Zima 2024, nr 4

Zamów

Kiedy w Kościele przydaje się seksuolog

Monika Chomątowska. Fot. Archiwum prywatne

Dlaczego Kościół uznaje dorobek nauk przyrodniczych w odniesieniu do przykazania „Nie zabijaj” (np. samobójstwo, początek życia ludzkiego), a w przypadku przykazania „nie cudzołóż” robi to tylko wybiórczo?

Kolejny głos w dyskusji zainicjowanej przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”. Wcześniejsze głosy przeczytacie tutaj.

Gdy przeczytałam artykuł Marcina Kędzierskiego „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej”, poczułam przede wszystkim wdzięczność za to, że autor nie bał się otworzyć puszki Pandory i poruszyć występujące w polskim świecie katolickim problemy. Od lat kwestie te dyskutowane są w rozmowach między wiernymi świeckimi oraz osobami duchownymi, ale zazwyczaj nie towarzyszy temu pogłębiona refleksja teologiczna; są one dyskutowane pokątnie, w atmosferze tajemnicy i lęku.

Kedzierski przyjął wyjątkowo niewdzięczną rolę człowieka, który wychodzi przed szereg, aby zadać pytania w imieniu wielu osób. Siłą rzeczy zbiera więc obecnie zarówno wyrazy wdzięczności, jak i krytyki oraz naraża się na ryzyko nadinterpretacji niektórych słów. Wynika to z faktu, że wciąż wiele osób nie rozumie, iż dostrzeganie problemów i empatyzowanie może, ale wcale nie musi łączyć się ze znaniem ich z autopsji. Zadawanie pytań, nierzadko niewygodnych, nie jest też sugerowaniem odpowiedzi. Nie znaczy to, że pytający domaga się od Kościoła zmiany nauczania. Raczej obserwuje problemy, chce sprowokować szerszą dyskusję i prosi Magisterium Kościoła o refleksję i opinię.

Pożądanie nie musi ranić. Spotkałam niejedną głęboką wierzącą katoliczkę, która cierpiała właśnie dlatego, że nigdy nie czuła się pożądana przez żadnego mężczyznę

Monika Chomątowska

Udostępnij tekst

Pytania, które rodzą pytania

Na przełomie minionego i obecnego roku na łamach „Adeste” opublikowałam cykl wywiadów pod wspólnym tytułem „Przełamując tabu”[1]. Po części ich tematyka dotyczyła zagadnień rozważanych przez Marcina Kędzierskiego, z tą różnicą, że on zogniskował swoją uwagę na sprawach małżeńskich. Ja natomiast, przeprowadzając te wywiady, poruszałam bardziej kwestie dotyczące osób przed zawarciem sakramentu małżeństwa.

Do rozmów zainspirował mnie Synod zwołany przez papieża Franciszka oraz obserwacja w mediach niemieckiej Drogi synodalnej. Nie wiem, czy Niemcy udzielają odpowiedzi prawidłowych i ortodoksyjnych. Co więcej, z niektórymi z odpowiedzi trudno jest mi się zgodzić i nie odzwierciedlają one stanowiska mojego sumienia. Dostrzegając jednak to, co dzieje się za Odrą i chcąc patrzeć na tę sprawę w sposób racjonalny, a nie jedynie emocjonalny, nie potrafię wpisać się w medialne narracje: albo zagrożenia i katastrofy, albo wręcz przeciwnie: wielkiego sukcesu i „zwycięstwa nad ciemnogrodem”.

Obie te skrajne narracje wydają się fałszywe. Uważam, że nie jest dobre dla Kościoła w Polsce, że za zachodnią granicą pewne pytania można zadawać otwarcie, a u nas nie ma na to przestrzeni. W krajach zachodnich biskupi otwarcie dyskutują o kwestiach etyki seksualnej, podczas gdy w Polsce pytania nie spotykają z odpowiedziami. Często kwestie poruszane w pytaniach są trywializowane, a pytający uznawani za modernistów. Jak w takim przypadku mamy wnieść swój wkład w dyskusję prowadzoną przez Kościoły Europy Zachodniej, skoro jej nie podejmujemy?

Często otrzymujemy odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadaje (jak słusznie zauważyli kiedyś ks. Jacek Prusak[2] i Tomasz Terlikowski[3]), a zbyt rzadko ktoś zajmuje się tymi, które naprawdę nas frapują. A jeśli już pojawia się odpowiedź, rzadko wykracza poza formuły z kościelnych dokumentów, które dobrze znamy. Tu właśnie tkwi istota trudności: młodzież, która jest daleko od Kościoła, w ogóle nie zadaje tych pytań, bo dla niej brzmią one abstrakcyjnie. Natomiast młodzi ludzie zaangażowani w życie Kościoła niejednokrotnie wiedzą, jakich odpowiedzi udziela Kościół, ale dla nich są one niewystarczające. Niekiedy bywają też sprzeczne z ich osobistym życiowym doświadczeniem.

Przygotowując się do przeprowadzania wywiadów dla „Adeste”, chciałam, by pytania młodych ludzi wybrzmiały. Myślę, że częściowo się to udało. Jeśli chodzi o  pełnioną przeze mnie rolę, nie jestem belfrem – jest nim Urząd Nauczycielski Kościoła – ale uczniem, który pyta, ponieważ nie rozumie niektórych treści wyłożonych na lekcji. Uczniem, dla którego odbyte rozmowy z przyjaciółmi, kolegami, koleżankami najczęściej kończą się poznawaniem kolejnych wątpliwości i pytań. Czasami jest tak, że część osób nie ma dość odwagi, by zadać pytania swoim nauczycielom. Robiąc to, staram się być rzecznikiem tych osób.

Katolicki przepis na szczęśliwe związki?

W marcu 2021 r. napisałam swój pierwszy tekst dotyczący seksualności do „Adeste”[4]. Inspiracją była długoletnia obserwacja problemów osób bardzo zaangażowanych w Kościele, w różnych wspólnotach, duszpasterstwach, a także korzystania z forów internetowych dla katolików (zwłaszcza na facebooku: fora dla kobiet katolickich, dla młodzieży oraz dotyczące naturalnego planowania rodziny).

Trudno nie zauważyć, że w dzisiejszym świecie wiele osób zmaga się z ogromnymi trudnościami w sferze relacji i seksualności oraz że problemy te nie omijają środowisk katolickich. Wstrzemięźliwość seksualna nie musi wcale chronić przed problemami, ale może (choć nie musi) stać się powodem części specyficznych zaburzeń, jeśli jest przeżywana w sposób lękowy i ucieczkowy. Nerwice seksualne, zaburzenia odżywiania (które przynajmniej u części osób mają wyraźne tło seksualne, co opisuje benedyktyn i psychiatra, o. Karol Meissner w swoim wykładzie „Psychologia płciowości”[5]) oraz lęk przed wejściem w relację romantyczną z drugim człowiekiem nie są czymś nieznanym w środowiskach kościelnych.

Wiele problemów z zakresu seksualności występuje również u ludzi obojętnych religijnie. Jednak znaczna ich część , jak zauważają psychoterapeuci i seksuologowie, jest typowa dla środowisk głęboko religijnych[6]. Rygoryzm religijny może nierzadko prowadzić do wystąpienia wielu zaburzeń sfery seksualnej[7].

Kiedy w Kościele słyszymy, że wstrzemięźliwość seksualna oraz zachowywanie wszystkich zasad określonych przez Kościół dla katolickich małżeństw jest przepisem na szczęśliwe związki[8], rodzi się pytanie: dlaczego w takim razie część osób ma problemy właśnie przez bardzo rygorystyczne przestrzeganie tych zasad? Dlaczego fora internetowe na temat naturalnego planowania rodziny obfitują w pełne bólu refleksje małżonków postawionych przed dylematem: albo nadal będziemy przestrzegać wszystkiego skrupulatnie i nasze małżeństwo się rozpadnie, albo trochę zmienimy nasze podejście i ocalimy związek? Dobitnym przykładem, że podobne sytuacje występują, są nie tylko znane mi historie i dyskusje toczące się na forach internetowych, ale także komentarze zamieszczane przez internautów na portalu Więź.pl pod tekstem Marcina Kędzierskiego oraz nawiązującymi doń artykułami Małgorzaty i Tomasza Terlikowskich i Agaty Rujner.

Miłość, byle nie sam na sam?

Dlaczego wielu katolików prezentujących mniej radykalne podejście do kościelnego nauczania o wstrzemięźliwości seksualnej (które wykracza daleko poza zakaz współżycia przed ślubem) tworzy związki, zakłada rodziny, ma dzieci oraz często również ich małżeństwa są trwałe, podczas gdy osoby stawiające poprzeczkę wymagań moralnych na niebotycznym poziomie (ale przecież w pełni zgodnym z nauczaniem Kościoła), nieraz nie są w stanie zbudować żadnego poważnego związku? Czy skupiając się na sprawach drugorzędnych, nie prowadzimy do sytuacji, w której chybimy celowi?

W polskich dyskusjach kościelnych osoby zadające pytania z zakresu etyki seksualnej uznawane są za modernistów. Tyle że rozmowy z przyjaciółmi kończą się poznawaniem kolejnych wątpliwości i pytań

Monika Chomątowska

Udostępnij tekst

Co powinno być dla nas najważniejsze? Czy nie powstawanie trwałych małżeństw i rodzin? Czy nie właśnie w tym celu sformułowano szczegółowe zasady moralne, żeby chronić małżeństwo i rodzinę? Czy jeśli ich przestrzeganie utrudnia niektórym osobom zbudowanie małżeństwa, to nie warto zastanowić się nad tymi zasadami raz jeszcze? Może warto sformułować – jak postuluje Marcin Kędzierski – bardziej indywidualne podejście oparte na rozeznawaniu w sumieniu? To co służy jednej parze, innej może nie służyć. Z tego względu pisanie uniwersalnych recept dotyczących zasad tworzenia relacji może być niebezpieczne.

