Jeśli Kościół ma przyczynić się do przemiany świata, sam musi zostać trwale przekształcony. Jeśli reforma, czyli zmiana formy struktur instytucjonalnych, ma przynieść dobre owoce, musi ją poprzedzać i jej towarzyszyć ożywienie „układu krążenia” Kościoła – a jest nim właśnie duchowość.
W początkach Kościoła, kiedy pytano chrześcijan, czym są ich praktyki – nową religią czy nową filozofią? – odpowiadali: to droga1. To sposób podążania za Tym, który powiedział: „Ja jestem Drogą”. Do tej wizji chrześcijanie stale wracali na przestrzeni dziejów, zwłaszcza w czasach kryzysów.
Zadaniem światowego Synodu Biskupów jest anamneza. Ma on przypomnieć, ożywiać i pogłębiać dynamiczny charakter chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo było drogą na początku, ma pozostać drogą teraz i na wieki.
Kościół jako wspólnota pielgrzymów jest żywym organizmem, a to oznacza, że ma zawsze być otwarty, przemieniający się i ewoluujący. Synodalność, czyli wspólna droga (syn-hodos), oznacza nieustanne otwieranie się na Ducha Bożego, przez którego zmartwychwstały, żywy Chrystus żyje i działa w Kościele. Synod jest okazją do wspólnego wsłuchania się w to, co Duch mówi do Kościołów dzisiaj.
Kościół jest tajemnicą. Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma
W najbliższych dniach mamy wspólnie zastanowić się nad pierwszymi owocami drogi ożywienia synodalnego charakteru Kościoła na naszym kontynencie. To tylko mała część długiej podróży. Ten niewielki, ale jakże ważny fragment historycznego doświadczenia europejskiego chrześcijaństwa należy widzieć w szerszym kontekście, w barwnej mozaice globalnego chrześcijaństwa przyszłości.
Musimy jasno i zrozumiale powiedzieć, co chce i co może uczynić dzisiejsze chrześcijaństwo europejskie, aby być odpowiedzią na radości i nadzieje, na smutek i trwogę całej naszej planety – planety, która jest dziś siecią różnych połączeń, a jednocześnie pozostaje pełna podziałów i licznych zagrożeń na skalę globalną.
Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami
Spotykamy się w Czechach – kraju z dramatyczną historią religijną. To między innymi początki reformacji w XIV wieku, wojny religijne w XV i XVII wieku oraz ciężkie prześladowania Kościoła w wieku XX. W hitlerowskich i stalinowskich więzieniach i obozach koncentracyjnych chrześcijanie uczyli się tu praktycznego ekumenizmu i dialogu z niewierzącymi, solidarności, dzielenia się, ubóstwa, zgłębiali „naukę krzyża”.
Kraj ten w wyniku przemian społeczno-kulturowych przeszedł trzy fale sekularyzacji: „miękką sekularyzację”, polegającą na szybkim przejściu od społeczeństwa rolniczego do przemysłowego; twardą, gwałtowną laicyzację pod rządami reżimu komunistycznego; i kolejną „miękką sekularyzację” podczas przejścia od państwa totalitarnego do kruchej pluralistycznej demokracji w epoce postmodernistycznej. To właśnie te przemiany, kryzysy i wyzwania zmuszają nas do znajdowania nowych dróg i możliwości głębszego zrozumienia tego, co istotne.
Papież Benedykt XVI, odwiedzając ten kraj po raz pierwszy, sformułował ideę, że Kościół, podobnie jak w świątyni jerozolimskiej, powinien tworzyć przestrzeń zwaną „dziedzińcem pogan”. Podczas gdy sekty przyjmują tylko tych, którzy są w pełni posłuszni i zaangażowani, Kościół musi otwierać się na duchowych poszukiwaczy, na tych, którzy choć nie identyfikują się w pełni z jego nauczaniem i praktykami, odczuwają jednak pewną bliskość z chrześcijaństwem.
Jezus powiedział: „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,40). Ostrzegał swoich uczniów przed gorliwością rewolucjonistów i inkwizytorów, przed ich próbami odgrywania roli aniołów Sądu Ostatecznego i zbyt pochopnego oddzielania ziarna od plew. Także św. Augustyn mówił, że wielu z tych, którzy myślą, iż są na zewnątrz Kościoła, w rzeczywistości jest wewnątrz, a wielu z tych, którzy myślą, że są wewnątrz, w rzeczywistości jest na zewnątrz.
