadek sprawił, że pojawił się nieporządek i gwałtowność w pożądaniu, stąd i wstyd.

Nie ma wstydu. Jest lęk przed odrzuceniem. Jeżeli wstydzimy się pokazywać nago publicznie, to dlatego, że są takie normy społeczne, za ich złamanie są sankcje karne. W Afryce plemiona pierwotne nie mają z nagością problemu. Jeżeli żona wstydzi się swojego męża, to dlatego, że ma jakieś chore normy wyglądu swojego ciała wtłoczone przez media i dlatego boi się, że mąż ją odrzuci jak zobaczy ją prawdziwą. W ogóle nie lubimy pokazywać swojego prawdziwego ja. A właśnie przyjęcie kogoś takiego jakim jest, jest miłością. Bóg nas takimi przyjmuje. Tylko, że on nas stworzył, więc dziwne by miał nas przyjmować innymi niż jesteśmy. To raczej my budujemy w swoje głowie fałszywy obraz siebie.

@paweł,
JP2 pisze, że człowiek wstydzi się nie tyle ciała, ile pojawienie się, nowego po upadku, typu pożądliwości. Pożądliwości, która sama z siebie nie jest zdolna wytworzyć jedności.

Plemiona pierwotne nie mają problemu z nagością, bo dopiero refleksyjność wyprowadza człowieka z poziomu odruchów ku dostrzeganiu wartości.
Świat zachodu wytworzył wartości takie jak samo posiadanie i samo-panowanie i o nich pisze papież w kontekście wstydu po grzechu. Wstyd wg niego wskazuje na zagrożenie dla tych wartości konstytuujących osobę, a jednocześnie zabezpiecza je.
„Jeżeli żona wstydzi się swojego męża, to ma jakieś chore normy wyglądu swego ciała..”
Wg Jp2 jeżeli się wstydzi, to znaczy, że źrodłem jej wstydu jest odczuwanie siebie jako przedmiotu użycia przez mężczyznę.

Pani Małgorzato, chyba sie Pani myli… Kobieta nie wstydzi się gdy odczuwa siebie jako przedmiotu używanego przez mężczyzn, tylko się tym wkurza (a to jest zupełnie inne uczucie), Wstydzić się powinien mężczyzna, że tak postępuje.

Mewa,
papież dokładnie pisze w Podstawach teologii małżeńskiej (1980) tak: „Tylko nagość, która czyni kobietę przedmiotem dla mężczyzny i odwrotnie – tylko taka nagość jest źródłem zawstydzenia”.
Ma pani rację – adekwatnym uczuciem byłoby wkurzenie sie/złość/gniew. Odczuwanie wstydu w małżeństwie byłoby więc sygnałem ostrzegawczym, mówiącym o tym, że istnieje obawa bycia używaną/używanym.

Było by sygnałem ostrzegawczym, że związek jest chory, bo faktycznie mężczyzna jest z tą kobietą tylko dla jej ciała, ale najpewniej będzie sygnałem, że żona ma jakieś kompleksy i niepewnie czuje się w tej relacji.

Nadmierny wstyd w związku najczęściej jest objawem wcześniej doznanych traum, stylu wychowawczego (zwłaszcza nadmiernie surowego, a taki częsty bywa w rodzinach osób wierzących) lub lęku przed odrzuceniem. Większość tego jest wgrana w nasze głowy przed ślubem i może niewiele mieć wspólnego z tym jak traktuje nas małżonek. JPII absolutnie chybia w tym miejscu, choć bywa że osoba potraktowana wcześniej przedmiotowo może się bać.
Sam wstyd jest naturalną ludzką emocją i nie należy się go… wstydzić.
Zdolność do wstydu jest wrodzona, tak jak strach i radość. To sygnał ostrzegawczy „przekraczasz-przekroczyłeś normę, granicę, twoje zachowanie wywołać może niekontrolowany efekt dla ciebie lub innego”. I nie jest prawdą, że wstyd jest jedynie konstruktem społecznym. Społeczeństwo kształtuje normy,
ale człowiek ma też własne (np. z natury nie lubi dotyku itp.).
Tym samym wstyd może mieć wielką wartość, jeśli jest analizowany. Czemu się wstydzę? Czego? Co się stanie jak zadziałam pomimo wstydu. Może mieć wartość jeśli podchodzimy do przyjętych norm w sposób refleksyjny.

