Do części konserwatywnego świata przemawia argument, że wojna Rosji z Ukrainą to de facto „wewnętrzny konflikt Zachodu”, a dokładniej starcie pomiędzy „konserwatyzmem” (uosabianym przez Rosję jako depozytariuszkę „prawdziwych wartości cywilizacji chrześcijańskiej”) a „zdegenerowanym liberalizmem”.
Kalkulacje geostrategiczne dotyczące antychińskiego sojuszu z Rosją, marzenia o odrodzeniu chrześcijańskiego świata (niekiedy mocno podszyte homofobią), sceptycyzm wobec aktywnej roli Waszyngtonu w polityce globalnej lub wrogość wobec USA, polityczny oportunizm i zwykły strach… Paleta motywów, które popychają część konserwatywnych intelektualistów i polityków z Zachodu do wspierania Władimira Putina i jego agresji przeciwko Ukrainie, jest naprawdę przebogata.
Nie należy przy tym zapominać, że w tle wielu zachowań tego rodzaju jest zapewne najzwyklejsza agenturalność. Fakty dotyczące aktywności rosyjskich służb specjalnych (i szerzej: całego kremlowskiego aparatu walki informacyjnej) związanej z infiltracją różnych środowisk politycznych, w tym także prawicowych, na Zachodzie, ich korumpowaniem i wykorzystywaniem dla swoich celów są dość dobrze znane. Paradygmat działania profesjonalnej służby zazwyczaj zakłada jednak, że nie tworzy się czegoś od zera, bo to po prostu mało ergonomiczne. Rozsądniej jest wzmacniać trendy, które zaistniały same z siebie.
I tak jest też ze skłonnością sporej grupy zachodnich konserwatystów do opowiadania się po stronie putinowskiej Rosji kosztem interesów Ukrainy czy państw wschodniej flanki NATO. Nawet jeśli punktowo wzmocni tę skłonność jakiś szantaż albo przekaz pieniężny, to swoją rolę odgrywają także motywy natury wewnętrznej, poglądy polityczne, partykularne interesy doraźne, przekonania religijne, czasami przeróżnego typu fobie. I one są warte analizy – ze świadomością, że wbrew pozorom łatwiej „odwrócić” interesownego agenta, niż skłonić do porzucenia swych racji kogoś, kto głęboko i szczerze w nie wierzy. Ten drugi jest więc dla długofalowych interesów Zachodu znacznie groźniejszy.
Od razu zaznaczmy: otwarta akceptacja dla rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a tym bardziej dla zbrodni popełnianych tam przez siły rosyjskie praktycznie nie jest obecna w publicznych wystąpieniach prominentnych przedstawicieli zachodniego konserwatyzmu. Jeśli już, to mamy do czynienia ze swoistym rozmywaniem ocen, wskazywaniem różnorakich okoliczności łagodzących, względnie podważaniem sensu wspierania Ukrainy przy jednoczesnym werbalnym potępieniu agresji. A także z suflowaniem narracji podejrzanie zbieżnych z rosyjskimi, a dotyczących na przykład pożądanej wizji ładu międzynarodowego czy kwestii społecznych i obyczajowych. Tak czy owak, bez względu na subtelności, obiektywnie jest to jednak działanie na korzyść agresora, a przeciwko ofierze. Co może dziwić, zważywszy, że we wszelkich konserwatywnych manifestach poszanowanie prawa i nakaz moralnego priorytetu w polityce zajmują poczesne miejsca.
