Jesień 2024, nr 3

Zamów

Eros, agape i seks

Dariusz Piórkowski SJ. Fot. Aleteia.pl

Stawianie pytań o to, jak powinna dzisiaj wyglądać etyka seksualna, to dalszy ciąg wysiłku, który zapoczątkował Benedykt XVI. To on przesunął zwrotnice toru, po którym podążał przez wieki Kościół, dowartościowując miłość jako eros.

Kolejny głos w dyskusji zainicjowanej przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”. Wcześniejsze głosy przeczytacie tutaj.

Z dużym zainteresowaniem śledzę dyskusję zapoczątkowaną parę tygodni temu przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej”. Przeczytałem też kolejne głosy Małgorzaty i Tomasza Terlikowskich, Agaty Rujner, Krzysztofa Krajewskiego-Siudy oraz najnowszy artykuł Moniki Chomątowskiej. Podzielam ich pytania i próby znalezienia odpowiedzi. Zainspirowany tymi publikacjami, chciałbym dołożyć własną cegiełkę do tych poszukiwań.

Dopiero co wróciłem z tygodniowych rekolekcji dla małżeństw z dziećmi, których tematem była po prostu miłość. Skupiliśmy się na wybranych tekstach z Pisma Świętego, ale niewątpliwie istotnym punktem odniesienia była dla nas pierwsza część przełomowej, moim zdaniem, encykliki Benedykta XVI „Deus caritas est”. Myślę, że właśnie ten dokument ponownie otwiera drogę do gruntownego przemyślenia także etyki seksualnej i podejścia do małżeństwa w Kościele.

Eros zniesławiony, eros dowartościowany

Najkrócej rzecz ujmując, zmarły przed kilkoma miesiącami papież dowartościowuje w niej sponiewierany zarówno w społeczeństwie, jak i w dużej mierze w Kościołach, eros – miłość ludzką, którą wychwalają już starożytni. Benedykt XVI pokazuje, że miłość jest jednym procesem, w którym występują dwie fazy. Eros to pragnienie, chęć zjednoczenia, która predysponuje nas do przyjmowania. Agape zaś to miłość poświęcająca się, dająca, której nie sposób przyjąć, gdybyśmy nie posiadali erosa.

Benedykt XVI występuje przeciwko szeroko rozpowszechnionemu w świecie chrześcijańskim przeciwstawianiu erosa i agape. Co więcej, jako pierwszy z papieży przypisuje eros Bogu

Dariusz Piórkowski SJ

Udostępnij tekst

Pisząc w taki sposób, papież występuje przeciwko szeroko rozpowszechnionemu w świecie chrześcijańskim przeciwstawianiu erosa i agape. Co więcej, jako pierwszy z papieży współczesnych przypisuje eros Bogu. „Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jednak jest równocześnie także agape” (DCE 9).

Do powiększenia rozdarcia wewnątrz miłości mocno przyczyniło się wybitne skądinąd dzieło szwedzkiego biskupa luterańskiego Andersa Nygrena, żyjącego w XX wieku pt. „Eros i agape”, w którym starał się on udowodnić, że wielu świętych, w tym św. Augustyn, a potem św. Tomasz z Akwinu, popełnili błąd, wprowadzając pogańskiego erosa do chrześcijaństwa i w ten sposób „zatruli” miłość chrześcijańską. Nygren uznał bowiem, że eros z natury jest egoistyczny, pożądliwy i zawłaszczający, natomiast agape jest w pełni bezinteresowna, nie szuka swego – jak przecież o tym pisze św. Paweł. I dlatego nie da się ich pogodzić ze sobą.

Zdaniem Nygrena w erosie „punktem wyjścia są ludzkie potrzeby, celem – ich zaspokojenie”. I uważa to pragnienie człowieka za sprzeczne z miłością prawdziwie chrześcijańską. Podobnie myślał też wybitny teolog Karl Barth. Josef Pieper, analizując w swojej książce „O miłości” poglądy Nygrena, stawia słuszne pytanie, „czy to zniesławienie erosa, które z całą ostrością podkreśla się jako jedynie chrześcijańskie i które głęboko przeniknęło do powszechnej świadomości, i to nie tylko chrześcijańskiej, nie przyczyniło się do drastycznego obecnie zniesławienia chrześcijaństwa”. Śmiem twierdzić, że bardzo się przyczyniło.

Eros zredukowany do seksu

Z kolei Kard. Raniero Cantalamessa w książce „Eros i agape” pisze, że „nieszczęściem miłości jest zgubne rozdzielenie obecne nie tylko w świecie zsekularyzowanym, lecz także wśród wierzących, zwłaszcza u osób konsekrowanych […]. W świecie znajdujemy erosa bez agape, a wśród wierzących często spotykamy agape bez erosa”.

Cantalamessa twierdzi, że wierzącym grozi angelizm, czyli postrzeganie siebie jako anioła i przeżywanie miłości religijnej tak, jakby była ona „duszą bez ciała”. Wtedy mamy do czynienia z miłością zimną – pozbawioną żaru i uczuć, pasji i namiętności.

W pewnej żeńskiej wspólnocie zakonnej prowadziłem rekolekcje we współpracy z dwiema siostrami zakonnymi. Rychło zauważyliśmy, że siostry stały się ofiarami formacji zakonnej, w której całkowicie lekceważono ich uczucia, seksualność postrzegano jako wroga, ich własne pragnienia nie miały prawa istnieć, a sposobem na sublimację potrzeb i udowadnianie siostrom, że są aniołami, a nie kobietami z krwi i kości, miała być wręcz nieustanna… praca i modlitwa. Odzywającego się erosa należało zamodlić i zapracować na śmierć. Tyle że tego się nie da zrobić…

Skutkiem tej iluzji były choroby autoimmunologiczne, nowotwory, nerwice i depresje wielu sióstr, których skala w tym zgromadzeniu nas poraziła. Paradoks polega na tym, że to właśnie zredukowanie erosa do seksu powoduje wypieranie wszelkich ludzkich potrzeb i uczuć.

A przecież, jak słusznie zauważa Philip Sheldrake w książce „Pragnienia”, „seksualność to także ogromna sfera uczuć i emocji kierujących nas ku innym. Dotyczy to każdej relacji z drugim człowiekiem, nie wyłączając osób żyjących samotnie. Można powiedzieć, że to właśnie seksualność pozwala nam wszystkim wyrażać takie emocje jak czułość, bliskość i współczucie, a także ogólną otwartość na dotyk”.

Eros wyparty, eros sakralizowany

Monika Chomątowska pyta, skąd w Kościele taki lęk przed uwzględnieniem pełni odkryć nauk przyrodniczych w odniesieniu do przykazania „Nie cudzołóż”. Sądzę, że jednym z ważnych powodów tego stanu jest wielowiekowy, podskórny rozdział agape od erosa. To tutaj możemy odnaleźć jedną z przyczyn nieufności, a nawet wrogości do psychologii, neurobiologii czy innych nauk, które rzekomo miałyby zniszczyć wiarę i katolicką etykę seksualną.

To właśnie psychologia – która obecnie, nawet czasem do przesady, przedstawia konkretnie, na czym polega zdrowa miłość do samego siebie – nadrabia ogromne zaniedbania, które poczyniliśmy przez wieki w Kościele. I nie mam tu na myśli bezkrytycznego podejścia do wszystkiego, co proponuje psychologia. Wszystko wymaga rozeznania.

Zredukowanie erosa do seksu powoduje wypieranie wszelkich ludzkich potrzeb i uczuć

Dariusz Piórkowski SJ

Udostępnij tekst

Trudno jednak odrzucać fakt, że w ramach miłości samego siebie konieczne, a nie opcjonalne, jest zaspokojenie wielu cielesnych i psychicznych potrzeb, a ich lekceważenie tak naprawdę będzie działaniem przeciwko Stwórcy, który przecież tak właśnie stworzył człowieka. Nie mam wątpliwości, że to wypaczone podejście do erosa i miłości samego siebie przeniknęło także do świadomości wielu katolików, a także przez lata kształtowało etykę seksualną. Wielu katolickich kaznodziejów świadomie lub nieświadomie głosiło i głosi z ambon miłość podzieloną na dwie części i wewnętrznie skonfliktowaną. A szerzej: jesteśmy my i zły świat poza nami.

Co więcej, w niektórych kręgach do dzisiaj pojawiający się lęk przed psychologią jest lękiem przed wypuszczeniem erosa z więzienia represji i wyparcia. Zamiast tego eros wyparty podawany jest sakralizacji, czego przerażające przykłady docierają do nas w ostatnich latach w odkrywanych co rusz wypaczeniach i nadużyciach seksualnych pośród różnych wspólnot religijnych. Skoro nie można nawet odczuwać impulsów seksualnych, „uświęćmy je” i nadajmy miano „oczyszczających doświadczeń”, których pragnie Bóg, a wtedy wszystko jest już dozwolone. Zwykle radykalne odrzucenie psychologii idzie w parze z wzrastającą „sakralizacją” i perwersją wypartych potrzeb seksualnych i pragnienia bliskości.

Nieuleczalnie uwikłani w seksualność

To właśnie uwzględnienie odkryć naukowych sprawia, że dzisiaj dochodzimy do wniosku, iż kształtowanie charakteru i panowania nad seksualnością nie jest tylko kwestią silnej woli i dotyku czarodziejskiej różdżki. Ronald Rolheiser OMI w książce „Sacred Fire” słusznie i mądrze zauważa, że „jesteśmy silnie, nieuleczalnie i cudownie uwikłani w seksualność. Ten stan rzeczy jest częścią spisku Boga i natury”.

Rolheiser trafnie zauważa: „Natura jest w tym względzie niemal okrutna, zwłaszcza dla młodych. Sączy w młode ciała potężne hormony, nim młodzi ludzie osiągną dojrzałość emocjonalną i intelektualną, która pozwoli im właściwie zrozumieć i twórczo ukierunkować tę energię. Okrucieństwem lub anomalią natury jest to, że daje nam dorosłe ciała, nim dojrzejemy emocjonalnie i umysłowo”.

