W starożytnych kulturach serce oznaczało duchowe centrum istoty ludzkiej, będące siedzibą nie tylko uczuć, ale także myśli, pamięci, pragnień, przeżyć duchowych czy cnót.
W czasie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy czerwone serce zostaje postawione w centrum polskiego życia społecznego, dominując przestrzeń symboliczną wokół nas. Warto w takim momencie zastanowić się, co właściwie oznacza symbol serca – czy kryje się za nim jakaś ważna dla nas treść, którą czerwona naklejka może w nas ożywić, czy też całkiem już nam spowszedniał, stając się powierzchownym i mało znaczącym.
Dziś z sercem od razu kojarzą się nam uczucia, przeciwstawiane dodatkowo rozumowi i myśleniu. Jednak nie zawsze tak było. W starożytnych kulturach Grecji, Egiptu, Chin i Indii serce odgrywało niezwykle istotną rolę w opisie człowieka (i oczywiście nie chodzi jedynie o fizjologię). Oznaczało duchowe centrum istoty ludzkiej, będące siedzibą nie tylko uczuć, ale także myśli, pamięci, pragnień, przeżyć duchowych czy cnót (jak odwaga).
To właśnie sercem człowiek kocha. Jak bardzo ubożeje zatem pojęcie miłości, gdy zredukuje się serce wyłącznie do emocji. Serce to najgłębsze centrum i całość osoby
Te abstrakcyjne funkcje serca biorą najpewniej swój początek z jego cech fizycznych – znajduje się ono w centrum ciała człowieka, napełnia cały organizm krwią niosącą życie. Gdy serce staje, człowiek umiera, a jego bicie nadaje naszemu funkcjonowaniu rytm świadczący bądź to o silnych emocjach, bądź o głębokim spokoju.
Serce, czyli środek
Ktoś mógłby powiedzieć: „No dobrze, nasze współczesne rozumienie wyrazu «serce» jest inne – może nieco bardziej powierzchowne – niż to starożytne, ale czy powinniśmy się tym przejmować? Przecież język jest czymś żywym, to normalne, że słowa zmieniają swoje znaczenia”. Zgoda, jednocześnie jednak w tym ciągłym procesie zmian istnieje niebezpieczeństwo „zgubienia” jakiegoś pojęcia – jakiegoś istotnego znaczenia.
A przecież to poprzez pojęcia myślimy i za ich pomocą opisujemy świat. Jeśli zgubimy jakieś pojęcie, które uchwytywało coś ważnego z rzeczywistości, to sama ta rzeczywistość może zniknąć nam z oczu. I wydaje mi się, że tak właśnie stało się w przypadku „serca”. Gdzie jednak szukać tego zaginionego pojęcia?
Przyjrzyjmy się najpierw etymologii (korzystam tu m.in. z bardzo ciekawego filmu Kamila Pawlickiego z serii „Ciekawostki językoznawcze”). Polskie słowo „serce” spokrewnione jest z greckim kardia, od którego pochodzi m.in. „kardiologia”, jak również z łacińskim cor. W łacinie od tego rdzenia pochodzą takie słowa jak credere – „wierzyć”, czyli dosłownie „kłaść serce”; accordare – „zgadzać się z kimś, mieć to samo zdanie”, dosł. „dosercować się do kogoś” (które można skojarzyć z francuskim d’accord, czyli „zgoda, zgadzam się”).
Łacińskie recordari oznacza „przypominać sobie, wspominać”, a dosł. „jeszcze raz sercować”, tzn. „jeszcze raz przywoływać coś, co było w sercu”. Spójrzmy jeszcze na słowo misericordia (czyli połączenie misereo – „litować się nad kimś, współczuć” oraz cor) i odpowiadające mu polskie „miło-sierdzie”. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że kiedyś w języku polskim funkcjonowały także warianty „sirce” czy „serdce”, to wychodzi też na wierzch związek „serca” ze „środkiem” (co zostało także zachowane w zwrotach w rodzaju „w sercu miasta”), jako że fizyczne serce znajduje się w centrum ciała.
