Zima 2024, nr 4

Zamów

Dorosłe Dzieci Dominikanów

Piotr Żyłka. Kraków, 2019. Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

Bracia dominikanie, na nic wasze głoszenie, jeśli nie idzie w parze z wrażliwym traktowaniem zranionych.

To nie jest analiza eksperta ani komentarz publicysty. To wołanie serca wiernego świeckiego, dla którego Stolarska 12 w Krakowie stała się kiedyś jednym z najważniejszych adresów duchowych, domem modlitwy.

Jestem wychowankiem polskich dominikanów. Moja przygoda z nimi zaczęła się w połowie studiów. Poszedłem na dominikańską pielgrzymkę z Krakowa do Częstochowy. Bez większego przekonania, bo ani nie przepadałem wtedy za dominikanami (może niektórym trudno w to uwierzyć, ale na tamtym etapie byłem zdecydowanie bardziej konserwatywny niż dziś, a „białohabitowcy” kojarzyli mi się ze skrajnie liberalnym skrzydłem Kościoła), ani nie odnajdywałem się w pobożności ludowej i pielgrzymkach.

Dziś czuję, że do momentu, kiedy w waszym zakonie nie zajdą radykalne zmiany, nie będę w stanie i nie chcę uczestniczyć w liturgii ani w żadnych innych spotkaniach w waszych klasztorach.

Piotr Żyłka

Udostępnij tekst

Ale jednak poszedłem. Na początku potwornie się męczyłem – drażnili mnie wiecznie uśmiechnięci zakonnicy i głośna, roztańczona duszpasterska młodzież. Aż nagle coś „zaskoczyło”. Dokładnie pamiętam ten moment. Wychodziliśmy na prostą, na której po raz pierwszy w trakcie pielgrzymowania po prawej stronie było widać wieżę Jasnej Góry. Szliśmy w milczeniu i słuchaliśmy konferencji Krzysztofa Popławskiego OP, ówczesnego prowincjała.

Trudno to opisać słowami, ale w jednej chwili coś we mnie pękło – w moim sercu dokonała się radykalna zmiana. Poczułem trudny do opisania słowami pokój i wiedziałem – mimo że kompletnie tego nie rozumiałem – że jestem we właściwym miejscu. Jednocześnie nie było w tym nic spektakularnego, nie postrzegam tego w kategoriach cudu. Wierzę, że było to subtelne dotknięcie łaski.

Duchowy dom

Od tamtej chwili wiedziałem, że moja droga z dominikanami nie skończy się u stóp Maryi w Częstochowie. To, co się wydarzyło, było zbyt mocne, żeby to zignorować, a po powrocie do domu przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. 

Minęły wakacje, a ja zacząłem coraz częściej przychodzić na Stolarską. Najpierw nieśmiało, na niedzielne msze akademickie. Z czasem coraz odważniej – na poranne msze w tygodniu w kaplicy za grobem świętego Jacka, na śniadania i popołudniowe spotkania grup. 

Po roku Adam Szustak OP – ówczesny duszpasterz „Beczki” – zaproponował mi funkcję odpowiedzialnego, czyli współprowadzenie jednej z duszpasterskich grup. Wszedłem w to i przez kolejnych kilkanaście miesięcy klasztor w Krakowie stał się moim drugim – a czasem nawet pierwszym – domem. Codziennie rano msza, później śniadanie, liturgia godzin, adoracje i inne wspólne modlitwy. Ale też zwykłe przesiadywanie ze znajomymi, szykowanie popołudniowych spotkań, wyjazdów i akcji ewangelizacyjnych. 

Zachwyciłem się pięknem liturgii i dominikańskimi śpiewami. Ich wrażliwość pomagała mi głębiej wchodzić w modlitwę i poznawać nowe przestrzenie życia duchowego. 

Jeszcze nigdy nie przeżywałem tak świadomie Eucharystii, a punktem kulminacyjnym, na który czekaliśmy z utęsknieniem przez cały rok, było Triduum Paschalne. W jego trakcie byliśmy na Stolarskiej w zasadzie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nigdy nie zapomnę wspólnych czuwań w ciemnicy i grobie do białego rana oraz przepięknej modlitwy jutrznią o wschodzie słońca na kopcu Krakusa w wielkanocny poranek. 

Mocno ukształtowały mnie też kolejne numery miesięcznika „W Drodze” i książki wielu dominikańskich autorów. W tym ówczesnego redaktora naczelnego „W Drodze” Pawła Kozackiego OP. Dzięki nim pogłębiały się we mnie głód wiary i chęć coraz lepszego rozumienia, co to znaczy być świadomym i odpowiedzialnym katolikiem. 

To wszystko, o czym piszę, pracowało we mnie intensywnie i w konsekwencji pojawiły się też pytania o powołanie do życia zakonnego. Po kilku miesiącach rozmów z jednym z duszpasterzy podjąłem decyzję: na ostatnim roku studiów dołączyłem do dominikańskiego prenowicjatu. To taki czas, kiedy dalej funkcjonując „w świecie”, próbuje się żyć regułą zakonną. Plus cztery rekolekcyjne zjazdy w dominikańskich klasztorach i towarzyszenie duchowe jednego z ojców. 

Choć po roku rozeznawania wiedziałem, że życie zakonne nie jest moją drogą i nie poszedłem do nowicjatu, wspominam ten czas z wielką wdzięcznością. Bo to właśnie w tamtym roku podjąłem decyzję, że chcę być świeckim mocno zaangażowanym w życie Kościoła, działać w przestrzeni mediów i towarzyszyć ludziom wykluczonym. 

W kolejnych latach klasztor krakowskich dominikanów wciąż był moim duchowym domem. Wiedziałem, że mogę tam przyjść i bezpiecznie się pomodlić, nie narażając się na żadne polityczne wywody z ambon, karmiąc się sensownym kaznodziejstwem i uczestnicząc w pięknej liturgii.

Znam się z kilkudziesięcioma dominikanami, z kilkoma z nich jestem w bliskich relacjach. Jeśli w ostatnich latach ktoś mnie pytał, gdzie iść do kościoła, zawsze wskazywałem na najbliższy adres dominikańskiego klasztoru.

Nokaut

I właśnie dlatego tak bardzo zabolał mnie pierwszy tekst Pauliny Guzik opublikowany na Więź.pl. To było potwornie bolesne zderzenie ze ścianą. No bo przecież wszędzie może się walić i sypać, ale u dominikanów? Wiem, że było to naiwne myślenie. Nie ma wspólnot i ludzi idealnych. A jednak miałem w sobie nadzieję – może nie tyle na to, że u dominikanów nic złego się nie dzieje, ale na to, że jeśli kiedykolwiek zło się wydarzy, bracia zareagują na nie z fundamentalną przyzwoitością. 

Tamta lektura rozsypała mnie na drobne kawałeczki. Już wcześniej moje życie duchowe zeszło do prywatnych katakumb i coraz rzadziej uczestniczyłem w klasycznej liturgii. Mierzenie się z kolejnymi skandalami, zbrodniami i ich ukrywaniem przez kościelnych zwierzchników zrobiło swoje. Ale na Stolarską co jakiś czas wpadałem, bo wciąż czułem, że potrzebuję modlitwy w łączności ze wspólnotą Kościoła. Po tekście Pauliny to się zmieniło. Zablokowałem się emocjonalnie i nie byłem w stanie modlić się w kościele. 