@Małgorzata
„Wg Jp2 jeżeli się wstydzi, to znaczy, że źrodłem jej wstydu jest odczuwanie siebie jako przedmiotu użycia przez mężczyznę”

To jednak niesamowite ile o tym dlaczego naga żona w obecności męża się wstydzi wiedzą osoby, które nie widziały w życiu na oczy nagiej kobiety.

Da pani radę wkleić tekst JPII gdzie mówi o tym dokładnie fakcie ?

@Małgorzata
„Plemiona pierwotne nie mają problemu z nagością, bo dopiero refleksyjność wyprowadza człowieka z poziomu odruchów ku dostrzeganiu wartości.”

Po pierwsze nie wiem czy zdaje sobie pani sprawę ale właśnie sugeruje pani, że plemiona „pierwotne” nie mają za grosz refleksji…

Z tego wynika również że Adam i Ewa także bystrością nie grzeszyli… (przed grzechem oczywiście)

Po drugie – a może właśnie refleksyjnie doszli do wniosku, że nagość w wiosce jest dla nich wartością ? może ma to związek z wysokimi temperaturami (moje dywagacje)? A może ich bóg tak wymaga ? albo cokolwiek innego.

I co z tym fantem począć ? To inna wartość niż pani wyznaje, czyli gorsza bo nie ta „najmojsza”?

Przyznam szczerze, że mam problem z chrześcijaństwem zdefiniowanym dla bardzo wąskiej grupy wyznawców:
– dla tych, których problem teoretycznie nie dotyczy (celibatariuszy)
– dla tych, których problem już nie dotyczy (ludzi w wieku x+ – nie wiem, czy x= 60, 70, 80)
– dla ludzi aseksualnych
– dla ludzi gotowych mieć 10-cioro lub 15-cioro dzieci
– dla ludzi potrafiących zdusić swoja seksualność pobożnością/religijnością (zakładam, że posty na pustyni egipskiej miały głównie ten cel)

Obrońcy przymusowego stosowania NPR pod karą grzechu śmiertelnego (czyli pod karą piekła wiecznego) starają się mówić, że im się udało i innym też się MUSI udać. Jeśli się nie udaje, to chyba są kiepskimi chrześcijanami.

Czy na pewno na tym polega Dobra Nowina? Czy nie wylądowaliśmy przypadkiem w jansenizmie?

Najboleśniejsze jest chyba to, że ten temat dotyczy tylko tych, którzy chcieli potraktować Ewangelię na poważnie. Synowie i córki zostali potraktowani jak … (niegodni)

Jeśliby się na poważnie zastanowić to chrześcijaństwo a w szczelności Kościół Rzymskokatolicki stworzył doktrynę która z biegiem czasu okazała się wewnętrznie sprzeczna i w wielu elementach stanowi samozatrzaskową pułapkę . ” (..)„prawie naturalnym”.

Ta specyficznie katolicka część moralności chrześcijańskiej uczy, że dzięki rozumowi ludzie są w stanie wyprowadzić z natury ludzkiej rozróżnienie między czynami moralnymi i niemoralnymi.