Dominują inni konserwatyści
Przy czym – to też warto podkreślić – nie wydaje się, by takie podejście było obecnie dominujące w wypowiedziach konserwatystów z obu stron Atlantyku. Bardziej typowe jest jednak stanowisko choćby Roberta Kagana, jednego z czołowych ideologów amerykańskiego nurtu zwanego „neokonserwatywnym” i wpływowego komentatora rzeczywistości międzynarodowej (tego samego, który zasłynął niegdyś zręcznym bon motem o „Amerykanach, którzy są z Marsa” i „Europejczykach z Wenus”). W największym skrócie: Kagan twierdzi, że owszem, USA są współwinne agresji Rosji przeciwko Ukrainie, ale tylko przez swoją wieloletnią bierność w zakresie powstrzymywania neoimperialnych planów Kremla – a teraz po prostu muszą to nadrobić, zaś „wolny świat” pod odnowionym przywództwem Waszyngtonu powinien wesprzeć Ukrainę jak najmocniej i dać tęgiego łupnia Rosjanom, wykazując zero tolerancji tak dla ich zbrodni, jak i dla ich mocarstwowych aspiracji1.
W Europie natomiast z grubsza ten sam przekaz, używając innych słów, promuje na przykład Francuzka Chantal Delsol, wieloletnia szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na paryskim Uniwersytecie Marne-la-Vallée, uznana specjalistka w zakresie filozofii politycznej, a równocześnie utalentowana powieściopisarka, również deklarująca konserwatywno-liberalne lub neokonserwatywne sympatie. W Polsce kojarzona jest z wydaną przed 10 laty książką Czym jest człowiek? Kurs antropologii dla niewtajemniczonych, będącą oryginalnym spojrzeniem na jednostkę ludzką, jej role społeczne i duchowość przez pryzmat naszej śmiertelności. Ale przede wszystkim Delsol jest znana jako współinspiratorka i sygnatariuszka, wraz z m.in. Rogerem Scrutonem i Ryszardem Legutką, deklaracji paryskiej z 2017 r. – wezwania grupy europejskich intelektualistów, by odrzucić „utopijną fantazję multikulturowego świata bez granic i odbudować prawdziwy obraz naszego Kontynentu – solidarnej Europy narodów, rozwijających się w oparciu o wartości chrześcijańskie”2. Dziś Delsol ubolewa nad utrzymującym się od lat „samozadowoleniem francuskiej prawicy”, a nawet „poparciem jej części w stosunku do Putina”, którego skądinąd określa mianem „niepokojącej postaci” albo znacznie dosadniej: „pragmatycznego autokraty” lub wręcz „gangstera”3.
Takie słowa nie są niczym dziwnym także w ustach znakomitej większości identyfikujących się z konserwatyzmem intelektualistów i polityków w Wielkiej Brytanii oraz w krajach wschodniej flanki NATO – co zresztą bardzo wyraźnie koreluje z polityką prowadzoną przez ich rządy w zakresie wsparcia ukraińskiej walki i powstrzymywania rosyjskich działań imperialnych także w skali ponadregionalnej. Na przykład czeski politolog Roman Joch, wpływowy komentator i dyrektor praskiego Instytutu Obywatelskiego (nota bene również sygnatariusz deklaracji paryskiej) całkiem niedawno chwalił Polskę jako „regionalną potęgę uważaną za kluczową dla zatrzymania rosyjskiego Drang nach Westen”, wskazując, że gdyby nie taka polityka, „Rosjanie byliby już w Pradze i Berlinie”, oraz ironizując, że „największe zasługi dla dalszego rozszerzania NATO ma Władimir Władimirowicz… Putler”4.
Ukąszenie trumpowskie
„To jest genialne” – powiedział były prezydent USA Donald Trump, komentując decyzję Putina o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” na terenie Ukrainy. „Oto facet, który jest bardzo bystry” – dodał5. Potem próbował się wycofywać z tego stanowiska, ale trudno zaprzeczyć, że pierwsza reakcja Trumpa na wojnę w Europie była bardzo charakterystyczna i dla niego, i dla wielu osób z jego otoczenia.