Jeśli duchownymi czy rodzicami będzie kierować lęk przed szczególną grzeszną seksualnością i zabraknie im zwykłej wiedzy, że człowiek dojrzewa powoli i nie bez zakrętów, mamy gotową receptę na budzenie w wychowankach poczucia winy i religijny moralizm. Młody człowiek często zmaga się z masturbacją, a młodzi wchodzą we współżycie przedmałżeńskie, nie dlatego, że są rozpasani, nieczyści i wyuzdani, tylko dlatego, że jeszcze nie potrafią zapanować nad tym, co się w nich dzieje.

Co więcej, dzisiaj spotykamy mężczyzn i kobiety, które zmagają się z autoerotyzmem i szukają rozładowania napięć pomimo tego, że żyją w szczęśliwym małżeństwie i dobrze przeżywają swoją intymność ze współmałżonkiem. Właśnie nauki przyrodnicze pokazują również, że wiele problemów związanych z seksualnością ma związek nie tyle z przeżywaniem celibatu, ile raczej z innego rodzaju deficytami i stopniowym osiąganiem dojrzałości.

Nie dla rozkoszy?

Benedykt XVI pisze, iż „dzisiaj nierzadko zarzuca się chrześcijaństwu, że w przeszłości było przeciwnikiem cielesności; faktycznie, tendencje w tym sensie zawsze były”. Te słowa to dosyć ostrożne przyznanie się do, moim zdaniem, znacznie głębiej sięgających i długotrwałych wypaczeń.

Jednym ze skutków rozdzielania erosa od agape, a może też jego przyczyną, było to, że o etyce małżeńskiej czy w ogóle seksualnej nauczali w Kościele mnisi i akademicy. W teorii wszystko wygląda wtedy prościej. Wskutek tego sam eros zrównano niemal wyłącznie ze współżyciem seksualnym, a przyjemność z nim związaną tolerowano jako „zło konieczne”, bo przecież jakoś dzieci trzeba powoływać na ten świat. Do tego należy dodać nawrót starotestamentalnego podejścia do czystości, które powiązano z kapłaństwem i z samym życiem świeckich.

Symptomatyczna jest w tym względzie wizja „czystości” przekazana chociażby w kazaniu 44 św. Cezarego z Arles, który, będąc mnichem, został biskupem w VI wieku i tak nauczał małżonków: „Ilekroć przychodzicie do kościoła w jakąkolwiek uroczystość i chcecie przyjąć Chrystusa, zachowajcie czystość przez kilka dni, abyście z pewnym sumieniem mogli przystąpić do ołtarza Pańskiego. Ten zwyczaj zachowujcie wiernie również przez cały post czterdziestodniowy aż do końca Paschy, aby uroczystości wielkanocne zastały was czystych i nieskazitelnych (castos et puros). Każdy dobry chrześcijanin nie tylko zachowuje czystość przez kilka dni przed przystąpieniem do Komunii świętej, ale nawet nie współżyje ze swoją żoną poza pragnieniem posiadania dzieci, ponieważ żonę pojmuje się nie dla rozkoszy, lecz dla rodzenia dzieci”.

Znamienne, że czystość jest tu zrównana z brakiem współżycia, a rozkosz z nim związana miała kalać duszę i czynić ją niegodną przyjęcia Pana w komunii świętej. A czy stwierdzenie, że „żony nie pojmuje się dla rozkoszy” nie ma jakiegoś związku z tym, że słowa te napisał mnich? Oczywiście, że ma. I nie był to odosobniony głos.

Często ideałem, który ukazywano jako uprzywilejowaną drogę do Boga, było wyrzeczenie się seksu. Dlaczego? Bo co zrobić z takim żywiołem? Jak go ukierunkować? Jak powiązać z Bogiem? Ogromna bezsilność…

Bóg szczególnie wyczulony na grzechy seksualne?

Gloryfikacja życia zakonnego i kapłańskiego jako wyższej, a często jedynej, formy powołania do świętości jest w pewnym sensie spuścizną reformy gregoriańskiej z XI wieku, której skutki trwają do dzisiaj. Niewątpliwie święci papieże (na czele z Grzegorzem VII) i mnisi stwierdzili, że drogą do odnowy Kościoła będącego podówczas w fatalnym stanie jest uczynienie z mnichów niemalże aniołów, z księży mnichów, a ze świeckich duchownych. Celibat wprowadzono nie tyle z powodów ekonomicznych czy majątkowych, na co szczególnie kładziono nacisk w X wieku. Miało być to również lekarstwo na wiele chorób kleru. Ale tylko kleru, bo świeckich pozostawiono samopas.

Wtedy też pojawiła się idea, być może nie pierwszy raz, tzw. białego małżeństwa. Moją „ulubioną” modlitwą liturgiczną, w której zachował się duch tej wizji, jest kolekta na wspomnienie św. Kingi, którą Bóg „zachował w dziewictwie nawet w małżeństwie”, z naciskiem na „nawet”. Rzecz jasna, jej pragnienie dziewictwa mogło być wcześniejsze niż wydanie za mąż, na które być może nie miała wpływu. Niemniej w uszach dzisiejszych wierzących nieznających kontekstu takie zdanie brzmi dziwnie.

Uwzględnienie odkryć naukowych sprawia, że dzisiaj dochodzimy do wniosku, iż kształtowanie charakteru i panowania nad seksualnością nie jest tylko kwestią silnej woli i dotyku czarodziejskiej różdżki

Dariusz Piórkowski SJ

Udostępnij tekst

Jak to się ma do jedności erosa i agape, o której pisze Benedykt XVI? Owszem, eros to nie sam seks, ale małżeństwo, w którym eros przeżywa się bez seksualnego wyrazu, wydaje się kuriozum.

Nie można też zapominać o wielowiekowym zgubnym wpływie, jaki na Kościół wywarł jansenizm, żywo i destrukcyjnie działający na świadomość wierzących przez parę wieków, począwszy od epoki potrydenckiej. Fałszywe wyobrażenie o świętości i nieskazitelności, a także utożsamienie pożądliwości głównie z seksualnością, doprowadziło do tego, że to właśnie w erosie, w sferze seksualnej czaiło się największe zło. Najmniejsza myśl „nieczysta”, obraz, fantazja, podniecenie ocierało się, nie wiedzieć czemu, o grzech ciężki w znacznie mniejszym stopniu niż inne „grzeszne” myśli i pragnienia.

To właśnie trucizna jansenizmu w połączeniu z idealizacją życia zakonnego doprowadziły do tego, że zdaniem wielu kaznodziejów i pisarzy katolickich oraz protestanckich Bóg szczególnie wyczulony jest na grzechy seksualne. Wypatruje je, podgląda. Nawet wtedy, gdy człowiek śpi, musi być w pewnym sensie czujny. Wzbudzanie poczucia winy tam gdzie jej nie ma, było na porządku dziennym.

Obsesja na punkcie seksu

Możemy o tym poczytać w znakomitej książce Jeana Delumeau „Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Zachodu XIII–XVIII wiek”. Dla przykładu, św. Jan Eudes, żyjący w XVII wieku, w swoim vademecum dla spowiedników zachęca ich do wypytywania „chłopców i mężczyzn nieżonatych, czy się czasem nie dotykali, by mieć przyjemność cielesną, czy nie popadli czasem w polucję niedobrowolną, czy śpiąc popadli w polucję, do której przedtem stworzyli sposobność albo z której mieli przyjemność dobrowolnie, kiedy się obudzili”.

Dość powiedzieć, że ten sam święty w „Dobrym spowiedniku” poświęca 22 strony na pytania dotyczące szóstego i dziewiątego przykazania, a 33 strony na pozostałe przykazania. Widać, jaką wagę przykładano do tych dwóch przykazań, pomijając ich hierarchię.

I dziwić się potem, że do dzisiaj młodzi ludzie, w których budzi się seksualność, przeżywają męki już na samą myśl o płci przeciwnej, a każdy wyraz podniecenia odbierają jako grzech. Nie mówiąc już pełnych niepokoju pytaniach, gdzie są granice czułości, kiedy pocałunek jest już grzechem, a kiedy nie. Niektóre środowiska katolickie do dzisiaj piszą do młodych o seksualności tak, jakby w niej zawierał się nie tylko cały grzech, ale i cały człowiek.

Kaznodzieje potrydenccy wyżywali się na ambonach, uznając nieczystość seksualną za najgorszy i największy grzech, co słusznie rodziło podejrzenie o obsesję na punkcie seksu. Philippe d’Qutreman wiedział nawet z niewzruszoną pewnością, kto najbardziej wypełnia czeluści piekielne: „Istnieje piekło, w którym pogrzebani zostali i zanurzeni wszyscy grzesznicy, […] ale bez wątpienia w największej liczbie trafiają tam i najstraszniej są udręczeni bezwstydnicy”.

A inny ksiądz, Joseph Lambert grzmi:, „Rzeczą najstraszniejszą jest wpaść w Jego ręce, będąc winnym grzechu znienawidzonego tak bardzo jak grzech nieczystości […]. W materii nieczystości nie ma prawie wcale grzechów drobnych. Tak więc na wszelkie dotykanie samego siebie i innych, na wszelkie swawole trzeba patrzeć jak na grzechy bardzo poważne; są nieczystości zaprawdę sekretne, ale nader odrażające w oczach Bożych, który je widzi”. I dodaje: „Nieczystość zamyka w sobie wszystkie grzechy”.

To pewnie tutaj ma swoje źródło przekonanie, o którym pisze też Monika Chomątowska, że w sferze seksualnej wszystko podpada pod materię ciężką. Kto tak orzekł? Kto to zadekretował?