Ta sytuacja utrzymywała się przez mniej więcej dwa miesiące. W końcu jednak się przemogłem. Mimo lęku i trudnych emocji zwyciężyła tęsknota. I przez następne dwa miesiące uczestniczyłem w mszach w krakowskim klasztorze. Jeszcze w ostatnią sobotę, po trzech dniach poszczepionkowego leżenia w łóżku z gorączką, pierwsze co zrobiłem po odzyskaniu sił, to pobiegłem na „dwunastkę” na Stolarską. 

Ale przedwczoraj wieczorem, kiedy przeczytałem drugi tekst Pauliny Guzik, otrzymałem nokautujący cios. O wiele bardziej bolesny niż ten pierwszy. Nie znokautowała mnie autorka reportażu, lecz rzeczywistość, jaką ona opisuje.

Najbardziej boli lekceważenie

Bracia dominikanie, dziś czuję, że do momentu, kiedy w waszym zakonie nie zajdą radykalne zmiany, nie będę w stanie i nie chcę uczestniczyć w liturgii ani w żadnych innych spotkaniach w waszych klasztorach.

Może to brzmieć radykalnie, ale z mojej perspektywy takie nie jest. Ostatnie lata nauczyły mnie, że warto słuchać własnego sumienia i do niczego – szczególnie w przestrzeni wiary – się nie zmuszać. A ja dziś nie wyobrażam sobie stanięcia z wami wokół jednego ołtarza. Nie dlatego, że Paweł M. zrobił te wszystkie potworne rzeczy. Dlatego, że wasze władze zlekceważyły skrzywdzonych przez niego ludzi. 

Od dłuższego czasu towarzyszę kilku osobom zranionym, również przez duchownych. Jedną z nich jest Jakub Pankowiak. Kilka dni temu spotkaliśmy się w Krakowie i Jakub opowiadał mi o tym, co wydarzyło się u niego w ciągu ostatniego roku, czyli od czasu, kiedy jego krzywda stała się publiczna. 

Tym, co go dziś najbardziej boli, jest lekceważenie i brak wrażliwości ze strony kościelnych hierarchów. Biskupów, którzy mają usta pełne wzniosłych frazesów, ale nie potrafią się zwyczajnie spotkać ze zranionymi, tylko wysługują się w tym celu swoimi pełnomocnikami i prawnikami.  

Właśnie ze względu na takie traktowanie Jakub przyznaje, że nie jest w stanie już ich nazywać swoimi pasterzami. A jeszcze rok temu mówił mi, że marzy o spotkaniu z członkami polskiego episkopatu i wierzy, że zachowają się oni ewangelicznie w stosunku do niego i wielu innych zranionych. 

Z lektury świadectw kobiet skrzywdzonych przez Pawła M. wyłania się niestety dokładnie taki sam obraz. Najpierw publiczne deklaracje i obietnice władz zakonnych, a później cisza i kontaktowanie się tylko przez prawników – i to z założeniem, że zadośćuczynienie za krzywdę „tylko psychiczną” zakon wycenia na 0 zł.  

Twarzą w twarz ze skrzywdzonymi

A już historia zrelacjonowana przez Weronikę, która wspomina swoją rozmowę telefoniczną z prowincjałem Kozackim, upewniającym się, „czy na pewno zostałam zgwałcona w kaplicy, bo chcielibyśmy ją na nowo poświęcić”, jest po prostu przerażająca. Jeśli taki dokładnie miała przebieg – obrzydliwa. Wygląda na to, że człowieka można wtórnie ranić, ważne, by zostały dopełnione rytuały.

To wszystko sprawia, że dziś już nie potrafię nazywać Stolarskiej swoim domem. Ale bardzo chciałbym, żeby to się zmieniło i żebyśmy za jakiś czas mogli w zgodzie z własnymi sumieniami i pokojem w sercach wspólnie stanąć przy jednym ołtarzu. Wszyscy – osoby zranione, zdruzgotani świeccy i bracia dominikanie. 

Aby to było możliwe – dla mnie i dla wielu innych, których znam i którzy przez dziesięciolecia traktowali was jak ojców duchowych, darząc ogromnym zaufaniem – musi dojść do konkretnych i daleko idących zmian. Nie tylko formalnych, przede wszystkim mentalnościowych. Sama komisja, która pod przewodnictwem Tomasza Terlikowskiego bada sprawę Pawła M., nie wystarczy. Jej prace są ważne, ale nie zastąpią ewangelicznego podejścia zakonu do zranionego człowieka.

Na nic wasze głoszenie – nawet to najpiękniejsze i najmądrzejsze – jeśli nie będzie szło w parze z wrażliwym traktowaniem zranionych i bardziej będziecie się troszczyć o wasz nieskazitelny wizerunek niż o skrzywdzonych. A że tak jest, wiem od tych z was, którzy opowiedzieli mi, że – nie tylko w sytuacji z Pawłem M. – władze zakonne i część braci najmocniej koncentrowały się na tym, „jak ostatecznie wyjdzie na tym wszystkim zakon”.

Dziękuję tym dominikanom, o których zranione przez Pawła M. kobiety wypowiadają się z wdzięcznością: Marcinowi Mogielskiemu OP, Maciejowi Biskupowi OP i Wojciechowi Jędrzejewskiemu OP. Chcę wierzyć, że jest was więcej. Dziękuję za waszą przyzwoitość i odwagę wrażliwego spotkania twarzą w twarz ze skrzywdzonymi. To dzięki wam tli się we mnie jeszcze nadzieja na lepsze jutro.

Bracia dominikanie, jak wspomniałem, znam kilkudziesięciu z was. Dziś z całego serca proszę: zróbcie wszystko, co w waszej mocy, żeby pomóc zranionym. Odważcie się na spotkanie z nimi, towarzyszcie im i domagajcie się wyciągnięcia konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych za wtórną wiktymizację skrzywdzonych. 

Wesprzyj Więź

Dziś głoszenie słowem i deklaracje nie wystarczają. Żyjemy w czasie, w którym pilnie potrzebujemy ludzi czynu, świadków ewangelicznego działania. Bądźcie nimi. 

A na dziś my, Dorosłe Dzieci Dominikanów – zgodnie z ewangelicznym wezwaniem „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23,3) – pójdziemy w wolności swoimi drogami. Czy jeszcze się spotkamy?

Przeczytaj także: Duchowa i psychiczna transgresja Pawła M.

