rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Irlandia „wstaje z kolan”, zaś my „tkwimy w uniżonej pozie”? A jeśli to nie takie proste?

Prezydent Irlandii Mary McAleese dokonuje inspekcji sił zbrojnych, maj 2010. Fot. Irish Defence Forces

Nowa książka Marty Abramowicz skupia, niczym w szkiełkach kalejdoskopu, burzliwy portret katolicyzmu w Irlandii. I próbuje skonfrontować irlandzkie życie społeczne z polskim.

Z dużym zaciekawieniem oddałem się lekturze książki autorstwa Marty Abramowicz, zatytułowanej „Irlandia wstaje z kolan”. Moje zainteresowanie potęguje możliwość zestawienia obrazu Irlandii, którą sam poznałem, z żywiołowym reportażem autorki, który ukazał się na naszym rynku wydawniczym.

Żywa i pełna pasji

Na Zielonej Wyspie spędziłem pięć lat, począwszy od 2006 r., czyli szczytowego okresu napływu fali polskiej emigracji. Widziałem ją także podczas częstych późniejszych odwiedzin. Przez te lata mój punkt widzenia miał potrójny wymiar: pracy duszpasterskiej katolickiego kapłana z zakonu dominikanów; prowadzenia badań społecznych jako socjolog; oraz turystyki i odwiedzin znajomych.

Opowieść Marty Abramowicz o irlandzkości jest żywą, pełną pasji, zapisów rozmów, przywoływania wydarzeń i dyskusji – już historycznych, jak też komentarzy i ocen stanu codziennych spraw – panoramą świata społecznego tej celtyckiej krainy. Autorka koncentruje się na odmalowaniu katolickiego oblicza wyspiarskiej społeczności. Książka skupia, niczym w szkiełkach kalejdoskopu, burzliwy, częściowo ponury, a częściowo wielobarwny, portret katolicyzmu w Irlandii. W opinii autorki, religia katolicka odegrała kluczową rolę na irlandzkiej scenie społeczno-kulturowej w ostatnich sześciu–siedmiu dekadach.

Celem reporterskiej pracy pisarki nie jest jedynie stworzenie panoramy współczesnej irlandzkiej religijności. W swoich podstawowych założeniach „Irlandia wstaje z kolan” wskazuje na zamiar porównawczy, próbuje skonfrontować irlandzkie życie społeczne z polskim.

Abramowicz w swej książce precyzyjnie odzwierciedla scenerię sojuszu irlandzkiego państwa z irlandzkim katolicyzmem. Organizacja państwa była właściwie wzorcowym przykładem katolickiego państwa wyznaniowego

Marcin Lisak OP

Udostępnij tekst

Jak na wstępie podkreśla Abramowicz: „Napisałam tę książkę żebyśmy mogli się sobie lepiej przyjrzeć. Zobaczyć siebie, ale patrząc na kogoś innego. Na Irlandczyków, naszych braci i siostry w wierze, którzy poznali wszystkie mroczne tajemnice Kościoła. Na współtowarzyszy niedoli, którzy wiedzą, jak to jest, gdy trzeba klęczeć przed panem i plebanem. Na kraj, gdzie nauki biskupów znalazły się w prawie państwowym. Na naród, który powstał z kolan, podczas gdy my tkwimy w uniżonej pozie” (s. 7– 8).

Autorka wręcz dopomina się, aby moc literacka ukryta we frazach, które umieściła w książce, zadziałała jak katalizator, pomagający w przemianie polskich spraw. Czy zamierzenie to udało się zrealizować?

Z jednej strony tak, choć w Polsce po przemianach 1989 r. trudno dopatrzeć się aż tak mocnego wpływu Kościoła katolickiego jak w Irlandii, będącej przez kilka dekad po drugiej wojnie światowej państwem wyznaniowym.