Benedykt XVI przesunął zwrotnice

Skutkiem rozdzielania agape od erosa może być również, jakkolwiek dziwnie to brzmi, odrywanie kultu i modlitwy od miłości bliźniego, względnie kultu i etyki. O tej pokusie też wspomina Benedykt XVI: „Jeżeli jednak w moim życiu nie zwracam zupełnie uwagi na drugiego człowieka, starając się być jedynie «pobożnym» i wypełniać swoje «religijne obowiązki», oziębia się także moja relacja z Bogiem. Jest ona wówczas tylko «poprawna», ale pozbawiona miłości” (DCE 18).

Co ciekawe, papież nie waha się stwierdzić, że to przez człowieczeństwo i miłość do człowieka, a nie poza nimi, spotykamy Boga i możemy rozpoznać Jego działanie w tym świecie: „Jedynie moja gotowość do wyjścia naprzeciw bliźniemu, do okazania mu miłości, czyni mnie wrażliwym również na Boga. Jedynie służba bliźniemu otwiera mi oczy na to, co Bóg czyni dla mnie i na to, jak mnie kocha” (DCE 18).

Mam wrażenie, że trochę przeoczyliśmy w Kościele doniosłość pierwszej encykliki papieża Benedykta XVI. Papież wprawdzie nie odkrywa w niej Ameryki, ale – po wiekach rozdzielania różnych aspektów tej samej miłości i idącym za tym wypaczonym obrazem Boga i człowieka – wskazuje drogę powrotu i odnowy. Benedykt XVI nie pisze o niszczeniu erosa, o budowaniu miłości chrześcijańskiej obok miłości ludzkiej, lecz o jego oczyszczeniu. Nie gloryfikuje seksu jako takiego, ale przywraca mu właściwie miejsce w życiu chrześcijanina. Afirmuje miłość ludzką, czyli to, co wypływa ze stworzenia. Nauki też nie uprawiają aniołowie, lecz ludzie stworzeni przez Boga.

Miłość z góry, miłość ofiarująca się, miłość dawana przez wiarę, wchodzi w zranioną miłość ludzką, także w ludzką seksualność i podnosi je wyżej, usuwa przeszkody do rozwoju. „Amoris laetitia” Franciszka to rozwinięcie „Deus caritas est”, bardziej pastoralne i praktyczne, ale właśnie Benedykt XVI dał podwaliny pod tę żmudną pracę, która dopiero przed nami.

To, czego dzisiaj jesteśmy świadkami, to owoc wielowiekowych procesów, a nie skutek ostatnich dziesięcioleci. Zmiany idą jak po grudzie, ponieważ pewne tendencje, idee i przekonania są głęboko zakorzenione przez całe wieki określonego nauczania. Benedykt XVI przesunął zwrotnice toru, po którym podążał przez wieki Kościół, zwłaszcza że była to jego pierwsza encyklika, która miała posłużyć jako pomoc do nowej ewangelizacji.

Wesprzyj Więź

Stawianie pytań o to, jak powinna dzisiaj wyglądać etyka seksualna, to dalszy ciąg wysiłku, który zapoczątkował poprzedni papież. Prawdziwa zmiana zacznie się wtedy, gdy w tworzenie dokumentów Magisterium Kościoła dotyczących etyki seksualnej i małżeńskiej w większym stopniu zostaną włączeni małżonkowie, rodzice, psychologowie i psychoterapeuci.

Przeczytaj również: Monika Waluś, Namiętna miłość Boga do człowieka. Nad encykliką Benedykta XVI (2006)

Dotychczasowe głosy w aktualnej dyskusji o katolickiej etyce seksualnej:
Marcin Kędzierski, Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej
Małgorzata i Tomasz Terlikowscy, Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne
Agata Rujner, Czystość jest atrakcyjna

Krzysztof Krajewski-Siuda, Katolicka etyka seksualna: nowa antropologia czy stare błędy?
Monika Chomątowska, Kiedy w Kościele przydaje się seksuolog

Podziel się

4
4
Wiadomość

Eros bez agape i agape bez erosa… słuszna myśl.
Wracam jednak wciąż do pierwszego tekstu Pana Kędzierskiego i praktycznych, jakże słusznych postulatów, z odrzuceniem „teologii NPR” na czele,które w praktyce jest po prostu najczęściej hipokryzją i traktowane lękowo i czysto jurydycznie jako „ta dozwolona prawem” forma antykoncepcji. Ile to już historii i z prywatnych rozmów, i z opowiadań pacjentów, jak to wpajana sobie z gorliwością przed ślubem nauka o „czystości”, „powstrzymywaniu się” i cały ten aspekt „nie” i „anty” sprawił, że po ślubie, po tym „mistycznym zjednoczeniu” ciał i dusz nagle okazywało się, że się eksplodują problemy ( z brakiem eksplozji orgazmu włącznie), że trudno nawiązać relację,że nie wiadomo jak rozmawiać, że jest lęk, dyspareunia, blokada i właściwie nie wiadomo jak z tego „anty” i „nie” przejść do „tak” i „ku”. A praktyka jest taka, że spośród dużego grona znanych mi ludzi praktukujących katolicyzm obecnie lub w przeszłości – prawie nikt nie bawi się w NPR, większość w ogóle o tym nie dyskutuje podczas spowiedzi, a i są tacy którzy tylko z tego powodu porzucili Kościół – bo z punktu widzenia prawa zakładanie gumki, żeby móc współżyć z żoną, a nie koniecznie zachodzić w piątą ciążę – to zbrodnia gorsza od pedofilii! Kto weźmie za nich odpowiedzialność pytam? Czy aby nie ci, którzy „wiążą ciężary nie do uniesienia, a sami ich palcem tknąć nie chcą”???

@Kamil
Panie Kamilu, dokładnie to samo myślę, takie jest też moje doświadczenie i obserwacje.
Dodam: nałożenir na ludzi §wieckich tych przedziwnych, niemożliwych do uniesienia ciężarów i wmawianie im, tzn. tym bardziej zaangażowanym, że to wogóle „super styl życia” powoduje, że ci, którzy tego stylu życia próbują, kręcą się wkółko wokół problemów wygenerowanych przez złe prawo, zamiast zająć się sprawami naprawdè ważnymi.

Tak jest. A propos. Z ciekawości przeczytałem właśnie całość Amoris Laetitia (nie wiem skąd te zamieszanie wokół tego tekstu). Kilka zdań sobie wynotowałem. Być może ta dyskusja jest jakąś odpowiedzią na tę adhortację-odpowiedzią, której de facto w Kościele nad Wisłą wciąż nie ma :

„Radość miłości przeżywana w rodzinach jest także radością Kościoła

Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy

Rodzina jest wezwana do wspólnej, codziennej modlitwy, czytania słowa Bożego i komunii eucharystycznej, aby rozwijać miłość i coraz bardziej stawać się świątynią, w której mieszka Duch Święty.

Na horyzoncie miłości, centralnej dla chrześcijańskiego doświadczenia małżeństwa i rodziny, wyróżnia się również inna cnota, często zapominana w  obecnych czasach relacji burzliwych i płytkich: czułość.

Z drugiej strony często przedstawialiśmy małżeństwo w taki sposób, że jego cel jednoczący, zachęta do wzrastania w miłości i ideał wzajemnej pomocy pozostawały w cieniu z powodu niemal wyłącznego nacisku na obowiązek prokreacji. Nie wsparliśmy dostatecznie młodych małżeństw w pierwszych latach ich wspólnego życia, przedstawiając im propozycje dostosowane do godzin ich zajęć, do ich języka, do bardziej konkretnych niepokojów. Innymi razy przedstawialiśmy ideał teologiczny małżeństwa zbyt abstrakcyjny, skonstruowany niemal sztucznie, daleki od konkretnej sytuacji i rzeczywistych możliwości rodzin takimi, jakimi są. Ta nadmierna idealizacja, zwłaszcza gdy nie obudziliśmy ufności w działanie łaski, nie pozwoliła na to, aby małżeństwo było bardziej pożądane i atrakcyjne, ale wręcz przeciwnie.

Przez długi czas byliśmy przekonani, że jedynie kładąc nacisk na kwestie doktrynalne, bioetyczne i moralne, nie pobudzając do otwartości na łaskę, dostatecznie wsparliśmy rodziny, umacniając więź małżonków i wypełniliśmy sensem ich wspólne życie.

Z trudem dajemy też miejsce dla sumienia wiernych, którzy pośród swoich ograniczeń często odpowiadają najlepiej jak potrafią na Ewangelię i mogą rozwijać swoje własne rozeznanie w sytuacji, gdy wszystkie systemy upadają. Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować.

Jednak wiele razy działaliśmy w postawie defensywnej i trwoniliśmy energie duszpasterskie, powielając ataki na  dekadencki świat, z niewielką zdolnością proaktywną, aby wskazać drogi szczęścia. Wielu nie dostrzega, że orędzie Kościoła o małżeństwie i rodzinie jest wyraźnym, jasnym odzwierciedleniem nauczania i postawy Pana Jezusa, który proponując wymagający ideał jednocześnie nigdy nie stracił współczującej bliskości wobec osób słabych

Zjednoczenie seksualne, przeżywane po ludzku i uświęcone przez sakrament, jest z kolei dla małżonków drogą wzrastania w życiu łaską.

całe życie wspólne małżonków, cała sieć powiązań, które przeplatają się ze sobą z ich dziećmi i ze światem będzie przeniknięta i umocniona przez łaskę sakramentu, która wypływa z tajemnicy Wcielenia i Paschy, w której Bóg wyraził całą swoją miłość do ludzkości i ściśle się z nią złączył. Nigdy nie będą sami, zmuszeni, by o własnych siłach sprostać pojawiającym się wyzwaniom. Są powołani, by odpowiedzieć na dar Boga poprzez swoje zaangażowanie, swoją kreatywność, wytrwałość i codzienne zmagania, ale zawsze mogą przywoływać Ducha Świętego, który uświęcił ich związek, aby otrzymana łaska ukazywała się na nowo w każdej nowej sytuacji.”

