Zima 2024, nr 4

Zamów

Dziennik wojenny z mojej wioski

Dmytriwka. Fot. Аимаина хикари / Wikimedia Commons

Do 2014 r. byłem dumny, że moje dzieci mieszkają i pracują w Ukrainie. Do 24 lutego 2022 r. po prostu cieszyłem się, że mam to szczęście, że ich widuję, chociaż synowie mieli mnóstwo propozycji zza granicy. A teraz chcę, żeby po prostu przeżyli. A wnuki przedłużą ród. Gdzie? Życie pokaże.

3 marca 2022 r., Dmytriwka, 12–13 km od obwodnicy Kijowa

Skończył się pierwszy tydzień wojny

Dziwnej, gwałtownej wojny, której być nie powinno.

Ale wybuchła – i po 24 lutego nie ma już najmniejszego znaczenia, jaką logiką kierowali się ci, którzy ją rozpętali.

Bronimy się.

Każdy robi, co może i co powinien, każdy osiąga szczyty swoich możliwości: ktoś dorośleje, a ktoś inny przeciwnie – wpada w panikę i nie może poradzić sobie ze swoim strachem.

U nas jest względnie, ale to bardzo względnie, cicho. Po jednej stronie zniszczone, na ile jestem w stanie to ocenić, Irpień, Bucza i Hostomel, po drugiej Biłohorodka, Stojanka, Horenycze. W domu mam leżącą, przykutą do łóżka mamę, byłą żonę i dwoje dzieci. Wywiozłem je z miasta już pierwszego dnia, żeby były blisko mnie.

A sam potelepałem się do Kijowa zabezpieczać spuściznę po Szewczence, bo co by nie powiedzieć, jestem dyrektorem muzeum. Ale gdy tylko pojawiła się taka możliwość – wróciłem do swoich.

W muzeum jest kierownik techniczny Hleb Annajew i dwóch ochroniarzy.

Tutaj mam archiwum Wasyla Stusa, o które też trzeba się troszczyć.

Przez ostatnie trzy dni prąd był tylko przez cztery, pięć godzin, ale to wystarcza, żeby ogrzać dom i żeby mama nie zmarzła. Kończą się jej lekarstwa, prawie nie można zdobyć już kwaśnego mleka, boję się, że popsuje się jej żołądek, który regulowałem niemal przez rok. Ale co zrobisz.

Dziwi mnie absolutny spokój i gotowość pogodzenia się ze wszystkim, co się wydarzy.

Cieszę się, że wszyscy moi krewni i współpracownicy nadal żyją i już od kilku dni, cytując klasyka, powraca niegdyś utracony sens życia.

Cieszę się, że z powodu problemów z internetem, który pojawia się bardzo rzadko, nie tonę w wiadomościach – nie przesiąkam więc gniewem, histerią i nienawiścią, których, wnosząc z tego, co do mnie dociera, jest tam zbyt wiele.

Względność. Dużo teraz o niej myślę. Jakiś miesiąc temu droga do Kijowa zajmowała mi dziesięć, piętnaście minut. A teraz – od czterech do pięciu godzin, bo muszę jechać przez dziesiątki punktów kontrolnych okrężnymi, kiepskimi oraz niebezpiecznymi drogami.

Sens. Przez kilka ostatnich dziesięcioleci totalny postmodernizm go rozmywał: śmiech, upadek autorytetów, zerwanie z tradycją. A teraz to właśnie tradycja daje znacznej części ludzi siłę do robienia tego, co powinni i muszą. I właśnie tradycja – ukraińska jaźń – zmusza żołnierzy do obrony własnej ziemi i własnej odrębności. W tej nierównej walce przeciwstawiają się oni nieludzkiemu naporowi wschodnich Słowian – najbliższych naszych sąsiadów i tradycyjnych sprzymierzeńców, którzy zaatakowali nas zbrojnie.

Świat wschodniosłowiański. Oczywiście po 24 lutego 2022 r. przestał istnieć jako całość. Był chory, słaby, bezideowy. Ale jakąś jedność dawało się odczuć: bliscy krewni mieszkający po różnych stronach granic podtrzymywali związki nawet pomimo tego, że się różnili, jak to normalnie u ludzi. Ale początek wojny pogłębił ten podział. Jak powiedział mój sąsiad Wołodia Ferkel – z którym dotychczas różnie się nam układało – nikt nie może przyjść do mnie na podwórko i mówić mi, jak mam żyć. Jedność wschodniosłowiańskiego świata już nie istnieje i wątpliwe, czy będzie można ją odbudować. Teraz już sobie nie ufamy i na siebie nie liczymy.

