Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Czy Ksiądz Biskup mógłby w końcu usłyszeć mój głos?”. Pytania do abp. Tadeusza Wojdy

Abp Tadeusz Wojda podczas uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja 2024 r. na Jasnej Górze. Fot. BP KEP

Czy Stolica Apostolska będzie sprawdzać poprawność działań przewodniczącego polskiego episkopatu w sprawach dotyczących wykorzystania seksualnego?

„Nikt nie powinien w Kościele błagać o sprawiedliwość”
(Papieska Komisja ds. Ochrony Małoletnich)

Wesprzyj Więź.pl

Imiona wymienianych w tekście osób są zmienione.

Gdy bezpośrednio po wyborze abp. Tadeusza Wojdy na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski napisałem w komentarzu o pojawiających się podejrzeniach co do prawidłowości działań podejmowanych przez aktualnego metropolitę gdańskiego w bieżących sprawach dotyczących zarzutów wykorzystania seksualnego ze strony duchownych, pojawiły się pytania: A skąd to wiesz?

Odpowiedź jest prosta: sprawa jest znana opinii publicznej, tylko nie przebiła się do szerszej świadomości społecznej. Już ponad dwa lata temu pisał o niej Stanisław Zasada w „Tygodniku Powszechnym”. Jego artykuł – pod tytułem „Nie musimy tego robić” – przeszedł jednak bez większego echa, gdyż ukazał się w ostatnim tygodniu lutego 2022 r., czyli równolegle z rosyjską agresją na Ukrainę. W ówczesnej sytuacji wszelkie sprawy inne niż wojna i pomoc uchodźcom schodziły zdecydowanie na dalszy plan. Nawet wśród osób najbardziej zainteresowanych tematem wykorzystywania seksualnego, z którymi rozmawiałem, przygotowując dzisiejszy artykuł, publikacja ta nie była znana.

Arcybiskup mówił mi podczas spotkania, że traktuje księdza Adriana jak ojciec syna. Dlaczego mnie nie traktował jak córkę? – pyta kobieta wykorzystywana seksualnie przez duchownego

Udostępnij tekst

Przed dwoma laty osoby zaangażowane w próby wyjaśnienia sprawy wyrażały nadzieje, że pojawienie się w mediach wątpliwości co do prawidłowości działań gdańskiej kurii pod kierownictwem nowego metropolity (objął on kanonicznie diecezję w marcu 2021 r.). zaowocuje szybką rewizją standardów i postawieniem osób skrzywdzonych w centrum działań lokalnego Kościoła, zgodnie z oficjalnymi watykańskimi deklaracjami.

Dziś osoby te – rozczarowane, ale nie zrezygnowane – mówią mi, że nic takiego jednak nie nastąpiło. W najtrudniejszej sytuacji są kobiety zgłaszające krzywdę – one żałują, że zdecydowały się w ogóle na wyznanie prawdy.

Przyglądam się tej sprawie i śledzę jej rozwój od długiego czasu. Już w artykule Zasady znajduje się mój komentarz: „Ksiądz Adrian powinien być zawieszony przez biskupa w czynnościach duszpasterskich, żeby nie miał możliwości kontaktu z wiernymi. Tym bardziej że stawiane mu zarzuty są ciężkie i istnieje duże prawdopodobieństwo, że popełnił zarzucane mu czyny” (imię duchownego zmienione).

Przez długi czas nie było wiadomo, czy i jakie środki zapobiegawcze lub dyscyplinujące zostały wprowadzone w tej sprawie przez arcybiskupa gdańskiego. Wciąż nie skończyło się też postępowanie kanoniczne.

Mało tego, pojawiły się od tego czasu kolejne działania przedstawicieli gdańskich struktur kościelnych, które – w przekonaniu osób zgłaszających krzywdę – są w istocie ich policzkowaniem i wtórną wiktymizacją. Wciąż fałszywie rozumiane miłosierdzie bierze górę nad sprawiedliwością, w istocie wybijając jej zęby. Najwyższa pora zatem wrócić do sprawy, pokazać problem i zadać poważne pytania, nawet jeśli nie da się uzyskać satysfakcjonujących odpowiedzi.

Zawiadomienie w nuncjaturze

Co więcej, obecnie abp Tadeusz Wojda może mieć kłopoty o wiele poważniejsze niż tylko publikacje prasowe. Jak dowiaduje się „Więź”, w marcu 2024 r., czyli przed kilkoma tygodniami, do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie wpłynęło oficjalne zawiadomienie o możliwych zaniedbaniach metropolity gdańskiego.

Dokument jest bardzo obszernie udokumentowany, opatrzony wieloma załącznikami. Przedstawiane są w nim błędy proceduralne popełnione podczas postępowania wstępnego prowadzonego w archidiecezji gdańskiej już za rządów aktualnego metropolity. Według zawiadomienia doszło także do lekceważenia obowiązujących kościelnych zasad troski o osoby poszkodowane, co skutkuje ich powtórną, poważnie odczuwaną krzywdą.

Osoba składająca zawiadomienie prosi, aby ze względu na jej pracę zawodową nie ujawniano jej tożsamości. Jest ona od ponad 40 lat głęboko zaangażowana w życie Kościoła. Na łamach Więź.pl w październiku 2023 r. publikowała pod pseudonimem artykuł „Nikt nie powinien błagać o sprawiedliwość w Kościele. Co widzi psychoterapeutka”.

Autorka zawiadomienia od ponad dwóch lat intensywnie próbowała wyjaśniać tę sprawę. Przekazując list do nuncjatury, wskazała jednoznacznie, że traktuje go jako zgłoszenie zaniechań abp. Tadeusza Wojdy, zgodnie z motu proprio „Vos estis lux mundi” (dalej: VELM). Chodzi tu o kościelny dokument, który przedstawia zasady rozliczalności biskupów i innych przełożonych kościelnych oraz procedury zgłaszania i weryfikowania ewentualnych ich zaniedbań w zakresie wykorzystania seksualnego osób małoletnich i bezbronnych dorosłych.

18 kwietnia 2024 r. zapytałem nuncjaturę, czy po złożeniu zawiadomienia zostały już wydane przez kompetentną dykasterię Kurii Rzymskiej stosowne instrukcje dotyczące dalszego trybu postępowania w tej sprawie (zawiadomienie dotyczy urzędującego metropolity, a zatem nie może mieć zastosowania standardowy według VELM tryb weryfikowania spraw, w którym to właśnie metropolita jest osobą prowadzącą postępowanie sprawdzające zasadność zarzutów wobec biskupa). Spytałem także, kiedy można spodziewać się zakończenia postępowania i wyjaśnienia zasadności postawionych zarzutów.

Do momentu publikacji tego tekstu nie otrzymałem jednak z nuncjatury żadnej odpowiedzi, choć minęło już 21 dni od przekazania pytań, a w poprzednich latach w podobnych sytuacjach odpowiedzi z tej instytucji otrzymywałem.

Sprawa jest bardzo istotna z punktu widzenia Kościoła w Polsce ze względu na nową funkcję powierzoną metropolicie gdańskiemu przez KEP. Oczywiste bowiem jest, że ewentualne stwierdzenie poważnych zaniedbań urzędującego przewodniczącego episkopatu ma zdecydowanie wyższą rangę niż gdyby był on tylko jednym z ponad setki polskich hierarchów czy choćby jednym z czternastu rzymskokatolickich arcybiskupów.

Ważne jest również to, że gdyby Stolica Apostolska zadecydowała o wszczęciu postępowania, najbardziej prawdopodobne jest, że to któryś z polskich biskupów musiałby prowadzić weryfikację zgłoszonego zawiadomienia dotyczącego przewodniczącego KEP, co tworzyłoby sytuację na wielu płaszczyznach delikatną i podatną na wieloznaczne interpretacje. Nie wydaje się natomiast możliwe, aby zawiadomienie zostało zignorowane w Stolicy Apostolskiej – nie tylko ze względu na rangę metropolity gdańskiego, lecz także ze względu na powagę osoby składającej zawiadomienie w nuncjaturze.

Wybiera, manipuluje, wkrada się w łaski i… krzywdzi

Oddajmy sprawiedliwość autorowi publikacji sprzed ponad dwóch lat i przedstawmy pokrótce jego ówczesne ustalenia. Stanisław Zasada rozmawiał z dwoma kobietami, które w roku 2021 zgłosiły metropolicie gdańskiemu, że zostały przed laty wykorzystane seksualnie przez ks. Adriana – w chwili publikacji: wikariusza w jednej z gdyńskich parafii.

Autor reportażu pisał: „Kinga i Marta złożyły skargę do gdańskiej kurii, zeznawały przed kościelnym trybunałem. Ksiądz Adrian nadal odprawia msze w jednym z gdyńskich kościołów. – I może molestować kolejne dziewczyny – mówią kobiety” (wszystkie imiona zmienione).

Już ponad dwa lata temu wątpliwości w sprawie działań abp. Wojdy były przedstawione publicznie. Obecnie do nuncjatury apostolskiej złożone zostało formalne zawiadomienie o możliwych zaniedbaniach nowego przewodniczącego KEP

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Duchowny ma dziś 63 lata. Święcenia kapłańskie przyjął w 1991 r. Potem pracował w różnych parafiach. Nigdy nie został proboszczem. Był wikariuszem m.in. w Gdańsku, Rumi, Pszczółkach, a od 2020 r. duszpasterzuje w Gdyni. Msze, którym tam przewodniczył, były transmitowane online (po publikacji w „Tygodniku Powszechnym” nagrania zostały usunięte). Był w parafii wikarym, ale po pojawieniu się oskarżeń jego status zmienił się na tzw. pomoc duszpasterską.

