Zdaniem niektórych niedosłowne formy wypowiedzi nie powinny być traktowane poważnie przez współczesnego, dysponującego nowoczesną metodologią naukową człowieka. Wyrażanie się nie wprost jest przecież grzechem przeciwko nowoczesnemu rozumowi.
Można odnieść wrażenie, że głębia, która wyłania się z ludzkiej duchowości, pozostaje czymś prawdziwym, chociażby jako prawda osoby, pomimo iż na różne sposoby kpi sobie z tego, co dosłowne. W jednym ze swoich utworów o Bogu i miłości Pete Townshend śpiewał:
W prawdziwym życiu
jeden plus jeden
nie równa się dwa,
jeden plus jeden
równa się jeden1.
Miłość, życie i tajemnica nie znoszą wprawdzie podstawowych prawideł tego świata, ale rządzą się inną dynamiką, sięgają gdzie indziej, zaglądają pod spód tego, co potoczne i powierzchowne. To swoisty „ósmy dzień”, time after time, czyli „czas poza czasem”. Nie liczy się tutaj precyzja, ale głębia relacji osoby z osobą, z samym sobą, jak również z otaczającym nas światem. Piosenka Townshenda, przeczuwając być może misterium Trójcy, pokazuje to nader dobitnie.
Kiedy zastanawiam się nad nowoczesnym dyktatem dosłowności, przychodzi mi również na myśl pewna dyskusja z udziałem Richarda Dawkinsa. Rzecz dotyczyła wiarygodności chrześcijaństwa. Siłą rzeczy sprawa musiała zatem dotknąć fenomenu Słowa. Jako chrześcijanie uznajemy, że Logos to sens, mądrość i objawienie Boga w świecie. Jest więc przesłaniem ostatecznym.
W pewnym momencie Dawkins rzucił sarkastyczne pytanie, dlaczego Bóg, który zechciał się rzekomo porozumieć z człowiekiem za pośrednictwem narzędzia tak niedoskonałego jak ludzka mowa, wyraził się na domiar złego w sposób metaforyczny, przy użyciu obrazów i symboli. Słowo nie wypowiedziało się wprost (straight).
Jako katolik mógłbym sformułować tę uwagę w następujący sposób: podobnie jak za życia ziemskiego Jezus wystawił się na obelgi, mękę i śmierć niczym bezradny, zdany na los baranek, tak teraz naraził przekazane osobiście objawienie na różne interpretacje czy domysły. To zaś jest skandalem, zwłaszcza dla człowieka nowoczesnego.
Intuicja, czyli głębiej niż dosłowność
Trudno powiedzieć, jakie konkretnie „mówienie wprost” miał na myśli Dawkins. Można się jedynie domyślać, że chodziło o wywód poddany rygorom języka nowożytnej nauki. Tylko taki przekaz, zdaniem Dawkinsa, miałby spełniać kryterium wiarygodności.
Myśl etyczna, wskazująca na konflikty religijne spowodowane tym, co niedosłowne i poddające się wielowątkowym interpretacjom, a zarazem uzurpujące sobie prawo do ostatecznego autorytetu, była w tej dyskusji – co ciekawe – czymś drugorzędnym. Zarzut Dawkinsa dotyczył przede wszystkim tego, że niedosłowne formy wypowiedzi nie powinny być traktowane poważnie przez współczesnego, dysponującego nowoczesną metodologią naukową człowieka. Wyrażanie się nie wprost jest przecież grzechem przeciwko nowoczesnemu rozumowi.
W odpowiedzi można by zapytać, dlaczego Dante, Szekspir albo Whitman wyrazili uznawane prawdy na temat człowieka językiem poezji, a nie na przykład traktatu naukowego. I dalej: dlaczego ich dzieła, pisane z tego właśnie intuicyjnego i niedosłownego poziomu, nieustannie wpływają na nasze rozumienie rzeczywistości jako przekaz o poważnej randze poznawczej? Co podyktowało wielu genialnym twórcom raczej wybór drogi poetyckiej aniżeli usystematyzowanego traktatu?