W pewnym sensie moralność jest współtworzona w naturze; człowiek potrafi sam rozeznać dobro i zło dzięki refleksji filozoficznej, nawet poza objawieniem biblijnym (..) ”
I za każdym razem kiedy dochodzi do rozwoju nauki i następuje zderzenie między wyobrażeniem świata z przed 2000 lat a realnymi dowodami na temat tego świata dochodzi do kryzysu katolickiej doktryny . Od zagadnienia roli i miejsca człowieka w świecie które było uzasadniane poprzez kosmologię geocentryczną aż po niewolnictwo ( ale i też poddaństwo chłopów ) aż poprzez zagadnienie tęczy ( zjawisko fizyki atmosfery ), przetaczanie krwi i transplantacje, szczepionki , prawa człowieka , prawo do wolności religijnej , prawa kobiet , prawa człowieka, ewolucję ( badania genetyczne w tym paleogenetyka ) aż po przez kwestię wolnej woli ( nauki o mózgu -neuronauka , pojecie wolnej woli ,samoświadomości i czym jest Dusza ?) kwestia sztucznej inteligencji , komórek zarodkowych syntetycznych etc.
Za każdym razem teologia katolicka jest na granicy załamania ponieważ zawsze jest 200 -250 lat wstecz.Teraz będziemy mieć zagadnienia życia poza ziemią i implikacji teologicznych etc. Generalnie katolicka teologia jest makabrycznie zacofana i nie wynika to bynajmniej z gruntu religijnego ale z podejścia do Nauki, jako zagrażającej ugruntowanej doktrynie a taka doktryna która lekceważy prawdę o rzeczywistości otaczającej staje się zwykłą ideologią która z prawdziwą wiarą nie ma nic wspólnego ( stanowi zespół wyobrażeń świata z przed wieków który był ograniczony przez ówczesne zdolności poznawcze człowieka )
Podam poniżej jak przed wiekami KK traktował współżycie seksualne w pozycji innej niż misjonarska wraz z całą kolumną konstrukcyjną doktrynalną teologiczno -filozoficzną
„Chrześcijańscy moraliści, kanoniści i teolodzy począwszy od okresu patrystycznego powszechnie utrzymywali, że tylko jedna postawa jest odpowiednia i naturalna dla ludzkiego stosunku płciowego.

Św. Albert Wielki, Doktor Kościoła (ok. 1206-1280): „ Natura uczy, że właściwym sposobem jest, aby kobieta leżała na plecach, a mężczyzna na brzuchu ”. (Commentarii w IV Sententiarum (Dist. XXIII-L))
Odstępstwo od tego było sankcjonowane tylko wtedy, gdy wymagała choroba lub otyłość fizyczna lub gdy istniało niebezpieczeństwo uduszenia płodu w zaawansowanych stadiach ciąży.

Wielu czytelników niewątpliwie zadaje sobie pytanie, dlaczego stanowisko misjonarskie miałoby być uważane za jedyną odpowiednią formę współżycia seksualnego między mężem i żoną. Prosta odpowiedź na to pytanie wynika z naturalnego porządku hierarchii ustanowionego przez Boga , ponieważ w małżeństwie mąż jest głową żony.

Efezjan 5:23 „ Ponieważ mąż jest głową żony , jak Chrystus jest głową Kościoła. On jest zbawicielem swego ciała.”
Pozycja misjonarska jest po prostu tego cielesnym przejawem. Gdyby było inaczej, kobieta bardziej przypominałaby mężczyznę (bardziej głowę i kontrolę), a mężczyzna bardziej kobietę (bardziej uległą i receptywną), co jest sprzeczne z naturą.

Rodzaju 1:27 „I Bóg stworzył człowieka na swój obraz: na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i kobietę”.

Św. Tomasz z Akwinu naucza tej samej koncepcji w swojej „Summie teologicznej”:

„Te gatunki różnią się raczej ze strony kobiety niż mężczyzny, ponieważ w akcie płciowym kobieta jest bierna i stanowi materię, podczas gdy mężczyzna jest podmiotem [w sposobie działania] … (Św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologica , Część druga części drugiej, Q. 154, art. 1)
Dlatego Kościół katolicki uczy, że jakakolwiek pozycja seksualna zajmowana przez małżonków, w której kobieta pełni rolę agenta (to znaczy, gdy swoimi ruchami ma większą kontrolę nad aktem seksualnym), jest sprzeczna z naturą i tradycją, a ponadto do naturalnej hierarchii ustanowionej przez Boga.

