Lato 2025, nr 2

Zamów

Być krzykiem skrzywdzonych. Paulina Guzik odpowiada prowincjałowi dominikanów

Wnętrze kaplicy akademickiej w dominikańskim kościele św. Wojciecha we Wrocławiu. Fot. Dominikanie we Wrocławiu

Wobec świadectw, jakie otrzymałam od skrzywdzonych kobiet, nie mogłam pozostać neutralna. Nie widzę również powodu, dla którego miałabym usuwać z artykułu prawdziwe emocje bohaterek.

Drogi Ojcze Prowincjale,

Wielu czytelników czeka na moją odpowiedź wobec Ojca tekstu „Pominięte fakty”. Odpowiedź tę napiszę w formie listu. Być może w ten sposób będzie ona bardziej osobista.

I być może właśnie taka forma nakreśli jeszcze wyraźniej, że mój artykuł „Dla czystego wszystko jest czyste” daleki był od obwiniania całej wspólnoty polskich dominikanów o nieczułość wobec skrzywdzonych. W swoim tekście oddałam głos skrzywdzonym kobietom. Ich głos przez 20 lat nie był słyszany przez kolejne pokolenia dominikańskich władz. Nie tylko dawniej, ale niestety również obecnie.

„Krzycz na całe gardło”

Proszę mi pozwolić na początek nakreślić moją perspektywę. Jestem dziennikarką. Nie prawnikiem, biskupem, prokuratorem czy prowincjałem. Historie, które publikuję, są pisane, bo są warte opowiedzenia.

W pierwszym tekście, „Dominikańska recydywa”, starałam się opowiedzieć o każdym możliwym wątku sprawy, który udało mi się zbadać. Rozmawiałam wtedy również z Ojcem. Tamten tekst powstawał cztery dni.

Zarządzanie takim kryzysem polega na długotrwałym smarowaniu kojącą maścią wielkich oparzeniowych blizn. Jeśli się tego nie zrobi, blizna zaczyna tak doskwierać, że ofiary kryzysu ponownie zaczynają krzyczeć z bólu

Paulina Guzik

Drugi tekst powstawał natomiast aż dwa tygodnie. Zapewne dlatego, że jego ciężar także dziennikarzowi trudno było udźwignąć. A zmierzenie się z treścią listów, które w 2000 r. wylądowały na biurku prowincjała o. Macieja Zięby, było zadaniem niemal ponad ludzkie siły, a już na pewno ponad kobiecą i matczyną wrażliwość.

Pierwszy tekst był faktografią. Drugi jest tzw. human story, czyli historią, jaką my dziennikarze mamy prawo napisać, stając się rzecznikami ludzi, którzy czują się niewysłuchani. Taka jest także społeczna misja naszego zawodu.

Przy spisywaniu świadectw skrzywdzonych kobiet towarzyszył mi tytuł ważnego dokumentu papieża Franciszka, który stał się pomocnym narzędziem w pociąganiu do odpowiedzialności biskupów i innych kościelnych przełożonych: Come una madre amarevole – „Jak kochająca matka”. Papież pisał tam w 2016 r.: „Kościół jak kochająca matka miłuje wszystkie swoje dzieci, jednak z wyjątkową miłością otacza troską i chroni te najmniejsze i bezbronne: jest to zadanie, które sam Chrystus powierza całej wspólnocie chrześcijańskiej. Świadomy tego, Kościół czujnie troszczy się o ochronę dzieci i najbardziej narażonych dorosłych”. Franciszek podkreśla, że właśnie tak, jak kochająca matka, mamy otoczyć opieką osoby skrzywdzone. My, ludzie Kościoła, a szczególnie – pisze papież – przełożeni kościelni.

