Zima 2024, nr 4

Zamów

Bóg mówi przez kryzysy. Pytania na długą „wielką sobotę” Kościoła

Zbigniew Nosowski, 2022. Fot. Więź

Reformowanie Kościoła nie może być celem samym w sobie. W pierwszym rzędzie chodzi o odradzanie chrześcijaństwa w sobie i wokół siebie. Dlatego należy skupiać się przede wszystkim na odradzaniu katolickości, a nie ratowaniu katolicyzmu jako światopoglądu czy ideologicznego fundamentu.

Przemija na naszych oczach postać Kościoła, jaki dobrze znaliśmy, tak jak przemija postać świata. Umierają formy życia kościelnego, do których byliśmy przyzwyczajeni (i które dawniej bez wątpienia były życiodajne), ale dziś ich żywotność się wyczerpała.

Przypuszczam, że wielu rektorów pustoszejących polskich seminariów duchownych czuje się obecnie trochę jak syndycy masy upadłościowej. Mają świadomość nieuchronności zmian, dostrzegają błędne decyzje z przeszłości, nie są pewni przyszłości, poszukują po omacku nowych odpowiedzi. Wszystko dzieje się jednak pod czujnym okiem biskupów, którym w większości wciąż się wydaje, że można zawrócić Wisłę kijem.

Eklezjalna „wielka sobota” w XXI stuleciu będzie trwała długo. Wciąż nie sięgnęliśmy dna, od którego można się będzie odbić

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Na takie diagnozy niektórzy reagują lękiem lub oburzeniem. Pewien rodzaj lęku jest także we mnie – bo to, co nieznane, zawsze napawa niepokojem. A przed nami przecież wejście w nową rzeczywistość, której nie potrafimy jeszcze nawet sobie wyobrazić, ani trafnie nazwać, ani dobrze zrozumieć. Nie wiadomo ani dokąd idziemy, ani którędy, ani jak długa droga jest przed nami. To równanie ma wiele niewiadomych.

Ale nie ma we mnie oburzenia, a tym bardziej rozpaczy wobec takich diagnoz. Wiara podpowiada mi, że tutaj potrzeba innego spojrzenia. Chrześcijaństwo również tym razem, jak mówią jego wielcy prorocy, jest nie za nami, w czasie przeszłym – lecz przed nami, jako zadanie. I choć równanie ma tak wiele niewiadomych, to wiara podpowiada, że ostatecznie wynik będzie ten sam: Chrystus prawdziwie zmartwychwstał! (Choć nie wiemy, co to będzie oznaczać w praktyce eklezjalnej).

W dzisiejszej refleksji o Kościele akcent trzeba więc położyć nie na próby ratowania przeszłości, lecz na wysiłek budowania przyszłości. Kościół jest przecież ekspertem od umierania i zmartwychwstawania. „Podobnie jak o ciągłym stwarzaniu (creatio continua), możemy mówić także o resurrectio continua, trwającym wskrzeszaniu”1 – przekonuje ks. Tomáš Halík w swej wizjonerskiej książce Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany.

W publikowanym obok tekście czeski teolog ukazuje historię Kościoła jako kontynuację Wielkiej Nocy. Pewne formy życia Kościoła umierają, a w ich miejsce pojawiają się nowe. W perspektywie wiary zatem zanikanie form, do których byliśmy dotychczas przyzwyczajeni, to nie powód do rozpaczy, lecz wezwanie do odrodzenia. Nie czas więc ronić łzy nad światem, który odchodzi, skoro trzeba odkrywać i rozpoznawać nieznaną przyszłość.

Długie „pomiędzy”

Obecnie jednak trzeba przejść przez długą dolinę cienia. Poczucie zagubienia może być czasem jeszcze trudniejsze do zaakceptowania niż samo przemijanie dawnych form. Chciałoby się bowiem szybko znaleźć jakąś czarodziejską różdżkę, która sprawi, że Kościół będzie nowy, świeży i zreformowany. Nawet wśród wielu osób rozumiejących powagę sytuacji panuje niepokojąca skłonność do poszukiwania takiego cudownego rozwiązania. Takiej różdżki jednak nie ma i nie będzie.

Między śmiercią a zmartwychwstaniem Jezusa było zstąpienie do piekieł. To czas Wielkiej Soboty. Jeśli Kościół ma współcześnie powtarzać drogę Jezusa od umierania do wstania z martwych – to trzeba sobie uświadomić, że eklezjalna „wielka sobota” będzie w XXI stuleciu trwała długo. Tak jak obecna międzyepoka jest czasem stopniowego wykluwania się nowej ery dla ludzkości, tak w wymiarze duchowym dzisiejszy kairos oznacza nieuchronność duchowej niepewności, a nawet zagubienia. Nie znajdziemy bowiem prostej recepty na odnowę Kościoła ani pewności, że wdrażane reformy realnie, a nie tylko deklaratywnie uczynią go sakramentem zbawienia – czytelnym znakiem i skutecznym narzędziem Bożej miłości i przychylności wobec każdego człowieka.