Ale są też inne powody, dla których Kościół powszechnie zalecał jedynie stanowisko misjonarskie. Najbardziej oczywistym powodem jest oczywiście to, że te inne pozycje lub „eksperymenty” są zwykle bardziej „ekscytujące” dla ludzi, którzy je praktykują, ponieważ wzmagają ich pożądanie i dają większy poziom przyjemności lub przyjemności, niż mieliby w przeciwnym razie, w oprócz tego, że czyn stał się bardziej bestialski. Dlatego właśnie tradycja kościelna uważa te inne stanowiska za sprzeczne z naturą. Głównym celem Kościoła jest zachowanie moralności i zbawienie dusz, a nie uspokajanie par o sztywnym karku i żądnych pożądliwości, które szukają nowych sposobów na potępienie siebie. Doktor Anielski, św. Tomasz z Akwinu, który doskonale zdawał sobie sprawę z seksualnego zepsucia ludzkości, w swoich pismach odnosi się także do tych najbardziej oczywistych powodów:
Św. Tomasz z Akwinu, In Libros Sententiarum , rozdział IV, sekcja 31, 2, 3: „Stosunki małżeńskie są sprzeczne z naturą, gdy unika się właściwego naczynia lub właściwej pozycji wymaganej przez naturę . W pierwszym przypadku jest to zawsze grzech śmiertelny, ponieważ nie może zrodzić się potomstwo, przez co cel natury zostaje całkowicie udaremniony. Ale w drugim przypadku [nieodpowiednich pozycji seksualnych] nie zawsze jest to grzech śmiertelny, jak twierdzą niektórzy, chociaż może być oznaką namiętności, która jest śmiertelna ; czasami to drugie może nastąpić bez grzechu, na przykład wtedy, gdy stan ciała nie pozwala na żadną inną metodę. Ogólnie rzecz biorąc, praktyka ta jest tym poważniejsza, im bardziej odbiega od naturalnego sposobu”
Mentor św. Tomasza z Akwinu, św. Albert Magnus Wielki, także Doktor Kościoła , nauczał, że odejście od „naturalnej pozycji” w stosunkach międzyludzkich, czyli męża na żonie, oznacza upodobnienie się do „brutalnego Zwierząt.” (Albert Wielki, O zdaniach , 4.31.24) Św. Tomasz z Akwinu rozwinął tę koncepcję, ucząc, że: „nie przestrzegając naturalnego sposobu kopulacji [to znaczy nie dokonując jedynie normalnego prokreacyjnego aktu małżeńskiego] albo jeśli chodzi o niewłaściwe środki lub inne potworne i zwierzęce sposoby kopulacji”, małżeństwo popełnia grzech, postępując „sprzecznie z naturalnym porządkiem aktu płciowego, jaki przystoi rodzajowi ludzkiemu”. (Św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologica, I:II, q. 154, art. 11)
Skoro św. Tomasz potępia nawet prokreacyjny akt seksualny inny niż zwykły akt małżeński, choć sam w sobie jest całkowicie prokreacyjny , kto inny jak szaleniec lub kłamca nie zgodziłby się przyznać, że Święty potępia także zmysłowe pocałunki i dotyk w małżeństwie, ponieważ takie akty nie są nawet prokreacyjne i dlatego muszą być nieskończenie bardziej grzeszne.

Thomas Sánches SJ w sprawie De sancto matrimonio sacramento potępił odwrócenie normalnej pozycji seksualnej wbrew naturze:

„Taki sposób postępowania jest całkowicie sprzeczny z prawami natury… Odwraca się nie tylko pozycja osoby, ale także jej stan: i taka jest natura rzeczy, że mężczyzna powinien działać, a kobieta składać. Sam fakt, że mężczyzna umieszcza się pod spodem, czyni go biernym, podczas gdy kobieta kładąc się na górze staje się aktywna. Któż mógłby zaprzeczyć, że przyroda jest przerażona takim wywróceniem się do góry nogami?” ( De sancto matrimonio sacramento , IX, XIV, I)
W 1215 roku duchowny Jan Teutonicus […] [ogłosił], że istnieje tylko jedna „naturalna” pozycja współżycia – to, co dziś nazywamy „pozycją misyjną”, termin ukuty w latach sześćdziesiątych XX wieku – która jest również optymalna z punktu widzenia poczęcia . Próba jakiejkolwiek innej pozycji była grzechem śmiertelnym, jego zdaniem Johannes, i wiązała się z egzotycznymi i niepotrzebnymi formami stymulacji. … Aleksander z Hales potępił coitus retro, pozycję tylnego wejścia, jako grzech śmiertelny, ponieważ łączyło się to „na sposób brutalny”. Św. Albert Wielki szczegółowo omówił cztery inne pozycje zakazane: pozycję boczną (obok siebie), siedzącą, stojącą i seks analny.
W podręcznikach wymieniono zalecaną pokutę chleba, wody i wstrzemięźliwości-(kobieta na górze) : trzy lata
Bocznie, w pozycji siedzącej, stojącej : 40 dni
Coitus retro – wejście od tyłu : 40 dni

