Wypaczone rozumienie konkretnych wartości lewicy w połączeniu z błędną diagnozą sytuacji prowadzi czasem do horrendalnych moralnie i intelektualnie wniosków.
Czy wojskowa agresja imperium kolonialnego – peryferyjnego, to prawda, i nieco podupadłego – na byłą kolonię mogłaby wzbudzić sympatię po stronie ideowej i politycznej lewicy? Tym bardziej gdy to imperium nagminnie i ostentacyjnie łamie prawa człowieka, wysyła przeciwników do kolonii karnych lub odstrzeliwuje na ulicy, prześladuje mniejszości seksualne i nie tylko, uchwala jawnie mizoginiczne prawa, głosi na cały świat reakcyjną ideologię pospołu z Kościołem u siebie dominującym, wreszcie neguje sens prowadzenia polityki klimatycznej i większość swych dochodów czerpie z wydobycia i eksportu paliw kopalnych? A do tego ową rentę surowcową dzieli głównie pomiędzy różne frakcje oligarchicznej elity żyjącej w bizantyjskim przepychu?
Lewica, przypomnijmy, to taka tradycja, względnie ruch czy nurt społeczny, polityczny i intelektualny, który broni (w różnych proporcjach) praw człowieka, w tym mniejszości i kobiet, nieredukowalną różnorodność społeczną uznaje za wartość, domaga się państwa świeckiego oraz prawa i polityki opartych na dowodach naukowych zamiast zabobonów. Dlatego między innymi chce ratować ekologiczne warunki przetrwania cywilizacji ludzkiej na Ziemi, czego warunkiem jest zaprzestanie spalania paliw kopalnych. A tak w ogóle to uważa nierówności społeczno-ekonomiczne za jedną z praprzyczyn większości naszych problemów, a oligarchię polityczno-finansową za główną przeszkodę w zmianie świata na lepsze.
Zdaniem niektórych odłamów lewicy źródłem problemu jest sam kapitalizm, według innych – jego ekscesy, kolonizacja zbyt wielu sfer życia przez logikę towarową, względnie przechwycenie polityki przez wielki pieniądz. Tak czy inaczej ustrój, w którym majątek prywatny netto zakolegowanego z władzą górnego procenta najbogatszych wynosi blisko połowę całego majątku prywatnego w kraju, jest na gruncie lewicowych poglądów nie do zaakceptowania.
Czy w takim kontekście lewica świata zachodniego może popierać brutalną napaść Rosji na Ukrainę? Oczywiście nie może i oczywiście nie popiera, ale…
Katastroficzne scenariusze
W warunkach pluralistycznej (co nie znaczy: egalitarnej ani doskonale inkluzywnej) debaty publicznej na korzyść agresora skuteczniej mogą działać narracje innego rodzaju. Takie, które powstrzymują raczej od robienia czegoś, niż skłaniają do aktywnego poparcia – co w warunkach asymetrii sił sprzyja oczywiście interesom silniejszego.
Głosy te przestrzegają przed zgubnymi skutkami „eskalacji” konfliktu dla pokoju na świecie, wskazują na koszty ponoszone przez niewinnych (od będącej zakładnikiem elit ludności cywilnej Ukrainy, przez głodujących w Afryce, aż po ubogich energetycznie Włochów, Niemców czy Greków). Snują katastroficzne scenariusze na wypadek niepowodzeń Rosji (włącznie z globalną wojną jądrową), zarysowują też „tragiczne dylematy” pomiędzy poczuciem sprawiedliwości oraz (choćby i zrozumiałymi) emocjami a poczuciem realizmu i trzeźwą (choćby i niewygodną) analizą sytuacji.
Gwoli wyjaśnienia: wszystkie te głosy – nawołujące do „szukania szerszego kontekstu” czy sceptycyzmu wobec jednostronnego jakoby obrazu wojny, odwracające znaczenie pojęć takich jak „roztropność” czy „racjonalność”, piętnujące hipokryzję Zachodu i przypominające o innych katastrofach na świecie (od Iraku i Syrii po Afganistan), wokół których opinia publiczna przechodziła obojętnie – nie są oczywiście domeną lewicy. Wpływowym producentem treści tego rodzaju jest dyplomacja Watykanu z papieżem Franciszkiem na czele; politycznym rzecznikiem nieżyczliwej neutralności wobec Ukrainy jest zachodnioeuropejska skrajna prawica, klasycy realizmu w teorii stosunków międzynarodowych, a w Polsce liczni publicyści i aktywiści na prawo od Prawa i Sprawiedliwości. Guru młodszego pokolenia alt-prawicy Jordan Peterson zdefiniował wojnę po linii rosyjskiej propagandy, mówiąc o starciu cywilizacji (w którym Rosja reprezentuje tradycyjne wartości, a Ukraina lewacką poprawność polityczną).
