Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Miłostki”, czyli gwałty. Abp Głódź ma poważny kłopot

Abp Sławoj Leszek Głódź, marzec 2019 r. Fot. Episkopat.pl

Surowy prawomocny wyrok skazujący duchownego za dwukrotny gwałt na 17-latce może pociągnąć za sobą zarzuty dla byłego metropolity gdańskiego.

W Sądzie Okręgowym w Gdańsku zapadł 7 października 2020 r. – prawomocny już – wyrok w sprawie ks. Michała L. Duchowny został uznany za winnego dwukrotnego gwałtu na 17-letniej Agnieszce. Skazany został na 10 lat więzienia. Ma również zapłacić pokrzywdzonej 100 tys. zł nawiązki. Otrzymał też 15-letni (maksymalny) zakaz zbliżania się do ofiary oraz – na zawsze – zakaz zajmowania wszelkich stanowisk oraz wykonywania wszelkich zawodów i działalności związanych z wychowywaniem, edukacją i leczeniem małoletnich lub z opieką nad nimi.

Przedmiotem sprawy były przestępstwa popełnione przez ks. Michała L., a nie zachowania jego przełożonego. Jednak surowy wyrok w tej sprawie (za gwałt grozi od 2 do 12 lat pozbawienia wolności, a w tym przypadku sąd ostatecznie orzekł karę 10 lat) niewątpliwie jest złą wiadomością także dla byłego metropolity gdańskiego, abp. Sławoja Leszka Głódzia. Sprawa ks. Michała L. jest bowiem jednym z przypadków, zgłoszonych na mocy motu proprio „Vos estis lux mundi”, analizowanych w ramach trwającego obecnie kościelnego dochodzenia w sprawie prawidłowości postępowania abp. Głódzia. Gdyby okazało się, że wiedział on o sprawie w 2011 r., bezpośrednio po gwałtach, a nie wszczął dochodzenia kanonicznego i nie powiadomił Stolicy Apostolskiej, to powinien ponieść poważne konsekwencje kanoniczne.

Proces w sprawie ks. L. (łącznie z uzasadnieniem wyroku) był prowadzony z wyłączeniem jawności, jednak dziennikarzom udało się nieoficjalnie zdobyć wiele ważnych informacji. Sprawę opisywały w ciągu ostatniego roku media ogólnopolskie i lokalne. Najbardziej szczegółowo dotychczas przedstawił ją Radosław Gruca na portalu Oko.press. Ważne przecieki ze śledztwa pojawiły się także w materiałach „Faktów TVN”, które przygotowywał Jan Błaszkowski. Obaj cytowani dziennikarze dotarli do osoby pokrzywdzonej, której relacje przywoływali. Poniżej porządkuję te informacje i uzupełniam je w oparciu o swoje dodatkowe źródła.

2011: na plebanii i w saunie

Najpierw o tym, co jest w tej sprawie bezsporne. Podtrzymany w dwóch instancjach skazujący wyrok sądu państwowego nie pozostawia wątpliwości co do stanu faktycznego. W październiku-listopadzie 2011 r. ks. Michał L., wówczas 28-letni wikary w parafii Matki Bożej Bolesnej w Gdańsku, dwukrotnie zmusił do współżycia seksualnego 17-letnią Agnieszkę. Pierwszy raz sytuacja ta miała miejsce na plebanii, w mieszkaniu duchownego. Za drugim razem miejscem przestępstwa była hotelowa sauna, do której sprawca zaciągnął swoją ofiarę, aby ją… przeprosić.