Teraz każdy dba o siebie. I albo przejdziemy samych siebie, zapanujemy nad sobą i nad własną przyszłością, albo zginiemy w mroku, jak wiele innych narodów, po których nie pozostała nawet nazwa.

Sąsiedzi: ten sam Wołodia, z którym niezbyt się przyjaźniliśmy, jak tylko mnie zobaczył, od razu zapytał: w czym ci pomóc? Najbardziej łączą nas dzisiaj właściwe pytania. […]

4 marca

Wczorajszy dzień był bardzo niespokojny. Wokoło cały czas strzelała ciężka artyleria i latały rakiety. Dzieci płakały na zmianę. Tania je uspokajała. Daliśmy im chipsy (przynajmniej był z nich jakiś pożytek – spostrzeżenie na spokojne czasy). Kiedy było najgorzej, graliśmy z nimi w Small world. To absorbowało ich uwagę.

A nasz świat – on też jest bardzo mały. Taki kruchy, taka niewidoczna jest granica między pokojem a wojną, między życiem a śmiercią. […]

Mimo wszystko dziękuję Bogu, że dzieci i mama są ze mną – więc w chłodzie i w mroku muszę troszczyć się o nie, dzielić dzień na konkretne ukierunkowane na nie działania i coś robię. To nadaje sens temu, czym się zajmuję.

Inaczej siedziałbym w Muzeum Szewczenki pośród obrazów i zarządzał. Ale zarządzać mogę i stąd. W Kijowie, w schronie, oczywiście jest bezpieczniej. Ale tutaj, za miastem, więcej ze mnie pożytku mają ci, którzy beze mnie sobie nie poradzą.

A w muzeum jest Hleb. To chwat. W Irpieniu został zburzony dom naszego ochroniarza Ołeha, w którym mieszkała jego żona z – jak to mówi Ołeh – „dzieciętami”. Udało im się dotrzeć do Kijowa, więc wraz z Hlebem zakwaterowaliśmy ich w jednym z gabinetów. Tak postanowił Hleb. Od razu podjął właściwą decyzję, a potem ją ze mną uzgodnił. […]

Serhij, który mieszka sam z 13-letnią córką, podzielił się kilogramem kaszy gryczanej i dwoma opakowaniami makaronu. Razem z córką przygotowują „koktajle Mołotowa”. Na moją uwagę, żeby jednak chronił córkę i nie narażał się bez potrzeby, odpowiedział, że okupantom nie odda ani skrawka ziemi. Zaprosiliśmy więc jego córkę, Darynę, w odwiedziny do naszych dzieci, żeby nie miała w przyszłości problemów z psychiką, ale odpowiedział, że dziękuje za zaproszenie, jednak ona będzie dalej z nim mieszać…

Inny sąsiad, Wołodia, przyniósł trzy litry zamrożonego mleka i parę kawałków mrożonej ryby oraz dynię.

Nie wyobrażam sobie nawet, co mogliby robić tutaj decydenci, którzy rozpętali tę wojnę: nienawiść do nich jest kompensowana przez wzajemną miłość i samopomoc. Nie wiem, co będzie dalej, ale póki co mam wrażenie, że społeczeństwo stało się jednością i wielu ludzi opuścił strach. […]

5 marca

Rano, gdzieś koło siódmej, zatrzęsły się ściany od wybuchów i pospadały wszystkie ikony. Oczywiście nie ma prądu, więc trzeba dom ogrzewać za pomocą ciepłej wody, a robię to tak: dopóki jest gaz, grzeję wodę w wielkich garach pod przykryciem i noszę je do pokojów dzieci i mamy.

Mama wciąż śpi. Mam przeczucie, że odchodzi. Że to ma być także i jej ofiara.

Właściwie ta myśl prześladowała mnie już od kilku dni, ale dopiero dzisiaj odważyłem się zapisać ją w komputerze. Duchowo jestem na to gotowy.

6 marca

Noc minęła spokojnie. Zupełnie nie wiem, co z Kijowem. Co z moimi bliskimi, co z muzeum.

Martwię się.

W pobliżu płonęło kilka domów. Oczywiście to od gradów [rakiet – przyp. red.]. Dzieci śpią.