W tych wszystkich przypadkach po prawej stronie można dostrzec elementarną spójność: „realiści” w zgodzie ze swą doktryną uznają strefy wpływów wielkich mocarstw oraz ignorują (jako nierealistyczne, także w sensie potocznym) prawo mniejszych narodów do samostanowienia i suwerennej polityki zagranicznej. Z kolei współczesna ideologiczna prawica, wojująca z gender i moralnym zepsuciem Zachodu, traktuje Rosję jako sojusznika lub mniejsze zło, względnie politycznego katechona opóźniającego cywilizacyjną apokalipsę, jaką niosą światu ruch feministyczny i prawa LGBTQ.
Do czego prowadzi błędna diagnoza sytuacji
A co w najeżdżającej na Ukrainę Rosji widzi część lewicy? Agresora, owszem. Gwałcicielkę prawa międzynarodowego, jak najbardziej. Tyle że diabeł tkwi w szczegółach – a te składają się na diagnozę, że Rosja jest winna tej wojny, ale nie wyłącznie ona (a nawet że w mniejszym stopniu niż Zachód); że mamy do czynienia z „wojną zastępczą” Amerykanów z Putinem (a może i nawet Chinami Xi Jinpinga); że wreszcie każda wojna to zło, przy czym pierwszą ofiarą jest prawda, a więc trudno o wiarygodny obraz wydarzeń, względnie że najgorszy pokój jest lepszy niż najlepsza wojna.
Takie definicje sytuacji, choć różne co do założeń i intencji za nimi stojących, nieodmiennie prowadzą do wniosku o konieczności zakończenia konfliktu nawet za cenę niewygodnych (moralnie) kompromisów, a na poziomie praktycznym – o niedostarczaniu stronie ukraińskiej uzbrojenia, które służyć by miało kontynuowaniu obrony, a zatem przedłużaniu konfliktu aż do progu, w którym dochodzi do użycia broni jądrowej, zagłodzenia wielkich grup ludności globalnego Południa lub po prostu wciągnięcia krajów NATO do wojny.
Argumenty tego rodzaju – w różnych zestawieniach – od pierwszych dni wojny głosiły postacie tak ważne dla zachodniej lewicy jak Noam Chomsky, Jeremy Corbyn, Naomi Klein czy Jannis Varoufakis. Polemizowali z nimi między innymi przedstawiciele polskiej lewicy politycznej, jak Adrian Zandberg, krytykujący na Twitterze wypowiedzi Naomi Klein, czy publicysta Jan Smoleński na łamach „The New Republic”. Nie ma tu miejsca na odtwarzanie tych polemik – mogę tylko zadeklarować, że identyfikuję się z poglądami lewicowych krytyków lewicowych „westplainerów”. Demaskowanie z kolei ewentualnych związków o charakterze agenturalnym czy innych ukrytych motywacji u niechętnej Ukrainie lewicy wymagałoby zupełnie innego warsztatu niż mój własny, bo właściwego dziennikarzom śledczym.
Ze swojej strony chciałbym natomiast pokazać, w jaki sposób wypaczone rozumienie konkretnych wartości lewicy w połączeniu z błędną diagnozą sytuacji mogło doprowadzić w konsekwencji do horrendalnych moralnie i intelektualnie wniosków. Opierać się przy tym będę na wypowiedziach będących spójnymi wywodami, obszernie (co nie znaczy: rzetelnie) uargumentowanymi i takich, które ze względu na pozycję autorek i autorów znajdują oddźwięk wśród opinii publicznej.
Dlaczego zdaniem niektórych ludzi lewicy Zachód powinien „ogłosić, że nie ma interesu w przedłużaniu wojny, i stosownie do tego dopasować swoją strategię”?