Wzajemna masturbacja : 30 dni

Seks między kościami udowymi — wytrysk między nogami : 40 dni
Coitus in terga — seks analny : trzy lata (z osobą dorosłą); dwa lata (z chłopcem); siedem lat (zwykle); 10 lat (z duchownym)
Pierre de La Padule dodał, że seks w czasie menstruacji, seks w kościele oraz seks poprzedzony pocałunkami i pieszczotami są prawie tak samo złe, jak wspomniane wcześniej pozycje . Masturbacja była tak powszechna, że ​​groziła za nią jedynie 10-dniowa kara w przypadku mężczyzn i 30-dniowa kara w przypadku mnichów, ale kobiety używające „urządzeń erotycznych” odbywały pokutę przez rok”.
zrodło Brundage, James A., “Let Me Count the Ways: Canonists and Theologians Contemplate Coital Positions,” Journal of Medieval History, vol. 10, 1984, 81-94; Richards, Jeffrey, Sex , Dissidence and Damnation: Minority Groups in the Middle Ages, New York, 1993] (Tony Perrottet, The Holy Guide To Coital Positions, 2008

Czy ktoś wie jak się teraz Kościół zapatruje na temat zbawienia tych którzy nie przestrzegali kościelnych przepisów które później uległy zmianie? Pytam z punktu widzenia teologii, bo wiadomo że o zbawieniu ostatecznie decyduje Bóg. Ale co Kościół naucza na ten temat?

@Grzegorz
Zacznę od cytatu:
„Prócz tego stawia się pytanie, czy ze względu na większe poczucie odpowiedzialności, jakim się odznaczają współcześni ludzie, nie nadszedł już czas, aby zadanie przekazywania życia powierzyć raczej ich rozumowi i woli, aniżeli określonym procesom ich organizmów?” (Humanae Vitae)
Po prostu należy przyznać, że TAK. Definitywnie nadszedł już ten moment.

Zniesienie sankcji grzechu ciężkiego za stosowanie antykoncepcji nieporonnej (wczesnoporonnej ).Oraz oficjalne przeproszenie wszystkich par katolickich na całym świecie na które był nakładany ciężar nie do uniesienie . A w określonych skrajnych przypadkach solidne zadośćuczynienie materialne i duchowe ze strony KK

@Grzegorz,

RE „Proszę w takim razie o odpowiedź, co miałoby ulec zmianie w nauczaniu Kościoła odnośnie antykoncepcji?”

Nie będę się tu mądrzył. Odpowiedź na to pytanie dał nt. p. Krzysztof Krajewski-Siuda w powyżej cytowanym artykule sugerując, by „nie zaglądać małżonkom pod kołdrę”.

Chodzi raczej o podejście „principle based”, a mniej o szczegółowe nakazy-zakazy (kiedy już, a kiedy jeszcze nie).

Banalnie proste – zaufać ludziom.

antykoncepcja nieporonna ( niewczesnoporonna ) oraz środki barierowe -prezerwatywy, kapturki , środki oddziaływania miejscowego zmieniające ph pochwy wpływające na ruchliwość plemników , oraz w uzasadnionych przypadkach metody i technologie medyczne odwracalnej sterylizacji .Ponadto zniesienie sankcji grzechu śmiertelnego za masturbację wzajemną par i samodzielną .Nowa etyka relacyjna seksualna powinna się koncentrować na nie czynieniu zła w zakresie wymuszania seksu poprzez przemoc fizyczna i psychiczną .Norma partnerska powinna stanowić punkt odniesienia do oceny etycznej coś co jest akceptowana dla jednej pary nie będzie dobre dla innej .( różne osobowości, charaktery i temperamenty seksualne , formy ekspresji seksualnej i potrzeby psychofizyczne ) Podstawową i najważniejszą normą powinno być nie krzywdzenie drugiego człowieka poprzez narzucenie mu siłą ( psychiczną , fizyczną określonej formy realizacji potrzeb seksualnych- nie mogą stanowić zagrożenia dla zdrowia i życia ) Seks jest jak taniec towarzyski nie każdy musi tanczyć tylko i wyłącznie walca bo inni wolą hip-hop, jazz, funky jazz, disco dance, dancehall, breakdance etc.