To będzie długa „wielka sobota” również dlatego, że – jak mi się wydaje – wciąż nie sięgnęliśmy dna, od którego można się będzie odbić. Takie przekonanie to nie efekt wiedzy tajemnej, lecz intuicja wynikająca z doświadczeń ostatnich lat. Ilekroć wydawało mi się, że najgorsze już za nami, miałem rację: tylko mi się wydawało. Szybko pojawiały się bowiem jakieś nowe sensacyjne informacje o kolejnych pseudomistycznych perwersjach duchowo-seksualnych popełnianych przez duszpasterzy obdarzonych sakralnym autorytetem działania in persona Christi.

Ostatnio na duchowe wymioty zebrało mi się, gdy czytałem doniesienia z Francji o rozbieranych spowiedziach prowadzonych przez ks. Michela Santiera. Ten ceniony duszpasterz, a później popularny biskup, opiekun francuskich ruchów odnowy Kościoła, zachęcał niektórych uczestników założonej przez siebie wspólnoty charyzmatycznej, aby po wyznaniu każdego z grzechów zdejmowali z siebie jedną część ubrania. I tak do totalnego obnażenia… Zaburzony duszpasterz czerpał satysfakcję seksualną z sakralnego obnażania, do którego zmuszał swoich dorosłych penitentów. A działo się to w ramach sakramentu pojednania przed tabernakulum!

A na dodatek w tym przypadku Stolica Apostolska oraz biskupi francuscy – i to nie przed dwustu czy choćby dwudziestu, ale przed dwoma laty! – postanowili ukryć sprawę przed oczami gawiedzi. Bp Santier w czerwcu 2020 r. ogłosił, że zrezygnuje ze swego stanowiska, podając jako powód stan zdrowia oraz „inne trudności, jakie napotkał”. Papież Franciszek rezygnację przyjął, ale dopiero siedem miesięcy później Santier odszedł z diecezji, bez żadnych dalszych wyjaśnień, i wiódł spokojny żywot cenionego emeryta. Ostatecznie (bardzo delikatne) sankcje kościelne nałożono na niego w październiku 2021 r.

Sprawa wyszła na jaw dopiero rok później. Rzecz jasna, natychmiast odnalazły się inne osoby, które spowiadając się u Santiera, doświadczyły takiej samej przemocy duchowej i psychicznej. Biskupi francuscy zapłonęli wstydem, ale z Watykanu jakoś nie słychać głosów, że pora drastycznie zerwać z kulturą sekretu, która niczego nie chroni, a jedynie kompromituje Kościół, czyniąc go nieczytelnym sakramentem zbawienia.

Jak widać, zło jest o wiele bardziej pomysłowe, niż się nam wydaje. Zapewne czeka nas więc jeszcze niejedno upokorzenie dotychczasowych potężnych autorytetów, odkrycie nieznanych perwersji oraz nieopisanych dotychczas form wykorzystania duchowo-seksualnego pod płaszczykiem troski duszpasterskiej oraz innych form przemocy i nadużyć władzy.

Nie pokładać nadziei w człowieku

We Francji w zakonie dominikanów wciąż trwają przecież prace nad pełnymi raportami dotyczącymi aktów przemocy duchowej, psychicznej i seksualnej, jakich dopuszczali się bracia Thomas i Marie-Dominique Philippe’owie. Nie dobiegły jeszcze również końca dodatkowe rozległe badania historyczne zlecone przez wspólnotę L’Arche, a dotyczące jej założyciela Jeana Vaniera, który stosował podobne praktyki w ramach kierownictwa duchowego wobec dorosłych kobiet. A kiedyś – raczej później niż prędzej – ruszą w końcu niezależne badania także w polskich archiwach kościelnych. Co prawda, do tego czasu kurialne półki z teczkami będą już solidnie wyczyszczone, ale i tak zapewne materiału nie zabraknie.

Piszę to bez żadnej satysfakcji, wręcz ze złością. Marzę bowiem o czasach, w których nie będziemy musieli w „Więzi” zajmować się katolickim dziennikarstwem śledczym2. Zarazem jednak towarzyszy mi już pewien spokój ducha. Wiem bowiem, że najgorsze mam za sobą.

Mnie osobiście nie spotka w tej dziedzinie już bowiem nic bardziej bolesnego niż upadek autorytetu Jeana Vaniera, który był dla mnie współczesnym prorokiem chrześcijaństwa i człowieczeństwa jako twórca wspólnot wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną. Okazało się jednak, że potrafił on przewrotnie i manipulacyjnie wykorzystywać właśnie to, w czym był mistrzem – wrażliwość na ludzką słabość, kruchość i ranliwość – do stosowania duchowej przemocy wobec kobiet, które zaufały mu we własnych sytuacjach kryzysowych. W ramach kierownictwa duchowego doprowadzał je do pieszczot fizycznych z nim samym aż po seks oralny przedstawiany jako wyższy poziom wtajemniczenia mistycznego3.

To właśnie Vanierowi zawdzięczam moje kluczowe doświadczenie chrześcijańskie: ruch Wiara i Światło. Rozczarowanie założycielem nie zmienia faktu, że staram się iść drogą, którą on wskazywał – bo to droga słuszna. Jean miał rację: Jezus kocha w sposób szczególny ludzi słabych, Kościół to wspólnota wokół Eucharystii i ubogich, a osoby z niepełnosprawnościami mogą być dla nas nauczycielami człowieczeństwa. Boleśnie przekonałem się jednak, że nie w człowieku mamy pokładać nadzieję, lecz w samym Bogu.