Pozwolę sobie podzielić te narracje na trzy kategorie: pseudopacyfizm realistyczno-moralizujący, pseudorealizm geopolityczny oraz pseudosceptyczny bełkot. Pierwsza z nich wypływa z przekonania, że pokój jest wartością najwyższą, druga z diagnozy świata jako areny starcia interesów globalnych mocarstw, a trzecia z przekonania, że media wypaczają obraz naszego świata w imię sprawowania kontroli nad opinią publiczną, sprzyjając interesom możnych.,
Każda opiera się zatem na jakimś słusznym (lub co najmniej sensownym i wiarygodnym) założeniu właściwym lewicy, ale wskutek absolutyzacji i oderwania od analizy empirycznej oraz przez zwykłą niewiedzę lub manipulację zamienia się w swoje przeciwieństwo. Podzielone w ten sposób narracje to, rzecz jasna, typy idealne – w praktyce właściwe im argumenty często mieszają się i uzupełniają.
Na użytek tego tekstu wybrałem teksty i głosy pochodzące z Niemiec: sfera publiczna jest tam mocno spluralizowana (nawet jeśli cytowane autorki i cytowani autorzy twierdzą nieraz inaczej), kraj ma ogromne przełożenie na bieg spraw w całej Europie, a głosy nazywane „rozumiejącymi Rosję/Putina” nie tylko są wyjątkowo silnie obecne w dyskursie, ale i mają (lub miały) przełożenie na politykę realną.
Pseudopacyfizm realistyczno-moralizujący
Sposób myślenia nazywany przeze mnie pseudopacyfizmem realistyczno-moralizującym odnajdziemy np. w głośnym liście otwartym niemieckich autorytetów do kanclerza Olafa Scholza1, który pod koniec kwietnia ukazał się na portalu Emma z podpisami m.in. pisarzy Martina Walsera i Juli Zeh, działaczki feministycznej Alice Schwarzer, teolożki Antje Vollmer czy psychologa społecznego Haralda Welzera. Moralizm i argumenty „realistyczne” twórczo się w nim uzupełniają.
Główny postulat to niedostarczanie broni walczącej Ukrainie, czyli trwanie rządu Niemiec w postawie z pierwszych tygodni wojny. Uzasadniany jest on na przemian „nieznośnie nieadekwatną” skalą zniszczeń i cierpienia ukraińskich cywili wobec choćby i „uzasadnionego oporu przeciw agresorowi”; groźbą wciągnięcia Niemiec w wojnę – niedopuszczalną przez „wzgląd na historyczną odpowiedzialność” tego kraju; niebezpieczeństwem eskalacji konfliktu w kierunku wojny atomowej, za której ewentualny wybuch – uwaga – odpowiedzialność ponosiłaby również ta strona, która dostarcza powodu z perspektywy atakującego; wreszcie uniwersalnym charakterem „wiążących norm moralnych”, które w tym wypadku nie pozwalają uznać kwestii kosztów życia ludzkiego, wyścigu zbrojeń, głodu na świecie czy pogłębienia kryzysu klimatycznego za sprawę… wyłącznie rządu Ukrainy.
Tak oto koktajl moralizującego pustosłowia i „realizmu”, oparty na ogólnie słusznych prawdach – tak, życie cywili ma wielką wartość; tak, konflikt w Ukrainie ma konsekwencje globalne; tak, wojna atomowa to zło absolutne – prowadzi do bynajmniej nie uniwersalistycznej, lecz właśnie partykularnej konkluzji. Najlepiej oddałyby ją słowa brytyjskiego klasyka (nie)realizmu politycznego: „to konflikt między jakimiś dalekimi narodami, o których nic nie wiemy”. A zatem: kanclerzu Scholz, trzymaj się (a my razem z Tobą) od tej wojny z daleka, im szybciej się ona prawem silniejszego zakończy, tym lepiej (ewentualnie, w duchu realistycznym: „mniej gorzej”).
Według zwolenników pseudorealizmu geopolitycznego napaść Rosji, nawet „mordercza”, nie wynika z obiektywnych roszczeń do swej „bliskiej zagranicy”, lecz z działań Amerykanów
Z listem z Emmy warto zestawić o dwa miesiące późniejszy manifest Waffenstillstand Jetzt! („Zawieszenie broni natychmiast!”)2. Sprawia on bowiem wrażenie, jak gdyby argumentację uzasadniającą podobny postulat (względnie ten sam, tylko formułowany w innej sytuacji) – a więc zaprzestania dostaw broni – przeredagowano na użytek szacownego tygodnika „Die Zeit”, czytanego przez śmietankę światłego niemieckiego mieszczaństwa liberalnego (a nie jakichś tam radykałów).