To tyle.
Pax et bonum!

> z punktu widzenia prawa zakładanie gumki,
> żeby móc współżyć z żoną, a nie koniecznie
> zachodzić w piątą ciążę – to zbrodnia gorsza
> od pedofilii!

Proszę nie manipulować. Dobrze Pan wie, że to nieprawda.

> ci, którzy “wiążą ciężary nie do uniesienia,
> a sami ich palcem tknąć nie chcą”???

Sam Pan Chrystus dał nam receptę, jak się do nich odnosić: „czyńcie wszystko, co wam nakazują, lecz uczynków ich nie naśladujcie”

@Soker
Tzn z punktu widzenia zwolenników trwania przy NPR (będącej nawiasem mówiãc formą antykoncepcji, do tego nieskutecznej) jedno I drugie jest grzechem ciężkim.

Różnica jest taka, że pedofil czèsto nie mieszka z dzieckiem, które wykorzystał. W zwiâzku z tym nie będzie pozostawał w „stałej okazji do grzechu”.
Mąż mieszkający z żoną, z którã zgodnie z własnym sumieniem nie może już więcej zajść w ciążę, pozostaje właściwie w tzw. „Stałej okazji do grzechu”. Więc krzewiciele NPR mają tu propozycję: „po prostu zaprzestajcie współżycia. To wasz KRZYŻ”, „śpijcie w osobnych sypialniach”, itd.
Oczywiście zdrowi ludzie prędzej czy później powiedzą: „to jest nienormalne, jaki my obraz małżeństwa orzekażemy dzieciom?!”.
I wtedy, zgodnie z ideą czcicieli NPR, postawią się wtedy poza wspólnotą.
Konkludując, Pan Kamil ma racjè.

@Fix, Kamil
Właściwie cały wątek o tym, że „z punktu widzenia prawa zakładanie gumki, żeby móc współżyć z żoną, a nie koniecznie zachodzić w piątą ciążę – to zbrodnia gorsza od pedofilii” nadaje się do skasowania. W skrajnie drastyczny sposób przedstawiają bowiem Panowie kompletną karykaturę poglądów, z którymi się Panowie nie zgadzają. Zachowaliśmy te komentarze gwoli smutnego przykładu…
1. Proszę wskazać choć jednego zwolennika NPR, który zgodzi się z przedstawieniem swego poglądu tak, jak Panowie to robią.
2. Pedofilia jest w Kościele ciężkim przestępstwem kanonicznym (do 18 roku życia, nie do 15., jak w prawie państwowym), a nie tylko grzechem. Proszę o wskazanie jakiegokolwiek katolika, który uważa, że „zakładanie gumki” jest „z punktu widzenia prawa” ciężkim przestępstwem kanonicznym.
Panie Kamilu, super, że Pan przeczytał „Amoris laetitia”! Sporo o tym pisaliśmy w „Więzi”. Warto poszukać.
https://wiez.pl/tag/amoris-laetitia/
https://wiez.pl/2017/01/18/wieziowy-przewodnik-po-amoris-laetitia/

@Zbigniew Nosowski
Smutna ta Pana Redaktora postawa wystawiania na widok, Pana zdaniem, zawstydzający nas jako autorów komentarzy „dla przykładu”.
Zwłaszcza smutna ze względu na brak uwzględnienia w Pana ocenie kontekstu tychże komentarzy.

Kontekst zna każdy, kto tu zagląda – jest nim znakomity artykuł o. Piórkowskiego w ramach ważnej dyskusji o katolickiej etyce seksualnej zainicjowanej na naszych łamach przez Marcina Kędzierskiego. Innego kontekstu nie ma.
Zdarzało się już w przeszłości, że moderacja „Więzi” pozostawiała komentarze, które zasadniczo powinny być skasowane, ale z różnych powodów nie zostały skasowane – również na zasadzie „dla przykładu”, czego należy w komentarzach publikowanych tutaj unikać. To jest ta właśnie sytuacja.
Możemy skasować cały wątek, jeśli Pan woli.

@Zbigniew Nosowski

Wie Pan, Panie Redaktorze, ludzie, którzy tutaj piszą, również w tych swoich komentarzach piszą w pewnym sensie „znakomite artykuły”. Niekiedy dla mnie ciekawsze, niż gľówny tekst. Co nie jest zarzutem do tekstu, tylko moim doświadczeniem.
Przykre, że nie dostrzega Pan tego.

Treść tych komentarzy jest kontekstem. W tym przypadku doświadczeniem praktyków pomagających ludziom. Przykre, że dla Pana tego kontekstu naszego doświadczenia po prostu „nie ma”. Wie Pan, z drugiej strony komputera też siedzą ludzie, nawet jeśli nie należą do Szacownej Redakcji Więzi. Wcale niegłupi ludzie. I poświęcają swój czas. Owszem, wolontariacko, ale tym bardziej może warto to docenić. Mnie ojciec uczył, że ludzi, dla których się pracuje, warto szanować. Wszystko jedno, czy czytelników, czy studentów, czy pacjentów, czy więźniów.

A ten kontekst, że go tu streszczě, jest taki, że w praktyce życia nauczanie o NPR jako jedynym stylu życia „godnym katolika” BYWA (podkreślam: nie zawsze jest) źródłem okrutnego cierpienia. W tym kompletnie niepotrzebnego narażania życia kobiet, o zdrowiu kobiet w ogóle już nawet nie wspominam. Naprawdę niechcianej wielodzietności, do czego tym biednym matkom na antydepresantach wstyd się przyznać.

A czy mogę wskazać, jak Pan napisał, „choć jednego zwolennika NPR”, który uważa, że antykoncepcja to gorszy grzech, niż np. uwiedzenie przez ksièdza16-latki? Bardzo mi przykro, ale niestety mogę. I to wiècej, niż jednego.

Uważam również, że jest niestety bardzo praktyczny zwiâzek pomiędzy kryzysem molestowania w Kościele a myśleniem „w małżeństwie tylko NPR, a ze wszystkiego, co się z nim nie zgadza, trzeba się spowiadać”.

Jak Pan uważa, że to za dużo dla wrażliwości czytelników Pana portalu, to proszę usunąć.
Pozdrawiam, z pewnym jednak smutkiem.

Ależ to nie jest inny kontekst. To przecież ta właśnie dyskusja, do której Państwa zaprosiliśmy naszymi publikacjami. Fakt, że tu do Pana piszę, zaprzecza tezie, że dla mnie tej dyskusji nie ma…
Tyle że oczekujemy również, aby uczestnicy tej dyskusji szanowali się i nie obrażali nawzajem. A Pan pisał lekką ręką o „czcicielach NPR” itp. Smuci mnie to tak samo, jak wyzywanie „lewactwa” itp. przez konserwatystów. Dlatego przypominam o standardach.
Chętnie bym przeczytał uzasadnienie Pańskiej tezy, że istnieje bardzo praktyczny zwiâzek pomiędzy kryzysem molestowania w Kościele a myśleniem “w małżeństwie tylko NPR, a ze wszystkiego, co się z nim nie zgadza, trzeba się spowiadać”.

@Zbigniew Nosowski
Panie Redaktorze, przepraszam, jeśli uraziło kogoś to określenie o „czcicielach”. Miała być to metafora wskazująca, że jeśli z jednej strony jest realne cierpienie, w tym sytuacje ryzyka śmierci z powodu niedopuszczania niczego innego poza NPR, a z drugiej strony są osoby, które odpowiadają, że im się udało żyć zgodnie z NPR, więc NPR jest OK, a jak ktoś uważa inaczej, to nie jest godzien być katolikiem, to w takiej postawie NPR urasta do rangi bożka. Jest ważniejsze od miłości, dobra, a nawet życia.
Odnośnie wzajemnego szacunku, cytuję jeden z rozlicznych przykładów zwolennika NPR z sekcji komentarzy: „Gdy małżonkowie są ubezpłodnieni w tym akcie, nie jest to akt miłości, ani nawet akt ludzki, bo akt ludzki onacza całkowity dar z siebie dla drugiego bez wyłączeń”.
Autor wypowiedzi wprost mówi, że współżycie osób, które używają innej niż NPR antykoncepcji, jest czymś „nieludzkim”. Wie Pan, dla mnie to jest po prostu wstrętny tekst, choć wyłożony w katolicko-filozoficznym tonie.