Stając po stronie osób pokrzywdzonych, czynię zatem to, do czego zachęca mnie nasz Kościół. Można tu jako argumenty przywoływać cytaty z wypowiedzi różnych hierarchów. Ale ja przytoczę słowa z homilii ks. Grzegorza Strzelczyka „Musimy być krzykiem skrzywdzonych”, przygotowanej na dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania seksualnego małoletnich. „«Krzycz na całe gardło, nie przestawaj. Podnoś głos twój jak trąba. Wytknij mojemu ludowi jego przestępstwa i domowi Jakuba jego grzechy»” – poleca Bóg Izajaszowi we fragmencie, którego wysłuchaliśmy. Gorzkie stało przed nim zadanie. I to, które stoi przed nami, też słodkie nie jest. Ale trzeba krzyczeć aż do zdarcia głosu na widok czy na wieść o krzywdzeniu bezbronnych. Wytykać wszystkie przypadki łamania zasad ich ochrony, które Kościół powszechny i Kościół w Polsce opracował. Wołać, dopóki nasze siostry i bracia nie będą w pełni bezpieczni.

Musimy to robić także dlatego, że skrzywdzeni często nie mają dość sił, by krzyczeć. Krzywda, której doznali od niektórych własnych pasterzy, odebrała im głos. Nawet na szept mocy nie wystarcza.

Musimy być ich głosem. Ich wołaniem. Ich krzykiem”.

W podobny sposób o zadaniach dziennikarzy wobec przełożonych kościelnych mówiła do biskupów Valentina Alazraki, meksykańska dziennikarka, siedząc u boku papieża podczas watykańskiego szczytu w lutym 2019 r. Można też znaleźć tu analogię z innymi trudnymi problemami świata.

Christian Amanpour – korespondentka wojenna CNN, kobieta, która przejechała z kamerą cały świat i rozmawiała zarówno z ofiarami konfliktów, jak i tyranami w każdym zakątku globu – ma dziennikarską dewizę, którą podzielam: Truthful, not neutral. Mamy być prawdomówni, nie neutralni.

Również ja – wobec świadectw, jakie otrzymałam od skrzywdzonych kobiet, które postanowiły się przede mną otworzyć – nie mogłam pozostać neutralna. Wobec krzywd, jakich doznały, a o których nie tylko usłyszałam, ale i przeczytałam w ich pełnych emocji świadectwach z 2000 r., wobec ich życia okaleczonego i zdeptanego, nie miałam podstaw, by odmówić publikacji.

Nie widzę również powodu, dla którego miałabym usuwać z artykułu prawdziwe emocje bohaterek. Emocje wyrażone nie przeze mnie jako dziennikarkę, lecz przez zranione kobiety. Nie miałam intencji ani prawa ich cenzurować.

Przede wszystkim ból

Cieszę się, że Ojciec Prowincjał nie podważa prawdziwości stwierdzeń zawartych w artykule, a jedynie uzupełnia informacje. Ponieważ jednak osadził Ojciec pewne fakty w kontekście swojej perspektywy, i ja podam „kontekst do kontekstu”.

Wyjdźmy zatem od fundamentalnej części mojego artykułu – bólu i skali skrzywdzenia kobiet z DA „Dominik” i siostry Małgorzaty. Nie odnosi się Ojciec do tej części tekstu, pozwolę sobie więc zacytować fragment listu, jaki do skrzywdzonych przesłali na drugi dzień po publikacji Ojca odpowiedzi dominikanie z wrocławskiego klasztoru (jedna z pokrzywdzonych ze wzruszeniem przeczytała mi ten list telefonicznie, mogłam więc poznać jego treść).

„Lektura ostatniego artykułu Pauliny Guzik uświadomiła nam, jak bardzo – mimo zapoczątkowanego w kwietniu tego roku procesu – wciąż brakuje Wam z naszej strony zwykłego, ludzkiego podejścia i indywidualnej troski o to, jak każde z Was przeżywa ten trudny czas… Przepraszamy Was za to” – piszą wrocławscy dominikanie do skrzywdzonych kobiet i mężczyzny.