Sygnatariuszki i sygnatariusze (nieraz ci sami, co w Emmie) przyznają, że Ukrainie udało się utrzymać także dzięki antyrosyjskim sankcjom i pomocy Zachodu. Jednakowoż „im dłużej te środki są stosowane, tym staje się mniej jasne, do jakiego celu mają prowadzić” przy założeniu (podzielanym przez autorów tekstu), że „zwycięstwo Ukrainy włącznie z odzyskaniem okupowanych terytoriów” uchodzi za nierealistyczne. I z tego względu Zachód musi postawić sobie pytania: „do jakiego celu dąży, wspierając Ukrainę, i czy dostawy broni to na pewno właściwy kierunek”. Tym bardziej że przedłużanie się wojny oznacza masowe kryzysy humanitarne, gospodarcze i ekologiczne, głód w Afryce, braki nawozów i rosnące ceny żywności, a także ogólną destabilizację sytuacji globalnej. Wniosek? Zachód powinien „stworzyć warunki, w których możliwe są negocjacje. W tym ogłosić, że nie ma interesu w przedłużaniu wojny i stosownie do tego dopasować swoją strategię”.
Powiedziano tu właściwie tyle, co poprzednio, tylko grzeczniej, z uwzględnieniem podstawowych faktów dokonanych oraz wrażliwości wykształconych Europejczyków (a nawet Ukraińców – bo w liście mowa jest o tym, że nie oznacza to wszystko dyktowania Ukrainie kapitulacji ani decydowania za nią). W warunkach asymetrii sił między atakującym i atakowanym argumenty tego rodzaju prowadzą do wniosków albo skrajnie cynicznych („już lepiej, aby to się jak najszybciej skończyło”), albo jałowych i abstrakcyjnych na poziomie celów („stworzyć warunki do negocjacji”) i równie cynicznych na poziomie środków. Bynajmniej nie pacyfistycznych w skutkach.
Pseudorealizm geopolityczny
Inna strategia narracyjna to pseudorealizm geopolityczny. Może najinteligentniejszym jego przedstawicielem jest prof. Wolfgang Streeck, znany niegdyś z błyskotliwej ekonomii politycznej kryzysu Unii Europejskiej. Inaczej niż konserwatywni realiści (jak np. promowany intensywnie w Polsce John Mearsheimer) nie redukuje on swej analizy do wymiaru naturalnych stref wpływów mocarstw w ich „bliskiej zagranicy” czy rzekomo „obiektywnych”, determinowanych z siłą praw przyrody interesów tych państw3.
Streeck źródła „morderczej napaści” (wedle jego własnych słów) Rosji widzi w doraźnej polityce rosyjskich elit, niezdolnych już do podtrzymywania dobrobytu społecznego za sprawą samej renty surowcowej, zmuszonych zatem do mobilizowania patriotyzmu, w tym środkami wojennymi. A jednak w swej analizie realną, podmiotową sprawczość widzi jedynie po stronie USA – inni aktorzy wyłącznie stawiają im opór lub się podporządkowują, i to na długo przed 24 lutego 2022 r.
To zatem USA wypychają Rosję z rynków finansowych i odcinają im dostęp do technologii; to USA tworzą kordon sanitarny wokół Rosji, aktywnie zmieniając reżimy sąsiadujących z nią krajów; to USA nie wpuszczają Rosji do europejskiego systemu bezpieczeństwa; rozszerzają NATO o kraje Europy Środkowej i otwierają perspektywę członkostwa Gruzji i Ukrainie. To USA wreszcie wymuszają jedność Zachodu wobec Rosji (np. w sprawie Nord Stream II) i traktują Brukselę jako regulatora państw okrążających Rosję (w rodzaju Polski czy Rumunii). Wreszcie zbliżenie Rosji z Chinami, będące wynikiem eskalacji konfliktu, oddala Europę od obydwu tych państw, co jest na rękę Stanom Zjednoczonym i uniemożliwia uzyskanie przez Europę suwerenności strategicznej, nawet kosztem wzmocnienia arcywroga USA, czyli Chin.