Wczoraj z sąsiadem Serhijem zrobiliśmy przejście w płocie między naszymi posesjami. U niego również „na czas wojny” pojawiła się była żona, także Tania. Ludzie gromadzą się i starają się pomagać sobie, jak mogą.

Wszelkie drobiazgi, które wydawały się tak istotne w czasach pokoju, pozostawiono za sobą. Natomiast uwypukliły się wszelkie te ponadczasowe wartości – miłość, człowieczeństwo, wzajemna pomoc. Ludzie nie chcą robić innym tego, czego nie chcieliby, żeby robiono im.

Zapewne to najważniejsze Boże przykazanie.

Zacząłem się modlić. W myślach i nie do końca kanonicznie. Niby odkrywając jakiś kanał do świata i Boga, aby ustrzegł wszystkich tych, których kocham. Okazuje się, że takich ludzi jest więcej, niż dotychczas myślałem.

7 marca

Wczoraj było stosunkowo cicho. Nie więcej niż siedemdziesiąt wybuchów, ale wszystkie niezbyt blisko, jakieś kilka kilometrów od nas.

Szukam sobie jakiegoś zajęcia w obejściu. Sprzątam podwórko, grabię, jednym słowem: wykonuję taką pracę, jaką ma robić zwyczajny człowiek, który nie stracił związków z ziemią.

Dużo czasu spędzam z dziećmi: wymyślamy zabawy, historie, uczymy się grać – nie za bardzo nadającymi się do tego rakietkami – w badmintona. Dziwne, ale Rysi to wychodzi. Jiwa dużo czyta. Cieszę się, choć widzę, jak bardzo tęsknią za normalnym życiem, z którego wyrwały je te durnowate ambicje Putina… […]

Strzępy informacji wskazują na to, że wszyscy politycy będą iść „do końca”. Ale czy możliwe jest na końcu zwycięstwo? I jaka będzie jego cena?

Dziwne, ale nigdy nie miałem marzeń, poza jednym, jeszcze dziecięcym, żeby przeżyć życie bez wojny. Czasami to marzenie wydawało się takie banalne, że aż wstyd. A teraz widzę, jak to marzenie było prawdziwe

Dmytro Stus

Udostępnij tekst

Katastrofa humanitarna dla wielu ludzi stała się rzeczywistością. Zniszczona infrastruktura, brak pomocy medycznej i socjalnej, elementarnych warunków do życia. Przykro to sobie uświadamiać, że znowu, tak jak w 2014 r., odwrócimy się od tego wszystkiego. Bo nie ma siły, by na to patrzeć. A jeszcze gorzej – uświadamiać to sobie. Biedni nasi starzy i chorzy. Biedne dzieci. Biedne kobiety z dziećmi, które nie mają na kogo liczyć.

Podobno w Kijowie zaczęły się rabunki – mieszkań, zakładów, sklepów. Głównie tam. I chociaż to normalne zjawisko w takich czasach, to przecież nie jest ono z tego powodu mniej przykre: ktoś przejawia szczyty męstwa, ktoś – swoje najgorsze cechy. […]

Dobrze, że w muzeum jest Hleb.

Kiedy on jest w muzeum, jestem spokojniejszy. Zrobi wszystko, co będzie w jego mocy.

Przed chwilą zaniosłem mamie miskę z gorącą wodą, żeby podtrzymać temperaturę w pokoju. Ledwie porusza powiekami, boję się ją zbudzić – jest tu rześko […]. Mam wrażenie, że jej jestestwo wyczuwa, że ona na tym świecie jest tylko dla mnie zbytecznym ciężarem. I to z wszystkiego, co się teraz dzieje, właśnie jest najbardziej nie do zniesienia… Robię, co mogę, ale wiem, że to o wiele za mało. I to wewnętrznie boli. Bardzo boli. […]

Muzeum pracuje w trybie online i myślę, że 9 marca przynajmniej w taki sposób będziemy mogli świętować rocznicę urodzin Szewczenki. Życie musi się toczyć. […]

8 marca

6 rano. […]

W nocy odcięto gaz.

Teraz trzeba będzie podjąć decyzję, której tak się obawiałem: idzie ochłodzenie. Ogrzać można tylko pokój znajdujący się w dawnej stodole, w którym sezon przezimowałem, wtedy gdy stosunki z Tanią weszły w szczytową fazę konfliktu.