„Nie znamy wprawdzie Waszych imion ani twarzy, ale od kilku miesięcy z bólem i wstydem poznajemy Waszą historię – historię krzywd, jakich lata temu doznaliście od naszego współbrata Pawła, ale też historię cierpienia spowodowanego przez wieloletni brak adekwatnej odpowiedzi czy sprawiedliwej pomocy dla Was ze strony Zakonu. Jako wrocławscy dominikanie chcemy powiedzieć raz jeszcze, że mamy świadomość odpowiedzialności za tę historię i że jesteśmy z Wami”.

Gdy usłyszałam słowa tego listu, ulgą było dla mnie, że już w pierwszych jego zdaniach dominikanie napisali osobom pokrzywdzonym o fundamentalnym temacie mojego tekstu – o bólu. O tym właśnie jest ten artykuł. O zranieniu ciągnącym się aż do dziś.

Dziękuję dominikanom z Wrocławia za ten list. Wiem, że wielu braci również z innych klasztorów, nie tylko z wrocławskiego, podpisałoby się pod nim bez wahania. Wiem o tym, bo znam ich osobiście. Wiem, bo dzwonili do mnie po tekście z sygnałem: „Proszę, powiedz Paniom, że jeśli uznają, że mają taką potrzebę i chcą porozmawiać, mój numer jest do ich dyspozycji”.

„Jeśli, jak opowiadacie w reportażu p. Guzik, tym, co najbardziej Was boli, jest brak kontaktu, to my z naszej strony chcielibyśmy takie właśnie osobiste spotkanie zaproponować. Mamy oczywiście świadomość, że może to być dla Was trudne lub że nie uważacie, by miało to Wam w jakikolwiek sposób pomóc, niemniej pragniemy z taką inicjatywą do Was wyjść” –napisali do osób pokrzywdzonych wrocławscy dominikanie. List podpisał w imieniu braci przeor, o. Łukasz Miśko.

Niby dlaczego?

Pisząc o brakach w komunikacji i o urwaniu się kontaktu w formie wiadomości elektronicznych wysyłanych do skrzywdzonych (do czego także nie odnosi się Ojciec Prowincjał), wrócę jeszcze na chwilę do spotkania, jakie papież Franciszek zorganizował w lutym 2019 r. w Watykanie. Padły tam ważne słowa abp. Charlesa Scicluny. „Nie możemy zostawić ofiar bez informacji (…) Mówiliśmy tutaj o podziwie dla ich odwagi w denuncjowaniu sprawców, ale to powinno mieć swój ciąg dalszy”.

Mój tekst – słowami kobiet – miał uświadamiać czytelnikom (także dominikańskim zakonnikom), że nagłe urwanie, bardzo zresztą dobrej i owocnej początkowo, korespondencji z kobietami zraniło je na nowo. Sprawiło, że poczuły się opuszczone. Kolejne spotkania z nimi miały już za zadanie techniczne przekazywanie dokumentów. Wciąż jednak nie czuły się one „po ludzku” zaopiekowane.

Pisze Ojciec o spotkaniu z Siostrą Przełożoną. Przyjechał Ojciec na nie 12 maja, ponad dwa miesiące po złożeniu doniesienia w prokuraturze i zgłoszeniu siostry Małgorzaty wysłanym zarówno do Nuncjatury, jak i Ojca Prowincjała.

Jak dowiaduję się od Siostry Przełożonej, był Ojciec akurat przejazdem w mieście, gdzie znajduje się zgromadzenie siostry Małgorzaty i przy okazji rozmawiał z jej przełożoną. Przed spotkaniem nikt siostry Małgorzaty nie pytał, czy chciałaby się z Ojcem zobaczyć. Wiemy także, iż spotkanie z przełożoną miało charakter bardzo serdeczny i empatyczny ze strony Ojca Prowincjała i że podczas rozmowy nie prosił Ojciec o spotkanie ze skrzywdzoną siostrą.