Z drugiej strony, jeśli porównujemy klęczącą postawę obu krajów, to w Irlandii rzeczywiście silna była presja natury religijnej. W Polsce narracja o powstawaniu z kolan wiąże się raczej z polityką międzynarodową populistycznych i antydemokratycznych rządów, wykorzystujących kompromitujący dla Kościoła katolickiego „sojusz tronu z ołtarzem”, w latach 2015–2023.

Katolickie państwo wyznaniowe

Abramowicz w swej książce precyzyjnie odzwierciedla scenerię sojuszu irlandzkiego państwa z irlandzkim katolicyzmem. Organizacja państwa była właściwie wzorcowym przykładem katolickiego państwa wyznaniowego. Jeszcze w latach 70. XX w. w nabożeństwach co niedzielę uczestniczyło 9 na 10 Irlandczyków. Tak wysoki poziom praktyk jest określany w socjologii jako oczywistość kulturowa.

Uczestnictwo w Mszach św. było obciążone taką presją społeczną, że zaniedbanie spotykało się silnym ostracyzmem społecznym. Prawo zakazywało nie tylko aborcji, ale i antykoncepcji, rozwodów, intymnych stosunków homoseksualnych mężczyzn. A także wykonywania pracy zawodowej w sferze publicznej przez zamężne kobiety po to, aby oddały się wyłącznie domowemu życiu rodzinnemu. Po zawarciu małżeństwa kobiety traciły zatrudnienie w instytucjach państwowych. Nie była to tylko domena obyczajowości, ale kwestia porządku prawnego. Miały się odtąd zajmować realizacją swojego religijno-społecznego powołania do rodzenia kilku lub nawet kilkunastu dzieci i opieki nad nimi.

Odwilż przyszła dopiero w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Marta Abramowicz ilustruje swoją opowieść o emancypacji irlandzkich katoliczek i katolików historiami ikonicznych postaci kobiecych. Uwaga spoczywa przede wszystkim na prezydentkach Republiki Irlandii – prawniczkach Mary Robinson (1990–1997) i, pochodzącej z Belfastu, Mary McAleese (1997–2011).

Obie panie prezydentki przyczyniły się do wprowadzenia antydyskryminacyjnego prawa. Przejmująca relacja dotyczy mamy prezydentki McAleese, która w rodzinnym Belfaście doświadczyła buty katolickiego duchownego: „Rodzice przestrzegali wszystkich przykazań kościelnych, matka codziennie chodziła na mszę. Tamtejszy Kościół był co najmniej tak samo opresyjny jak ten po drugiej stronie granicy. Kiedy jej matka w wieku 39 lat po 11 ciążach, żeby ratować swoje życie, musiała usunąć macicę, lekarz rodzinny wiedział, że musi wysłać ją do protestanckiego ginekologa. Gdy wróciła ze szpitala, do domu przyszedł wściekły ksiądz, który zażądał wyjaśnień, dlaczego operacja została przeprowadzona bez jego zgody. Kobiecie, która była w wieku rozrodczym, nie wolno było podejmować takich decyzji samodzielnie, jej łono należało przecież do Kościoła” (s. 214).

Éamon de Valera i abp John McQuaid

Od przyjęcia irlandzkiej konstytucji przed drugą wojną światową (1937 r.) religia katolicka zyskuje specjalny status. Dominująca rola Kościoła katolickiego wyraża się w narzuceniu „moralnego monopolu”, jak wskazuje irlandzki socjolog, Tom Inglis, jeden z rozmówców Abramowicz.

Młodych Irlandczyków, którzy – zdaniem funkcjonariuszy publicznych i kościelnych – zagrożeni byli demoralizacją wysyłano do szkół branżowych, domów wychowawczych oraz innych instytucji o charakterze poprawczym. Wszystko działo się pod presją religijno-kulturową niemalże całej wyspiarskiej społeczności. Kobiety z nieślubnymi dziećmi, także te, które jeszcze nie urodziły, zsyłano, pod wpływem ogromnego nacisku społecznego i panujących obyczajów, do swoistych ośrodków poprawczych. Najczęściej są to słynne pralnie magdalenek, prowadzone przez katolickie zakonnice.