Dziękuję za kontynuowanie dyskusji. Metafora była, moim zdaniem, idąca zdecydowanie zbyt daleko, a „argument” o pedofilii dodatkowo miał ośmieszać zwolenników innego podejścia. W związku z tym trzeba było stanąć w obronie, bo bito „słabszego”. Jak widać, można to samo powiedzieć bez obrażania oponentów. Dziękuję bardzo.
Teza, że seksualność ubezpłodniona nie jest aktem ludzkim (teza niechrześcijańska, bo przecież człowiek ma być drogą Kościoła, każdy człowiek, jak powtarzał Jan Paweł II), spotkała się z polemiką innych osób, więc nie trzeba było tam interweniować.
(a na drugi, dłuższy, Pański komentarz nie mam czasu teraz odpowiedzieć)

@Zbigniew Nosowski
Jeśli chodzi o związek pomiędzy uznawaniem wszystkiego, co przeczy NPR za grzech ciężki a kryzysem molestowania, uważam, że jest on na kilku poziomach.
Nadmierne koncentrowanie się oraz przyzwolenie społeczne na publiczne analizowanie szczegółów kobiecej fizjologii, przez co zwiększenie postrzegania kobiet, zwłaszcza matek poprzez ich związaną z płodnością cielesność (1). Otóż NPR zaprasza do samoobserwacji i to uważam za dobre i przydatne np. w profilaktyce. Natomiast próby używania go jako skutecznej antykoncepcji samej w sobie doprowadzają do sytuacji, gdzie szuka się coraz to nowych wskaźników, a przez to dogłębnie analizuje w szczegółach przekraczających często stanowczo granice intymności. Dla niektórych może być to nawet ciekawe, ale dla wielu jest zbyt wkraczające w ich intymność. Ergo: to, co dla niektórych jest przekroczeniem w ważnej, osobistej sprawie, uznaje się za OBOWIĄZEK.
W skutek tego instytucjonalnie narzuca się ludziom akceptowalny poziom intymności (2), a tu jest znów trenowanie ludzi w przyzwalaniu na naruszanie swoich granic, a innych w przekraczaniu tych granic. Ileż razy mówiły mi młode dziewczyny, że są „chyba jakieś dziwne”, bo we wspólnocie/poradni NPR/ poradni naprotechnologii ktoś tam im mówił, że „no przecież są dorosłe i są matkami, to jak mogą się wstydzić np. publicznie mówić, jaką mają długość cyklu, albo „jak tam śluz” i z czego taki, czy inny wynikał. Powie Pan, że to jakieś przegięcie. No pewnie tak, ale chyba jest jakaś taka tendencja. A do mnie takie obrazy z różnych stron tyle razy już docierały, że trudno mi uwierzyć, że to tylko ja takiego pecha mam .
Wytwarza się przy tym specyficzny klimat (3) znany dobrze znany z niektórych poradni i kursów przedmałżeńskich, albo np. z filmu o grupie o. Knotza. Sam reżyser komentował ten film, zwracając uwagę na dziwną dla niego potrzebę bohaterów filmu publicznego mówienia o swoim życiu intymnym. Wynikającą z różnych rzeczy za pewne, ale też z tego, że wielu ludziom te metody po prostu się nie sprawdzają, mają nadzieję, że może to efekt braku wiedzy i może komuś faktycznie działa, więc dopytują, poszukują, no i wychodzi z tego takie właśnie coś. Takie akceptowanie, a wręcz propagowanie nazbyt otwartego, żeby nie powiedzieć ekshibicjonistycznego rozmawiania o szczegółach małżeńskiej alkowy w katolickim środowisku, w tym właśnie z księżmi, którzy mają być tu, jak mi kiedyś powiedziano, „specjalistami od małżeńskiej moralności, uważam za kolejny punkt (4).
Poza tym połączenie tego z tzw. „etyką normy” (5). Przy poważnym traktowaniu NPR jako stylu życia, zwłaszcza, gdy trzeba stosować je w celu próby realnego odroczenia poczęcia, zaczyna się traktować jako grzech pewne konkretne zachowania seksualne same w sobie. Zgodny z naturą ma być tylko „odpowiednio zakończony” akt płciowy. Nieodpowiednio zakończony jest grzeszny. Ale przecież może być tu wiele form, więc znów – zagłębianie się w szczegółowe analizy. Streszczano mi nawet książki z moralności małżeńskiej, które, jak mi tłumaczono, czytają niekiedy księża w ramach swoich studiów, aby uczyć się oceniać moralność czynów małżonków.
Zamiast na postawie, na relacji, na unikaniu krzywdy, na pięknie budowania miłości, koncentracja na bardzo konkretnych zachowaniach. To trochę tak, jakby jakaś grupa lekarzy uparła się, że tylko aspiryna, a jak nie aspiryna, to zawsze błąd lekarski.

Jaki związek z molestowaniem? Poszukiwanie grzechu nie tu, gdzie on jest (6). Pamięta Pan sprawę wspólnoty św. Jana? Sprawca tłumaczył się między innymi, że przecież nie było grzechu, bo on się z penitentkami „tylko nago przytulał”, a nie było w tej relacji „grzechu ciężkiego”, czyli …już tu nie napiszę, czego konkretnie nie było. Z Polski też znam podobną sprawę, niestety. Tak, zgłoszoną sprawę. Czy skutecznie zgłoszoną? Osobiście nie uważam, żeby był to skutek, o który chodzi.

Dodatkowy związek (7)widzę w tym, że w skutek tej „moralności seksualnej” z bardzo wielu rzeczy seksualnych teoretycznie trzeba się spowiadać. A słuchają tego księża, którzy z założenia mają być celibatariuszami. Przy czym specyfika jest tu taka, że jeśli chce się opisać, o co chodzi, trudno jest te czyny objąć krótkim „popełniłem grzech przeciwko 6 przykazaniu z żoną”. No bo jak? Czyli co konkretnie się wydarzyło? No i dochodzimy do sytuacji rozmowy na tematy intymne pomiędzy dwojgiem obcych sobie ludzi, z których jedno ma z założenia żyć w celibacie. A drugie przecież ślubowało komuś WYŁĄCZNOŚĆ, jeśli chodzi o życie intymne. Jedno może czuć przeciążenie takimi treściami, które, nie oszukujmy się, nie są obojętne. Drugie może czuć się moralnie przymuszone do odzierania z intymności małżeńskiej (8). I tu też widzę związek z tematem, bo to naruszenie granic w ważnej sferze i do tego instytucjonalnie uprawnione.

Oczywiście, pojawia się tu argument „ale przecież kobiety z lekarzami swoimi też na tematy intymne rozmawiają”. Owszem, ale pomijając seksuologów, gdzie najczęściej przychodzi jednak para, lekarze naprawdę wbrew pozorom unikają jak mogą niepotrzebnego wchodzenia w intymność.

Przepraszam, jeśli to znów zbyt brutalne dla uszu czytelników Więzi, choć staram się o delikatność. I teraz proszę do tego dołożyć jeszcze jeden fakt: ja mam wyższe wykształcenie. Nawet litery różne przed nazwiskiem. I mam trudność, aby opisać to wszystko delikatnie. Większość ludzi będzie miała z tą werbalną dyplomacją trudności kolosalne.
I niestety, w konsekwencji wiele dorosłych osób opisuje takie przeżycia konfesjonałowe jako traumę samą w sobie. I niestety, ale z punktu widzenia psychologicznego, jest to uprawnione. I tutaj, w tym trochę odczuwanym jako przymusowe traumatyzowaniu w tej dziedzinie również widzę związek z tematem (9).

Nie wiem, na ile udało mi się czytelnie przedstawić mój punkt widzenia. Nie wiem też, na ile taki przydługi wywód nadaje się na tekst w komentarzu.
Jeszcze raz pozdrowienia i dziękuję za podjęcie przez redakcję tego naprawdę ważnego tematu.

Przeczytałem kilka razy ten (skądinąd ciekawy) wywód, ale wciąż nie umiałbym powiedzieć, na czym Pańskim zdaniem polega – jak to Pan wcześniej określił – związek pomiędzy kryzysem molestowania w Kościele a swoistym myśleniem o NPR. Pierwotnie sądziłem, że chodzi Panu o jakiś związek przyczynowo-skutkowy. Widzę jednak, że o całkiem inny związek: iż są te sprawy jakoś w powyższy sposób powiązane.
Z takim ujęciem zgodzić się jednak nie mogę, dlatego że – mając stale blisko do czynienia z tym problemem – mocno podkreślam, iż pedofilia to nie jest przede wszystkim zachowanie seksualne, lecz wykorzystanie osoby młodszej i podległej. Zatem na pierwszy plan wysuwają się tu dla mnie kwestie przemocy i władzy, a nie zaspokojenia seksualnego. Być może tu jest główna różnica między nami? Pan wiąże pedofilię z obsesją na punkcie czystości. Dla mnie chodzi tam o zupełnie co innego.

@Zbigniew Nosowski
Aha, oczywiście, aby nie urazić seksuologów, nie chodzi mi o to, że oni „w odróżnianu od innych lekarzy niepotrzebnie wchodzą w intymne tematy z pacjentami”, tylko chodzi mi o to, że wchodzą w nie trochę bardziej, niż inni lekarze, czy psychoterapeuci. Ale również prawidłowo powinni wchodzić w te tematy tylko i wyłącznie na tyle, na ile jest to niezbędnie konieczne. Żeby nie naruszać delikatnych granic. I mocno się ten aspekt w szkoleniach podkreśla.

jest to realna trudność i wielkie cierpienie tych, o których jedna z Autorek pisała, że stoją przed dylematrem: ” albo będziemy przestrzegać NPR i małżeństwo sie rozwali, albo coś zmienimy i uratujemy związek „.
A o odejściu od teologii NPR też pisał Ktoś tutaj – chyba Pan Kędzierski.
A to, że jest się rozgoryczonym przykładami hipokryzji – proszę wybaczyć, ale uczucia chyba ocenie moralnej nie podlegają.

@Zbigniew Nosowski

Panie Redaktorze, mój argument o pedofilii, choć niekomunikatywny, nie miał absolutnie w zamiarze nikogo ośmieszać. Przyznaję, że prawdopodobnie trudno jest to sobie wyobrazić, ale został wzięty z doświadczenia. Pewnie zresztą stąd ta jego niekomunikatywność.

Co do obrony: Pana obowiązek bronić zasad dyskusji. Ale czy rzeczywiście zwolennicy NPR są tu słabsi? Może na tym forum tak. Ale w polskim Kościele? Gdzie na swoje dramatyczne doświadczenia ludzie nie mogący żyć według tej filozofii w konfesjonale słyszą jedynie pytanie „ile razy”, jak to pan Jakub opisał pokrótce w swojej historii.

Mój przydługi komentarz dotyczący powiązania pomiędzy kulturą npr a molestowaniem to odpowiedź na wyrażone przez Pana zaciekawienie. Rozumiem, że może za długi. Streścić mogè go moźe tak, że w mojej opinii propagowanie NPR w naszym kraju przyjmuje niekiedy formę toxic purity culture, tyle że dla małżonków. I że ta atmosfera sprzyja wszelkim nadużyciom.

