Zima 2024, nr 4

Zamów

„Chrześcijaństwo. Amoralna religia”, czyli miotła moralnego rygoryzmu i podejrzliwości

Iwan Kramskoj, „Chrystus na pustyni”, 1872

Konsekwentne zastosowanie metodologii proponowanej przez Ireneusza Ziemińskiego prowadzi do nihilistycznego zwątpienia we wszelkie dotychczasowe osiągnięcia cywilizacyjne, z wyjątkiem tajemniczej surowej moralności wyznawanej przez autora.

Miesiąc temu ukazał się książkowy wywiad Artura Nowaka z Ireneuszem Ziemińskim zatytułowany „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”. Gdyby zawarte tam tezy były prawdziwe, wówczas każdy, kto określa się mianem chrześcijanina (a dokładniej rzymskiego katolika) i chce być uważany za osobę racjonalną, powinien ze wstydem wyrzec się swojej religii.

Okazuje się bowiem, że – wedle autorów książki – przywódcy Kościoła, a na podstawie ich nauk także szeregowi chrześcijanie, dopuścili się licznych zbrodni i dalej czynią wiele zła nie dlatego, że źle zrozumieli nauczanie Jezusa albo świadomie się mu sprzeciwiali, lecz dlatego, że je wiernie realizowali. Celem ataku Ziemińskiego, który wzmacniany jest przez rozbudowane, stronnicze pytania Nowaka, są czyny i wypowiedzi samego Jezusa oraz ich późniejsze konsekwencje w historii Kościoła.

„Przemocowy program Jezusa”

Używam batalistycznej terminologii, bo uprawnia do tego szokujący tytuł i okładka przedstawiająca twarz Jezusa z charakterystycznym paskiem na oczach oznaczającym, że mamy do czynienia z kimś oskarżonym. Treść książki wyraża jednoznaczny osąd, że oskarżony jest winny, a zasłużoną karą ma być śmierć – tym razem śmierć dobrego imienia Jezusa i resztek dobrego imienia Kościoła. Intencję, z jaką książka została napisana, porównałbym z tą, jaka kryła się za wbijaniem osikowego kołka w serce wampira, aby na pewno nigdy już się nie odrodził i nie wysysał krwi niewinnych, ale naiwnych ludzi.

Dobre streszczenie książki znajduje się na tylnej stronie okładki: „Plemienność, język nienawiści, pogarda wobec kobiet, wreszcie uwielbienie Boga posyłającego go na okrutną śmierć – to nie tylko niektóre aspekty planu «zbawienia», których spadkobiercą jest współczesny Kościół. To nie przypadek, że centralnym punktem Ewangelii jest ślepe posłuszeństwo. Chrześcijanie od początku bali się wolności, dlatego narzucili światu przemocowy program Jezusa. Stąd nienawiść do Ewy, która miała odwagę przekroczyć granicę niewoli, uwielbienie Marii, będącej niewolnicą Pana, oraz lęk, żeby żadna owca nie oddaliła się od stada”.

Metodologiczna ostrożność, jaką cechowały się wcześniejsze prace Ziemińskiego, zamieniła się w chorobliwą podejrzliwość wobec chrześcijaństwa jako źródła zła wszelkiego

Piotr Gutowski

Udostępnij tekst

Ireneusz Ziemiński sprawia wrażenie bardzo pewnego swojej tezy, że Jezus i założony przez niego Kościół wysysają z ludzi to, co najlepsze, a więc ich wolność, rozumność, witalność, dążenie do sprawiedliwości. Uważa, że potrafi bezbłędnie rozszyfrować pomysłowe kamuflaże Jezusa, zwłaszcza ten najsprytniejszy: głosiciela miłości i miłosierdzia. Jego zdaniem, służą one w istocie do uczynienia z chrześcijan marionetek posłusznych arbitralnym nakazom Stwórcy – bo przecież miłość bliźniego jest podporządkowana miłości Boga, a jej szczegółową treść wyznaczają ostatecznie żądni władzy, samolubni papieże, biskupi i kapłani.

Uczyli nas moralni ślepcy i hipokryci?

Dwa motywy skłoniły mnie do odniesienia się do tez Ireneusza Ziemińskiego. Pierwszy to ten, że uważam się za chrześcijanina i za osobę racjonalną. Podzielam wiele krytyk Kościoła katolickiego. Jestem nawet skłonny dopatrywać się jednej z licznych przyczyn jego obecnej opłakanej sytuacji w świecie zachodnim w pewnej cesze metadoktrynalnej, jaką jest nieprawdziwa teza o niezmienności nauczania (bo ono faktycznie – i słusznie – ulega zmianom) oraz w metafizycznej tezie o niezmienności Boga (pisałem o tym na łamach kwartalnika „Więź” – zob. tutaj).

Racjonalność polega m.in. na rozsądnym reagowaniu na nową wiedzę naukową i moralną, o ile nie da się jej sensownie zakwestionować – bywa bowiem tak, że pod sztandarami nowej wiedzy przemyca się różne koncepcje filozoficzne lub ideologiczne. Tak było np. z łączeniem teorii ewolucji z ateizmem i z eugeniką czy wyzwolenia seksualnego z pornografią. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że instytucje przywiązane do starego obrazu świata przyglądają się z rezerwą nowej wiedzy i rezultatom jej aplikacji do różnych sfer życia. Czasem – zależnie od tego, kto dzierżył władzę – prowadziło to do różnych sporów, niekiedy tragicznych w skutkach.

Owszem, są takie społeczności, także wśród chrześcijan, które odmawiają uwzględnienia nowej wiedzy i jej rezultatów nawet wówczas, gdy nie da się ich już sensownie kwestionować. Należą do nich np. najbardziej konserwatywne wspólnoty amiszów preferujące życie w starym stylu, bez formalnej edukacji dzieci, bez elektryczności i nawozów, co zresztą dzisiaj nie zawsze powoduje społeczne potępienie, ale często podziw dla ich przezorności ekologicznej. Kościół katolicki reaguje na nową wiedzę szybciej niż tego rodzaju wspólnoty i to świadczy o jego większej racjonalności.

Należę do tych, którzy uważają, że tempo tych zmian w Kościele jest i tak zbyt wolne, ale rozumiem obiektywne tego powody. Przynależność do chrześcijaństwa, które jest największą religią świata, deklaruje 1/3 ludzkości, a katolicyzm stanowi największą denominację wśród chrześcijan. Przeprowadzenie reform w tak wielkiej organizacji, obejmującej ludzi na wszystkich kontynentach, jest po prostu logistycznie trudne, np. w bardzo konserwatywnej Afryce. Takie bardziej wyrozumiałe podejście do Kościoła pozwala mi zachować dobre mniemanie o znacznej części ludzkości, którą omawiana książka przedstawia jako zaczadzoną wymaganiem ślepego posłuszeństwa Bogu i Kościołowi.