Nieślubne dzieci oddzielano od matek już jako noworodki, kierując je do sierocińców bądź do adopcji. Potomstwo pozamałżeńskie było legalnie szykanowane także przez pozbawienie prawa do dziedziczenia.

Autorka wręcz dopomina się, aby moc literacka ukryta we frazach, które umieściła w książce, zadziałała jak katalizator, pomagający w przemianie polskich spraw

Marcin Lisak OP

Udostępnij tekst

Abramowicz przedstawia historie kilku osób, które na własnej skórze doświadczyły opresji ze strony irlandzkiego katolickiego państwa wyznaniowego z okresu kilku dekad około połowy XX w. Dzięki wypowiedziom rozmówców oraz odniesieniu do zastanych wywiadów i reportaży możemy niemalże dotknąć dramatycznych opowieści, których śledzenie budzi dreszcze przerażenia.

Warto jednak podkreślić, że opisana przemoc psychologiczna i ostracyzm społeczny to nie tylko efekty bigoterii mieszkańców Irlandii. Obok behawioralnych aspektów związanych za traumatycznymi wydarzeniami trzeba zwrócić uwagę na uwarunkowania społeczne, co autorka nieco pomija. Rodzące się w drugiej i trzeciej dekadzie ubiegłego stulecia państwo irlandzkie doświadczało trudności instytucjonalnych oraz deficytu organizacyjnego. Stąd zarówno na poziomie prawodawstwa, jak i w tworzeniu instytucji opieki społecznej, edukacji, samorządności rządzący w znacznej mierze czerpali z zasobów Kościoła katolickiego.

Jednocześnie reguły prawne i obyczaje w rodzącej się Republice Irlandii miały jako jeden z zasadniczych celów odciąć się od czasów kolonialnych i od wszelkich związków z dawnym okupantem, czyli monarchią brytyjską. Éamon de Valera, ojciec irlandzkiej państwowości, prowadził działania polityczne, w uzgodnieniu – z trafnie opisanym przez Abramowicz – zachowawczym, pruderyjnym i mizoginistycznym arcybiskupem Dublina John’em McQuaidem.

Przywódca Irlandii czynił to jednak nie tylko jako dewocyjnie oddany syn Kościoła, ale także z powodu konieczności poszukiwania środków operacyjnych dla kształtowania państwa: szkół, sierocińców, domów wychowawczych, ośrodków socjalnych i kulturalnych, szpitalnictwa. Do dziś szkolnictwo niższych poziomów prowadzone jest w Irlandii przez katolickie parafie, do których należy większość szkół podstawowych. A dopiero w ostatnich latach zniesiono preferencję wyznaniową (świadectwo chrzcielne i rekomendacje parafialne) w procedurze rekrutacji.

Zbrodnie seksualne i sprawa bp. Casey’a

Bardzo istotnym i świetnie udokumentowanym wymiarem książki „Irlandia wstaje z kolan” są kwestie związane z wykorzystywaniem seksualnym oraz innymi formami przemocy wobec małoletnich, dokonywanych w katolickich instytucjach lub przez funkcjonariuszy kościelnych. Skandale spowodowane przestępstwami wobec dzieci i młodzieży oraz próbami ich ukrywania i mataczenia przez hierarchię kościelną doprowadziły do dewastacji autorytetu Kościoła katolickiego.

Abramowicz powołuje się na zasadnicze tezy raportów, przygotowywanych na zarządzenie władz publicznych, przez sędziów oraz innych specjalistów spoza Kościoła (s. 138– 156). Należą do nich raport Ryana i raport Murphy (oba z 2009 r.), oraz najpóźniejszy raport z diecezji Cloyne (2011 r.).

Warto też zauważyć, że pominięte zostały przez autorkę: raport z diecezji Ferns oraz sprawy nieprawidłowości związanych z misją ks. Seana Brady’ego – późniejszego arcybiskupa Armagh, prymasa całej Irlandii (1996–2014), a także ostatniego kardynała mianowanego spośród biskupów posługujących w Éire, który jako młody prawnik kościelny uczestniczył w nietransparentnych i bezskutecznych procesach kościelnych wobec drapieżcy i przestępcy seksualnego Brendana Smytha z zakonu norbertanów.