Ks. Michał L. wykorzystywał relację duszpasterską ze swoją wychowanką nawet bezpośrednio po gwałcie. 26-letnia dziś pani Agnieszka opowiadała Radosławowi Grucy: „On do mnie dzwonił. Płakał. Pisał w esemesach, że jak go zabiorą z parafii, to stracę przyjaciela i nie będę miała się komu wygadać. Potem znów dzwonił i przepraszał. Powiedział, że zrozumiał, co zrobił i chciałby mnie przeprosić. Miałam w głowie obraz Jana Pawła II i Ali Agcy w celi. Pomyślałam, że skoro on był w stanie wybaczyć swojemu zamachowcy, to dlaczego ja miałabym tego nie zrobić, że tak powinien postępować katolik”. Wtedy właśnie umówili się na kolację w hotelu, co jednak skończyło się gwałtem w saunie.

Sprawa ks. Michała L. jest jednym z przypadków analizowanych w trwającym obecnie kościelnym dochodzeniu dotyczącym abp. Głódzia

Pokrzywdzona nastolatka bezpośrednio po pierwszym gwałcie usiłowała odebrać sobie życie. Zażyła dużo tabletek, przecięła sobie żyły. Dzięki interwencji rodziców nie doszło do kolejnego nieszczęścia.

Gdy po kilku dniach rodzice – miejscowi parafianie – dowiedzieli się o przyczynie próby samobójczej córki, interweniowali najpierw u swojego proboszcza. Mieli też (do tego jeszcze wrócę) informować o sprawie miejscowego biskupa. Po ich protestach wkrótce ks. Michał L. został przeniesiony do parafii w Wejherowie. Następnie trafiał do czterech innych parafii archidiecezji gdańskiej.

Arcybiskup nic nie mówił

Z moich ustaleń wynika, że proboszczowie parafii, do których przenoszony był przez biskupa ks. Michał, nic nie wiedzieli o wydarzeniach z 2011 r. Otwarcie mówi mi o tym ks. Jacek Socha, proboszcz parafii św. Mikołaja w Gdyni Chyloni, skądinąd jeden z tych duchownych, którzy wielokrotnie protestowali przeciwko działaniom abp. Głódzia (opisywałem te działania w tekście „Z Gdańska na watykański Berdyczów, czyli kalendarium działań bezowocnych”).

Wedle słów ks. Sochy, abp Głódź jedynie przysyłał wikarych do parafii, nie informował proboszczów o ich postawach, nie przestrzegał przed możliwymi problemami. W przypadku ks. Michała L. z pewnością nie pojawiły się żadne informacje o jakichś nadużyciach seksualnych w przeszłości.

Nie ulega wątpliwości, że przenosiny ks. Michała L. z Gdańska do Wejherowa nastąpiły z dniem 1 grudnia 2011 r., czyli bezpośrednio po dokonaniu przestępstwa

Za młodym duchownym szła jednak wśród księży inna fama: że miał skłonność do drobnych kradzieży. Ustalenia dziennikarzy potwierdzają, że w różnych parafiach za sprawą ks. Michała ginęły: telefon komórkowy ministranta, pieniądze z tacy, ofiary składane podczas kolędowej wizyty duszpasterskiej.

Te właśnie skłonności były powodem dłuższego wyjazdu ks. L. do ośrodka terapeutycznego dla duchownych poza granicami Polski. Wrócił stamtąd do pracy duszpasterskiej w Rumi. I to była jego ostatnia placówka.

2018: zawiadomienie

Jesienią 2018 r. pani Agnieszka, którą 7 lat wcześniej wykorzystał ks. Michał L., opowiedziała o swoich doświadczeniach w rozmowie duszpasterskiej jednemu z zakonników pracujących na terenie archidiecezji gdańskiej. Zakonnik ten – przejęty tragedią, jaką poznał – uznał, że ma obowiązek zgłoszenia przestępstwa gwałtu w prokuraturze i w gdańskiej kurii archidiecezjalnej.