Można by zadać takie pytanie, gdyby nie jego jałowość w sytuacji, w której rozmówcy przyjmują zasadniczo odmienne punkty odniesienia w stosunku do fenomenu ludzkiego poznania. Jestem przekonany o tym, że podejście Dawkinsa obnaża charakterystyczną dla pewnych współczesnych nurtów redukcję w rozumieniu tego, czym jest człowiek i otaczająca go rzeczywistość. Ograniczamy się do tego, co wyrażone wprost, a najchętniej także falsyfikowalne za pomocą metody naukowej, być może dlatego, że w świecie tak wielu niewiadomych potrzebujemy wreszcie czegoś pewnego, nawet za cenę ograniczenia wielkiego bogactwa naszej egzystencji.
Problem, z którym się tutaj borykamy, pod pewnym względem przypomina zresztą trudności, z jakimi swego czasu zetknął się Henri Bergson, kiedy usiłował dowartościować poznanie intuicyjne w człowieku2. W pierwszym rozdziale Wstępu do metafizyki francuski filozof zestawił ze sobą dwie drogi poznania: analizę oraz intuicję. Chociaż nie ma między nimi koniecznej opozycji, to wybór jednej kosztem drugiej zubaża nasze życie, a tym samym nie pozwala mu się w pełni realizować. Analiza opisuje rzeczywistość, ale to dopiero intuicja włącza nas w jej życie. Człowiek nie zadowala się samym tylko opisem naukowym świata, choćby najbardziej drobiazgowym, tworzonym z pozycji badacza lub obserwatora. To, co w nas najgłębsze, potrzebuje być częścią rzeczywistości. Znaleźć się wewnątrz, w jedności, we wspólnym nurcie życia.
Można o tym pisać również w perspektywie głębi osoby. Jak stwierdził Dietrich von Hildebrand, współcześnie „zamiast całkowitego zdania się na zadziwienie i otwarcie się na przyjęcie tajemnicy, unika się wnikania w głąb i próbuje się zmieniać istotę tego, co dane, sprowadzając to zazwyczaj do czegoś jedynie pozornie zrozumiałego i ignorując specyficzną istotę tego, co dane”3. Z dalszego toku wywodu niemieckiego teologa dowiadujemy się, że ludzkie poznanie, jeśli tylko przyjąć je integralnie, w harmonii z całą naszą naturą, zawsze stawia nas w pewnej relacji do świata. Nie ogranicza się więc do analizowania, rozumienia i porządkowania. Nie zadowala się przyjęciem precyzyjnych danych. Jest czymś w samej swojej istocie relacyjnym.
Poezja, czyli sens kontra dosłowność
Przede wszystkim niedosłowność jest dominantą poezji. Wiersz niemal zawsze pozostanie czymś, co przemawia do nas w sposób intuicyjny i sugestywny. Nie przemówi wprost nawet wtedy, gdy autor pobudza czytelnika do refleksji za pomocą minimalnych środków wyrazu. Wiersz nie organizuje nam codziennych spraw, nie wykłada swoich racji, nie postuluje zmian, które należałoby wdrożyć w praktyce. Tłumaczy to, być może, niski status tej formy literackiej wypowiedzi we współczesnym świecie.
W sarkastyczny sposób podjął ten temat Tomasz Różycki, pisząc:
A najgorsza ze wszystkich jest poezja,
nikt jej nie lubi, a czytanie wierszy
to prawdziwy koszmar i nie wiesz nigdy,
co właściwie poeta miał na myśli.
Zamiast napisać to, co miał na myśli,
tak długo wymyśla, żeby napisać
w końcu absolutnie wszystko, z wyjątkiem
tego, co miał na myśli rzeczywiście4
Kiedy pierwszy raz sięgnąłem po tomik Ręka pszczelarza Różyckiego, zaskoczyło mnie podobieństwo niektórych jego fragmentów do utyskiwań Adama Asnyka czy Felicjana Faleńskiego na „niepoetyckość” epoki pozytywizmu. Tak jakbyśmy stanęli współcześnie wobec analogicznych problemów. Druga połowa dziewiętnastego wieku to triumf scjentyzmu. Dzisiaj, w epoce w dużej mierze konsumpcyjnej, na podobnej zasadzie probierzem wartościowej treści stało się to, na ile dosłownie i jednoznacznie został przekazany jakiś komunikat.
Nieufność w stosunku do przekazu poetyckiego nie ominęła środowisk katolickich. Można odnieść wrażenie, że wyższą rangą cieszą się te wersety, które można bezpośrednio wdrożyć w codzienną praktykę życia. A przecież znaczną część Pisma stanowią teksty o charakterze poetyckim. Istnieją nawet całe księgi, takie jak Pieśń nad Pieśniami albo Psalmy, których nie da się interpretować poza tą modalnością.Nie znajdziemy tam dosłowności. Wchodzimy raczej w przestrzeń intuicji dotykających misterium.