Pedofila ks. Smytha władze kościelne nie potrafiły skutecznie skazać na początku lat 70. XX w., a tym samym zapobiec jego dalszym kilkuset (sic!) gwałtom na dzieciach. Przestępca został osadzony w więzieniu dopiero w roku 1994.

Książka Abramowicz obnaża także uwikłanie Watykanu w przypadki wykorzystania seksualnego nieletnich w Kościele w Irlandii. Dotyczy to braku adekwatnych reakcji jeszcze w końcowych latach wieku XX. W świetle raportu z diecezji Cloyne duże wątpliwości budzi ochronne podejście Stolicy Apostolskiej za czasów pontyfikatu Jana Pawła II, zarówno do duchownych sprawców przestępstw wobec małoletnich, jak i do biskupów chroniących przestępców seksualnych, przy pominięciu troski o ofiary. Spotkało się to z bardzo surową krytyką irlandzkiego premiera, Enda Kenny’ego (s. 159). Dalszych analiz wymaga choćby cyniczna postawa kard. Sodano, wyrażająca się w naciskach na prezydentkę Mary McAleese podczas jej odwiedzin Watykanu w 2003 r. (s. 216).

W kontekście przeciwdziałania zagrożeniu pedofilią autorka książki odwołuje się do badań irlandzkiej psycholożki Marie Keenan, która pisze: „Przemoc seksualna powstaje ze splotu czterech czynników: bycia na pozycji władzy, złości i frustracji, problemów z seksualnością oraz samotności, czyli niezaspokojonej potrzeby więzi i intymności. System Kościoła katolickiego potęguje wszystkie cztery. Po pierwsze zapewnia władzę nad ludźmi, po drugie wymaga absolutnej podległości przełożonym, co rodzi złość i frustrację, po trzecie ma obsesję czystości, co wywołuje problemy z seksualnością, a po czwarte odcina od głębokich więzi z ludźmi” (s. 179–180).

Szkoda tylko, że w dalszym wywodzie przywołany jest upraszczający komentarz Keenan, sprowadzający się do konstatacji, że wszystkim duchownym zagrażają opisane czynniki systemowe, rzekomo nierozłącznie wpisane w strukturę Kościoła katolickiego. „Nie ma ludzi potworów, jest potworny system, skazujący podległe mu jednostki na samotność i bezsilność. Póki ten system się nie zmieni, przemoc będzie trwała” (s. 181) – rekapituluje Abramowicz, choć moim zdaniem jest to wyraz redukcjonizmu i nieuprawniona ekstrapolacja.

Tendencje sekularyzacyjne w Polsce, świadczące m.in. o emigracji moralności ze sfery religijnej, są, podobnie jak w Irlandii, powodowane załamaniem reputacji instytucjonalnego Kościoła katolickiego

Marcin Lisak OP

Udostępnij tekst

Obok przestępstw i skandalicznego ukrywania sprawców oraz bezceremonialnego odrzucenia ich ofiar, do upadku reputacji Kościoła katolickiego przyczyniły się skandale obyczajowe. Najsłynniejszą case był upadek gwiazdora episkopatu, ks. Eamonn’a Casey’a. Bardzo popularny biskup Galway, a wcześniej Kerry, celebryta medialny, prezentujący wysokie oczekiwania względem moralności wiernych, w tym zwłaszcza spraw dotyczących seksualności, został obnażony jako hipokryta.

W 1992 r. czołowy irlandzki dziennik opublikował wypowiedź kochanki bp. Casey’a, amerykańskiej rozwódki, która skarżyła się, że irlandzki duchowny przestał łożyć środki finansowe na utrzymanie ich wspólnego osiemnastoletniego syna i wzbraniał się przed oficjalnym uznaniem swojego ojcostwa.