Wkrótce po złożeniu przez zakonnika zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa ruszyły dwa postępowania – w kościelnym trybunale i w prokuraturze. Warto podkreślić, że w 2018 r. kanoniczne dochodzenie wstępne prowadzone było bardzo sprawnie. Według relacji wspomnianego zakonnika postępowanie kurii było wówczas nawet bardziej profesjonalne niż prokuratury. Szybko doszło do przesłuchania pokrzywdzonej i innych osób. Kuria gdańska pokrywa też koszty terapii pani Agnieszki. Rzecz jasna, można tę gorliwość wytłumaczyć również świadomością biskupa i kurialistów, że skoro sprawa została zgłoszona także organom ścigania, to sprawność postępowania kanonicznego może stać się kiedyś tematem do publicznego wyjaśnienia, trzeba się więc wykazać.

W ramach kościelnego postępowania aresztowany ks. L. został zawieszony w obowiązkach kapłańskich, a jego nazwisko znikło z diecezjalnej strony internetowej. Natomiast prokuratura po kilkumiesięcznym śledztwie postawiła duchownemu zarzuty, zaś sąd zdecydował we wrześniu 2019 r. o jego tymczasowym aresztowaniu. Wkrótce rozpoczął się proces karny, który – w dwóch instancjach – zakończył się, jak na polskie standardy, bardzo szybko.

Kto zna prawdę?

A dlaczego kłopoty w tej sprawie może mieć obecnie abp Głódź? Otóż niewykluczone, a wręcz bardzo możliwe jest, że doszło w tym przypadku do skandalicznej 7-letniej zwłoki w rozpoczęciu przez metropolitę gdańskiego procedury kanonicznej, pomimo posiadanej wiedzy o poważnym przestępstwie popełnionym przez duchownego na szkodę osoby małoletniej.

Nie ulega wątpliwości termin przenosin ks. Michała L. z parafii Matki Bożej Bolesnej do parafii Trójcy Świętej w Wejherowie. Zgodnie z informacjami zamieszczonymi w „Biuletynie Archidiecezji Gdańskiej” zmiana ta nastąpiła z dniem 1 grudnia 2011 r., czyli bezpośrednio po dokonaniu osądzonych obecnie czynów przestępczych. Kluczową sprawą będzie zatem teraz ustalenie w ramach prowadzonego postępowania kościelnego, czy abp Sławoj Leszek Głódź i/lub bp Ryszard Kasyna (wówczas biskup pomocniczy gdański, obecnie biskup pelpliński) jesienią 2011 r. poznali prawdziwe powody prośby rodziców pani Agnieszki o przeniesienie ks. Michała L. z ich parafii w inne miejsce.

W lutym 2020 r. abp Głódź w specjalnym oświadczeniu stwierdził: „Chcę podkreślić, że nie wykazałem żadnej opieszałości w sprawie jakichkolwiek duchownych, którzy dopuścili się przestępstwa. Prowadzone są one zgodnie z procedurami określonymi przez Stolicę Apostolską i Konferencję Episkopatu Polski”. Zapowiedział wtedy również, że wobec padających pod jego adresem oskarżeń „wystąpi na drogę działań prawnych”, czego jednak nie zrealizował. Czy rzeczywiście w tej sprawie nie było bagatelizowania przestępstwa, opieszałości i kanonicznych zaniedbań?

Być może sedno problemu tkwi tu w biskupiej nieumiejętności spojrzenia na gwałt oczami osoby skrzywdzonej

Najwięcej, rzecz jasna, mogą na ten temat powiedzieć sama pokrzywdzona i jej najbliższa rodzina. Według informacji medialnych pani Agnieszka mówiła, że w roku 2011, bezpośrednio po gwałcie, jej rodzice rozmawiali z proboszczem i osobiście z bp. Kasyną. Miały się też odbywać narady duchownych w tej sprawie z udziałem abp. Głódzia.