Ale – to ja. A teraz dzieci i ona.

I jak teraz zapewnić ciepło mamie?

Ale jak będę wywoził dzieci, to co się z nią stanie? Sąsiedzi podadzą jej ciepłe picie i wafle, ale kiedy będę w stanie wrócić? Za dzień? Dwa? Trzy?

Archiwum ojca, które także trzeba ratować. Bodaj najważniejsze rękopisy i jakieś pamiątki – znów przedmioty i czy one warte są cierpień mamy? Cierpień jego „kopciuszka”, którego tak kochał i który był dla niego kimś więcej niż Eurydyka dla Orfeusza.

Już dokonałem wyboru.

On boli, ale dzieciom trzeba zapewnić przyszłość, a nie narażać je na ostateczną traumę.

Tylko cena nieludzka. […]

Teraz się pomodlę i zacznie się ten trudny dzień, który muszę przeżyć…

9 marca

[…] Wczoraj wyjeżdżaliśmy nie tyle z trudnościami, co w napięciu. Tak naprawdę to najtrudniej było przeciąć trasę żytomierską. Żeby z Dmytriwki dojechać do Petruszek, a stamtąd bocznymi drogami do Kijowa, koniecznie trzeba przejechać nią około 500 metrów w kierunku rosyjskich żołnierzy.

Jakiś kilometr dalej za tym zjazdem stoją już rosyjskie jednostki. Jak wieść niesie, kadyrowcy. Jechaliśmy powoli i maksymalnie blisko pobocza po przeciwnym pasie ruchu. Zjechaliśmy. Napięcie nie opadło, ale nadzieja – 50 na 50 – że wywiozę dzieci, zamieniła się prawie w pewność.

Dalej posterunki kontrolne, posterunki kontrolne, posterunki kontrolne. Z dziesiątkami samochodów, które też przyjeżdżały z różnych kierunków. Już przed mostem w Danyliwce zdejmowano z nich kawałki białego materiału, którym były obwiązane.

Przejechaliśmy przez most. Pojawiła się informacja, że dwie godziny później most został zamknięty.

Podobno w tym czasie na trasie żytomierskiej strzelano do samochodów, które chciały ją przeciąć.

Kiedy przywiozłem Tanię z dziećmi do mieszkania, które wynajmują w Kijowie, Tania rozpłakała się, a kiedy wychodziłem, żeby pojechać do muzeum, Jiwa, starsza 13-letnia córeczka, popatrzyła na mnie wzrokiem prawie dorosłej osoby i powiedziała „Tato, to doświadczenie uczyniło nas lepszymi”… Chciało mi się płakać… […]

Do wieczora nie mogłem znaleźć sobie miejsca, martwiąc się o mamę. Umówiłem się z sąsiadami, że przynajmniej raz dziennie będą podgrzewać dom i dwa razy dziennie poić mamę herbatą […]. I dopóki około 19 nie otrzymałem SMS-a od sąsiadki Tani: „Wszystko w porządku. Mama zjadła trochę wafelków i popiła je ciepłą wodą. Procedury higieniczne zrobiliśmy. Wasza mama jest zuch. Pokój ogrzewaliśmy” – nie mogłem sobie znaleźć miejsca. […]

10 marca

Jestem w Dmytriwce. Obok mamy.

Wczoraj, kiedy wydawało się, że nie ma nadziei na wyjazd z Kijowa, pojawiła się szansa. […]

Serhij ma matkę chorą na cukrzycę i dowiedziawszy się, że jednak można się przedrzeć, ruszył w drogę. Bogu dzięki, dojechał.

W godzinę po jego wyjeździe, gdzieś koło 13, na podwórko weszło dwóch rosyjskich spadochroniarzy. Ja oczywiście podniosłem ręce i podszedłem do nich.

– Nie będziemy strzelać.

Rozmawiamy… Dziwne, ale nie czuję zupełnie strachu. Żeby nie niszczyli sąsiednich domostw, wpuściłem ich na piętro. Zachowywali się dość grzecznie. Nie byli bezczelni. Poprosili o papierosa – dałem. Paczkę. Z wdzięczności, że nie zburzyli żadnego z okolicznych domów.

Potem okazało się, że sprawdzali naszą drogę. Kilka godzin później wywozili nią dzieci z Irpienia, Buczy, naszej wioski. Przejechało prawie 50 samochodów i busików. […]

Potem mamę przeniosłem na rękach do letniej kuchni. Tam można napalić w kozie, którą podarował mi niegdyś Juris, i się grzać.