Serce, które myśli
Ślady tego bogactwa znaczeń docierają do nas także za pośrednictwem Biblii. Przykłady można by mnożyć, ale zwróćmy uwagę przede wszystkim na to, że biblijne pojęcie serca wykracza poza współczesne przeciwstawienie myśli i uczuć. „Żywe jest słowo Boże, (…) zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Jezus zaś pyta: „Co za myśli nurtują w sercach waszych?” (Łk 5,22). W języku biblijnym myśli się zatem nie tyle głową, ile sercem, które tożsame jest z całym życiem wewnętrznym. „Nie tak bowiem, jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce” (1 Sm 16,7).
W kontekście interpretacji Biblii warto zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo związane ze zgubieniem jakiegoś wcześniej funkcjonującego pojęcia. Spójrzmy chociażby na powyższe przykłady. Jeżeliby spróbować rozumieć je przez pryzmat współczesnego znaczenia serca (jako siedziby emocji, a nie myśli), to ten tekst staje się niezrozumiały, a wręcz paradoksalny i niespójny. Dzieje się tak, ponieważ autorzy biblijni pod ten sam termin podkładali inne znaczenie niż my. Aby więc zrozumieć, co chcieli nam przekazać – a co więcej, co Bóg chce nam przez ten tekst przekazać dzisiaj – nasze interpretacje powinniśmy opierać na starożytnym sposobie rozumienia pojęć. W przypadku słowa „serce” wyjątkowo łatwo o nieporozumienie.
Weźmy chociażby jedno z dwóch najważniejszych przykazań Starego Przymierza: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 5). Interpretując ten fragment przez pryzmat współczesnego rozumienia serca (tj. serce = emocje), można by np. dojść do wniosku, że miłować Boga „z całego serca” oznacza „w wielkich emocjach, w uniesieniu, w euforii”, podczas gdy autor biblijny chce przekazać istotnie inną myśl. Boga miłować mamy całym sobą, a nie tylko na poziomie emocji.
Mamy miłować Go „naszą głębią” podobną do nieporuszonych głębin morskich, nie polegając na emocjach, które są chwiejne i niestałe. Jednocześnie nie chodzi o to, by uczucia całkiem usunąć z duchowości – może to mieć równie złe konsekwencje, co tendencja odwrotna, czyli sprowadzanie duchowości do emocji. Określenie „z całego serca” – czyli „całym sobą” – obejmuje sferę emocjonalną, lecz nie redukuje się do niej.
Podobnie jak krew dopływająca z różnych członków miesza się w sercu fizycznym, tak w naszym sercu jako duchowym centrum łączą się wszystkie sfery człowieka: myśli, uczucia, pragnienia itd. Zakorzenienie tych sfer w sercu zapewnia człowiekowi integrację i wewnętrzną harmonię, natomiast jego brak skutkuje m.in. obłudą, hipokryzją.
Odwołując się do angielskiego powiedzenia actions speak louder than words („czyny przemawiają głośniej niż słowa”), można powiedzieć, że to właśnie nasze działania świadczą o tym, co mamy w sercu – co jest w nas głęboko zakorzenione, a co jest jeszcze nieuwewnętrznione i pozostaje na poziomie słów. Gdy pewne rzeczy przyjmujemy jedynie na poziomie głowy, nie zaś na poziomie serca – co innego myślimy i mówimy, a co innego robimy.
W Ewangelii św. Mateusza Jezus zwraca się do faryzeuszów i uczonych w Piśmie: „Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: «Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie»”. (Mt 15,7-8; por. Iz 29,13). I jest to kolejne niebezpieczeństwo wynikające ze zmiany znaczenia słowa „serce”. Oddzielając, w warstwie symbolicznej, serce od rozumu, w rzeczywistości oddzielamy nasze działanie (praktykę) od myślenia (teorii). Jak w takim razie „zejść na poziom serca”?
Serce, które trwa przy Bogu
Praktyczną odpowiedź na to pytanie możemy odnaleźć w tradycji modlitwy serca (modlitwy Jezusowej), która wzięła swój początek od ojców pustyni i przetrwała do dnia dzisiejszego w Kościołach wschodnich. Istotą tej tradycji jest konkretna forma modlitwy – praktyka ciągłego powtarzania jednego krótkiego wezwania, jak np. „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną”. Wezwanie to, jak piszą ojcowie, powinno zejść z poziomu głowy na poziom serca (przy czym droga ta nie jest wcale krótka, a jej pokonanie wymaga wiele wysiłku).