Janowi Błaszkowskiemu z TVN pani Agnieszka mówiła: „Biskupi schowali to pod dywan”. Według niej ostatecznym argumentem skłaniającym przełożonych do jakiejkolwiek interwencji (czyli przenosin do innej parafii) była groźba matki, że o sprawie zostaną poinformowane media. Adwokat pokrzywdzonej, Paweł Łukasiak, mówił zaś przed rokiem: „Nikt z Kurii nie pofatygował się, by porozmawiać z panią Agnieszką. Jedyny kontakt Kurii z moją klientką był wówczas, gdy stanęła ona przed Trybunałem Metropolitalnym”.

Prawdę znają oczywiście sami wymienieni biskupi. Przed sądem podobno zeznawali jednak, że nie pamiętają sprawy z 2011 r.

Doskonale temat zna także ks. kanonik Stanisław Linda, który od 2010 r. jest proboszczem parafii Matki Bożej Bolesnej. Zeznawał on w procesie ks. Michała L., lecz treść jego zeznań jest niejawna. Według relacji dziennikarskich ks. Linda został poinformowany o sprawie przez matkę pokrzywdzonej i/lub przez jednego ze swoich wikariuszy, a sam miał informować biskupa i osobiście spotykał się w tej sprawie z metropolitą. Miał pokazywać biskupowi – udostępnione mu przez pokrzywdzoną – esemesy, jakie otrzymywała Agnieszka od ks. Michała, proszącego ją, aby nie zgłaszała nikomu swojej krzywdy. Dwukrotnie proponowałem ks. Lindzie rozmowę na ten temat, ale pozostawił moje prośby bez odpowiedzi.

Niewykluczone, a wręcz bardzo możliwe jest, że doszło w tym przypadku do skandalicznej 7-letniej zwłoki w rozpoczęciu przez metropolitę gdańskiego procedury kanonicznej

Dotarłem także do dwóch innych księży, ówczesnych wikariuszy parafii na gdańskim Dolnym Mieście. Jeden nie chce w ogóle na ten temat rozmawiać. Drugi natomiast – bardzo życzliwie – wyjaśnia mi, że nic nie chce ukrywać, ale był spowiednikiem pokrzywdzonej, jest zatem związany tajemnicą tego sakramentu.

Z pewnością jest więcej osób posiadających wiedzę na temat działań podejmowanych w roku 2011 przez pokrzywdzoną, jej rodziców i przez archidiecezję. Widać więc, że kościelna komisja powołana w celu sprawdzenia prawidłowości postępowania byłego metropolity gdańskiego ma przed sobą sporo pracy.

„Zwykły” romans?

Przyszłe konsekwencje tej sprawy w odniesieniu do abp. Sławoja Leszka Głódzia mogą być bardzo znaczące. Być może sedno problemu tkwi tu w biskupiej nieumiejętności spojrzenia na gwałt oczami osoby skrzywdzonej. W mediach pojawił się bowiem znaczący cytat z wypowiedzi samego ks. Michała. Z jego zeznań, do których dotarły „Fakty” TVN, wynika, że abp Głódź miał w 2011 r. potraktować jego czyn nie jako przestępstwo, lecz jako romans. Jan Błaszkowski ujawnił fragment zeznań duchownego o spotkaniu z metropolitą. „Ochrzanił mnie – to jest mało powiedziane (…), że zamiast zająć się duszpasterstwem, to pozwalam sobie na miłostki jakieś”.

Wesprzyj Więź

A owe „miłostki” to przecież – stwierdzony prawomocnie przez sąd państwowy w dwóch instancjach – dwukrotny gwałt księdza na zależnej od niego 17-latce, znajdującej się w trudnej sytuacji psychicznej. Biskup, który dowiaduje się o takim czynie, ma kanoniczny obowiązek rozpoczęcia wstępnego dochodzenia wyjaśniającego sprawę. Obowiązek podwójny – ze względu na wiek pokrzywdzonej poniżej 18 roku życia oraz ze względu na przymuszenie do współżycia i zastosowanie przemocy przez duchownego.