Drugi mój motyw wiąże się z głównym autorem książki, który jest moim kolegą z czasu studiów w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Razem uczestniczyliśmy w seminarium wybitnego historyka filozofii prof. Jana Czerkawskiego (ucznia i następcy na Katedrze prof. Stefana Swieżawskiego) i pod jego kierunkiem pisaliśmy prace doktorskie. Miałem wrażenie, że Ireneusz Ziemiński cenił sobie ten czas, spędzony w katolickiej uczelni, wśród wysokiej klasy profesorów, którzy łączyli naukowy krytycyzm z chrześcijańskim światopoglądem. Teraz musi zapewne sądzić, że wszyscy oni albo nie dostrzegali niemoralnego rdzenia swojej religii lub dostrzegali, lecz z powodów pragmatycznych nie eksponowali go. Uczyli nas więc moralni ślepcy, hipokryci lub dobrze maskujący się ateiści uwikłani w przestępczą organizację, jaką jest Kościół katolicki. Mam znacznie lepsze, choć nie bezkrytyczne, mniemanie o dawnym środowisku naszej uczelni.

Trudno mi uznać coraz bardziej radykalizujące się poglądy Ireneusza Ziemińskiego, rozpowszechniane w mediach zwykle przed ważnymi chrześcijańskimi świętami, za szlachetne próby otwierania oczu zniewolonym katolikom. Nasycone są one mocnymi negatywnymi emocjami, zamieniającymi metodologiczną ostrożność, jaką cechowały się jego wcześniejsze prace, w chorobliwą podejrzliwość wobec chrześcijaństwa jako źródła zła wszelkiego.

Twarze podejrzliwości

Moje uwagi dotyczyć będą właśnie tej metodologii, która sytuuje obecne poglądy Ziemińskiego w linii takich krytyków religii, jak Karol Marks, Friedrich Nietzsche czy Zygmunt Freud, określonych przez Paula Ricoeura jako „mistrzowie podejrzeń”. Ich późniejszym wcieleniem byli choćby francuscy ateiści, np. Michel Foucault, a wcieleniem bardziej współczesnym są tzw. nowi ateiści, reprezentowani m.in. przez Richarda Dawkinsa, Christophera Hitchensa, Daniela Dennetta i Sama Harrisa.

W polskiej literaturze, poza niektórymi marksistami, demaskatorskim nastawieniem wobec chrześcijaństwa i Kościoła wykazywał się m.in. wybitny psycholog i tłumacz Władysław Witwicki czy Zenon Kosidowski. Obecnie ma ono swoje polityczne wcielenie w poglądach skrajnej lewicy.

Mistrzowie podejrzeń stosowali „hermeneutykę podejrzeń”, która, mówiąc najprościej, polegała na wskazywaniu, że za szlachetnie brzmiącymi ideałami ludzkości skrywały się mroczne interesy ekonomiczne, żądza panowania nad innymi, niezaspokojony popęd seksualny, lęk przed byciem wolnym itp. Podejrzliwość może mieć wiele różnych twarzy: oscyluje między rozsądnym i potrzebnym krytycyzmem a obsesyjnym uporem w akceptacji raz uznanej tezy wbrew przeczącym jej dowodom.

Gdy lekarz, na podstawie niegroźnie dla pacjenta wyglądających symptomów, kieruje go na dokładniejsze badania z adnotacją podejrzenia poważniejszej choroby, to jest po prostu krytyczny, wnikliwy i odpowiedzialny. Jeśli podejrzenie nie potwierdzi się, zrezygnuje ze swojej wstępnej hipotezy. Gdy jednak zazdrosny mąż interpretuje każde słowo i zachowanie Bogu ducha winnej żony jako „dowód” jej zdrady, to ujawnia brak krytycyzmu, zazdrość, skłonność do myślenia spiskowego lub do groźnych dla otoczenia obsesji.

Nie chcę powiedzieć, że Ziemiński jest podejrzliwy w tym drugim sensie, bo wiele pytań, które stawia chrześcijaństwu, trzeba zadać, a Kościół nie jest jak owa niewinna żona. Uważam jednak, że jego podejrzliwość znacznie przekracza granice rozsądnego krytycyzmu i uniemożliwia mu dostrzeżenie: 1) szerszych konsekwencji tej postawy oraz 2) tego, że w Kościele istnieją sensowne odpowiedzi na formułowane przezeń trudności.

Tutaj skupię się wyłącznie na tej pierwszej ślepej plamce na sokolim wzroku Ziemińskiego. O drugiej powiem tylko tyle, że kryją się za nią niemal cała współczesna teologia i filozofia chrześcijańska, borykające się mniej lub bardziej przekonująco z analogicznymi zarzutami sformułowanymi 150 lat temu przez Nietzschego.

Etapy podejrzliwości

Hermeneutyka podejrzliwości, którą stosuje Ireneusz Ziemiński do odczytywania Biblii, ma trzy etapy. Pierwszy z nich polega na identyfikowaniu zdań sprawiających wrażenie sprzecznych, z których jedno jest lub wydaje się moralnie słuszne, a drugie moralnie nieakceptowalne.

Drugi etap polega na uznaniu, że właściwe (tzn. najlepiej oddające intencje Boga czy Jezusa) jest zdanie moralnie nieakceptowalne, a zdanie moralnie słuszne stanowi zwykle jego kamuflaż. I tak np. gdy Jezus formułuje nakaz miłowania bliźnich, to podporządkowuje go nakazowi miłości Boga, czyli – w rozumieniu Ziemińskiego – posłuszeństwu Bogu, który może swoim sługom polecić, aby tych bliźnich skrzywdzić lub nawet zgładzić. Natomiast nakaz miłowania nieprzyjaciół jest sprzeczny z przestrogą przed faryzeuszami jako plemieniem żmijowym, a poza tym promuje ideę wybaczania znoszącego karę za złe czyny.

Gdyby metodologię Ireneusza Ziemińskiego zastosować w praktyce do uznawanej przez niego surowej moralności, to i ona sama stałaby się ofiarą tego podejścia

Piotr Gutowski

Udostępnij tekst

Trzeci etap polega na uznaniu owych zdemaskowanych nakazów bezwzględnego posłuszeństwa Bogu i kapłanom, nietolerancji obcych oraz miłosierdzia eliminującego poczucie sprawiedliwości za bezpośrednią przyczynę straszliwego zła, jakie chrześcijaństwo wyrządzało i wyrządza światu. Polega ono na uczynieniu z wiernych marionetek Boga, a w praktyce Jego bezkarnego, opływającego w niezasłużone dostatki, ziemskiego personelu.

Kościół nie jest więc jedynie Babilonem albo Antychrystem wykoślawiającym moralnie słuszne nakazy Boga i nauczanie Jezusa, bo wówczas dałoby się go naprawić. Według Ziemińskiego Kościół czyni zło dlatego, że wiernie wypełnia wolę (rzekomo moralnie dobrego) Stwórcy i Zbawiciela, jest więc nienaprawialny i trzeba z nim zrobić to samo, co robimy z doszczętnie zepsutym sprzętem.

Jest jeszcze jeden element metody Ziemińskiego, który warto wyraźnie wyodrębnić, a mianowicie rygoryzm moralny. Treść owej surowej moralności, w świetle której należy zmierzyć chrześcijaństwo i wyrzucić je na śmietnik historii, nie zostaje dokładnie wyeksplikowana, ale bliska jest ona chyba ideałom moralnym i politycznym współczesnej skrajnej lewicy.