W reportażu wypowiadała się seksuolożka, z której pomocy korzystają kobiety skrzywdzone przez ks. Adriana. Tak opisała schemat działania duchownego wobec Kingi i Marty: „Manipuluje swoją ofiarą, wkrada się w łaski rodziny, wybiera osoby z biednych rodzin, daje prezenty, jest «oparciem» w sytuacji, gdy ojciec nie spełnia swojego zadania, przekonuje o tym, że naprawdę kocha… i krzywdzi!”.

W przypadku Kingi wszystko zaczęło się, gdy miała ona 13 lat. Ojciec był alkoholikiem. Ksiądz znał doskonale sytuację rodziny, buntował nawet nastolatkę przeciwko ojcu. Pomagał jej też w lekcjach, angażował do grupy modlitewnej. Stał się przewodnikiem duchowym dla wielu ludzi. „Dziś Kinga widzi to inaczej – pisze Stanisław Zasada – «Był po prostu świetnym manipulatorem»”. Za jakiś czas zaczął się przy nastolatce onanizować. Później przełamywał kolejne granice… Dramat Kingi trwał kilka lat.

Podobnie, choć inaczej, było z Martą. Analogiczny jest manipulacyjny schemat budowania zażyłej relacji przez ponad 40-letniego mężczyznę z nastolatką pochodzącą z domu, w którym brakowało miłości. Różnica jest taka, że Marta była już pełnoletnia. Właśnie zdała maturę i nie dostała się na studia. Przed maturą przeżyła nawrócenie. Szukając mądrego duszpasterza, trafiła do księdza Adriana. Duchowny szybko uznał, że młoda dziewczyna jest opętana, zawiózł ją do egzorcysty. Wkrótce zaczął wykorzystywać duchowe zagubienie świeżo nawróconej nastolatki do samozaspokojenia seksualnego.

Stanisław Zasada informował, że w sprawie Kingi pod koniec roku 2021 śledztwo wszczęła także gdańska prokuratura. Dotyczyło ono „doprowadzenia małoletniej poniżej 15 lat” do „poddania się innej czynności seksualnej”. Później zostało ono umorzone ze względu na przedawnienie karalności czynu. Sprawa została też przekazana do Państwowej Komisji ds. Pedofilii, która ma się nią zająć w ramach tzw. postępowań wyjaśniających obejmujących sprawy przedawnione.

Zignorowane sygnały alarmowe

Cytowany reportaż opisywał nie tylko historie sprzed kilkunastu lat. Zawierał także informacje, które powinny być w gdańskiej kurii uznane za poważne sygnały alarmowe. Przedstawione w artykule problemy powinny stać się w archidiecezji przedmiotem dociekliwych analiz i co najmniej inspiracją do działań dyscyplinujących.

Przede wszystkim rozmówczynie „Tygodnika Powszechnego” podkreślały, że oprócz nich także inne osoby były wykorzystywane seksualnie przez ks. Adriana. „Myślałam, że jestem jedyna, że to tylko taki incydent. A potem się okazało, że przede mną i po mnie były inne dziewczyny” – wyznała Kinga.

Obie dużo mówiły o manipulacji i stanie uzależnienia, do którego zostały doprowadzone. Marta opisywała w reportażu swoją bezbronność: „Kiedy się do mnie przysuwał na kanapie i całował, siedziałam jak zamurowana, nie byłam w stanie się ruszyć. To z szoku. Dziś złapałabym go za szmaty”. Dla wnikliwego kanonisty powinien to być jednoznaczny sygnał, że sprawę trzeba gruntownie zbadać ze względu na możliwe wykroczenie wobec bezbronnej osoby dorosłej.

Kobiety zgłaszały także bardzo poważne przestępstwa kanoniczne związane z sakramentem pokuty. Kinga stwierdziła w reportażu, że jej siostra „przypomniała sobie, że kiedyś [ks. Adrian] zdradził tajemnicę jej spowiedzi” – w rozmowie z mamą ujawnił wiedzę, jaką zdobył podczas sakramentu pokuty. Stanisław Zasada pisał też, że z jego rozmów wynika, iż duchowny ten „wykorzystywał konfesjonał do manipulowania” młodymi kobietami.

W powiązaniu z innymi faktami mogło to więc wskazywać na naruszenie surowego zakazu korzystania przez spowiednika z wiedzy uzyskanej podczas spowiedzi (kan. 984 § 1 Kodeksu prawa kanonicznego – dalej KPK). Należałoby również sprawdzić, czy nie mogło tu wystąpić ciężkie przestępstwo solicytacji, czyli „nakłaniania osoby podczas spowiedzi lub z jej okazji lub pod jej pozorem” do czynów lubieżnych z samym spowiednikiem.

Obie kobiety wyznały reporterowi „Tygodnika Powszechnego”, że ich zeznania w kurii zostały przeprowadzone w taki sposób, iż nie były w stanie powiedzieć o najgorszych rzeczach, jakich doświadczyły od duchownego. Protokoły zostały sporządzone na tyle niechlujnie, że wymagały poważnych korekt. Każda z zeznających musiała kilka razy prosić o wprowadzenie poprawek.

Jak podaje Zasada, w listopadzie 2021 r. Marta i Kinga napisały list do abp. Tadeusza Wojdy. „Poskarżyły się na przesłuchanie przed kościelnym trybunałem (że źle się czuły) i na ogólnikowy protokół. Napisały też, że dziwi je, iż ks. Adrian wciąż posługuje w parafii i ma kontakt z wiernymi”. List pozostał bez odpowiedzi.

Lekceważenie

Charakterystyczny był również sposób potraktowania reportera przez rzecznika gdańskiej kurii. Gdy Stanisław Zasada zadzwonił do rzecznika na prywatny numer telefonu, ks. Maciej Kwiecień odesłał go do numeru służbowego, którego jednak nie podał, wyjaśniając z wdziękiem godnym byłego słynnego metropolity gdańskiego: „nie pamiętam, bo do siebie nie dzwonię”.

Reporter dopytywał też o inne możliwe skrzywdzone osoby. „Zamiast odpowiedzi o powody częstych przenosin kapłana rzecznik poradził mi w swoim stylu: jeśli wiem, że przełożeni księdza Adriana wiedzieli o molestowaniu przez niego innych osób, mam sam powiadomić prokuraturę” – pisał Zasada.

Lekceważenie sprawy pojawiło się w gdańskim Kościele nie tylko na poziomie kurii. W reportażu wypowiadała się też Hanna, przyjaciółka Marty. Wspominała ich wspólne spotkanie z gdyńskim proboszczem ks. Adriana, który cieszy się dobrą opinią i któremu Marta opowiedziała o swoich dawnych doświadczeniach z jego wikarym. Szczególnie boleśnie zabrzmiały słowa cenionego duszpasterza, że ks. Adrian „ma z tym problem, ale […] dzieci nie krzywdzi”.

Ten sam proboszcz miał w niejasny sposób wypowiadać się także w sprawie zmiany godziny stałej Mszy odprawianej w parafii przez ks. Adriana. Nie chciał podać Stanisławowi Zasadzie powodów tej zmiany. Reporter przedstawił pogłoskę, że „ks. Adrian miał przesadnie adorować siedemnastoletnią ministrantkę”. Proboszcz temu zaprzeczał. Uspokajał: „Na pewno w mojej parafii nic złego się nie stało, a zmiana nastąpiła z innych powodów”.

Powtórzmy: wszystkie te informacje powinny być w gdańskiej kurii potraktowane jako poważne sygnały alarmowe. Wszystkie też dotyczą działań diecezji w okresie, gdy metropolitą gdańskim jest już abp Tadeusz Wojda. Niestety, jak pokazuje dalszy rozwój wydarzeń, ani ta publikacja, ani kolejne interwencje skrzywdzonych kobiet nie wywołały w gdańskich urzędach kościelnych szczególnego poruszenia. Trzeba zatem na nowo uważnie przyjrzeć się tym kwestiom.

„W gdańskiej kurii wciąż jest klika”

W zawiadomieniu, jakie przekazano w marcu 2024 r. nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce, mowa o podejrzeniu zaniedbań archidiecezji gdańskiej w dwóch zgłoszonych sprawach. Jedna z nich to właśnie przypadek duchownego, o którym pisał przed dwoma laty Stanisław Zasada w „Tygodniku Powszechnym”, przedstawiając go jako ks. Adriana. Zachowam poniżej to zmienione imię.

Rozmawiam o tej sytuacji z panią Martą w Gdańsku. To bardzo inteligentna i wrażliwa kobieta. I bardzo smutna. Mówi, że jej ból i krzywda są ignorowane. Czuje się nieważna i porzucona przez Kościół: – Ja w Boga wierzę i kocham Kościół, ale Kościół Chrystusowy. To, co hierarchowie wyczyniają, niewiele ma z tym wspólnego. Oni co innego mówią i piszą, a co innego robią.

Pani Marta podkreśla: – Poszłam z moją krzywdą do Kościoła. Przyszłam z zaufaniem. Nie chciałam atakować. Nie przyszłam z ekipą TVN. Liczyłam na nowego arcybiskupa gdańskiego, bo dobrze o nim mówiono. Spodziewałam się, że na poważnie zajmie się sprawami, które za jego poprzednika nie mogły być podjęte i wyjaśnione. Przecież dla dobra Kościoła potrzebne są sprawiedliwość i zadośćuczynienie. Ale okazało się, że w gdańskiej kurii wciąż jest klika. Tak to nazywam, bo tak tego doświadczam.

Czytam list, jaki panie Marta i Kinga napisały w listopadzie 2021 r. do abp. Wojdy. To dokument bardzo spokojny, choć stanowczy. List rozpaczy, ale też zaufania. Kobiety nawiązywały do zeznań, jakie składały w dochodzeniu wstępnym. „Nie chcemy funkcjonować zawsze w roli poszkodowanych i ofiar. Potrzebujemy móc wypowiedzieć swoje spostrzeżenia i uwagi, mieć poczucie, że jesteśmy słuchane i słyszane, że należy nam się równorzędny dialog”.