Abp Głódź miał w 2011 r. potraktować dwukrotny gwałt dokonany przez ks. Michała nie jako przestępstwo, lecz jako romans

W Gdańsku w 2011 r. żadnego dochodzenia w sprawie ks. L. jednak nie wszczęto. Wersję o relacji uczuciowej między pokrzywdzoną a ks. Michałem L. podtrzymywał przed sądem sam gwałciciel. Może i w kurii uznano tę sytuację za „zwykły” romans księdza z prawie dorosłą kobietą?

Byłoby to jednak poważne bagatelizowanie poważnego przestępstwa i wyraz niskiej skali moralnej wrażliwości ówczesnego metropolity gdańskiego. Ewentualna, nawet bardzo skromna, kara kanoniczna dla tego akurat biskupa miałaby w Polsce olbrzymie znaczenie symboliczne. Pokazywałaby bowiem, że w przypadku poważnych win nie ma osób nietykalnych. Co jednak uda się ustalić? I jakie decyzje zapadną?

Podziel się

1
Wiadomość

Umawianie się na przeprosiny w hotelu nie pozostawia wątpliwości, że w sposób wyrachowany zarzucał sieci. Ale … Ale czy ma prawo do obrońcy? Więź często publikuje na te tematy. I dobrze, bo w skali problemu to i tak bardzo skromny głos ludzi Kościoła. Może jednak skoro redakcja regularnie zajmuje się stawianiem zarzutów (to nie zarzut, gdyby instytucje kurialne wypełniały swoje zadania i były godne zaufania, to Więź nie miałaby tego przykrego obowiązku) to ustanowiłaby w redakcji funkcję obrońcy z urzędu, który weryfikowałby zrozumiałe wobec nieprzejrzystości struktur kościelnych słabości artykułów? I prokuraturze, ale i sądom nie można do końca wierzyć, bo zjawisko którym zajmuje się wymiar sprawiedliwości zostało wpisane w konflikt polityczny (widać to nawet w Australii na przykładzie abp Pella). Np. poniższe zdanie uważam za zbyt daleko idące:
„bardzo możliwe jest, że doszło w tym przypadku do skandalicznej 7-letniej zwłoki w rozpoczęciu przez metropolitę gdańskiego procedury kanonicznej, pomimo posiadanej wiedzy o poważnym przestępstwie popełnionym przez duchownego na szkodę osoby małoletniej.”
Otóż wyrok pierwszej instancji zapadł jak rozumiem w 2018, więc wcześniej arcybiskup mógł nie mieć wiedzy o udowodnionym nieprawomocnie przestępstwie. Wtedy skandaliczna zwłoka wyniosłaby 2 lata, a nie 7. Moralnej oceny to nie zmienia, ale za okres do 2018 dopóki nie mamy uprawdopodobnionych dowodów przeciwnych powinniśmy dawać wiarę twierdzeniu arcybiskupa, że miał podstawy traktować sprawę jako „miłostkę” (owszem, a co mu lub wysłannikowi kurii broniło spotkać się z ofiarą, co wymagało oprócz przyzwoitości obowiązek rzetelnego wyjaśnienia spraw?). Takie są standardy liberalnego, w najlepszym rozumieniu tego słowa, systemu karnego. Ale powyższa uwaga dla całego wywodu ma niewielkie znaczenie, chociaż być może obrońca z urzędu znalazłby jakieś okoliczności łagodzące, które cywilizowane prawo karne nakazuje uwzględniać. Trzymajmy się go, choć utrudnia nam życie.

Panie Piotrze, myli Pan porządki prawne.
W świetle prawa kanonicznego każda czynność seksualna duchownego na szkodę osoby poniżej 18 roku życia (nie tylko gwałt) jest ciężkim przestępstwem, po którym biskup ma obowiązek wszcząć dochodzenie wstępne i powiadomić Stolicę Apostolską.