Raz po raz rodzi się też pytanie, co jest nauczaniem Kościoła, a co tylko opinią teologów celibatariuszy, którzy zazwyczaj nie mają doświadczenia budowania głębokiej więzi oblubieńczej z drugim człowiekiem. Bardzo często młodzi ludzie gubią się w tym, czego tak naprawdę Kościół naucza i co jest wymaganiem moralnym, a co tylko opinią danego duchownego.

Dlaczego w ogóle w ustach niektórych duchownych pojawiają się tak skrajne porady udzielane narzeczonym, jak: „nie przybywajcie sam na sam”[9]? Czy właśnie celibat nie wpływa na formułowanie niektórych zasad? O ile można wiedzieć wiele funkcjonowaniu rodziny z obserwacji, o tyle o szczegółach intymnych relacji między małżonkami raczej nie da się wiedzieć czegoś inaczej jak z autopsji.

Katechizm Kościoła Katolickiego nie naucza, żeby analizować pocałunki[10] oraz żeby unikać wszelkiego pobudzenia seksualnego w kontakcie z narzeczonym i w ogóle w swoim życiu[11] (takie podejście często musi prowadzić albo do nerwicy albo do rozkładu więzi; jak z resztą nauczyć się bliskości, poznać jak czujemy się z drugim człowiekiem, jeśli nieustannie tylko tej bliskości się unika z lęku przed okazją do grzechu?). A jednak takie pouczenia są przekazywane młodym ludziom jako nauczanie Kościoła przez niektórych księży, ale i świeckich prelegentów. Jeśli ktoś bierze je dosłownie, nie ma się co dziwić, że może mieć problemy z wejściem w związek i budowaniem relacji z drugim człowiekiem.

Budujące pożądanie

Popęd seksualny jest darem Bożym, a więź oblubieńcza w swojej istocie różni się od innych więzi (koleżeńskiej, przyjacielskiej, relacji między rodzeństwem) właśnie istnieniem pragnień seksualnych wobec danej osoby. Trudno się zgodzić ze stwierdzeniem, że „seks powinien być tylko dodatkiem do związku[12]”. Seksualność jest bardzo ważna w małżeństwie i ani nie można z niej uczynić „dodatku”, ani nie może być jedynym składnikiem więzi między dwojgiem ludzi.

W obydwu przypadkach taka więź będzie zbyt krucha, by przetrwać próbę czasu. W pierwszym zabraknie jej spoiwa, które jednoczy, w drugim głębszych fundamentów. „Powinieneś naśladować św. Józefa”/„Powinnaś naśladować Maryję” – to kolejne z porad, które brzmią ładnie, ale po głębszej refleksji trudno brać je poważnie. Relacja Maryi i Józefa była pełna miłości, ale ich małżeństwo nie zawsze może być wzorem dla katolików, ponieważ według nauczania Kościoła było to białe małżeństwo[13].

Pożądanie nie musi być czymś raniącym dla drugiego człowieka. Szukanie przyjemności we współżyciu małżeńskim także nie jest grzechem, bo tę przyjemność stworzył Bóg – aby małżonkowie się nią cieszyli. W przeciwnym wypadku musielibyśmy zanegować katolicką teologię stworzenia i stać się gnostykami[14]. Istotne wydaje się tylko, by przyjemność nie stała się celem samym w sobie, ważniejszym od drugiego człowieka i wyrażenia mu miłości oraz oddania. Spotkałam w swoim życiu niejedną głęboką wierzącą katoliczkę, która cierpiała właśnie dlatego, że nigdy nie czuła się pożądana przez żadnego mężczyznę. Nigdy nie zbudowała związku, którego tłem był zachwyt nad jej kobiecością i jej seksualnością.

Seksualność jest częścią naszego życia od poczęcia i rozwija się wraz z nami, przenika wiele aspektów naszego funkcjonowania fizycznego, psychicznego i duchowego. Czy głównym problemem współczesnego świata nie jest odzieranie seksualności z jej aspektów psychicznych na rzecz afirmacji fizycznych, podczas gdy w Kościele mamy do czynienia z również raniącym procesem odwrotnym: pomijania aspektów fizycznych z pozostawieniem tylko aspektów psychicznych? Pożądanie przez osobę, którą się kocha, nie tylko nie jest niszczące, ale może być budujące. Jak zwykle, wiele zależy od kontekstu i sytuacji.

Do dobrego przeżywania relacji seksualnej potrzeba przygotowania: elementarnej wiedzy, znajomości siebie i drugiego człowieka, otwartości na okazywanie uczuć, zainteresowania, pozytywnego nastawienia do samej seksualności. W atmosferze lęku przed grzechem oraz lęku przed reakcjami własnego ciała nie da się nagle w chwili ślubu stać szczęśliwym małżonkiem, korzystającym w pełni z praw małżeńskich.

A przecież w Pieśni nad Pieśniami opisano relację oblubieńca i oblubienicy (a więc osób przed zawarciem małżeństwa), w której wyrażona jest głęboko erotyczna fascynacja drugą osobą. Samo słowo „pożądanie” pada tam w pozytywnym kontekście: „Jam miłego mego i ku mnie zwraca się jego pożądanie. Pójdź, mój miły, powędrujemy w pola, nocujmy po wioskach! O świcie pospieszmy do winnic, zobaczyć, czy kwitnie winorośl, czy pączki otwarły się, czy w kwieciu są już granaty: tam ci dam miłość moją” (PnP 7,11-13). Jak widać, pożądanie zrodziło się przed zawarciem małżeństwa. Pragnienie współżycia towarzyszyło oblubieńcowi i oblubienicy bardzo wyraźnie: „Na łożu mym nocą szukałam umiłowanego mej duszy, szukałam go, lecz nie znalazłam” (PnP 3,1). Może trzeba wrócić do Biblii i przestać demonizować to, co stało się obrazem miłości Boga do Jego ludu?

Kaznodziejskie stereotypy

W katolickim nauczaniu na temat seksualności wydaje się brakować indywidualnego podejścia. Ludzie mają różne doświadczenia życiowe, różny temperament seksualny, różne zranienia, problemy i trudności. To, co jest osiągalne dla jednego człowieka, może być niewykonalne dla drugiego. Nie dlatego, że jest leniwy i nie pracuje nad sobą. Dlatego, że jest po prostu inną osobą.

Współczesna medycyna dąży do indywidualnego podejścia wobec pacjenta (koncepcja patient-centered medicine). Każdy człowiek wymaga nieco innej diety oraz innego poziomu aktywności fizycznej. Nie ma jednakowych zaleceń dla wszystkich (choć są ogólne zasady, które trzeba wcielać w życie, dostosowując sposób do konkretnej osoby). Z tego względu na przykład odradza się przekazywanie komuś własnych leków, nawet jeżeli cierpi na tę samą chorobę, co my.

Czy teologia dokonała wystarczającej refleksji nad tym, jakie skutki psychiczne może mieć dla kobiety współżycie niepoprzedzone jakimkolwiek przygotowaniem? A przecież jest to katolickim ideałem…

Monika Chomątowska

Udostępnij tekst

Tymczasem z ambon – także z ust wybitnych kaznodziejów – wciąż słychać jeden wzorzec, który może być głęboko raniący dla części osób. Jest to wzorzec mężczyzny, który nie może w ogóle zapanować nad swoim popędem seksualnym, jest nieomal zawsze i wszędzie zdolny do współżycia, które w jego wykonaniu jest natychmiastowe i krótkie. Kobieta natomiast jakoby wymaga ogromu spełnionych warunków, aby podjąć współżycie i jest zainteresowana głównie psychicznymi aspektami relacji seksualnej[15].

W takim podejściu nie ma krzty refleksji nad tym, jak czuje się ktoś, kto nie wpisuje się w ten model, a nie ma szans porozmawiać o tym z osobami kompetentnymi (psychologami czy seksuologami)? Jakie skutki ma takie nauczanie dla budowania relacji (spotkanie z kimś, kto nie wpisuje się w model, może łączyć się z nieuzasadnionym odrzuceniem i formułowaniem podejrzeń niemających nic wspólnego z rzeczywistością)? Jak wytłumaczyć komentarze spotykane w Kościele: „skoro ja/księża/inni potrafią się powstrzymać, to ty też potrafisz”? Ludzie przecież różnią się od siebie temperamentem seksualnym.

Dodam, że w konferencjach o seksualności głoszonych w Kościele (także w tych, do których się wyżej odnoszę) jest bardzo wiele rozsądnych i dobrych treści, ale jednocześnie pojawia się tam sporo uproszczeń i uogólnień. Uproszczeń tych należy unikać, ponieważ nie opisują one wszystkich osób, a tylko niektóre.

Natura, czyli co…?

Oddzielny problem stanowi rozciągnięcie grzechu ciężkiego co do materii na prawie wszystkie zachowania seksualne, które mają miejsce poza kontekstem sakramentalnego małżeństwa i/lub uniemożliwiają przekazanie życia. Tak samo oddziela od Komunii eucharystycznej korzystanie z płatnych usług seksualnych, uprawianie turystyki seksualnej, współżycie z wieloma partnerami, kontakty homoseksualne jak masturbacja, współżycie dwojga osób w stałym wiernym związku, czy okazjonalne skorzystanie z jakiejś formy sztucznych metod antykoncepcji w wieloletnim małżeństwie, z którego zrodziło się już liczne potomstwo.

Wprawdzie teologowie mówią, że wśród grzechów ciężkich istnieje gradacja, a tylko połączenie ciężkiej materii z pełną dobrowolnością i pełną świadomością tworzy grzech ciężki, jednak warto byłoby pogłębić ten temat pod kątem oddzielenia od Komunii eucharystycznej. Taka dyskusja, całe szczęście, gdzieniegdzie już się toczy[16].