Chciałabym nadmienić o jeszcze jednej kwestii, o której nie pisałam w artykule, a który boli siostrę Małgorzatę. Podczas negocjacji finansowych z ust pełnomocnika prawnego dominikanów miało paść stwierdzenie (w formie pytania retorycznego), że siostra nie będzie przecież prosić o odszkodowanie…

To bardzo zabolało siostrę Małgorzatę, a także jej przełożoną. – Bo niby dlaczego tak uznali? – pyta mnie Siostra Przełożona. – Za te wszystkie stracone lata? Ile czasu ona straciła, ile zdrowia straciła. Przecież nikt jej tego nie wróci.

Nie rozmawiałam z prawnikami

Pisząc swój tekst i tę odpowiedź, nie rozmawiałam z prawnikami ofiar ani z prawnikami prowincji. Chciałam przedstawić wyłącznie perspektywę osób skrzywdzonych. Docierają do nich informacje takie jak wspomniana właśnie wiadomość o zakładanym zerowym odszkodowaniu dla Siostry Małgorzaty, a wobec braku innych, choćby ze strony Ojca Prowincjała, jest to JEDYNE, co mają. Mój tekst miał także to uświadomić. Przedstawia on po prostu perspektywę Zranionych.

Przełożona siostry Małgorzaty podkreśla także, że zaniedbanie ze strony władz dominikańskich było ewidentne, gdy do klasztoru żeńskiego przez lata przyjeżdżał Paweł M. – Byłyśmy zupełnie nieświadome grozy tej sytuacji. To naprawdę wielkie zaniedbanie ze strony dominikanów, że ufali temu człowiekowi, co w konsekwencji doprowadziło do nowej wielkiej krzywdy – mówi mi dziś Siostra Przełożona.

Trudno spodziewać się po osobach tak głęboko zranionych, że nie będą starać się o zadośćuczynienie. Rozumiem także w pełni, że do rozmów tych wyznaczył Ojciec pełnomocnika. Prowincja ma, rzecz jasna, pełne prawo, by kwestią tą i z Waszej strony zajęli się profesjonaliści.

Rozumiem także nieufność Ojca Prowincjała wobec dziennikarzy. Zaufanie do nas na gruncie zawodowym zostało mocno nadszarpnięte poprzez mieszanie ról przez mec. Artura Nowaka, który najpierw jako publicysta przeprowadził wywiad z Ojcem i rozmawiał ze skrzywdzonymi kobietami, a wkrótce potem jako adwokat stał się pełnomocnikiem prawnym części z nich. Mnie również trudno zrozumieć taką praktykę w jednym i drugim zawodzie. Mieszanie ról jest poważnym naruszeniem zasad profesjonalizmu.

Chciałabym jednak odnieść się do słów Ojca: „Nie kontaktujemy się zatem z pokrzywdzonymi przez prawników. Przez prawników kontaktujemy się z pełnomocnikami pokrzywdzonych, którzy zgłosili się do mnie z pozwami o zadośćuczynienie”.

Być może odczucia skrzywdzonych kobiet są jakie są właśnie dlatego, że innego kontaktu ze strony władz prowincji nie było, że zamilkł kontakt mailowy, że nie został oddelegowany przedstawiciel zakonu do „ludzkiego” kontaktu z nimi? Że ten kontakt odbywa się wyłącznie na gruncie prawa, pełnomocników i wymiany dokumentacji?

Proszę wyobrazić sobie hipotetycznie sytuację, że w maju br. zostaje do osób skrzywdzonych wysłana informacja, iż wobec nawiązania kontaktu przez ich pełnomocników i rozpoczęcia rozmów o zadośćuczynienie, w kwestiach prawnych zakon będzie reprezentowany przez mec. Mataczyńskiego. Że kancelaria robi to pro bono. I że nie została zatrudniona po to, by zaatakować ofiary, lecz od lat pomaga prowincji w kwestiach prawnych.

Czy takie „wyjście naprzeciw” z informacją nie sprawiłoby, że kobiety te byłyby bardziej odporne na trudny proces negocjacyjny? Że zobaczyłyby jakiś ludzki czynnik także i w tej sprawie? One przecież – co opisałam – oczekują od dominikanów nie tylko „więcej pieniędzy”, ale przede wszystkim „więcej Ewangelii”, „więcej troski”, „więcej empatii”.