Sam Pan zauważył, że akurat wśród piszących tu regularnie komentatorów zwolennicy NPR są w zdecydowanej mniejszości, więc wniosek z tego prosty: nie można ich ośmieszać. A że generalnie sytuacja wygląda inaczej – to przecież punkt wyjścia całej tej dyskusji, do której Państwa zaprosiliśmy.
Zaś ten długi komentarz dopiero wkrótce przeczytam uważnie. Bynajmniej nie siedzę to przez cały dzień i noc…

@Zbigniew Nosowski

Tak, zgadzam się zdecydowanie z tym, że w molestowaniu chodzi przede wszystkim o władzę. A dokładniej rzecz ujmując w niektórych formach molestowania, pewnie w większości z nich.

I ten element próbuję również wykazać w tym moim wywodzie: pojawiające siè w grupach/poradniach/kursach/rekolekcjach propagujących NPR poparte autorytetem instytucji przyzwolenie na przekraczanie granic, nawet bardzo intymnych „dla wyższego celu”. A jaki tu związek z czynami wobec nieletnich? No taki, że jeśli człowiek doświadcza, że może mieć taką władzè nad ludźmi w jednym konktekście, to łatwiej mu to przenieść z czasem na kontekst inny. Jedną głowę wszak mamy od wszystkiego.

Ten drugi aspekt, który Pan Redaktor wymienił, uważam za współtowarzyszący, choć też ważny.

Wogóle sam kryzys jest z całą pewnością zjawiskiem wieloprzyczynowym. Nie ma, moim zdaniem, innej możliwości. Zbyt to złożone, a przede wszystkim zbyt powszechne, niestety. Bardzo mnie ta powszechność martwi i obawiam się, a właściwie to mam pewność, że niedoszacowuje się w Polsce w powszechnej świadomości rozmiaru tego zjawiska.

Dziękuję Panu serdecznie za poświęcenie czasu na tę krótką dyskusję i za działania w stronę dobra.
Z pozdrowieniami.

” Podobnie myślał też wybitny teolog Karl Barth „, Naprawdę ? Ten, który twierdził, że teolodzy muszą mówić o Bogu, bo są teologami, ale jednocześni się są ludźmi, więc o Bogu nic nie mogą powiedzieć ? Pisał o Bogu , który daje się człowiekowi poznać w Chrystusie jako nieznany Bóg ? O Kościele, który chce uczłowieczyć to co Boskie, podczas gdy jego (Kościoła) istnienie zależy od Boga ? Ten Barth, który już jako dojrzały mąż, ojciec i teolog poznał młodą Charlottę von K. i odtąd do końca dzielił życie nie tylko z żoną ale i z kochanką/powiernicą/sekretarzem ? W zgodzie żyli wszyscy, i szczęściu. Nie upraszcza ksiądz nieco teologii Bartha i nie przecenia jego wpływu na katolików? Może proszę napisać, jaki wpływ na życie (seksualne) przeciętnego ewangelika ma pogląd jednego z wielu teologów protestanckich. Śmiem twierdzić, że katolicy, w szczególności katoliccy księża i biskupi, szczególnie w I poł. XX w. (bo o tym okresie mowa w artykule) niespecjalnie nawet czytali dzieła teologów ewangelickich, nie wspominając o przejmowaniu się tezami czy recypowaniu. Tak więc, proszę, bijcie się we własne piersi: luteranie w Szwecji czy Polsce jakoś, pomimo istnienia cytowanego dzieła, nie mają od lat problemów z kwestią seksualności w kontekście wiary w Boga. Można się przekonać słuchając wywiadu z byłą Prymas Kościoła w Szwecji, Antje Jackelén (w archiwum na kanale You Tube : luteranie w Warszawie ), która gościła niedawno u nas. . O Karlu Barthu i jego teologii i życiu ciekawie tutaj: https://ewangelicy.pl/2019/04/24/reformowany-papiez-teolog-partyzant-i-kochanek-karl-barth-2/ . Cóż, generalnie, bardzo Wam, katolikom współczuję. Sobie trochę też, bo ostatecznie lata świetlne byłam katoliczką. Zatoczyliście koło: po „Sodomie” i tych licznych ujawnionych koszmarnych przestępstwach pedofilskich w KRK , których podłoże jest oczywiste, powracacie z nadzieją, i znowu na kolanach,do nauki JPII i Magisterium Kościoła o seksualności człowieka. Naprawdę, z boku to wygląda przerażająco. Uwierzcie. Nie wyrażam zgody na przerabianie tego tekstu, wyrywanie z kontekstu jego fragmentów, itd.

Fajnie mówił ten Barth. Naprawdę teologia nie ma większego sensu. Po prostu Bóg jest Kimś kogo nie możemy sobie wyobrazić i opisać. Jezus starał się nam pokazać jak mamy się do Niego zwracać. Wskazał nam Jego miłość i miłosierdzie. I tyle.

A Istota, która Jest i która Słowem stworzyła wszystko to co widzimy i to czego nie widzimy jest poza pojmowaniem.

Dlatego miło, że Jezus powiedział, że mamy do tej Istoty zwracać się Tatusiu. Bo to byłoby inaczej straszne.

Teologia ciała o erosie.

Ponieważ samo pojęcie erosa jest wieloznaczne i może być kojarzone lub rozumiane na różne sposoby, teologia ciała odwołuje się do jego platońskiego rozumienia, jako siły wewnętrznej „która porywa człowieka ku wszystkie-mu, co dobre, prawdziwe i piękne (MN 149), i właśnie dlatego eros może pełnić swoją rolę jako droga ku budowaniu komunii osób, by w niej odnaleźć swój pełny sens. Eros sam w sobie ujawnia pragnienie relacji osobowej – oblubieńczej, a gdy ona zaistnieje, pomaga ją wyrazić i doświadczyć.

Z tego też powodu, nie może być traktowany jako „ciało obce” w osobowej strukturze człowieka, ale stanowi jej konieczną właściwość.

Wymaga on jednak ukierunkowania – nadania mu osobowej treści przez etos.
Aby eros mógł służąc komunii osób, musi być podporządkowany etosowi serca, który oznacza życie wg ducha (por. Ga 5, 16).

W ten sposób eros odnajduje swoje miejsce w przeżywaniu miłości oblubieńczej w wymiarze wyrażania i doświadczania komunii małżeńskiej.

Przez podporządkowanie erosa,etosowi serca, poruszenia erotyczne mogą przerodzić się w formę wzajemnej wymiany darów, a nie ich wzajemnego przywłaszczania, równoznaczne-go z cudzołóstwem (por. MN 151 oraz 319).

Etos stanowi granicę chroniącą człowieka przed logiką cudzołóstwa już na etapie pożądliwego spojrzenia, umożliwiając budowanie miłości oblubieńczej.

Wniosek: erosa należy oswoić z duchowością – nadać mu treść relacyjną aby go uczynić narzędziem okazywania miłości i czułości, a nie tylko czerpania jej w jedną stronę.

Po przeczytaniu tego artykułu przyznaję – gdyby ktoś mi serwował takie nauki o ciele – jak te skrajności przywołane powyżej, to albo bym się w twarz wyśmiała, albo zostawiała tę całą religię.

Jakimś cudem nie trafiłam na tak nawiedzonych księży, ale już wiem, że istnieją – i jeśli ktoś naprawdę się zastanawia czy może kupować w sklepie Lewiatan, albo uważać, by nie przechodzić koło kiosku z pewnymi świerszczykami – no to przepraszam. Nie znałam tego poziomu nawiedzenia.
I dobrze.

https://wiez.pl/2023/02/15/terlikowski-wyparcie-seksualnosci-wypacza-zycie-duchowe/

Powtórzę – kiedy modlitwa to modlitwa, kiedy kuropatwa, to kuropatwa, a kiedy seks to seks.
Jak jest każda z tych sfer na właściwym miejscu – to jest tym, czym ma być.

I polecam komentarz Katarzyny, Katarzyna – dziękuję. Nawiązanie do Tolkiena mnie ujęło. Komentarz ostatnio dopisany.
https://wiez.pl/2023/07/15/seks-w-malzenstwie-czyli-przyjemnosc-i-namietnosc-koniecznie-potrzebne/
„Receptą na nieszczęście ludzi nie jest zalegalizowanie tego, co robią (bo i tak to będą robić), ale współodczuwanie, empatia i miłość, która przemienia. Nie moralizowanie i zmuszanie do heroizmu na który ludzi nie stać, ale też nie klepanie po plecach i mówienie, że to, co robisz jest ok. „

„Każdemu z nas nałożono inny “pierścień władzy”, aby wszystkim rządził i wszystko “w ciemności związał”. Musimy mieć tego świadomość – każdy Gollum był kiedyś hobbitem, może być nim ponownie.”

„Odzywającego się erosa należało zamodlić i zapracować na śmierć. Tyle że tego się nie da zrobić…

Skutkiem tej iluzji były choroby autoimmunologiczne, nowotwory, nerwice i depresje wielu sióstr, których skala w tym zgromadzeniu nas poraziła”

Proszę nie zrozumieć moich słów jako szyderstwa wobec cierpienia tych zakonnic. Ale czy to nie jest po trochu opis naszego katolickiego patrzenia na życie doczesne i wieczne? Może i spędzisz życie w nocy depresji, zakończysz je indukowanym psychicznie nowotworem, wszystko to w sosie nerwicowego lęku, że Bóg i tak cię odrzuci (Św. Teresa z Lisieux). Ale przecież liczysz na nagrodę w niebie. W końcu tracisz swoje życie ze względu na Jezusa…
Czytam właśnie książkę, o której Więź pisała „Kiedy wiara oddala od Boga” Andrzeja Molendy, która omawia tzw. nerwice eklezjogenne. Jak wiele odnajduję w mojej katolickiej formacji indukujących rozstrój nerwowy elementów!