Krótko mówiąc, w tej opowieści napaść Rosji, nawet „mordercza”, nie wynika może z obiektywnych roszczeń do swej „bliskiej zagranicy”, ale już na pewno z działań Amerykanów, którzy – jakoby stawiając Rosję przed alternatywą „eskalacja lub kapitulacja” – naturalnie sprzyjają tej pierwszej.
Nie ma w tym układzie podmiotowych Niemiec, które Rosji przez lata aktywnie sprzyjały (nawet jeśli z niezamierzonym przez nie skutkiem). Nie ma też podmiotowego narodu ukraińskiego (choć mamy standardową litanię zarzutów o bycie krajem skorumpowanych oligarchów, głęboko podzielonym, ogarniętym nacjonalizmem i oczywiście będącym pionkiem Stanów Zjednoczonych). Podmiotowość Unii Europejskiej jest zaś wyłącznie potencjalna – jej warunkiem byłyby dobre relacje handlowe z Rosją i Chinami, ale już nie sojusz z USA, egzekwowanie prawa międzynarodowego u swych granic, nie mówiąc nawet o integracji społeczeństwa i potencjału gospodarczego Ukrainy.
Pseudosceptyczny bełkot
Spośród wielu wypowiedzi „symetryzujących”, wskazujących na „szerszy kontekst” problemu czy piętnujących „jednostronność przekazu” w głównym nurcie debaty publicznej na szczególną uwagę zasługuje stanowisko politolożki Ulrike Guérot, przed laty autorki niezwykle interesujących książek poświęconych kryzysowi UE: Rzeczpospolitej Europejskiej oraz Europejskiej wojny domowej. Wywiad, którego udzieliła portalowi Planete Interview, jest warty przywołania nie ze względu na zasięgi, lecz argumentacyjny koktajl, jaki w nim znajdziemy4. Ciekawa niegdyś myślicielka włożyła bowiem w swą sążnistą wypowiedź niemal wszystkie tezy rosyjskiej propagandy przygotowywane na użytek różnych grup docelowych: realistów, pacyfistów i na dodatek „koronasceptyków”. Łącznie składają się one na wyborny ekstrakt dyskursu, który w pełni zasługuje na miano „pseudosceptycznego bełkotu”.
Zaczyna się od deklaracji neutralności i zajmowania perspektywy obserwatorki, zatroskanej matki i profesorki. Potem jest tylko zastrzeżenie, że agresja na Ukrainę jest „sprzeczną z prawem międzynarodowym wojną najeźdźczą” i… to właściwie tyle w kwestii rosyjskiej odpowiedzialności. W typowym dla sceptyków duchu politolożka każe stawiać pytania i mnoży wątpliwości: zajęcie przez Europę pozycji strony w konflikcie ma być zaskakujące, bo „nie uwzględnia problematycznej i niejednoznacznej historii rosyjsko-ukraińskich sporów” co najmniej od czasu Majdanu, nie stawia się również pytań o rolę w nich USA. Dalej przeczytamy, że „Rosjanie i Rosjanki też są na wojnie, także po ich stronie umierają żołnierze”. Że do kanonu europejskich wartości należy rozróżnianie między przywódcami kraju a jego ludnością.
Niemców z kolei przed rusofobią przestrzegać powinna pamięć sukcesów Ostpolitik, 27 milionów zabitych Rosjan (!) oraz zgoda Gorbaczowa na zjednoczenie Niemiec. Poza tym jeśli chcemy pokoju, to nie chcemy eskalacji. Kłamie się po obydwu stronach. A dlaczego zapominamy o wojnie w Jemenie? Putina w oczywisty sposób skłoniła do działania ekspansja NATO na wschód, tak mówi prof. Mearsheimer. Samego Putina warto zrozumieć, pomoże w tym dokument Olivera Stone’a. W Ukrainie od lat toczyła się wojna domowa, ambasador Melnyk składał kwiaty na grobie Bandery. Szybka ścieżka wejścia Ukrainy do UE? Jak to, a co z Bałkanami?
No i wreszcie dlaczego zakazuje się nadawania telewizji Russia Today? Przecież dojrzały obywatel ma prawo wysłuchać obydwu stron i samodzielnie wyrobić sobie swoje zdanie! W czasie pandemii poświęcaliśmy wolność w imię abstrakcyjnego życia, w czasie wojny poświęcamy życie (Ukraińców i Rosjan) w imię abstrakcyjnej wolności.