Podziel się

30
11
Wiadomość

Przykład sprawy Pawła M. dobitnie pokazał, że dopóki instytucje kościelne nie będą przez świeckie sądy obligowane do wypłaty adekwatnych odszkodowań, dopóty w instytucjach kościelnych nie zobaczymy nawet promyka przyzwoitości.
Pytanie tylko jakie ciśnie mi się na usta (już jako niewierzącemu), gdzie w takiej sytuacji jest miejsce na wiarę w to, że kościół w takiej formie jaka istnieje powstał z inicjatywy boga? Co ma niby oznaczać obietnica, że „bramy piekielne go nie przemogą”? Co musiałoby się stać, żeby katolik mógł uznać, że jednak go przemogły?
Z perspektywy neutralnego obserwatora obietnice Jezusa się nie spełniły, a teksty jak ten Piotra Żyłki są próbą pogodzenia sprzeczności pomiędzy ewangelią, a obserwacjami rzeczywistości.
Porada „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”, którą autor zdaje się pochwalać jest tylko gwoździem do trumny autorytetu Jezusa. Czy taki nakaz można uznać za roztropny? Przecież stosowanie się do niego tylko betonuje ten chory system.

właśnie tego typu sytuacje potwierdzają – być może paradoksalnie – że Kościół jest powołany przez Boga. Inaczej dawno by upadł, jak miliony ludzkich instytucji, organizacji, mocarstw, itd. Musi być ktoś, kto go podtrzymuje i podnosi mimo wszystkich upadków właściwych słabej ludzkiej kondycji.

Nie jest to w żadnej mierze potwierdzenie powołania kościoła do istnienia przez boga. Argument jaki przytaczasz zawiera błąd logiczny, który jest określany błędem przeżywalności.

Ponawiam moje pytanie: co musiałoby się stać, żeby katolik mógł uznać, że „bramy piekielne” jednak „przemogły kościół”?
Skoro JP2 kumplował się i sprzyjał takim potworom jak Degollado, czy McCarrick. Skoro istnienie lawendowej mafii jest w sumie już niemal pewne, skoro biskupi kościoła rzymskiego albo sami dokonują przestępstw seksualnych (Gulbinowicz, Szkodoń), albo te przestępstwa ułatwiają (Janiak, Głódź, Dziwisz, Skworc i pewnie długo by wymieniać patrząc na to jak wyglądają liczby nowo zgłaszających się ofiar).
Skoro to wszystko dzieje się w samym sercu KK to co jeszcze musiałoby się stać, żebyśmy mogli w końcu uznać obietnicę Jezusa za niespełnioną?
Uważam, że obecnie wiara w to, że kościół istnieje z nadania bożego wymaga wykrzywienia swojego naturalnego odruchu moralnego, którym powinno być zaprzestanie uczestnictwa i finansowania tej „wielkiej nierządnicy” posługując się językiem biblijnym.
A jeśli oczekiwaniem boga Jahwe faktycznie jest przynależność i finansowanie do tak ohydnego tworu jakim jest kościół hierarchiczny, to jest argument przeciwko Jahwe, a nie ludziom, którzy (podobno z woli tegoż obdarzeni sumieniem) odchodzą nie mogąc patrzeć na to zepsucie.

na pewno mój argument nie jest ścisłym dowodem. Osoba może uznać cokolwiek, w tym dowolne translacje bram piekielnych, jeśli odrzuci Objawienie. To nadrzędna decyzja.
Oskarżenia JP2 są nadinterpretacją, i sporo o tym było pisane. Reszta to Pański wybór. Jeśli ktoś zna historię Kościoła, to wie że tego typu kryzysy towarzyszyły mu przez wieki. Proszę przeczytać Dialog o Bożej Opatrzności św. Katarzyny Sieneńskiej, albo prace św. Brygidy, patronki dnia dzisiejszego.

„właśnie tego typu sytuacje potwierdzają – być może paradoksalnie – że indyjski system kastowy jest powołany przez Boga. Inaczej dawno by upadł, jak miliony ludzkich instytucji, organizacji, mocarstw, itd. Musi być ktoś, kto go podtrzymuje i podnosi mimo wszystkich oczywistych wad wynikających z tak radykalnego klasowego rozgraniczenia”

Ok, ale odpowiem poważnie. System kastowy jest ze swej natury zły i jest źródłem wielu nieszczęść i tragedii. Kościół natomiast jest źródłem wielkiego dobra przez 2 tysiące lat swojego istnienia. W systemie kastowym osoba z nizin społecznych, chora, niepełnosprawna nie zasługuje na pomoc, bo zapewne zasłużyła sobie na swój obecny los w poprzednim życiu. W praktyce oznacza to niejednokrotnie pogardę i śmierć.
Tymczasem proszę popatrzeć, ile dobrego czynią instytucje kościelne. Np. w Afryce (w czarnej Afryce odpowiadają za duży odsetek – rzędu kilkudziesięciu procent – systemów edukacji, ochrony zdrowia, itd.), ale też i Caritas oraz wiele innych instytucji kościelnych w Polsce, np. domy samotnej matki, itf.

Ok, Kościół miał swój czas, kiedy jego idee i działania szły pod prąd ówczesnej cywilizacji. Ochrona słabych, nawet prawa kobiet (małżeństwo) – ale teraz to wszystko da się robić bez modlitw do Ducha Świętego i czytania z wypiekami encyklik Jana Pawła II. Wiara w Boga i struktura kościoła nie jest potrzebna do robienia dobra, czasem przeszkadza, a czasem sama jest źródłem zła. Wasz czas przeminął. Tym bardziej, że z tą waszą pomocą zazwyczaj idzie coś w pakiecie. Proszę przyjąć pocałunek pokoju.

Wojtku, no dobrze, system kastowy zły, KK dobry, ale w ten sposób chyba tylko potwierdzasz argumentację Karola?

Twój pierwszy komentarz twierdził, że utrzymanie się kościoła świadczy o boskim pochodzeniu. System kastowy też się utrzymuje. Czyli albo system kastowy jest też utrzymywany przez Boga, albo dla żadnej z tych instytucji to nie jest argument, prawda?

Piotrze, jako dorosłe Dziecko Dominikanów podzielam każdy skrawek Twojego rozdarcia. W żaden sposób nie porównując się do ofiar tu opisanych, czuję się ofiarą obdartą z mojego Kościoła. Nie umiem nie tylko go bronić, ale w nim być, choć tęsknie tak bardzo…

Byłem ponad 33 lata poza Kosciolem , jestem osobą wykorzystaną przez ksiedza, ktory juz nie żyje. Od 2 lat z kawalkiem jestem wewnarz Domu Bożego. To nie moja zasługa ale jestem szczesliwy , ze wróciłem. Bogu to wszystko zawdzięczam , nie sobie.

Bardzo dziękuje za ten tekst. Bardzo mi blisko do Pana Piotra punktu widzenia. Zawsze byłem blisko Kościoła, jednak nie czułem, że to wystarczy i zacząłem chodzić do kościoła św. Mikołaja w Gdańsku. To było już po wybuchu afery z Pawłem M., ale jednak jakoś dzięki kazaniom łódzkim dominikanów na YT i tekstom wspomnianego przez autora o. Biskupa jakoś im uwierzyłem. Myślałem nawet nad kierownictwem duchowym u dominikanów. Z perspektywy czasu jednak zostałem zwiedziony i Bogu mogę dziękować, że na to kierownictwo się nie zdecydowałem.
Nie wybielałbym więc o. Biskupa, Jędrzejewskiego i Mogielskiego, bo jednak są członkami instytucji, na którą nie mają wpływu pomimo ich wielkich chęci, a swoim przełożonym przecież ślubują posłuszeństwo. No i nie mogą wesprzeć ofiar finansowo, bo ślubują ubóstwo i nie mają swoich pieniędzy, a zakon te pieniądze woli wydawać na prawników.

