Owszem, szkoda rodziny Antoniego Dudka. Ale to przecież nie nasza wina – kobiety skrzywdzone przez franciszkanina odpowiadają na polemikę.
Zamieszczamy poniżej kolejną odpowiedź na polemikę Małgorzaty Łoboz w sprawie sposobu prowadzenia postepowania wobec Antoniego Dudka OFM. Wcześniej odpowiadał jej prowincjał wrocławskich franciszkanów, o. Alard Maliszewski.
O sprawie obszernie pisał w portalu Więź.pl w ubiegłym roku Zbigniew Nosowski, w trzyodcinkowym cyklu „Kobiety ojca Antoniego”:
Cz. 1: Na ławeczce z aniołem
Cz. 2: Kochaj i szalej!
Cz. 3: Kochanki czy przedmioty?
O decyzji Stolicy Apostolskiej informowaliśmy tutaj.
Anna: Sprawa zamknięta (nie tylko w mojej głowie)
Czytając polemikę Pani Małgorzaty Łoboz, zrozumiałam rzecz podstawową. Owa wypowiedź nie jest zachętą do dyskusji nad winą bądź niewinnością Antoniego, lecz deklaracją autorki. Przyjmuję ją z szacunkiem należnym każdej osobie, ale całkowicie się z nią nie zgadzam.
Czyżby 17-18-latki w latach 80. i 90. miały być przeszkolone pod względem ewentualnych zaburzeń zakonników i chronić ich przed nimi samymi? Totalny absurd.
Odwołam się do powodzi, z której skutkami wciąż się tu, na południu Polski, zmagamy. Ostatnie tygodnie – gdy oczy całej wrażliwej części kraju były zwrócone na nasz region i dokonane przez powódź zniszczenia – przypomniały nam o mocy słowa i jego związku z czynem. O tym, że za ludzkim „nie jesteś sam, jesteśmy z tobą” powinien stać określony czyn. W przypadku tej tragedii chodziło o wszelkie wsparcie i pomoc, nie tylko materialną. O to, aby ludzie stąd mogli realnie doświadczyć życzliwości osób niespokrewnionych z poszkodowanymi, ale rozumiejących, jakże prostą i piękną, zasadę przekładania słowa w czyn.
Jak to się ma do wypowiedzi Pani Łoboz i innych (jak ona twierdzi, licznych) przyjaciół Antoniego (właściwie dziś już ponownie: Kazimierza) Dudka? Ich głos to, moim zdaniem, jasna i publiczna zapowiedź takiej właśnie pomocy przyjacielowi. Jak wszyscy wiemy, Antoni niedługo rozpocznie nowe, zupełnie nieznane życie i może wsparcia potrzebować – od finansowego po psychologiczno-duchowe. Cieszę się, że są osoby, które przyjęły na siebie ten moralny obowiązek.
Jeśli o mnie chodzi – wybaczyłam Antoniemu całe zło, które mi wyrządził. Nie chciałabym się tu odnosić do tez i argumentów Pani Łoboz. Wszystko, co miałam do powiedzenia na temat zachowań Antoniego, już powiedziałam i miałam okazję te słowa podtrzymać.
Widziałam, że postępowanie kanoniczne prowadzone było niezwykle wnikliwie. Za nami, poszkodowanymi w tej sprawie, stanęła najwyższa kościelna instancja. To instytucja, której ufam i która zaufała mi. Dlatego sprawę Antoniego uważam za absolutnie zamkniętą – nie tylko w mojej głowie – a dywagowanie w obecnej sytuacji nad decyzją watykańskiej dykasterii uważam za absolutnie bezcelowe.
Beata: To było przemyślane i zaplanowane
Pani Małgorzata Łoboz posługuje się w swojej polemice typową techniką stosowaną w sprawach dotyczących wykorzystania seksualnego. W środowisku psychologicznym znana jest ona pod angielską nazwą D.A.R.V.O. (skrót od: deny, attack and reverse victim and offender), co w języku polskim oznacza: „zaprzecz, zaatakuj, zamień ofiarę z krzywdzicielem”.