Między innymi Mike Pompeo, były szef amerykańskiej dyplomacji, wielokrotnie chwalił w tym okresie Putina jako „bardzo utalentowanego męża stanu”6, zaś Tucker Carlson, osobowość telewizyjna i gospodarz popularnego programu konserwatywnej sieci telewizyjnej Fox News, raz po raz krytykował amerykańskie wsparcie dla Ukrainy i wygłaszał komplementy pod adresem kremlowskiego dyktatora. Klipy z udziałem Carlsona i Pompeo stały się zresztą w pewnym momencie jednym z ulubionych motywów propagandowych rosyjskiej telewizji państwowej, w tym programów adresowanych do zagranicy, jako dowód, że nawet najbardziej wpływowi ludzie w USA sympatyzują z Rosją i jej kampanią przeciwko Ukrainie.
Dla wielu Amerykanów – w tym dla licznych prominentnych republikanów przywykłych do dawnego, antykremlowskiego kursu swoich liderów – był to szok. Jednak badania opinii publicznej już od kilku lat wskazywały, że republikański elektorat zmienia się – Moskwa przestała być przezeń postrzegana jako globalny rywal USA (co zrozumiałe), a także jako centrum wrażej ideologii komunistycznej. Przeciwnie, promowany w Rosji kult brutalnej siły, niechęć do liberalnej demokracji w jej „nowoczesnym” wydaniu, a także obyczajowy konserwatyzm (przynajmniej deklaratywny, bo jak wiadomo, niekoniecznie stosowany) stały się elementami wspólnymi – bardzo mocno akcentowanymi przez reżim Putina i bardzo atrakcyjnymi dla wielu prawicowych wyborców.
John Mearsheimer, guru politologicznego realizmu, twierdzi, że mocarstwa – jak USA i Rosja – mają swe strefy wpływów, które inne mocarstwa winny szanować – mniejsze kraje nie mają tu nic do gadania
Bill Kristol, neokonserwatywny intelektualista starej daty i zaprzysięgły krytyk Trumpa, w jednym ze swoich komentarzy tłumaczył to także rozczarowaniem kierunkami (i skutkami) polityki zagranicznej poprzednich prezydentów oraz nadziejami, że Trumpowskie zawołanie America First będzie oznaczać więcej izolacjonizmu, mniej porażek w zamorskich awanturach, więcej skupienia na problemach życiowych „zwykłego Amerykanina”, czyli generalnie mniej przejmowania się tym, co wyczyniają jacyś egzotyczni (z perspektywy amerykańskiego pasa biblijnego) dyktatorzy.
I oczywiście popyt zrodził podaż w postaci (nagradzanych potem wyborczymi głosami) deklaracji wielu polityków republikańskich o ich braku zainteresowania „jakąś tam Ukrainą” i tym, co z nią zrobi Putin. Równocześnie stanowisko „starych” konserwatystów jest coraz śmielej krytykowane w związanych z tym nurtem mediach, nie tylko popularnych, lecz także na łamach periodyków z ambicjami intelektualnymi (na przykład „The American Conservative”). Kaganowi, Kristolowi i innym dawnym autorytetom aspirujący komentatorzy młodszego pokolenia zarzucają tam w najlepszym razie „selektywną pamięć” (to Andrew J. Bacevich7), a w wersji bardziej radykalnej nawet faktyczną zdradę, zresztą dokonywaną we współpracy z administracją Joego Bidena (Doug Bandow8). Ile w tym szczerego przekonania, a ile cynicznego oportunizmu i koniunkturalnego schlebiania gustom masowego wyborcy, trudno przesądzić.
Podstawą do takich twierdzeń często jest zarzut „zbytniego ulegania Ukrainie” (sic!) i lekceważenia przy tym realnych interesów USA. „Spełnij to żądanie, a następne ze strony Zełenskiego będzie prawdopodobnie jeszcze większe. A jeśli jutro ogłosi on plany inwazji na Rosję, aneksji Petersburga i zajęcia Moskwy, by zmusić Putina do zawarcia pokoju? Czy Waszyngton i NATO zapewniłyby pieniądze i broń niezbędne do realizacji tego planu?”9 – pytał niedawno dość bałamutnie Bandow, odnosząc się do kwestii dostaw artylerii dalekiego zasięgu, do uznania Rosji za państwo terrorystyczne, do wezwania Kijowa, by nie negocjować pokoju bez uprzedniego wycofania wojsk rosyjskich z terenów okupowanych i do propozycji odmawiania Rosjanom zachodnich wiz.