Raz po raz spotykam się z pytaniem: co znaczy według Kościoła pojęcie „niezgodne z naturą”? Myślę, że to pytanie – zwłaszcza w kontekście czynów wewnętrznie złych/nieuporządkowanych – powinno stać się przedmiotem głębszej refleksji teologicznej. Czy mówimy o naturze sprzed grzechu pierworodnego, czy o naturze, jaką mamy obecnie po grzechu pierworodnym? Jak zdefiniować naturę sprzed grzechu pierworodnego w kontekście tzw. teologii ewolucyjnej?[17] Czy jeśli coś jest niewykonalne lub prawie niewykonalne dla natury, jaką posiadamy po grzechu pierworodnym, możemy mówić o pełnej dobrowolności?

Czy na niektóre zachowania seksualne możemy rozciągnąć zagadnienie przymusu wewnętrznego? Czy jeśli są one wpisane w ludzką naturę przynajmniej na pewnych etapach rozwoju i są nieomal konieczne dla przygotowania do dalszych etapów rozwojowych, możemy wobec nich używać określenia „wewnętrznie złe i nieuporządkowane”?

Współczesna seksuologia akademicka twierdzi – podobnie jak Kościół – że ludzka seksualność rozwija się od zachowań mniej dojrzałych do w pełni dojrzałych. Tyle że pośrednie etapy tego rozwoju są dla większości osób konieczne, by osiągnąć dojrzałość[18]. Kościół wprawdzie przyznaje, że nasza seksualność rozwija się etapowo[19], jednak używa piętnującego określenia „grzech”.

Powstaje więc dylemat: skoro coś jest u większości ludzi konieczne i jeśli w praktyce prawie niemożliwe jest przejście od punktu A (całkowita wstrzemięźliwość seksualna) do punktu Z (pełne współżycie małżeńskie) bez etapów pośrednich (m.in. doświadczenia autoerotyczne, relacyjne doświadczenia seksualne niebędące pełnym współżyciem), to czy można te etapy pośrednie co do zasady nazywać grzechem? Czy konieczność nie wyklucza dobrowolności?

Etapy rozwojowe a kwestia winy i grzechu

Warto w tym miejscu zauważyć, że taka refleksja i takie ujęcie nie musi oznaczać zmiany nauczania. Na przykład „mniej dojrzałe” zachowania seksualne mogą też być świadomym i dobrowolnym wyborem oraz zachowaniem regresyjnym (z poprzedniego etapu rozwojowego) i wtedy być uznawane za grzech.

W nauczaniu Kościoła obecne są przecież przykłady bardzo dużych zmian interpretacyjnych. Przykładem jest zmiana nauczania dotyczącego samobójstwa. Dziś wiemy, że można je popełnić świadomie i dobrowolnie, i wtedy będzie ono grzechem ciężkim. Jednak najczęściej samobójstwo jest wynikiem zaburzeń psychicznych i nie spełnia wyżej wspomnianych kryteriów.

Rodzi się więc pytanie, dlaczego w Kościele uznajemy dorobek nauk przyrodniczych, korzystając z ocen moralnych odnoszących się do przykazania „Nie zabijaj” (samobójstwo, początek życia ludzkiego itp.), a w przypadku przykazania „nie cudzołóż” robimy to wybiórczo (np. korzystamy z opinii psychologów i seksuologów przy stwierdzaniu nieważności małżeństwa, ale pomijamy ich opinię w wielu innych przypadkach).

Samo podejście do hierarchizowania grzechów ciężkich, o którym wspomniałam wyżej, jest głęboko dyskusyjne. Ten sam grzech może zostać uznany za cięższy lub lżejszy w zależności od tego, czy kierujemy się podejściem tomistycznym czy personalistycznym. Gdyby uznać, że masturbacja jest najlżejszym z grzechów ciężkich przeciw szóstemu przykazaniu, natrafiamy na trudność. W konsekwencji zachowania przejawiane w relacji z drugim człowiekiem byłyby obarczone większą winą, a często są one przejściem na wyższy etap rozwojowy[20] i zbliżają do celu, jakim jest współżycie małżeńskie. Czy zatem lepiej (mniej grzesznie?) byłoby pozostawać na etapie autoerotycznym, jeśli dla wielu osób przeskok z niego do pełnego współżycia jest niemożliwy? Przecież wspomniana masturbacja jest pozbawiona zarówno otwartości na życie, jak i relacyjności. Przyjmując jedną interpretację, będzie ona cięższym grzechem od różnych form przedmałżeńskich kontaktów seksualnych w stałym związku, a w drugim ujęciu – lżejszym.

Natrafiamy tu zatem na wewnętrzne sprzeczności uzasadnień – w zależności od tego, jaką ścieżkę argumentacji wybierzemy. Zastanawiające jest też, czy teologia dokonała wystarczającej refleksji nad tym, jakie skutki psychiczne może mieć dla kobiety współżycie niepoprzedzone jakimkolwiek przygotowaniem. A przecież to jest katolickim ideałem (skoro masturbacja jest grzechem i jakiekolwiek inne przedmałżeńskie doświadczenia seksualne również). Czy poświęcono dosyć uwagi temu, jak rozwija się i jak jest przeżywana kobieca seksualność?[21]

Kolejne czy, ile, jak i dlaczego

Oprócz tego, przyjmując jako zasadę naturalne planowanie rodziny, rodzi się pytanie: jak umieć powstrzymywać się od współżycia w pewnych sytuacjach, jednocześnie nie raniąc małżonka i okazując mu swoje uczucia w przypadku, gdy zna się tylko jeden model wyćwiczony przed ślubem. Czy naprawdę katolicy mają do wyboru tylko model całkowitego braku czułości (lub czułości bardzo ograniczonej i obfitującej w lęk) oraz pełny kontakt seksualny?

Często w nauczaniu Kościoła w odniesieniu do kwestii związanych z seksualnością używa się sformułowań „nałóg” czy „uzależnienie”. Bywa, że w ten sposób określa się zachowania, których częstotliwość i okoliczności nie spełniają medycznych kryteriów uzależnienia. Czy nie jest to nieudolna próba poradzenia sobie z zagadnieniem braku dobrowolności?

Czy naprawdę katolicy mają do wyboru tylko model całkowitego braku czułości (lub czułości bardzo ograniczonej i obfitującej w lęk) oraz pełny kontakt seksualny?

Monika Chomątowska

Udostępnij tekst

Mam świadomość, że teologia moralna definiuje nałóg inaczej niż medycyna czy psychologia. Jednakże używanie tego samego sformułowania budzi zamieszanie. Można być uzależnionym od zachowań czy doznań seksualnych, ale nie konkretne zachowanie seksualne jest przejawem uzależnienia. Zwłaszcza nadużyciem wydaje się sugerowanie większości nastolatków uzależnienia od masturbacji, co często się zdarza. Z pewnością nie wszyscy z nich są uzależnieni, mimo wysokiej częstotliwości występowania zjawiska.

Gdy już jesteśmy przy zagadnieniu natury, pojawia się jeszcze jedno pytanie. Współczesna nauka wie, że istnieją osoby aseksualne. Mogą one żyć w całkowitej abstynencji seksualnej, nie ponosząc z tego tytułu żadnych szkód psychicznych i nie wkładając w to ogromnego wysiłku. A może jest tak, że za wzory cnotliwego życia uchodzi część osób aseksualnych znajdujących się przy Kościele? Ile z tych osób w ogóle jest świadoma swojej aseksualności?

W ilu przypadkach stawianie ich za wzór innym powoduje zniechęcenie i odchodzenie od Kościoła? W ilu przypadkach to łaska Boża pomaga komuś żyć we wstrzemięźliwości, a w ilu jest to wynikiem natury i predyspozycji konkretnej osoby lub chorób/zaburzeń (wiadomo, że obniżenie libido towarzyszy wielu schorzeniom, może być też efektem ubocznym przyjmowania różnych leków itp.)?

W ilu przypadkach zwłaszcza mężczyźni o normatywnym sposobie przeżywania seksualności, zdrowi i nadający się do małżeństwa, odeszli od Kościoła, rozbijając się o stawiane niebotyczne wymagania? Ilu mężczyzn uznawanych za wzór czystości tak naprawdę cierpi na poważne zaburzenia seksualne, których obecność bywa stwierdzana dopiero po ślubie, jeżeli ich narzeczonej brak wiedzy na ten temat? Do ilu takich przypadków doprowadza mówienie, że zachowywanie czystości przedmałżeńskiej z założenia jest przejawem szacunku do siebie i drugiego?

Ile dziewcząt uchodzących za wzór czystości tak naprawdę zmaga się z ciężkimi nerwicami lub innymi zaburzeniami, a ich czystość nie jest wyborem, lecz skutkiem różnorodnych problemów związanych z seksualnością lub wręcz aseksualności? Gdyby takie sytuacje nie miały miejsca, internetowe fora dla katolików nie zawierałyby często pełnych rozpaczy wątków o odkryciu aseksualności małżonka dopiero po ślubie. Czy w ogóle zadajemy sobie takie pytania? Czy można je pomijać milczeniem, jeśli interesuje nas prawda?

„Kiedyś było lepiej”…

Raz po raz słyszy się w Kościele, że żyjemy w czasach wielkiego zepsucia i rozwiązłości moralnej. Rzeczywiście w tym stwierdzeniu jest trochę prawdy. Internet przyniósł powszechny dostęp do pornografii. Aplikacje randkowe często służą nie tyle poznawaniu innych ludzi i budowaniu z nimi stałych związków, ile wchodzeniu w przypadkowe kontakty seksualne. Z drugiej strony wydaje się, że podkreślanie ogromnej cnotliwości naszych przodków jest przejaskrawione.