Podobne podejście przydałoby się bardzo w polskiej dyskusji o dziedzictwie Jana Pawła II. Zrozumiałe rozczarowanie, z jakim przyjmowane są nowe informacje o niejasnej roli papieża w systemowym ukrywaniu przestępstw pedofilii klerykalnej, nie powinno bowiem prowadzić do odrzucenia niewątpliwego dobra, które było i nadal jest owocem jego działalności na wielu polach.

Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach

Odczarowywania ludzkich autorytetów nauczył nas zresztą także obecny papież. W wielu kręgach katolickich, które uznawały Franciszka za ostatnią deskę ratunku Kościoła, duże rozczarowanie wywołała jego powściągliwa postawa wobec wojny w Ukrainie, a zwłaszcza zdumiewająca, jak na tego papieża, łagodność wobec zbrodniczych działań Kremla i Cerkwi rosyjskiej. W moich dalszych rozważaniach Franciszek będzie jednak pojawiał się czasem jako istotny pozytywny punkt odniesienia. Jego przecież zasługą jest trafne zdiagnozowanie pewnych chorób współczesnego Kościoła i rozpoczęcie procesów odnowy.

Bóg mówi przez kryzysy

W ciemnej nocy Kościoła najważniejsze wydaje mi się ocalenie wiary i nadziei w sobie samym. Dlatego – jak pisaliśmy w poprzednim numerze „Więzi” – należy skupiać się przede wszystkim na odgruzowywaniu chrześcijaństwa, na odkrywaniu aktualnej głębi przesłania Ewangelii, na odradzaniu katolickości, a nie ratowaniu katolicyzmu jako światopoglądu czy ideologicznego fundamentu4.

Trzeba myśleć także o krótko- i długofalowych wizjach głębokiej reformy Kościoła. Nie jako wspomnianych cudownych receptach, lecz jako pomysłach na duchowe, teologiczne, instytucjonalne, prawne i dyscyplinarne narzędzia odnowy. Krótkookresowo powinny one umożliwiać inicjowanie procesów zmian, które będą rozsadzały mentalność klerykalną i przyspieszały przemianę świadomości współczesnych chrześcijan (to przecież kwestia kluczowa!). Długookresowo natomiast trzeba mieć na uwadze całościową wizję nowej katolickiej reformy, na wzór tej XVI-wiecznej – o czym rozmawiamy obok z historykiem Kościoła Massimem Faggiolim.

Wiosną 2021 r. Sebastian Duda trafnie nazwał ten upragniony proces „nowym Soborem Trydenckim”5. Rzecz jasna, w wizji „nowego Trydentu” nie chodzi o zorganizowanie ogólnoświatowego zgromadzenia kościelnych hierarchów w Watykanie czy jakimkolwiek innym miejscu – choć sobór też będzie w którymś momencie niezbędnym ogniwem tego procesu. Zwłaszcza nie chodzi tu tylko o reformy struktur kościelnej władzy. Trzeba zejść do istoty wiary, zrewitalizować chrześcijaństwo6, a nie tylko zreformować Kościół. Czyli uruchomić procesy podobne do katolickiej reformy potrydenckiej, będącej odpowiedzią na reformację.

Wydaje się, że o czymś podobnym mówi ks. Tomáš Halík, gdy pisze: „Próby reformatorskie nie mogą pozostać na poziomie zmian instytucjonalnych struktur i kilku akapitów w katechizmie, kodeksie prawa kanonicznego czy podręcznikach moralności. Skuteczność reformy i żywotność Kościoła zależą od tego, czy uda się ponownie dotrzeć do duchowej głębi i egzystencjalnego wymiaru wiary”7. Powtórzmy więc: reformowanie Kościoła nie może być celem samym w sobie; w pierwszym rzędzie chodzi o odradzanie chrześcijaństwa w sobie i wokół siebie.

Od szkicowania projektów reform nie można jednak uciekać. Poniżej przedstawiam – jedynie tytułem przykładu – wybrane wewnątrzkościelne wymiary tego głębokiego procesu odnowy. Docelowo powinien obejmować wiele wymiarów życia Kościoła – mówiąc tradycyjnie: ad intra i ad extra (może nawet te granice trzeba zredefiniować?) – a nie tylko niektóre z tych sfer.

Nie aspiruję żadną miarą do pełni obrazu, sam dla siebie potrzebuję jednak te obszary zidentyfikować i je hasłowo opisać. Rzecz jasna, więcej tu pytań niż odpowiedzi. A właściwie to odpowiedzi prawie w ogóle tu nie ma, a nawet jeśli one poniżej padną, to są jedynie propozycjami, które trzeba dalej ucierać w nowotrydenckim tyglu. Mają niekiedy być jedynie poruszeniem współczesnej wyobraźni eklezjalnej. Przecież jeśli stoi przed nami „opcja Abrahama”, to jej istotnym elementem jest wędrówka w nieznane.