Przy okazji Bandow jednym tchem pogardliwie wypowiadał się o kolejnych rozszerzeniach NATO jako „lekkomyślnych”, zarzucał Ukraińcom korupcję, seryjne kłamstwa i manipulacje, bezkrytycznie powoływał się na źródła przynajmniej inspirowane przez Rosjan (na przykład niesławny raport Amnesty International) i protestował przeciw „zamknięciu na Zachodzie źródeł wiadomości przychylnych Moskwie” (rzekomo też pod wpływem nacisków demonizowanego Kijowa), by wreszcie przyznać, że co prawda „interesem Ameryki w Ukrainie jest pomoc w zachowaniu jej niezależności i suwerenności”, ale „sojusznicy nie są zbytnio zainteresowani zapobieganiem stratom terytorialnym przez Kijów, nie mówiąc już o odzyskaniu ziem utraconych przez Ukrainę w 2014 roku”10.
Strach i manowce pseudorealizmu
„Gdy nie wiadomo, o co chodzi, pewnie chodzi o pieniądze”. To stare porzekadło może częściowo tłumaczyć opisywane proputinowskie wzmożenie jako element lobbingu licznych amerykańskich firm ponoszących realne straty w związku z nakładanymi na Rosję sankcjami i koniecznością wycofania się z rynku rosyjskiego. W grę wchodzi, rzecz jasna, także dość poczciwa i naiwna tęsknota za szczęśliwą, izolacjonistyczną Ameryką sprzed stu lat. Ale u wielu współczesnych konserwatystów w USA motywy są dokładnie odwrotne – za ich stanowiskiem stoją jastrzębie i imperialne skłonności, tyle że o ostrzu antychińskim.
Dał temu dobitny wyraz senator z Missouri Josh Hawley, zdeklarowany poplecznik Trumpa, gdy izba wyższa Kongresu zatwierdzała akces Szwecji i Finlandii do NATO. Hawley jako jedyny zagłosował wtedy przeciw i oświadczył, że chce w ten sposób wyrazić swoją niezgodę wobec rozmywania amerykańskiego zaangażowania w powstrzymywanie Chin, które są przecież głównym zagrożeniem dla interesów USA11. Z polskiego punktu widzenia może się to wydawać absurdalne, ale w amerykańskich kręgach politycznych i eksperckich od dawna krąży koncept, by poszukiwać współpracy z Rosją przeciw ChRL lub przynajmniej zapewnić sobie neutralność Moskwy w spodziewanej konfrontacji z Pekinem.
Częściowo wiąże się z tym próba przewartościowania amerykańskiej strategii w kierunku realizmu (niestety, zazwyczaj opacznie pojmowanego). Bodaj najbardziej otwarcie wyłożył to stanowisko John Mearsheimer, profesor stosunków międzynarodowych z szacownego uniwersytetu w Chicago, guru szkoły badawczej zwanej właśnie „realistyczną”, który od lat konsekwentnie twierdzi, że to rozszerzanie NATO na wschód jest przyczyną kłopotów w relacjach z Rosją. Nie zrezygnował z tego poglądu po napaści na Gruzję w 2008 r., na Ukrainę w 2014 r. ani nawet po 24 lutego 2022 r., gdy rosyjskie rakiety spadały na domy mieszkalne w Charkowie, Lwowie i Kijowie.