Marcin Kędzierski w swoim tekście zauważył, że czas od osiągnięcia dojrzałości seksualnej do zawarcia związku małżeńskiego obecnie wynosi nawet 20 lat, a nie jak było kiedyś: 5 czy 10. Czy ktoś, kto żył we wstrzemięźliwości 5 lat, włożył w to taki sam wysiłek jak ten, który czekał na współżycie 20 lat? Czy jeśli ta pierwsza osoba nie wytrwała trzech lat, a druga zgrzeszyła po piętnastu, to obie były tak samo nieopanowane? A może ten bilans wypada korzystniej na rzecz współczesnego młodego człowieka?

Podobne pytania można formułować odnośnie wstrzemięźliwości małżonków. Czy przy tak dużej liczbie dzieci i tak wysokiej śmiertelności niemowląt, jaka była w ubiegłych wiekach, wielu małżonków w ogóle zachowywało jakąkolwiek okresową wstrzemięźliwość seksualną? Czy nie współżyli w zasadzie, ilekroć odczuwali potrzebę seksualną? Czy wysiłek i trud współczesnej pary, która korzysta tylko z naturalnych metod planowania rodziny, nie jest o wiele większy? 

Kto szuka prawdy, nie boi się pytać

Można jeszcze zadać wiele podobnych pytań. Mam nadzieję, że dyskusja na poruszone tematy będzie się nadal toczyła. Myślę, że bez otwartej rozmowy nie znajdziemy odpowiedzi na zadawane pytania, a w dodatku przyczynimy się do jeszcze gwałtowniejszego odpływu wiernych z Kościoła.

Dotychczasowe nauczanie Kościoła w sferze seksualnej stanowi pewien system (do pewnego stopnia spójny), ale w świetle rozwoju nauki i zmian społecznych, zdaje się wymagać głębszej refleksji. Nie wystarczy w nauczaniu ciągle powtarzać tych samych punktów z Katechizmu. Takie katechizmowe podejście jest lepsze od przedstawiania wiernym prywatnych opinii jako kryteriów moralnych, ale biorąc pod uwagę pytania wiernych, jest niewystarczające.

Kierunek, jaki wskazuje Marcin Kędzierski – kontynuowanie rewolucji relacyjnej w katolickiej etyce seksualnej – wydaje się słuszny. Ufam, że niedługo doczekamy się bardziej rozbudowanego stanowiska Magisterium Kościoła na tematy, których nie sposób pomijać milczeniem. Mam nadzieję, że dyskusja w „Więzi” przyczyni się do przyspieszenia tego procesu.

Wesprzyj Więź

Stawką jest wierność prawdzie, która jak mówi II Sobór Watykański, narzuca się tylko siłą samej siebie[22]. Kto szuka prawdy i chce być jej wierny, nie boi się pytać. Robi to właśnie ze względu na prawdę, a „kto szuka prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”, zgodnie ze słowami św. Edyty Stein.


[1] Zob. M. Chomątowska, cykl wywiadów „Przełamując tabu” I-IX, „Adeste” październik 2022–styczeń 2023.
[2] J. Prusak SJ, „Sześć przykazań kolędy”, „Tygodnik Powszechny” 2008, nr 3.
[3] T. Terlikowski, „Obojętność, a nie atak”, Deon.pl.
[4] M. Chomątowska, „Co Biblia mówi o seksualności?”, „Adeste”, marzec 2021.
[5] „Pragnienie zadowolenia seksualnego wyparte, stłumione jednak trwa i ujawnia się w rozmaity sposób. […] Kto stłumi pragnienie doznania seksualnego, może przejawiać je zastępczo na przykład w pojawieniu się chęci jedzenia albo posiadania. Są ludzie, którzy będą zewnętrznie czyści, ale będą się objadali. […] Przeciwnie może to stłumienie chęci doznania seksualnego przesunąć się na wszystkie zadowolenia. Ponieważ podstawową formą zadowolenia jest jedzenie […], wobec tego mamy wtedy negację w stosunku do jedzenia. Anoreksja jest nerwicą seksualną. […] Taka anoreksja typowa to jest po prostu stłumienie chęci doznania seksualnego przez rozszerzenie przyjemności na wszystkie przyjemności” („Psychologia płciowości”, wyd. Agape, Poznań 2017, rozdz. 6. 21).
[6] Ciekawe uwagi dotyczą ich związku z tzw. przemocową religijnością. Zob. Piotr Jakubczyk, „O przemocy religijnej”, YT Pogłębiarka.
[7] Zob. „Podstawy seksuologii”, red. Z. Lew-Starowicz, V. Skrzypulec, Warszawa 2010, rozdz. 5. „Zaburzenia seksualne”, str. 181–216.
[8] Np. J. Pulikowski, „Czystość małżeńska”, „Trwajcie w Miłości”, 24.04.2023.
[9] „Często, gdy mówi się o czystości przedmałżeńskiej, kładzie się nacisk na zagrożenia związane z bliskością między dwojgiem ludzi. Usłyszeć można tego typu porady: należy unikać sytuacji bliskości, nie należy okazywać sobie pieszczot cielesnych, które mogą spowodować odczucie podniecenia, nie powinno się zostawać sam na sam, aby nie stwarzać okazji do grzechu, nie powinno się wyjeżdżać we dwoje na wakacje, nie kusić siebie poprzez rozmowy, gesty lub elementy wyglądu zewnętrznego, itd. Takie asekuracyjne podejście, choć bardzo szlachetne i nieraz heroiczne, jest jednak dość krótkowzroczne i nie daje rozwinąć się w pełni wolności osoby. Przynosi ono efekt w krótkiej perspektywie, pozwala uniknąć przez jakiś czas sytuacji próby, ale nie rozwiązuje problemu i nie uczy harmonijnego przeżywania swoich pragnień”, „O bliskości cielesnej w czasie chodzenia ze sobą i narzeczeństwa – między czułością i zmysłowością”, szansaspotkania.pl. Zob. też: „Ile wolno w narzeczeństwie?”  (komentarze do tekstu).
[10] Zob. J. Pulikowski, Czy pocałunek jest grzechem, jacek-pulikowski.izajasz.pl. 
[11]  Np. J. Pulikowski, „Walka o męską czystość (odpowiedź na list)”, „Trwajcie w Miłości”, 2022, nr 1.
[12] „Kobieta Nieziemskich Obyczajów radzi. Czystość”, Stacja7.pl.
[13] Katechizm Kościoła katolickiego (KKK), pkt. 499–500.
[14] KKK 337–339. O gnostyckim podejściu do seksualności – np. „Kto pożądliwie patrzy na kobietę…”, Profeto.pl.
[15] A. Szustak OP, konferencja YT, „Akrobatyka małżeńska: Kasja, czyli seks” lub „Pachnidła S01E13. O seksie”.  
[16] „Grzech śmiertelny i powszedni – ocena stopnia ciężkości grzechów seksualnych”, szansaspotkania.pl.
[17] W.P. Grygiel, D. Wąsek, „Teologia ewolucyjna. Założenia – problemy – hipotezy”, Kraków 2022, str. 167–173.
[18] „Podstawy seksuologii”, red. Z. Lew-Starowicz, V. Skrzypulec, Warszawa 2010, rozdz. 4. „Psychofizjologia seksualności. 4.1. Rozwój psychoseksualny człowieka”, str. 83–91.
[19] KKK 2343 W dziedzinie czystości znane są prawa wzrostu, który dokonuje się etapami naznaczonymi niedoskonałością i dość często grzechem. „Człowiek cnotliwy i czysty formuje się dzień po dniu, podejmując liczne i dobrowolne decyzje; dlatego poznaje, miłuje i czyni dobro moralne odpowiednio do etapów swojego rozwoju” (Jan Paweł II, Familiaris consortio, 34).
[20] P. Marcinek, A. Brzeska, A. Kapała, A. Peda, F. Szumski, „Niedojrzałość psychoseksualna jako termin diagnostyczny”, „Seksuologia Polska” 2011, nr 1, s. 38–42.
[21] A. Trzcieniecka-Green (red.), „Psychologia. Podręcznik dla studentów kierunków medycznych”, Kraków 2006, rozdz. IX „Psychologia kobiety”, str. 278–299.
[22] „Prawda nie inaczej się narzuca, jak tylko siłą samej prawdy”, Sobór Watykański II, Deklaracja o wolności religijnej Dignitatis humanae, pkt. 1.

Przeczytaj też:
Marcin Kędzierski, Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej
Małgorzata i Tomasz Terlikowscy, Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne
Agata Rujner, Czystość jest atrakcyjna

Krzysztof Krajewski-Siuda, Katolicka etyka seksualna: nowa antropologia czy stare błędy?

Podziel się

9
8
Wiadomość

„Zastanawiające jest też, czy teologia dokonała wystarczającej refleksji nad tym, jakie skutki psychiczne może mieć dla kobiety współżycie niepoprzedzone jakimkolwiek przygotowaniem…”
Jak teologia mogłaby dokonać takiej refleksji skoro z bardzo niewielkimi wyjątkami do XX wieku była uprawiana w kręgach katolickich wyłącznie przez mężczyzn i prawie bez wyjątku- przymusowych starych kawalerów? Ale, zawsze to jakaś pociecha, doskonale wykładających „geniusz kobiecości”.

Teologia nie jest podręcznikiem do seksuologii. Zaś przygotowanie do współżycia jest zadaniem każdego oblubieńca wobec swojej oblubienicy.

Poza tym, mówiąc o dialogu małżenskim Kościół nie zabrania rozmawiać o swoich potrzebach – także tych dotyczących ars amandi. To element wzajemnego poznania, bez którego miłość może być kulawa.