Historia bp. Casey’a jest słusznie wskazana jako przełomowe wydarzenie, które rozpoczęło reakcję łańcuchową prowadząca do zapaści moralnego autorytetu irlandzkiego katolicyzmu (s. 128). Choć warto zaznaczyć, że Abramowicz mija się z prawdą, powołując się na relacje prasowe z lat 90., które niesłusznie przypisywały bp. Casey’owi, że przez szereg lat opłacał nieformalne alimenty z kasy diecezjalnej.

Po ujawnieniu skandali i obnażeniu hipokryzji katolickich duchownych Kościół szybko utracił wpływy, co przyspieszyło na Zielonej Wyspie proces „powstawania z kolan”.

Wzrost poczucia bezpieczeństwa

Choć Marta Abramowicz zajmuje się głównie behawioralnym opisem przemiany i w barwny sposób przywołuje misje działaczek na rzecz kobiet – kontrabandę środków antykoncepcyjnych z Belfastu, kampanie na rzecz zdrowia prokreacyjnego kobiet – to jednak marginalizuje znaczenie społeczne katolicyzmu oraz przemiany systemowe. Mam tu na myśli: rozwój społeczny, rozkwit edukacji, przystąpienie Irlandii w 1973 r. do wspólnot europejskich – co przyniosło m.in. powrót kobiet na rynek pracy – kontakty biznesowe z emigracją irlandzką w USA oraz związane z tym inwestycje zagraniczne, odwrócenie kierunków migracyjnych (Irlandia była w XIX i do lat 90. XX w. jedynym europejskim krajem z ujemnym bilansem migracyjnym) doprowadziły do ekonomicznego boom-u na przełomie XX i XXI wieku, nazwanego „skokiem irlandzkiego tygrysa”.

To właśnie te wskazane przemiany systemowe przełożyły się na przemianę sfery prawno-obyczajowej. Na początku ostatniej dekady XX w. wprowadzono dekryminalizację homoseksualizmu, rozwody, a w pierwszej dekadzie XXI w. stopniowo łagodzono zakaz aborcji, w drugiej dekadzie zalegalizowano związki partnerskie, małżeństwa jednopłciowe, zaś w 2018 r. zalegalizowano aborcję.

W podsumowaniu Marta Abramowicz trafnie odwołuje się do wyników irlandzkiego spisu powszechnego z 2022 r., które wskazują, że 69 proc. mieszkańców Zielonej Wyspy to katolicy. „Tylko że większość z nich to nie są tacy katolicy, jakich chce Kościół” – tłumaczy Tom Inglis.

I dodaje: „To ludzie, którzy wymknęli się spod kontroli i stworzyli własną wersję religii. Postrzegają się jako wierzący, ale nie zadręczają dogmatami, piekłem, ortodoksyjnym przestrzeganiem nauk magisterium. Nie martwią się o swoje zbawienie, bo ono nie jest już ich ostatecznym celem. Kościół ma dla nich inne znaczenie. Są w nim, żeby czuć przynależność do wspólnoty i tworzyć więzi. Nazywani są kulturowymi katolikami. Chrzest, komunia i ślub kościelny to dla nich okazje do celebracji, spotkań rodzinnych i zakorzenienia w tradycji. Religia dostarcza im gotowych odpowiedzi na trudne pytania, na przykład, gdzie po śmierci poszedł dziadek. I nie czują się już zmuszeni, by używać jej jako broni przeciw bliźnim. Kulturowi katolicy nie mają więc problemu, żeby zagłosować za prawem do aborcji i za małżeństwami dla osób LGBT, nawet jeśli nie są całkowicie przekonani do tych rozwiązań” (s. 222).

Wyniki ostatniego polskiego spisu powszechnego są podobne. Jedynie 70 proc. mieszkańców kraju deklaruje przynależność do katolicyzmu. Z kolei wyniki wyborów z października 2023 r. wskazują, że polscy katolicy nie mają problemu, żeby zagłosować za: liberalizacją prawa aborcyjnego, związkami partnerskimi, publicznym finansowaniem zapłodnienia in vitro, czy usankcjonowaniem wyprowadzenia lekcji religii ze szkół publicznych.