Jego narracja jest w uproszczeniu taka: Rosja, podobnie jak i USA, jest mocarstwem, a mocarstwa mają swe strefy wpływów, które inne mocarstwa winny szanować w imię stabilności całego systemu i wzajemnego bezpieczeństwa – mniejsze kraje i narody nie mają tu nic do gadania. Ergo, USA i NATO popełniły kardynalne błędy, bo sprowokowały rosyjskie działanie (w takiej wizji w pełni zrozumiałe i uzasadnione), najpierw łamiąc słowo rzekomo dane Gorbaczowowi i akceptując przyjęcie dawnych członków Układu Warszawskiego do Sojuszu Północnoatlantyckiego, potem zaś wciągając w swoją strefę Ukraińców. Efektem jest zaś obecny konflikt, który nie służy interesom ani Rosji, ani USA. Krótko mówiąc: miód na uszy konserwatystów spod znaku Trumpa. Na uszy Putina oczywiście tym bardziej. I nieważne, że cała układanka oparta jest na mniejszych lub większych nieprawdach12.
Z niezbyt skrywaną fascynacją i akceptacją pisał niedawno konserwatywny intelektualista holenderski Bart Jan Spruyt, niegdyś doradca skrajnie prawicowego polityka Geerta Wildersa (a także jeden z sygnatariuszy wspomnianej deklaracji paryskiej): „W końcu […] ekspansja NATO pod koniec lat 90. wywołała zaniepokojenie zarówno w Rosji, jak i wśród zachodnich dyplomatów. A kiedy Putin pojawił się na scenie politycznej w 1999 roku, konsekwentnie dawał jasno do zrozumienia, jakie to marzenie go napędza. Jest to marzenie o wielkim imperium rosyjskim, ukształtowanym przez Katarzynę Wielką oraz carów Aleksandra II i III w XVIII i XIX wieku”13.
Spruyt ubolewał przy okazji, że „filharmonia Haarlem, jako własny akt wzorowego, ostatecznego oporu, zlikwidowała festiwal Czajkowskiego i Strawińskiego”. Komentował to zgryźliwie, że „moralny wstręt” jest najłatwiejszą i najbardziej nonszalancką reakcją na poczucie zagrożenia i niepewności, gdy tymczasem należy „realistycznie” oceniać sytuację, by zapobiec katastrofie14.
Ani Spruyt, ani Mearsheimer, ani ich liczni naśladowcy zazwyczaj nie mówią tego wprost, ale w ich naginaniu faktów do z góry przyjętych założeń prześwituje właśnie zwyczajny strach przed ową katastrofą. Na czym miałaby ona polegać? W wersji łagodnej na tym, że zachodnie społeczeństwa będą musiały zdobyć się na wyrzeczenia materialne związane z podwyżkami cen energii oraz wzmożoną migracją. A gdy, nie daj Boże, Putin zdenerwuje się jeszcze bardziej, to staną przed ryzykiem wojny nie „gdzieś w Ukrainie”, ale u siebie (Spruyt rozpoczyna cytowane rozważania ewidentnie traumatycznymi wspomnieniami z własnej młodości, gdy w latach 80. jako rezerwista armii holenderskiej uczestniczył w ćwiczeniach symulujących radziecki atak nuklearny).
Podszyty lękiem pseudorealizm wielu konserwatystów każe więc im poszukiwać sposobów nie na pokonanie agresora, lecz na jego uspokojenie poprzez ustępstwa. Bardzo chętnie cudzym kosztem. Jordan Peterson, „nawrócony” na konserwatyzm15 naukowiec i celebryta z Kanady, wykazał w tym kierunku sporo inwencji, wkrótce po 24 lutego proponując w mediach społecznościowych: „być może uznanie Ukrainy za państwo neutralne na co najmniej dwadzieścia lat. Być może nowe wybory na Ukrainie, podlegające ratyfikacji przez wspólnych rosyjsko-zachodnich obserwatorów. Być może zobowiązanie się Zachodu do nieoferowania Ukrainie członkostwa w NATO lub UE, które nie jest jednocześnie oferowane Rosji lub nie posuwa się naprzód na warunkach akceptowalnych dla Rosji”16.
Rosyjscy propagandziści różnej maści także i to podchwycili bardzo chętnie. A na tłumaczenia (oparte na doświadczeniach historycznych i profesjonalnych badaniach rosyjskich motywacji politycznych), że ustępstwa tylko rozzuchwalą agresora, Peterson i jemu podobni „realiści” okazali się niezwykle odporni.