Stanisław, proponuję w takim razie zgłębić nieco historię doktryny. Tak, były czasy, gdy Kościół pod rygorem grzechu ciężkiego zakazywał pieszczot, czy odczuwania przyjemności z seksu. Przez wieki doktryna ingerowała w nawet tak intymną sprawę, jak pozycja w czasie stosunku, zakazując kobiecie być nad mężczyzną, bo to znieważa ustalony przez Boga porządek, wyrażony w Biblii, gdzie mąż ma władać, a kobieta być posłuszna. Osiągnięcie przyjemności podczas seksu uważano za grzech powszedni. Za poważniejszy grzech uznawano zbliżenie bez intencji prokreacyjnej. I nie mówimy tu o tym całym „zamknięciu na życie”, mówimy o sytuacji, gdy małżonkowie współżyją, bo tego chcą, bez konkretnego postanowienia „teraz spłodzimy potomka”.

Przyznaję, całkowicie mnie rozwaliło stwierdzenie dotyczące zgodności, niezgodności z naturą, przed i po grzechu pierworodnym. To już jest wyższa szkoła jazdy. Jestem przekonany, że prawdziwy katolik, nawet ten najgorliwszy radzi sobie z nauczaniem Kościoła nie tylko w sferze seksualnej w sposób racjonalny, tylko sobie znanymi wybiegami. Swą grzeszną naturę wynikającą z owego nauczania, musi zaakceptować i poukładać umiejętność życia z nią. Ot choćby taka masturbacja, statystyki są jednoznaczne i zachowanie czystości w tej mierze jest dostępne dla nielicznych. Jeśli jesteś w puli tych nielicznych, znaczy odbiegasz od normy. Slogan kiedyś było lepiej jest nieśmiertelny i taki pozostanie. Gdy ja zawierałem związek małżeński, narzeczeństwo rzadko trwało dłużej jak dwa lata. Gdy funkcjonowały małżeństwa kojarzone przez rodziców, ten okres nie miał w zasadzie znaczenia. Kobieta była całkowicie uzależniona ekonomicznie od mężczyzny, z wszystkimi tego skutkami ubocznymi. Na tym opierała się trwałość związku. Po ślubie mężczyzna nie musiał zabiegać o przyzwolenie, po prostu je wymuszał. Dziś w dobie równouprawnienia, prawnej ochrony, sprawy nabierają innego wymiaru. Szukanie wskazówek teologicznych dla budowania trwałej relacji, opartej na partnerstwie, jest nieporozumieniem. Pisma natchnione powstawały w czasach męskiej dominacji, a rola kobiety była jednoznacznie określona. Jakiekolwiek odniesienia nie mają wiec zastosowania. Każdy rozsądnie myślący człowiek ma tego świadomość. Magisterium w tym zakresie musiałoby się odciąć od feudalnej nadbudowy Kościoła, przyjąć do wiadomości, że kobieta nie jest już podległa mężczyźnie, a narzędzia jakimi do tej pory dysponowano by tak było, już nie działają. Choć natura seksualna człowieka się nie zmieniła, zmieniły się okoliczności manipulowania nią. Jeśli się tego nie dostrzega, prędzej czy później zostaje się wypchniętym poza margines. Tak moim zdaniem się już stało, na razie w tej konkretnie dziedzinie. Inne też już wymykają się z pod kontroli Kościoła, choć uparcie twierdzi on, że kontroluje sytuację.

Zadam bardzo przewrotne pytanie.
A zatem może wartość kobiety przerasta znów męskie myślenie?
Ezer kenegdo.

„Kobieta była całkowicie uzależniona ekonomicznie od mężczyzny, z wszystkimi tego skutkami ubocznymi. Na tym opierała się trwałość związku. Po ślubie mężczyzna nie musiał zabiegać o przyzwolenie, po prostu je wymuszał.”
Męska dominacja.
Jak scena z Kogel Mogel 2 – gwałt małżeński. Żadna komedia.
Ani w stylu Sami swoi.
willac.
https://www.youtube.com/watch?v=IaDytIRWJrs
dedykacja.
🙂

Męskie ani żeńskie myślenie nie określa niczyjej wartości. W sensie dokonywania oceny przez osoby trzecie. Zadaniem rodziców jest uświadomienie dziecku, że jest kimś wyjątkowym i niepowtarzalnym, nie poprzez bycie lepszym od innych, lecz przez samo bycie sobą, płeć jest bez znaczenia. Przyszło nam żyć w czasach dobrobytu i bezpieczeństwa niespotykanego w historii ludzkości. To nie jest stan permanentny. Być może znowu powrócą mroczne czasy gdy silą fizyczna i psychiczna będą decydować o naszych zrachowaniach. Zresztą w stylu maż pan i władca, żyje większość ludzkości do dziś. Bynajmniej nie przypomina to serialowych komedii i dzieje sia na prawdę. Męska dominacja wynika z naturalnych biologicznych predyspozycji podobnie jak kobieca uległość. Te dwa bieguny gdzieś się spotykają i potrafią, jak życie pokazuje, razem funkcjonować. Większość komentarzy w tej dyskusji, to lament nad „utraconym rajem”, aż nie do wiary, że kobiety lamentują nawet głośniej niż mężczyźni.

Seksuolog spoza Kościoła wpuszczony w obręb kościelnych dyskusji na temat płci i seksu mógłby nie tyle zająć się ideami głoszonymi przez świętych mężów i niewiasty ile nimi samymi.
A to niekiedy mogło by się okazać dla Instytucji nader krępujące….

Oczywiście można sobie pozwalać na takie „efektowne” konstatacje, jednak to niczego nie wnosi do dyskusji.
Sesksuologia jest nauką która zajmuje się człowiekiem w innym aspekcie niż teologia. Stawianie ich przeciw sobie jest delikatnie mówiąc nieprofesjonalne.

Autorka stawia wiele zasadnych pytań, także praktycznych z punktu widzenia młodego wierzącego. Warto przy tej okazji pamiętać, że 6 przykazanie jest jednym z dziesięciu. To chyba wystarcza, żeby zagadnienia seksualne umieścić całościowo w życiu człowieka. Integracja seksualna, czyli czystość, jest związana z powołaniem każdego człowieka. Trochę inaczej z natury rzeczy sprawy seksualne mają się więc w małżeństwie, narzeczeństwie, życiu młodzieńczym, samotnym. Przy czym zasadniczą sprawą jest odnoszenie ich do powołania człowieka, bo seksualny znaczy daleko więcej niż genitalny- przez to właśnie , że odnosi się do relacji. Warto o tym pamiętać, żeby zagadnienie konieczne: dozwolone/zabronione nie wyczerpywało dyskusji. Cenna w artykule Autorki jest indywidualizacja różnych przypadków czy predyspozycji osobowościowych.

Z góry zaznaczam wiem, że zwierzęta w tych sprawach kierują się instynktem nie rozumem. Nawet syn kiedyś powiedział, gdy jeszcze do liceum chodził, że katecheta ksiądz franciszkanin zresztą, zakomunikował uczniom, że zwierzęta nie maja rozumu. A ja gadam do Reksa, a on wszystko rozumie, ciekawe co? Ale nie o tym. Cud jakiś w tym musi być ukryty, że owe zwierzaki, nawet maleńkie owady, nie potrzebują instrukcji teologicznych, by wiedzieć co i jak, a człowiek taki mądry musi polegać na instrukcjach wymyślanych przez bardziej „obytych” w temacie. Jak nic jakaś niedoróbka w nas siedzi.

Czy przypadkiem aseksualność nie jest (używając słów Lutra) articulus standis et cadentis ecclesiae – tym co sprawia, że Kościół stoi lub upada? Zobaczmy makro perspektywę: oto Kościół, którego podstawowymi funkcjonariuszami jest armia deklarujących nieprowadzenie życia seksualnego mężczyzn, którego ważnym elementem są również żyjące w celibacie zakonnice i zakonnicy. Oto Kościół którego nauczanie w postaci katechez szkolnym lub listów pasterskich bardzo często skupia się właśnie wokół seksu (casti connubi, humanae vitae, familiaris consortio, listy dotyczące in vitro, wielka wewnątrzkościelna imba o amoris laetitia, wielka wojna z homoseksualizmem, pardon, „tęczową zarazą”, itd.). Oto Kościół którego najwięksi święci to białe małżeństwo – mam na myśli Marię i Józefa. Oto Kościół którego największą bolączką jest, nie fakt że ci zadeklarowani celibatariusze troszkę czasem niedomogą (czasem znacznie więcej niż troszkę), ale fakt że ludzie się o tym dowiedzą. Z mikro-skali proszę zwrócić uwagę na fragment Dzienniczka św, Faustyna gdy otrzymuje od Jezusa sznur, dzięki któremu „przestała odczuwać jakiekolwiek pokusy cielesne” – czy nie jest to cel, do którego wszyscy powinniśmy zdążać?