Choć dodam, że osobiście nie mam wątpliwości, iż zadośćuczynienie finansowe powinno być w tym przypadku hojne. Kobiety i ich rodziny zmagały się przez lata ze skutkami ograbienia ich przez Pawła M. z oszczędności, jakie powierzyli im rodzice, i zmagają nadal z konsekwencjami życiowych zakrętów, które wymagają od nich stanięcia na nowo na nogi (poprzez kupno mieszkania, spłacenie kredytów, itp.).

Dlaczego nie dwa lata temu?

Dalej pisze Ojciec: „Weronika w rozmowie ze mną stwierdziła kiedyś: «żałuję teraz, że nie oddałam sprawy do sądu, gdy jeszcze była nieprzedawniona». Ja również żałuję. Wolałbym, by o wysokości zadośćuczynienia zdecydował sąd”.

Była taka szansa, Ojcze Prowincjale. Weronika w 2019 r. napisała do Ojca z wielkim żalem i bólem, że zobaczyła Pawła M. swobodnie spacerującego po ulicy, co wywołało u niej ponowną traumę. Kolejny szok wywołała znaleziona przez nią informacja o głoszonych przez Pawła M. rekolekcjach.

Na jej pytanie „Jak ten człowiek może głosić słowo Boże, skoro nie dokonała się nawet elementarna sprawiedliwość?” – Ojciec Prowincjał odpowiada: „Paweł od 20 lat ponosi konsekwencje czynów, których dokonał. Zdaję sobie sprawę, że biorąc pod uwagę wyrządzone przez niego zło, żadna zastosowana pokuta nie naprawiła wyrządzonej krzywdy”. Deklaruje także Ojciec możliwość publicznego potępienia czynów o. Pawła i przeproszenia. Pisze Ojciec, że także o. Paweł M. jest gotowy „przeprosić i prosić o wybaczenie”. 

Zerknijmy zatem na literę prawa w tej kwestii: jeżeli szkoda wynikła ze zbrodni lub występku, roszczenie o naprawienie szkody ulega przedawnieniu z upływem lat dwudziestu od dnia popełnienia przestępstwa bez względu na to, kiedy poszkodowany dowiedział się o szkodzie i o osobie obowiązanej do jej naprawienia. Nie ma tu znaczenia, Ojcze Prowincjale, jaki to był rodzaj zgwałcenia – a wiemy oboje, że był wyjątkowo okrutny i zbrodniczy. Zważywszy, że krzywdy miały miejsce jeszcze w 2000 r., sprawa przedawniła się z końcem roku 2020, na trzy miesiące przed wydaniem dominikańskich komunikatów.

Rok 2019 jest zaś szczególnie istotny dla Weroniki, którą ostatni raz Paweł M. skrzywdził w 1999 roku. Gdy Weronika pisze do Ojca Prowincjała swój list, nawet jej sprawa, nie tylko pozostałych dziewcząt, krzywdzonych jeszcze w 2000 roku, jest nieprzedawniona. Można było wówczas ujawnić skandaliczne fakty z przeszłości, zmierzyć się z nimi, powołać Komisję i zatrudnić prawników – w celu dążenia do sprawiedliwości, a nie ochrony interesów. Wówczas można było rozstrzygnąć sprawę odszkodowań w sądzie.

Ale jest coś, co można zrobić także dzisiaj. W świetle prawa cywilnego dłużnik (czyli tu: dominikanie) może zrzec się zarzutu przedawnienia  – przy rozpoznaniu powództwa lub w ugodzie (art. 117 § 2 Kodeksu cywilnego). Jest zatem proste „sprawdzam” do Ojca słów: można złożyć oświadczenie o rezygnacji z zarzutu przedawnienia. Pokrzywdzone będą mogły wówczas rozmawiać o zadośćuczynieniu także w sądzie.