Wielość jako manipulacja

Pierwszy etap zarysowanej hermeneutyki podejrzliwości akceptują także interpretatorzy Biblii, których nazwę dla uproszczenia „kościelnymi”. Oni jednak – na drugim etapie – za właściwie oddające intencje Boga uznają zwykle zdania w ich przekonaniu moralnie słuszne, a te moralnie niesłuszne interpretują tak, aby nie generowały sprzeczności. Na trzecim etapie starają się natomiast wskazać pozabiblijne i pozadoktrynalne źródła zła wyrządzanego przez Kościół. Nie zaakceptowaliby też – w większości – moralnej perspektywy Ziemińskiego w przekonaniu, że jest ona niewłaściwa, albo dlatego, że ocena dawnych tekstów w świetle dzisiejszych standardów moralnych prowadzi do błędu anachronizmu.

Trzeba jednak podkreślić, że w Kościele katolickim istnieją duże rozbieżności dotyczące tego, co na poziomie szczegółowym jest moralnie słuszne; dobrze to obrazują dyskusje w związku z reformami, jakie próbuje przeprowadzać papież Franciszek. W „kościelnej” lekturze Biblii mamy więc spory rozgardiasz: rozciąga się ona między liberalną ideą Kościoła jako przychodni leczącej rany wszystkich ludzi niezależnie od ich poglądów, a ideą Kościoła jako prawodawcy i korektora liberalnych eksperymentów społecznych uznawanych za zbyt pospieszne.

Zwykle wielość nurtów pewnego zjawiska społecznego czy kulturowego uznaje się za objaw jego intelektualnej i społecznej witalności (w odróżnieniu od zastygłych intelektualnie sekt), ale Ireneusz Ziemiński uznaje tę wielość za wynik niecnej manipulacji, pozwalającej Kościołowi przyciągać ludzi o różnych poglądach i potrzebach: np. „umiarkowanych” liberałów moralnych i twardych konserwatystów.

Podobnie jak „nowi ateiści” rozmówca Nowaka uważa, że groźniejsi są katolicy umiarkowani, bo oni legitymizują katolików konserwatywnych i mącą w umysłach wielu osób niewierzących, którzy sądzą, że Kościół może się zmienić. Tymczasem, jego zdaniem, prawdziwa twarz Kościoła to ta skrajnie konserwatywna, skupiająca ludzi wiernie wypełniających niemoralne Boże nakazy. Kościół jest więc jak zachłanny rak wyniszczający stopniowo cały organizm, a jedynym sposobem na niego jest pełnoskalowa inwazja odrzucająca subtelne rozróżnienia.

Amoralne religie

Tutaj ujawnia się kluczowa rola moralnego rygoryzmu Ziemińskiego. Domaga się on od doktryny chrześcijańskiej zapobieżenia temu wszystkiemu, co dziś każdy przyzwoity człowiek powinien uznać za zło moralne. Zapewne z tego powodu ów moralny wątek wyeksponowany został w tytule książki.

Ireneusz Ziemiński jest doświadczonym historykiem filozofii i historykiem idei, więc dobrze wie, że jeśli decydujemy się na zastosowanie hermeneutyki podejrzliwości do Biblii, to tę samą metodologię powinniśmy stosować do innych tekstów religijnych, np. Tory i Talmudu. Jest rzeczą pewną, że judaizm również nie ostałby się przed metodologicznym i moralnym ostrzem hermeneutyki podejrzliwości.

Zamiast więc dalej znęcać się nad chrześcijaństwem, autor powinien napisać dzieło zatytułowane „Judaizm. Amoralna religia”, bo przecież choćby trzymanie Palestyńczyków pod butem przez Izrael, to – zgodnie z metodologią podejrzliwości – prosta konsekwencja kilku tez: że Żydzi są narodem wybranym przez Boga, że liberalne nurty w judaizmie nie reprezentują jego właściwej konserwatywnej twarzy i że pozareligijne przyczyny nie mają w tej sprawie decydującego znaczenia.

Kolejne dzieła mogłoby nosić tytuły „Islam. Amoralna religia” (skandaliczny sposób traktowania kobiet to przecież bezpośredni wynik koranicznych idei) oraz „Hinduizm. Amoralna religia” (głęboko niesprawiedliwy podział na kasty to oczywisty skutek wierzeń religijnych, a obecne nurty zmierzające do jego zniesienia nie mają nic wspólnego z „prawdziwą” twarzą tej religii). Na koniec mogłoby powstać dzieło podsumowujące: „Religie. Amoralne mity ludzkości”.

W praktyce większość ludzi wybiera albo wiarę teistyczną (ukonkretnioną w postaci poszczególnych religii), albo wiarę ateistyczną (ukonkretnioną w jednym z licznych nie-teistycznych światopoglądów). Takie wybory należy uszanować

Piotr Gutowski

Udostępnij tekst

Ireneusz Ziemiński pewnie przystałby na taką aplikację jego metodologii, choć być może stworzyłby ranking zła powodowanego przez różne religie, aby znienawidzone chrześcijaństwo znalazło się na samym dole.

Wszystko amoralne

Trzeba domniemywać, że z równie przenikliwą podejrzliwością i wysokimi wymaganiami moralnymi musiałby podejść także do innych idei – nie tylko religijnych, ale filozoficznych, politycznych czy prawnych. Mamy więc kandydatury na kolejne książki: „Platon. Amoralny filozof” (mimo że można by go uznać za prekursora ruchu LGBTQ+, to przecież swoją krytyką demokracji utorował drogę totalitaryzmom); „Arystoteles. Amoralny filozof” (nie przyszło mu do głowy, żeby potępić niewolnictwo); „Kartezjusz. Amoralny filozof” (koncepcją zwierząt jako pozbawionych umysłu mechanizmów zainspirował współczesny „Holokaust” tych niewinnych istot); „Karol Wojtyła i Richard Dawkins. Amoralni myśliciele XX wieku” (obaj twierdzą że Bóg/ewolucja stworzyli człowieka jedynie mężczyzną i kobietą).

Co więcej, szanowana przez nas wszystkich demokracja jest u swoich podstaw amoralna, bo formalna zasada wyboru władz przez większość obywateli doprowadziła do legalnego zabicia Sokratesa, wyboru Hitlera i różnych autorytarnych przywódców. Także konstytucje różnych państw, pisane przez prawników starających się uchylić wszelkie sprzeczności, są niemoralne, skoro dopuszczają skrajnie różne interpretacje: na przykład polska konstytucja zawiera zapis zapewniający „każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”, co pozwala okrutnym politykom urządzić „piekło kobiet”.

Nie ostanie się także ateizm, bo w jego licznych odmianach pojawiły się moralnie nieakceptowalne konsekwencje, które – zgodnie z metodologią Ziemińskiego – należałoby przypisać ich teoretycznym podstawom. Nieprzypadkowo przecież dzieła Nietzschego były jednym z ulubionych prezentów urodzinowych hitlerowców, ateizm typu darwinowskiego wykorzystywano jako uzasadnienie rasizmu i eliminacji osób najsłabszych, nieprzystosowanych do ewolucyjnej walki o przetrwanie, a ateizm marksistowski godził się na fizyczną eksterminację ludzi inaczej myślących.