Znak jedności
Kościół jest tajemnicą. Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma. Wierzymy i wyznajemy, że Kościół jest tajemnicą, sakramentem, znakiem (signum) – znakiem jedności całego rodzaju ludzkiego w Chrystusie. Kościół jest dynamicznym sakramentem, jest drogą do tego celu.
Całkowite zjednoczenie jest celem eschatologicznym, który może zostać w pełni osiągnięty dopiero na końcu historii. Dopiero wtedy Kościół będzie całkowicie i doskonale jeden, święty, powszechny i apostolski. Dopiero wtedy zobaczymy i odzwierciedlimy Boga w pełni, takiego, jakim On jest.
Zadaniem Kościoła jest podtrzymywanie w sercach ludzi żywego pragnienia dążenia do tego celu, a jednocześnie opieranie się pokusie uznania za ostateczną i doskonałą jakiejkolwiek formy Kościoła, jakiegokolwiek stanu społecznego, jakiegokolwiek stanu wiedzy religijnej, filozoficznej czy naukowej.
Musimy odróżniać każdą konkretną formę Kościoła w historii od jego formy eschatologicznej. Oznacza to, że musimy odróżnić Kościół w drodze, Kościół walczący (ecclessia militans) od zwycięskiego Kościoła w niebie (ecclesia triumphans). Uważanie Kościoła będącego gdzieś w środku swojej historii za doskonałą ecclesia triumphans prowadzi do triumfalizmu, niebezpiecznej formy bałwochwalstwa. Co więcej, ecclessia militans, jeśli nie oprze się pokusie triumfalizmu, może stać się instytucją grzeszną i wojowniczą.
Z pokorą wyznajemy, że w historii chrześcijaństwa zdarzało się to wielokrotnie. Te tragiczne doświadczenia prowadzą nas teraz do mocnego przekonania, że misją Kościoła jest być źródłem duchowej inspiracji i przemiany, w pełni szanując wolność sumienia każdej osoby ludzkiej oraz odrzucając wszelkie użycie siły i wszelkie formy manipulacji.
Podobnie jak władza polityczna, tak samo wpływ moralny i duchowy autorytet mogą być nadużywane, co pokazały skandale związane z nadużyciami seksualnymi, psychologicznymi, ekonomicznymi i duchowymi w Kościele, zwłaszcza wykorzystywanie najsłabszych i najbardziej bezbronnych.
Wyjść poza nasze obecne granice
Stałym zadaniem Kościoła jest misja. Misja w dzisiejszym świecie nie może być „rekonkwistą”, wyrazem nostalgii za utraconą przeszłością, prozelityzmem, manipulacją, próbą wepchnięcia poszukujących w istniejące mentalne i instytucjonalne granice Kościoła. Przeciwnie, granice te muszą być poszerzane i wzbogacane właśnie przez doświadczenia poszukujących.
Jeśli poważnie traktujemy zasadę synodalności, to misja nie może być rozumiana jako proces jednostronny, ale raczej jako towarzyszenie w duchu dialogu i dążenie do wzajemnego zrozumienia. Synodalność jest procesem uczenia się, w którym nie tylko uczymy innych, ale także uczymy się sami.
Wezwanie do otwarcia „dziedzińca pogan” w świątyni Kościoła, czyli wezwanie do integracji poszukujących, było pozytywnym krokiem na drodze synodalności w duchu II Soboru Watykańskiego. Dziś jednak musimy pójść dalej. Coś się stało z całą świątynną formą Kościoła i nie wolno nam tego ignorować.
Przed wyborem na Stolicę Piotrową kard. Jorge Mario Bergoglio przypomniał słowa Pisma Świętego: Jezus stoi u drzwi i puka. Ale dzisiaj, dodał, Jezus puka od wewnątrz. On chce wyjść na zewnątrz, a my musimy pójść za Nim. Musimy wyjść poza nasze obecne granice mentalne i instytucjonalne, aby dotrzeć szczególnie do ubogich, zepchniętych na margines, cierpiących.
Kościół ma być szpitalem polowym – ta idea papieża Franciszka wymaga dalszego rozwinięcia. Szpital polowy musi mieć wsparcie Kościoła, który jest w stanie zaoferować właściwą diagnozę (odczytywanie znaków czasu); profilaktykę (wzmocnienie systemu odporności na zaraźliwe ideologie, takie jak populizm, nacjonalizm czy fundamentalizm); oraz leczenie i rekonwalescencję (w tym proces pojednania i leczenia ran po czasach przemocy i niesprawiedliwości).