~ Samilla: Ale przeciez przyzna Pan(?) Ksiadz(?), ze postawa o. Kozackiego nie wykazywala natloku empatii czy wspolczucia. Jeden telefon by wystarczyl… A gdziez sa teraz ci „ojcowie duchowni”, „przewodnicy duszy” itp., gdy ich wlasnie potrzeba? Naraz ich wszystkie kompetencje zniknely jak dym rozwiany przez wiatr…

Ja czytałem wyjaśnienia prowincjała i potwierdził on w nich moim zdaniem najpoważniejszy zarzut jaki padł w tekście red. Guzik, a mianowicie, że przez telefon dopytywał Weronikę o szczegóły gwałtu, a konkretnie o miejsce.
Zadając takie pytanie skrzywdzonej udowodnił, że zupełnie nie rozumie czym jest dramat ofiary. Nie dziwi mnie to biorąc pod uwagę, że niemal całe dorosłe życie spędził w monoseksualnym środowisku stworzonym, utrzymywanym i zarządzanym przez mężczyzn. Nie zdejmuje to jednak z niego odpowiedzialności za taką niefrasobliwość w rozmowie ze skrzywdzoną przez jego kolegę, z którym on (wiedziąc o jego „dokonaniach”) dzielił klasztor, kuchnię i którego był przełożonym.

Autorze, proszę nie kontemplować zła, to droga donikąd. Zło jest brakiem dobra, logiki, piękna, mądrości, jest ontologiczną nicością, dlatego jego kontemplacja prowadzi zawsze do destrukcji. Proszę się skupić na dobru, którego doświadczył, i którego doświadczyło pewnie ponad 99% wychowanków dominikańskich. Uczeń nie przerośnie swojego Mistrza, a w jego 'składzie’ było aż ponad 8% niestosowności. Jeśli to nie pomoże, to proszę pojechać do Syrii, Iraku, czy do Afryki, by zobaczyć z jakimi problemami muszą mierzyć się tam chrześcijanie. Przejdzie ochota na hamletyzowanie, podziały na dobrych zakonników i średnich księży diecezjalnych, itd.

Krytyka instytucji, która głosi w swoich kazaniach co innego nie jest kontemplacją zła, a stanięciem w prawdzie. A czemu mamy patrzeć na dobro jak dzieje się krzywda osobom, które nawet nie mają siły o tym mówić? Ta retoryka wielokrotnie pojawiała się po nadużyciach seksualnych w Kościele i mam jej dość. Kogoś kto doświadcza zła nie obchodzą ci wychowankowie co doświadczają dobra, a i ci wychowankowie mogą się zgorszyć obecnym zachowaniem.

owszem, zło trzeba nazwać, stanowczo zakończyć, i jego skutkom sprawiedliwie zadośćuczynić. To są zresztą warunki pokuty. Tego nikt nie neguje. Dotyczy to przede wszystkim tych, którzy mają realny wpływ na daną sytuację. Mnie chodzi trochę o co innego – bardziej o sferę duchową i rodzaj rozpamiętywania, który do niczego nie prowadzi, a w nadmiarze zasłania rzeczy dobre i przez to zaburza proporcje w percepcji rzeczywistości. Można to pewnie w uproszczeniu sprowadzić do powiedzenia 'róbmy swoje’. Albo: 'Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.’ Osoby wrażliwe – gdy stanie się coś złego – mają tendencję do drążenia niejako 'natury zła’. To prowadzi donikąd, do destrukcji, i tym samym do wtórnego tego zła triumfu. Rezygnacja z Sakramentów, gdy ktoś kto jest poza naszym zasięgiem nie stanął na wysokości zadania (cokolwiek to znaczy), jest nie najlepszym pomysłem.

Proszę więc spojrzeć oczami kobiety pokrzywdzonej i wskazać konkretne dobro, które jest większe niż szkody psychiczne u tych konkretnych kobiet. Poza tym dobro łatwo można stracić i nie zostawia trwałego śladu w psychice człowieka, a zło odwrócić ciężko. Dlatego też Jezus bardziej ceni nawróconych grzeszników niż tych co zawsze trwają w łasce.

proszę przeczytać, co napisałem. Nigdzie nie zaprzeczam krzywdzie osób która się dokonała. Natomiast nie uznaję odpowiedzialności zbiorowej i przekreślenie wszystkiego co dobre w działalności dominikanów. Dla mnie to idealizm, a jego konsekwencją byłoby skazanie na potępienie wszystkiego i wszystkich, a Kościoła już od samego początku, bo przecież Piotr – Skała zaparł się swojego Mistrza, a Paweł prześladował, i to okrutnie swoich przyszłych współwyznawców. Co do ostatniego zdania, to stricte rzecz biorąc przeczy mu choćby mariologia, ale rozumiem o co chodzi – 'komu więcej wybaczono, ten więcej potrafi kochać’.

Wojtek, taka dyskusja nie ma sensu. Są ludzie na tym świecie, dla których argument o dobrze nie ma sensu. A jak chcę konkretów jakie to dobro jest w Kościele to odpowiedzi nie ma. EOT

czy Bóg mógł nie dopuścić, by Jego Syn został okrutnie umęczony i zabity? czy mógł zaprogramować ludzi tak by czynili tylko dobro? dlaczego zdecydował się na powołanie do życia istot obdarzonych wolną wolą? przecież to doprowadziło do tylu nieszczęść i masakr. Ile osób wybrało Jego w swojej wolności?

Masz wolną wolę ale umierasz na raka. Bóg jest źródłem zła a wolną wolą nie ma przy tym zbyt wielkiego znaczenia.

wolna wola dotyczy wyborów moralnych, przede wszystkim. Piszesz o problemie niezawinionego cierpienia. Pierwotnie jest to jakaś konsekwencja grzechu pierworodnego. Temat faktycznie bardzo poważny. Jeśli Bóg byłby źródłem zła, to nie byłoby żadnych reguł, więc co definiowałoby dobro i zło? świeckie państwo? również totalitarne?

Karol- Bóg dał nam wolną wolę i to od nas zalezy jak ją sppzytkujemy, czy czyniąc dobro czy czyniąc zło. Bóg jest cierpliwy i czeka kiedy to my, Jego dzieci wpuscimy GO do swego serca i życia. Bóg nigdy na siłę wbrew naszej woli w nasze życie, ktore jest darem , nie wchodzi tylko czeka.

Niezawinione zło to problem podważający całe chrześcijaństwo. Jak mam klęknąć przed bogiem złym i mściwym, bogiem- ignorantem albo bogiem, który jest zbyt słaby, żeby przeciwstawić się złu?