Dla przedstawicieli kurii gdańskiej problemem okazała się nawet rzecz, z którą inne diecezje bez trudu sobie radzą – miejsce złożenia zeznania. Oficjał Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego (GTM) i diecezjalny wikariusz sądowy ks. Jerzy Więcek zaprosił panią Martę do budynku sądu. Wyjaśniał: „Ze względów proceduralnych oraz logistycznych miejscem odpowiednim dla tego rodzaju czynności jest siedziba Gdańskiego Trybunału. Jedynie w sytuacji prawdziwej niedogodności poruszania się lub przemieszczania, moglibyśmy odebrać od Pani wyjaśnienia w miejscu przez Panią wskazanym”.

W wielu polskich diecezjach – ze względu na wprowadzanie dobrych praktyk ochrony osób skrzywdzonych – takie stawianie sprawy jest już niedopuszczalne. Złożenie zeznań może odbyć się w miejscu przyjaznym dla osób zgłaszających swoją krzywdę. Ale, jak widać, nie w Gdańsku…

Protokołowali „po swojemu”

Jeszcze dziwniej wyglądało protokołowanie zeznań. Wiele w nim było dowolności, kreatywności i interpretacji, zazwyczaj pomniejszającej winę duchownego, o którego czynach mowa.

Pani Marta napisała do abp. Wojdy, że znalazła w protokole bardzo dużo nieścisłości. „To nie były moje słowa, ale opowieść o tym, co mówiłam […]. Zdania niektóre były pozbawione sensu logicznego i w konsekwencji znaczyły co innego” Trzeba było pięć razy czytać i poprawiać protokół, ale „poprawki też były zapisywane często «po swojemu»”.

W Gdańsku w sumie niewiele się zmieniło: tak jak abp Głódź mówił o „miłostkach”, tak obecny metropolita widzi „tylko macanie” w innych czynnościach seksualnych…

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Pani Kinga opowiedziała arcybiskupowi o swoim zeznaniu jeszcze dobitniej. „Wszystko, co mówiłam, zostało wysłuchane, ale tylko połowa spisana. […] Myślałam, że to będzie zapisane tak jak mówiłam, słowo w słowo, a tymczasem to był opis moich słów. […] Tego, co najtrudniejsze dla mnie, i tak nie powiedziałam, to było ponad moje siły, żeby przed księżmi wyznawać tak bardzo intymne szczegóły, bo przecież robił mi to właśnie ksiądz” – napisała w liście.

Kobieta przedstawiła arcybiskupowi konkretne przykłady rażących nieścisłości w protokole. „Mówiłam: «wchodził do mojego śpiwora»; a w protokole tego nie było. Mówiłam: «były pocałunki», a w protokole to się nie znalazło. Mówiłam: «zbliżał się do mnie fizycznie», a w protokole było: «dochodziło między nami do zbliżeń fizycznych». Mówiłam, że nie chcę, płakałam – a w protokole tego zabrakło. Mówiłam: «on też do mnie przyjeżdżał», a w protokole było: «jeździłam do niego». Powiedziałam im: «Mówił, że nie muszę tego robić, jeśli nie chcę; mówiłam, że nie chcę, ale nadal się to działo». Zanotowali w protokole: «Mówił, że mogę odmówić»”.

Pani Kinga zapowiedziała metropolicie gdańskiemu: „Napiszę to, czego nie dopowiedziałam, jako moje uzupełnienie zeznania i wyślę to pocztą”. Nie otrzymała jednak na swój list odpowiedzi, więc – nie wiedząc, czy uzupełnienie byłoby uwzględnione w dalszym postępowaniu – zrezygnowała z kolejnego opisywania swoich najgłębszych traum.

Wciąż brzmiały jej zresztą w uszach słowa, które usłyszała od księdza, gdy wychodziła z pomieszczenia, w którym odbyło się przesłuchanie: „Szkoda, że pani wcześniej tego nie zgłosiła”. Wyszła stamtąd z poczuciem winy… Odebrała te słowa jako stwierdzenie, że znowu ona jest winna!

„Moje zeznania zostały umniejszone”

O specyficznym sposobie przyjmowania zeznań mówi także siostra pani Kingi. „Na początku duchowny, który mnie przesłuchiwał, stwierdził, że jestem tu z powodu tego, że wymieniony ksiądz zachował się wobec mojej siostry niestosownie. Sprostowałam to i powiedziałam, że to nie było niestosowne zachowanie, tylko moja siostra była molestowana przez tego człowieka. W odpowiedzi usłyszałam, że trzeba to udowodnić”. Kobieta wspomina też: „Kiedy mówiłam o tym, że gdy byłam dzieckiem, ten człowiek budził we mnie zakłopotanie, że coś jest nie tak, ksiądz przesłuchujący podpowiedział, że budził we mnie respekt”.

Siostra Kingi doświadczyła również „kreatywnego” protokołowania, pomniejszającego skalę problemu. „Opisywałam, że gdy siostra wracała od tego człowieka, to szybko się przebierała, wyrzucała ubrania do prania, a później dużo płakała i leżała w łóżku. A oni to zapisali słowami: «siostra często wychodziła z domu i dużo płakała»”.

Usiłowano zniekształcić także to, co ją samą spotkało: „W protokole zapisano moje słowa jako «najprawdopodobniej zdradził tajemnicę spowiedzi». Musiałam prosić o poprawienie na: «zdradził». Ja to przecież wiem na pewno. Powtórzył moją spowiedź mojej mamie i to dokładnie opisałam podczas przesłuchania”.

Przez ponad 2,5 roku obie kobiety nie otrzymały od archidiecezji gdańskiej nawet zwrotu wydatków poniesionych na psychoterapię i leczenie

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Na problem z protokolantem wskazywała jeszcze inna kobieta zeznająca w tej sprawie. Zgłaszała ona manipulacje i przemoc psychiczną ze strony ks. Adriana. Również ona czuła się w obowiązku napisać „wyjaśnienie uzupełniające” do protokołu swoich zeznań. Przesłała je do abp. Wojdy oraz do ówczesnego przewodniczącego KEP, abp. Stanisława Gądeckiego. Stwierdziła w nim: „Ksiądz protokolant nie spisywał dokładnie moich wypowiedzi. Słowa były albo pomijane, albo zmieniane lub w ogóle niezapisywane, wyrwane z kontekstu”.

W ten sposób „wypowiedziom nadano inne znaczenie niż to przekazane przeze mnie. Osoba niezorientowana w sprawie, nieobecna na spotkaniu, będzie miała inny ogląd sytuacji i zdarzeń, o których mówiłam. […] Na moje stwierdzenie, że nie wszystko jest notowane, ksiądz protokolant wyjaśnił, że notuje to, co przyda się w sprawie. Moje wypowiedzi zostały poddane ocenie i już na wstępnym etapie przesłuchania oceniona została ich przydatność. Moje zeznania zostały umniejszone, a pewne wypowiedzi uznane za nieważne”.

Autorka listu do abp. Wojdy wyjaśnia: „Z uwagi na powyższe, nie powinnam podpisywać tego dokumentu [protokołu zeznania – Z.N.]. Jednakże tego dnia mój stan psychiczny, emocje i stres nie pozwoliły mi na odpowiednią i natychmiastową reakcję. Jednak po przemyśleniu stwierdzam, że nie było to zgodne z tym, co czułam i co przekazałam”. Również ten list pozostał bez odpowiedzi.

Sposób sporządzania protokołów ma w postępowaniach kanonicznych niezwykle duże znaczenie, gdyż opierają się one – także kanoniczne procesy karne – na dokumentach. Zasadniczo nie dochodzi tu do konfrontacji świadków – sędziowie czy asesorzy analizują tylko ich zaprotokołowane zeznania. Dlatego w trosce o wierny zapis zeznań w KPK znajduje się przepis gwarantujący świadkowi na zakończenie przesłuchania „możliwość uzupełnienia, skreślenia, poprawienia, zmiany” (kan. 1569 § 1). Jasne jest, że ewentualne przekłamania, niejasności czy brak precyzji na poziomie protokołu oznaczają osłabienie dowodu, na którym będzie się opierać ostateczne orzeczenie.

Nic nie wiadomo o dyscyplinujących działaniach abp. Tadeusza Wojdy podjętych po otrzymaniu na przełomie lat 2021/2022 czterech listów wskazujących na konkretne błędy czy wręcz manipulacje przy sporządzaniu protokołów. Wiadomo zaś, że kilka miesięcy po przekazaniu tych listów arcybiskupowi, w czerwcu 2022 r., ks. Krzysztof Szerszeń, który był protokolantem przyjmującym te zeznania, został mianowany rektorem Gdańskiego Seminarium Duchownego.

– To był dla nas szok! – mówi mi jedna z osób towarzyszących pokrzywdzonym kobietom. – Przecież właśnie z powodu niedbałego protokołowania one czuły się dokrzywdzane przez tego konkretnego człowieka.  

Oskarżony ksiądz kapelanem w szpitalu psychiatrycznym

Gdy przedstawiam sposób działania przedstawicieli archidiecezji gdańskiej w sprawie ks. Adriana kompetentnym kanonistom, słyszę opinię, że zauważalnie brakuje tam wiedzy w zakresie prawa kanonicznego, zwłaszcza co do poprawnego stosowania obowiązujących procedur. A przede wszystkim brakuje zrozumienia dla specyficznej sytuacji osób doświadczających przemocy psychicznej i seksualnej oraz gotowości do niesienia im pomocy.