Ta lista służy także nasłuchiwaniu – otwieraniu „uszu wiary” w wędrówce przez mrok. Prowadząc podcast Półprzewodnik po nocy ciemnej, nauczyłem się bowiem od moich rozmówców, jak ważną rzeczą dla osób poruszających się w ciemności jest uważne słuchanie. Bóg mówi do nas także przez kryzysy. Z pewnością nie chce, abyśmy w eklezjalną „wielką sobotę” siedzieli w „grobie” kościelnych struktur, rozpaczając lub celebrując pustkę i zagubienie. Ten czas to raczej zaproszenie do ciszy, modlitwy, słuchania, myślenia i poszukiwań.

Może – skoro to ubodzy są, obok Eucharystii, największym skarbem Kościoła – warto pomyśleć o sakramencie ubogich, a przynajmniej nabożeństwie posłania do ubogich?

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Ważne wydaje mi się tu jeszcze podstawowe założenie „metodologiczne”. W katolickim duchu „i-i” (a nie „albo-albo”) proces długofalowej odnowy powinien być nastawiony na szukanie rozwiązań, które będą miały zdolność łączenia różnych kościelnych frakcji ponad istniejącymi podziałami. Nie powinno w nim chodzić o to, żeby postawić na swoim i przeforsować jakieś od dawna proponowane rozwiązania, lecz by szukać nowych form na nowe czasy. Innymi słowy, proces ten powinien być skierowany w głąb, a nie do przodu czy do tyłu.

Poniżej wymieniam, mówiąc tradycyjnym językiem, jedynie wewnątrzkościelne wymiary „nowego Trydentu”. Oddzielnymi zagadnieniami – o olbrzymim znaczeniu dla powodzenia tego procesu – są kwestie dialogów Kościoła: z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, z innymi religiami, z niewierzącymi, z postwierzącymi, ze światem, ze współczesną kulturą i sztuką oraz z demokracją i światem polityki8.

Dziesięć wymiarów eklezjalnej reformy

1. Solidny remont domu to nie tylko odmalowanie fasady budynku. Zacząć go trzeba od osuszenia, zabezpieczenia i ocieplenia fundamentów. W tym przypadku za fundamentalny uważam wymiar egzystencjalny. Przecież głównym powodem odchodzenia ludzi ze wspólnoty wiary jest złe doświadczenie Kościoła, w którym nie znajdują odpowiedzi na swoje poszukiwania ani nie potrafią dostrzec Boga. A na złe doświadczenie Kościoła nie ma lepszej odpowiedzi niż dobre doświadczenie Kościoła.

Dla przyszłości naszej wspólnoty kluczowe jest więc to, aby ci, którzy w niej świadomie trwają, byli w stanie zaproponować – odchodzącym, postwierzącym, poszukującym i wszystkim, którzy mogą być tym zainteresowani – możliwość dobrego doświadczenia Kościoła jako wspólnoty modlitwy i miłości.

2. Z wymiarem egzystencjalnym ściśle powiązany jest aspekt duchowy. Zerkam na fascynującą książkę Jaroslava Pelikana Jezus przez wieki9. Autor ukazuje w niej znaczenie Jezusa w historii kultury Zachodu. Przekonuje, że każda epoka odkrywała dla siebie jakiś intrygujący dla niej wizerunek Nauczyciela z Nazaretu. Według autora w minionym stuleciu Jezus miał głównie twarze wyzwoliciela i człowieka, który należy do świata. Jaki aspekt osoby i życia Jezusa będzie najważniejszy dla ludzi w wieku XXI?

W tym wymiarze istotne wydaje mi się także odnowione rozumienie duchowości. Jakiego rodzaju mistykiem ma być chrześcijanin przyszłości, skoro Karl Rahner twierdził, że albo będzie on mistykiem, albo go w ogóle nie będzie?10 Na pewno duchowość to nie tylko pobożne praktyki religijne, lecz także specyficzne przeżywanie własnej codzienności, więzi rodzinnych, pracy, czasu wolnego, zaangażowania społecznego czy politycznego. Duchowość oczywiście nie ogranicza się zresztą do granic Kościoła. Jak więc przedstawiać specyfikę duchowości chrześcijańskiej?

3. Wiara chrześcijańska jest sprawą głęboko osobistą, ale nie jest sprawą prywatną. Dlatego bardzo ważny jest też wymiar wspólnotowy jako główne zakorzenienie dla wyznawców Chrystusa. Kościół przyszłości będzie prawdopodobnie budował swoje struktury inaczej niż obecnie. Przy przejściu od religii losu do religii wyboru spadnie znaczenie parafii terytorialnej, a wzrośnie rola mniejszych grup i wspólnot, które są dla swych członkiń i członków środowiskami autentycznego życia chrześcijańskiego.

W jaki sposób zorganizować zatem struktury kościelne na dole, aby nie zabijały życia, były otwarte i zapraszające (por. wymiar egzystencjalny), a także umożliwiały spełnianie elementarnych wymogów administracyjnych? Jak w przyszłości unikać pułapek, w które czasem wpadają małe grupy, gdy na ich czele stają zbyt charyzmatyczni wizjonerzy? Jak wspierać te małe grupy, aby były podstawowymi wspólnotami kościelnej przynależności i wiarygodności?

4. Wyrazem wiary wspólnoty chrześcijańskiej jest wspólna modlitwa liturgiczna. Wokół liturgii dziś toczy się wiele wewnątrzkatolickich sporów. Może aby je przezwyciężyć, a zarazem sprawić, aby liturgia była tym, czym być powinna, należy zacząć od pytań najprostszych: po co i dlaczego?