Można by nawet powiedzieć, że istnieją takie treści, które Bóg chce przekazać człowiekowi nie inaczej, jak wyłącznie poprzez poezję. Nie stoi za tym, jak chciałby tego Dawkins, zła wola złośliwego rzekomo bóstwa. Pewnych prawd po prostu nie da się sprowadzić do jednoznacznej interpretacji, choć zawierają silnie zarysowany sens. Są poezją, a więc można je zrozumieć tylko na sposób poetycki. Jeżeli takich fragmentów jest w Piśmie wiele, to oznacza, z katolickiego punktu widzenia, że wolą Boga jest to, aby był w pewnych aspektach rozumiany na ten szczególny i niedosłowny sposób.
Istnieją takie treści, które Bóg chce przekazać człowiekowi nie inaczej, jak wyłącznie poprzez poezję. Pewnych prawd po prostu nie da się ich sprowadzić do jednoznacznej interpretacji
Należy jednak zadać sobie pytanie, co wyróżnia przekaz poetycki. Co czyni z niego całkiem odrębny sposób poznawania i wyrażania, do tego stopnia, że w różnych kulturach widziano w niej rys sakralny lub mistyczny, a więc transcendujący dosłowność?
W moim przekonaniu źródłem poezji jest samotność. Nie chodzi mi jednak o tymczasową przykrą emocję, z której miałyby rodzić się wiersze, ani nawet o stan osamotnienia wynikający z braku bliskiej osoby, ale o świadomość bycia kimś osobnym na najgłębszym, a zarazem najbardziej podstawowym egzystencjalnie poziomie bytowania.
Wnętrze człowieka jest przybytkiem, w którym obcuje on sam na sam z Bogiem. Tam przeżywa coś, czego nie da się przekazać drugiej osobie. Mogę oczywiście odsłonić bliźniemu swoje odczucia, cierpienia i radości, ale na głębokim poziomie są one moje, jestem z nimi sam na sam; nie potrafię objawić światu treści mojej duszy. Dosłowność w mówieniu o tym miejscu nie pomaga drugiej osobie w jego zrozumieniu, a wręcz przeciwnie – zaciemnia i trywializuje.
Poezja jest, jak wierzę, próbą przerzucenia pomostu pomiędzy niemożnością przekazania drugiemu najbardziej mojej (a więc siłą rzeczy samotnej) prawdy o sobie a możliwością porozumiewania się przez słowo. Stąd specyficzna, właściwa tylko dla wiersza estetyzacja języka. Z samej swej natury słowo poetyckie wymyka się jednak próbie dosłowności. Staje się wtedy śmieszne, a przynajmniej dziwaczne. Dopiero wtedy, gdy przestajemy oczekiwać od poezji dosłowności, zaczynamy dostrzegać jej prawdziwy cel, którym jest możliwe (choć nigdy do końca nie spełnione) przekazanie drugiej osobie głębi.
W szczególny sposób ukazuje to poezja najnowsza. Jedną z jej cech charakterystycznych jest, przynajmniej w wielu przypadkach, niekomunikatywność języka. Wiersz współczesny najczęściej stawia czytelnikowi opór. Jest tekstem hermetycznym, którym rządzi odrębna, własna logika wypowiedzi. Czy dzieje się tak dlatego, że nowoczesną poezją kieruje duch Ludwiga Wittgensteina? Osobiście w to wątpię, ale jeśli nawet odpowiedź byłaby twierdząca, to wciąż nie ma jasności, jaki miałby być cel takiego badania granic komunikatu językowego.
Wydaje się, że swoista hermetyczność poezji najnowszej wynika z porzucenia bezpośredniej wykładni tego, co autor pragnie przekazać, na rzecz zanurzenia się w intuicję, którą pobudzają raczej spięcia semantyczne pomiędzy słowami. Liczy się bycie wewnątrz tekstu, we wspólnym tętnie, rytmie, pulsie i nurcie. Raczej to aniżeli możliwość sprowadzania interpretacji wiersza do jednoznacznej wykładni sensu.