Do tego ważnego zadania Kościół pilnie potrzebuje sojuszników – jego droga musi być wspólna, jak w słowach „wspólna droga” (syn-hodos). Nie wolno nam podchodzić do innych z dumą i arogancją tych, którzy posiedli prawdę, bo prawda jest księgą, której nikt z nas jeszcze nie przeczytał do końca. Nie jesteśmy posiadaczami prawdy, lecz miłującymi prawdę i kochającymi Jedynego, który może powiedzieć: Ja jestem Prawdą.
Jezus odpowiedział na pytanie Piłata nie teorią, ideologią czy definicją prawdy. Dał świadectwo prawdzie, która przekracza wszelkie doktryny i ideologie. Objawił prawdę, która się dzieje, która jest żywa i osobista. Tylko Jezus może powiedzieć: Ja jestem Prawdą. A jednocześnie mówi: Ja jestem Drogą i Życiem.
W ranach świata
Prawda, która nie jest żywa i nie jest drogą, byłaby ideologią, zwykłą teorią. Ortodoksja musi być połączona z ortopraksją – właściwym działaniem. Ale nie wolno nam zapominać o trzecim, głębszym wymiarze życia w prawdzie. Wymiarem tym jest „ortopatia”, właściwa pasja, pragnienie, wewnętrzne doświadczenie – czyli duchowość.
Przede wszystkim właśnie poprzez duchowość – duchowe doświadczenia poszczególnych wierzących i całego Kościoła – Duch stopniowo wprowadza nas w pełnię prawdy. Te trzy wymiary potrzebują siebie nawzajem. Chociaż ortodoksja (właściwe idee) może być atrakcyjna intelektualnie, bez ortopraksji (właściwego działania) jest nieskuteczna, a bez ortopatii (właściwego odczuwania) okazuje się zimna, niedojrzała i płytka.
Nowa ewangelizacja i synodalna przemiana Kościoła i świata to proces, w którym musimy nauczyć się czcić Boga w nowy i głębszy sposób – w Duchu i w prawdzie. Nie możemy obawiać się, że niektóre formy Kościoła umierają: „Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24). Nie możemy szukać Żyjącego wśród umarłych. W każdej kolejnej epoce historii Kościoła musimy ćwiczyć sztukę duchowego rozeznania, odróżniając w drzewie Kościoła gałęzie żywe od tych, które są suche i martwe.
Triumfalizm, kult martwego Boga, musi zostać zastąpiony przez pokorną kenotyczną eklezjologię. Życie Kościoła polega na uczestniczeniu w paradoksie Paschy: chwili dawania siebie i samotranscendencji, przemiany śmierci w zmartwychwstanie i nowe życie.
Oczyma wiary możemy zobaczyć więcej niż tylko ciągle trwający proces tworzenia (creatio continua). W historii – a zwłaszcza w historii Kościoła – możemy również dostrzec procesy wcielenia (incarnatio continua), cierpienia (passio continua) i zmartwychwstawania (ressurectio continua).
Doświadczenie paschalne rodzącego się Kościoła zawiera w sobie zaskoczenie, że zmartwychwstanie nie jest wskrzeszeniem przeszłości, lecz radykalną przemianą. Trzeba pamiętać, że nawet oczy tych, którzy byli Jezusowi najbliżsi i najdrożsi, nie rozpoznały Zmartwychwstałego. Maria Magdalena poznała Go po głosie, Tomasz – po ranach, pielgrzymi do Emaus – przy łamaniu chleba.
Także dzisiaj ważną częścią życia chrześcijańskiego jest poszukiwanie Żyjącego Chrystusa, który przychodzi do nas w wielu zaskakujących – niekiedy anonimowych – formach. Wchodzi przez zamknięte drzwi strachu; tęsknimy za Nim, kiedy się w strachu zamykamy. Przychodzi do nas jako głos, który przemawia do naszych serc; tracimy Go, jeśli pozwolimy się ogłuszyć hałasowi ideologii i komercyjnej reklamy. Ukazuje się nam w ranach naszego świata; jeśli zignorujemy te rany, nie mamy prawa powiedzieć za apostołem Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój!”. Ukazuje się nam jako nieznany podróżnik w drodze do Emaus; będziemy za Nim tęsknić, jeśli nie zechcemy dzielić się chlebem z innymi, nawet z obcymi.