Zostanie nic

Krótko mówiąc, metodologia proponowana przez Ziemińskiego to swoista miotła moralnego rygoryzmu i podejrzliwości. Jeśli ją konsekwentnie zastosować, prowadzi ona do nihilizmu rozumianego jako zwątpienie we wszelkie dotychczasowe osiągnięcia cywilizacyjne, z wyjątkiem owej tajemniczej surowej moralności, która dba głównie o to, aby sprawiedliwie karać, uwalniać od cierpienia i akceptować wszelką różnorodność – z „niewielkim” wyjątkiem koncepcji amoralnych.

Jestem jednak pewien, że gdyby ową moralność rozwinąć, uszczegółowić i zastosować w praktyce, to i ona padłaby łupem tej postaci podejrzliwości, którą Ziemiński mianował do rangi naczelnej metody interpretacji tworów ludzkiej kultury. Tak też się stało z pozytywnymi koncepcjami oryginalnych mistrzów podejrzeń, czyli Marksa, Nietzschego i Freuda. Poddano je surowej krytyce, a mimo to, modyfikowane i doskonalone, utrzymują się przy życiu i ciągle oddziałują społecznie.

Jest tak dlatego, że – wbrew metodologii proponowanej przez Ireneusza Ziemińskiego – istnieje znacznie bardziej rozsądne podejście do wszystkich wymienionych religii, koncepcji różnych filozofów, idei politycznych, aktów prawnych czy odmian ateizmu. Polega ono po pierwsze na wskazaniu, że język, którym się posługujemy – nie tylko potoczny, ale też naukowy, włącznie z językami formalnymi – nie jest jednoznaczny, bo są w nim terminy nieostre, zdania przeciwne, niekiedy też zdania sprzeczne i niespójności innego rodzaju. Ponadto poszczególne sformułowania, np. konstytucji danego państwa, wymagają naświetlenia z perspektywy ducha całości tego dokumentu.

Po drugie, mamy prawo do uznania pewnych tekstów za podstawę naszego światopoglądu czy organizacji społeczeństwa i dokonywania ich korekt interpretacyjnych wraz z rozwojem wiedzy. Na przykład osoba uważająca konstytucję amerykańską za podstawę tamtejszego porządku prawnego będzie starała się interpretować jej zapisy życzliwie, czyli tak, aby uwzględniły one aktualną wiedzę naukową, moralną i zmiany społeczne. Jednak ewentualną eliminację oczywiście niemoralnych pierwotnych zapisów uzna za ostateczność, broniąc jej w ten sposób przed pochopnymi zmianami.

Chrześcijanie mają (również) prawo do uznania Biblii za swoją narracyjną konstytucję, a postanowień Kościoła katolickiego za coś w rodzaju wyroków Sądu Najwyższego proponujących jej obowiązującą wykładnię. Mogą jednak proponować różne, także głębokie zmiany instytucjonalne czy nawet doktrynalne, jeśli uznają, że jest to konieczne dla zachowania racjonalności ich przekonań.

Co ludzie robią ze swoją wiarą

Nie jest też tak, że dominujący „stary” sposób myślenia uzasadnia przekonanie o nienaprawialności zwietrzałych i moralnie nieakceptowalnych idei, które wkradły się do chrześcijaństwa. W przypadku Kościoła katolickiego wiele osób, włącznie z papieżem, takie zmiany proponuje, ale z powodów, o których już wspomniałem, nie można dziwić się temu, że spotykają się one z oporem osób, którzy ducha Biblii interpretują bardziej konserwatywnie.

Podobne prawo do uznania pewnych tekstów za coś w rodzaju konstytucji ma ateista Nietzscheański czy Darwinowski. Będzie on starał się uchylić zarzut, że akceptowana przez niego teoria jest bezpośrednią przyczyną zła moralnego. Raczej nie porzuci tej teorii, lecz ją odpowiednio zmodyfikuje. Życzliwe dla danej „teorii” interpretacje, polegające na eliminacji moralnych trudności, jakie ona rodzi, są jak najbardziej racjonalne, bo – i to jest trzeci powód do podejrzliwości wobec „hermeneutyki podejrzeń” – w powodowaniu zła moralnego obok przyczyn doktrynalnych istnieją także inne, często ważniejsze przyczyny: polityczne, terytorialne czy emocjonalne.

Jest też inny powód bardziej wyrozumiałego podejścia do różnych religii, światopoglądów i filozofii. Wynika on z tego, że w wielu kwestiach nie wiemy i – jak się zdaje – nie możemy wiedzieć, jak sprawy się mają, a w naszym życiu musimy przyjąć jakieś rozwiązania. Jeśli przez wiedzę rozumieć przekonanie, które jest uzasadnione i prawdziwe, to nie mamy wystarczająco przekonujących obiektywnych uzasadnień przekonania o istnieniu Boga ani o jego nieistnieniu. Wiemy natomiast, że prawdziwe jest jedno z dwojga: Bóg (tak lub inaczej pojęty) istnieje lub nie istnieje.

Teoretycznie możemy pozostać agnostykami, lecz w praktyce większość ludzi wybiera inną opcję: wiary teistycznej (ukonkretnionej w postaci poszczególnych religii), lub wiary ateistycznej (ukonkretnionej w jednym z licznych nie-teistycznych światopoglądów). Moim zdaniem takie wybory należy uszanować, przyglądając się jedynie temu, co ludzie robią z tą wiarą i w jaki sposób reagują na nową wiedzę.

Te wszystkie komplikacje powinny być oczywiste dla historyka idei i nie ma innego sposobu na ich rozplątywanie niż detaliczne, jak najbardziej obiektywne badania historyczne. Dzisiejsze spolaryzowane społeczeństwa łakną jednak prostego i jednoznacznego przekazu: „ten zły, a tamten dobry”. Słychać wprawdzie coraz głośniejsze przestrogi intelektualistów i uczonych przed fatalnymi skutkami takiego podziału, ale wielu z nich, w tym niestety także Ireneusz Ziemiński, podsyca go uproszczonymi osądami.

Można inaczej

Osobom zainteresowanym rzetelnymi – nieuproszczonymi, niekościelnymi i empirycznie podbudowanymi analizami religii, zwłaszcza chrześcijaństwa – poleciłbym inną lekturę, a mianowicie napisane 120 lat temu klasyczne dzieło amerykańskiego psychologa i filozofa Williama Jamesa „Doświadczenia religijne”. Oprócz korzyści intelektualnych dostarczy ona także przyjemności estetycznej, bo to książka napisana wyjątkowo pięknym językiem.

James odsłania różne patologiczne aspekty chrześcijaństwa, ale dostrzega i eksponuje jego pozytywny potencjał dla jednostek i dla społeczeństw. O krytykowanym przez Ziemińskiego przykazaniu miłości nieprzyjaciół pisze tak: „Jest to tylko ostatnia krańcowość pewnego rodzaju wielkoduszności, którą dobrze znamy w postaci pełnej politowania tolerancji dla naszych prześladowców. Gdyby za zasadą tą pójść zupełnie ściśle, wprowadziłoby to taki przełom w całości naszych instynktownych pobudek i czynów i w całym porządku świata dzisiejszego, że tracimy tu podstawy do porównania krytycznego i powiedzieć tylko możemy, że wówczas narodzilibyśmy się w innym królestwie bytu” (s. 221–222, tłum. Jan Hempel).