Ojcowie Kościoła, czyli misterium ponad dosłownością
„Kto z ludzi – pytał apostoł Paweł – zna to, co ludzkie, jeżeli nie duch, który jest w człowieku” (1 Kor 2,11). Rzeczywiście, osoba jest tajemnicą. Nie sposób jej więc zamknąć w precyzyjnych i jednoznacznych ujęciach. Równocześnie żyjemy w epoce, w której człowiek potrzebuje dokonać na nowo szeregu podstawowych ustaleń dotyczących rzeczywistości. W dosłowności poszukujemy punktu odniesienia.
Wydaje się, że taki porządkujący charakter ma większa część współczesnej egzegezy biblijnej, przy czym interpretatorzy idą zwykle w dwóch kierunkach. Starają się bądź to ustalić fakty wewnątrz tekstu, oceniając ich spójność i wiarygodność, bądź też wydobyć z narracji Pisma szereg prostych wskazówek moralnych i psychologicznych. Tego rodzaju obcowanie z pismami Starego i Nowego Testamentu w praktyce pomija jednak znaczną część tego, co nazwalibyśmy „misteryjnością” tekstu natchnionego. Tym samym, powiedzmy to otwarcie, współczesny odbiorca oddala się od modelu lektury wypracowanego przez Ojców Kościoła.
Misteryjność to wejście w głębię istnienia, przedarcie się przez to, co zewnętrzne i powierzchniowe, aby dokonać wglądu w istotę danej rzeczywistości. Dosłownie greckie słowo mysterion, od którego wzięła nazwę mistyka, oznacza tajemnicę, coś, co nam się objawia nie tyle wbrew temu, co potoczne, ale pod spodem zwyczajnego widzenia rzeczy. Mysterion to także wydarzenia toczące się za zasłoną. Ojcowie Kościoła sięgali po to pojęcie w stosunku do świętych obrzędów oraz interpretacji Pisma, które jest nie tylko zapisem, ale także rematos christou, czyli „słowem Chrystusowym”(Rz 10,17). Jako takie odsłania tajemnicze pokłady sensu ukryte pod wierzchnią warstwą słów, takie, które nie są tylko mówieniem, lecz stają się spotkaniem, dotykają wnętrza osoby w jej głęboko przeżywanym człowieczeństwie. „Litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia”(2 Kor 3,6).
Byłoby zbytnim uproszczeniem rozpatrywanie możliwości egzegezy Pisma na gruncie prostej opozycji pomiędzy czytaniem w ramach szkoły antiocheńskiej i aleksandryjskiej, czyli z jednej strony lektury dosłownej, a z drugiej – alegorycznej. W starożytności chrześcijańskiej zaistniały, rzecz jasna, obie te drogi rozumienia Biblii, wyraźnie różnicując przyjęte metody czytania. W każdym przypadku sednem obcowania człowieka ze słowem Bożym pozostawał jednak mysterion. Lektura odbywała się w ciszy serca wyobrażonego na kształt sanktuarium, wewnątrz którego przyswajanie tekstu i proces jego rozumienia są jak święte obrzędy. Stawiano zatem tekst biblijny niejako poza obszarem dosłowności. Działo się to nawet w przypadku rozumienia dosłownego, bez uszczerbku na literalności Pisma.
Przeciwieństwem dosłowności nie jest wcale alegoria lub symbol, ale właśnie misteryjność. To ona nie pozwala na zamknięcie tekstu biblijnego w granicach jałowej ziemi tego, co najbardziej oczywiste, zwyczajne i jednoznaczne
Na tej podstawie twierdzę, że przeciwieństwem dosłowności, o której tutaj mowa, nie jest wcale alegoria lub symbol, ale właśnie misteryjność. To ona nie pozwala na zamknięcie tekstu biblijnego w granicach jałowej ziemi tego, co najbardziej oczywiste, zwyczajne i jednoznaczne; w każdym razie niesięgające głębiej aniżeli analiza. Jak już zauważyliśmy, taki jest też sens istnienia poezji. Zwróćmy jednocześnie uwagę, że przecież nie każdy utwór poetycki cechuje się alegorią czy symbolicznością, dwoma środkami dość już zresztą przestarzałymi. Każdy wiersz dotyka jednak, choćby w samym swoim zamyśle, egzystencjalnego rdzenia, misteryjności, a więc czegoś, co przekracza potrzebę intelektualnego porządkowania faktów albo terapii emocjonalnych zranień.