Putin jako wróg Ameryki i Katechon
Stany Zjednoczone – wbrew marzeniom i fobiom wielu północnoamerykańskich konserwatystów – są dzisiaj głównym sprzymierzeńcem walczącej Ukrainy. Już to wystarczy wielu konserwatystom ze Starego Kontynentu, by automatycznie opowiedzieć się po przeciwnej stronie. Przychodzi im to zresztą tym łatwiej, że w Waszyngtonie rządzi akurat administracja demokratyczna, czyli po amerykańsku liberalna, a po europejsku po prostu lewicowa – a więc w dwójnasób uosabiająca to, co w ich pojęciu najgorsze.
„Antyamerykanizm tego nurtu sprawia, że jest on zdolny docenić i afirmować każdego przeciwnika Stanów Zjednoczonych” – gorzko zauważyła Chantal Delsol17. To działa oczywiście we Francji, ale także w innych krajach romańskich (w mniejszym, ale też zauważalnym stopniu również w Niemczech) i wiąże się z historycznym resentymentem, z zawiedzionymi własnymi aspiracjami do politycznego rządzenia światem (albo przynajmniej Europą), do ekonomicznej dominacji i do narzucania własnych wzorców kulturowych. Mieszają się tu więc elementy irracjonalne z racjonalnymi, tym łatwiej, że faktyczne zagrożenie rosyjskie z perspektywy Paryża, Rzymu czy Madrytu jest jednak relatywnie odległe i niewielkie. Można więc pozwolić sobie na luksus antyamerykanizmu.
Dla części europejskich konserwatystów kluczowym argumentem na rzecz sceptycyzmu wobec walczącej Ukrainy jest fakt, że jej głównym sprzymierzeńcem są dziś Stany Zjednoczone rządzone przez liberałów
Zdecydowanie mniej oczywisty jest taki amerykosceptycyzm – skutkujący wpisywaniem się w strategię rosyjską – w Europie Środkowo-Wschodniej. Ale i tutaj może się zdarzyć. Przykładem Węgry: András Lánczi, konserwatywny filozof i politolog, pełniący ostatnio m.in. funkcję rektora Uniwersytetu Corvinus w Budapeszcie, a przy tym wpływowy działacz orbanowskiej partii Fidesz, potrafi uzasadniać politykę swego rządu zarówno historycznymi traumami (pokrzywdzeniem Węgrów przez mocarstwa zachodnie po I wojnie światowej, złymi doświadczeniami związanymi z wciąganiem kraju „w nie swoje wojny”, brakiem realnej pomocy USA dla powstania w 1956 r.), jak i twardymi interesami (chęcią wykorzystania współpracy z Rosją i Chinami jako dźwigni rozwojowej, konkurencyjnej wobec opcji zachodniej, pretensjami o rzekome nadużywanie przez administrację Joego Bidena kwestii praw człowieka w jej relacjach z Budapesztem czy wreszcie wieloletnim sporem z władzami Ukrainy na tle sytuacji mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu). Dopiero na deser Lánczi wspomina o podzielanej przez jego środowisko niechęci Putina do obyczajowych nowinek18.
Inni idą znacznie dalej. „Putin przywrócił dwugłowego orła jako narodowe godło Kościoła zjednoczonego z państwem, ogłaszając tym samym, że Moskwa była (po Rzymie i Bizancjum) Trzecim Rzymem, państwem prawosławnym z nim jako carem” – z nieskrywanym podziwem konstatuje przywoływany już wcześniej Spruyt19. Co prawda, zauważa, że „przywłaszczanie religii jako płaszcza dla agresji politycznej i militarnej” to „jeden z mitów naszych czasów”, ale „kłopot z mitami polega na tym, że niektórzy ludzie w nie wierzą i postępują zgodnie z tym”. To na Putina, zdaniem holenderskiego intelektualisty, jako na „jednego z tych wyznawców”, spadło więc zadanie „uratowania chwały starej Rosji poprzez ponowne włączenie jej dawnych terenów Kijowa i Półwyspu Krymskiego do Świętego Imperium Rosyjskiego”.