Tekst emocjonalny (to nie zarzut), ładny językowo (to pochwała). Zło w Kościele będzie aż do czasu żniwa, niestety. Ale to tylko wzmacnia w nas przekonanie, że mamy walczyć o dobro. Czuwać także nad czuwającymi (episkopos znaczy czuwający, stróż, nadzorca).

tekst odzwierciedla też i moje uczucia i zdruzgotanie, które trwa od roku i co się trochę pozbieram to nowe uderzenie i znowu muszę się na trochę odsunąć od kościoła żeby za chwilę przynaglona tęsknotą wracać
tak sobie tylko myślę, że może my DDD trochę sami jesteśmy sobie winni idealizowania dominikanów – oni uwierzyli w swoją nadzwyczajność (wielu dalej wierzy niezłomnie) a my ich w tym utwierdzaliśmy
teraz przeżywamy szok że u dominikanów dzieje się tak samo jak w reszcie kościoła instytucjonalnego
a że rozgrywają to wizerunkowo i chcą zachować twarz – tak to jest słabe, nędzne i …ludzkie, tacy właśnie jesteśmy

Im więcej poznaję Kościół, tym bardziej poznaję sobie, swoje słabości i grzechy.
Pierwiastek ludzki, jest i będzie grzeszny, jeżeli to zrozumiemy nie będziemy go wytykać innym.
Oczekujemy od prowadzących Kościół, że będę idealni, lepsi od samego Założyciela.
To fałsz i banialuka, którą wkładano nam przez całe wieki, władza deprawuje, zawsze.
W relacji ludzkich chcemy żeby zło zostało ukarane a dobro nagrodzone. Tego nas uczy szeroko pojęta filozofia i kultura. W prawdziwym świeci zło musi wygrać, wtedy wiemy co tracimy i kim chcemy być, opowiadamy się po którejś ze stron.
Dojrzałość polega nam tym, że wychodzi się ze strefy komfortu, ze złotej klatki, zderzenie z rzeczywistością jest tym większe im bezpieczniej było w naszej twierdzy.
Czy wobec tych argumentów można się obrazić na Kościół, na samego siebie?

„Bracia dominikanie, dziś czuję, że do momentu, kiedy w waszym zakonie nie zajdą radykalne zmiany, nie będę w stanie i nie chcę uczestniczyć w liturgii ani w żadnych innych spotkaniach w waszych klasztorach.”

Wytłumacz, dlaczego stosujesz odpowiedzialność zbiorową w tym przypadku? Jaki związek ma twoja decyzja o uczestnictwie w konkretnej mszy w klasztorze Krakowie czy innym mieście z czynami Pawła M. czy zaniechaniami (to jest w trakcie ustalania) konkretnego przeora? Nie pojmuje tego.
Idąc tym torem, powinieneś wypisać się w ogóle z kościoła bo kler nie jest w 100% święty (co tam w 100%!)

Piszesz o blokadzie emocjonalnej po artykule Pauliny, że nie jesteś w stanie modlić się w kościele. Zadziwiające, formacja dominikańska z tego co kojarzę, bardzo mocno stawia człowieka do pionu jeśli chodzi o emocjonalne przeżywanie wiary a co dopiero żeby stan emocjonalny miał wpływać czy się modlę czy nie – to nie do pojęcia.

————-
W ogóle to mam wrażenie że sprawa została przez przywołany artykuł p. Pauliny – brzydko mówiąc – mocno „napompowana”; kwestię odszkodowania pieniężnego została wyjaśniona przez przeora – zajmują się nią prawnicy; kwestia ogólnego wyjaśnienia sprawy została przekazana niezależnej komisji, która ma ustalić m.in. odpowiedzialność konkretnych osób, po czym pewnie będą podejmowane następne kroki; kwestia empatii przeora wobec skrzywdzonych ofiar, no tutaj przyznał że może czegoś brakuje (zresztą trudno to oceniać znając wycinkowe relacje pojedynczych osób), ale z drugiej strony spotkał się ze wszystkimi poza siostrą M. do której nie mógł dotrzeć. Ponadto, patrząc na chłodno jestem w stanie wyobrazić sobie, że jakaś konkretna wrażliwość człowieka (przeora) może nie spotkać się z oczekiwaniami ofiar; to jest po ludzku zrozumiałe. Winny byłby, gdyby lekceważenie wynikało ze złej woli ale tego nie wiemy bo to wie tylko Pan Bóg i przeor; więc domniemuje dobrą wolę i nieporadność/niedoskonałość w relacjach ludzkich, która często jest właśnie przyczyną złych emocji, wzajemnych pretensji itp.

Mogę ci opowiedzieć dlaczego ja uważam zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej za słuszną.
Po pierwsze dlatego, że zasada odpowiedzialności zbiorowej jest fundamentem chrześcijaństwa. Grzech pierworodny jest najbardziej wyraźnym, okrutnym i niesprawiedliwym zastosowaniem tej zasady jakie jestem w stanie sobie wyobrazić. A bez grzechu pierworodnego nie ma sensu ofiara Jezusa i jego zmartwychwstanie, a co za tym idzie chrześcijaństwo bez tej doktryny staje się całkowicie bezsensowne.
W związku z powyższym według mnie katolik nie ma prawa oburzać się na stosowanie odpowiedzialności zbiorowej przez kogokolwiek.
Po drugie o tym, że Paweł M. postępuje niemoralnie wiedziało wielu jego współbraci. Mówił o tym Mogielski, a Kozacki przyznał, że zarówno on jak i Popławski i Zięba wiedzieli, że ich podwładny wykorzystywał kobiety.
To nie było tak, że jeden człowiek gwałcił i bił młode dziewczyny, a cały klasztor nie miał pojęcia o tym co się dzieje za ścianą. To kolejna sytuacja, w której mechanizm milczenia umożliwiał przestępcy niszczenie życia wielu osób przez kilka lat.