Poezja nie dostarcza wiedzy. Zazwyczaj nie powstaje też po to, aby uleczyć nasze konflikty psychiczne. Raczej przedstawia nam nas samych w zupełnie innym porządku odbioru rzeczywistości. W ten sam sposób Ojcowie Kościoła rozumieli duchowość. Konsekwentnie w ten sam sposób rozumieli również Pismo, nie wyłączając przy tym fragmentów o charakterze doktrynalnym, które służyły konstruowaniu systemu teologicznego. Teksty natchnione były dla Ojców przekazem ostatecznej prawdy w sensie historycznym i dosłownym, jednocześnie zawierającym w sobie misterium Boga i człowieka.
Stąd mnogość obrazowych porównań tekstów biblijnych do owocu granatu, który z zewnątrz ma twardą skórę, lecz w środku skrywa nasiona sensu. Albo do chleba, który należy rozkroić przed spożyciem, bądź też do migdała, który ma pod łupiną słodkie dla podniebienia wnętrze. Pisma, twierdzili Ojcowie, skrywają pod dosłownością litery żywy, dynamiczny i osobowy środek.
Liturgia, czyli inaczej niż dosłowność
Z misteryjnością Biblii w oczywisty sposób wiąże się problem jej usytuowania wewnątrz liturgii.
Wiadomo, że teksty czytań podawane wiernym w przestrzeni wspólnie oddawanej chwały nie podlegają dyktatowi dosłowności, na jaki mogą być narażone w ramach osobistej lektury. Tradycja katolicka określa przecież liturgię słowa jako „karmienie się” i „spożywanie”, a więc actionis, w które angażuje się dusza i ciało, analogicznie do tego, co następuje w dalszej części Mszy, kiedy otwiera się przestrzeń do przyjęcia Ciała Chrystusa. Jeżeli zatem przyjmuję Słowo Boże, żuję je i połykam, to siłą rzeczy przekraczam to, co w nim bezpośrednie i dosłowne. Pozwalam rozwijać się myśli w dynamice misterium.
W liturgii słowa czytane wersety są oczywiście tym, czym są na poziomie literalnym, w całej ich dosłowności, a zarazem stają się, za sprawą wpisania w dynamikę „uświęconego zgromadzenia” oraz „świętych obrzędów”, spotkaniem osoby z osobą. Pismo jest w tym kontekście tekstem żywym i wypowiedzianym. Nie jest już zwykłą literą, a staje się przekazaniem i przyjęciem prawdy danej od Boga. Recytowanie natchnionych tekstów jest także swego rodzaju aktualizacją czynności wypowiadania ich przez Boga, co stanowi wypełnienie obietnicy Jezusa, który „jest z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (zob. Mt 28,20).
Pomiędzy czytaniem a łamaniem chleba zachodzi spójność, przy czym, co ważne, spożywanie i picie nie polega tutaj na dosłownym posileniu ciała. Także tutaj wznosimy się ponad dosłowność, aby w zwykłym akcie przyjmowania pokarmu zobaczyć reprezentację duchowej jedności.
Jedną z ważniejszych intuicji na ten temat widziałbym w ewangelicznym opisie nakarmienia ludzi głodujących na pustkowiu. Jezus, „połamawszy chleby dawał je uczniom, aby kładli przed nimi” (Mk 6,41). To przekazywanie dobra między ludźmi i Bogiem dokonuje się nie tylko w momencie komunii, ale także w liturgii słowa.
Sakrament, czyli dosłowność przemieniona
Można pójść jeszcze dalej. Samo życie człowieka nosi na sobie, zgodnie z wiarą katolicką, piętno sakramentalności5. Jest bowiem czymś więcej aniżeli „jedzenie i picie” (zob. Rz 14,7). Już sama katolicka nauka o istnieniu duszy odsyła nas do głębszych sfer życia ludzkiego, do misteryjności osoby i wspólnoty tętniącej pod dosłownością naszej fizjologii, psychiki oraz prostych odruchów.
Dość wspomnieć, że związek rajskiej pary, kobiety i mężczyzny, był prasakramentem odzwierciedlającym komunię Boskiego „my”. Podobnie spożywanie wspólnej wieczerzy, gaszenie pragnienia na pustyni, wydobycie wody ze skały, karmienie się manną z nieba, cała mnogość znaków, którymi Bóg prowadził Izrael do pełni prawdy. Mówiąc bardziej wprost, wydarzenia te, zdaniem Tradycji, zapowiadały misteria ustanowione później przez Jezusa Chrystusa.