Autorka ubolewa nad tym, że ludzie miewają problemy psychiczne w związku z kościelnym nauczaniem na temat winy, jaką jest obarczona seksualność. Cóż, parafrazując Lorda Farquaada ze Shreka hierarchowie mogliby powiedzieć: „Wielu z was będzie cierpiało, niektórzy zginą. Jest to poświęcenie, na które jesteśmy gotowi”. Można by dodać: „Byle tylko nam nikt nie przeszkodził hodować lawendy w cichości naszych izdebek”

To, że Maryja i Józef byli białym małżeństwem to jest wymysł hierarchów. Jak było nie wiadomo. Ale w sumie nieelegancko pytać. Wiem, że mówi się, że Pan Jezus chciał mieć matkę, bo to wspaniałe. Mógł też chcieć mieć rodzeństwo. To też jest wspaniałe. A w Biblii występują bracia Jezusa. Tylko potem zaczęto to tłumaczyć, że to słowo może też oznaczać kuzyna.

miałem odpowiedzieć, łącząc odpowiednie fragmenty Biblii odnoszące się do tematu. ale Jacek Salij OP zrobi to lepiej (link poniżej).
'Przypatrzmy się najpierw owemu zdaniu o braciach i siostrach Jezusa. „Czy nie jest to cieśla – pytają zdumieni Jego mądrością mieszkańcy Nazaretu – syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” (Mk 6,3). Otóż matkę dwóch pierwszych znamy z imienia: była to „siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa” (J 19,25), nazwana gdzie indziej „Marią, matką Jakuba i Józefa” (Mt 27,56), a także „Marią, matką Józefa” (Mk 15,47) lub „Marią, matką Jakuba” (Mk 16,1).
Zauważmy, że owa Maria, siostra Matki Pana Jezusa, też nie była Jej siostrą rodzoną – przecież nie mogły dwie rodzone siostry nosić tego samego imienia. Dlatego zaś nazwana została Jej siostrą, bo język aramejski, podobnie zresztą jak hebrajski, nie ma odrębnych wyrazów na określenie kuzyna czy kuzynki.’ Czyli bracia cioteczni.
Jest jeszcze jeden argument: Pan Jezus oddał na Krzyżu swoją Matkę pod opiekę św. Janowi. Gdyby miał rodzeństwo (lub gdyby Jego ziemski ojciec – opiekun jeszcze żył), to by tego nie uczynił.

https://info.dominikanie.pl/2018/08/bracia-pana-jezusa/

Wojtek 5, tyle, że to co powtarza o. Salij to dawno obalone i nieaktualne tezy oparte o dawno skorygowane błędy, jakie popełnił Hieronim przy tworzeniu Wulgaty. Zarówno język hebrajski, jak i aramejski mają odrębne określenia na braci i kuzynów. A już tym bardziej greka, w której spisano Ewangelie. W dodatku greka jest dość precyzyjna, ma osobne słowo na brata, kuzyna, czy dalszego krewnego. Jakub określany jako Brat Pański jest dosłownie określany słowem, które oznacza „z tego samego łona”.

Idee jedynactwa Jezusa są już wyłącznie kwestią apologetyki, bo teza sama w sobie się nie broni.

Kto to wie jak było. Ewangelia to nie jest taki zapis rzeczywistości jak nam się wydaje. To opowieść mająca pokazać historię o Jezusie, a nie przedstawić fakty.

Paweł, racja, wiele opowieści ewangelicznych ma charakter midraszowy, czy wręcz legendarny. Ale nie mamy żadnych podstaw, by na tej, czy dowolnej innej podstawie twierdzić, że Jezus był jedynakiem. Zwyczajnie nic na to nie wskazuje, jest to bardziej temat przekonań i wierzeń, niż jakichkolwiek faktów.

@ Jakub- nie ma ludzi „ aseksualnych” na tej ziemi, bo wszyscy mają jakieś relacje zaufania, przyjaźni, bliskości- tyle, że nie wyrażające się w sferze genitalnej. Niuansowanie Autorki jest
potrzebne, przy czym dotyczy ludzi potrzebujących pomocy. Spieszę zatem uspokoić, że większość parafian, których znam, wygląda na całkiem szczęśliwych. No i przed uroczystością Matki Bożej Zielnej większość z nas będzie miała co przynieść do kościoła- na szczęście.

Sebastian, właśnie dlatego lepiej słuchać specjalistów. Oczywiście, że istnieją ludzie aseksualni. Sama aseksualność jest szerokim spektrum. Warto mieć pojęcie o czym się mówi, żeby nie wprowadzać ludzi w błąd.

Natomiast stwierdzenie, że ludzie „wyglądają na szczęśliwych” nie dość, że o niczym nie świadczy, to jest szkodliwe. Tak tylko powiem, że przy większości tragedii ludzie potem mówią „a wyglądali na takich szczęśliwych”.

No to dzień dobry, bo sam jestem osobą, którą medycznie można zaliczyć do jednego z krańców spektrum aseksualności. I to mimo tego, że jestem żonaty i dzieciaty.
No ale tu dochodzimy do tematu artykułu, że Kościół musi korzystać z dorobku seksuologów, bo księża o temacie pojęcia nie mają, a braki nadrabiają „chłopskim rozumem”.

@Wojtek, pewnie Pan znaczeniowo zrównuje „seksualny” z „genitalny”, a to nie zawsze idzie w parze. Gdyby zawsze szło, to miałby Pan rację.

Wojtku, rok temu w październiku trafiłam na fb „złego katechety.”
Coś tam chyba polubił na Więzi i tak sobie weszłam.
Ha i coś zrozumiałam.

Tak, spektrum jest ogromne: demi, a, poli, bi, cis, trans itp. – ale nie można wykazując sporą wiedzę biblijną i swadę w argumentacji tak naginać przekazu Jezusa, by pozwalać na każde zachowanie seksualne.

Kościół i jego etyka nigdy na to nie pozwoli.
Kompas nie może raz wskazywać na północ, a znów za chwilę na południe lub zachód.
Byłby wtedy kalejdoskopem, a ten jak wiemy bawi nas przez przypadkowy układ szkiełek odbitych w odpowiednio ułożonych zwierciadłach.
Iluzja.

Trudno mi sobie wyobrazić małżeństwo bez wzajemnego pociągu zmysłowego.

@ Wojtek: Odpowiem teraz Sebastianowi po Twoim postem, bo pod jego nie mam mozliwosci: Jakim prawem sugeruje ksiadz Wojtkowi rownowazenie aspektu seksualnego z genitalnym? Obsluchal sie ksiadz przedwczoraj na obiedzie odpustowym dowcipow kolegow w kaplanstwie?

Nie, Sebastian, nie mówimy o żadnej genitalnosci, tylko o seksualności. Wiesz jaka jest w ogóle definicja aseksualności i jak się ona realizuje?

Robert, ale naprawdę nie musisz sobie niczego wyobrażać, model małżeństwa przez praktycznie cały czas jego istnienia oparty był o kontrakt, polegający na umożliwieniu mężczyźnie korzystania z ciała kobiety dla własnych celów. Tak to nawet definiowała przedsoborowa teologia.
Natomiast w samym aseksualizmie nie chodzi o braku pociągu seksualnego do małżonka. W określonym spektrum aseksualizmu jest to na przykład brak fizycznego pociągu seksualnego wobec osób, z którymi nie masz stworzonej więzi emocjonalnej. Na gruncie doktryny katolickiej sytuacja niemal idealna, na gruncie psychologii mówimy o pewnego rodzaju zaburzeniu.

Sądzę, że i Tobie trudno wyobrazić sobie dzisiaj więź małżeńską bez pociągu seksualnego. Aha, a więc jesteś osobą demiseksualną wedle dzisiejszych klasyfikacji. Masz rację, z punktu widzenia naszego życia duchowego to duży komfort takie zaburzenie. Można je postrzegać wręcz jako dar.

@ Wojtek- jak rozumiem, definicję „ aseksualności” jest jedną z współcześnie „ odkrytych” płci? Cóż, zazwyczaj były temperamenty mocniejsze i słabsze, ukierunkowane zwyczajnie albo nie. Jeśli komuś te zmiany służą, to oczywiście na zdrowie. Mam jednak mocną nadzieję, że Kościół katolicki poprzestanie, jak do tej pory, na antropologii biblijnej, bo antropologia bez protologii jest utopią. Małe grupki bez niej sobie poradzą, natomiast wszyscy na pewno nie. No, ale to już temat wykraczający poza płeć sensu stricto.

Robert, nie, nie byłoby trudno, mógłbym wyliczyć przynajmniej kilka sakramentalnych i zgodnych małżeństw, w których pociąg seksualny nie występuje, a dzieci są.

Zaś co do postrzegania zaburzenia, jako daru, to jeśli tak jest, to coś naprawdę niewłaściwego dzieje się z doktryną.

Trudno marzyć o takiej więzi małżeńskiej, gdzie nie ma wzajemnego pociągu i jest zmuszanie się do seksu w celu prokreacji. Ja tak napisałem pod Ciebie, bo czytałem, że osoby LGBT uważają swoje skłonności nie za zaburzenie, ale orientację i dar od Boga.

„Będą jednym ciałem”. Trudno mi sobie wyobrazić małżeństwo bez pragnienia pełni seksualnej, płciowej, ludzkiej. I co z tego że są zgodni? O małżeństwie, które w ogóle nie rozmawia ze sobą, a działa też można powiedzieć, że jest zgodne. Chyba że mamy do czynienia z parą osób cierpiących na aseksualne zaburzenie, ale to nie jest nic o czym warto marzyć.

Sebastian, nie, nie mówimy o płci, czy identyfikacji płciowej, tylko o aseksualności. W wariancie ewentualnym rozważa się zaliczenie aseksualności do orientacji płciowej, nie identyfikacji, ale konsensusu nie ma. I nie ma to związku z temperamentem. Jak mówiłem, warto wypowiadać się o czymś, o czym ma się pojęcie, zanim zacznie się mówić, że coś nie istnieje.

@Wojtek wiem o czym mówimy – naczytałam się na fb złego katechety dużo swego czasu.
Asekslualność. Plus jego comming out. Orientacja niekoniecznie tożsama z LGBT.

Byłam w październiku 2022 – na Dziadach u świętego Marcina w Krakowie.
Mickiewicz itp. Fajny wykład.
Też nigdy nie ustawiałam swojego życia pod linijkę.
Ale … no i tak dalej nie chcesz poza forum.

Wojtek, ale homoseksualizm czy biseksualizm też nie opiera się na identyfikacji płciowej. Zdaje się, że dominuje tendencja, żeby demiseksualizm identyfikować jako spektrum LGBT, a nie aseksualności.