Zwłaszcza po ogólnoświatowej pandemii i zamknięciu kościołów trzeba na nowo przyjrzeć się pięknej definicji ostatniego soboru, że ofiara eucharystyczna to „szczyt i źródło życia chrześcijańskiego”. Były bowiem długie okresy, kiedy absolutna większość wierzących katolików nie mogła uczestniczyć w Eucharystii w sposób uznawany za pełny. A jednak byli w Kościele – tyle że bez realnego dostępu do źródła i możliwości wejścia na szczyt. Jakie z tego wyciągnąć wnioski do myślenia o liturgii na przyszłość (a także o sakramentach sprawowanych we wspólnocie)?

A jak wybrnąć ze ślepej uliczki, jaką jest wydany przez papieża Franciszka zakaz sprawowania liturgii trydenckiej? Trzeba poszukać innych pomysłów niż spychanie sympatyków tej formy Mszy do podziemia11. Czy właściwym rozwiązaniem byłoby usankcjonowanie odrębnego rytu wewnątrz Kościoła? Czy można zaczerpnąć jakąś inspirację od anglikanów, gdzie obok siebie współistnieją nurty High Church, Low Church i Broad Church?

Warto też rozważyć nowe etapy reformy liturgicznej, odpowiadające na współczesne bolączki i potrzeby. Wychodząc naprzeciw miłośnikom tradycji, można by poszukać rozwiązań łączących różne wrażliwości. Np. w bardziej wspólnotowych momentach liturgii duchowny stałby, jak obecnie, za ołtarzem, zwrócony twarzą „do ludu”, co wyrażałoby wspólne z pozostałymi uczestnikami szukanie Boga w Jego Słowie i w zgromadzonym ludzie; natomiast w momentach najbardziej misteryjnych, podczas liturgii eucharystycznej, mógłby przechodzić na drugą stronę ołtarza, stając przed nim, czyli byłby skierowany wspólnie ze wszystkimi uczestnikami ku Bogu.

Proces długofalowej odnowy Kościoła powinien być nastawiony na szukanie rozwiązań, które będą miały zdolność łączenia różnych kościelnych frakcji ponad istniejącymi podziałami

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

5. Jak wiadomo, lex orandi, lex credendi, czyli modlimy się tak, jak wierzymy. Zatem do wyjścia z liturgicznych ślepych uliczek niezbędny jest duży wysiłek doktrynalny (zresztą nie tylko w tym celu). Do nowego zrozumienia liturgii niezbędne wydaje się odnowione teologiczne rozumienie kapłaństwa i roli duchownych w Kościele. Jak wskazuje obok Massimo Faggioli, jest to jeden z tematów najbardziej zaniedbanych przez II Sobór Watykański.

Nowa teologia kapłaństwa urzędowego (czy służebnego) powinna unikać pułapek sakralizacji duchownych i klerykalizmu oraz mądrze powiązać powołanie duchowne z kapłaństwem powszechnym. Nie da się oczywiście uniknąć poważnej dyskusji nad obowiązkiem celibatu dla księży (nie po to, by nadążać za światem, lecz w trosce o dostępność Eucharystii dla wierzących). Wielkim zadaniem jest też nowa wizja biskupstwa – na wzór służby, a nie monarchii.

Doktrynalnego namysłu wymagają również sakramenty, czyli widzialne znaki, przez które Kościół oficjalnie daje nam niewidzialne łaski. Skoro XX-wieczna teologia tyle mówiła o odkrywaniu sakramentalności całego życia chrześcijańskiego, to może nie trzeba ograniczać oficjalnej liczby sakramentów do siedmiu, jak to ujmują katechizmy? Może – skoro to ubodzy są, obok Eucharystii, największym skarbem Kościoła – warto pomyśleć o sakramencie ubogich, a przynajmniej nabożeństwie posłania do ubogich?

A czy w ramach tego procesu da się bez wzbudzania nowych podziałów w Kościele (jak stało się u anglikanów) odpowiedzieć na postulaty święceń kapłańskich dla kobiet? To jedna z najtrudniejszych kwestii, bo zderzają się tu skrajnie odmienne teologie i wrażliwości. Na pewno rozmowa na ten temat będzie łatwiejsza, gdy katolicka teologia kapłaństwa zostanie odklerykalizowana i pozbawiona zbędnej sakralności. Jest tu też miejsce na podejście kreatywne, np. pewien niemiecki teolog prywatnie mówił mi, że jego zdaniem dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie specjalnego sakramentu dla kobiet (chodziło mu o szukanie rozwiązania w jakiś sposób „salomonowego”).

6. Wszelka doktryna kościelna musi mieć na uwadze aspekt pastoralny. Tu w ramach „nowego Trydentu” niezbędne jest wypracowanie zwłaszcza nowej wizji duszpastersko zorientowanego życia Kościoła w swoich podstawowych komórkach (zob. wymiar wspólnotowy).