O braku wnikliwości w badaniu sprawy dobitnie świadczy fakt, że w ramach dotychczasowego postępowania kościelnego nie przesłuchano jako świadka osoby, która dwukrotnie pisemnie informowała metropolitę gdańskiego, że posiada informacje o innych osobach mogących złożyć zeznania w tej sprawie, w tym o innych kobietach skrzywdzonych przez ks. Adriana.

Największe zdziwienie wzbudza brak skutecznego nadzoru biskupa nad księdzem, który jest podejrzany o wykorzystywanie seksualne 13-latki. Złożone zeznania wskazują na powtarzalny schemat krzywdzenia, który łatwo może być ponownie realizowany. Zasady prewencji wymagałyby zatem kroków zdecydowanych. Standardem w takich sytuacjach jest stosowanie poważnych środków zapobiegawczych, które zresztą prawo kościelne przewiduje. Uwagę na to zwracała w liście do abp. Wojdy m.in. psychoterapeutka i seksuolożka znająca sprawę, ale jej list również pozostał bez odpowiedzi.

Pomimo poważnych zarzutów ks. Adrian nadal mieszka na terenie parafii w Gdyni, w której jest wiele grup duszpasterskich. Mało tego, w sierpniu 2023 r. został on na całe trzy miesiące zastępcą kapelana w szpitalu psychiatrycznym. Dawało mu to możliwość nieskrępowanego kontaktu z osobami w głębokim kryzysie psychicznym, w tym z małoletnimi.

Nie wiadomo, czy stało się to za wiedzą i zgodą abp. Tadeusza Wojdy. Ale możliwe wydają się tylko dwa wyjaśnienia: albo skierował go tam metropolita gdański, albo duchowny sam się dogadał w tej sprawie z oficjalnym kapelanem, którego zastępował. W pierwszym przypadku oznaczałoby to skrajne lekceważenie bezpieczeństwa pacjentów szpitala psychiatrycznego przez biskupa, a w drugim – niedopuszczalny brak nadzoru nad osobą podejrzaną o wykorzystywanie małoletnich.

Zakaz kontaktów z młodzieżą i dziećmi

Diecezja nie informowała osób zgłaszających krzywdę o decyzjach podjętych wobec duchownego, choć zgodnie z wytycznymi Konferencji Episkopatu Polski osoby skrzywdzone „mają prawo do informacji, jakie środki zapobiegawcze zostały podjęte w odniesieniu do osoby oskarżanej o nadużycia” (aneks 1, art. 5.3). Na stronie internetowej archidiecezji gdańskiej można obecnie przeczytać, że zmiana statusu ks. Adriana w gdyńskiej parafii z wikariusza na pomoc duszpasterską nastąpiła w listopadzie 2021 r., czyli wkrótce po zeznaniach złożonych przez panią Kingę.

Jeszcze w styczniu 2022 r. (czyli 8 miesięcy po złożeniu pierwszego zawiadomienia o możliwym przestępstwie) w odpowiedzi na pytanie pani Marty ks. Więcek napisał do niej: „Ks. Adrian nie ma zakazu sprawowania Mszy świętej, jego praca duszpasterska jest ograniczona. Taką decyzję podjął Arcybiskup Tadeusz Wojda”. Później jednak – jak dowiedziała się pełnomocniczka prawna skrzywdzonych kobiet w rozmowie z metropolitą gdańskim – zakazano duchownemu publicznego sprawowania Eucharystii.

Obecnie diecezja nie odpowiada na pytanie o szczegóły zakazu. Udało się jednak uzyskać rzeczowe informacje od proboszcza gdyńskiej parafii, w której od lipca 2020 r. przebywa ks. Adrian. Zgodnie z decyzją arcybiskupa, duchowny ten nadal mieszka na plebanii, ale aktualnie nie może mieć kontaktów z młodzieżą i dziećmi. Chodzi z posługą sakramentalną do osób chorych, ale tylko do tych, do których chodził wcześniej, przed nałożeniem ograniczeń.

Proboszcz wyjaśnia, że ks. Adrian nie otrzymał zakazu spowiedzi. Eucharystię wolno mu odprawiać tylko w jednej z grup parafialnych (można nawet o tym oficjalnie przeczytać na stronie internetowej). Wspólnota ta została poinformowana o dekrecie arcybiskupa, w myśl którego ks. Adrian nie może pracować duszpastersko w parafii. W grupie tej – jak wyjaśnia proboszcz – nie ma osób małoletnich.

W sumie zatem ograniczenia nałożone na ks. Adriana są bardzo łagodne jak na sytuację duchownego podejrzanego o kilkuletnie wykorzystywanie seksualne osoby małoletniej, wykorzystywanie dorosłej maturzystki oraz złamanie tajemnicy spowiedzi.

Do gdańskiej kurii wpływały też wiadomości o tym, że poprzedni proboszczowie księdza Adriana mogli posiadać wiedzę o jego relacjach seksualnych z nastolatkami. Nie wiadomo, czy sygnały te były weryfikowane podczas prowadzonego postępowania kanonicznego. Abp Wojda był również informowany o możliwym aktualnym zagrożeniu dla młodych osób w gdyńskiej parafii.

„Mówiłam: «wchodził do mojego śpiwora»; a w protokole tego nie było. Mówiłam, że nie chcę, płakałam – a w protokole tego zabrakło” – wspomina swoje zeznania kanoniczne skrzywdzona kobieta

Udostępnij tekst

Proboszcz tej parafii zaprzecza, aby miał wiedzę o problemach ks. Adriana z własną seksualnością, gdy ten trafiał do Gdyni: – Kontaktowałem się z proboszczem w jego poprzedniej parafii i nic niepokojącego mi nie powiedział. Nie otrzymywałem także żadnych sygnałów o możliwym zagrożeniu dla osób małoletnich lub bezbronnych dorosłych w czasie jego pracy w naszej parafii jako wikarego. To był krótki okres, w zasadzie tylko rok. Ks. Adrian był w tym czasie wycofany, mało aktywny.

Ponadto proboszcz twierdzi, że w marcu 2021 r. w rozmowie z Martą i Hanną nie mógł powiedzieć, że jego ówczesny wikary „ma z tym problem, ale dzieci nie krzywdzi”. – Nie wiedziałem bowiem wtedy, że ks. Adrian ma jakiekolwiek problemy z seksualnością – zapewnia duchowny. – A ponieważ sprawa nie dotyczyła krzywdy osoby małoletniej, uznałem, że nie muszę zgłaszać jej do arcybiskupa.

 „Uprzejmie proszę mnie tym razem nie zignorować”

Pani Marta pokazuje mi swój kolejny list do abp. Tadeusza Wojdy, napisany w styczniu 2023 r. Moją uwagę przykuwają powtarzające się jak refren w czterostronicowym dokumencie osobiste apele do adresata:

„Postawa Księdza Biskupa, kiedy nie odpowiedział na nasz bolesny list z dnia 11.11.21 bardzo mnie zraniła, poczułam się mocno zawiedziona. […]

[Teraz] dowiedziałam się, że Ksiądz Biskup, zamiast się ze mną spotkać i porozmawiać, zlecił przeprowadzenie negocjacji pełnomocnikowi, który w rozmowie z moją pełnomocnik, na prośbę o spotkanie z Księdzem Biskupem, odpowiedział: «Po to biskup ma pełnomocników, żeby nie musiał sam z takimi osobami rozmawiać”. […]

Czy Ksiądz Biskup mógłby w końcu usłyszeć mój głos? […]

Chciałabym, żeby Ksiądz Biskup potraktował mnie jak Dobry Pasterz. […]

Uprzejmie proszę mnie tym razem nie zignorować. […]

«Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni». Pragnę sprawiedliwości, bo tylko wtedy może przyjść miłosierdzie. Proszę tego nie blokować i proszę mnie wysłuchać”.

Arcybiskup: „To było tylko macanie”

List ten pozostał bez odpowiedzi pisemnej. Miesiąc później, w lutym 2023 r., w końcu doszło jednak do spotkania pani Marty z metropolitą gdańskim – bynajmniej nie z inicjatywy abp. Wojdy.

Spotkanie przebiegło w napiętej atmosferze. W kurii wyraźnie źle przyjęto, że obu skrzywdzonym kobietom zaczęła towarzyszyć ich pełnomocniczka prawna. Arcybiskup najpierw nie chciał rozmawiać z panią Martą, lecz tylko z prawniczką. One protestowały, ale ostatecznie zaakceptowały takie rozwiązanie.

Następnie arcybiskup chciał rozmawiać z panią Martą, ale w towarzystwie duchownego kanonisty. Skrzywdzona kobieta miała rozmawiać sama z dwoma księżmi! Na jej wyraźną prośbę w końcu arcybiskup zgodził się na rozmowę w cztery oczy.

„Nic o nas bez nas” – to jedna z reguł cywilizowanego świata. Tymczasem pani Marta na życzenie arcybiskupa musiała najpierw, siedząc na krzesełku pod drzwiami, oczekiwać, aż skończy się rozmowa metropolity z jej pełnomocniczką. Brak delikatności – to najdelikatniejsze określenie takiego podejścia do osób zgłaszających w Kościele swoją krzywdę.

Znaczący jest także przebieg tych rozmów. Jak opowiada pani Marta, ona sama usłyszała od arcybiskupa osobiście wypowiedziane „Przepraszam”. Kilkakrotnie mówił, że „to nie powinno się zdarzyć”. Czego jednak dotyczyły przeprosiny – trudno powiedzieć. I nic więcej z nich nie wynikło.

– A na dodatek później dowiedziałam się od mojej pełnomocniczki – opowiada pani Marta – że w rozmowie z nią abp Wojda stwierdził, iż w mojej sprawie według niego nie było wykorzystania seksualnego, gdyż „to było tylko macanie”. „Nie doszło do pełnego stosunku” – mówił biskup, a on przecież „nie odpowiada za to, co robią dorośli ludzie”.