Autorka tekstu zaprzecza powadze wykroczeń, atakuje osoby poszkodowane i przedstawia je (oraz organy zakonne prowadzące dochodzenie) jako odpowiedzialne za krzywdy zarówno dawne, jak i obecne. Atakuje wszystkich zaangażowanych w proces, łącznie z najwyższymi władzami zakonu franciszkanów i instytucjami watykańskimi.
Takie podejście to wtórna przemoc, często stosowana w sytuacjach wykorzystania seksualnego wobec osób pokrzywdzonych. Pani Łoboz tkwi w rzeczywistości narracyjnej karmionej przez Antoniego Dudka i nie umie dostrzec innych perspektyw. Wydaje mi się, że jest ona kolejną ofiarą manipulacji psychicznej wydalonego już z zakonu przyjaciela.
Małgorzata Łoboz dwukrotnie pisze o tym, że składając zeznania, kierowałyśmy się dążeniem do zemsty. Jest to deklaracja zdumiewająca, bo nie wiadomo, jakie są jej podstawy. W moim przypadku złożenie zeznań nie było zemstą, lecz próbą ofiarowania Antoniemu szansy pokuty i naprawienia krzywd.
Zemsta zazwyczaj przynosi (teoretycznie) chwilową słodką satysfakcję. Mnie natomiast zakończenie procesu i wydalenie Antoniego Dudka z zakonu przyniosło tylko smutek. Wszystko przecież mogło potoczyć się inaczej, gdyby na początku postępowania on sam przyznał się do zarzucanych mu czynów jako ich świadomy sprawca i manipulujący prowokator, wykorzystujący wiele kobiet przez wiele lat jako duchowny i duszpasterz.
Mówiłam już i powtórzę, że sama długo w sumieniu rozważałam, czy ma sens „wyciąganie” (tak to zazwyczaj inni określają) tej sprawy na światło dzienne po 40 latach. Jednak po wieloletnim zastanowieniu stwierdziłam, że przyniesie to dobro nie tylko mnie, ale być może również innym i poczułam się przynaglona. Składając zeznania w sierpniu 2022 r., nie miałam pewności, czy zostaną one potraktowane poważnie i czy będą pomocne innym kobietom.
Od sierpnia 2022 r. do lutego 2023 r. – czyli do złożenia drugiego, niezależnego zeznania przez Alicję – w zasadzie nie działo się nic. Zaznaczam, że Alicji nie znałam wcześniej (jedynie z dawnych lat z widzenia i przelotem), a tym bardziej nie miałam żadnej informacji na temat wyrządzonych jej krzywd. Dopiero po otrzymaniu naszych dwóch poważnych zeznań, w których widać było te same techniki i elementy psychomanipulacji, prowincjał zdecydował się wszcząć postępowanie – bez powiadamiania nikogo oprócz zainteresowanego i nas.
Antoni Dudek nie wytrzymał jednak i złamał nałożony na niego zakaz wystąpień publicznych, czym sprowokował publiczne wystąpienie Kariny. Dopiero wówczas prowincjał podał do wiadomości dane zakonnika publicznie – miał już trzy bardzo podobne i wiarygodne zeznania pokrzywdzonych kobiet. Dodam, że o wykroczeniach przeciwko Karinie dowiedziałam się dopiero w kwietniu 2023 r.
Pomiędzy nami trzema – gdy już nawiązałyśmy kontakt – nie było żadnego organizowania się w celu zemsty. Było za to wiele opowieści, bólu i nieco ulgi. Potem doszły inne kobiety z bardzo podobnymi opowieściami. Niektóre wciąż nie chcą się ujawnić. Dlatego Antoni nadal nie przyznaje się do czwartej historii z anonimową kobieta, ponieważ nie wie, o kogo chodzi!