Piotr, pamiętaj, żeby Pana Boga uświadomić „nową etyką relacyjną seksualną” , wszak Jeremiasz wyznaje, że „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; zgwałciłeś mnie” (hebr. Jr 20, 7-9) 😉

Jerzy,
wrócę jeszcze do pana wypowiedzi:
„bo współżycie seksualne z żoną nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Dlaczego ? Ano dlatego, że nie-chrześcijanie i ateiści… także współżyją z własnymi żonami i jakoś potrafią także je szanować, kochać, wychowywać dzieci etc.”

W takim razie, jaki rys szczególny nadaje współżyciu w małżeństwie fakt bycia wierzącym? Nie może być przecież tak, że ten obszar życia jest całkowicie wyjety spod wpływu wiary i poddany li tylko rozumowi?

@Małgorzata
„W takim razie, jaki rys szczególny nadaje współżyciu w małżeństwie fakt bycia wierzącym? ”

Moim zdaniem współżyciu seksualnemu w małżeństwie nasza wiara (jakakolwiek) nie nadaje żadnego rysu ani szczególnego ani żadnego innego.
To jest moje osobiste zdanie.

Ludzie współżyli na tysiące lat przed przyjściem na ziemię Jezusa, i zawsze będą współżyć. Dla przyjemności, dla bliskości, dla więzów, dla prokreacji etc. To jest biologia a nie religia.
Nie każda czynność ludzka musi być poddana wierze jak napisał @Marcin.

Nie wszystko należy „uduchawiać” i poddawać wierze. Nie jest to potrzebne.

Stąd wychodzą tylko problemy takie jak: nie wolno współżyć z żoną od tyłu, na boku, będąc pod nią, masturbować się, zatrzymywać nasienie np. prezerwatywą etc. bo to grzech ale kto z nas się obecnie przejmuje czy żona jest na dole czy na górze ? Prawie nikt bo to już nie jest grzechem. To co to za „intuicja” kazał komuś uznać to wcześniej za grzech ?
To może i masturbacja i prezerwatywa także nie będą niedługo grzechami ?
Moim zdaniem nie są i nie były i do tego nie jest mi potrzebne żadna zmiana nauczania.

Jak pisała @Joanna:
„Kiedy modlitwa to modlitwa, kiedy kuropatwa to kuropatwa, a kiedy seks to seks.”

Religia to religia, seks to seks. To różne aspekty naszego życia.

Przede wszystkim zgubą wierzących jest przeświadczenie o tym, że wiara właśnie taki szczególny rys będzie wszystkiemu nadawać. Że przeżyją lepiej, bo „zapraszają Boga”. Ale Bóg jest miłością i tam gdzie jest miłość tam będzie.
Nie szukajmy w wierze „szczególnych” doświadczeń, przeżyć, które potem opowiada się na grupie dzielenia, a zwykłego dobra.
Rysem Chrześcijańskim małżeństwa jest przysięga, która mówi o wierności. Poza kościołem też takie małżeństwa bywają, nie musimy mieć lepszego dobra, cieszmy się tym, że ludzie się kochają.

@Basia, to nie jest zgubą dopóki jest odniesieniem tylko do własnego życia. Jeśli ktoś uważa, że wiara wpływa na każdy moment życia i jest mu z tym łatwiej, to czemu nie? Gorzej jeśli swoją wizję wymusza na innych.

Poziom zafiksowania KK na sprawach seksu pokazuje to, że Teologia Ciała skupia się tylko na seksie. A przecież ciało nie tylko do tego służy. Czemu nie ma encyklik dyskutujących potrzebę zdrowego żywienia i ćwiczeń fizycznych, aby dłużej zachować w dobrym stanie ciało dane nam przez Boga? To akurat byłoby bardzo na miejscu, niezdrowy styl życia to duży problem. Ale KK tylko o seksie…

Chcesz odebrać radości stołu tym, którzy wyrzekli się radości łoża? Gdyby poza celibatem duchowieństwo było związane jakąś szczególną dietą, to na pewno już byśmy mieli dwie encykliki, jedną konstytucję i kilka adhortacji dotyczących szczegółowych przepisów dotyczących jedzenia – co, kiedy, jak, czym!