„Rygoryzm religijny może nierzadko prowadzić do wystąpienia wielu zaburzeń sfery seksualnej”

Dokładnie analizuje ten temat A. Terruwe w swojej pracy naukowej „Integracja psychiczna . O nerwicach i ich leczeniu.” (btw, z trudem, ale dostała akceptacje władz K-ła)
Przyjemnościowy aspekt ludzkiej seksualności był tabuizowany od początku chrześcijaństwa. Lęk przed nim pokolenia przenosiły na kolejne, ale do czasu. Uciskanie uczucia przyjemności przez uczucie lęku nie może trwać wiecznie. Konflikt miedzy uczuciami – jak twierdzi A.Terruwe, psychiatra z 40 letnim doświadczeniem w terapii zwłaszcza osób duchownych – musi siłą rzeczy prowadzić do nienaturalnych napięć. W swojej książce napisanej wraz z C.Baarsem rownież psychiatrą, mówi o daremności pojednawczego wysiłku rozumu w tym konflikcie. Zatem, żadne nauczania moralne i uwznioślenia sfery duchowej nie skutkują. To sprawa miedzy uczuciami, i w efekcie uczucie bardziej naturalne bierze górę tj doznawanie przyjemności. Lęk przed karą Boską słabnie jednocześnie.
Wspomniani autorzy w ramach terapii, zalecają traktować u swoich pacjentów te 'niedojrzałe formy rozwoju’ np masturbacja – jako konieczny sposób świadomego pokonywania lęku.. de facto lęku przed swoim ciałem, i lęku przed karą za skupienie uwagi na swym ciele. Świadomość celu sprawia, że konflikt słabnie i otwiera się nowy poziom.

Podobne widzę przypadek chęci bycia pożądaną przez mężczyznę. Jako przypadek niedojrzałej formy rozwoju, ale konieczny. Tak jak temat masturbacji pojawia się jako skutek wpojonego dziecku lęku przed ciałem, tak dziewczyna, której ciało nie było od dziecka traktowane jako piękne i czyste – cierpi, bo „Nigdy nie zbudowała związku, którego tłem był zachwyt nad jej kobiecością i jej seksualnością.”

@Wojtek, w sprawach sensu życia- a tego dotyczy miłość i małżeństwo- nie wolno zdawać się na „ warianty ewentualne” jako punkt odniesienia. Co najwyżej wyjątek, i to z dużym dystansem. To uchroni nas przed losem specjalistów, którzy przez dwa pokolenia rzeczowo, na podstawie badań, pisali o „ centraliźmie demokratycznym” i innych fantazmatach społecznych. No cóż, stare wraca, przepoczwarzone. Widać taka uroda rodzaju ludzkiego. Szybkie tezy marksizmu- leninizmu zastąpić jeszcze szybszymi „ płciowymi”. No i warto pamiętać o znaczeniu używanych słów: jeśli „ aseksualny” nie jest praktycznie nazwą osobnika o niskim libido, to proszę pisać jaśniej, o kogo chodzi, bo póki co nie udzielił Pan informacji. Co umacnia moje przekonanie, że to nowotwór słowny bez desygnatu. To możemy sobie wymyślać do woli: akonubizm ( abnegacja wobec małżeństwa/ poprzednio „ życie na kocią łapę”), antyrelacjonizm- kiedyś mizantropia, itd itp . Ot, zabawy słowne. Poważniej proszę, artykuł traktuje o miłości i małżeństwie.

„albo nadal będziemy przestrzegać wszystkiego skrupulatnie i nasze małżeństwo się rozpadnie, albo trochę zmienimy nasze podejście i ocalimy związek?

jak z resztą nauczyć się bliskości, poznać jak czujemy się z drugim człowiekiem, jeśli nieustannie tylko tej bliskości się unika z lęku przed okazją do grzechu?”

Pełna zgoda z Panią w każdym akapicie – mógłbym się obiema rękami podpisać. Świetne, skondensowane postawienie problemu. Wielkie dzięki!!!

Robert, a nie pamiętasz, że właśnie ten „spójny system wierzeń”, czyli mnożenie przepisów prawa mojżeszowego został przez chrześcijaństwo odrzucony, jako stare prawo dla niedojrzałych? Tym bardziej, że model indywidualnego podejścia do każdej sytuacji ludzkiej był wpisany w chrześcijaństwo od samego początku, a dopiero potrydenckie próby skatalogowania wszystkiego w ramy prawa kanonicznego sprawiły, że chrześcijaństwo zbłądziło.

@Wojtek,
„że model indywidualnego podejścia do każdej sytuacji ludzkiej był wpisany w chrześcijaństwo od samego początku”
Tak, ale bez przesady. Czym innym pobłażanie, czym innym troska o drugiego, i czym innym kontrolowanie jego życia w najdrobniejszych działaniach.
A tym kontrolowaniem było i jest też czasem prawo żydowskie, które piętnował Jezus. Wojtku.
I ON to prawo wypełnił – Miłością. Co to znaczy?
Znasz pewnie Talmud.
Ortodoksi żydowscy z Mea Szearim. Plus Amisze, i inni – nasze chrześcijańskie wersje.
To dalej jest wypaczenie. Zewnętrzne prawo przecedzające komara, a połykające wielbłąda.
To zniósł Jezus.

Ale też:

Jezus – Słowo w ciele – mógł nam dokładnie powiedzieć co jest naprawdę ważne.
Nie mycie kubeczka czy też kłosy i te chlebki pokładne.
Nie ważne przejmowanie się rytualną czystością. Samarytanin. On nie musiał.

Tak, ale jednocześnie jeśli z wnętrza pochodzi brud, a też o tym piszesz – patrz zatem jak żyjesz.
I jak używasz ciała. Bo ciało też jest Tobą, nie jesteś tylko jakąś super hiper świadomością.

I to kuszenie do racji. O tym od początku w Genesis.
Jak tak się przyjrzeć początkowi w Biblii, to w tej anegdotycznej lub nie scenie – widać, jak diabeł myśli, że to koniec, zadowolony – już popsuł człowieka, taką „słabą zabawkę tego dziwnego Boga”.
A tu niespodzianka – kiedy zły duch myśli, że to koniec – Bóg pokazuje, że to dopiero jest początek 😉

Joanna, ale przecież mówimy właśnie jak wyglądają te chlebki, kłoski i kubeczki. To jest dokładnie to samo. Jak źle umyjesz kubeczek, to grzeszysz, tak samo, gdy dwoje osób źle współżyje. I tak jak kubeczek trzeba umyć w odpowiedni sposób, tak samo ktoś sobie wymyślił, że bezgrzeszny seks to wyłącznie taki waginalny, z pełnym wtryskiem, bez choćby intencji antykoncepcyjnej. Wszystko inne to już grzech, w dodatku śmiertelny.
Piszesz, że Jezus wypełnił prawo miłością. Tylko nagle ktoś zewnętrznie próbuje znów narzucać niemal „faryzejskie” ramy miłości, także tej erotycznej. Powiem więcej, nawet nie tyle miłości, bo ta w ujęciu katolickim nie jest wymagana dla seksu. Bo małżeństwo można zawrzeć bez miłości i wówczas seks staje się „legalny”. A jednocześnie dwoje ludzi, którym zabroni się realizować miłość będą za każdym razem popełniać grzechy. Sama chyba widzisz, że coś jest mocno nie tak.

hlebkim zjedzonym, urwanym kłoseczkiem i źle umytym kubeczkiem nikogo nie skrzywdzisz – to są przedmioty.
A źle używając człowieka – krzywdzisz go.
O tym Jezus. Nawet dziś niezłe czytania 😉

Sebastian Duda na przykład na Więzi ma cykl artykułów bardzo osobistych, tak?
Nikt niczego tu nie zaniedbał w myciu czy innym składaniu ofiar. Ale… boli.
Zaniedbał coś innego – ZAUFANIE.
Powierzenie siebie komuś i zerwanie nagłe.
I też o tym Jezus.

Jak do Ciebie mówić?
Rozumiem Twoje negatywne doświadczenia coraz bardziej.
A czy da się zmienić spojrzenie mimo tego, czego doświadczyłeś?

>I jak używasz ciała. Bo ciało też jest Tobą, nie jesteś tylko jakąś super hiper świadomością.

używanie ciała by dostarczyć komuś przyjemności, lub doświadczyć od kogoś przyjemności, to nic złego. W sumie to właśnie seks powoduje, że warto mieć ciało. W innym przypadku, to sama świadomość by wystarczyła.

„używanie ciała by dostarczyć komuś przyjemności, lub doświadczyć od kogoś przyjemności, to nic złego. W sumie to właśnie seks powoduje, że warto mieć ciało. W innym przypadku, to sama świadomość by wystarczyła.”

Ja właśnie o tym piszę, by ani nie udziwniać i demonizować dobrej sfery człowieka, ale też nie naginać do każdego przejawu zachowania nazwijmy go seksualnego.

Wojtek,
optymalne warunki do odczytania i wprowadzenia w życie tego modelu indywidualnego podejścia wpisanego od samego początku w chrześcijaństwo, mamy dopiero od niedawna, od pojawienia się kapitalizmu.
Gdyby można było wcześniej, to by było wcześniej.
Indywidualizm, najcenniejsza zdobycz świata zachodniego wykuwał się długo, nie dlatego, że popełniane były 'błędy’ decydentów K-ła, ale dlatego, że musiały zaistnieć korzystne warunki pod jego budowę. Dzieje są wypadkową ludzkich działań. A działanie człowieka jest wynikiem jego subiektywnego/indywidualnego!/ oglądu rzeczywistości w danym czasie, trudno więc mówić o popełnianiu błędów.

No był jeszcze w czasach kolektywizmu, przecież nie neguję tego.

Chodzi Ci o teorię prakseologiczną Misesa? „Ludzkie działanie” opisuje ją.

W dobie kolektywizmu realizowano ten model dalece lepiej, niż obecnie. Na jakiej podstawie twierdzisz, że ma z tym coś wspólnego kapitalizm?