Naszą sytuację w świecie kwituje natomiast następującym domniemaniem, które zarysowuje logicznie możliwy scenariusz: „Być może człowiek we wszechświecie jest jak pies lub kot w bibliotece: widzi książki i słyszy rozmowę, ale nie przeczuwa nawet, co to wszystko znaczy” („Filozofia wszechświata”, s. 138, przeł. W. Witwicki) .

Wesprzyj Więź

William James znał drapieżne krytyki sformułowane przez Nietzschego, dopatrywał się jednak „czegoś chorobliwego” w bezkompromisowym demaskowaniu przez niemieckiego myśliciela wynaturzeń chrześcijaństwa i nieumiejętności dostrzeżenia pozytywnych elementów oraz rozwoju tej religii. Mam podobne zdanie o sposobie traktowania chrześcijaństwa i Kościoła przez Ireneusza Ziemińskiego.

PS. Na niektóre z uwag krytycznych Autor odpowiada w tekście „Oczekuję litości dla rozumu, nie dla chrześcijaństwa. Glossa do recenzji «Amoralnej religii»”

Przeczytaj także: Inkluzywizm, błogosławiona niejasność i chwalebna otwartość

Podziel się

23
6
Wiadomość

Hm.
Odpowiem trochę krócej, ale dziękuję za tę recenzję ogromnie.
Zaufanie vs podejrzliwość.
Pan Artur od Sekielskich, tak? I braci Pankowiak.
Taki prawnik, co ma własny problem, ale ładnie projekcja mu się udaje na innych?

Tak się bawił Dawkins, Harrari, Emmanuel Carrère i świta. Wolanda 🙂
Ja polecam „Mistrza i Małgorzatę”. Nie do podrobienia.
Albo „List do króla” Tonke Dragt. Tam jaśniej. Piękna książka.
(autorka spędziła parę lat w japońskim obozie jenieckim – Holenderka)

Intelekt to trudny skarbiec do rozbrojenia.
Tyle tam mamy skarbów, których nie chcemy oddać bez walki. N’est – ce pas?

Kiedy gra się w Jengę próbuje się wysunąć niższy element, by dać go wyżej.
Aż do… hm, jak kończy się gra w Jengę?

Trzeba przyznać, że tekst bardzo zręcznie napisany. Z filozoficznego punktu widzenia krytyka “podejrzliwości” Ziemińskiego jest słuszna.

Jednak autor ekwilibrystycznie przeskakuje ponad istotnymi różnicami pomiędzy propozycją intelektualną jakiegoś myśliciela, a najpotężniejszym systemem religijnym w historii świata.
Otóż Jezus, a za nim Kościół Katolicki nie tylko proponują nam, jako ludzkości zbiór zasad moralnych, czy poglądów na świat. Oni deklarują, że te zasady i poglądy są jedynymi słusznymi, a kto ich nie uzna i nie wprowadzi w życie zostanie ukarany chyba najstraszliwszym cierpieniem jakie człowiek jest w stanie sobie wyobrazić.

Parafrazując Jezusa: “Kto wiele obiecuje, od tego wiele wymagać się będzie.”
Moim zdaniem pan Piotr nie ma racji, że zmiany w kościelnej wykładni, czy to moralnej, czy światopoglądowej są czymś dobrym. One są kompromitacją dla Magisterium.
Kościół katolicki wielokrotnie autorytatywnie i pod groźbami wyklęcia deklarował swoją nieomylność i niezmienność w nauczaniu. Apogeum tego samopotwierdzania osiągnął chyba na Soborze Watykańskim I.
Jeśli uroczyste i autorytatywne i (deklaratywnie) nieomylne orzeczenia okazują się zwykłymi błędami to równie dobrze odrzucić można większość pozostałego nauczania.

Kościół zrobił wiele błędów, ale rzadko kiedy oficjalnie się do nich przyznawał i wycofywał – raczej zapominał i udawał, że tego czy owego nigdy nie było. Plus wyskoki pojedynczych księży, biskupów czy “cywilów bliskich Kościołowi” – no i wychodzi nam taki właśnie obraz. Być może nieprecyzyjny, być może nie zawsze prawdziwy – ale zawsze ostatecznie wynikający z zachowania Kościoła.
Książki nie czytałem, ale słuchałem kilku wywiadów z autorem – logika w tym jest.
Tylko czasem za dużo przypisuje się Jezusowi, który osobiście niczego nie napisał, a jego nauka została przetworzona i przekazana przez sam Kościół. Może zatem być, że “Jezus tego nie powiedział”, ale jego słowa zostały dostarczone do dzisiejszych czasów w zmienionej formie.
Pozdrawiam.

Zarzuty (moim zdaniem w dużej mierze słuszne) wobec Kościoła katolickiego to jedno, zarzuty wobec samego Chrystusa to inna sprawa, w tych podnoszonych w książce (zaznaczam, że bazuję an wywiadach z autorami i powyższym artykule, samej książki nie czytałem, zaraz wyjaśni się dlaczego) nie ma moim zdaniem sensu. Wg Benedykta XVI, opierającego się częściowo na książce rabina Neusnera, wszelkie moralne nauczanie Jezusa obecne było w judaizmie już wcześniej, opór środowisk kapłańskich i faryzeuszy wzbudzało umiejscowienie Chrystusa w jego nauczaniu w centrum, deklarowanie boskości i ukazywanie siebie jako jedynej drogi.

Teraz, jeśli uznamy, że Bóg istnieje, a Jezus miał rację i jest Synem Bożym (ja akurat wierzę, ale chyba nie ma to dla tej dyskusji znaczenia), to nie za bardzo jest sens polemizować, możemy tylko przyjąć tę naukę albo buntować się przeciwko Bogu, ew., i tą drogą poszło wielu wierzących (ale autorzy ją odrzucają jako fałszywą) – reinterpretować wraz ze zmieniającą się rzeczywistością i wrażliwością. Jeśli nie uznamy tej boskości, to nauczanie Jezusa możemy sklasyfikować tylko jako jakieś rojenia, niezależnie od dalszych jego konsekwencji w historii. Możemy zaatakować późniejszych chrześcijan za ich czyny (w sumie nie odstające chyba w dużej skali od czynów wyznawców innych religii, co oczywiście niczego nie usprawiedliwia), ale polemika z nauczaniem Jezusa nie ma sensu, na temat spraw doczesnych należy dyskutować z judaizmem, tematy związane z wiarą można tylko pominąć milczeniem. Innymi słowy, ta książka wydaje mi się od samego początku oparta na złym założeniu. Jeśli nie wierzą, to mogliby całość skwitować słowami “chrześcijanie poszli za nauczaniem szaleńca i proszę oto skutki” (zresztą o szaleństwo posądzali Jezusa nawet krewni), ale nie ma sensu oskarżać Jezusa i przypisywać mu odpowiedzialności, rozpisywanie się odbieram jako jakąś megalomanię (sądząc po tym, że nie umiem teraz zakończyć, być może sam na nią cierpię) i neoficką nadgorliwość. Osobiście wolałbym, żeby energia autorów została wykorzystana do punktowania bieżących problemów w Kościele.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie nurtuje, może ktoś z Państwa zna odpowiedź. Otóż autorzy przywołują historię Ananiasza (bodajże) z Dziejów apostolskich, który nie przekazał z żoną całego majątku wiernym i padł trupem (rzeczywiście to trudny fragment, osobiście mam z nim problem). Twierdzą w jednym z wywiadów, jedynie na podstawie tego fragmentu, a bez podania innych źródeł (może są w książce), że we wczesnych gminach chrześcijańskich powszechna była kara śmierci. Mnie to bardzo zaskoczyło, odkładam tu na bok sprzeczność z doktryną, bo to w praktyce nie stoi na przeszkodzie oczywiście później w Kościele tak było, nawet wcześniej zresztą walki między stronnictwami chrześcijańskimi, np. w Aleksandrii, bywały krwawe. Ale nie za bardzo mogę uwierzyć, żeby było to możliwe we wczesnych gminach, po pierwsze były mało liczne, po drugie wzbudziłoby to chyba jeszcze mocniejsze represje ze strony władz. To mogło moim zdaniem mieć miejsce dopiero później, gdy Kościół zdobył władzę. Może ktoś z Państwa zna jakieś źródła, bo ja odebrałem ten fragment wywiadu w najlepszym razie jako nieprecyzyjne sformułowanie, w najgorszym jako nierzetelność wynikająca z pewnej emocjonalności, bardzo zresztą w nim widocznej. Ale, podkreślam – nie wiem, być może problemem jest moja ignorancja.