Te słowa abp. Wojdy potwierdza pełnomocniczka pani Marty. Prawniczka wyjaśnia, że nie chce publicznie „zbijać kapitału” na tej sprawie, więc prosi o niepodawanie swego nazwiska. Dodaje: – W kurii i tak mnie znają… W tamtej rozmowie oczywiście zaprotestowałam i w końcu arcybiskup przeprosił mnie za użyte sformułowanie. Byłam jednak zszokowana niskim poziomem wiedzy rozmówcy w tym zakresie, zwłaszcza brakiem rozumienia prawnego znaczenia „innych czynności seksualnych”, które nazwał on „tylko macaniem”.

– Świadkiem mojej rozmowy z arcybiskupem był ks. Piotr Zygmunt, pomocniczy oficjał sądowy archidiecezji gdańskiej – dodaje prawniczka. – A właściwie nie tylko świadkiem, lecz także aktywnym uczestnikiem. Gdy podczas rozmowy zarzuciłam biskupowi, że wysłał sprawcę na bogatą parafię, zamiast na biedniejszą, gdzie mógłby pracować fizycznie, np. przy budowie kościoła, oficjał się włączył i podniesionym tonem powiedział: „Dlaczego chce pani zrobić z księży budowlańców!?”. Odpowiedziałam, że to manipulacja, bo nie mówiłam o księżach w ogóle, ale o tym jednym i to sugerowałam, by np. pomagał na budowie, a nie żeby został budowlańcem. Zresztą co jest złego w byciu budowlańcem?

Ani pomocy duchowej, ani finansowej

Według art. 5 „Vos estis lux mundi” na przełożonym kościelnym spoczywa obowiązek zapewnienia odpowiedniej pomocy osobie zgłaszającej swoją krzywdę: „Władze kościelne są zobowiązane, aby ci, którzy twierdzą, że są poszkodowani, wraz ze swoimi rodzinami, byli traktowani z godnością i szacunkiem oraz zaoferują im w szczególności: a) przyjęcie, wysłuchanie i wsparcie, również za pośrednictwem właściwych służb; b) pomoc duchową; c) pomoc medyczną, terapeutyczną i psychologiczną, w zależności od konkretnego przypadku”.

Wbrew tym kościelnym zaleceniom archidiecezja gdańska nie zaproponowała jednak osobom zgłaszającym krzywdę z rąk ks. Adriana żadnej pomocy duchowej – nawet tym, które, opisując swoje problemy dotyczące wiary, deklarowały trwanie we wspólnocie Kościoła.

– Ani proboszcz gdyńskiej parafii, z którym najpierw rozmawiałam, ani arcybiskup czy żaden z kurialistów nie zapytał się, czy można mi jakoś pomóc duchowo – mówi pani Marta. – Arcybiskup mówił mi podczas spotkania, że traktuje księdza Adriana jak ojciec syna. Dlaczego mnie nie traktował jak córkę? – pyta dramatycznie.

– Dlaczego więcej troski biskup okazuje zaburzonemu seksualnie księdzu niż osobom, które on skrzywdził? – kontynuuje pani Marta. – Kościół tyle mówi o szacunku, jaki należy się osobom skrzywdzonym, a ja czuję się traktowana jak zło konieczne. W pracy szef wylatuje za molestowanie (dorosłych) podwładnych. A w Kościele?

Tym bardziej zabrakło także pomocy finansowej. Do dziś obie kobiety nie otrzymały od archidiecezji gdańskiej nawet zwrotu wydatków poniesionych na psychoterapię i leczenie. Pani Kinga dowiedziała się jedynie od ks. Więcka, że ma przekazać swój numer konta bankowego, „na które miałyby być wpłacane przez ks. Adriana należności pokrywające koszty terapeutyczne”. Mimo przekazania numeru konta do tej pory żadne należności z tego tytułu na nim się jednak nie pojawiły. Nawiasem mówiąc, podawanie konta osoby skrzywdzonej samemu sprawcy jest kolejnym retraumatyzującym elementem tej sprawy.

Teoretycznie diecezja nie kwestionuje krzywdy pani Kingi (trwa przecież postępowanie kanoniczne), ale praktyka mówi co innego. Nadal, dwa i pół roku po złożeniu zeznań, kobieta musi finansowo liczyć tylko na siebie, a kościelne przepisy dotyczące obowiązku pomocy pokrzywdzonym nie są wobec niej realizowane. Jest to skandaliczne potraktowanie przez archidiecezję gdańską osoby, która – przypomnijmy – była wykorzystywana seksualnie przez duchownego, gdy miała 13-18 lat.

Jak można się domyślić, bez szans na zwrot kosztów terapii jest także pani Marta. Przecież była dorosła… Ks. Więcek napisał do niej, że ma już ona terapeutkę, ale może również zgłosić się do powstającego diecezjalnego Ośrodka Pomocy Ofiarom Nadużyć w Kościele.

Swoją drogą, eksperci od dawna wskazują, że mówienie o „ofiarach” i „nadużyciach” jest z wielu powodów niewłaściwe. Archidiecezja gdańska jednak tej wiedzy wyraźnie nie posiadała, tworząc w początkach 2022 r. nową placówkę. Całe szczęście, pod wpływem krytyki szybko zmieniono jej nazwę na Ośrodek Pomocy Osobom Zranionym w Kościele.

Przedawnione, nieprzedawnione?

Informacyjna blokada ze strony kurii gdańskiej sprawia, że trudno ustalić ze 100-procentową pewnością aktualny stan zaawansowania spraw kanonicznych, o których tu mowa. Wiadomo, że po przesłaniu do Dykasterii Nauki Wiary (dalej: DNW) akt dotyczących skargi pani Kingi archidiecezja gdańska otrzymała polecenie przeprowadzenia procesu karnego pozasądowego wobec ks. Adriana.

Było to możliwe dzięki uchyleniu przez watykańską dykasterię przedawnienia. W praktyce uchylanie kanonicznego przedawnienia dotyczy jedynie krzywd osób małoletnich – zgodnie ze słowami papieża Franciszka o przypadkach wykorzystywania dzieci: „Jeśli z biegiem lat ulegają przedawnieniu, to automatycznie znoszę to przedawnienie. Nie chcę, żeby tu się kiedykolwiek przedawniło”.

Inaczej jest w przypadku pani Marty. Archidiecezja przekazała wyniki dochodzenia wstępnego dotyczące zgłoszonej przez nią krzywdy do tej samej DNW. Jednak jej sprawa nie jest zarezerwowana dla tej dykasterii, która ostatnio ogłosiła w opublikowanym wyjaśnieniu, że nie leży w jej kompetencji rozpatrywanie zgłaszanych przestępstw wobec dorosłych osób bezbronnych, jeśli nie są one na stałe „pozbawione pełnego używania rozumu”.

Gdybym dziś mogła decydować ponownie, to wiedząc, co mnie spotkało ze strony Kościoła, nigdy nie zdecydowałabym się na zgłoszenie sprawy do kurii – mówi mi z wyraźnym bólem pani Marta

Udostępnij tekst

DNW mogłaby się jednak zająć tym przestępstwem ze względu na powiązanie z osobą sprawcy, który krzywdził także osobę małoletnią. Mogłaby, ale w tym wypadku tego nie uczyniła, gdyż krzywdy wobec osoby dorosłej są przedawnione, a możliwość uchylenia przedawnienia dotyczy tylko przestępstw zarezerwowanych dykasterii. Zapewne w związku z tym – ze względu na charakter przestępstwa i występujące przedawnienie – Dykasteria Nauki Wiary odmówiła prowadzenia tej sprawy.

Nota bene, ks. Jerzy Więcek z GTM przekazał pani Marcie informację o decyzji watykańskiej dykasterii dopiero cztery miesiące po jej wydaniu, na dodatek w sposób bardzo suchy i urzędowy. Ten list z gdańskiego trybunału – bezduszny i bezosobowy – powinien zresztą być pokazywany na szkoleniach jako klasyczny przykład, w jaki sposób nie należy się komunikować z osobami pokrzywdzonymi. Pani Marta przyznaje, że po otrzymaniu tej korespondencji przeżyła kolejne załamanie nerwowe. Z tego powodu nie zamieszczamy tutaj pełnej treści dokumentu.

– Po otrzymaniu tego listu znowu zaczęłam myśleć, że to moja wina, że przesadzam – mówi mi pani Marta. – Przed złożeniem zawiadomienia do kurii przez ponad dwa miesiące zastanawiałam się, czy to zrobić. Miałam mnóstwo lęków. W tym momencie te lęki wróciły. Myślałam, że wszyscy w kościelnych urzędach się teraz ze mnie śmieją, bo rozpętałam burzę, ich zdaniem, o nic.

Co można było zrobić inaczej

Jak słyszę od ekspertów, decyzja DNW o odmowie prowadzenia sprawy pani Marty wcale nie zamknęła jednak wszystkich możliwości działania, jakie daje prawo kanoniczne. Można było sprawę skonsultować z Dykasterią ds. Duchowieństwa.

Jest to możliwe tym bardziej, że jeszcze przez Benedykta XVI zostały tej dykasterii udzielone uprawnienia specjalne (dotychczas nieodwołane) do rozpatrywania bardzo poważnych przestępstw duchownych, które nie są zarezerwowane DNW. Choć Dykasteria ds. Duchowieństwa nie ma prawa uchylać przedawnienia, jednak jej doświadczenie w tego typu sprawach jest nie do przecenienia.