Pani Małgorzata Łoboz kilkakrotnie kwestionuje zaistnienie przemocowcych zachowań ze strony swego przyjaciela. Twierdzi, że nawet dla prowincjała Alarda Maliszewskiego OFM formuły „przemoc psychiczna, fizyczna i duchowa” są zaledwie „schematem myślowym, przepisanym z podobnych oświadczeń”. Tymczasem Antoni jak najbardziej stosował przemoc.
Wobec mnie przemoc fizyczna zdarzyła się co najmniej dwa razy, psychiczna – często. Było to: osaczanie mnie osobiście, kontrola mego środowiska i znajomych. Byłam też poddawana duchowej manipulacji – w kazaniach, modlitwach, sugestiach rozeznawania itd. Wiem o psychicznym znęcaniu się przez Antoniego nad trzema młodymi niepełnoletnimi chłopakami, którzy byli wtedy w moim kręgu (byłam świadkiem jednego zdarzenia, o dwóch dowiedziałam się później, od samych zainteresowanych). Te czyny były spowodowane zazdrością, a miały miejsce publicznie. 34-letni zakonnik przeklinający oraz zastraszający 17-letnich chłopców i mnie – to widok nie do zapomnienia.
Zarzut Małgorzaty Łoboz o współwinie osób pokrzywdzonych, które jakoby „z własnej woli, świadomie uczestniczyły z nim w grzechu”, wskazuje na kompletną nieznajomość tematu „dorosłych bezbronnych”. Warto nieco bliżej zapoznać się z tym zagadnieniem, a nie traktować go jako tylko swoistej mody „lansowanej” przez władze kościelne.
Jak twierdzi pani Łoboz – niewątpliwie pod wpływem opowieści Antoniego Dudka – „zdarzenia seksualne” były „przypadkowe i okazjonalne”. Wręcz przeciwnie: były przemyślane i zaplanowane. Antoni Dudek, będąc zakonnikiem, wielokrotnie łamał śluby czystości, w tym: na pielgrzymkach, po Mszach, po kolędzie, po spotkaniach modlitewnych…Powody decyzji o jego wydaleniu wskazują na konkretne i długotrwałe uwodzenie, manipulacje, zastraszanie, wykorzystywanie swojej pozycji duchownego i zakonnika. To nie były przypadkowe wyskoki zakonnika znajdującego się w ciągłej depresji czy kryzysie. To było metodyczne osaczanie ofiar w jednym celu.
Poczytalność sprawcy została stwierdzona. Odpowiedzialność została mu przypisana. Dokonało się to na trzech poziomach: lokalnym – w prowincji wrocławskiej, ogólnozakonnym – przez decyzję przełożonego generalnego oraz i światowym – przez potwierdzenie ze strony dykasterii watykańskiej.
Bzdurą jest tłumaczenie, ze Antoni nie był naszym zwierzchnikiem. Przecież w relacji duszpasterskiej zależność jest oczywista! On był naszym duszpasterzem na lekcjach religii, we wspólnocie oazowej, w duszpasterstwie akademickim, na spotkaniach grup parafialnych, na pielgrzymkach. Planowo, dokładnie i celowo dążył do kontaktów z nami. Wydaje się wręcz, że miał niekiedy kilka kobiet naraz – w razie gdyby jedna mu się znudziła.
Pani Łoboz ironicznie pisze o „szczątkowych pocztówkach” jako rzekomych dowodach. Tymczasem wśród dowodów było ponad 100 listów. Zarazem wątpię, żeby inni przyjaciele Antoniego otrzymywali pocztówki z „gołymi babami” i wyraźnie seksualnymi podtekstami.