Cała tradycja skupiona jest na poszukiwaniu modlitwy nieustannej – „nieustannie się módlcie” (1 Tes 5,17; por. Łk 18,1; Hbr 13,15) pisze św. Paweł. Problem oczywiście polega na tym, że nikt nie jest w stanie bez przerwy odmawiać modlitw, nawet w myśli. Trzeba przecież kiedyś pracować, jeść, czy spać. Poszukiwano zatem tej cząstki człowieka, która mogłaby trwać przy Bogu nieustannie, niezależnie od zalewających nasz umysł myśli i emocji, pomimo wykonywania różnych codziennych zajęć czy też pomimo snu.
Właśnie forma modlitwy Jezusowej ma pomóc człowiekowi w „przebiciu się” do tej wewnętrznej głębi, skruszeniu serca zatwardziałego, aby dotrzeć do serca żywego. Powtarzane raz po raz wezwanie jak kropla za kroplą ma drążyć nasze wnętrze, by dotrzeć do duchowego centrum. Serce staje się nośnikiem tej modlitwy – bo przecież ono bije nawet, gdy śpimy, podtrzymując nas w ten sposób przy życiu.
Na marginesie można dodać, że ojcowie tej tradycji mówili często o „nieustannej pamięci o Bogu”, która pozwala być z Nim zawsze w łączności. A to właśnie serce – zgodnie chociażby z etymologią słowa recordari – było według nich „organem” pamięci.
Serce, które kocha
W mnogości znaczeń zawartych w tym słowie wciąż obecne jest rozumienie serca jako „organu miłości”. To właśnie sercem człowiek kocha. A jeśli tak, to zauważmy, jak bardzo ubożeje nasze pojęcie miłości, gdy serce jako najgłębsze duchowe centrum i całość osoby redukuje się wyłącznie do emocji.
Co więcej, wydaje się, że faktycznie do takiego zubożenia doszło. Znów przykładów można by podać wiele, ale wystarczy spojrzeć na miłość romantyczną, małżeńską, która często sprowadzona zostaje do sfery emocjonalnej – do zakochania. Współcześnie często myślimy, że gdy znika zakochanie, znika także „miłość”, a wraz z nią zasadnicza podstawa związku. Zapominamy o tym, że w miłości – w rozumieniu chrześcijańskim, związanym ściśle z biblijnym sercem – zaangażowane powinny być także wola, myśli, rozsądek, nasze działanie itd., słowem: cały człowiek. Taka miłość jest sztuką (nawiązując do znanej książki Ericha Fromma), w której należy się ćwiczyć, nie zaś emocją, która sama przychodzi i odchodzi.
Na koniec warto przyjrzeć się znanym nam wszystkim słowom Adama Mickiewicza, które kieruje do nas na koniec swojej „Romantyczności”: „Miej serce i patrzaj w serce!”. Sam Mickiewicz, jako dziecko swej epoki, przeciwstawiał „mędrca szkiełko i oko” „czuciu i wierze serca”. Jednak patrząc na jego wezwanie przez pryzmat odnalezionego pojęcia serca (nazwijmy je „sercem biblijnym”), możemy wykorzystać te słowa, by z wcześniejszych rozważań wyciągnąć jakieś praktyczne wnioski.
Wezwanie wieszcza można potraktować jako inspirację do tego, by po pierwsze w samej/samym sobie odkrywać biblijne serce – tę cząstkę nas samych, która może nieustannie trwać przy Bogu, niezależnie od naszego samopoczucia, wykonywanych zajęć i zewnętrznych okoliczności. A po drugie, by starać się dostrzec, że serce ma także każda osoba, którą spotykamy – że nie da się jej sprowadzić jedynie do tego, co na zewnątrz; że na najgłębszym poziomie jest do nas podobna i nosi w sobie tę samą co my głębię (por. Ps 42,8).
A do skarbonki z serduszkiem też warto coś wrzucić (lub wylicytować coś na jednej z aukcji dla WOŚP) – dziękując za stawianie w centrum: serca, życzliwości i pomocy drugiemu.