Jeśli jednak metropolita gdański chciałby od razu zadziałać na poziomie lokalnym, powinien omówić sprawę z osobami biegłymi w prawie, zgodnie z kan. 1718 § 3 KPK, a następnie skorzystać z rozwiązania przewidzianego już dla takich sytuacji w tymże Kodeksie. Otóż jeśli w ramach prowadzonego postępowania stwierdzi się przedawnienie przestępstwa, zgodnie z kan. 1348 KPK do dyspozycji ordynariusza są inne środki troski duszpasterskiej, a nawet środki karne. Przywoływany kanon brzmi: „Gdy sprawca zostaje uwolniony od oskarżenia lub nie wymierza mu się żadnej kary, dla pożytku jego samego oraz dla dobra publicznego ordynariusz może posłużyć się odpowiednimi upomnieniami bądź innymi środkami troski pasterskiej lub nawet karnymi środkami zaradczymi, jeżeli sprawa tego wymaga”.

Otóż to: „Jeżeli sprawa tego wymaga”… W Gdańsku wyraźnie uznano, że sprawa zgłoszona przez panią Martę nie wymaga karnych środków zaradczych. Stwierdzono brak przestępstwa, a w konsekwencji brak krzywdy oraz brak podstaw do udzielania pomocy. Tymczasem obowiązek pomocy, sformułowany w cytowanym wyżej art. 5 VELM, nie jest uzależniony od efektu karnego postępowania kanonicznego. Nawet jeśli nie ma już możliwości skazania sprawcy, to istnieje obowiązek pomocy osobie skrzywdzonej.

O co nie pytano w dochodzeniu wstępnym

Pozostaje pytanie, czy zgodnie z kan. 1717 § 1 KPK w dochodzeniu wstępnym zrobiono wszystko, żeby rzeczywiście wykazać fakty oraz okoliczności i upewnić się, czy doszło do wykorzystania seksualnego. Z kanonicznego punktu widzenia jest niezrozumiałe, dlaczego skargi pani Marty nie badano pod kątem regulacji zawartych w art. 1 VELM.

Choćby w celu ustalenia, czy występuje wobec pani Marty obowiązek udzielenia pomocy i wsparcia (sformułowany w przytoczonym powyżej art. 5 VELM), należało ustalić, czy w tej sytuacji doszło do zastosowania przemocy, gróźb lub nadużycia władzy (autorytetu duchownego). Powinna być także zweryfikowana kondycja pani Marty, czy spełnia ona kryteria osoby bezbronnej.

Jak się jednak okazuje, nic takiego nie miało miejsca. Pani Marta w rozmowie ze mną mówi, że nie zadawano jej takich pytań.

– A przecież tam w wyraźny sposób występowała manipulacja – wspomina kobieta. – On uzależnił mnie psychicznie i emocjonalnie. Formalnie byłam już dorosła, ale emocjonalnie wciąż byłam wystraszonym dzieckiem, o czym on dobrze wiedział, znając moją sytuację rodzinną. Wykorzystał do własnych korzyści autorytet duchownego wobec mnie jako osoby świeżo nawróconej, mającej olbrzymie zaufanie do kapłanów.

– Pani Marta była młodą dziewczyną, która przeżywała wtedy niezwykle trudne chwile i szukała wsparcia – komentuje jej pełnomocniczka prawna. – Do księdza zgłosiła się nie po „macanie”, ale po przewodnictwo duchowe. On natomiast wykorzystał swoją pozycję, raniąc ją jeszcze bardziej. Wykorzystał jej chwilowe osłabienie, zwątpienie w siebie, poczucie braku perspektyw na przyszłość.

Potraktowanie pani Marty jako dorosłej osoby bezbronnej uzasadniało kilka okoliczności. Bezbronność kobiety i jej niemożność do stawienia oporu uprawdopodobniają: z jednej strony trudna sytuacja domowa, świeża fascynacja wiarą po nawróceniu, neofickie zaufanie do księży, a z drugiej – stosowane przez duchownego manipulacje na poziomie psychicznym i duchowym (wmawianie opętania i nieuzasadnione stosowanie egzorcyzmów) wykorzystujące istniejącą relację zależności. Ale tego wszystkiego gdańscy kanoniści nie potrafili (nie chcieli?) dostrzec.

Prawdopodobnie sprawę badano jedynie w świetle przepisów kanonicznych obowiązujących w momencie popełnienia czynu. Zapewne jednak nie zwrócono uwagi na to, że – występujące już wtedy w Kodeksie prawa kanonicznego z 1983 roku – pojęcie przemocy należy rozumieć nie tylko jako przemoc fizyczną, ale także psychiczną, manipulacyjną. Taką interpretację zawiera dostępne orzecznictwo Roty Rzymskiej.

Wydaje się, że archidiecezja gdańska z góry uznała, iż w przypadku pani Marty nie doszło do żadnego przestępstwa kanonicznego, a kolejne działania miały tę decyzję jedynie potwierdzać – a w konsekwencji prowadziły do braku pomocy dla tej kobiety. Uznanie, że wobec pani Marty (jako dorosłej bezbronnej) doszło do przemocowego nadużycia władzy, pozwoliłoby z jednej strony zastosować wobec sprawcy środki karne, z drugiej zaś – potraktować ją samą jako osobę skrzywdzoną, mającą prawo do otrzymania pomocy.

Niestety wyraźnie brakuje wśród gdańskich kanonistów wiedzy o tym, kim są dorośli bezbronni w świetle prawa kościelnego. Wiedzy tej nie ma zresztą również znaczna część biskupów. A przecież wśród powodów ich potencjalnego odwołania z urzędu może być niewłaściwe podejście do zgłaszanych spraw dotyczących bezbronnych osób dorosłych.

A może chodziło także o coś bardziej przyziemnego? W pewnym momencie pełnomocniczka pani Marty złożyła w kurii gdańskiej wezwanie do zapłaty odszkodowania i zadośćuczynienia. Osobami wezwanymi do zapłaty byli solidarnie ks. Adrian i abp Wojda jako metropolita gdański. Wezwanie zawierało również deklarację gotowości do rozmów mediacyjnych. Wiadomo jednak, że diecezja nie ma ochoty płacić odszkodowań, a w tej sytuacji jakiekolwiek potwierdzenie ze strony kurii, że doszło do czynów nagannych (choćby zwrot kosztów terapii), utrudniałoby linię obrony. Może to logiczne, ale mało ewangeliczne.

Również fundacja odmówiła

Szukając wsparcia w trudnej sytuacji finansowej i nie znajdując zrozumienia w Gdańsku, pani Marta zwróciła się do Fundacji Świętego Józefa. Ta jednak kieruje się regulaminowymi zasadami weryfikowania wniosków w diecezjach. Archidiecezja gdańska odpowiedziała na pytanie FŚJ, że w przypadku zgłoszonym przez panią Martę „dochodzenie wstępne nie potwierdziło popełnienia przestępstwa, a Dykasteria Nauki Wiary podtrzymała przedawnienie”. W związku z tym fundacja odmówiła wsparcia.

– Ta odpowiedź mnie przybiła – mówi mi pani Marta. – Wydałam ogrom pieniędzy na terapię będącą leczeniem traumy po tamtych doświadczeniach. Nie pamiętam dnia, w którym czułam się po prostu dobrze. Zgłosiłam sprawę w zaufaniu Kościołowi. Ale nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności w tej sytuacji. Dla mnie upokarzające jest żebranie po kolejnych kościelnych instytucjach. Gdy dostałam tę odpowiedź, to straciłam nadzieję. Postanowiłam odpuścić. Już nie mam szansy na sprawiedliwość.

Poprosiłem prezeskę FŚJ, Martę Titaniec, o wyjaśnienie, dlaczego fundacja negatywnie rozpatrzyła wniosek pani Marty o pomoc psychologiczną i medyczną. Otrzymałem taką odpowiedź: „Po złożeniu wniosku skierowaliśmy pisemne zapytanie do delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży archidiecezji gdańskiej, czy sprawa jest znana i czy osoba, która złożyła wniosek, jest uznana jako osoba skrzywdzona wykorzystaniem seksualnym w rozumieniu VELM. Takie procedowanie jest standardem działania fundacji, gdyż nie jest ona trybunałem, który ma możliwość weryfikacji zgłoszeń, więc w tym względzie opiera się na dochodzeniach i rozstrzygnięciach dokonywanych w diecezjach i jurysdykcjach zakonnych”.

„W odpowiedzi na nasze zapytanie – wyjaśnia dalej prezeska FŚJ – zostaliśmy poinformowani, że zgłoszenie jest znane, ale po przeprowadzonym dochodzeniu pani Marta nie została uznana za osobę skrzywdzoną w rozumieniu VELM. W związku z tym fundacja, opierając się o możliwości statutowe, rozpatrzyła wniosek negatywnie i poinformowała o tym panią Martę”.

Czy to decyzja ostateczna? „Możemy też poinformować, że w ostatnich tygodniach osoby towarzyszące pani Marcie zwróciły się do fundacji z zapytaniem o ponowne rozpatrzenie możliwości udzielenia jej pomocy – informuje Marta Titaniec. – W związku z tym zarząd FŚJ zwrócił się z pisemną prośbą bezpośrednio do metropolity gdańskiego o ponowną analizę zgłoszenia, tak od strony prawno-kanonicznej, jak i psychologicznej. Aktualnie czekamy na odpowiedź, od której uzależniamy dalsze decyzje”.

„Zdajemy sobie sprawę – dodaje prezeska FŚJ – że chociaż istnieje już w prawie kanonicznym rozpoznanie dorosłych osób bezbronnych, to jednak w konkretnych sytuacjach procedowanie pozostawia wiele do życzenia. W tym sensie opieranie się tylko na rozstrzygnięciach diecezji czy jurysdykcji zakonnych ma swoje ograniczenia”.

– Ja już nie chcę w to dalej brnąć. To dla mnie zbyt upokarzające – deklaruje pani Marta.

Diecezja ma zawsze rację?