Kościół katolicki na całym świecie, broniąc przestępców seksualnych w swoich szeregach doprowadził delikatnie rzecz ujmując do totalnego bezprawia seksualnego właśnie oraz dał ciche przyzwolenie na przyjmowanie tych dewiantów w swoje szeregi, mając tego świadomość niestety.

Uwierzę, że system rozliczania się z tymi koszmarnymi rzeczami, jakie robili niektórzy duchowni, ma sens wtedy, gdy biskupi/arcybiskupi/kardynałowie poniosą konsekwencje tzw. przenoszenia problematycznego księdza.
Zaskakuje mnie, że nasi biskupi nie widzą, jak bardzo taka postawa szkodzi OGÓLNEMU postrzeganiu duchownych, jak szkodzi tym naprawdę porządnym, wierzącym w Boga i przykładnie żyjących księżom.

Znieść celibat powinni mieszkać po za kościołem i być opłacani przez radę parafialną jak nauczyciele na podstawie umowy o pracę..w przypadku rozwiązłego trybu życia umowę zrywać a sprawę kierować do prokuratury natychmiast… dość niszczenia autorytetu kościoła i bezkarności księży.,.

@Marzena
„Zaskakuje mnie, że nasi biskupi nie widzą, jak bardzo taka postawa szkodzi OGÓLNEMU postrzeganiu duchownych(…)”

Każdego normalnego człowieka to zaskakuje, jak można było być tak ślepym, jak to w ogóle jest możliwe ?
Jak można było dowiadując się od rodzica czy dziecka o wykorzystaniu seksualnym postąpić inaczej niż denuncjując bandytę do Watykanu i prokuratury i zawieszając w czynnościach ?

To dlatego tak wielu katolików nie może w to uwierzyć, będą mówić, że to niemożliwe aby ktoś na takim stanowisku zrobił coś takiego, że to się nie mieści w żadnym chrześcijańskim sumieniu.
Taki stopień degeneracji sumień nie mieści się w żadnych wartościach ! To jest godne potępienia i ukarania z najwyższą surowością aby już nikt nigdy więcej nie miał nawet cienia myśli, że można postąpić w ten sposób !
Każdy biskup czy kardynał, każdy kto miał dostęp do tych zeznań a nie przekazał ich dalej powinien ponieść karę.

Czy wyobrażacie sobie sytuację gdy dyrektor szkoły dowiaduje się, że jego wuefista jest oskarżany o takie czyny a jedyne co robi to załatwia mu przeniesienie do innej szkoły ? Żeby sobie wykorzystywał dzieci w innej szkole byle nie tutaj bo tu już jest zgorszenie ?
Czy znalazłby się choć jeden taki dyrektor niespełna rozumu ? Śmiem wątpić !

Umoczonych w ten proceder jest tak wielu hierarchów oraz wielu ma też inne „grzeszki” na sumieniu, że będą do upadłego udawać, że nie są winni bo mają zbyt dużo do stracenia.

Nic mi o rezygnacji ks. Michała L. nie wiadomo. Wiadomo, że został zawieszony przez biskupa. Nic więcej nie udało się ustalić. A Pan pisze o rezygnacji tak, jakby była to wiedza powszechna. Skąd Pan czerpie swoją wiedzę?

To, że ktoś o nim napisał w internecie per „były ksiądz”, to nie dowód, że tak jest. On na pewno ma zakaz wykonywania czynności kapłańskich, siedział w areszcie, ale nic mi nie wiadomo o tym, żeby poprosił o tzw. laicyzację.
Proszę o kontakt, jeśli ma Pan więcej informacji

Dziękuję za upomnienie, „janie pawle”! Już mi to nieuctwo „Archanioł Michał” wypomniał wyżej, dwa miesiące temu.
Przypomnijmy więc normę kanoniczną:
Kan. 630 § 4: Przełożeni nie powinni spowiadać swoich podwładnych, chyba że sami dobrowolnie o to proszą.