„Wiara i ziemia czasami łączą się w sakralną więź, szczególnie gdy Ten, Który Chce Być Carem, ma apokaliptyczne myśli o działaniu na minutę przed północą. W takiej sytuacji sankcje ostatecznie zawiodą, a wielka wojna naprawdę może być tuż. W ten sposób jesteśmy zakładnikami, wyścig zbrojeń trwa, a katastrofa może być już za rogiem” – te słowa Spruyta to znakomita ilustracja popularnego wśród zachodnich konserwatystów pomieszania geopolitycznych fascynacji, trywialnego lęku przed bandytą i próby przypisania mu mistycznych motywacji.
„A potem prawica czasami wierzy, że Putin jest konserwatystą, bo ściga Pussy Riot i czci prawosławnych patriarchów, co jest głębokim nieporozumieniem” – trzeźwo konstatuje w odpowiedzi wspominana już Chantal Delsol. I dodaje: „Jego retoryka przeciw «dekadencji Zachodu» może przemawiać do tych, którzy opłakują zmierzch naszych wierzeń, a jednak niewielu jest bardziej dekadenckich niż Putin i jego oligarchowie, urodzeni w komunistycznym kotle, gdzie nigdy nie było żadnych zasad, wartości ani sumienia”20.
Delsol ma oczywiście rację, ale co z tego? Do jakiejś części konserwatywnego świata bardziej przemawia Peterson, dla którego wojna Rosji z Ukrainą to de facto „wewnętrzny konflikt Zachodu”, a dokładniej starcie pomiędzy „konserwatyzmem” (uosabianym przez putinowską Rosję, jako depozytariuszkę „prawdziwych wartości cywilizacji chrześcijańskiej”) a „zdegenerowanym liberalizmem”, czyli LGBT, poprawnością polityczną i innymi lewackimi wynalazkami. I znów, nic to, że i chrześcijaństwo, i obyczajowy konserwatyzm są w Rosji traktowane przez władze czysto instrumentalnie. Nic to, że nawet gdyby tak nie było – to nadal trudno wskazać sposób, w jaki bombardowanie ukraińskich miast przez rosyjskie wojsko miałoby spowodować moralne odrodzenie na Zachodzie i na przykład powstrzymać kryzys tradycyjnej rodziny. Fiksacje i obsesje o podłożu seksualnym i religijnym zdają się u pewnej części konserwatywnych komentatorów przeważać nad wiedzą o faktach i nad elementarną logiką w ich interpretacji.
Swoją drogą, ciekawe, jaki wpływ wywrze na nich spektakl, który rosyjskie władze wraz z Patriarchatem Moskiewskim urządziły pod koniec sierpnia przy okazji pogrzebu Darii Duginy – w sposób ostentacyjnie arogancki i dość jarmarczny, urągający zachodniemu poczuciu estetyki i przyzwoitości, mieszając elementy prawosławia oraz wielkoruskiego szowinizmu i imperializmu, przyprawiając to nawet jawnie neonazistowskimi odniesieniami. Spowoduje otrzeźwienie czy przeciwnie, pogłębi proputinowską egzaltację?
1 R. Kagan, The Price of Hegemony. Can America Learn to Use Its Power?, www.foreignaffairs.com/articles/ukraine/2022-04-06/russia-ukraine-war-price-hegemony [dostęp: 30.08.2022].
2 Deklaracja Paryska – pełny tekst dokumentu, www.teologiapolityczna.pl/deklaracja-paryska-pelny-tekst [dostęp: 30.08.2022].