Teza o powszechności kary śmierci we wczesnych gminach chrześcijańskich opiera się na wywodzeniu chrześcijaństwa z judaizmu oraz porównania z równolegle istniejącymi sektami żydowskimi.

Za przewinienia dokonane w gminie obowiązywała kara הָתְרְכִנ, dosłownie “wycięcie, ścięcie”. Istniały przewinienia za które można było dostać przebaczenie, ale były takie, za które natychmiast należało ukarać winnego śmiercią. Judaizm rabiniczny (z którego wywodziło się wczesne chrześcijaństwo) uznawało wprost, że kary śmierci dokonuje wówczas Bóg, posługując się tylko rękami ludzkimi. Przywódca wspólnoty zabijając winnego nie wykonywał własnej czynności, to Bóg uśmiercał.
Porównując wczesne chrześcijaństwo z współczesnym mu judaizmem, czy kodeksem wspólnoty Qumran nie mamy jakiś szczególnych podstaw, by twierdzić, że pierwsi chrześcijanie zachowywali się pod tym względem jakoś inaczej.

@Wojtek

Dziękuję, ciekawe. Natomiast nie jestem przekonany czy mamy podstawy, żeby twierdzić, że pierwsi chrześcijanie nie zachowywali się inaczej czy też może powinniśmy uznać, że nie mamy danych do zweryfikowania tej tezy i powinniśmy pozostawić ją otwartą (ja bym się skłaniał raczej do tej drugiej opcji, jednoznaczne deklarowanie, że kara śmierci była powszechna uważam bardziej za publicystykę niż stwierdzenie naukowe, którego bym oczekiwał od autora pracującego na uniwersytecie).

Ponadto, w ewangelii jest przynajmniej jedna sytuacja, w której zarządzona zgodnie z prawem mojżeszowym kara śmierci nie zostaje wykonana dzięki interwencji Jezusa. Z punktu widzenia historycznego nie jest to pewnie szczególnie mocna przesłanka, by wnioskować o zachowaniu wczesnych gmin chrześcijańskich, ale zawsze jakaś.

Pozdrawiam

John, mówisz o przypadku kobiety przyłapanej na cudzołóstwie? W świetle ówczesnych przepisów rabinicznych nie dało się tej kobiety ukarać śmiercią. Kobieta mogła zostać ukamienowana tylko wówczas, gdy została wprost i jednoznacznie ostrzeżona przez swojego męża, w obecności świadka, a ostrzeżenie dotyczyło konkretnego mężczyzny, który wcześniej wykazał zainteresowanie ową kobietą. To sprawiało, że kara śmierci dla kobiety za niewierność była niemal niemożliwa do zrealizowania.
Sama perykopa dotyczy stosunku do prawa mojżeszowego i możliwości interpretacji, a nie samej niewierności.

Co do posiadania podstaw, historia z Ananiaszem i Safirą jest na tyle oczywista w świetle ówczesnej kultury i zwyczajów, że raczej powinniśmy mieć konkretne przesłanki, by twierdzić, że pierwsi chrześcijanie jerozolimscy zachowywali się pod tym względem inaczej, niż ogół. Z drugiej strony zarzut, że Piotr jako lider wykonał karę śmierci jest trochę ahistoryczny. Taka kara była wówczas normą.

@Wojtek

System nie pozwala mi odpowiedzieć pod Twoim wpisem z 30 grudnia, 14:20, więc odpowiadam na własny wpis, mam nadzieję, że ustawi się to wszystko we właściwej kolejności. Mam też nadzieję, że system przepuści wpis z aż trzema zewnętrznymi linkami, wydaje mi się, że są dość merytoryczne.

“Sama perykopa dotyczy stosunku do prawa mojżeszowego i możliwości interpretacji, a nie samej niewierności. ” – wydaje mi się, że perykopa dotyczy przede wszystkim kwestii miłosierdzia oraz jest rozwinięciem “nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” z kazania na górze, ale nie stoi to w sprzeczności z Twoją interpretacją, to pewnie kwestia indywidualnego odczytania i postawienia akcentów.

Jeśli chodzi o sam temat kary śmierci we wczesnych gminach chrześcijańskich, znalazłem w międzyczasie dwa źródła. Pierwsze to praca magisterska z University of Georgia

https://getd.libs.uga.edu/pdfs/hendrickson_thomas_j_201905_ma.pdf

Cierpi ona wprawdzie na typowe bolączki prac magisterskich, ale zawiera pewne dane, które w jakimś stopniu mogą potwierdzać moje pierwotne wątpliwości, związane m.in. z wyłącznym prawem Rzymu do stosowania kary śmierci. Analizowane jest tam ukamienowanie św. Szczepana i św. Jakuba, na podstawie Dziejów Apostolskich i Józefa Flawiusza. Napisane jest, że drugie (a być może i pierwsze) miało miejsce w okresie braku władzy rzymskiej, pomiędzy rządami kolejnych namiestników Judei, przy czym najwyższy kapłan Annasz (chyba któryś kolejny) stracił urząd za taką samowolę. Oczywiście nie dowodzi to, że na jakimś niższym poziomie nie mogło być kary śmierci także wśród chrześcijan, ale pozwala wątpić by była ona powszechna oraz by była stosowana jako element prawa (w odróżnieniu od linczu, który też jest omawiany w tej pracy). Nie jest więc moim celem obalanie Twojej opinii, raczej wskazanie, że pewne wątpliwości na temat powszechności można mieć.

Drugie źródło jest bardziej publicystyczne, ale dość ciekawe

https://angelusnews.com/voices/the-early-church-and-the-death-penalty/

Zgodnie z nim, w dokumentach, które się zachowały, pierwsi pisarze chrześcijańscy raczej wypowiadali się przeciwko karze śmierci w kontekście prześladowań chrześcijan, a nie rozważając ogólne zasady moralne, natomiast późniejsi mieli na ten temat różne poglądy, przykładowo Klemens Aleksandryjski ją dopuszczał, a Tertulian był jej przeciwny. Oczywiście wszystko i tak się zmieniło wraz ze zdobyciem przez Kościół wpływów politycznych.

