Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Lękać się razem z zalęknionymi? Postwierzący i „nowy Trydent”

Sebastian Duda. Warszawa, wrzesień 2020. Fot. Jakub Halcewicz / Więź

Chrześcijaństwo, które przedstawia zmartwychwstanie jako tanie uśmierzenie lęku, staje się jedną z wielu łatwych „dróg duchowych”, niczym coaching. W takiej wizji osoby trawione podstawowym egzystencjalnym lękiem nie potrafią się odnaleźć. Ale przecież chrześcijaństwo to nie poprawianie samopoczucia.

Od tej świadomości nie warto już dłużej uciekać. Nie warto jej dużej wypierać żadnym tanim optymizmem, żadnym łudzącym, pobożnym życzeniem. Wiemy już z całą pewnością: nadszedł albo właśnie nadchodzi punkt zwrotny w dziejach chrześcijaństwa. Nie chodzi tu tylko o wzmagającą się kompromitację instytucji Kościoła rzymskokatolickiego czy o pogłębiającą się zapaść feudalnej formy obecnego w nim (ale i w innych denominacjach) systemu klerykalnego. Sprawa jest jeszcze poważniejsza.

W obrębie cywilizacji Zachodu nie tylko katolicy, ale i chrześcijanie wszystkich innych wyznań doświadczają momentu szczególnego przesilenia. Liczba osób deklarujących odejście od wiary w Chrystusa w zachodnich społeczeństwach z roku na rok rośnie coraz gwałtowniej. Na nic zdaje się pocieszanie, że w innych rejonach świata (przede wszystkim w Afryce) nie mamy do czynienia z postępującym upadkiem religii chrześcijańskiej albo że ludzie porzucają tradycyjne wspólnoty kościelne na rzecz chrześcijaństwa pentekostalnego czy wulgarnego neokalwinizmu – promującego zbawienie jako osiąganie ziemskich bogactw i prestiżu, opartego na tzw. teologii sukcesu. Kairos ewidentnego kryzysu stał się już nazbyt oczywisty, by zakrywać go iluzją uspokajających liczmanów.

„Nowy Trydent” powinien być przede wszystkim propozycją – dla wierzących i postwierzących – uzdrawiania lęku przez wiarę

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Chrześcijaństwo na Zachodzie weszło w swoją noc ciemną. Nie bez racji mówi się, że historycznie z tak wielkim natężeniem problemów o takiej skali miało ono do czynienia po raz ostatni w chwili wybuchu reformacji w XVI wieku. Wtedy jednak wszystko działo się w ramach christianitas – struktury kulturowej i politycznej. Wewnątrz niej wiara w Chrystusa – nawet jeśli wyrażana w odmiennych doktrynalnych formułach i odrębnych kościelnych instytucjonalizacjach, których członkowie okrutnie się zwalczali, nierzadko raniąc i zabijając się nawzajem – była wciąż przyjmowanym powszechnie pewnikiem. Po wystąpieniu Marcina Lutra w Europie Zachodniej ważył się co najwyżej los Kościoła rzymskiego, ale nie samej religii chrześcijańskiej. Dziś w społeczeństwach Zachodu rzecz może wyglądać zgoła inaczej.

W XVI wieku w Kościele rzymskim zdano sobie sprawę, że katolicyzm nie przetrwa bez radykalnej reformy. Łudzono się co prawda przez kilka dobrych dekad, że wystarczającym antidotum na kryzys będą odpowiednie działania dyscyplinujące (podejmowane wraz z władzami politycznymi różnych europejskich państw) oraz kosmetyczne zmiany funkcjonowania kościelnych instytucji. Ćwierćwiecze, jakie nastąpiło po 1517 r., ukazało dobitnie, że były to nadzieje płonne. Papiestwu nie udało się uciszyć Lutra (bo przeciw Rzymowi, a za krnąbrnym augustianinem z Wittenbergi i innymi reformatorami stanęła murem spora grupa ówczesnych władców), a postulaty sanacji duchowej wyższego i niższego kleru nie doczekały się urzeczywistnienia zadowalającego wielu ówczesnych zgorszonych.

W miarę postępów protestantyzmu w Europie dla niemałej liczby katolickich decydentów i teologów stawało się coraz bardziej jasne, że był on dla wielu europejskich chrześcijan rzeczywistą odpowiedzią nie tylko na żałosny upadek moralny Kościoła rzymskiego, ale również na ich najgłębsze duchowe potrzeby. Katolicyzm, by przetrwać, musiał dać podobnie skuteczną odpowiedź do tej, którą zaproponowali reformatorzy z powstających wtenczas różnych nurtów i wspólnot. Konieczne stało się wyrażenie doktryny katolickiej na nowo. I ta konieczność znalazła swoje spełnienie (cokolwiek by o nim dziś sądzić) na Soborze Trydenckim (1545–1563). Dzięki temu Kościół rzymski przetrwał i mógł mimo wszystko owocnie się rozwijać w ciągu kilku następnych stuleci.

Wykup prenumeratę „Więzi”
i czytaj bez ograniczeń

Pakiet Druk+Cyfra

    • 4 drukowane numery kwartalnika „Więź”
      z bezpłatną dostawą w Polsce
    • 4 numery „Więzi” w formatach epub, mobi, pdf (do pobrania w trakcie trwania prenumeraty)
    • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl na 365 dni (od momentu zakupu)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Jeśli mieszkasz za granicą Polski, napisz do nas: prenumerata@wiez.pl.

Pakiet cyfrowy

  • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl (od momentu zakupu) przez 90 lub 365 dni
  • Kwartalnik „Więź” w formatach epub, mobi, pdf przez kwartał lub rok (do pobrania
    w trakcie trwania prenumeraty)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2022

Podziel się

5
3
Wiadomość

Post modernizm. Postprawda. Postwierzący.
Nie. Nie mamy biadolić z biadolącymi.
Ani martwić się z tym co już zmarniali.

Nadzieja. Kotwica.
Budowanie mostu od wątpiących po wierzących polega na wejściu w obie te rzeczywistości.
To jest trudne. Ale warto. Sama tego nie robię.

Jeżeli umiesz rozmawiać z nieuczciwymi, nie tracąc uczciwości
lub spacerować z królem w sposób naturalny,
Jeżeli nie mogą Cię zranić
nieprzyjaciele ani serdeczni przyjaciele;
Jeżeli cenisz wszystkich ludzi, nikogo nie przeceniając;
i tak dalej…

Sama tego nie robię – bo dopiero się uczę.
Uczę się ciebie człowieku.
Powoli się uczę, powoli.
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.

O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Czy wątpi, czy ufa – jednako –
Do ciebie, człowieku, należy.

Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem –
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem.