Dla zachodnich Europejczyków wojna dotyczy tylko Ukrainy. W tej optyce Putinowi chodzi o zajęcie sąsiedniego kraju i eksploatację jego zasobów. W naszej części Europy dominuje opinia, że chodzi nie tylko o Ukrainę, że to proces ciągłego rozszerzania rosyjskiego imperium.
„Myślę o tym każdego dnia. W każdej chwili mogą przyjść i zabić nas w łóżkach” – mówi polski obywatel, zapytany przez gazetę „The Guardian” o możliwość naruszenia granic państwa przez wojska rosyjskie. W kwietniu 2022 r. 84% respondentów wyrażało obawę, że wojna może rozlać się na terytorium Polski. Takie same obawy rozpowszechnione są w krajach bałtyckich i w Finlandii.
Większość obywateli w Europie Wschodniej zna historię poprzez teksty kultury. Poprzez filmy takie jak Kanał Andrzeja Wajdy (1956), opowieść o powstańcach warszawskich z 1944 r., bezskutecznie czekających na ratunek wojsk radzieckich stojących po drugiej stronie Wisły. Film, który zdobył Specjalną Nagrodę Jury w Cannes, odcisnął swoje piętno na zbiorowej wyobraźni ponad połowy polskiego społeczeństwa1.
W tej chwili inwazja Rosji na Ukrainę – ze scenami zniszczonych miast, mordów i gwałtów – ożywia te obrazy zakodowane w pamięci wielu pokoleń. Jednak doświadczenie to nie jest w pełni podzielane przez zachodnich Europejczyków, co czyni ogląd wojny w Ukrainie różnym, zależnie od tego, z jakiego miejsca w Europie ktoś spogląda.
W XX wieku tylko nieliczne kraje na starym kontynencie, takie jak Szwajcaria czy Wielka Brytania, uniknęły podboju. Okupacja hitlerowska stała się częścią wspólnego doświadczenia większości Europejczyków od Francji po Ukrainę. Z kolei sowiecki podbój państw europejskich w latach 1944–1945 dotyczył „jedynie” połowy kontynentu.
Tłumaczy to do pewnego stopnia, dlaczego obawy przed powtórką z historii odżyły w Europie Środkowo-Wschodniej. Pewnym wyjątkiem są Niemcy, gdzie połowa kraju była przed 1989 r. pod okupacją sowiecką, a jednak strach przed rosyjską inwazją nie jest tam tożsamy z tym w krajach bezpośrednio z Rosją sąsiadujących. Jednak zjawisko, o którym piszemy, można wytłumaczyć jeszcze inaczej. Szczególnie silny strach można zauważyć w tych państwach, w których doświadczenie rosyjskiego imperializmu sięga dalej niż XX wiek – nawet 200 czy 300 lat, jak w przypadku bezpośrednich sąsiadów Rosji: Polski, Ukrainy czy państw bałtyckich.
Dwa realizmy, dwie wojny
Rosyjska agresja na Ukrainę zjednoczyła państwa demokratyczne. Ostatni szczyt członków NATO zakończył się ważnymi decyzjami, w tym rozszerzeniem Sojuszu o Szwecję i Finlandię, oraz stacjonowaniem nowych wojsk amerykańskich w Polsce. Mimo to łatwo zauważyć zasadnicze różnice w myśleniu o wojnie między wschodem i zachodem Starego Kontynentu.
Wśród wschodnich członków NATO myśl, że Ukraina również powinna zostać przyjęta do Sojuszu Północnoatlantyckiego, jest czymś oczywistym. Co najmniej powinna do tego zostać otwarta droga, tak jak to miało miejsce w przypadku członkostwa w Unii Europejskiej. Ale dla zachodnich członków NATO jest to nie tylko nierealna perspektywa, ale też nieodpowiedzialna propozycja, grożąca eskalacją działań wojennych.
Mieszkańcy Polski i innych krajów graniczących z Rosją mogą myśleć, że pogląd Zachodu to efekt kompletnego niezrozumienia sytuacji, nieznajomości faktów albo po prostu złej woli. Tak jednak nie jest. Tak naprawdę konkurują tu dwa realizmy: realizm Wschodu, czyli krajów, które były pod rosyjską okupacją nie tylko w XX, ale już w XVIII i XIX wieku, oraz realizm Zachodu, czyli krajów, które tego nie doświadczyły. Zdarza się, że te realizmy mają punkty styczne, ale często wzajemnie się wykluczają.
W Europie Środkowo-Wschodniej mierzenie się z rosyjskim imperializmem oznaczało cykliczną utratę suwerenności
Największa różnica kryje się w samej definicji wojny w Ukrainie. Dla zachodnich Europejczyków ta wojna na razie dotyczy tylko tego jednego kraju – Ukrainy. Czy trwa ona dłużej, czy krócej, czy jest bardziej, czy mniej okrutna, w tej optyce Władimirowi Putinowi chodzi o zajęcie sąsiedniego kraju i eksploatację jego zasobów. Jest to niezaprzeczalna tragedia dla ludzi tam mieszkających, ale nie wolno prowokować Putina do eskalacji, bo wtedy konflikt może rozprzestrzenić się na Europę albo i na cały świat, a nawet przyjąć formę wojny atomowej. Część środowisk intelektualnych, politycznych i biznesowych we Francji czy Niemczech podnosi dokładnie taki argument, dodając, że dla Ukrainy byłoby lepiej, gdyby oddała teraz Rosji swoje wschodnie tereny, biorąc pod uwagę okrucieństwo trwającej wojny.
Jednak dla opinii publicznej w państwach sąsiadujących z Rosją, zwłaszcza w Polsce i w krajach bałtyckich, ten pogląd jest trudny do zaakceptowania. Obecna wojna jest tą znaną z podręczników historii i tekstów kultury; to ta sama wojna, o której był Kanał Andrzeja Wajdy i tak wiele innych filmów. W naszym regionie dominuje opinia, że w tej wojnie nie chodzi tylko o Ukrainę. To, czego jesteśmy świadkami, nie jest odosobnionym wydarzeniem, ale procesem, który rozpoczął się w latach 90. podczas brutalnej wojny w Czeczenii. Potem przyszła Gruzja i aneksja Krymu. Mamy zatem do czynienia z procesem ciągłego rozszerzania rosyjskiego imperium w celu odzyskania przez Moskwę utraconych wpływów, co zresztą deklarował sam Władimir Putin, porównując się do cara Piotra Wielkiego.
W Wilnie, Rydze, Tallinie czy Warszawie rozpowszechnione jest przekonanie o uzasadnionym interesie, jaki tkwi w powstrzymaniu imperialistycznych zachowań Rosji, a nie zamrożeniu wojny ad hoc. Przyjęcie Ukrainy do NATO nie mogło w ogóle doprowadzić do eskalacji, bo z tego punktu widzenia Putin nie może być już przez nikogo sprowokowany do eskalacji. Ta eskalacja właśnie się odbywa – bez naszej pomocy, sama z siebie – i trzeba z nią zdecydowanie walczyć.
Jak widać, odmienne założenia prowadzą do różnych sposobów argumentacji, gdy chodzi o najlepsze możliwe rozwiązanie konfliktu.
Europa, Europa
Wiele osób w Europie przecierało oczy ze zdumienia, widząc, jak kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a zwłaszcza Polska, przyjęły miliony uchodźców po 24 lutego 2022 r. Polska – znana z niechęci do obcych innego pochodzenia etnicznego oraz iście muskularnego sposobu odmowy pomocy uchodźcom w 2015 r. podczas wojny w Syrii oraz w 2021 r. podczas kryzysu na granicy z Białorusią – nagle stała się gościnna. Słusznie zastanawiano się, jak było to możliwe.
Wyjaśnienie jest zarówno dramatyczne, jak i oczywiste. Ludzie nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach sąsiadujących z Rosją myślą: „Będziemy następni”. Albo jak to ujęła premier Estonii Kaja Kallas: „Jeśli płonie dom naszego sąsiada, to wkrótce może zapalić się także nasz”. Tym bardziej odpowiedź na agresję Rosji musi być zdecydowana.
Dla Ukraińców istnieje tu dodatkowy aspekt, wzmacniający waleczność w obecnej wojnie. Jest to społeczeństwo, które bardziej niż wiele innych zostało dotknięte sowieckim totalitaryzmem. Począwszy od Hołodomoru, wielkiego głodu w latach 30. XX wieku, Ukraińcy byli mordowani przez Rosjan milionami. Często wspomina się, że liczba ofiar II wojny światowej była większa w Związku Sowieckim niż w wielu innych krajach – to 20 mln ludzi. Bardzo rzadko pamięta się, że największą grupą narodowościową wśród tych ofiar byli Ukraińcy.
W powieści Wszystko płynie rosyjski pisarz Wasilij Grossman opisuje niezrozumiałą na Zachodzie rosyjską cywilizację. Dochodzi do wniosku, że w Rosji od zawsze postęp i niewolenie ludzi były ściśle powiązane. I że podczas gdy dla większości Europejczyków postęp oznacza eliminowanie okrucieństwa z życia ludzkiego, w historii Rosji było dokładnie odwrotnie. Każdy pęd ku światłu szedł w parze z kolejną falą okrucieństwa. Często to okrucieństwo skierowane było wobec społeczeństw krajów, które dziś nerwowo wyglądają dalszego rozwoju pełnoskalowej wojny zaczętej 24 lutego.
Z tego punktu widzenia trudno się dziwić, że Ukraina nie chce się poddać. Masakry i gwałty jak w Buczy i Irpieniu, czystki jak w tzw. republikach separatystycznych na wschodzie kraju – Ukraińcy są przekonani, że wszystko to byłoby kontynuowane po kapitulacji, zaś historia daje im ku temu przekonujące argumenty.
Skutki cyklicznej utraty suwerenności
Utrata suwerenności może pozostawić głębokie ślady w zbiorowej świadomości. Nie trzeba wcale szukać przykładów w Europie Środkowo-Wschodniej, aby to zrozumieć. Weźmy Szwajcarię – kraj, który w historii swego istnienia cieszył się niemal nieprzerwaną ciągłością, wciąż wspomina napaść rewolucyjnej Francji w XVII wieku i krótkie istnienie Republiki Helweckiej jako doświadczenie głęboko negatywne. A co dopiero, gdy utrata suwerenności jest wielokrotna…
W Europie Środkowo-Wschodniej mierzenie się z rosyjskim imperializmem oznaczało cykliczną utratę suwerenności. Tworzono tu marionetkowe państwa i rządy, całkowicie zależne od Moskwy. Historia XX wieku, a nawet ostatnich 200 lat konfrontacji z rosyjskim imperializmem pokazuje, że niepodległość znajdujących się tu państw, tak mozolnie odzyskiwana po 1989 r., może być łatwo ponownie utracona.
Bezpośredni sąsiedzi Rosji są pewni, że znają ją lepiej od Zachodu i lepiej wiedzą, jak się w tej chwili zachować. Wiele osób uważa tu, że partnerzy z Niemiec od początku powinni byli lepiej zdawać sobie sprawę, że rurociągi takie jak Nord Stream II to projekty stricte polityczne, a nie tylko ekonomiczne. Przez wiele lat takie poglądy były odrzucane jako rusofobia, nieistotna wobec owoców współpracy gospodarczej z Rosją. Trzeba jednak pamiętać, że „znajomość Moskwy” ma wiele form. Kraje takie jak Francja czy Niemcy mogą znać Rosję równie dobrze – ale z własnej perspektywy geograficznej, historycznej i gospodarczej.
Z tego powodu dokładnie sześć miesięcy po rozpoczęciu wojny nadal stoimy wobec tragicznego dylematu. Podczas gdy sąsiedzi Rosji chcą, aby Zachód odgrywał bardziej aktywną rolę – z wyraźnym celem pokonania i ukarania Rosji – wielu zachodnich Europejczyków chce po prostu pokoju. I to tak szybko, jak to możliwe.
Starożytni Rzymianie mawiali: Si vis pacem, para bellum, co znaczy: „Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”. W 2022 r. możemy dodać: Chcesz jedności, eksponuj różnice.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2022
1 Zob. E. Wiącek, In the Labirynth of Memory. Images of the Warsaw Uprising in 1944, „Journal of Urban Ethnology” 2013, nr 11, s. 85–103.