Konsekwencją grzechu pierworodnego jest rodzenie w bólu i praca w pocie czoła. Może trochę na osłodę Bóg zostawił nam seks, ale „kadra kierownicza Kościoła” wychodzi chyba z założenia, że skoro oni niosą krzyż wstrzemięźliwości, to przynajmniej będą go dźwigać w towarzystwie innych.

Czym innym jest wstrzemięźliwość bez kobiety i dzieci, a czym innym obcowanie na co dzień z kobietą która się kocha. Oni tego nie rozumieją.

Łukasz,
” Czemu nie ma encyklik dyskutujących potrzebę zdrowego żywienia i ćwiczeń fizycznych, aby dłużej zachować w dobrym stanie ciało dane nam przez Boga?”

Seks był oczkiem w głowie wszystkich starych wierzeń. I właśnie służył zdrowiu i długowieczności.
Czy byłby dla Ciebie/was, w takim razie, do pomyślenia seks tantryczny nastawiony na maksymalne czerpanie przyjemności, gdzie pracuje się z energią seksualną ceniąc jej potężną siłę kreacji? Gdzie odpowiednie panowanie i kierowanie nią sprawia, że orgazm nie wyczerpuje a pomnaża siły witalne.
Wydaje się, że ten nurt filozoficzny znajduje potwierdzenie w rozumie/wiedzy

Nie jestem pewna czy Kościół w ten sposób postrzega wierność. W końcu można się rozwieźć, żyć w ponownym związku i wszystko jest ok póki nie ma seksu… Jakby seks był jedynym wyznacznikiem wierności.

Jeśli coś „poddaje się wierze wbrew rozumowi’ TO ALBO CHORA JEST WIARA, ALBO ROZUM… Pewnie to pierwsze w religii rzymskokatolickiej (celibatariusze jako konieczni szafarze łask – pośrednicy między człowiekiem a Bogiem – plus ogrom rytuałów niezbędnych do życia, zepchnięcie osobistej relacji z Bogiem na margines na rzecz ceremonii i tzw. sakramentów) – ale to tylko taka uwaga niekatolicka. Współczuję problemu, i jest mi smutno kiedy widzę brak osadzenia w Biblii (seks jest dla małżonków radością i wyrażaniem intymnej bliskości) przy jednoczesnym pławieniu się w wytworach wyobraźni celibatariuszy, przyjmowanych jako normy dla małżeńskich sumień.

Przesadna sakralizacja seksualności człowieka to prosta droga do fiksacji i obsesji na tym tle co dokładnie widzimy w wielowiekowym nauczaniu KK a jeśli do tego dodamy nurt manicheizmu a obecnie neomanicheizmu , pelagianizmu i jasenizmu mamy miks herezji manifestujący się w skrupulanstwie i natręctwach ,zaburzeniach nerwicowych eklezjalnych .Wymuszenie celibatu nie przysłużyło się dobrostanowi psychicznemu człowieka ( nie ma to nic wspólnego z hedonizmem ) .Obecny wielki skandal związany z pedofilią klerykalną KK obnażył drastycznie ułomność nauczania KK w zakresie etyki seksualnej .
Ruszyły wielkie badania konsorcjów uniwersytetów i instytucji państwowych od Niemiec, USA, Francji,Irlandii, Australii.Za każdym razem mamy ten sam modus operandi -celibatariusze częściej dopuszczają się przemocy seksualnej i pedofilii niż osoby żonate/zamężne .Ujawniona pedofilia ma charakter zastępczy a nie preferencyjny ( pedofilia prawdziwa ).O czym to świadczy ? Wymuszony celibat u określonych osób powoduje szukanie zastępczego obiektu rozładowania popędu seksualnego ( Może to być dziecko, osoba dorosła nieporadna ,niepełnosprawna , chora etc., osoba zależna w zakonie , nowicjacie etc. ) Bardzo podobny model mamy w przypadku więzień , zakładów zamkniętych gdzie w celu zastępczym osadzeni wchodzą w relacje homoseksualne czasem związane z przemocą .Raporty są dostępne i można sprawdzić czy to jest tylko internetowe wodolejstwo czy fakty -W Australii w 2018 roku Komisja Królewska opracowująca raport dotyczący nadużyć seksualnych duchownych katolickich względem nieletnich wśród 80 sugerowanych zmian zaleciła biskupom australijskim zniesienie obowiązkowego celibatu księży diecezjalnych ponadto to cyt”„Zalecamy także, aby katolickie instytuty zakonne wdrożyły środki zapobiegające ryzyku wyrządzenia krzywdy dzieciom oraz potencjalnym dysfunkcjom psychicznym i seksualnym związanym z celibatem (..) „W przypadku wielu katolickich duchownych i osób zakonnych celibat wiąże się z izolacją emocjonalną, samotnością, depresją i chorobami psychicznymi. Przymusowy celibat mógł również przyczynić się do różnych form dysfunkcji psychoseksualnych, w tym niedojrzałości psychoseksualnej, które stanowią ciągłe zagrożenie dla bezpieczeństwa dzieci, „ źródło Raport finalny Komisji Królewskiej 17 tomów https://www.childabuseroyalcommission.gov.au/final-report , https://www.smh.com.au/national/vatican-should-consider-voluntary-celibacy-to-cut-child-abuse-risk-royal-commission-final-report-20171215-h05e7y.html