Wciąż jednak nosimy w naszych czynnościach ten odblask sacrum. Po zmartwychwstaniu Chrystusa jest on, być może, nawet silniejszy, skoro cała codzienna rzeczywistość zyskała w tamtej chwili zupełnie nowy kontekst. Zwyczajne czynności spełniane każdego dnia pod osłoną nieba nabierają głębszego znaczenia aniżeli to wyłącznie praktyczne i doraźne. Wbrew temu, co głosił Ludwig Feuerbach, jesteśmy czymś więcej niż materia, którą się karmimy. Pod pozorem zwyczajnych czynności wyrażamy misteryjną prawdę naszego człowieczeństwa.
Joanna Roszak napisała w wierszu sezon:
podczas prasowania białych obrusów i pościeli
nie wiemy o wieczności6
Cenię poezję Roszak, lecz fundamentalnie nie zgadzam się z powyższą uwagą. Tak naprawdę podczas prasowania białych obrusów i pościeli wiemy o wieczności bardzo wiele. Pozostajemy, jak ufam, w relacji do przyszłego życia nawet w trakcie tych czynności, które nie odziedziczą królestwa Bożego. W wieczności nie będzie już spożywania pokarmów (zob. 1 Kor 6,13), a jednak będziemy jedli i pili, na inny istotowo sposób, na uczcie Baranka. Samo to uświęca jednak każdy nasz posiłek, skoro w Bogu „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28).
Sakramentalność życia doskonale opisał Michał Muszalik w zbiorze wierszy (albo poemacie) Hotel Globo:
Miasto nieco dalej. Tutaj prawie wioska,
w widły dwóch arterii złapane uliczki.
Chrzęści śnieg pod stopą, gdy się schodzą ludzie
na mały przystanek. To wymiar profanum.
Sacrum: taniec świateł pod rękawiczkami –
idą, półśpiąc, dzieci na wczesne roraty.
Szarość. Zimno. Grudzień. Toczy się samochód
jeden, drugi, trzeci. Wnet gasną latarnie7.
Istnieją zresztą także fragmenty Pisma, które wprost wyrywają naturalne ludzkie doświadczenie z dyktatu dosłowności, „ciała i krwi”, aby objawić ukryty w ich głębi mysterion.
Chrześcijaństwo, uznając małżeństwo za „wielkie misterium”, które wyobraża relację Chrystusa i Kościoła (zob. Ef 5,32), dokonało olbrzymiego kroku w kierunku przekroczenia dosłowności. Czy to możliwe, aby cielesne zbliżenie kobiety i mężczyzny odzwierciedlało świętość woli Bożej, i czy nie uwznioślamy nadmiernie doświadczenia w gruncie rzeczy głęboko fizjologicznego, obarczonego wieloma problemami szarej codzienności? Czy nie oddalamy się tym samym od rzeczywistości, która w ostatecznym rozrachunku okazuje się bardziej surowa i dosłowna? Jest – mówiąc wprost – tym, czym zawsze była na poziomie praktycznym i fizycznym; niczym więcej?
Wiadomo, że szkoła freudowska widzi w miłości zaledwie sublimację popędu seksualnego. Duchowość chrześcijańska idzie w zasadniczo odmiennym kierunku. Tutaj akt płciowy rozumiany jest jako wyraz wyższej duchowej zasady zwanej miłością. Już samo to stanowi śmiały skok wiary. Ale mysterion jako „tajemnica wielka” otwiera nawet dalsze horyzonty tej rzeczywistości.
List do Efezjan, zestawiany zwłaszcza z praktycznymi wskazówkami małżeńskimi z 1 Listu do Koryntian, odwołuje się do rzeczywistości pięknej i trudnej zarazem, niejednokrotnie przyziemnej, takiej, która nie szczędzi „udręk w ciele” (zob. 1 Kor 7,28), aby w jej głębi, pod warstwą dosłowności, zobaczyć coś świętego. Tym czymś jest objawianie dynamiki całej historii zbawienia, czyli wszystkiego tego, co wydarza się między Bogiem i człowiekiem.