Może na początek tytuł – pani Chomątowska nie jest seksuologiem, a tak może sugerować tytuł (plus zdjęcie nad takim tytułem). Podejrzewam, że wielu czytelników pomyśli, że czytają tekst specjalistki w dziedzinie ludzkiej seksualności, tymczasem (nic nie ujmując autorce) nie jest tak, pani nie specjalizuje się ani w tej dziedzinie, ani w dziedzinach pokrewnych.
Jeżeli chodzi o treść artykułu -niestety poruszono bardzo wiele wątków. Część z refleksji podzielam (i to bardzo), część uważam za szkodliwe. Moim zdaniem stosując się do wszystkich mniej lub bardziej wprost wyrażonych postulatów, nie tylko wylewamy dziecko z kąpielą, ale wyrzucamy je na beton z dwóch metrów wysokości (a szkoda, ponieważ ta część pożyteczna mogłaby ulżyć bardzo wielu ludziom).
Autorka słusznie dostrzega problemy związane z pewnymi aspektami etyki seksualnej, uważam jednak, że problem jest tu potraktowany zdecydowanie zbyt wąsko, przez co tworzy się prosty do ogarnięcia podział „etyka seksualna KK zła” – „to, co poza nią – dobre/lepsze”. Katolickie małżeństwa niesczęśliwe – małżeństwa niekatolików (lub katolików nie przestrzegających zasad etyki seksualnej) – szczęśliwe.
A przy tym ilość rozpadów małżeństw wśród par, które: mogły mieszkać ze sobą przed ślubem/korzystają z antykoncepcji/nie przejmują się nauczaniem KK wcale nie jest niższa. Jest raczej na odwrót. Czyli niekoniecznie wcześniejsze mieszkanie bez ślubu i antykoncepcja dają to szczęście.
Oczywiście, są osoby cierpiące na nerwicę z powodu obawy przed nieczystymi myślami czy masturbacją, oziębłe w małżeństwie i jest to bardzo ważny problem – tylko, że tutaj znowu mamy sprowadzenie wszystkiego do etyki seksualnej zakazów i nakazów, moim zdaniem błędne. Może problem polega na tym, że ludziom nie wytłumaczono, czym jest patrzenie się „w sposób nieczysty” i każdą myśl o treści seksualnej traktują w ten sposób (i niestety są w tym utwierdzani przez autorów różnych artykułow czy pomocy). Może problem polega na tym, że za często powtarzano im, że nie wolno szukać usprawiedliwień, przez co z góry odrzucają „okoliczności łagodzące” zapisane w Katechizmie. Może warto byłoby przyjrzeć się przyjętej w Kościele formie sakramentu pokuty, która w pewnych przypadkach oznacza comiesięczne przełamywanie wstydu i zmuszanie się do opowiadania o swojej seksualności obcej osobie pod groźbą grzechu śmiertelnego? Czy lepszym lekarstwem nie byłoby tu pewnego rodzaju „odbunkrowanie Eucharystii” a więc podejście do niej bardziej własnie jako lekarstwa dla niedoskonałych ludzi niż jako nagrodę dla idealnych? Jest więcej rzeczy, z którymi można by polemizować, ale komentarz i tak wyszedł już bardzo długi.

Nie chcę przedłuzać tej wypowiedzi, odniosę się jeszcze do niektórych rzeczy:
„katoliczki tęskniące za byciem porządaną” – mam wrażenie, że zjawisko występuje w pewnych kręgach w kulturze zachodniej. Oczywiście, niektóre elementy kościelnego przekazu mogą się do tego przyczyniać, ale są też inne okoliczności. Czy nie jest trochę tak, że dziewczyny wiążą się z chłopakami ze wspólnot na podstawie wspólnych przekonań, bez przyciągania fizycznego (i niestety vice versa)? Sama znam takie katolickie małżeństwa, w których chemia zdecydowanie była.

Osoby aseksualne jako wzory cnót nieosiągalnych dla reszty? nie mamy absolutnie żadnych badań, które pozwalałyby to stwierdzić – aseksualność nie wyklucza zresztą prowadzenia życia seksualnego.
Pytanie, co ma zrobić dziewczyna, która poślubiła aseksualnego mężczyznę, ma bardzo prostą odpowiedź – rozstać się, jeżeli taką podejmie decyzję, ponieważ jest to podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa.

I ostatnia rzecz, pozornie bez związku z tematem – małżonkowie nie muszą współżyć w noc poslubną. Żaden ksiądz nie będzie podsłuchiwał i zapisywał w notesie, że nie byli gotowi na podjęcie współżycia. To nie jest tak, że bez masturbacji i pieszczot przed slubem małżeństwo się nie uda. Problemem jest natomiast presja społeczna, która każe traktować seks jak egzamin (co zresztą nie dotyczy tyko katolików).

Chyba nie tylko seksuolodzy mogą się wypowiadać na ten temat? Powinny mówić przede wszystkim małżeństwa, znając sytuacje ze swojej praktyki. Kim jest autorka to widać w stopce. Pisze ona na podstawie zebranych relacji od małżeństw ze wspólnot, wpisów z forów o rodzinie/npr, materiałów które zbierała do swoich wcześniejszych wywiadów i artykułów – to nie są jednostkowe przypadki, takich opisów jest cała masa a jak dotąd głosy zauważające większy problem są masowo ignorowane w kościele, brak w ogóle dyskusji na ten temat. Głos małżeństw jest w kościele w ogóle nie słyszany w tych tematach.

Uwaga co do wspomnianego przez Panią współżycia małżeńskiego w dniu ślubu. Tak, nie trzeba współżyć w dniu ślubu, ale w ogóle nie na tym polega problem. Nie ma problemu z poznawaniem się i odkrywaniem po ślubie, tylko z tym, że relacja seksualna jest ważną częścią całego małżeństwa, a po ślubie nie ma już możliwości wycofania się. Pojawia się duży problem, kiedy odkrycie seksualności okazuje rozczarowaniem dla jednej lub drugiej strony, kiedy mąż/żona mają tak skrajnie różne potrzeby seksualne, albo któraś strona okazuje się aseksualna, że nie ma możliwości aby się spotkali „po środku”, a ta sfera staje się wtedy polem cierpienia dla którejś ze stron – i kościół nie ma żadnej odpowiedzi. Sprawdzenie wzajemnych potrzeb i pragnień seksualnych przed ślubem jest przecież nie dopuszczalne moralnie.

Ktoś może utkwić w nieszczęśliwym związku w który by w ogóle nie wszedł, widząc wcześniej że druga osoba ma nie odpowiadający temperament, potrzeby seksualne lub ich brak itd. Ale wejdzie w związek z którego już nie może się wycofać, a sfera seksualna będzie ciągle przedmiotem cierpienia i konfliktu. To jest realny problem i niestety całkowicie pominięty – na który autorka tu bardzo słusznie zwraca uwagę.

Oczywiście, wypowiedzieć może się każdy. Taki tytuł umieszczony pod zdjęciem autorki sugeruje jednak, że posiada ona kompetencje seksuologa – a nie jest to prawdą. Co do seksu w małżeństwie – mam złą nowinę. Człowiek zmienia się przez całe życie i upodobania również, nie mówiąc o wydarzeniach losowych, które mają na nas wpływ. Nie da się przetestować, czy małżeństwo będzie szczęśliwe. Jeżeli natomiast po ślubie ujawniają się zaburzenia, to jest to podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa.

Mówienie, że nie ma problemu, bo jest przecież stwierdzenie nieważności małżeństwa niczego nie załatwia, a w praktyce jest trochę kpiną, bo do czasu orzeczenia nieważności (u mnie w diecezji około 5 lat) nie ma możliwości ani znaleźć nowego partnera, ani rozwiązywać swoich problemów. Aseksualność często nie bywa przecież naturalną predyspozycją danej osoby, a częściej reakcją na traumy. Jest to kolejny raz, gdy praktyka rozmija się kompletnie z teologią, a teologia nie chce dać się zweryfikować i uznać własnego błędu.

Reakcją na traumy bywają również zaburzenia i uzależnienia – i one również stanowią podstawę do stwierdzenia nieważności. Chodzi o niemożność życia z drugim człowiekiem, nie o przyczynę samego stanu. Dlaczego uważasz, że w ciągu 5 lat nie można „ rozwiązać swojego problemu”? I jaki miałby być ten problem, którego nie można rozwiązać?Czas rozpatrywania sprawy jest zapewne rożny, w zależności od sytuacji, nie sądzę, żeby 5 lat było tutaj normą.

Dziękuję za ten artykuł. Tyle pytań ważnych dla mnie. Mimo że całe małżeństwo byliśmy zgodni z etyka katolicka.Mam coraz więcej wątpliwości. Zbieram owoce,które wcale nie budują więzi.”Karanie ” brakiem możliwości przyjmowania Eucharystii, osobo, które chcą dbać o małżeństwo,jego spoiwo,trwałość jakie daje erotyzm smuci mnie i martwi. Posłuszeństwo doktrynie ważniejsze niż relacja,miłość. Nie dziwi mnie,że coraz więcej osób ma wątpliwości,odchodzą z kościoła. Widzę katolicki purytanizm vs. światowy hedonizm. Dwie strony tego samego medalu. Obydwie szkodliwe

Dziękuję. Całkowicie się zgadzam z artykułem. Dodam od siebie że według papieża „Katecheza na temat seksualności w Kościele jest jeszcze w powijakach”, ale polscy biskupi wiedzą lepiej. Ideałem byłyby małżeństwa żyjące w czystości i celibatariusze. Negacja i tłumienie tej niezwykle ważnej sfery życiowej i jej energii odbija się czkawką w skandalach seksualnych wśród duchownych. Według statystyk ludzie uprawiają coraz mniej seksu, rodzi się coraz mniej dzieci. „Kościół niestety zawiódł, gdy przyszło mówić o Bożym planie udostępnienia małżonkom pełni erotycznej satysfakcji”.