Wesprzyj Więź

Wydaje mi się jednak, że głównym motorem zmiany społecznej jest w naszym wypadku protest przeciw pogardliwym i protekcjonalnym rządom autokratów, którzy przez szereg lat cieszyli się mocnym wsparciem funkcjonariuszy kościelnych.

Wskazane tendencje sekularyzacyjne, świadczące m.in. o emigracji moralności ze sfery religijnej, są, podobnie jak w Irlandii, powodowane załamaniem reputacji instytucjonalnego Kościoła katolickiego. Jednak, w moim przekonaniu, przede wszystkim opierają się one na poprawie statusu społeczno-ekonomicznego, powodującego wzrost poczucia bezpieczeństwa socjalnego i egzystencjalnego.

Przeczytaj też: Kościół stracił więcej niż Pan Bóg. Czy Polacy pójdą w ślady Irlandczyków?

Podziel się

2
2
Wiadomość

Poprawa statusu spoleczno-ekonomicznego a z tym zwiazany wzrost poczucia bezpieczenstwa socjalnego na pewno maja konkretny wplyw na rozwoj sekularyzacji. Mimo tego nie przesadzalbym z ich podkreslaniem. Rownoczesnie do odplywu ludzi z Kosciola rosnie liczba Kol Gospodyn Wiejskich czy zastepow Ochotniczych Strazy Pozarnych. To teraz tam ludzie znajduja wspolnote, swiadomosc czynienia dobra czy poczucie sensu wykonywanych projektow. Gdyby status spoleczny byl tak decydujacy, to i tam brakowaloby czlonkow.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystkie komentarze ludzi KK są naznaczone żalem za utraconą władzą nad owieczkami, które nagle przejrzały na oczy, i szukaniem winnych zmian wszędzie, tylko nie w Kościele. Takie stronnicze rozumienie zmian występuje ZAWSZE, mimo zaklinania autorów, jak bardzo są obiektywni.

Te słowa proszę przesłać do biskupów a nie do świeckich, którzy chcą ( spora część) zmian i to szybkich w episkopacie bo ten , który jest przyczynił sie do ogromnego spadku zaufania do biskupów, póki pewni … biskupi nie odejdą to będzie jeszcze gorzej.

Stosunek Autorki do Kościoła jest taki, że analizować jej oceny to tak, jakby posła Grzegorza Brauna pytać o państwo Izrael. Afiszowała się w obronie sztuki “Klątwa” w Teatrze Powszechnym w Warszawie (seks z figurą Jana Pawła II, podcieranie się krzyżem i zbiórka pieniędzy na zamordowanie Jarosława Kaczyńskiego to niektóre sceny ze spektaklu). Już tu pisałem kiedyś o rzetelności Marty Abramowicz. W książce “Zakonnice odchodzą po cichu” przemilczała bunt betanek w Kazimierzu Dolnym, bo nie pasowało jej to do tezy. Na zakończenie książki jest paskudna rozmowa z kilkoma dominikanami, którzy anonimowo pastwią się nad zgromadzeniami żeńskimi, co po wydaniu się sprawy Pawła M. wyglądałoby jeszcze bardziej odrażająco, gdyby nie to, że “o niczym nie wiedzieli” (ale w nadużyciach w zakonach żeńskich byli świetnie zorientowani). Zastanawia mnie, czy wśród nich nie było Autora. Co do treści książki, przypomina mi fragment “Syzyfowych prac” Żeromskiego, gdy nauczyciel w rosyjskim gimnazjum w Kielcach opowiada o truchełkach dzieci odnalezionych w żeńskich klasztorach katolickich. Budujcie dalej mosty z wrogami Kościoła …

