rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nawet jeśli komuś w życiu nie wyszło, to jeszcze nic nie znaczy

Humphrey Bogart jako Rick Blaine w filmie „Casablanca”, reż. Michael Curtiz, USA 1942. Fot. Materiały prasowe

Pocieszeniem nie jest powtarzanie, że „wszystko będzie dobrze”. Chodzi raczej o przekonanie, że porażki nie definiują nikogo z nas.

W filmie „Wstyd”, przejmującej opowieści o wielkomiejskim seksoholiku, jest taki moment. Główny bohater, grany przez Michaela Fassbendera, siedzi ze znajomym w restauracji, gdy na scenie pojawia się jego siostra-śpiewaczka i zaczyna wykonywać bardzo powoli ospałą wersję szlagieru „New York, New York”. Jej brat słucha ballady o mieście, które nigdy nie zasypia. I nagle z oczu kapie mu łza – jedna, maleńka, zaraz wytarta łza. Piosenka o czymś mu przypomniała? Coś uświadomiła? Pytania muszą pozostać bez odpowiedzi.

Scena ta przypomniała mi o czymś ważnym: że muzyka – a szerzej: sztuka – nie jest jedynie zabawką, rozrywką, wypełniaczem czasu wspomagającym odpoczynek. Nie, ta prawdziwa dotyka w nas czegoś autentycznego. Ni stąd ni zowąd w kinie bądź na koncercie oczy nam łzawią, i nie możemy tego odruchu powstrzymać. Płaczemy, czyli okazujemy się w pewnym sensie bezbronni, a przez to ludzcy.

Kilka tygodni temu pisałem na tych łamach, że piosenki nie mogą nikogo pocieszyć. Rzecz wymaga doprecyzowania: nie mogą na zasadzie „jesteś smutny, zaraz będziesz wesoły”. Ale prawdziwa sztuka potrafi poruszyć w człowieku głębsze struny, dotknąć tego, co uparcie w sobie skrywa, z czym nie chce lub nie potrafi się skonfrontować. Ten moment poruszenia nie trwa długo, nie da się go też przewidzieć ani powtórzyć, jest intymny i niepowtarzalny, przypisany tylko i wyłącznie do konkretnego człowieka. Ale jest.

Wiedzą o tym poeci. Tekst jednego z przebojów Hanki Ordonówny napisał Julian Tuwim. Zacytuję całą zwrotkę: „Ja śpiewam piosenki / Brzmią czułe dźwięki / Ludziom na pocieszenie / Słuchają w radości możni i prości / W sercach swych czując drżenie / A jeśli któremu, któż to wie czemu / Łza czasem błyśnie w oku / To dla tej czystej łzy jednej / Przebacz mi biednej / Przebacz największy grzech”. Pod tymi słowami mogłaby się chyba podpisać Agnieszka Osiecka, tworząca dla ludzi, którym „smutno jest”. A także Magda Umer. I wiele, wiele innych, szlachetnych głosów.

W czasie, kiedy „Wstyd” wchodził na ekrany, uczyłem się, co robić z tym smutkiem bliźnich. Rzecz działa się w zatłoczonym tramwaju. Wracałem z zajęć. W pewnym momencie zauważyłem, że kobieta, nad którą mimowolnie stałem, łka. Najpierw bardzo cicho, po chwili coraz głośniej. Chciałem podać jej chusteczkę, niestety nie miałem ich przy sobie. Byłem nieśmiałym, dwudziestoletnim studentem, ale – ku własnemu zdziwieniu – zdecydowałem się na pewien śmiały gest. Niezdarnie położyłem rękę na ramieniu nieznajomej. Popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się. I podziękowała. „Od razu lepiej” – wyszeptała.