Odpowiedzi wymagają pytania, co dalej z parafiami terytorialnymi. Jak mogą rozszerzać się parafie personalne i współistnieć z terytorialnymi? Jakie zadania powierzać świeckim asystentom pastoralnym? Czy proboszcz ma pozostać także menedżerem parafii, czy też można oddzielić funkcje duszpasterskie od zarządzania? Czy w diecezjach zachęcać rozproszonych księży do życia we wspólnotach kapłańskich odpowiedzialnych pastoralnie za określony teren? Jak organizować duszpasterstwo, które będzie wychodziło do ludzi, a nie tylko na nich oczekiwało? Co to w praktyce znaczy, że Kościół ma być szpitalem polowym?

Ale żeby nie skupić się tylko na pytaniu „jak”, trzeba także zastanowić się, czemu ma to wszystko służyć. Kto jest podmiotem duszpasterstwa? Czy Kościół powstaje z góry na dół, czy też od dołu do góry? Czy rodzina jest naprawdę Kościołem domowym, czy tylko tak się ładnie mówi? A jeśli jest Kościołem domowym, to co z tego wynika dla Kościoła lokalnego?

7. Krótko wspomnę także wymiar estetyczny. Po pierwsze dla Kościoła bardzo ważne jest odwrócenie procesu, jak to nazywa ks. Halík, ekskulturacji katolicyzmu, który znacząco wsparł sekularyzację nowoczesnych społeczeństw. Po drugie zaś nowa estetyka powinna być ważnym nośnikiem treści „nowego Trydentu” – tak jak barok wspierał odnowę potrydencką, niosąc odpowiedzi na lęki ówczesnych ludzi.

8. „Nowy Trydent” musi także wyciągnąć wnioski z historii II Soboru Watykańskiego i uwzględnić wymiar instytucjonalny. Historyk Kościoła Massimo Faggioli trafnie wskazuje bowiem na słabość ostatniego soboru, jaką jest niedostatek nowych instytucji, które służyłyby wcielaniu w życie zmian teologicznych

Pod tym względem na pewno wielkim zadaniem jest głęboka reforma kurii rzymskiej. Mówi się o jej konieczności od dziesiątków lat, ale wciąż nie było odważnego, który by się za nią wziął. Papież Franciszek przygotowywał swoją reformę przez całe dziewięć lat, a i tak można powiedzieć, że w sumie góra urodziła mysz. Zmiany nie są na razie głębokie, a na dodatek wzmacniają centralistyczną pozycję Stolicy Apostolskiej, co jest sprzeczne z zapowiedziami.

Potrzebne są jednak nowe kościelne instytucje także na dole, nie tylko w centrali. Za niezbędne uważam na przykład wprowadzenie do struktury Kościoła nowych niezależnych instytucji kontrolnych. Tytułem przykładu wymienię znany już postulat powoływania rzecznika praw osób skrzywdzonych w Kościele utworzonego na wzór świeckich ombudsmanów. Najlepiej gdyby byli to równolegle: świecka kobieta i świecki mężczyzna jako – niezależni od hierarchii kościelnej – instytucjonalni gwaranci troski o osoby skrzywdzone we wspólnocie wiary (jest to jedna z ogłoszonych w 2020 r. rekomendacji Inicjatywy „Zranieni w Kościele”12).

9. Tworzenie nowych instytucji wymaga oczywiście zmian w wymiarze prawnym. Po latach marginalizacji wzrasta obecnie w Kościele świadomość znaczenia prawa kanonicznego – a jednocześnie świadomość skali nieznajomości tego prawa i nieumiejętności wykorzystywania go przez przełożonych kościelnych.

W wymiarze prawnym szczególnie oczekiwane jest (po uzgodnieniach doktrynalnych) rozdzielenie władz w Kościele. Obecnie w ręku biskupa skupia się (mówiąc językiem świeckim) i władza ustawodawcza, i wykonawcza, i sądownicza. Postulatem minimum do wprowadzenia jest utworzenie sądów kościelnych niezależnych od biskupa – dotychczasowa sytuacja wręcz zachęca przecież do rozmaitych nadużyć.

Niezbędne jest także wreszcie – zgodnie z zapowiedziami papieża Franciszka – wprowadzenie do wewnętrznego życia Kościoła reguł przejrzystości i rozliczalności. Podejmowane decyzje powinny być umotywowane, przynajmniej wobec określonych gremiów, sprawozdania finansowe winny być jawne, a zasada rozliczalności praktycznie wcielona w życie. Dotyczyć to powinno i placówek misyjnych, i parafii, i diecezji, i zakonów, i organizacji kościelnych, i Stolicy Apostolskiej. Trzeba także opisać reguły kontroli władzy w Kościele.

Absolutnie niezbędne jest wreszcie wprowadzenie zmian w zasadach przebiegu procesów karnych kanonicznych, które doprowadzą do realnego upodmiotowienia osoby skrzywdzonej wykorzystaniem seksualnym (obecnie ma ona status świadka, a nie strony, więc formalnie nie ma nawet dostępu do akt sprawy i informacji o jej przebiegu). Pod względem uprawnień osoby pokrzywdzonej prawo kanoniczne jest obecnie daleko w lesie za prawem świeckim.

10. Nowe prawo będzie wymagało również przepisów operacjonalizujących kontrolę, przejrzystość i rozliczalność. To wymiar dyscyplinarny. Łatwo bowiem zapisać piękne deklaracje w encyklikach, a nawet w prawie kanonicznym. Muszą jednak istnieć narzędzia, które będą tworzyły konkretne wymagania (np. terminy, których należy przestrzegać w poszczególnych działaniach), a przez to będą służyły rzeczywistej, a nie tylko papierowej realizacji zadekretowanych celów i uchwalonych przepisów.