Jako signum, znak sakramentalny, Kościół jest symbolem owego „powszechnego braterstwa” będącego eschatologicznym celem dziejów Kościoła, ludzkości i całego procesu stworzenia. Wierzymy i wyznajemy, że jest to signum eficiens – skuteczne narzędzie tego procesu zjednoczenia. Aby to osiągnąć, niezbędne jest połączenie kontemplacji i działania. Wymaga to „eschatologicznej cierpliwości” wobec świętego niepokoju serca (inquietas cordis), który może zakończyć się dopiero w ramionach Boga na końcu czasów. Modlitwa, adoracja, sprawowanie Eucharystii i „miłość polityczna” są wzajemnie kompatybilnymi elementami procesu ubóstwienia, uchrystusowienia świata.
Diakonia polityczna tworzy kulturę bliskości i solidarności, empatii i gościnności, wzajemnego szacunku. Buduje mosty między ludźmi różnych narodów, kultur i religii. Jednocześnie diakonia polityczna pozostaje także w służbie kultu, jest częścią tej metanoi, w której rzeczywistość ludzka i międzyosobowa zostaje przemieniona, otrzymując boską jakość i głębię.
Jak przysięga małżeńska
Kościół uczestniczy w przemianie świata przede wszystkim poprzez ewangelizację, która jest jego główną misją. Owocność ewangelizacji polega na inkulturacji, wcielaniu wiary w żywą kulturę, w sposób myślenia i życia ludzi. Ziarno słowa musi być zasiane wystarczająco głęboko w dobrej glebie. Ewangelizacja bez inkulturacji jest jedynie powierzchowną indoktrynacją.
Europejskie chrześcijaństwo było zawsze uważane za paradygmatyczny przykład inkulturacji: stało się dominującą siłą w europejskiej cywilizacji. Stopniowo jednak uwidoczniły się wady i cienie tego rodzaju ewangelizacji. Od czasów oświecenia byliśmy w Europie świadkami swoistej „ekskulturacji” chrześcijaństwa, sekularyzacji kultury i społeczeństwa. Proces sekularyzacji nie spowodował zaniku chrześcijaństwa, jak oczekiwali niektórzy, ale wywołał jego przemianę. Pewne elementy ewangelicznego orędzia, które były zaniedbywane przez Kościół w czasach jego bliskiego związku z władzą polityczną, stały się częścią świeckiego humanizmu.
Bez inkulturacji ewangelizacja jest jedynie powierzchowną indoktrynacją. Jej owocność polega na wcielaniu wiary w żywą kulturę, w sposób myślenia i życia ludzi
II Sobór Watykański starał się położyć kres „wojnom kulturowym” między katolicyzmem a świecką nowoczesnością i chciał włączyć właśnie te wartości (np. nacisk na wolność sumienia) do oficjalnego nauczania Kościoła poprzez dialog (Hans Urs von Balthasar mówił o „rabowaniu Egipcjan”). Dlatego pierwsze zdanie soborowej konstytucji Gaudium et spes brzmi jak przysięga małżeńska – Kościół obiecał współczesnemu człowiekowi miłość, szacunek i wierność, solidarność i otwartość na jego radości i nadzieje, jego smutki i trwogi.
Ta oferta nie spotkała się jednak z wzajemnością. Dla współczesnego człowieka Kościół wydawał się zbyt starą i mało atrakcyjną narzeczoną. Co więcej, życzliwość Kościoła wobec współczesnej kultury pojawiła się w czasie, gdy nowoczesność zmierzała do swojego kresu.
Rewolucja kulturalna 1968 roku była chyba zarówno punktem kulminacyjnym, jak i końcem epoki nowoczesności. Rok 1969, kiedy człowiek stanął na Księżycu, a wynalezienie mikroprocesora zapoczątkowało erę internetu, można uznać za symboliczny początek nowej epoki: postmodernistycznej. Epoka ta charakteryzuje się w szczególności paradoksem globalizacji – z jednej strony niemal uniwersalnym połączeniem, z drugiej radykalnym pluralizmem.
Ciemna strona globalizacji ujawnia się właśnie teraz. Wystarczy przywołać globalne rozprzestrzenianie się przemocy, od ataków terrorystycznych na Stany Zjednoczone w 2001 r. aż po terroryzm państwowy rosyjskiego imperializmu i obecne rosyjskie ludobójstwo w Ukrainie; pandemie chorób zakaźnych; niszczenie środowiska naturalnego oraz niszczenie klimatu moralnego poprzez populizm, fake newsy, nacjonalizm, radykalizm polityczny i fundamentalizm religijny.