@Szymon: twoja argumentacja jest nieco chybiona: grzech pierworodny nie jest zagadnieniem odpowiedzialności zbiorowej, tylko zagadnieniem opisującym upadłą naturę ludzką – a nawet jeśli by był, to w tym wypadku tylko Bóg może mieć prawo jej stosowania.
Żyjemy również w czasach po śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, pierworodna wina została odkupiona, by ludzkość nie ponosiła za nią kary. Dlatego katolik i każdy inny chrześcijanin jak najbardziej powinien się oburzać na jej stosowanie: od czasów Chrystusa bowiem dostaliśmy pełnię odpowiedzialności indywidualnej i prawdziwą wolność do zbawienia, wierząc w realność ofiary i odkupienia Chrystusa nie powinniśmy myśleć już dłużej w kategoriach odpowiedzialności zbiorowej: tak, nadal mamy upadłą naturę, ale nie jesteśmy na nią skazani. Ponosimy jej przykre konsekwencje (tak jak przykre konsekwencje zła wyrządzonych przez innych ludzi, niespodziewanej choroby itp.), ale za nią nie odpowiadamy. Chrystus przyjął za nas tę odpowiedzialność i dał nam wolność. Od nas osobiście zależy, czy ją przyjmiemy.
Wracając do argumentacji laickiej: cała siła i skuteczność europejskiego prawa została zbudowana na odpowiedzialności indywidualnej. Jakie bowiem wyznaczyć granice danego zbioru osób, które mają ponieść odpowiedzialność? Jakie są kryteria i granice określania konotacji? To totalitaryzmy i rewolucje stosowały bestialską odpowiedzialność zbiorową. Jedynie osobista postawa i czyny danego człowieka mogą podlegać ocenie i karze. Argumentujesz, że przełożeni wiedzieli – i nawet tylko w tym wypadku jest to jedyna podstawa na której można ocenić ich czyny lub zaniechania (jako właśnie odpowiedzialności indywidualnej).
Dwa – cały problem tej sprawy polega na tym, że w świetle prawa, nie można karać dwa razy za to samo przewinienie, nawet jeśli zmienia się wrażliwość społeczna na dany czyn lub gdy kolejna osoba sprawująca stanowisko dyscyplinujące sądzi inaczej. O. Zięba podjął bardzo złe decyzje jako przełożony, nie ukarał podwładnego wystarczająco mocno, nie wydalił go z zakonu, ani nie wniósł o wydalenie z kapłaństwa. Ale ukarał go w tychże sprawach, i na tamten moment wiązało to ręce kolejnym przełożonym. W sądach świeckich też jest mnóstwo takich spraw, gdzie kara jest niesprawiedliwa, niewystarczająca lub nieadekwatna, bo tak orzekł sąd w świetle zebranych dowodów. I poza odwołaniami do wyższej instancji nie można nic więcej z tym zrobić, a niestety gdy najwyższa nadal orzeknie niesprawiedliwie, to sprawca pozostaje bezkarny.
Być może w KK brakuje wyższych instancji, do których można byłoby się odwołać w sprawach karnych i wykroczeniach duchownych. Być może brakuje kartotek dla duchownych w sprawach wykroczeń, z którymi zapoznawaliby się przełożeni. Być może ta sytuacja pokazuje, że trzeba je wprowadzić. Ale nie sprawia, że każdy polski dominikanin powinien ponosić za to odpowiedzialność.
Tak, zapewne wielu braci wiedziało albo się domyślało co się dzieje w duszpasterstwie. Ale jestem też w stanie sobie wyobrazić, że w ogromnym wrocławskim klasztorze i kościele, pewne rzeczy umykały uwadze. Stare klasztory mają grube mury i ogromne przestrzenie, były budowane w ten sposób, by codzienne hałasy ginęły w ciszy. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że jeśli któryś dominikanin coś zauważył, to inna część zakonników mogła nie mieć o tym pojęcia. Więc do odpowiedzialności powinni zostać pociągnięci Ci, którzy wiedzieli i nie interweniowali.
I trzy – a co z odpowiedzialnością specjalistów karnych, którzy orzekli, że gwałciciel jest zdrowy psychicznie i nie ma przeciwskazań do pracy duszpasterskiej? Powinniśmy zacząć bojkotować psychologię i psychiatrię, bo specjaliści popełnili błąd w rozpoznaniu? To absurdalne.

No a tzw. kodeks Hammurabiego, uważany za najlepszy twór prawny kazał karać śmiercią już za to, że się kogoś błędnie oskarżyło o czary. A więc już na tym przykładzie widać że kodeks Mojżesza górował moralnie nad całym światem.

Nawet jeśli, to czemu mamy go stosować dziś? Było minęło, po co korzystać z mitologii przy ocenianiu dobra i zła?

@Robert Forysiak
„. Za grzechy tych, którzy Mnie nienawidzą, wymierzam karę ich potomkom, nawet w trzecim i czwartym pokoleniu.” Wj20, 5
Jeśli faktycznie Jahwe występuje przeciw odpowiedzialności pokoleniowej to musi popracować nad jednoznacznością przekazu. A przepraszam. Nie popracuje, bo „objawienie” się zakończyło i zostaliśmy sami z książką najeżoną sprzecznościami i teraz sami musimy ustalić co wszechmocny miał na myśli.
@adrian
Możesz nazwać to jak chcesz. Nie zmienia to faktu, że według nauczania kk wszyscy ponosimy konsekwencje czynów ludzi, którzy żyli tysiące lat temu.

Szymon, pomijając że cytujesz teksty z początku Przymierza, kontynuacja tego wątku brzmi: „ale miłosierdzie świadczę tysiącznym pokoleniom tych, co mnie miłują i strzegą przykazań moich” (Wj, 20,6). Są to słowa hiperboliczne by podkreślić wyższość miłosierdzia Boga nad jego sprawiedliwością, a nie słowa, które Bóg zamierza na serio spełnić. co już widać w mowie Mojżesza w Pwt 7, 10 :”lecz który odpłaca każdemu z tych, co go Nienawidzą, niszcząc ich. Nie pozostawia bezkarnie tego, kto go nienawidzi, odpłacając jemu samemu.” Po za tym sięgnąłeś po mniej udane tłumaczenie, bo lepsze podaje tak: „jestem Bogiem zazdrosnym, który dochodzę nieprawości ojców na synach, wnukach i prawnych tych, co mnie nienawidzą” co można interpretować, że Bóg chce karać za indywidualną nienawiść karą starą, przeznaczoną dla przodków.

formalny wpis, bo nie bardzo mam czas na dłuższy. O odpowiedzialności osobistej mówią rozdziały 14 i 18 z Księgi Ezechiela.

@Szymon z perspektywy darwinizmu społecznego również ponosimy konsekwencje czynów ludzi, którzy żyli tysiące lat temu. i z wielu innych koncepcji filozoficznych, socjologicznych czy biologicznych również. każda kultura jest dziełem wcześniejszych pokoleń. a będąc w niej wychowanym, ponosisz konsekwencje inkulturacji, tzn. przyswojenia jej sobie i wartościowania pewnych zachowań i znaczeń. w efekcie ponosisz konsekwencje wyborów ludzi, którzy tworzyli tę kulturę dziesiątki czy setki lat wcześniej. nawet zawartość twojego kodu genetycznego jest tym obarczona.
Nie mogę zrozumieć sensu twoich wypowiedzi – co chcesz udowodnić? że jesteś ponad wszystkim? że jesteś absolutnie wolny i nikomu niczego nie zawdzięczasz, nic cię nie wiąże i nie ogranicza, a katolicy bezrozumnie przyjmują koncepcję jakiegoś wyimagowanego upadku człowieka, i w związku z tym należy ich poddać odpowiedzialności zbiorowej za tę koncepcję, bo ty myślisz inaczej? szukasz dialogu i zrozumienia, dojścia do prawdy czy czegoś zupełnie innego?
patrząc na historię ludzkości moralny upadek człowieka jest jedyną pewną rzeczą, jakiej można w niej się doszukiwać, i to w dowolnie małym, losowym okresie czasu – i nawet w takiej, areligijnej perspektywie grzech pierworodny jest wybitnie trafną metaforą.
co do objawienia – to nie Bóg pomylił się w objawieniu, tylko człowiek nie był w stanie go prawidłowo odczytać. od początku ST, aż do Nowego następuje moralna i mentalna ewolucja wyznawców Jahwe, mimo ich ciągłych upadków i regresów. ST nie można czytać dosłownie – jest to zapis ułomnego człowieka, który pisał, tak, jak było przyjęte w danej kulturze i kulturach ościennych, i rozumiał literaturę, bóstwo, religię, prawo i opis rzeczywistości w sposób, do jakiego był przyzwyczajony. A mimo to następuje pewien progres, rozwój wrażliwości, odrzucenie pogaństwa, zabobonu i tworzenie kultury coraz bardziej bliższej chrześcijaństwu. Ty również masz inną wrażliwość i rozumienie pewnych znaczeń, bo jesteś wychowany w innej kulturze, kulturze 2000 lat po wprowadzeniu wrażliwości NT. W ST pełno jest hiperboli, które mają podkreślać sens danych wydarzeń, nie zaś opisywać szczegółowo fakty jakie się dokonały.
Dopiero NT wprowadza radykalnie nową, skandaliczną jakość, która jest podstawą naszej współczesnej wrażliwości. Ewangelia jednoznacznie przekracza granice rozumienia ludzkości w czasach w których powstała.