I na zakończenie, powracając do samych autorów książki, na Onecie jest wywiad z Ireneuszem Ziemińskim i Stanisławem Obirkiem: https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/ireneusz-zieminski-i-stanislaw-obirek-stracony-rok-dla-kosciola-w-polsce/xh8c62b,681c1dfa

W dużym stopniu zgadzam się z panami w kwestiach ich oceny bieżących problemów kościoła, natomiast nie ukrywam, że wypowiedzi pana Obirka jakoś dużo bardziej do mnie trafiają, ponadto pewne interpretacje wydarzeń z ewangelii w wersji pana Ziemińskiego nieco mnie zaskakują, na przykład interpretacja, że Jezus wypędził kupców ze świątyni, bo ofiarowanie zwierzęcej krwi na ołtarzu uważał za bałwochwalstwo jest dla mnie kompletną nowością. Cóż, to pan Ziemiński zajmuje się zawodowo religią, więc nie będę polemizował, żeby wyjaśnić dlaczego jego interpretacja wydaje mi się sprzeczna z głównymi myślami chrześcijaństwa, natomiast fakt, że nigdy się z taką interpretacją nie zetknąłem, podpowiada mi, że chrześcijaństwo, o którym pisze pan Ziemiński i chrześcijaństwo, które ja znam, to dwie inne religie.

Tak czy inaczej wywiad jest wystarczająco ciekawy, by rzucić na niego okiem.

Szczęśliwego Nowego Roku.

Wląsciwie poziom ksiazki Ziemińskiego(jakies kolejne objawienie pseudonaukowej krytyki koscioła obok Obirka itp?) jest tak niski, argumenty na
poziomie freblówki od dawna zgrane i wyświechtane,że nie ma o czym polemizować.Niemniej dziekuje Autorowi za ten tekst

Taki apel do Pana Prof. Piotra Gutkowskiego i światłych teologów z KUL , a może trzeba zwyczajnie napisać książkę językiem dostępnym dla prostego zjadacza chleba która odpowie na wszystkie zarzuty stawiane chrześcijaństwu przez
Prof. Ireneusza Ziemińskiego i Artura Nowaka używając nowoczesnej teologii i filozofii katolickiej ? Taka praca będzie bardziej wymagająca intelektualnie niż pisanie ogólnikowej nie odnoszącej się do meritum zarzutów recenzji na łamach Więzi . A|le czy znajdą się w Polsce a tym bardziej na KUL odważni pracownicy naukowi ? czy tylko na kolanach potrafią utwardzać beton doktrynalny ( z obawy o utratę etatu na Kościelnej uczelni ) bez twórczego wkładu polskiej myśli w współczesny rozwój teologii.

Szanowny Młocie na Ignorancję,
Wskazujemy, że:
1. Gutowski, nie Gutkowski.
2. Autor jest filozofem, nie teologiem.
3. Autor był w latach 2012–2020 przewodniczącym Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk (obecnie: członek Prezydium), o czym można przeczytać choćby w nocie pod tesktem.
4. Autor wielokrotnie wypowiadał się na temat betonu doktrynalnego (jest nawet jeden link w tekście).
5. Postawa Autora i “Więzi” wobec zmian zachodzących na KUL jest doskonale znana opinii publicznej.

@ Matylda Kostrzewska

Nie wydaje mi się, żeby Biblia była napisana “językiem dostępnym dla prostego zjadacza chleba”. W Ewangeliach na przykład, teoretycznie najprostszych, jest dużo sformułowań, których interpretacja wymaga dużej znajomości zwyczajów żydowskich z I w. n.e., gdy je czytam z komentarzami, niejednokrotnie bywam mocno zaskoczony.

“James odsłania różne patologiczne aspekty chrześcijaństwa, ale dostrzega i eksponuje jego pozytywny potencjał dla jednostek i dla społeczeństw”
Te patologiczne aspekty są obecnie znacznie bardziej dokuczliwe. Ten pozytywny potencjał można znaleźć gdzie indziej, o lepszej jakości.
A psychologia zrobiła duże postępy od czasów Williama Jamesa.

“Na koniec mogłoby powstać dzieło podsumowujące: „Religie. Amoralne mity ludzkości” ”
Gorąco popieram ten pomysł! Ale należy koniecznie pamiętać, że nie wszystkie religie wzywają do zabijania niewiernych, nie wszystkie religie zsyłają niewiernych do piekła na wieczne potępienie i cierpienia bez końca.

Troszkę się zawiodłem tą obroną. Zamiast porażających kontruderzeń polemicznych, mamy tu padnięcie na kolana i prośbę, żeby się nie znęcać nad chrześcijaństwem, bo wtedy nic nam nie zostanie. Pan Gutowski potwierdza, że niektóre pytania są w tej książce zadawane słusznie, ale …zbyt bezlitośnie. No, nie wiem co powiedzieć… Albo umiemy na te (nawet czasem idiotyczne) pytania odpowiedzieć, albo nie. Umiemy?

“Zamiast więc dalej znęcać się nad chrześcijaństwem, autor powinien napisać dzieło zatytułowane „Judaizm. Amoralna religia”, bo przecież choćby trzymanie Palestyńczyków pod butem przez Izrael, to – zgodnie z metodologią podejrzliwości – prosta konsekwencja kilku tez: że Żydzi są narodem wybranym przez Boga”

Łączenie judaizmu z państwem Izrael jest dość dziwaczne, jak dla mnie. Toż to świeckie państwo (może nie w sposób klasyczny, ale jednak nie jest to przecież teokracja!). Haszem i religijni Żydzi niekoniecznie mają cokolwiek wspólnego z tym państwem. A już Kosidowski jako młot na chrześcijaństwo, to już zbyt dużo, nawet jak na moje poczucie humoru.

No i nareszcie przydali się Amisze! Na ich tle KK nie jest na końcu peletonu i może dalej w ślimaczym tempie reagować na świat.

“Co więcej, szanowana przez nas wszystkich demokracja jest u swoich podstaw amoralna, bo formalna zasada wyboru władz przez większość obywateli doprowadziła do legalnego zabicia Sokratesa, wyboru Hitlera i różnych autorytarnych przywódców.”
Że co??? Demokracja to umowa i sposób działania, który parafrazując, jest najmniej etyczny ze wszystkich, ale nie wymyślono na razie nic lepszego. Nikt nie szermuje, że to system doskonały i “gładzący wszystkie grzechy”. Powiem więcej, by kpić z demokracji trzeba sięgnąć po aż tak skrajnych demonów , jak Hitler, który nie był nigdy przecież demokratą. Idee KK potrafi zniweczyć byle klecha, który mieni się największym katolikiem. (Nie mam nic do klechów, żeby było jasne.) Na tej zasadzie długopis jest też amoralny, bo Hitler napisał nim “Mein Kampf”. No ludzie…

“Przynależność do chrześcijaństwa, które jest największą religią świata, deklaruje 1/3 ludzkości, a katolicyzm stanowi największą denominację wśród chrześcijan. ”
Propaganda sukcesu, teraz? Wydaje mi się, że dla prawdziwego katolika jego religia jest najważniejsza, nawet gdyby na świecie był on sam jeden w nią wierzący?