Dla mnie tymczasowym ratunkiem dla zdrowia psychicznego w kontekście kościelnym jest odkryta niedawno Wspólna Deklaracja o usprawiedliwieniu z 1999 r. (Kościołów Katolickiego i Luterańskiego), która w kilkudziesięciu punktach porządkuje fundamenty wiary: obraz Boga, Jego powszechny zbawczy zamysł, odpowiedź wiary przez która On nas usprawiedliwia i wreszcie owoce wiary w postaci dobrych uczynków. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby tym zakonnicom ktoś wyłożył, ze nie muszą być dobre, ŻEBY Bóg je pokochał, tylko staną się dobre, DLATEGO że Bóg je kocha.

To nie dotyczy tylko seksu, chociaż akurat tego zjawiska przede wszystkim. W naszym Kościele w ogóle za dużo podkreśla się to co my robimy dla Boga, zamiast to co Bóg robi dla nas. Ileż osób kolekcjonuje pierwsze piątki czy soboty traktując je jako rodzaj jakiejś polisy na życie wieczne, do tego zresztą Kościół nas nieustannie zachęca. I przypomina: nieważne jak wygląda Twoje życie. Liczy się tylko ten ostatni moment. Umierasz w stanie łaski czy nie? A jak łatwo ten stan stracić… wystarczy nie pójść w niedzielę czy 15 sierpnia do kościoła. Tu nie ma miejsca na owoce rodzące się z wiary. Jest tylko przestrzeganie przepisów prawa. A w takiej perspektywie, im bardziej się potraktuje serio wymagania prawa, tym mocniejsze skutki.

Często przywołuje słowa Farquadda że Shreka: wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie na które jestem gotów. Czy to nie było (ukryte) credo Kościoła (formatorów, spowiedników) tych biednych sióstr?

To bardziej kwestia pewnej tradycji formacji zakonnej, ale nie tylko. Bo przecież fundamentem jest jakiś problem w tym, że Kościół przedstawia nam schizofreniczny obraz Boga: z jednej strony Jezusa, który oddaje życie, aby każdy kto w Niego wierzy miał życie wieczne oraz takiego Sędziego, który za opuszczoną mszę albo zjedzenie kiełbasy w środę popielcową wysyła na wieczność do piekła. A im bardziej się angażujesz tym więcej norm do spełnienia, tym bardziej wyśrubowane wymagania (cnoty heroiczne, rady ewangeliczne), bo później przecież czeka cię sąd SZCZEGÓŁOWY. Jeżeli się to potraktuje bardzo serio, to kończy się „oddawaniem dziesięciny nawet z kopru i mięty „. Może mam błędną wizję, ale 13 lat życia w pewnej instytucji koscielnej dla świeckich (instytucji, nie wspólnocie) właśnie tak mnie ukształtowało.

Jeżeli moderator pozwoli, to wkleję fragment z książki Molendy, o której pisałem wcześniej. Dla mnie ta książka to terapia szokowa.
„(…) Notabene wiele czasu poświęciłem, badając obrazy wymagań Boga, jakie mają katolicy w   Polsce.

Wymagań? Dużo ich jest?

Jest ich całe mnóstwo. To   niesamowite, że   Bóg może tyle wymagać. Badanie, które przeprowadziłem, miało pokazać nasz sposób myślenia, to, jakie mamy przekonania na   temat oczekiwań Boga wobec nas. Dlaczego wymagania Boga są   aż tak istotne dla naszej religijności? Bo mają bardzo duży wpływ na   nasze życie, na   sposób jego przeżywania. Chodzi o   to, że   kształt życia wielu   ludzi zależy od   tego, czego wymaga od   nich Bóg. Ludzie są   przez te   wymagania niejednokrotnie bardzo ograniczani. Obraz wymagającego Boga ma   większy wpływ na   życie ludzi niż ich pragnienia i   marzenia. Bóg staje się wręcz kimś zagrażającym przez to, czego wymaga. W   ramach badań, które przeprowadziłem, udało mi   się stworzyć pięć kategorii i   włączyć do   nich po   trzydzieści sześć rodzajów wymagań. Te   kategorie to: doskonałość, posłuszeństwo, cierpienie, rezygnacja i   pobożność.

Mógłbyś powiedzieć coś więcej o   każdej z   nich?

Do pierwszej grupy, którą wyłoniłem, należą ludzie przekonani, że   Bóg wymaga od   nich doskonałości. Mówią one, że   przeżywają Jego niezadowolenie z   tego, jacy są. Taki niezadowolony Bóg w   przypadku niespełnienia wymagań zagraża sankcją, karą doczesną lub wieczną. Lęk przed nią jest jedną z   motywacji zadowalania Boga przez wypełnianie Jego przykazań dotyczących świętości i   bycia idealnym. Lęk przed zagniewanym i   skłonnym do   karania Bogiem występuje szczególnie wtedy, gdy ma   się „trochę na   sumieniu”. Chodzi tutaj o   czyny określane mianem grzechów ciężkich  –sytuacje nieprzestrzegania dziesięciu przykazań Bożych i   pięciu przykazań kościelnych. Niektóre osoby wręcz   czekają   wtedy na   karę Bożą.

Pragnienie kary? Zwykle staramy się zrobić wszystko, żeby jej uniknąć.

Ba! Nawet więcej, gdy taka kara nie następuje, te   osoby odczuwają niepokój i   lęk. Jeżeli wtedy wydarzy się coś niepomyślnego w   ich życiu, jest to   przez nie interpretowane jako kara Boża. Osoby oczekujące karania przez Boga ograniczają swoje działania życiowe  –z   powodu lęku, że   Bóg może ukarać je   niepowodzeniem (…)”

Fix.
Fix i Jakub.
Przy Panów rozumowaniu można nazwać wariatem każdego zatem i Jezusa, po co się narażał na krzyż, lepiej było może się dołączyć do jakiegoś stronnictwa i mu sprzyjać, wówczas i tak podzielony był mocno judaizm, coś by się nadało.

Jak to taki jeden Piotr mówił: „ Nie przyjdzie to nigdy na ciebie”.
Do tego tak na bieżąco Kolbe, a i Korczak, by nie było, że tylko tacy z KK.
I sorry, nie promuję tutaj cierpiętnictwa.

Ludzie to wielka tajemnica. Co i dlaczego robimy? Ta Teresa też taka głupia nie była.
„Proszę nie zrozumieć moich słów jako szyderstwa wobec cierpienia tych zakonnic. Ale czy to nie jest po trochu opis naszego katolickiego patrzenia na życie doczesne i wieczne? Może i spędzisz życie w nocy depresji, zakończysz je indukowanym psychicznie nowotworem, wszystko to w sosie nerwicowego lęku, że Bóg i tak cię odrzuci (Św. Teresa z Lisieux)”.

No ładnie pan Jakub podsumował Tereskę.

Pani Joanno, chciałbym wyjaśnić – św. Teresa z Lisieux jest chyba najbliższą mi świętą, m.in. właśnie dlatego, że w swoim krótkim życiu przełamała wyssany z jansenizmu obraz Boga, który (podobnie jak w kalwinizmie) jest po prostu okrutny. Janseniści bardzo zbliżali się do kalwinistów w rozumieniu paradoksu wolność człowieka – wszechwiedza Boga, co w swojej najbardziej hardkorowej wersji sprowadza się do teorii podwójnej predestynacji, czyli przekonania, że Bóg niektórych ludzi stwarza tylko po to, żeby ich nieodwołalnie potępić, zupełnie niezależnie od ich uczynków. Teresa wprost odnosiła się do jansenizmu w swoich pismach.
A odnośnie nerwicy: można oczywiście sądzić, że atak nerwowy z dzieciństwa, zakończony „uśmiechem figurki” nie miał żadnego wpływu na jej późniejsze życie. Jestem jednak skłonny sądzić, że jej późniejsze zmagania – „ciemna noc niewiary” – na liniach wiara-niewiara; lęk-ufność; zasługi-miłosierdzie nie są zupełnie bez związku z jej rozstrojem psychicznym z dzieciństwa, traumą po śmierci matki, itd.

@Joanna Krzeczkowska
Pani Joasiu, Św. Teresa z Lisieux to dla mnie rewolucjonistka w dobrym tego słowa znaczeniu. Jej odwaga wymyślenia „windy miłości” zamiast jansenistycznego wspinania się po schodach doskonałości to coś absolutnie niezwykłego.

Mówiono mi również, i to osoby z kręgów duchownych, więc luczę, że powiedziano mi orawdę, że po Jej śmierci siostry karmelitanki wprowadziły jednak pewne bardzo praktyczne reformy. Np podobno odnośnie zasad, ile może być w karmelu ogrzewanych pomieszczeñ. Między innymi dlatego wprowadzono te zmiany, że ona miała odwagè mówić, że niektóre stare, uświęcone „tradycją” zwyczaje są za ciężkie.

@Joanna
Sprowadziła Pani moją tezę ad absurdum. Może to i dobrze, bo zmusiło mnie to, do bardziej przemyślanego sformułowania myśli.
Otóż jestem przekonany (jest to moje doświadczenie formacji katolickiej), że katolicyzm (z przesadzonym naciskiem na aktywność człowieka w dziele swojego zbawienia) – wśród osób podatnych -swoim nauczaniem indukuje lęki i tak – przyczynia się do cierpienia : a to przez pobożność opierającą się na rytuałach i ustnych modlitwach, a to przez rygoryzm moralny i dyscyplinę sakramentalną (proszę zwrócić uwagę, że wymieniając na spowiedzi grzechy ciężkie należy po pierwsze podać ich liczbę, po drugie określić liczbę – konieczna jest dość szczegółowa buchalteria swoich przewin wobec Boga ), a to wreszcie przez stawianie za wzór ludzi zupełnie odczłowieczonych – w sensie: aniołów pod przykryciem ludzkiej skóry. Nie twierdzę, że jest to reguła powszechna, ale przywołany przez ks. Dariusza przykład zakonnic chyba powinien dać do myślenia?