cyt” Profesor Des Cahill: W badaniach [psychologicznych i psychiatrycznych] przestępców księży kluczowymi faktami było to, że sprawcy przestępstwa byli albo niedojrzali psychicznie, albo źle rozwinięci psychicznie i cierpieli z powodu samotności, braku intymności i deprywacji seksualnej, w związku z czym stali się terroryzowani z własnymi pragnieniami seksualnymi i myśleniem seksualnym (..) Czy to oznacza, że ​​głównym powodem, dla którego ktoś może stać się przestępcą seksualnym wobec dzieci, jest deprywacja seksualna i brak relacji fizycznych?

To kultura inkubująca klerykalizm, a celibat jest jej częścią. Jednym z elementów jest brak kontaktu z kobietami. Weźmy przykład Chrześcijańskich Braci, którzy są głównym zgromadzeniem nauczycielskim chłopców w Australii. Młodzi mężczyźni, którzy kształcili się w wyłącznie męskich szkołach katolickich, uczęszczali do niższych seminariów męskich, a następnie do nowicjatów wyłącznie męskich, być może poszli na uniwersytet i zostali nauczycielami, ale nie mieli zbyt dużego kontaktu z kobietami . Potem żyli w społecznościach wyłącznie męskich, ucząc w szkołach wyłącznie męskich.
Eugen Drewermann argumentowałby, że jest to psycho-duchowy przepis na katastrofę i właśnie to wydarzyło się wśród Braci Chrześcijańskich w Australii. 22 procent dopuściło się przemocy seksualnej wobec chłopców, którymi się opiekowali, zwłaszcza w sierocińcach i szkołach rolniczych na obszarach wiejskich.
zy zniesienie zakazu obowiązkowego celibatu spowodowałoby zmniejszenie liczby przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci w Kościele katolickim?

Kiedy przyjrzeliśmy się Kościołom katolickim obrządku wschodniego, odkryliśmy, że praktycznie nie ma tam przypadków wykorzystywania seksualnego duchownych, ponieważ w tych kościołach wschodnich księża mają wybór między zawarciem małżeństwa lub niezawarciem związku małżeńskiego. W Kościele katolickim obrządku łacińskiego [kapłani] przyjęli celibat w ramach pakietu kapłańskiego. Właśnie dlatego Komisja Królewska zaleciła – i częściowo opierała się na naszym raporcie – australijscy biskupi katoliccy zwrócili się do Watykanu z prośbą o dopuszczenie osób pozostających w związku małżeńskim do kapłaństwa katolickiego. (..)
zrodło https://www.dw.com/en/australia-child-sex-abuse-study-notes-catholic-church-mandatory-celibacy-as-cause/a-41817456

Jak się czyta Teologię Ciała, słucha nauk przedmałżeńskich to w rodzi się w człowieku romantyczna wizja pięknego małżeńskiego pożycia. Że problemy to rzadkość a nawet jeśli się już pojawiają to umocnią związek, ubogacają go i przez to miłość będzie jeszcze silniejsza. To romantyczna wizja. Czytając Teologię ciała miałem wrażenie że autor przedstawia swoje wyobrażenia o idealnym związku coś w rodzaju „sielanki”.