Ceniony także w kręgach katolickich prawosławny teolog, Michel-Philippe Laroche, pisał na ten temat: „Człowiek najczęściej idzie za porywem swego ciała. I nie należy tego potępiać, wierność bowiem mężczyzny i kobiety zawiera w sobie zasadę wznoszenia się na wyższy poziom […]. W ciele jak w zwierciadle odbija się pragnienie zjednoczenia dusz. Ciało staje się wówczas doskonałym zwierciadłem duszy. Lecz rodzi się stopniowo drugie pragnienie: pragnienie wzniesienia się ponad ciało przez doskonałe pożycie jak w Raju […]. Małżeństwo samo w sobie zawiera zasadę przekraczania siebie”8.
Dzięki mysterion, czyli sakramentalności małżeństwa, wejście wspólnoty kobiety i mężczyzny w życie wieczne, gdzie „nie będą się żenić ani wychodzić za mąż”(Łk 20,35), ponieważ „wszyscy będą przemienieni”(zob. 1 Kor 15,51), dokonuje się nie wbrew, lecz – paradoksalnie – dzięki zjednoczeniu płciowemu. Okazuje się ono wówczas doczesnym wyrazem głębszej rzeczywistości wewnętrznej. Nigdy nie chodziło tu tylko o popęd, który ze swej natury przemija. Zjednoczenie płciowe staje się więc sakramentalną drogą wiodącą do miłości eschatologicznej nazwanej przez Tertuliana „lepszym stanem” i „duchowym związkiem”, w którym „jeszcze bardziej będziemy razem”9. Jak mówili mistycy, kiedy kwiat dojrzewa, aby stać się owocem, pozbywa się poprzedniej postaci, choć urzeczywistnia w istocie swoją własną naturę. Tym samym dyktat dosłowności zostaje złamany w samym swoim centrum.
Sakramentalne małżeństwo doskonale ukazuje misteryjność, którą chrześcijaństwo wpisuje w całą naszą rzeczywistość. Sądzę, że nie bez powodu dwoma wielkimi traktatami biblijnymi na ten temat jest z jednej strony siódmy rozdział 1 Listu do Koryntian, a z drugiej piąty rozdział Listu do Efezjan. Pierwszy ukazuje małżeństwo w jego trudnej i poddanej doczesnym ograniczeniom przyziemności, podczas gdy drugi odsłania zbawcze misterium przemienianego przez miłość popędu płciowego. Podobnie ma się rzecz z dosłownością, która nie zostaje przez chrześcijaństwo zanegowana wprost. Odebrany jej zostaje jedynie dyktat orzekania o pełni rzeczywistości.
Kto wie, być może przepowiadanie Ewangelii w nadchodzących epokach będzie musiało zdobyć się na pierwotną „misteryjność” przekazu, aby mogło zostać usłyszane? Nie dokona tego ani sprowadzanie wiary do samorealizacji czy dobrobytu psychicznego, ani nawet walka o moralność oderwaną od świętości. Przynajmniej ja w to nie wierzę. Podstawą głoszenia Słowa będzie, jak sądzę, misterium życia przeciwko dosłowności.
1 The Who, Bargain z albumu Who’s Next (1971).
2 Zob. H. Bergson, Wstęp do metafizyki, tłum. K. Błeszyński, Kraków 2022, s. 29–33.
3 D. von Hildebrand, Istota miłości, tłum. W. Paluchowski, Warszawa 2021, s. 73.
4 T. Różycki, Żadnych wierszyków, w: tegoż, Ręka pszczelarza, Kraków 2022, s. 7.
5 Pisałem o tym więcej w: Człowiek, który potrzebuje, czyli sakramentalność życia i lekcja nihilizmu, w: Słodka ziemia. O kulturze wyczerpania i powrotach nadprzyrodzoności, Kraków 2023, s. 147–150.
6 J. Roszak, sezon, w: tejże, Przyszli niedokonani, Kraków 2017, s. 38.
7 M. Muszalik, Hotel Globo, Katowice 2021, s. 9.
8 M. P. Laroche, Mały Kościół. Mistyczna przygoda małżeństwa, tłum. J. Grzegorczyk, Poznań 1989, s. 97–98.
9 Tertulian, O jednożeństwie, w: tegoż, Wybór pism, t. III, tłum. T. Kołosowski, I. Salamonowicz-Górska, Warszawa 2007, s. 72.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2023 jako część bloku „Dyktatura dosłowności”.
Pozostałe teksty:
Opowieść z nami pozostanie. Rozmowa z Dominiką Słowik
Jerzy Sosnowski, Mów do mnie wprost