Podkreślam również, że prowincjał nie informował nas o niczym poza przysługującymi nam prawami, m. in. o prawie zwrócenia się do mediów, gdybyśmy stwierdziły, ze istnieje taka potrzeba. Gdyby pani Łoboz czytała uważnie poprzednie artykuły, zauważyłaby, że w okolicy Wrocławia, Opola, Prudnika, Gliwic czy Nysy media katolickie (poza diecezjalnym opolskim radiem Doxa) nie podjęły od razu tematu poszukiwania kolejnych ewentualnych osób skrzywdzonych. Zakulisowo dowiedziałam się, że we Wrocławiu nie ma szans na przekazanie wiadomości prowincjała publicznie.
Dlatego zwróciłam się do „Więzi” jako jedynego pisma katolickiego, które konsekwentnie opisuje zagadnienia przemocy, w tym seksualnej, czyniąc to nie jak brukowiec, lecz ukazując i edukując społeczeństwo, a szczególnie wiernych o następstwach wykorzystania seksualnego i duchowego przez duchownych (a właściwie raczej: cielesnych).
Miałam 40 lat na przemyślenia i wybrałam drogę, którą uznałam za słuszną. Jak się okazuje, Antoni Dudek się nie zmienił i nie zamierza zmienić. To przestroga dla kobiet, które teraz będzie chciał naciągać na litość, ukazując się jako ofiara zemsty.
To nie oświadczenie prowincjała popchnęło nas w stronę mediów, lecz złamany przez Antoniego zakaz publicznych wystąpień
Jeśli naprawdę decyzja o usunięciu z zakonu szokuje jakichś franciszkanów, to jestem gotowa z nimi porozmawiać. Proszę skontaktować się z ojcem prowincjałem w tej sprawie.
Chętnie również zapoznam się z lekarzami stwierdzającymi, że osoby wykorzystane seksualnie przez Antoniego „stały się ofiarami własnej nieodpowiedzialności i nierozpoznawania jego zaburzeń osobowości”. Czyżby lekarze ci twierdzili, że 17-18-latki w latach 80. i 90. miały być przeszkolone pod względem ewentualnych zaburzeń zakonników i chronić ich przed nimi samymi? Totalny absurd.
Ubolewam nad faktem, że rodzina Dudków cierpi. Proszę też o ubolewanie nad rodzinami nas, pokrzywdzonych, które cierpiały przez dziesięciolecia.
Alicja: Nieprzypadkowe i nieokazjonalne
Długo zastanawiałam się, czy odpowiedzieć na list pani Małgorzaty Łoboz. Ostatecznie uznałam jednak, że nie mogę pozostawić całkowicie bez echa jego zniekształconej – żeby nie powiedzieć: przekłamanej – treści. Dużo tam oskarżeń, których nie zamierzam komentować. Odniosę się poniżej tylko do tego, co dotyczy osób skrzywdzonych, bo do oceny rzetelności prowadzenia postępowania nie czuję się kompetentna, ufam jednak, że wszystko działo się w należytym porządku.
Według pani Łoboz prowincjał franciszkanów Alard Maliszewski – umieszczając swoje oświadczenie w mediach społecznościowych – działał pod silną presją kobiet oskarżających o. Dudka. Nie wiem, skąd bierze się to przekonanie. Ja osobiście nie znam ojca prowincjała, a moje kontakty z nim to jedynie wiadomości przesyłane pocztą elektroniczną. Poza tym to nie oświadczenie prowincjała popchnęło nas w stronę mediów, lecz złamany przez Antoniego zakaz publicznych wystąpień. Była o tym mowa w artykułach, warto czytać ze zrozumieniem.
Według pani Łoboz na nagranym przez Karinę w kwietniu 2023 r. filmiku widać, że jakoby wygraża ona pięściami i krzyczy. Chyba nie ten sam filmik oglądałyśmy. Ja tego nie zauważyłam. W którym momencie to widać? Nie dostrzegłam również żadnych sugestii Kariny, że Antoni jest pedofilem.