Ta postmodernistyczna filipika zawiera argumenty z kilku porządków naraz – jest nieświadomą parodią przekazu Kremla. Czytana jako całość przytłacza chaotycznością i na gruncie racjonalnej komunikacji broni się najgorzej z powyższych. Perswazyjnie jednak może działać skutecznie – jak ranty politycznych influencerów, od Alexa Jonesa po Aleksandra Dugina, z trudem przebijające się do głównego nurtu, ale obsługujące emocjonalnie i intelektualnie rosnącą niszę odbiorców.
Zadania lewicy wobec tej wojny
Wojna w Ukrainie generuje cały szereg problemów i dylematów, które dla ludzi lewicy mają wagę pierwszorzędną. Nie mogą one jednak stanowić argumentu-wymówki na rzecz pasywności politycznej, względnie neutralności wobec stron konfliktu.
Głód w Afryce i Azji? To argument za zrównoważonym handlem żywnościowym, solidarnością globalną i polityką rezerw obowiązkowych, a nie koniecznością poddania się Ukrainy, byle tylko zboże zaczęło płynąć tam, dokąd je Rosja pozwoli sprzedać.
Klimat? Mocarstwowa Rosja to jeden z głównych hamulcowych globalnej polityki klimatycznej, a przymuszanie Ukrainy do kapitulacji w imię spadku cen surowców to recepta na opóźnienie transformacji w kierunku czystej energii i osłabienie konkurencyjności niskoemisyjnej produkcji.
Pokój na świecie? Poddanie przez Zachód Ukrainy to zachęta do eskalacji – tyle że na Morzu Południowo-Chińskim.
Kolonializm? Doprawdy, przecież USA to nie jedyne imperium na globie, a Rosja prowadzi politykę eksterminacji wobec swej utraconej „kolonii wewnętrznej”, widzącej przyszłość w innym sojuszu.
Podmiotowość geopolityczna Europy? Trudno o gorszy dla niej cios niż sprzedanie Ukraińców Putinowi w zamian za tani gaz i większą niezależność Brukseli od Waszyngtonu.
Lewica – zarówno polityczna, jak i intelektualna – ma w tym konflikcie kilka szczególnych zadań. Są to: walka o sprawiedliwy rozkład obciążeń związanych z koniecznymi sankcjami i przyspieszeniem transformacji energetycznej; piętnowanie hipokryzji elit, które wyłączają spod zakazów handlu np. dobra luksusowe lub istotne dla kluczowych aktorów politycznych; wiązanie wojennych środków i celów z wizją lepszej przyszłości – np. podniesieniem poziomu życia i bezpieczeństwa, osłabieniem siły przetargowej surowcowych dyktatur dzięki redukcji zużycia energii, a także z pozyskaniem dla Europy potencjału Ukraińców.
Wreszcie jest tym zadaniem lewicy – choć to tak naprawdę warunek wstępny sensowności powyższego – słuchanie głosu Ukraińców. Tych z frontu i tych z zaplecza. Tych z prezydenckiego bunkra i tych na uchodźstwie.
1 Der Offene Brief an Kanzler Scholz, www.emma.de/artikel/offener-brief-bundeskanzler-scholz-339463 [dostęp: 25.08.2022].
2 Waffenstillstand jetzt!, www.zeit.de/2022/27/ukraine-krieg-frieden-waffenstillstand [dostęp: 25.08.2022].
3 Zob. W. Streeck, Fog of War, www.newleftreview.org/sidecar/posts/fog-of-war [dostęp: 25.08.2022].
4 U. Guérot, Unsere Presse ist frei und die russische Presse nicht frei, www.planet-interview.de/interviews/ulrike-guerot/52779/ [dostęp: 25.08.2022].
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2022 pod tytułem „Co takiego lewica może widzieć w Rosji?” jako część bloku tematycznego „Co zachodni intelektualiści widzą w Rosji?”
Pozostałe teksty bloku:
Krótka historia pacyfizmu, Andrzej Friszke w rozmowie z Ewą Buczek i Bartoszem Bartosikiem
Witold Sokała, Konserwatystów romans ze złem
Bartosz Bartosik, Ufać papieżowi i sumieniom Ukraińców. Zachodni katolicy wobec wojny
Jarosław Kuisz, Karolina Wigura, Suwerenność jako zespół stresu pourazowego