Trafne spostrzeżenia, dziękuję. Ziarno rozsądku w tych postracjonalnych, pseudointelektualnych strumieniach świadomości. zastanawia mnie dlaczego pan Piotr Żyłka współpracował z ojcem Szustakiem, który publicznie przyznał się do niewierności ślubom zakonnym? Dlaczego wtedy się nie obraził? Dlaczego wtedy nie zastosował konsumenckiego bojkotu? Panie Piotrze, od lat siejesz zamęt, sprowadzając wiarę do przeżyć emocjonalnych, dziennikarstwo do celebryckiego gwiazdorzenia, a religię do poziomu wyboru świadczonych usług na wolnym rynku. pochopnie antagonizujesz zamiast uwrażliwiać i umacniać. Tak, zło trzeba ukarać, sprawców pociągnąć do odpowiedzialności, ofiarami się zaopiekować, odszkodowania wypłacić, wnioski wyciągnąć. rezygnacja z uczestnictwa z liturgii z powodu mętnie wykoncypowanej odpowiedzialności zbiorowej całego zakonu nic nie rozwiązuje. chwiejna konstrukcja oparta na chwiejnych fundamentach, sypie się teraz jak domek z kart. Pierwszą reakcją na zło powinno być własne nawrócenie, nie torpedowanie tonącego okrętu – prócz złoczyńców są też ci, których w mediach nie widać. Czy zdrada Judasza i zaparcie się Piotra przekreślają całość misji apostolskiej i sens ofiary Jezusa? Chyba nie tego uczył Chrystus. Polecam się na chwilę wylogować, przestać lansować się na grzaniu tematu i zauważyć cichą, skromną codzienną wiarę, modlitwę i pracę ludzi Kościoła: świeckich i duchownych. Oni nie są niczemu winni. Sakramenty i modlitwy sprawowane w dominikańskich ośrodkach też nie.

W przeciwieństwie do współczesnych przeciwników ochrony uczuć religijnych Jezus nie skandalizował i nie ranił wrażliwości ludzi na symbolikę religijną, nie atakował religii, a krytykował jedynie powierzchowność praktyk. Z głębokim szacunkiem oddawał się tym samym praktykom religijnym, był wyjątkowo pobożnym żydem, o współczesnych skandalistach można zaś jedynie powiedzieć jedynie że są głęboko zacietrzewieni w swojej pogardzie do religii. Jezus prowadził za to głęboka debatę teologiczną i wiele sporów intelektualnych z elita duchową tamtych czasów. I wielu przekonał, a jeśli nie to przynajmniej zyskiwał szacunek lub strach dzięki swojej mądrości. Porównanie działań Jezusa do działań dzisiejszych prowokatorów jest głęboko nietrafione i trąci prymitywną mielizną intelektualną w obszarze interpretowania faktów. Jezus zginął za prawdę której kapłani się bali i nie chcieli przyjąć, a nie za prymitywną pogardę do religijności. Nie odrzucił praktyk Izraela, nie odrzucił żydowskiej symboliki, a rozszerzył jej znaczenie. katolicka msza jest pełna nawiązań do starożytnych rytuałów zydowskich.

karol, przecież Judasz był tylko środkiem do celu, który już dawno przez elitę jerozolimską został powzięty , a serce ich coraz mocniej było przekonane. Przecież czyhali na niego i szukali okazji by go zabić, ale nie musieli się aż tak trudzić, bo okazja sama się do nich zgłosiła. Jak zwykle, z rozmów z eks-katolikami wynika, że albo słabo się wczytali w Pismo, albo że od początku czytali Ewangelię jako podanie i mit i nie umielić jej osadzić w rzeczywistości.

@Robert Forysiak
Ale jak osadzić w rzeczywistości cztery źródła, które podają różne i sprzeczne ze sobą opisy podobno jednego wydarzenia?
Nie da się na podstawie ewangelii opisać wydarzeń poprzedzających śmierć i zmartwychwstanie Jezusa w sposób ciągły i jednoznaczny. Trzeba albo zignorować albo wprost zaprzeczyć przynajmniej niektórym opisom.
Ponieważ sam wczytujesz się w Pismo lepiej niż eks-katolicy to z pewnością nie potrzebujesz przykładów takich sprzeczności.

A o jakie sprzeczności ci chodzi? W Ewangelii nie ma sprzecznych faktów jeśli chodzi o prawdy wiary katolickiej. A inne, drugoplanowe sprzeczności można rozwiązywać metodą historyki. Tak dla twojej wiedzy: istnieją cztery relacje przebiegu zgilotynowania Ludwika XIV, a każde zawiera sprzeczności w stosunku do innych, co nie ma wpływu na rekonstrukcję podstawowych faktów. Podobnie istnieją różne, sprzeczne relacje o legendarnymepizodzie pojmania generała Cambronne’a podczas bitwy pod Waterloo, itd. Osadzanie w rzeczywistości faktów źródłowych z Ewangelii to prawdopodobnie największa uczta dla umysłu, bo nie ma drugiego wydarzenia w dziejach starożytnego świata, które miałoby tyle szczegółowych relacji, które można ze sobą porównywać i budować fakty historiograficzne. Przykładowo słynny mord na Cesarze nie posiada żadnej ówczesnej dokładnej relacji, dopiero ją w sposób bardzo szczegółowy dostarcza Swetoniusz w późniejszych czasach.

nie tyle sprzeczne, co różniące się w szczegółach. To potwierdza autentyczność przekazu. Gdy kilka osób widzi jakieś zdarzenie, to są zgodne co do meritum, natomiast szczegóły i okoliczności mogą się różnić w zależności od percepcji uczestnika / obserwującego.

Robert Forysiak dziekuję za sluszną uwagę ” przecież Judasz był tylko środkiem do celu” Mowiąc wprost był on środkiem do Bożego celu Odkupienia ludzkosci

„Jed­nost­ka! Co komu po niej?!
Jed­nost­ki gło­sik cień­szy od pi­sku.
Do kogo doj­dzie? – le­d­wie do do żony!”