Czytał Pan całą książkę ? Jak miło…Teraz Pan jeszcze “Ciałko” przeczyta. Kiedyś dziwiłam się laicyzacji Hiszpanii… Ja- miła, grzeczna, posłuszna, wierząca dziewczynka z babki-prababki praktykująca katoliczka… Dziś jestem wśród 6,6 mln osób, które wg spisu powszechnego nie są już katolikami… Wśród nich jest moje rodzeństwo, bratowa, kilku kuzynów i członków ich rodzin, starowinka ciocio-babcia, matka (ją to sama wpisałam jako nie-katoliczkę, ale i tak, od nagłośnienia tych afer pedofilskich i efebofilskich z udziałem katolickich księży i purpuratów, oraz po lekturze “Sodomy” nie jest w stanie chodzić osobiście do kościoła). My, według Pana, pana wrogowie. Kiedyś byłam naiwna. Dziś doceniam, że mieliśmy w Polsce socjalizm. W przeciwnym razie wasz instytucjonalny Kościół zrobiłby nam, kobietom, piekło nieporównywalnie okrutniejsze niż to, które zafundował Irlandkom i Hiszpankom. Dorzucam “Suche gałązki” Marty Barrio.

Święte słowa. U nas przynajmniej po wojnie Kościół się oficjalnie nie panoszył, dlatego zdecydowanie łatwiej jest nam, Polakom, uznać ostatnie trzydziestolecie za tymczasową aberrację i po prostu wyruszyć (mam nadzieję) ku normalności… Ja też w spisie powszechnym odmówiłam określenia przynależności wyznaniowej, stwierdzając, że naprawdę już wystarczy. Pozdrawiam

Może i w wielu wypadkach byłaby. Niestety, tryb apostazji przyjęty przez polski Episkopat jest w odczuciu wielu odchodzących co najmniej upokarzający, ponieważ ustawia człowieka w roli petenta, który jest zmuszony zachować się tak, jakby czegoś jeszcze od tego Kościoła chciał i jakby formalne stwierdzenie stanu faktycznego przez tę instytucję odgrywało dla niego jakąś rolę (nie mówiąc już o tym, że można trafić na “personel naziemny”, rzucający kłody pod nogi i dopuszczający się niestosownych komentarzy o charakterze manipulacyjnym – szkoda czasu, energii i nerwów, skoro można wyjść po angielsku ;-)); dla porównania – we Włoszech wystarczy wysłać pismo z kopią dowodu osobistego. Poza tym wolałabym, żeby to osoby identyfikujące się z konkretnymi kościołami i związkami wyznaniowymi dbały o pozostawienie jakiegoś śladu formalnej przynależności, np. poprzez odpis podatkowy oraz wyrażenie na piśmie prośby o/zgody na katechizację dzieci bądź własną (a nie ci, którzy nie są tym zainteresowani).

I bardzo dobrze, Konstytucja RP gwarantuje nam wszystkim wolność sumienia i wyznania.

“Dziś doceniam, że mieliśmy w Polsce socjalizm”… Piękne zdanie, przemilczające jak się socjalizm w Polsce pojawił i jak w socjalizmie żyło się (i umierało) Polakom. I nie, nie warto pisać o edukacji (przed wojną też była za darmo) czy odbudowie kraju (gdyby wrócił rząd z Londynu to by jej zakazał???) i tym podobnych sprawach, bo kryje się za tym założenie, że przy niekomunistycznym rządzie wszystko stałoby w miejscu, a czas by nie płynął. Wydaje mi się, że właśnie w PRL sekularyzacja była niejako społecznie zamrożona, pomimo takiego, a nie innego ustroju, a bez komunistów procesy sekularyzacyjne zachodziłyby w Polsce szybciej. Dlatego, że każde społeczeństwo rozwija się w nieco innych okolicznościach. Hiszpanie nie stracili własnego państwa, a Irlandczycy nie mieli aż trzech różnowierczych zaborców – to wszystko nie pozostaje bez znaczenia. Wystarczy zresztą spojrzeć na to, kiedy kobiety otrzymały prawo głosu – w Polsce natychmiast po odzyskaniu suwerenności, a w Irlandii wcale nie, bo dopiero po paru latach. Hiszpania to 1931 r. To także świadczy o pewnych różnicach w roli kobiet w tych społeczeństwach. Poza tym, skoro analiza, to czemu z pominięciem Portugalii, Włoch czy Francji? Spodziewam się, że okazałoby się, że nie da się wszystkiego wytłumaczyć wyznaniem.
Przy okazji dziwię się, że autor artykułu, duchowny, nie wie, że nie ma czegoś takiego jak religia katolicka. Nie chodził na katechezę? Religią jest chrześcijaństwo, nie jego poszczególne wyznania/denominacje.