Sprawą bardzo istotną jest doprecyzowanie zasad rozliczalności przełożonych kościelnych. Minął już bowiem trzyletni okres obowiązywania ad experminentum papieskiego motu proprio Vos estis lux mundi, które po raz pierwszy stworzyło procedurę składania i rozpatrywania skargi wobec działań biskupów i wyższych przełożonych zakonnych. Akurat Polska ma tu spore doświadczenie, gdyż w naszym kraju liczba skarg na biskupów była, o ile wiadomo, najwyższa, a większość oskarżonych hierarchów otrzymała jakieś watykańskie sankcje.

Ciekawym przykładem nowych (a w istocie bardzo starych) rozwiązań dyscyplinarnych może być postulat przywrócenia – w przypadku niektórych ciężkich grzechów lub przestępstw kanonicznych – długotrwałej pokuty. Polegałaby ona na ogłoszonych publicznie sankcjach, które mogą mieć charakter duchowy lub inny.

Takie rozwiązanie mogłoby znaleźć przykładowe zastosowanie w dwóch – całkowicie różnych – gorąco dyskutowanych w Kościele sytuacjach. Po pierwsze, mogłoby ono tworzyć czytelną perspektywę przywrócenia do pełnej komunii kościelnej osób rozwiedzionych, a żyjących w powtórnych związkach małżeńskich, bez lekceważenia powagi i tragedii rozpadu małżeństwa sakramentalnego.

Po drugie (przy podkreśleniu wszelkiej odmienności), takie przepisy mogłyby znaleźć zastosowanie np. w odniesieniu do sprawców wykorzystywania seksualnego czy skompromitowanych przełożonych kościelnych, którzy ich kryli. Przy słusznym bowiem akcentowaniu sprawiedliwości w tej dziedzinie (brakuje jej dramatycznie i jestem gorącym orędownikiem egzekwowania jej wymagań) we wspólnocie chrześcijańskiej powinna pozostawać otwarta furtka miłosierdzia dla tych przestępców czy hierarchów, którzy będą uczciwie pokutować. Warunkiem powinno być jednak – zwłaszcza w przypadku hierarchów – publiczne ogłoszenie winy wraz z uzasadnieniem oraz odbycie przepisanej (długiej, a nie banalnej, jednorazowej) pokuty13.

Najprostsze drogowskazy

Zarysowana wyżej wizja pytań na „wielką sobotę” Kościoła to obecnie zdecydowanie raczej eklezjalne marzenie niż program. Jego podjęcie i realizacja wymagałyby olbrzymiego wysiłku intelektualnego i sprawności organizacyjnej.

Na dość podobnym wstępnym rozeznaniu opiera się Synod o synodalności. Trzeba mu zatem kibicować, bo może on otworzyć drogę do uruchomienia w przyszłości szerszej wizji „nowego Trydentu”. Co prawda, na obecnym etapie synodu wydaje się to mało prawdopodobne, najwięcej jest tam bowiem trudnych do spełnienia obietnic. Niewykluczone też, że na obietnicach (i rozczarowaniu) wszystko się skończy.

Zarysowana wyżej wizja pytań na „wielką sobotę” Kościoła to obecnie zdecydowanie raczej eklezjalne marzenie niż program. Jego podjęcie i realizacja wymagałyby olbrzymiego wysiłku intelektualnego i sprawności organizacyjnej

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Znowu zatem pozostaje bezradność? I tak, i nie. Tak, albowiem przełomowy charakter przemian powoduje, że stajemy wobec nich autentycznie z pustymi rękami i bez dobrych pomysłów w głowie. Nie, albowiem w wymiarze duchowym dostrzeżenie i uznanie swojej bezradności jest szansą nawrócenia. Długofalowe spojrzenie, które tu postuluję, pozwala także wyleczyć się z reformatorskich złudzeń, dążących do wprowadzania zmian obliczonych na szybki efekt. Skala i zakres niezbędnych reform są jednak tak potężne, że przerastają możliwości nie tylko jednostek, ale i pokolenia.

Na dodatek zapewne 99 proc. czytelników tego tekstu nie będzie miało żadnego wpływu na decyzje o rozwiązaniach zastosowanych ostatecznie w wymiarze Kościoła powszechnego. Tym bardziej trzeba więc – nie tracąc z oczu perspektywy długofalowej reformy – przyjąć założenie, że w codziennym eklezjalnym życiu odgruzowywanie chrześcijaństwa w nas i wokół nas jest obecnie o wiele ważniejsze niż reformowanie Kościoła. Dostrzeżenie tej prawdy oznacza, że choć trzeba i warto podyskutować o wielkim procesie „nowego Trydentu”, to dla naszego osobistego chrześcijańskiego zaangażowania najważniejsze jest to, co dzieje się w podstawowych wspólnotach kościelnych – tych, za które odpowiadamy i na które mamy wpływ.