3 Ch. Delsol, Les grands mots ronflants sur la paix universelle n’ont jamais rien produit, www.lefigaro.fr/vox/monde/chantal-delsol-les-grands-mots-ronflants-sur-la-paix-universelle-n-ont-jamais-rien-produit-20220228 [dostęp: 30.08.2022].
4 R. Joch, W ’94 połączyło nas NATO, dziś – pomoc Ukrainie. Sojusz Polski i Czech dawno nie był tak silny, www.klubjagiellonski.pl/2022/07/15/czeski-ekspert-nie-mam-zadnych-obaw-do-czesko-polskich-stosunkow [dostęp: 30.08.2022].
5 Trump: Putin Is Smart, Our Leaders Are Dumb, www.youtube.com/watch?v=3CWagU2pkgo [dostęp: 30.08.2022].
6 Former U. S. Secretary Of State Is Proudly Praising Putin, www.youtube.com/watch?v=HyUdXaFmwuU [dostęp: 30.08.2022].
7 R. Kagan, American passivity led to the Russia-Ukraine crisis, www.responsiblestatecraft.org/2022/04/16/robert-kagan-american-passivity-led-to-the-russia-ukraine-crisis [dostęp: 30.08.2022]
8 D. Bandow, Who is Winning the Russo-Ukrainian War?, www.theamericanconservative.com/who-is-winning-the-russo-ukrainian-war [dostęp: 30.08.2022].
9 Tamże.
10 Tamże.
11 A. Desiderio, With 2024 approaching, Hawley takes a Trumpian turn to clip NATO, www.politico.com/news/2022/08/03/josh-hawley-finland-sweden-nato-00049346 [dostęp: 30.08.2022].
12 W. Sokała, Nie można stawiać znaku równości między USA a Rosją. John Mearsheimer się myli, www.nowakonfederacja.pl/nie-mozna-stawiac-znaku-rownosci-miedzy-usa-a-rosja-john-mearsheimer-sie-myli [dostęp: 30.08.2022].
13 B.-J. Spruyt, Believing amidst a nuclear threat, www.cne.news/artikel/1038-essay-believing-amidst-a-nuclear-threat [dostęp: 30.08.2022].
14 Tamże.
15 Zob. www.twitter.com/jordanbpeterson/status/1491565944308703235. Zob. także: J. Peterson, Manifest konserwatywny, www.nowakonfederacja.pl/manifest-konserwatywny [dostęp: 30.08.2022] oraz Jordan Peterson is a Conservative, not a Classical Liberal, www.libertarianism.org/columns/jordan-peterson-is-conservative-not-classical-liberal [dostęp: 30.08.2022].
16 J. Peterson, Russia Vs. Ukraine Or Civil War In The West?, www.dailywire.com/news/russia-vs-ukraine-or-civil-war-in-the-west [dostęp: 30.08.2022]. Zob. także: J. Piekutowski, Peterson głęboko myli się co do Rosji i Ukrainy, www.nowakonfederacja.pl/jordan-peterson-gleboko-myli-sie-co-do-rosji-i-ukrainy [dostęp: 30.08.2022].
17 Ch. Delsol, Les grands mots ronflants…, dz. cyt.
18 A. Lánczi, Węgierski punkt widzenia, www.rp.pl/opinie-polityczno-spoleczne/art36435021-wegierski-punkt-widzenia [dostęp: 30.08.2022].
19 B.-J. Spruyt, Believing amidst a nuclear threat, dz. cyt.
20 Ch. Delsol, Les grands mots ronflants…, dz. cyt.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2022 jako część bloku tematycznego „Co zachodni intelektualiści widzą w Rosji?”
Pozostałe teksty bloku:
Krótka historia pacyfizmu, Andrzej Friszke w rozmowie z Ewą Buczek i Bartoszem Bartosikiem
Michał Sutowski, Co takiego lewica może widzieć w Rosji?
Bartosz Bartosik, Ufać papieżowi i sumieniom Ukraińców. Zachodni katolicy wobec wojny
Jarosław Kuisz, Karolina Wigura, Suwerenność jako zespół stresu pourazowego