Do dziś nie mam pojęcia, kim była. Ani dlaczego wtedy płakała. Jakaś rodzinna tragedia? Nieprzyjemności w pracy? Zawiodła się na kimś? Po prostu przemęczenie? A czy powód jest ważny? W „Krótkim filmie o miłości” ciotka tłumaczy Tomkowi, że ludzie płaczą z różnych powodów: „Gdy ktoś umiera, kiedy zostają sami, gdy już nie mogą wytrzymać życia. Tego, jak boli”. Wtedy jeszcze nie znałem arcydzieła Kieślowskiego

Zapyta ktoś: w jaki sposób banalne położenie komuś ręki na ramieniu łączy się z mocą muzyki? Wydaje mi się, że w jakiś przedziwny sposób się łączy. Jedno uzupełnia drugie, oba elementy mają ten sam rdzeń, źródło. Nie jest nim niezbyt mądre powtarzanie, że „wszystko będzie dobrze”. A może wcale nie będzie?

Wesprzyj Więź

Raczej chodzi o, niekonieczne wypowiedziane, przekonanie, że porażki nie definiują nikogo z nas. Że nawet jeśli komuś tysiąc razy w życiu nie wyszło, to jeszcze nic nie znaczy, o niczym nie świadczy. Że gdzieś na samym dnie swojego losu człowiek potrafi spróbować kolejny raz, potrafi wykrzesać z siebie siły – być jak Ikar z piosenki Młynarskiego, lepiący na strychu połamane skrzydła i powtarzający pod nosem: „Gdyby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął”. Czy zresztą życie musi być pasmem sukcesów?

A jeśli nikogo tak naprawdę pocieszyć się nie da? Coś jednak można zrobić: po prostu być obok (czy artyści poprzez swoją twórczość nie są zawsze obok nas?). Na krótką chwilę sprawić, że poturbowany przez życie nie będzie w tym doświadczeniu kompletnie sam, stracić dla niego swój czas, skierować w stronę zimnego kosmosu gest, który po Miłoszowemu „protestuje, woła, krzyczy”, położyć płaczącemu – no, właśnie – dłoń na ramieniu, z przekonaniem: nie wszystko jeszcze stracone. Może na koniec ktoś w podobny sposób pocieszy i nas?

Przeczytaj też: Umieramy ku życiu. O brzmieniu śmierci i mądrości starego hipisa

Podziel się

3
Wiadomość

Dziękuję, Damian. Wywołałeś tym tekstem konkretne obrazki z mojego życia — m.in. (niejedną) łzę z niedawnego seansu “Cichej dziewczyny” w reż. Colma Baireada, a także uśmiech na słowa “to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy” — entuzjastka twórczości Łony nie mogła zareagować inaczej. Cieszę się, że dzielisz się na tych łamach swoimi refleksjami, blisko mi do nich.

O! Łona – tez lubię.
Porażka, sukces – rzeczy dość subiektywne. W jakimś stopniu Jezus też doznał “porażki” – umarł śmiercią haniebną, w poczuciu klęski swojej mesjańskiej misji. A co było potem już wiemy…

“Może na koniec ktoś w podobny sposób pocieszy i nas?”. Jestem człowiekiem zbliżającym się do kresu życia i w refleksyjnym tekście Damiana nie chwytam niektórych, czytelnych dla młodszych pokoleń, przywołanych tekstów z pop-kultury (nie wiem na przykład, kto to jest Łona), dociera do mnie natomiast wyraźnie delikatnie zaznaczona metafizyczna puenta. W tym ostatnim zdaniu słowo “ktoś” czytam z wielkiej litery. Gdy zbliża się koniec, człowiek coraz częściej robi sobie bilans życiowych dokonać i życiowych porażek oraz błędów. I bywa niepocieszony, bo już za późno, by coś zacząć od nowa, i nie da się cofnąć przeszłości. I nie tylko o to chodzi (choć to się bardzo liczy), by ktoś bliski, przyjaciel, położył nam dłoń na ramieniu. Potrzebna jest nadzieja, że “na koniec Ktoś nas pocieszy”. Podpisuję się pod przesłaniem tego tekstu. I dziękuję.

Ja też dziękuję za ten ciekawy tekst, choć czasami “bycie obok” może przynieść ból zamiast wsparcia. Wolę “bycie przy”, wolę “bycie blisko”, wolę “bycie z Tobą” niż “bycie obok”. Dziękuję i pozdrawiam!