Bardzo się cieszę, że wróciłem na czas: na dworze w nocy było minus 8, a u nas ciepło, mama nakarmiona i jest przy mnie. […]

Całą noc mama z kimś rozmawiała. Ewakuacja, jeszcze podczas wojny 1941–1945, jakieś wyjaśnianie stosunków. Do rana. Dopóki nie napoiłem jej herbatą i nie nakarmiłem waflami. Leków już jej nie daję. Nie ma sensu. Boli ją całe ciało. Każdy dotyk, każdy ruch. […]

A dalej – co będzie, to będzie. Ciąg dalszy nastąpi.

Podkreślę, że dziwi mnie mój własny spokój. Prawie absolutny. Dzieci i wnuki są bezpieczne, mama – obok mnie, a wszystko inne nie ma, jak się okazuje, żadnego znaczenia. Dopiero za taką cenę pojąłem, co to takiego „Los” w rozumieniu taty. […]

13 marca, niedziela

7.15 rano

Trochę ustabilizowało się to dziwne codzienne życie.

Dzień wygląda mniej więcej tak.

Wkrótce przed szóstą, jak zaczyna robić się widno, wstaję. Piję kawę i palę papierosa. Następnego. I jeszcze jednego.

Potem SMS-em informuję bliskich, że u nas wszystko jest OK. Pytam, co w Kijowie, i wyłączam telefon.

O 9–10, kiedy znów go włączę, dowiem się, co w muzeum, co u dzieci.

W zasadzie o tych w Kijowie jestem spokojny, ale rozum domaga się codziennych informacji.

Zachodzę do mamy. […]

Potem znów palę papierosa, następnie jeszcze jednego, piję kawę i siadam do dziennika.

Dziwne, ale pierwszy raz w życiu piszę z przyjemnością: interesujące jest zapisywanie tego specyficznego doświadczenia.

Mama ciężko oddycha.

Wczoraj wieczorem i w nocy podjąłem decyzję: dziś zacznę wyodrębniać najcenniejszą część archiwum taty, tak by przygotować ją do drogi. Ileż ja to archiwum strzegłem, przewoziłem, a dziś będę także dokonywał selekcji, decydując, co jest bardziej, a co mniej cenne. Jakoś dziwnie się z tym czuję: jestem podekscytowany, ale jednocześnie zdruzgotany. […]

Niebo zasnuwają ciemne chmury, w których złowrogo miesza się deszczowo-śniegowa, nabrzękła od wody ciemność i gryzący czarny dym pochodzący z wystrzałów i wybuchów. Dookoła jest bardzo dużo pożarów, a wiatr roznosi ten dym, gdzie tylko chce.

Ciemna niedziela się zaczyna. Ciemna i zaczadziała.

Na 8–8.30 pójdę do Serhija na herbatę. Wypiję jajko, porozmawiam ze swoimi.

A potem do 12–13 mama i archiwum. Spakuję je do drogi, dosuszę rzeczy mamy uprane wczoraj.

Bardzo ratuje nas otrzymana niegdyś od Jurisa koza, w letniej kuchni upał był nawet w dziesięciostopniowy mróz. W dodatku to prawdziwe ciepło z drew, a nie gazowe. Tak więc wszystko schnie bardzo szybko.

Gdzieś o 13 zjem z Serhijem obiad. Napijemy się jego wspaniałego samogonu, znacznie lepszego niż wszystkie wyszukane alkohole.

Potem – naszykowanie drew na noc. Jakaś praca na podwórku. Prac domowych mało, bo w domu bardzo zimno. Wczoraj było słońce, to ogrzewaliśmy nim budynki, o jeden czy dwa stopnie temperatura się podniosła. Ale dzisiaj słońca nie będzie…

O 16 ładowanie telefonu i komputera. Serhij włącza generator i wszyscy sąsiedzi ładują swoje diabelskie urządzenia – i możliwość kontaktu, i uzależnienie od strumieni informacyjnych. […]

Potem – kolacja i sen.

Mamę karmię i oporządzam wtedy, kiedy budzi się ze swojego dziwnego snu. Wczoraj przez cały dzień nie zjadła ani jednego wafelka, chociaż popiła jogurtu. Na żołądek. Leku, memoplantu, który przyjmowała, nie podaję. Nie widzę sensu. A i mama zdecydowanie go nie chce. Zresztą zostało mi nie więcej jak cztery, pięć tabletek. Na dwa, trzy dni. Co jeszcze ze spraw codziennych?