@karol Tak, chrzest jest niezbywalny. Ale zgodnie z nauką Jezusa może przyjść sąd i moment na odrzucenia przez Niego z powodu uczynków. I to tyle na płaszczyźnie duchowej. Na płaszczyźnie językowej i społecznej pojęcie eks jest jak najbardziej poprawne – oznacza kogoś, kto coś porzucił, zrezygnował, zaprzeczył itp. ekskatolik funkcjonuje w świadomości i języku, więc można nim się zdefiniować. Jeśli ktoś dokonuje apostazji, również definiuje się jako eks, bo porzuca wiarę katolicką. Tak nawiasem, patrząc na twoje inne komentarze mam wątpliwości czy zależy Ci na dyskusji ,czy jedynie na sianiu zamętu.

Czym jest bezmyślna moherowa cenzura? Możesz rozwinąć swoją wypowiedź? Tak krótka wypowiedź nic nie wnosi do dyskusji, pokazuje jedynie twoje poczucie intelektualnej i duchowej wyższości nad grupą tradycyjnych katolików.
A moja to opinia to: Deon od dłuższego czasu miał problem z wiernością nauczaniu Kościoła, powrót do korzeni i trzymanie intelektualnej dyscypliny uważam za krok w dobrą stronę. Bo portal reklamujący się jako katolicki powinien prezentować treści w paradygmacie katolickim.
Dlaczego? Odstępstwa od doktryny są bardzo niebezpieczne -żeby nie szukać daleko: dominikański gwałciciel stworzył nowy ruch religijny, stworzył sektę, w której członkowie czuli się wyjątkowi i wybrani, postawieni nad resztą Kościoła, siebie zaś postawił na piedestale zbawcy i oświeconego, który w swojej wspólnocie objawia prawdziwą wolę bóstwa, na którą reszta Kościoła nie jest jeszcze gotowa. Czy to nie pycha, arogancja i poczucie wyższości?
Czytając część artykułów tzw. liberalnego skrzydła Kościoła odnoszę to samo wrażenie (choć nikt nikogo na szczęście nie gwałci, to niestety boleśnie deformuje sumienia): wierni tradycji nie doznali prawdziwego oświecenia, my jesteśmy tymi którzy wiedzą lepiej, wiedzą jak powinno być – a cała reszta się myli i błądzi. W kontekście artykułów, które pojawiały się na Deonie komentując różne wydarzenia, zwłaszcza społeczne i polityczne, prawie nigdy nie zdarzyło się , bym prócz światopoglądowych opinii, przeczytał wezwania do nawrócenia, do odczytania nauki KK i przyjęcia jej w duchu posłuszeństwa Chrystusowi. Dużo za to siania zamętu, wątpliwości, antagonizowania i emocjonalnego bigosu. Daleko wtedy było do nauk Ignacego Loyoli o rozeznawaniu duchów, kształceniu w sobie duchowej i emocjonalnej dyscypliny. Także drodzy jezuici, mam nadzieję że Wasz portal wróci do mądrości i dorobku waszego założyciela. prawdziwi od odnowiciele Kościoła radykalnie podążali za Ewangelią, ich postawa dawała im siłę i była dowodem na to, że ich nauczanie wypływa z umiłowania Chrystusa, a nie umiłowania świata.

@Adrian
„Czym jest bezmyślna moherowa cenzura?”

Pozwól że się wtrącę w tą dyskusję jako, że i ja sam doświadczyłem na Deonie tej konkretnej „moherowej” cenzury.

Czymże ona jest ?
Jeśli chodzi o mnie to komentowałem na Deon około 1 roku więc nie jakoś specjalnie długo.

Zawsze starałem się nie obrażać nikogo, nie robić personalnych wycieczek i moje komentarze przez ten rok tylko sporadycznie były blokowane co było dla mnie sygnałem, że może gdzieś należy zmienić po prostu jakieś szczegóły aby się ukazał. Nic nadzwyczajnego.

Natomiast po zmianie redakcji nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy, początkowo nie mogłem znaleźć swoich komentarzy z kilku ostatnich dni. Myślałem, że może pomyliłem artykuły czy coś tego typu ale okazało się, że nie pomyliłem !
Zniknęły komentarze wcześniej przez tę samą redakcję zaakceptowane !

Wysłałem więc kulturalnego maila z pytaniem dlaczego zniknęły skoro wcześniej przecież były zaakceptowane. Odpowiedziano mi sztampowo o regulaminie i tego typu bla bla bla bez konkretów. Poprosiłem więc o konkrety gdzie w moich komentarzach (wcześniej przez nich zaakceptowanych) były jakieś rzekome naruszenia i na to pytanie się nie doczekałem odpowiedzi ale…. w zamian zaczęły znikać moje coraz to starsze komentarze aż w pewnym momencie stwierdziłem, że zniknęły wszystkie po 1 stycznia ! Wszystkie bez wyjątku !

Napisałem więc kolejnego maila do redakcji że to przypomina Orwella bo poprawianie przeszłości niestety tym „pachnie” bo na dodatek nie zniknęły żadne odpowiedzi do moich komentarzy czyli „dyskusje” na forum zrobiły się bezprzedmiotowe bo nie było komentarzy pierwotnych !

Usunąłem więc konto na tym portalu co spowodowało automatycznie już wtedy zniknięcie wszystkiego co kiedykolwiek tam napisałem.
Nie będę uczestniczył w czymś takim. Niech się sami bawią i klepią po pleckach.

Jeśli Tobie to pasuje to powodzenia.

” No bo przecież wszędzie może się walić i sypać, ale u dominikanów?”

ja nie mam złudzeń. Fakt, że się akurat wydało czy to u Chrystusowców, czy teraz u Dominikanów nie ma żadnego znaczenia.
Wszędzie jest to samo tylko nie wszędzie się jeszcze wydało…

Tak należy zakładać bo formacja niewiele się różni a odcinanie młodego człowieka od świata i wciskanie bajek, że to normalne nigdy nie wychodzi na dobre. Jedni popadają w alkoholizm, inni w zachłanność, obżarstwo a jeszcze inni w erotomanię / seksoholizm, pół biedy jeszcze jak za obopólną zgodą partnerek czy też partnerów ale najgorzej gdy taki wychowany pod kloszem człowiek zwróci się w przestępstwa jak pedofilia czy gwałty na dorosłych czy to świeckich czy innych duchownych.

To jest dramat. To co się teraz dzieje to jest prawdziwy dramat… dla nich… że się to wszystko wydało / wydaje bo nikt mi nie powie że 20 – 30 – 40 lat temu tego nie było !

Było tylko nikt nie wierzył ani ofiarom ani gazetom, które o tym pisały i były nazywane przez to szmatławcami.

Czyż nikt z nas nie słyszał, że jakiś ksiądz / proboszcz ma na boku kochankę / kochanka albo dziecko albo że „lubi dzieci” ? Nikt ?
Pewnie prawie wszyscy słyszeliśmy ale zakładaliśmy, że to „atak na Kościół”…

Zbyt , dramatyczna reakcja na grzeszność zakonu Dominikanów pokazuje nasz niestety klerykalizm i donatyzm. Śą oni jak my wszyscy „nieużytecznymi narzędziami” i sługami stołu Pańskiego = dla pamiątki o Chrystusie => naszego pożytku. Patrzmy na mnichów i kler realistycznie, nie przypisujmy im znaczeń, nie projektujmy naszych potrzeb ziemskich, a wszystko w Kościele będzie zdrowsze.