Przeczytaj też: Ojciec ateista nauczył mnie życiowych prawd, nie muszę się wstydzić
Kluczem tego typu rozważań powinno być odniesienie do tego czym są i po co używa się przypowieści. Jezus, aby przekazać ludziom swą naukę, używał prostych przykładów krótkich opowiastek, które ilustrowały myśli i pouczenia, które chciał przekazać ludziom. I taki właśnie gatunek nazwano przypowieścią (parabolą), jej fabuła jest tylko pretekstem do ukazania ukrytych, uniwersalnych prawd. Matematyk uprawia swój zawód posługując się cyframi, kaznodzieją przenośniami. Obaj poruszają się w sferze abstrakcji, pierwszy w sposób ściśle racjonalny, drugi metaforyczny i intuicyjny. Zanadto wchodząc w argumentacje, komplikujemy intuicyjny przekaz i zaciemniamy jego istotę.
No, no, już prawie poludnie, a na Frondzie ani jednej nienawistnnego słowa o Orkiestrze. Cud nawrócenia czy umiera tradycja w Narodzie? 🙂
Księża na Twitterze stanęli na wysokości zadania.
„W starożytnych kulturach serce oznaczało duchowe centrum istoty ludzkiej, będące siedzibą nie tylko uczuć, ale także myśli, pamięci, pragnień, przeżyć duchowych czy cnót.”
Nie do końca.
W starożytnej Grecji dzisiejszy symbol serca oznaczał kobiece biodra i był znakiem seksualności. W kulturze Egiptu serce znaczyło tyle, co nasz dzisiejszy mózg, czyli narząd podejmowania decyzji. U Chińczyków serce nie stanowi odrębnego ośrodka, jest pojęciem równoważnym z „umysłem”. Myśl indyjska będzie natomiast czymś pośrodku między filozofią Chin i Egiptu, ośrodkiem umysłowym, ale rozumianym holistycznie, a nie odrębnie, jak w myśli europejskiej.
Jeśli natomiast mówimy o Biblii, to używanie do tego terminu „serce” jest kompletnym nieporozumieniem. To słowo jest wyłącznie efektem niedoskonałości tłumaczenia, gdzie hebrajskie „wnętrzności” z braku odpowiednika w grece zastąpiono „sercem”. Przykazanie powinno brzmieć „będziesz miłować Boga całymi swoimi jelitami”. Przy czym to pojęcie jest rozdzielne z władzami umysłowymi. Biblijne „serce” trzeba też interpretować w duchu filozofii Filona z Aleksandrii, który rozumiał je jako narząd metafizyczny.
Nie róbmy z kultury prezentacji dla pierwszego roku seminarium diecezjalnego. Odwoływanie się do symboli musi oznaczać gotowość do burzenia pewnych myślowych przyzwyczajeń. Oto fajny przykład, umiłowani: „Rzeźby członka męskiego odkryto na progach domów w Pompejach. Fallus, prawdopodobnie jako wyobrażenie boga Liber Pater (określenie fascinum) miał chronić dom przed złymi mocami i zapewnić płodność rodzinie. O czczeniu tego symbolu wspomina jeszcze Augustyn z przełomu IV i V wieku n.e., kiedy to Imperium Rzymskie było w dużym już stopniu chrześcijańskie. Duchowny z niechęcią opisywał coroczne wiejskie obrzędy falliczne mające miejsce w Italii. Według jego relacji wizerunek członka umieszczano w wozie i obwożono po wsiach, by następnie wjechać z nim triumfalnie do miasta. Tam następnie był on przyozdabiany kwiatami. W trakcie całej podróży używano wulgarnego słownictwa, a świętujący wykazywali się swobodą seksualną. Zwyczajem było także zakopywanie drewnianych fallusów w ziemi, co czynili także sami chrześcijanie. Niekiedy, aby choć trochę żyć w zgodzie z przykazami wiary Chrystusa zakopywano fallusy ze znakami krzyża.”
Aż chce się zakrzyknąć za Janem Pawłem II: „Trzeba, aby w Europie wzrosła znacznie świadomość jej duchowego dziedzictwa”!
Duchowe dziedzictwo sięga o wiele dalej w przeszłość niż dwa tysiąclecia. Nie ogranicza się do Judaizmu, towarzyszy mu mitologia Grecka, Rzymska, Germańska, Skandynawska, Słowiańska, a i one nie wyczerpują tematu. Chrześcijaństwo jest tylko jednym z elementów, wzbogacanym istniejących przed nim kultur. To za jego sprawą możemy doświadczyć wiedzy, ile zła jesteśmy w stanie sobie uczynić wzajemnie. Czy JPII miał na myśli całokształt dziedzictwa?
No chyba nie, bo nie przywoływał chyba nigdzie starożytnego kultu fallusa.