Jakub i Fix,
Dziękuję Panom za wyjaśnienia. Czasem komentarze są zbyt skrótowe lub ogólne. Co do przykładu zakonnic jak najbardziej zgoda. Nie warto sobie serwować absurdalnych umartwień.
Życie i tak niesie ze sobą sporo wyzwań.
„św. Teresa z Lisieux jest chyba najbliższą mi świętą”
Dla mnie również ważna – stąd moja reakcja.
Pozdrawiam

” Przez dobrą moc Twą Panie otoczony” Wiersz DB z więzienia w 1944 r. do rodziców na Święta Bożego Narodzenia. Pieśń nr 100 w ŚE. najlepsze wykonanie – oczywiście u nas w parafii podczas nabożeństwa. Przykład z youTube: https://www.youtube.com/watch?v=Jenb-gLKTXw

Panie Redaktorze,
To już mój ostatni głos w tej kwestii.
Nadal nie uważam, aby użyte przeze mnie porównanie kogokolwiek obrażało i nie zgadzam się z Pana ostrą reakcją. Wiele osób , także Autorów tekstów, stosuje „wyolbrzymienie ” (ostatni tekst: Pani Paulina Model:” jeśliby teraz na ziemię przylecieli kosmici i zobaczyli Kościół rzymskokatolicki, doszliby do wniosku, że jest to jakiś mistyczny kult mężczyzn w sukienkach zaaferowanych seksem i polityką ” – wcale nie chce Autorka obrażać księży czy Kościół tym bardzo dosadnym porównaniem tylko postawę ) dosyć często. Nie obrażam nikogo, z kim sie nie zgadzam – podobnie jak wiele tu piszących Osób uzmysławiam ( sobie też ), że Instytuacja, ludzie tejże „wkładają nam ciężary nie do uniesienia, a sami ich tknąć nie chcą „.

Skoro to Pański ostatni głos, to już nie odpowiadam. Dla porządku zasygnalizuję tylko, że ze swej strony podtrzymuję stanowisko, iż „argument” z pedofilią jest czymś więcej niż wyolbrzymieniem. Stąd moja reakcja.

Przemyślałem, ma Pan rację, popełniłem błąd, „argument” mój jest zupełnie nietrafiony w tej dyskusji.

@ Zbigniew Nosowski

„Teza, że seksualność ubezpłodniona nie jest aktem ludzkim (teza niechrześcijańska, bo przecież człowiek ma być drogą Kościoła, każdy człowiek, jak powtarzał Jan Paweł II)”.

Oczywistym jest, że człowiek jest drogą Kościoła, itd. Tutaj chodzi o coś zupełnie innego = inny kontekst. Zacytuję cały akapit z teologii ciała. Kluczowe jest ostatnie zdanie.

„Do wewnętrznej prawdy aktu małżeńskiego należy jedno i drugie(Miłość i rodziciestwo): jedno realizuje się wraz z drugim, i poniekąd jedno poprzez drugie. Tego uczy encyklika(Humanae Vitae).

W takim razie więc akt małżeński, wyzuty ze swej wewnętrznej prawdy, pozbawiony sztucznie znaczenia potencjalnego rodzicielstwa, przestaje również być aktem miłości.”

Stwierdzenie „nie jest aktem ludzkim” jest zaczerpnięte od kogoś kto te słowa papieża komentował – już nie pamiętam, ale postaram się znaleźć ten cytat, bo mnie bardzo ciekawi jego autorstwo.

Sprawa jest więc bardzo delikatna – wiem, że nie brzmi dobrze dla osób praktykujących antykoncepcję, ale nie należy udawać, że tej wypowiedzi papieża nie ma.

To zdanie brzmi źle dla każdego, kto je zrozumie, oraz ma PRAWDZIWĄ wiedzè na temat zdrowia prokreacyjnego.

Pan uparcie nie uwzględnia rzeczywistości. Uparcie traktuje Oan interlokutorów z góry. Uparcie nie odpowiada Pan na konkretne zarzuty odnoście niespójności własnych wypowiedzi.
Dodatkowo nie uwzględnia Pan takich aspektów:

1.papieże, nawet święci, nie mieli współczesnej wiedzy
2.papieże, nawet święci, wypowiadali również zdania nieprawdziwe, niekiedy wynikające ze zwykłej niewiedzy
3.papieże, nawet święci, mogli się zwyczajnie MYLIĆ.

@stanisław
„(…)W takim razie więc akt małżeński, wyzuty ze swej wewnętrznej prawdy, pozbawiony sztucznie znaczenia potencjalnego rodzicielstwa, przestaje również być aktem miłości.””

„Stwierdzenie “nie jest aktem ludzkim” jest zaczerpnięte od kogoś kto te słowa papieża komentował – już nie pamiętam, ale postaram się znaleźć ten cytat, bo mnie bardzo ciekawi jego autorstwo.

Sprawa jest więc bardzo delikatna – wiem, że nie brzmi dobrze dla osób praktykujących antykoncepcję, ale nie należy udawać, że tej wypowiedzi papieża nie ma.”

Widać dobrze, że tego nawet nie czytałem do tej pory. Mi się to nie mieści w moim światopoglądzie.

Z tego wynika, że pary bezpłodne chodząc ze sobą do łóżka nie dają sobie wzajemnie żadnego aktu miłości i nawet nie jest to akt ludzki…

Napisze pan, że oni są pozbawieni „potencjalnego rodzicielstwa” nie sztucznie tylko naturalnie, dla mnie to jest ta sama sytuacja – w takim przypadku wiedząc o tym przed ślubem w ogóle nie powinni się chyba pobierać ?! Bo i po co ? A może się pobierają świadomie wiedząc o tym, że partner nie może mieć dzieci ? Wtedy jest to już sztuczna sytuacja bo była wiedza.

Pisanie, że seks w małżeństwie (sic!) nie jest aktem miłości ani ludzkim tylko i wyłącznie dlatego, że akurat w tym momencie ktoś nie chce mieć dzieci to jest dla mnie czysty absurd.
NPR jest anty-koncepcją tyle że „naturalną” i mało skuteczną.
Ale cel pozostaje ten sam – uczynić z aktu seksualnego akt BEZpłodny.
A więc wg tej teorii współżycie w tym czasie świadomie także przestawałoby być aktem miłości. Czy taki akt jest „pozbawiony sztucznie znaczenia potencjalnego rodzicielstwa” ? Tak. Moim zdaniem jest. Ponieważ ktoś uparcie, każdego dnia, działa w takim zakresie aby uzyskać wiedzę kiedy ten akt będzie BEZpłodny.
Naturalne jest współżycie wtedy kiedy para ma na to ochotę i bez żadnego zabezpieczenie i bez szukania wiedzy i prowadzenia zeszycików.

To jest Natura przez duże N.

I jest to prawdziwe otworzenie się na życie. Każda czynność przeciw ciąży jest zamknięciem się na życie.
Tyle, że ja nie uważam, że akt seksualny męża i żony musi służyć za każdym razem „otworzeniu się na życie”.

I nie odpowiedział mi pan na pytania pod drugim tekstem.
– co z hinduistami ?
– co z ateistami ?
– co ze snem ?

Czy nie-katolicy nie mają „aktów miłości” ? czy to nie są „ludzkie akty” ?

Jest pan szczęśliwy, że przypadkiem urodził się w rodzinie katolickiej a co ma powiedzieć taki hinduista ? Co ma zrobić ?

@Stanisław
Zapytałem:
„Czy nie-katolicy nie mają “aktów miłości” ? czy to nie są “ludzkie akty” ?

Jest pan szczęśliwy, że przypadkiem urodził się w rodzinie katolickiej a co ma powiedzieć taki hinduista ? Co ma zrobić ?”

A pan na to, że:
„“Idźcie i nauczajcie wszystkie narody..”.

Sądzę, ze mieszczą się w tym także hinduiści, ateiści(…)”
(„psysypionych” pomijam bo nie wiem co to za grupa – co to znaczy „psysypiają” ? Nie rozumiem tego słowa i nie znajduję w słowniku, czy edytor nie podkreśla panu tego słowa jako niepolskiego ?)

Czyli wnioskując z pańskich słów nikt, oprócz zdaje się rzymskich katolików (czy też może jeszcze kogoś pan tu zaliczy), nie ma “aktów miłości” i w dodatku nie są to “ludzkie akty” ?

Dobrze pana rozumiem ? Kim więc są ?

Gdzie pan to wszystko wyczytał ? Można prosić o jakieś cytaty z PŚ ?
Gdzie napisano że słowa „idźcie i nauczajcie” dotyczą konkretnie rzymskich katolików ? A co jeśli prawosławni będą pana nauczać ?

Gdzie napisano, że inne wyznania nie mają aktów miłości ?

Ponadto unika pan odpowiedzi ponownie na pozostałe kwestie więc rozumiem, że zgadza się pan z tezą, że „pary bezpłodne chodząc ze sobą do łóżka nie dają sobie wzajemnie żadnego aktu miłości i nawet nie jest to akt ludzki…”
Czyli tylko płodne pary z KK mają akty miłości. Pozostali nie mają i mieć mogą.

cd.
Doprecyzowanie bo coś mi urwało końcowe zdanie:

„Pozostali nie mają i mieć mogą tylko wtedy gdy nawrócą sią na rzymski-katolicyzm lub będąc już w KK staną się płodni.”

To wynika z pańskich twierdzeń pisanych nieco „naokoło” żeby nie pisać wprost.

Dziękuję za podanie historii, poglądów na przestrzeni wieków, które miały taki wpływ na podejście do katolickiej etyki seksualnej. „Kościół niestety zawiódł, gdy przyszło mówić o Bożym planie udostępnienia małżonkom pełni erotycznej satysfakcji”. Dyskusja, pytania, są bardzo potrzebne. Dziękuje, że autorzy poruszają ten temat!