W kolejnym zdaniu tekstu Małgorzaty Łoboz czytam, że prowincjał „informował oskarżycielki, by zwróciły się do mediów”. To już jest jawne przekształcanie rzeczywistości! My zostałyśmy jedynie poinformowane o tym, że mamy takie prawo. To chyba istotna różnica!?
Dalej Antek wyjaśnia – ręką pani Łoboz – że jego znajomości z kobietami trwały kilka lat, ponieważ były one „zaangażowane w różnorakie jego działania duszpasterskie”, natomiast „zdarzenia seksualne były przypadkowe i okazjonalne”. Otóż ja osobiście nigdy nie należałam do żadnego duszpasterstwa, a na Rodos byłam wręcz izolowana od ludzi i świata zewnętrznego. Żyłam tam jak zwierzątko wyglądające z klatki, żądne kontaktu z drugim człowiekiem. Natomiast z Antkiem miałam niemalże codzienny kontakt. Z tym, że – jak już wyjaśniałam, także na tych łamach – próby kontaktu z innymi ludźmi niż on sam kończyły się wyzwiskami i histerią z jego strony, a „zdarzenia seksualne” nie były „przypadkowe” i „okazjonalne”. Czy tak wygląda poszanowanie godności i wolności drugiej osoby?!
W dalszej części tekstu pojawia się stwierdzenie, że jakoby uczestniczyłyśmy z Antonim świadomie w grzechu i zależało nam na tych relacjach intymnych. Tu już Antka mocno poniosło!!! Oszczędzę czytelnikom szczegółowych opisów tych zdarzeń (nie nadawałyby się do publikacji). Zdumiewające, że on opowiada o tym swojej sojuszniczce tak bardzo inaczej. Liczyłam, że przynajmniej w takiej chwili będzie uczciwy i powie prawdę.
Skoro pani Łoboz i jej przyjaciele mogą zarzucić franciszkanów „podobnymi listami” jak te pisane do nas, to czemu tego nie zrobią? Rzecz jasna, nie same listy są tu problemem, lecz ich jawnie erotyczna treść. Ja takich zachowanych listów mam ogrom, a „szczątkowych” kartek jeszcze więcej.
Złożenie zeznań nie było dla mnie zemstą, lecz próbą ofiarowania Antoniemu szansy pokuty i naprawienia krzywd
Zastanawia mnie również to, że w jednym miejscu tekstu pani Łoboz czytamy, iż Antoni przyznał się (w dobrej wierze) do trzech opisywanych w prasie przypadków, a w innym miejscu, że nie została mu udowodniona wina. Jedno zdanie przeczy drugiemu. Potrafi to ktoś zrozumieć?
Nie jest prawdą również stwierdzenie, że odrzuciłyśmy propozycję bezpośredniej konfrontacji z Antkiem. Nie otrzymałam takiej propozycji, więc nie mogłam jej odrzucić.
Niezłym żartem jest natomiast teza (jakoby sformułowana przez lekarzy), że my jako nastoletnie dziewczyny stałyśmy się „ofiarami własnej nieodpowiedzialności i nierozpoznania zaburzeń osobowości swojego dawnego przyjaciela”. Czyli to naszym zadaniem było jakoby rozpoznanie schorzenia psychicznego u naszego duszpasterza?
Głównym adresatem uwag pani Łoboz są franciszkanie i sposób prowadzenia przez nich postępowania. Sami zapewne na to odpowiedzą [zob. tutaj – redakcja]. Rzecz jasna, nie ma przymusu na „kochanie” tego zakonu. Ja osobiście od dziecka formowałam się religijnie przy franciszkanach. Poza tą jedną sytuacją nigdy więcej nie doznałam od nich krzywd, a raczej podawali mi pomocną dłoń i służyli dobrym słowem. Niektórzy z nich to moi dawni znajomi z jednej ławy szkolnej i są to porządni ludzie, wspaniali zakonnicy! Wolno pani Łoboz mieć inne zdanie o franciszkanach. Nie musimy się kochać, ale szanujmy się i nie obrażajmy nikogo, kto na to nie zasługuje!