Przecież to nie są poglądy Autora na temat judaizmu czy demokracji itd., a jedynie podane przezeń przykłady, do jakich nihilistycznych absurdów prowadziłaby metodologia Ireneusza Ziemińskiego, gdyby ją zastosować do innych rzeczywistości niż chrześcijaństwo.
Jaka propaganda sukcesu???

“Przecież to nie są poglądy Autora na temat judaizmu czy demokracji itd., a jedynie podane przezeń przykłady, do jakich nihilistycznych absurdów prowadziłaby metodologia Ireneusza Ziemińskiego”

Rozumiem zamierzenia autora wyśmiania per analogiam, ale jak tłumaczyłem – demokracja przechodzi tę próbę pomyślnie (nawet Hitler nie obala sensu demokracji) a Izrael jest przykładem chybionym formalnie, bo judaizm nie ma żadnego wpływu na działania izraelskiej armii. Moralność Jezusa zaś na religię katolicką, chyba jednak wpływ ma?
Ergo, zamysł absurdalizacji tez Ziemińskiego dobry, ale egzekucja tego zamysłu – słaba.

No chwalenie się , że posiadamy 1/3 “światowego rynku religijnego” – to co to, jak nie propaganda sukcesu? Mamy co prawda dziurawe buty, ale popatrz ilu nas jest!

Ja jestem prostym człowiekiem, całkiem możliwe, że nie odczytuję prawidłowo wysokopoziomowych artykułów tu umieszczanych. Sekowana książka stawia jednak kilka pytań, które są dla mnie ciekawe. Jezusowa zasada “miłuj nieprzyjaciół, czy nadstaw drugi policzek” np. jest bardzo ładna i wzruszająca , ale de facto nigdy nie została skonsumowana do końca nawet przez KK, o nas-owieczkach już nie wspominając. Jako idea filozoficzna również wydaje się utopią. Inaczej powinniśmy rozbroić armię i z białymi flagami oraz tortem witać Putina.
Rozumiem, że to pytania prostackie i zadawane już dawno, ale jakoś dobrych odpowiedzi nie słyszałem…

“Chrześcijanie mają (również) prawo do uznania Biblii za swoją narracyjną konstytucję, a postanowień Kościoła katolickiego za coś w rodzaju wyroków Sądu Najwyższego proponujących jej obowiązującą wykładnię”. Prawda ? Fałsz ? Fałsz . Wiem, bo jestem protestantką. Chyba, że protestanci to nie-chrześcijanie zdaniem Autora. Co do katolickiej większości na świecie: raptem 3 % więcej od protestantów, i to protestantów najwięcej przybywa. Oczywiście, głównie głównie we wspólnotach ewangelikalnych.

Sorry, ale z Twojej wypowiedzi bije straszny fundamentalizm. Człowiek nie ma do czegoś prawa bo to niezgodne z podstawami protestantyzmu? Na dodatek którymi podstawami? Kościołów protestanckich jest wiele i ich podstaw również wiele, nawet jeśli możemy mówić o jakimś wspólnym fundamencie. Wydaje mi się, że zdecydowana większość z nich dopuszcza (obecnie) wolność religijną i wolność sumienia, bo o tym tu mowa.

Pomijam już kwestię filozoficzną czy stwierdzenia tego typu jak rozważane mają binarną wartość logiczną, żeby tak jednoznacznie je klasyfikować w kategoriach prawda/fałsz.

Ale protestanci nie tworzą jednej organizacji, to bardzo różne Kościoły, od bliskich katolicyzmowi (anglikanizm), przez te “buntownicze” (luteranizm, kalwinizm) po sekciarskie (nowe kościoły).

“Co więcej, szanowana przez nas wszystkich demokracja jest u swoich podstaw amoralna, bo formalna zasada wyboru władz przez większość obywateli doprowadziła do legalnego zabicia Sokratesa, wyboru Hitlera i różnych autorytarnych przywódców. ”

Mocny strzał w stopę w argumentacji. Mówienie, że Adolf Hitler doszedł do władzy w sposób demokratyczny jest sporym nadużyciem. Dyktaturę zdobył nie w powszechnych wyborach, lecz na skutek zakulisowych targów, których rezultatem było poparcie dla ustawy nadającej Hitlerowi pełnię władzy przez katolicką partię Zentrum, która miała być przeciwwagą dla nazizmu. Wyborcy Zentrum nie chcieli u władzy Hitlera, partia stanowiła opozycję blokującą, ale jako katolicy mieli obowiązek spełniać polecenia Kościoła.

Przecież to nie jest pogląd Autora, a jedynie jeden z podanych przezeń przykładów, do jakich nihilistycznych absurdów prowadziłaby metodologia Ireneusza Ziemińskiego, gdyby ją zastosować do innych rzeczywistości niż chrześcijaństwo.

Być może metodologia filozoficzna profesora Ireneusza Ziemińskiego jest zła, nie znam się na tym, ale zgadzam się z wnioskami, tak na 95%. Mam wystarczające kompetencje osobiste– byłem jednym z tych wrażliwych dzieci, które religia katolicka doprowadziła do bardzo silnej nerwicy. Lęk przed piekłem, poczucie bycia grzesznym, mało wartościowym, bezprzedmiotowe poczucie winy itd itp.
A co do winy Jezusa – jeśli rzeczywiście jest Bogiem, głównym szefem tej korporacji, to jego wina nie ulega wątpliwości. Jeśli był tylko jednym z nawiedzonych Żydów, to jego winy dawno uległy przedawnieniu.

“…lub wiary ateistycznej…” – no nie, znowu ateizm jako forma wiary… Już ręce opadają. Ateizm jest wiarą tak samo jak nie zbieranie znaczków to hobby. Ateizm to brak wiary w bogów więc z definicji nie jest wiarą.

Ateizm może być wiarą w sensie przekonania (“belief”, a nie “faith”).
Wątpię natomiast, żeby w takim sensie autor użył tego sformułowania i również ubolewam, że nawet w poważnych dyskusjach ateistom imputuje się wiarę w domyśle równoważną teizmowi.

Są różni ateiści, pewnie niektórzy z nich z coś wierzą. Ale sam ateizm nie implikuje wiary lecz brak wiary w bogów. Są tacy ateiści, którzy twierdzą, że wiedza iż nie ma Boga, ale są też teiści (osoby wierzące), którzy deklarują wiedzę, że Bóg istnieje. I tych drugich jest chyba więcej, ponieważ w ateizm niejako wpisany jest racjonalizm, którego często brakuje wierzącym.

Naprawdę racjonalizm jest wpisany w ateizm? Jakoś w to wątpię obserwując czy to ateistów-komunistów/wokistów, czy też ateistów biegających do wróżek, leczących się bioenergoterapią i reiki itd.

Czy Ziemiński “unieważnia…
naturalizm chrześcijański Michała Hellera, panenteizm Józefa Życińskiego…”
Nie, skądże, tylko przenosi to wszystko – mam nadzieję, że skutecznie – “do archiwum”, przenosi z teraźniejszości do wymiaru historycznego.

Strasznie słaba ta krytyka, w dodatku autorytarno-cenzorska. Zamiast odnieść się do konkretnych problemów, próbuje unieważnić samo przedsięwzięcie Ziemińskiego, a w istocie odebrać mu prawo do niego. To jest chowanie głowy w piasek, godne jakiegoś biskupa, a nie rzetelnego intelektualisty.