Takie wspólnoty wiarygodności chrześcijańskiej można też oddolnie tworzyć. Do czynienia dobra nie trzeba przecież pozwolenia biskupa diecezjalnego, wystarczy impuls sumienia. Budujmy więc takie inicjatywy dające dobre doświadczenie Kościoła – wspólnoty wokół Eucharystii i ubogich.

Trzymajmy się w nich najprostszych sprawdzonych drogowskazów. Powinno być tam miejsce przede wszystkim na modlitwę, duchową lekturę Pisma Świętego i praktyczną miłość bliźniego. Ważne, żeby ta ostatnia była konkretnym działaniem, angażującym nasz czas i ręce, dotykającym ran drugiego człowieka, a nie tylko kolejnym przelewem na cele dobroczynne.

I niech te wspólnoty pozostają – w duchu „nowego Trydentu” – otwarte dla postwierzących. Abyśmy mogli wspólnie szukać odpowiedzi na pytania „wielkiej soboty” – ci, co już znaleźli, ale potem zgubili; ci, co stale szukają i nigdy znaleźć nie mogą, oraz ci, co już kiedyś znaleźli, ale nadal chcą poszukiwać. A może dostrzegą to również ci, którym wydaje się, że niczego szukać nie muszą.


1 T. Halík, Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany, tłum. T. Maćkowiak, Kraków 2022, s. 204.
2 Tych reportaży śledczych nie publikujemy na łamach kwartalnika „Więź”, lecz w serwisie internetowym Więź.pl.
3 Więcej pisałem o tym m.in. w: Najtrudniejsza wiadomość świata, Więź.pl, 23.02.2020.
4 Kategorie katolickości i katolicyzmu rozumiem zgodnie z propozycją ks. Tomáša Halíka z książki Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany. Por. także publikowany obok tekst Halíka Synodalność – nowa reformacja?.
5 S. Duda, Drugi Sobór Trydencki niezbędnie potrzebny, „Więź” 2021, nr 1.
6 O rewitalizacji chrześcijaństwa trafnie pisze Marek Kita: Pogorzelcy spod znaku nadziei, „Więź” 2022, nr 3.
7 T. Halík, Popołudnie chrześcijaństwa…, dz. cyt., s. 10–11.
8 Część z tych tematów omawiamy w innych miejscach tego numeru „Więzi”. Sebastian Duda pisze o spotkaniu „nowego Trydentu” z duchowością postwierzących. Dział kulturalny poświęcamy kwestiom nowej estetyki chrześcijańskiej, zaś w dziale społecznym dyskutujemy o roli chrześcijan w postnowożytnej polityce.
9 J. Pelikan, Jezus przez wieki, tłum. A. Pawelec, Kraków 1993.
10 Zob. K. Rahner, Im Gespräch. Band 2: 1978–1982, red. P. Imhof i H. Biallovons, München 1983, s. 34.
11 O tym, że ograniczanie czy tym bardziej zakazywanie liturgii trydenckiej jest nieuzasadnione, pisaliśmy w „Więzi” już w 1999 r., długo przed jej „uwolnieniem” przez Benedykta XVI.
12 Być głosem skrzywdzonych. Rekomendacje Inicjatywy „Zranieni w Kościele”, Więź.pl, 21.04.2020, www.wiez.pl/2020/04/21/byc-glosem-skrzywdzonych-rekomendacje-inicjatywy-zranieni-w-kosciele [dostęp: 23.11.2022].
13 Zob. mój tekst Dwa radykalizmy Jezusa, „Tygodnik Powszechny” 2015, nr 30. Zwracałem tam uwagę, że Jezus głosił równocześnie radykalizm wymagań i radykalizm miłosierdzia. Współcześnie są one w życiu Kościoła mocno rozdzielone. Moim zdaniem połączenie obu Jezusowych radykalizmów w kościelnej praktyce może się dziś dokonać przede wszystkim poprzez ożywienie trzeciego radykalizmu – w zakresie pokuty.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2022 jako część bloku tematycznego „Co zrobić z Kościołem?”
Pozostałe teksty bloku:
Ks. Tomáš Halík, Synodalność – nowa reformacja?
Czego Kościół może nauczyć się ze swojej historii, rozmawiają Massimo Faggioli, ks. Stanisław Adamiak, Sebastian Duda i Zbigniew Nosowski

Sebastian Duda, Lękać się razem z zalęknionymi? Postwierzący i „nowy Trydent”

Podziel się

2
Wiadomość

Panu K. już dziękujemy. Ani o niego, ani o takie chrześcijaństwo bynajmniej nie zabiegamy. Oczom wszystkich okazało się jakim jest ekspertem i od umierania i od zmartwychwstawania. I jak nieomylny, i jak święty jest. Na nic zda się odbijanie tu od dna, nawet gdyby próbowano. Nic gorszego od zła odnawianego. I nie o naśladowanie chodzi tu Doskonałości, w permanentnym poczuciu bylejakości, ale o życie według praw natury i przemiany. Nie wiążmy tej instytucji na siłę z Chrystusem. Rozstać się tu trzeba z tym co dotąd było. Nie w poczuciu zagubienia, ale oszukania. I nie utraty obrzędowości, bo to jest kultura wspólna naszej duchowości. Żeby życie nie uciekło nam na nawracaniu innych, czy na sanacji kościoła – kosztem osobistej relacji z Bogiem.