W całym tekście Małgorzaty Łoboz z jednym tylko się zgadzam: szkoda rodziny Antoniego. Ale to przecież nie nasza wina.
Nie ulega wątpliwości, kto kogo tu wykorzystywał
Pora także na kilka słów ode mnie. W oczach pani Małgorzaty Łoboz jestem sprawcą „medialnej nagonki” na ojca Antoniego oraz autorem „oczerniających i poniżających jego osobę publikacji prasowych”. Mój artykuł zawierać ma wiele „arbitralnych, niesprawdzonych sądów i fałszywych opinii”.
Czytałem wielokrotnie tę polemikę i doprawdy nie wiem, skąd – poza własnym głębokim przekonaniem – jej autorka czerpie argumenty na rzecz swoich powyższych tez. W związku z tym nie umiem na tak ogólnikowe zarzuty odpowiedzieć. Mogę natomiast wyrazić swoje stanowisko w sprawach bardziej skonkretyzowanych.
Przede wszystkim stanowczo zaprzeczam, by franciszkanie złamali zasadę tajności procesu, zdradzając mi jakiekolwiek szczegóły. Pani Łoboz w to nie wierzy i pyta mnie: „Jeżeli nie od prowincjała, to od kogo” wiedziałem, jak będzie prowadzone postępowanie. Otóż wystarczy uważnie przeczytać mój reportaż. Pisałem wprost w trzecim odcinku cyklu: „Prowincjał Alard Maliszewski OFM poinformował osoby pokrzywdzone, że w tym przypadku zdecydowano o prowadzeniu sprawy w oparciu o administracyjną procedurę kanoniczną przewidzianą dla wydalenia z zakonu”.
Pozostałe aspekty kanoniczne tej sprawy opisywałem na własną odpowiedzialność, stawiając hipotezy na podstawie wszelkich dostępnych informacji oraz znajomości podobnych przypadków w innych zgromadzeniach zakonnych. Podczas pracy nad tymi publikacjami moje kontakty z władzami prowincji franciszkańskiej były nawet dużo rzadsze niż z panią Łoboz…
Owszem, pisząc swój cykl artykułów, nie próbowałem nawiązywać bezpośredniego kontaktu z samym o. Dudkiem. Pani Łoboz czyni mi teraz z tego zarzut. Ja natomiast – co wyjaśniałem jej 15 miesięcy temu – kieruję się zawsze w takich sytuacjach zasadą, że jeśli jakiś duchowny otrzymał od swego przełożonego zakaz wystąpień publicznych i/lub wypowiedzi medialnych, to nie chcę tworzyć mu okazji do łamania tych sankcji. Zresztą już po ostatecznym werdykcie watykańskim prosiłem panią Łoboz o pomoc w kontakcie z samym wydalonym zakonnikiem. Bezskutecznie.
Winien jestem czytelnikom wyjaśnienie, że przed publikacją pierwszego tekstu pozostawałem – z mojej inicjatywy – w intensywnym kontakcie z panią Małgorzatą Łoboz. Moja rozmówczyni nawet pierwotnie autoryzowała swoją obszerną wypowiedź do mojego reportażu, po czym jednak ją wycofała i prosiła o niewymienianie swego nazwiska. Prosiłem ją wtedy o wskazanie innych osób z „grupy przyjaciół”, z którymi mógłbym porozmawiać – ale również bezskutecznie.
W pierwszym odcinku cyklu cytowałem zatem – zgodnie z ustaleniami, anonimowo – jedynie trzyzdaniową opinię pani Łoboz oraz inne znane publicznie argumenty obrońców ojca Dudka. Samą panią Łoboz konsekwentnie zapraszałem natomiast na łamy „Więzi” w dowolnie wybranym momencie. Udało się to dopiero teraz.