Działająca obecnie komisja pod kierownictwem Tomasza Terlikowskiego jest doskonałą – pionierską w Polsce – inicjatywą dominikanów i bardzo za jej powołanie dziękuję Ojcu Prowincjałowi. Gdyby jednak została powołana dwa lata wcześniej, gdyby sprawa wówczas ujrzała światło dzienne, przynajmniej niektóre skrzywdzone kobiety mogłyby w sądzie walczyć o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Zresztą również obecnie Ojciec Prowincjał powołał komisję jako niezależną, żeby jej ewentualnych słabości czy zasług nie przypisywać sobie.

W 2019 r. żył jeszcze o. Maciej Zięba, który – będąc wówczas jeszcze we względnie dobrym zdrowiu – mógł odpowiedzieć na stawiane mu zarzuty. Zarówno pod względem prawnym, ale przede wszystkim w wymiarze ludzkim i chrześcijańskim dla wszystkich zainteresowanych stron w 2019 roku proces ten byłby znacznie bardziej owocny.

Nie ujawnił jednak wtedy Ojciec sprawy, nie zrobił kroku w przód. Być może również dlatego kobiety z takim żalem mówią dziś o fałszywym PR-ze, wiążącym się z ujawnieniem sprawy dopiero wtedy, gdy w prokuraturze pojawiła się nowa, nieprzedawniona sprawa siostry Małgorzaty.  

W tym wątku odniosę się także do kwestii Fundacji Świętego Józefa, która pomaga skrzywdzonym. Pisałam w moim artykule: „Dwa zdania informacji od nich, proste pytanie «co u ciebie», «czy wszystko dobrze», pewnie odwróciłyby nasz żal. Jesteśmy wszyscy dorośli, a tu nie ma żadnej relacji – dodaje Agata”. Na to Ojciec odpowiada: „Zgadza się. Powinienem z takim pytaniem się zwracać do pokrzywdzonych. Wycofałem się po informacji od ks. Piotra Studnickiego, że poszkodowane nie chcą korzystać z pomocy dominikanów. To był mój błąd”.

Jak piszę w tekście, Fundacja Świętego Józefa wzięła skrzywdzone kobiety pod opiekę terapeutyczną. Rozmowa z przedstawicielami fundacji nie dotyczyła jednak kwestii kontaktu z pokrzywdzonymi. Ale oczywiście pozostaje to kwestią interpretacji. Sadzę, że stwierdzenie „Poszkodowane nie chcą korzystać z pomocy dominikanów” oznaczało raczej niechęć do przyjęcia od władz prowincji pomocy terapeutycznej, nie zaś prośbę, by zakon zamilkł.

Nie da się bez emocji

Różne reakcje na tekst opublikowany przeze mnie w portalu Więź.pl pokazują dwie optyki patrzenia na Kościół. Upraszczając, to troska o dwa przeciwległe bieguny. W jednym ujęciu na pierwszym miejscu jest troska o osoby pokrzywdzone. W drugim – o dobro (dobre imię) instytucji.

Staram się zrozumieć tę drugą optykę, Ojcze Prowincjale. Wszak pełniąc swoją funkcję, jest Ojciec odpowiedzialny także za dobro instytucji. Ale nie mogę porzucić swojego punktu widzenia, do którego jestem zachęcana przez nasz Kościół.

Bo czy w „ramach” troski  o instytucję mieszczą się zaniedbania w zarządzaniu, które w konsekwencji powodują nie tylko nieufność ofiar, ale i wiernych do tej instytucji, co mogliśmy przeczytać w pełnym bólu tekście Piotra Żyłki „Dorosłe Dzieci Dominikanów” na łamach Więź.pl?

Usłyszałam też – od niektórych dominikanów i kilku innych osób – zarzut, że mój tekst jest emocjonalny. Odczytałam to nieco jako potraktowanie i mnie jako dziennikarskiej „histeryczki”. Raz jeszcze pragnę podkreślić, że wyzbycie się emocji u ofiar tak wymyślnej przemocy jest właściwie niemożliwe. Ja jedynie ich wysłuchałam i stałam się ich rzeczniczką.

Pragnę także zaznaczyć, że zarzut braku komunikacji ze strony władz prowincji nie jest argumentem emocjonalnym. Komunikacja jest ważną częścią zarządzania kryzysem i także o ten aspekt powinni zadbać ludzie tymże kryzysem zarządzający. Jest to nie tylko wiedza, o której mówiła w Watykanie biskupom przywoływana już tu Valentina Alazraki w lutym 2019 r. (na spotkaniu tym byli także obecni przełożeni zakonni). Jest to także wiedza, która stanowi element kursów zarządzania kryzysem w szkołach biznesowych. Uczymy jej także na katolickich uniwersytetach. Jest to wiedza podparta argumentami naukowymi, powszechnie znana w Kościele co najmniej od 2019 roku.

Zarządzanie kryzysem musi odbywać się nie tylko wtedy, kiedy szambo wybucha i zalewa nam oczy. Zarządzanie takim kryzysem polega na długotrwałym smarowaniu kojącą maścią wielkich oparzeniowych blizn. Jeśli się tego nie zrobi, blizna zaczyna tak doskwierać, że ofiary kryzysu ponownie zaczynają krzyczeć z bólu.

Te blizny nosi także wielu współbraci. Część z nich mierzy się teraz z bólem, bo mieszkali z Pawłem M. pod jednym dachem, nie wiedząc zupełnie, z kim mają do czynienia. Ich także warto otoczyć opieką. Ich także warto informować o przebiegu sprawy. Posiadając tę wiedzę, także i oni staną się Ojca sojusznikami. Sojusznikami w budowaniu systemu prewencji, aby nigdy już, NIGDY, nie doszło do takich tragedii w Waszych murach.

Ojcze Prowincjale, po ludzku współczuję Ojcu, że tak ogromny ciężar spadł właśnie na Ojca barki. Po chrześcijańsku wierzę, że dostał Ojciec szansę, aby zadośćuczynić skrzywdzonym w imieniu Zakonu Kaznodziejskiego.

Przed Kościołem w Polsce dopiero teraz stoi wielkie zadanie zadośćuczynienia finansowego za krzywdy wykorzystywania seksualnego – i to właśnie Ojca zgromadzenie przeciera w tej kwestii szlaki. To zadanie trudne, ale dominikanie jako wspólnota mają jeszcze szansę na pokazanie w tej kwestii szeregu dobrych praktyk.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Jestem także przekonana, że profesjonalna kancelaria, którą z tego, co wiem, tworzą chrześcijanie wychowani w dominikańskim domu, będzie także potrafiła te standardy narzucić. To jednak Wy jako zakon jesteście jej klientem. I także, a raczej przede wszystkim, na Was spoczywa obowiązek przypominania w prawniczym procesie o waszym podstawowym drogowskazie – o Ewangelii.

Nie mam do Ojca żalu, że zarzucił Ojciec i mnie, i red. Zbigniewowi Nosowskiemu nierzetelność dziennikarską. Moja największa porażka jako autorki polega na tym, że tekst, który – zgodnie z moim zamiarem – uświadomił wielkiej ilości czytelników ogrom bólu i cierpienia skrzywdzonych kobiet, został odebrany przez Ojca (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) jako atak na instytucję.

Kończy Ojciec swoją odpowiedź ważną deklaracją: „przeczytam jutro spokojnie tekst jeszcze raz, wsłucham się w to, co w nim mówią pokrzywdzone i spróbuję podjąć działania, których dotąd zabrakło”. Ja zakończę ten list pytaniem, na które (niestety) znam odpowiedź: Czy po moim artykule (a ukazał się on już niemal tydzień temu) złapał Ojciec za słuchawkę, zadzwonił do rozżalonych kobiet i zapytał: „Co mogę dzisiaj dla Was zrobić?”.

Podziel się

19
9
Wiadomość