A jednak warto dalej analizować tę sytuację, przede wszystkim ze względu na dążenie do przywracania sprawiedliwości, które przyświeca Fundacji Świętego Józefa. Problematyczne okazuje się zwłaszcza przyjęcie bez wyjątku zasady, że decydująca jest wstępna ocena sprawy ze strony diecezji czy zakonu.

Gdy bowiem na tym szczeblu zapadnie decyzja, że nie doszło do przestępstwa, uniemożliwia to fundacji udzielanie wsparcia niektórym osobom rzeczywiście skrzywdzonym. A przecież – z różnych powodów, np. przedawnienie, stare kategorie przestępstw, śmierć sprawcy czy brak dobrej woli organów kościelnych – nie każda zgłoszona krzywda, nawet niewątpliwa co do faktów, zostanie zakończona prawomocnym skazującym wyrokiem kanonicznym.

Co więcej, wydaje się, że również w obecnym stanie prawnym FŚJ mogła zaoferować wsparcie pani Marcie. Aktualny regulamin grantowy fundacji nie zobowiązuje bowiem zarządu do uzyskania akceptacji ze strony diecezji, a jedynie do ustalenia, czy podmiot kościelny posiada wiedzę o dokonanym zgłoszeniu oraz jaką pomoc dana osoba otrzymała lub może otrzymać z diecezji. Następnie fundacja „informuje osobę skrzywdzoną o możliwości uzyskania pomocy ze strony podmiotu kościelnego, a jeśli takiej nie udało się ustalić – rozpatruje wniosek o grant”.

Owszem, Fundacja Świętego Józefa nie jest „trybunałem, który ma możliwość weryfikacji zgłoszeń”. Jednak fundacja definiuje na własny użytek osobę skrzywdzoną jako tę, „która złożyła wiarygodne zawiadomienie o byciu zranioną przez czyny i przestępstwa, o których mowa w art. 1 VELM”. W świetle regulaminu FŚJ dla możliwości przyznania wsparcia istotne jest zatem formalne wiarygodne zgłoszenie możliwego przestępstwa do podmiotu kościelnego – a nie jego kanoniczne udowodnienie, co zawsze zajmuje sporo czasu.

Rzecz jasna, sytuacja jest szczególnie delikatna w momencie, gdy fundacja powołana przez KEP miałaby przedstawić odmienną ocenę wiarygodności zgłoszenia niż aktualny przewodniczący episkopatu. Takie napięcia są jednak nieuniknione, a przyjęcie przez fundację założenia, że diecezja ma zawsze rację, jest niezgodne z zasadą stania konsekwentnie po stronie osób skrzywdzonych. W efekcie, działając zgodnie ze swymi procedurami, FŚJ może stać się częścią działań dokrzywdzających. A tak być nie powinno!

Wniosek o zmianę sądu

W trakcie postępowania w archidiecezji również pani Kinga spotkała się z kurialnymi zabiegami mającymi za cel oddzielenie jej od pełnomocniczki. Gdy w maju 2023 r. wyraziła oczekiwanie, że prawniczka będzie jej towarzyszyła podczas spotkania z metropolitą gdańskim, ks. Jerzy Więcek odpisał: „Pani Mecenas […] znana już jest Księdzu Arcybiskupowi i zapewniam Panią, że w sytuacji wymagającej Jej obecności Metropolita Gdański zwróci się i zaprosi Panią Mecenas do udziału w spotkaniu”.

W tej sytuacji do spotkania nie doszło. – Arcybiskup wzywał mnie do siebie na osobiste spotkanie bez możliwości obecności mojej pełnomocniczki lub innej osoby zaufania – opowiada pani Kinga. – Czynił to, wiedząc, że mam uraz do księży i boję się jakichkolwiek osobistych spotkań z nimi bez obecności osoby trzeciej, której ufam. Taki sposób działania wywołał we mnie retraumatyzację. Dodatkowo termin, który mi zaproponowano, wyznaczony został na Dzień Matki i w godzinach pracy. Musiałabym więc wziąć wolne, ale i tak moje dzieci nie miałyby ze mnie w tym dniu żadnego pożytku.

Później, w lipcu 2023 r., delegat abp. Wojdy, ks. Piotr Zygmunt, pouczył prawniczkę, że nie ma dla niej miejsca w postępowaniu kanonicznym. Napisał do niej: „W związku z podejmowanymi przez Panią Adwokat czynnościami zmierzającymi do reprezentowania p. [Kingi], jako Delegat Arcybiskupa Metropolity Gdańskiego, upoważniony do prowadzenia procesu karnego pozasądowego […], uprzejmie informuję, że ww. postępowanie prowadzone jest na forum kościelnym, stąd też stosowane są przepisy prawa kanonicznego. A zatem należałoby zapoznać się z zasadami”.

W konsekwencji pani Kinga złożyła wniosek o zmianę sądu kościelnego właściwego do przeprowadzenia procesu w tej sprawie. Wniosek trafił do Stolicy Apostolskiej i na razie nic nie wiadomo o dalszych jego losach. Ale i tak ks. Zygmunt nie omieszkał następnie skomentować sprawy bezpośrednio do pokrzywdzonej. Napisał do pani Kingi list zawierający wiele pretensji i osobistych uwag pod jej adresem. Nie rozumiał powodów jej utraty zaufania dla organów kościelnych, w tym siebie samego.

Tym samym po raz kolejny zafundował osobie skrzywdzonej nową porcję poczucia winy. Pisanie takich listów przez duchownego wyznaczonego do poprowadzenia procesu wydaje się zresztą daleko idącym przekroczeniem uprawnień. Natomiast próby rozdzielania osoby pokrzywdzonej od jej pełnomocnika potwierdzają lekceważący stosunek organów archidiecezji gdańskiej do osób dotkniętych przemocą seksualną.

Formalnie oczywiście ks. Piotr Zygmunt ma rację – obowiązujące przepisy prawa kanonicznego są jakie są: nie przewidują szczególnego statusu dla osoby skrzywdzonej, traktując ją jedynie jako świadka. Nie ma więc możliwości formalnego ustanowienia pełnomocnika. W Kościele powinna jednak pojawiać się w takich sytuacjach także inna płaszczyzna – dostrzeżenie skrzywdzonego człowieka, dla którego wspólnota religijna powinna być znakiem zbawienia, a nie kolejnego udręczenia.

„Nikt nie powinien w Kościele błagać o sprawiedliwość” – napisała we wrześniu 2023 r. Papieska Komisja ds. Ochrony Małoletnich. Apel ten powinien być wreszcie usłyszany w Gdańsku! Tym bardziej, że w wielu innych diecezjach w Polsce nie ma już problemu z informowaniem osób skrzywdzonych o postępach sprawy w takiej formie, jaka jest dla nich najmniej traumatyzująca.

Diecezja odpowie „w stosownym czasie”

O działaniach archidiecezji gdańskiej w sprawie zarzutów pod adresem ks. Adriana chciałem porozmawiać także z jej przedstawicielami. 26 kwietnia zwróciłem się w tej sprawie do abp. Tadeusza Wojdy, za pośrednictwem jego rzecznika prasowego, ks. Macieja Kwietnia oraz do diecezjalnego wikariusza sądowego, ks. Jerzego Więcka, prosząc o udzielenie wywiadu, informacji lub przygotowanie komentarza.

Przesłałem długą listę 20 konkretnych pytań. Oto te pytania (rzecz jasna, ze zmienionymi imionami osób, o których mowa):

1) W jaki sposób zadbał Ksiądz Arcybiskup o spokój ducha, komfort i bezpieczeństwo osób zgłaszających swoją krzywdę z rąk ks. Adriana?
2) Dlaczego pozostawił Ksiądz Arcybiskup bez odpowiedzi niektóre bardzo ważne listy od osób zgłaszających krzywdę z rąk ks. Adriana?
3) Dlaczego do tej pory ani pani Marta, ani pani Kinga nie otrzymały od archidiecezji gdańskiej nawet zwrotu wydatków poniesionych na psychoterapię i leczenie?
4) Dlaczego archidiecezja gdańska nie zaproponowała osobom zgłaszającym krzywdę pomocy duchowej, pomimo opisywanych przez nie problemów dotyczących wiary?
5) Dlaczego skargi pani Marty nie badano pod kątem przepisów kanonicznych o bezbronnych dorosłych, choć pewne przesłanki wskazywały, że mogło dojść do stosowania przemocy, groźby lub nadużycia władzy duchownej w celu doprowadzenia drugiej osoby do poddawania się czynnościom seksualnym (por. VELM art. 1, § 1.a*), a osoba zgłaszająca krzywdę twierdziła, że znajdowała się w stanie, który można określić jako niemożność „rozumienia lub chcenia, czy też w inny sposób przeciwstawienia się agresji” (por. VELM art. 1, § 2.b)?
6) Dlaczego sprawa skargi pani Marty nie została skierowana do Dykasterii do spraw Duchowieństwa, lecz do Dykasterii Nauki Wiary, skoro DNW nie zajmuje się krzywdami wobec osób pełnoletnich?
7) Dlaczego osoby zgłaszające swoją krzywdę informowane były o decyzjach podejmowanych w sprawie ze znacznym, czasem nawet kilkumiesięcznym opóźnieniem?
8) Jakie środki dyscyplinujące lub sankcje administracyjne czy karne zostały nałożone przez Księdza Arcybiskupa na ks. Adriana po otrzymaniu zgłoszeń o możliwym wykorzystywaniu seksualnym?
9) Kiedy powyższe sankcje zostały nałożone?
10) Czy proboszczowie parafii, w których wcześniej pracował ks. Adrian, zeznawali w tej sprawie na okoliczność swojej wiedzy o ewentualnych faktach wykorzystania seksualnego?
11) Czy kierował Ksiądz Arcybiskup ks. Adriana do pracy jako kapelana w szpitalu psychiatrycznym?
12) Jeśli odpowiedź na pytanie 11) brzmi „Nie”, to jak to możliwe, że duchowny archidiecezji gdańskiej, podejrzany m.in. o poważne przestępstwa seksualne wobec 13-latki, uzyskał jako kapelan szpitala nieskrępowany dostęp do osób w kryzysach psychicznych, w tym małoletnich?
13) Dlaczego aktualnie ks. Adrian nadal jest „pomocą duszpasterską” w jednej z największych parafii archidiecezji?
14) Czy reagował Ksiądz Arcybiskup na prawne oskarżenia, jakie kierował ks. Adrian pod adresem pani Marty, pani Kingi oraz ich pełnomocniczki prawnej?
15) Czy zakazał Ksiądz Arcybiskup ks. Adrianowi lub ograniczył mu uprawnienia do sprawowania sakramentu pojednania, skoro pojawiło się także oskarżenie dotyczące zdrady tajemnicy spowiedzi?
16) Czy o zgłoszeniu zdrady tajemnicy spowiedzi została powiadomiona Dykasteria Nauki Wiary?
17) Czy podjął Ksiądz Arcybiskup jakieś działania dyscyplinujące po otrzymaniu od osób zgłaszających krzywdę pism dotyczących nieprawidłowości w spisywaniu protokołów zeznań kanonicznych?
18) W jaki sposób rozumie Ksiądz Arcybiskup zachowania, które uznaje Ksiądz za wykorzystanie seksualne? Czy w tym świetle „macanie” jest molestowaniem seksualnym i może być przestępstwem kanonicznym?
19) Dlaczego w ramach dotychczasowego postępowania w tej sprawie nie przesłuchano jako świadka osoby, która pisemnie zgłaszała Księdzu Arcybiskupowi, że posiada informacje o innych kobietach skrzywdzonych przez ks. Adriana oraz innych osobach, które mogą złożyć zeznania?
20) Czy po reportażu Stanisława Zasady „Nie musimy tego robić” w „Tygodniku Powszechnym” podjęto w archidiecezji gdańskiej jakieś działania na rzecz podwyższenia standardów troski o osoby zgłaszające wykorzystywanie seksualne?