Podkreślam też, że w moich publikacjach nigdy nie pojawił się zarzut gwałtu. Żadna z kobiet, z którymi rozmawiałem, nie używała tego określenia dla opisania swych doświadczeń z Antonim Dudkiem. Była natomiast mowa o innych aktach przemocy fizycznej i seksualnej, a nawet zniewoleniu.
Mało tego, w drugim odcinku cyklu wyjaśniałem również, że słowo „gwałt” pojawiło się jedynie na okładce tygodnika „O!Polska”. Jolanta Jasińska-Mrukot w swym reportażu wiernie cytowała słowa Alicji: „W pewnym momencie rozebrał się do pasa, powalił mnie na ziemię, zerwał mi bluzkę i położył się na mnie. I stało się…” – lecz w internetowej zapowiedzi artykułu i na okładce gazety zamiast „I stało się” przeczytać można: „I zgwałcił mnie”. W rozmowie ze mną Alicja podkreśliła, że nie użyła w swej relacji słowa „gwałt”. O tym wszystkim napisałem już w lipcu 2023 r. Od tego czasu niektóre inne media skopiowały za okładką opolskiego tygodnika te zniekształcone słowa Alicji – za to jednak doprawdy nie mogę odpowiadać.
Przypominam też, że rozmawiałem również z innymi wychowankami ojca Antoniego, którzy przyznali, że pierwszym ich odruchem było całkowite odrzucenie oskarżeń – tak są bowiem sprzeczne z ich własnym doświadczeniami. Jednak po zapoznaniu się z oświadczeniem prowincjała i opublikowanymi świadectwami kobiet zorientowali się – tu dosłowny cytat – że „nie ma czego bronić”. Nie pierwszy przecież to przypadek, gdy ktoś, kto czyni niezaprzeczalne dobro, okazuje się posiadać drugą, nieznaną twarz i być zdolnym do wyrządzania niewątpliwego zła.
Pyta wreszcie pani Łoboz, czemu ma służyć w tej sprawie „«personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo, politykę» – jak głosi anons «Więzi»”? Wystarczy zajrzeć do naszego manifestu „Personalistyczny ster w głowie i rękach” z letniego numeru kwartalnika „Więź”. Piszemy tam m.in.: „Przyjmując personalistyczną opcję preferencyjną na rzecz słabszych, stajemy w obronie życia, godności i wolności osób, które są tych przymiotów pozbawiane przez innych ludzi lub nieludzkie systemy polityczne czy gospodarcze. […] Myśląc w taki sposób, mocno solidaryzujemy się na przykład z osobami, które doświadczyły wykorzystania seksualnego, zwłaszcza we wspólnocie wiary”.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, kto był w tych relacjach silniejszym, a kto słabszym, kto tu wykorzystywał zależność, a kto był wykorzystywany. Tym bardziej, że wiem – ale nie mogę opisywać tych historii, bo rozmówczynie sobie tego nie życzyły – także o innych kobietach, które miały z o. Antonim podobne doświadczenia jak Karina, Beata, Alicja i Anna.
Rzecz jasna, nie podważa to dobra, którego te same i inne osoby doświadczały od zakonnika. Ale piękną narzutę tego dobra trzeba jednak podnieść, gdy okazuje się, że znajdują się pod nią – przemilczane niekiedy od bardzo dawna – liczne ludzkie krzywdy i niezagojone rany. Dlatego stanowczo potwierdzam też moje przekonanie, że sposób poprowadzenia tej sprawy przez wrocławskich franciszkanów to właściwa droga do – jakże potrzebnego dzisiaj – odbudowywania wiarygodności Kościoła.
A pani Małgorzacie Łoboz bardzo dziękuję za gotowość do podjęcia tej trudnej polemiki na łamach portalu Więź.pl.
Przeczytaj także: Mniej bezbronni kanonicznie