rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Umieramy ku życiu. O brzmieniu śmierci i mądrości starego hipisa

Michał Gołębiowski. Fot. Łukasz Targosz

Skoro ja, człowiek grzeszny, walczyłem o zachowanie małego, niewinnego życia kotki, dlaczego do moich starań nie przyłożył ręki Ten, który ponoć nie tylko kocha życie, ale może uczynić dosłownie wszystko?

Zosia była kotką przygarniętą przez moją mamę. Uratowana od utopienia w rzece (okrutnego zwyczaju wciąż jeszcze praktykowanego w niektórych wioskach), szybko napełniła życiem ściany domu w Nowym Targu. Była ufna i zaczepna. Widzieliśmy w niej rozmaite przejawy Bożej dobroci zwanej życiem.

Nadszedł jednak czas, kiedy musiałem stać się świadkiem jej konania. Zdarzyło się to nagle. Zosia nigdy nie wychodziła poza dom. Dlatego nikt z nas nie miał pojęcia, co się właściwie stało. Może zjadła jakąś trującą substancję, niezauważoną przez wszystkich pozostałość po niedawnym remoncie, a może została zaatakowana przez pszczołę lub szerszenia, żądło utkwiło w jej przełyku i wsączyło śmierć w krwioobieg.

Natknąłem się na nią przypadkiem, kiedy akurat schodziłem do garażu. Leżała tam, otumaniona, z zakrwawionym pyszczkiem. Próbowała wstać, lecz łapki stały się zbyt wiotkie. Zamiast tego wtuliła się w moje buty, jakby chciała znaleźć w ten sposób choćby namiastkę bliskości drugiego stworzenia.

Zanim skonała, kilkukrotnie przeturlała się po podłodze, zupełnie jak wtedy, gdy chciała się bawić, tyle że teraz jej oczy były inne: rozpaczliwie czekały na pomoc pana, który miał potrafić wszystko. W jej zawodzeniu usłyszałem jęk całego stworzenia. Tak brzmi śmierć, pomyślałem.

Pocieszano mnie, że zwierzęta domowe nie są świadome tego, że odchodzą. Po prostu czują ból, aż w którymś momencie wszystko się kończy i przychodzi absolutna ulga. Miałem jednak wrażenie, że dwoma ostatnimi miauknięciami Zosia chciała dać mi do zrozumienia, że nadchodzi koniec; że mogę już przestać się starać ją ratować. Zanim się to stało, pogłaskałem ją pod szyją, dokładnie jak lubiła.

Czy wystarczy tak niewiele, by odebrać nam jedyne nasze dobro – życie, a więc wszystko, czym jesteśmy? Wygląda na to, że tak…

Bóg jest we wszystkim?

W tamtych dniach z goryczą uznałem, że być może kocham bardziej niż Bóg. Szalona myśl? Przecież umysł, w którym utkwiło żądło straty, nie dokonuje w obliczu takich doświadczeń zbyt logicznych rozliczeń. Na spowiedzi usłyszałem: „To tylko kotek, a dobro duszy to co innego!”. Ale nie widziałem tego w ten sposób. To nie był „tylko kotek”. To po pierwsze TEN konkretny kot, wyjątkowe, bliskie mi istnienie, a po drugie – w pełni czujące życie. Czy musiało zostać przerwane tak okrutnie i szybko?  

Czytając o przejawach mocy Bożej, których pełna jest Ewangelia i świadectwa świętych, nie rozumiałem, dlaczego sam nie miałbym uzdrawiać zwierząt, jak czynił to choćby św. Franciszek z Asyżu. Czemu nie dane mi było doświadczyć, że „wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego” (Jk 5,16)? Skoro ja, człowiek grzeszny, walczyłem o zachowanie małego, niewinnego życia, to dlaczego do moich starań nie przyłożył ręki Ten, który ponoć nie tylko kocha życie, ale może uczynić dosłownie wszystko? Czy nie w ten właśnie sposób chwali Boga Biblia? „Wszystko jest Twoje, władny miłośniku życia”, czytamy w Księdze Mądrości (11,26).

Dwa dni później znalazłem się w bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Panny w Ludźmierzu. Znaczący paradoks: porwanie Maryi „ponad obłoki” (1 Tes 4,17), z ciałem i duszą, tam, gdzie wszyscy będziemy przemienieni, to przecież jednocześnie obietnica ostatecznego uzdrowienia i przeniknięcia Bogiem całego stworzenia, materii, która w chorobie i śmierci potrafi nas zadręczyć. To zapowiedź napełnienia światłem tego, co duchowe, i tego, co cielesne; zarówno człowieka, jak i natury.

Każde stworzenie, w tym także udręczona kotka, do samego końca pozostaje w bliskości Boga. Jest On obecny przy życiu i umieraniu wszystkich istnień

Michał Gołębiowski

Udostępnij tekst

Tam też, klęcząc w ciszy przed ołtarzem, którego złoto tak mocno kontrastowało z niepokojącymi mnie myślami o marności istnienia, przypomniałem sobie słowa Jezusa: „Czyż nie sprzedaje się dwu wróbli za jednego asa? A jednak żaden z nich nie spada na ziemię bez woli Ojca” (Mt 10,29). Jeden as to bardzo niewiele. Istota, którą można kupić za tę sumę, jest czymś nieistotnym w ludzkich oczach. Można powiedzieć: to tylko ptak, tylko kotek. „A jednak żaden z nich nie spada na ziemię bez woli Ojca”, mówi Jezus. Grecki oryginał i niektóre starsze tłumaczenia zachowują tutaj pewnego rodzaju tajemnicze niedopowiedzenie brzmiące: „żaden wróbel nie spada bez Ojca”.

