Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Między znanym a nieznanym. Sztuka sakralna i człowiek XXI wieku

Ewa Kiedio. Fot. Marcin Kiedio

Nie ma powodu, dla którego sztuka sakralna miałaby nie skorzystać ze środków wypracowanych na gruncie kierunków awangardowych. Kościół w swoich dokumentach zapewnia, że sztuka naszej epoki może się w nim swobodnie rozwijać. Pytanie dotyczy więc nie tego „czy?”, ale „jak?” i „po co?”.

W sali warszawskiego Muzeum Literatury, siedzącą na podłodze i wpatrzoną w instalację Kojiego Kamojiego Raj, zostawili mnie czytelnicy na koniec poprzedniego mojego artykułu opublikowanego na łamach „Więzi”. Mimo tej szczególnej pozy nie oczekiwałam pomocy innej niż ta, by wspólnie szukać odpowiedzi na pytanie, „czy przyjdzie czas, gdy po możliwość uruchomienia najgłębszych pokładów ducha będę mogła udawać się nie do sanktuarium mentalnie zaimprowizowanego w galerii sztuki, ale do zwykłej katolickiej kaplicy”. Oczywiście mówię w ten sposób o wymiarze estetycznym, a nie sakramentalnym. Jak najchętniej zamienię też fragment „będę mogła” na „będziemy mogli”, w przekonaniu, że sprawa sztuki sakralnej odpowiadającej współczesnej wrażliwości duchowej leży na sercu nie tylko mnie.

Pisałam wtedy o realizacjach artystycznych, abstrakcyjnych rzeźbach i instalacjach (obok Kamojiego podając jako przykład Ursulę von Rydingsvard), które potrafią wprowadzać nas w stan zamilknięcia wobec sacrum w najwyższym nim zachwyceniu, ale przy obecnym sposobie decydowania o tym, co może stanowić element wystroju kościoła, nie mają one szansy na trafienie do przestrzeni sakralnej. Takie dzieła roboczo, na potrzeby własnych analiz i komunikacji, nazwałam sztuką numinotyczną, odwołując się do pojęcia numinosum ukutego przez Rudolfa Otto na określenie tego, co w świętości najszczególniejsze, a co nie poddaje się definiowaniu i pozostaje niewysłowione1.

Cały paradoks w tym, że podczas gdy dla takiej sztuki w murach świątynnych nie ma miejsca, to wnętrza kościołów obficie wypełniają wizerunki, na które trafnie już ponad siedem dekad temu pomstował Antoni Gołubiew: „Te różowo-niebieskie Madonny! Ci święci o bezmyślnych twarzach, rzekomo spokojnych i łagodnych! Te oleodruki, będące istnymi maszkarami! Te mdłe kolorki, te kształty bez wyrazu, ta sztanca pospolitości bijąca z każdego wizerunku! […] Dość! Taki jest wyraz naszej religijności w sztuce. Nie, to nie jest tylko sprawa artystyczna. […] Ta ckliwość i najtańsza łezka, ta brzydota i bezmyślność, ta łatwizna artystyczna – to wszystko wpływa na nas, uczy nas właśnie ckliwości, łatwizny, pozornego spokoju i pozornej pogody. Religia nie jest tak łatwa, jak sugerują nam to gipsowe figurki. Pokój świętości i pogodę świętości osiąga się długim trudem i twardą walką, mozołem i znojem. A jaki ton nadaje naszym religijnym przeżyciom mająca je pogłębiać sztuka dewocyjna? Ton najbanalniejszego lazuru i łatwiutkiej różowości i ten ton ma wychowywać modlącego się człowieka, mówiącego kazania kapłana, zabłąkanego przypadkiem do kościoła niedowiarka!?”2.

Przestrzeń sakralna powinna dawać wytchnienie od osaczających nas zewnętrznych pobudzeń, tymczasem trudno, aby zostało to osiągnięte w przeładowanym ornamentem i wszelakim spiętrzeniem kościele barokowym czy też w świątyniach budowanych w ostatnich dekadach bez określonej teologicznej koncepcji całości

Ewa Kiedio

Udostępnij tekst

Przywołuję Gołubiewa, żeby od razu na wstępie przez jego impet i zacięcie wyprowadzić na zewnątrz emocje, które gromadzą się w nas wobec tematu sztuki sakralnej. Wyrzuciwszy z taką mocą pretensje o banalność, kicz, niski poziom wykonania, przesłodzenie lub nieprzekonującą dramatyzację, powtarzające się refrenem w artykułach, dyskusjach organizowanych przez środowiska intelektualne czy komentarzach w mediach społecznościowych, możemy swoją energię ukierunkować na tworzenie pozytywnej wizji – określenie, jakiej sztuki sakralnej potrzebujemy w naszej epoce, stojąc kilka kroków za progiem trzeciego tysiąclecia.

Doskonale zdaję sobie przy tym sprawę, że dla wielu osób coś niepokojąco błędnego będzie już w samym założeniu, że niezbędna jest nowa sztuka, adekwatna do duchowych potrzeb człowieka żyjącego w danym czasie. Tradycyjne wartości… Niezmienna prawda… Odwieczne piękno… Stosując te zbitki pojęciowe, zapomina się po pierwsze o tym, jak bardzo zmieniają się warunki naszego życia i jak wpływa to na percepcję, po drugie zaś o tym, że także teologia pozostaje w ciągłym rozwoju, przez wieki podejmując trud przybliżania się do prawdy.

Wykup prenumeratę „Więzi”
i czytaj bez ograniczeń

Pakiet Druk+Cyfra

    • 4 drukowane numery kwartalnika „Więź”
      z bezpłatną dostawą w Polsce
    • 4 numery „Więzi” w formatach epub, mobi, pdf (do pobrania w trakcie trwania prenumeraty)
    • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl na 365 dni (od momentu zakupu)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Jeśli mieszkasz za granicą Polski, napisz do nas: prenumerata@wiez.pl.

Pakiet cyfrowy

  • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl (od momentu zakupu) przez 90 lub 365 dni
  • Kwartalnik „Więź” w formatach epub, mobi, pdf przez kwartał lub rok (do pobrania
    w trakcie trwania prenumeraty)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2023. To część bloku „Sakralna awangarda”.

Przeczytaj też: Sztuka jako sejsmograf duchowości (dyskusja)

Podziel się

5
Wiadomość

“… przy obecnym sposobie decydowania o tym, co może stanowić element wystroju kościoła, nie mają one szansy na trafienie do przestrzeni sakralnej.” Jeszcze do wczoraj uważałem podobnie, a jednak można i to dzieje się na naszych oczach. Piszę o sławnych już rekolekcjach w Toruniu. Mam swoje lata i sporo widziałem kościołów, prezentowanych w nich przedsięwzięć, rekolekcji, i inscenizacji. Wydawało mi się, że niewiele jest w stanie mnie zdziwić. Nie brałem udziału w tym przedsięwzięciu i nie będę go komentował, posiłkując się internetowymi wrzutkami. Być może jesteśmy przygotowywani na nową jakość, nowe sposoby ewangelizacji, podążanie za tym co jest trendy. Docieranie do naszej jaźni poprzez nowe formy ekspresji, ewangeliczny stand-up z jednej strony, a z drugiej świątynia jako przestrzeń innej aktywności publicznej. Mnie osobiście nie bolą pucołowate cherubinki, tandetne obrazy, nawet pobieranie opłat za zwiedzanie. Moja obecność w kościele jest rytualna, by porozmawiać z Bogiem, potrzebuję skupienia, a o to najłatwiej na “łonie przyrody”.