Pierre Teilhard de Chardin był jednym z pierwszych proroków globalizacji (on nazywał ten proces „planetaryzacją”), umiejscawiając ją w ten sposób w szerszym kontekście rozwoju kosmosu. Teilhard twierdził, że kulminacyjna faza procesu globalizacji nie będzie wynikać z automatyzmu rozwoju i postępu, ale ze świadomego i dobrowolnego zwrócenia się ludzkości ku „jednej sile, która jednoczy bez niszczenia”. Widział tę moc w miłości rozumianej tak jak w Ewangelii. Miłość jest samorealizacją poprzez samotranscendencję.
Głęboko wierzę, że ten decydujący moment dokonuje się właśnie teraz i że zwrot chrześcijaństwa ku synodalności, przemiana Kościoła w dynamiczną wspólnotę pielgrzymów może mieć wpływ na losy całej rodziny ludzkiej. Odnowa synodalna może i powinna być zaproszeniem, zachętą i inspiracją DLA WSZYSTKICH, aby wspólnie szli, razem wzrastali i dojrzewali.
„Układ krążenia” Kościoła
Czy dzisiejsze chrześcijaństwo europejskie ma odwagę i energię duchową, by oddalić groźbę „zderzenia cywilizacji”, przekształcając proces globalizacji w proces komunikacji, dzielenia się i wzajemnego wzbogacania – w civitas ecumenica, szkołę miłości i „powszechnego braterstwa”?
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Gdy pandemia koronawirusa doprowadziła do opustoszenia i zamknięcia kościołów, zastanawiałem się, czy ten lockdown nie jest proroczym ostrzeżeniem. Tak może wkrótce wyglądać Europa, jeśli nasze chrześcijaństwo nie zostanie ożywione, jeśli nie zrozumiemy, co „Duch mówi do Kościołów” dzisiaj.
Jeśli Kościół ma przyczynić się do przemiany świata, sam musi zostać trwale przekształcony: musi być ecclesia semper reformanda. Jeśli reforma, czyli zmiana formy, na przykład pewnych struktur instytucjonalnych, ma przynieść dobre owoce, musi ją poprzedzać i jej towarzyszyć ożywienie „układu krążenia” Kościoła – a jest nim właśnie duchowość. Nie możemy skupić się tylko na poszczególnych narządach i zaniedbać tego, co je łączy i co napełnia je Duchem i życiem.
Wielu „rybaków ludzkich” ma dziś podobne uczucia do galilejskich rybaków nad brzegiem jeziora Genezaret, kiedy po raz pierwszy spotkali Jezusa: „Mamy puste ręce i puste sieci, pracowaliśmy całą noc i nic nie złapaliśmy”. W wielu krajach Europy kościoły, klasztory i seminaria są puste lub niemal puste.
Jezus mówi nam to samo, co powiedział wyczerpanym rybakom: spróbuj ponownie, wypłyń na głębię. Spróbować ponownie znaczy: nie powtarzać starych błędów. Potrzeba wytrwałości i odwagi, aby opuścić płycizny i wypłynąć na głębię.
Niech nasze spotkanie w Pradze będzie odważnym i błogosławionym krokiem w tej długiej i wymagającej podróży.
„Dlaczego się boisz, czy nie masz wiary?” – mówi Jezus podczas wszystkich burz i kryzysów. Wiara jest odwagą wypłynięcia na głębię, drogą przemiany (metanoia) Kościoła i świata, wspólną drogą synodalności (syn-hodos). To droga od paraliżującego lęku (paranoi) do metanoi i „pronoi”, do dalekowzroczności, roztropności, rozeznania, otwarcia na przyszłość i otwartości na Boże wyzwania w znakach czasu.
Wystąpienie wygłoszone 6 lutego 2023 r. w Pradze podczas europejskiego zgromadzenia synodalnego. Tłumaczenie: Katolicka Agencja Informacyjna, z pewnymi zmianami. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst ukazał się także w kwartalniku „Więź” wiosna 2023. To część bloku „Wyjść w nieznane”.