Zacząłem rozumieć, że każde stworzenie, w tym także udręczona kotka, do samego końca pozostaje w bliskości Boga. Jest On obecny przy życiu i umieraniu wszystkich istnień, tych małych i niepozornych również. „Czyż bowiem nie sprzedają pięciu wróbli za dwa miedziaki? A jednak żaden z nich nie jest zapomniany przez Boga” (Łk 12,6). Zdałem sobie sprawę, że Zosię objęła nie tylko wola czy obecność, ale także pamięć naszego wspólnego Stwórcy. To dlatego „całe stworzenie jęczy i wzdycha”, podobnie jak my, „poddane marności”, ale nie w rozpaczy, lecz „w nadziei” (Rz 8,21).

W trakcie nabożeństwa mój wzrok przykuła żelazna tabliczka z wygrawerowaną francuską maksymą: Dieu est dans tout… – „Bóg jest we wszystkim”. Nieco wyżej – obraz Maryi, przemienianej w zachwycie z całą swoją cielesną naturą. A na Mszy prefacja: „Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy nieustannie wysławiali Ciebie, wszechmogący, wieczny Boże, i Tobie za wszystko składali dziękczynienie”.

Flower power i ars moriendi

Następnego dnia, po powrocie z odpustu w Ludźmierzu, słuchałem „Imagination” – nowej płyty Petera Lewisa, kiedyś jednego z czołowych artystów psychodelicznego San Francisco, członka grupy Moby Grape, obecnie siwego, starzejącego się hipisa, który pyta o sens ludzkiego losu i całej tej zagmatwanej człowieczej drogi.

„Dzieci kwiaty” gloryfikowały młodość. I rzeczywiście, wielu z nich zmarło szybko, utrwalając w naszej pamięci obraz samych siebie jako stojących wiecznie na progu dorosłego życia. A więc śmierć utrwala? Przedziwne. Bardziej jednak ufam Lewisowi, który zużył swoje ciało i buty na tułaczce przez życie. Teraz pyta: czy to wszystko jest tylko złudzeniem, czy istnieje coś prawdziwego w tym świecie? Rzeczywistość to jedynie to, co widzimy, a może coś więcej?

Przez cały krążek przepływają melancholijne dźwięki gitary. Padają kolejne pytania. Boże, czy stworzyłeś nas jedynie po to, by porzucić nas, by skazać nas na samotność? Dlaczego życie jest okropnie niepewne, zaś to, co śmierci – jeszcze bardziej? Podobnych problemów nie było, dopóki trwała młodość i lato miłości…

Pieśń Lewisa kończy się pogodnym brzmieniem, ja natomiast sięgam po starą francuską książeczkę „Powierzenie się Opatrzności Bożej”. Czytam w niej: „Nic Go nie ukryje przed przenikliwymi oczami wiary. Im głośniej zmysły głoszą, że w tej czy innej rzeczy nie ma Boga, tym silniej dusze te obejmują i ściskają swój woreczek mirry”.

Wesprzyj Więź

Długowłosy, siwy cowboy, złamany i pozbawiony złudzeń hipisowskiej młodości, facet, jak to się mówi, „po pęknięciu przęsła”, a zarazem dziwnie spokojny, jakby w tych swoich dylematach widział coś więcej, jakby zajrzał na drugą stronę – takim jawi mi się Peter Lewis, który na płycie „Imagination” zdaje sobie sprawę z bliskości śmierci. A bliskość, wiadomo, to także realność.

Życie wraca do ziemi, do rzeki. To, co nazywamy życiem, powiedział św. Augustyn, nie jest tak naprawdę życiem, ale umieraniem. Umieramy jednak ku życiu.

Przeczytaj też: Niewiele mogę zrobić. I co z tym zrobić?

Podziel się

5
Wiadomość

Piękne, naprawdę! Już po pierwszych zdaniach się ucieszyłem, że nie jestem sam. We mnie podobne przemyślenia i uczucia wywołał fragment księgi Jonasza, gdzie Bóg mówi opierającemu się prorokowi: “czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?”. Bogu na uratowaniu zwierząt też zależy. Dzieci postawiły mnie przed faktem dokonanym i gdy byłem w szpitalu przygarnęły dwa psy, brzydkie i głupie. No, ale stały się częścią rodziny, akceptuję je. Jest mi przykro, gdy ze strony katolików słyszę ataki na europosłankę Sylwię Spurek, że to wariatka bo podnosi sprawę zwierząt ekstremalnie radykalnie. Może hierarchii wartości nie ma poukładanej trafnie, ludzkość ma ważniejsze sprawy do rozwiązania w pierwszej kolejności, ale prawdę o zwierzętach podnosi prorocko. No i ostatnia sprawa – cieszę się, że na Więzi pojawia się publikacja redaktora “Christianitas”. Wcześniej go tu nie widziałem.

Dzięki za ten tekst, mam dokładnie takie same przemyślenia. W tekście brak konkluzji – dla mnie osobiście też nadal jej brak mimo że temat mocno we mnie pracuje. Dlaczego cierpią niewinne stworzenia? Mam nadzieję że kiedyś wszystko zrozumiemy.