Chłopom i chłopkom z rodzin chłopów pańszczyźnianych, niestety (dla demokracji) , w socjaliźmie dużo, dużo lepiej. Ich dzieci zyskały szansę najpierw na buty, potem naukę (na ogół w darmowych internatach), nawet studia. Mieszkania i stabilną pracę i życie w miarę bezpieczne. Te dzieci jeszcze żyją. Ich dzieci zyskały z kolei na przemianach demokratycznych i także – drapieżnym kapitaliźmie. Te , które zostały na wsi, na ogół były chłopo-robotnikami: z sukcesem rozwijały gospodarstwa po rodzicach (z hektarów z rozparcelowanych majątków ziemiańskich i kościelnych). Jeśli się nie zapili (to było jeszcze alkoholowe pokolenie) – odnieśli sukces. Zresztą Kościołowi Rzymskokatolickiemu od pewnego momentu także żyło się ciepło i dostatnio. Przed II wojną światową to był triumfalizm, na każdym możliwym polu. Podtrzymuję swoje stanowisko. Polsce daleko było do Francji. Bliżej do Hiszpanii właśnie. Dalszą analizę zostawiam innym. Nie jestem z zawodu analityczką, ani nawet historyczką czy socjolożką.

@ Piotr Ciompa: Popelnia Pan konkretny blad myslowy. Niechetne nastawienie do pewnego tematu nie przekresla obiektywnych ustalen. Gdziezby dzisiaj byl Kosciol w Polsce bez filmow Braci Sekielskich? Kto by w KEP-ie ruszyl do dzisiaj palcem w obronie Pokrzywdzonych? Prosze mi podac choc jednego Sprawiedliwego.

Hmm, ciekawe, mieszkam w Irlandii 16 lat, moje dzieci przed lekcjami mają codzienną modlitwę, chodzą do katolickiej szkoly. Usuwanie religii w polskich szkołach jest zatem przyspieszonym zabiegiem… Co do księży znam osobiście 4- ludzie odpowiedni na swoim stanowisku, pełni wiary.
Gdy przyjechałam ostatnio do Polski na pogrzebie mówiło się o pieniądzach … Nie słyszałam za to nic o Jezusie…

Asia,a może to, że księża są pełni wiary,a rodzice z wyboru posyłają dzieci do szkół katolickich jest właśnie następstwem sekularyzacj? Być księdzem w niechętnym otoczeniu oznacza albo stać się wrogim wobec ludzi,albo świadkiem wiary. Jeśli tak by miało być w Polsce,to niech się sekularyzuje.

David G. Stewart w swej pracy “The End of Growth? Fading Prospects for Latter-day Saint Expansion” wskazuje indeks HDI jako dobry wyznacznik sekularyzacji danego społeczeństwa. Oczywiście, to nie do końca tak działa, vide sytuacja Arabii Saudyjskiej albo w Malezji, ale daje pewne pojęcie z czym wiąże się sekularyzacja. A jeżeli wierzyć HDI, są to długość życia (czyli jakość opieki medycznej i stan środowiska), wykształcenie i dochód per capita. Z tego względu nie przeceniałbym znaczenia rozwoju gospodarczego, który jakkolwiek ważny, sam w sobie nie prowokuje sekularyzacji – do tego trzeba także edukacji i sprawnej służby zdrowia. Ciekawe byłoby sprawdzić, jak w Irlandii rozwijała się opieka medyczna i edukacja przez te wszystkie lata od odzyskania niepodległości.