Do chwili publikacji niniejszego artykułu, czyli przez 13 dni, nie otrzymałem z gdańskiej kurii żadnej merytorycznej odpowiedzi. Po ponownym przesłaniu pytań nadeszły jedynie dwie jednobrzmiące reakcje. „Korespondencję otrzymałem. Odpowiem w stosownym czasie” – napisał ks. Jerzy Więcek, wikariusz sądowy archidiecezji gdańskiej. „Uprzejmie informuję, że korespondencję otrzymałem. W stosownym czasie odpowiem” – stwierdził ks. Maciej Kwiecień, rzecznik archidiecezji.

Straszenie pozwami

Zapytałem również samego ks. Adriana, czy chciałby w tej publikacji odnieść się do sprawy ze swojej perspektywy. Odpowiedzi nie otrzymałem.

Postawa duchownego w ostatnich latach nie wskazuje jednak, że poczuwa się on do winy. Czuł się nawet na tyle pewnie, że podejmował działania prawne skierowane przeciwko pani Marcie, pani Kindze oraz ich pełnomocniczce prawnej.

W grudniu 2022 r. pani Marta otrzymała od ks. Adriana wezwanie do zaniechania podejmowania działań naruszających jego dobra osobiste, złożenia przeprosin oraz zapłaty zadośćuczynień: na rzecz Puckiego Hospicjum pw. Św. Ojca Pio i na rzecz samego księdza.

W październiku 2023 r. w piśmie do pani Kingi pełnomocnik duchownego odrzucał wezwanie do zapłaty z jej strony, twierdząc, że jest ono „całkowicie bezpodstawne i nie znajduje oparcia w rzeczywistości”. Posunął się nawet do powtórzonego dwukrotnie stwierdzenia: „Być może pani Kinga była kiedyś wykorzystywana seksualnie, a nawet może odczuwa do dzisiaj skutki takich zdarzeń z jej udziałem, jednakże mój mocodawca zaprzecza, aby takie zdarzenia miały kiedykolwiek miejsce z jego udziałem”.

Również w październiku 2023 r. ks. Adrian złożył do dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku skargę na pełnomocniczkę obu kobiet. Wezwał ją także do zapłaty 20 tysięcy złotych za naruszanie jego dóbr osobistych. W skardze do ORA zarzucił pani adwokat działania sprzeczne z zasadami etyki zawodowej i godnością zawodu adwokata oraz wnioskował o pociągnięcie jej do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Po wstępnych wyjaśnieniach postępowanie wszczęte na wniosek duchownego w tej sprawie przez rzecznika dyscyplinarnego gdańskiej adwokatury zostało jednak szybko umorzone jako bezpodstawne.

Powrót do przeszłości

Myśląc o traktowaniu osób skrzywdzonych w archidiecezji gdańskiej, nie sposób nie przywołać niechlubnych tradycji poprzedniego tamtejszego metropolity, abp. Sławoja Leszka Głódzia.

„Zasłynął” on m.in. tym, że jako „miłostki” traktował to, co później sąd państwowy w dwóch instancjach uznał za dwukrotny gwałt księdza (na plebanii i w saunie) na zależnej od niego 17-latce, znajdującej się w trudnej sytuacji psychicznej (zob. mój tekst z 2020 r.: „«Miłostki», czyli gwałty. Abp Głódź ma poważny kłopot”). W tym przypadku prawomocny wyrok został, co prawda, uchylony w 2022 r. przez Sąd Najwyższy, który dopatrzył się uchybień proceduralnych w postępowaniu prokuratury (ani oskarżony, ani jego obrońca nie mogli wziąć udziału w przesłuchaniu pokrzywdzonej kobiety). W efekcie sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia przez sąd okręgowy. Nie zmienia to jednak oceny moralnej.

Dziś archidiecezją gdańską rządzi zupełnie inny człowiek. Ale obecni kurialiści to wciąż w znacznej mierze księża, którzy uczyli się swej pracy przy poprzedniku. Dość przypomnieć, że ks. Jerzy Więcek to ten sam duchowny, który jesienią 2020 r. na moje pytania o decyzje w sprawie ks. Andrzeja Dymera odpisał: „niech odpowiedzi na nie pozostaną jeszcze przez jakiś czas w rezerwacie niedostępności”.

I w sumie niewiele się zmieniło: tak jak abp Głódź mówił o „miłostkach”, tak obecny metropolita widzi „tylko macanie” w innych czynnościach seksualnych… A informacje o działaniach archidiecezji gdańskiej pozostają w rezerwacie niedostępności.

Gdańsk to naprawdę piękne miasto i wspaniali ludzie. To także bardzo ważna w Polsce diecezja. Zasługuje ona od Kościoła na zdecydowanie więcej niż biskupi, którzy podchodzą do spraw seksualnych jak 14-latkowie.

Nie świadczy również dobrze o Konferencji Episkopatu Polski, że po raz kolejny na jej czele stoi przewodniczący, który nie rozumie kwestii, wokół których rozstrzyga się dziś wiarygodność Kościoła. Jeśli rzeczywiście świadomość aktualnego przewodniczącego KEP jest na opisywanym poziomie, to znaczy, że cofnęliśmy się do czasów abp. Józefa Michalika, który w 2013 r. w wypowiedzi na temat pedofilii mówił o dzieciach, co to miłości szukają i potem takie dziecko „zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga” (zob. mój ówczesny komentarz: „Wstyd”).

Wielkie rozczarowanie

Do kościoła już nie chodzę, mimo że kiedyś bywałam tam prawie codziennie – wyznaje pani Kinga. – Dziś czuję się tam okropnie. Wręcz jest mi niedobrze na samą myśl, że miałabym się wybrać do kościoła. Dom boży stał się przekleństwem… Piszę to małą literą, bo dla mnie nie ma tam Boga.

Kobieta mówi o swoim wielkim rozczarowaniu: – Spodziewałam się, że Kościół stanie w prawdzie. I że nikomu innemu nie będzie tak bardzo zależało na tym, aby pomóc osobom poszkodowanym. Że to właśnie duchowni wyciągną pomocną dłoń do kobiet wykorzystanych przez innego księdza. Że będą chcieli w ten sposób „uleczyć” zło, jakie zdarzyło się w Kościele… Jednak kuria w Gdańsku na pewno Kościoła na lepszy nie zmieni. Na samym początku dali mi nadzieję i na tym się skończyło. Później były już tylko kolejne napady lęku i strachu. Stąd moje rozczarowanie, zawód, smutek i gniew.

Wesprzyj Więź

– Gdybym dziś mogła decydować ponownie, to wiedząc, co mnie spotkało ze strony Kościoła, nigdy nie zdecydowałabym się na zgłoszenie sprawy do kurii – mówi mi z wyraźnym bólem pani Marta. – Nie wiem, czy oni wierzą w życie wieczne. Gdyby wierzyli, to czuliby jakiś respekt przed Bogiem, mieliby świadomość, że będą musieli przed Nim odpowiedzieć za to, że nie stanęli po stronie skrzywdzonych i uciśnionych.

– Czy ktoś tu troszczy się o prawdę? – pyta retorycznie pani Marta. – Czy tak ma wyglądać dążenie do oczyszczenia Kościoła? Ja w tym Kościele trwam, ponieważ kocham Eucharystię, ale inne osoby w podobnej sytuacji odchodzą. Niektórzy są na skraju samobójstwa. Przez taką politykę władz kościelnych tylko cierpią zwyczajni, dobrzy, oddani Bogu duchowni (których bardzo cenię i szanuję), utożsamiani z pedofilami. Takie działania kurii po prostu niszczą Kościół.

Przeczytaj także: Mniej bezbronni kanonicznie

Zranieni w Kościele

Podziel się

29
12
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.