Pozostałe teksty:
Tomasz Terlikowski, Wyruszyć w drogę po zburzeniu Świątyni;
Zbigniew Nosowski, Nadzieja w wyjściu;
Sebastian Duda, Wyjść z Kościoła czy wyjść z grobu?;
Justyna Nowicka, Duchowość przyszłości. Między Baumanem a Rahnerem
Przeczytaj też: „Ulotne, jakże ulotne”, czyli co może łączyć wiarę i niewiarę
Za dużo w tym wszystkim hołdowania zmianie bliżej nieokreślonej. Z innej strony – skutki aggiornamento w liturgii są już dostrzegalne. Oczywiście in minus. Większość traktuje spór wokół nowego mszału w kategoriach estetycznych, a tutaj rozchodzi się o coś głębszego.
Wydaje mi się, że Kościół, który “powstał” po Vaticanum II jest “pisany na kolanie”. Niech mi będzie wybaczone wracanie do sporu wokół mszy, do ostatniego soboru , ale tam (“na soborze” i w dyskusji o liturgii) trzeba szukać po części problemów, które dzisiaj przerodziły się w inne, bardziej złożone.
Ucieczka od stwierdzenia, że Kościół “posiada”( to niedoskonałe określenie) jedyną Prawdę jest niebiezpiecznym otwarciem się na świat, na to, co on dyktuje. Po co mówić o “szczycie działalności Kościoła”w liturgii (mam na myśli dokument soboru – Sacrosanctum concilium), skoro traktuje się ją jako wyświechtany rytuał, coś trącącego myszką ? Po co nawracać nie wierzących, zabłąkanych, skoro Prawda świętego Kościoła nie jest tą jedyną ?
Skąd ten liberalizm odnośnie Prawdy ? Odnosi się wrażenie, że część Kościoła (publicystów, wiernych, księży etc. na czele z papieżem) zmienia klasyczną koncepcję prawdy na coś pluralistycznego. Skąd ten brak odwagi, odpowiedzialności i głośniejszego wołania o nawrócenie ? Skąd to bratanie się z światem poprzez propagowanie wizji otwartego Kościoła ? Otwartego, który, tak mi się wydaje, przyjmuje w sposób bezrefleksyjny współczesną krytykę i “dyktaturę relatywizmu”.
Z innych przemyśleń – wspominanie o. Chardina SJ – jawnego heretyka Kościoła Katolickiego wydaje się kolejnym niebezpiecznym “łykiem” skażonego słowa bez świadomości jego negatywnych skutków co do chwiejnej duchowości niektórych wiernych, o nauczaniu Kościoła nie wspominając.
Pytasz skąd? Z praktyki. Model trydencki Kościoła istniał wyłącznie w oparciu o przymus państwowy. Gdy ów przymus upadł i dano ludziom wolność, to okazało się, że trydencka wizja Kościoła jest nie do zrealizowania i trzymanie się jej będzie ekspresową drogą do sekularyzacji i upadku. Szczytowym momentem była histeria antymodernistyczna Piusa X, która przypominała dziecko siedzące w piaskownicy i machające łopatką z okrzykami “tylko ja mam rację”, wielce zdziwione, że inne dzieci nie chcą się już z nim bawić. Kościół musiał więc wypracować model, który będzie się sprawdzać w normalnych czasach, a więc takich, gdzie religia jest świadomym wyborem, a nie wynikiem osadzenia na tronie takiego, czy innego władcy.
Zaś co do liturgii, to błagam, bez przesady. Trydent w reformie liturgii był jedynie próbą unifikacji wielu tradycji liturgicznych istniejących lokalnie, a za “odwieczne” przyjmował coś, co istniało ledwie 200 lat. Współcześnie liturgia trydencka nie odpowiada na potrzeby ludzi, więc dobrze, że jako taka przeszła do lamusa. To również powinna być nauczka dla tych, co chcą cokolwiek ogłaszać “po wsze czasy”, bo zawsze się to potem odbija potężną czkawką na szkodę Kościoła.
Ogolnie zgoda, choc stwierdzenie, ze liturgia trydencka nie odpowiada na potrzeby ludzi, to daleko idace uogulnienie zakrawajace o nieprawde. Gdyby tak bylo, to nie byloby wzrostu popularnosci tego typu praktyk na Zachodzie, gdzie ogolnie liczba praktykujacych katolikow idzie w dol.
Wzrost popularności mszy trydenckich jest wyłącznie zjawiskiem kontrkulturowym, istniejących w oderwaniu od samej liturgii. Gdyby opozycją miało być noszenie kartofla na kiju, to by nosili kartofla, a nie modlili się po łacinie.