Gdzieś koło 18 po raz trzeci w ciągu dnia kontaktuję się z bliskimi.

Gdzieś koło 19–19.30, gdy robi się ciemno, idę spać: to znaczy leżeć obok mamy i przy szumie jej rozmów z przywidzeniami z przeszłości myśleć o przyszłości. Mnie ona pociąga i zupełnie jej się nie obawiam. […]

14 marca, poniedziałek

Właściwie to dzień rozpoczął się o 0.05 w nocy.

Mamę znowu prześladowały przywidzenia z przeszłości. Odmawiałem modlitwy, żeby opuścił ją niepokój i problemy z jakimiś tam „onymi”, którzy nijak jej nie odstępowali.

Jakby pomogło. Przynajmniej po drugiej mama spała o wiele spokojniej aniżeli w poprzednie noce.

[…] wczoraj umówiłem się z sąsiadami. Jak będę zawoził archiwum do Kijowa, mamę zostawię we wsi. Serhij będzie palił, a Tania rano i wieczorem mamę napoi i nakarmi. […]

Mamie więcej nie potrzeba, a Kijów to cudze mieszkania, cudze kłopoty, jednym słowem różne niuanse. Tam inne sprawy wydają się ważne… Krótko mówiąc, kiedy otrzymałem adres hospicjum, do którego mogę zawieźć mamę, od razu porzuciłem myśl o Kijowie.

Sąsiedzi są bliżsi. I na tyle, na ile potrafią, będą ciepło odnosić się do mamy.

A ja wrócę – trzy, cztery, pięć dni w Kijowie i z powrotem. Mróz odpuścił i teraz tu nie jest tak ciężko, tak zimno.

Tak samo umówiłem się też w kwestii ewentualnego miejsca na cmentarzu i – jeśli będzie taka możliwość – trumny. W ostateczności zbiją (ze mną albo beze mnie) skrzynię z desek albo pochowają ją w całunie. O tym zdecyduje Bóg. Bo każdy wyjazd to wielkie ryzyko. […]

Teraz będę jechał do Kijowa z czystym sumieniem – nigdzie w Kijowie mamie nie będzie lepiej niż w Dmytriwce.

Dziękuję ci, moja wsi, nie popełniłem błędu, przeprowadzając się tutaj. […]

15 marca, wtorek

Noc przeszła względnie spokojnie. Kilkadziesiąt salw, niewielka strzelanina i to wszystko… Cicho. Można nawet powiedzieć, że spokojnie.

Wczoraj uprałem ubrania mamy. Dziś będę pakował archiwum […]. Oczywiście, o ile nie wydarzy się coś nadzwyczajnego, bo tutaj niczego planować nie można.

Wczoraj dowiedziałem się, że wszyscy moi współpracownicy żyją. Kilka dni temu ze zniszczonego Irpienia zdołała przedrzeć się nawet nasza bibliotekarka z synem.

Dziękuję Ci, Boże.

Wczoraj wreszcie wypłacono ludziom pobory za marzec, a w obecnych realiach to zawsze jakaś tam pomoc. […]

Świat wschodniosłowiański po 24 lutego 2022 r. przestał istnieć jako całość. Był chory, słaby, bezideowy. Ale jakąś jedność dawało się odczuć. Ale przecież nikt nie może przyjść do mnie na podwórko i mówić mi, jak mam żyć

Dmytro Stus

Udostępnij tekst

Dziwaczną sztuką jest życie. Cały czas prowokuje, cały czas przypomina o konieczności zadowalania ciała, a także duszy i serca. Na tej ziemi, w naszej cielesnej powłoce, zadowolenie, a przynajmniej pragnienie, by je osiągnąć, jest oznaką zdrowia. Także moralnego.

Drugi dzień przed snem odmawiam z mamą modlitwy. Właściwie znam tylko dwie: Ojcze nasz i Zdrowaś, Maryjo. Ale ich słowa uspokajają mamę, wyciszają, przepędzają demony przeszłości. Cieszę się, że tak jest. I jednocześnie dziwię się sile tych prostych – czy też jednak nieprostych – słów.

Wczoraj dotarła do mnie informacja, że SBU [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – przyp. red.] będzie podsłuchiwać wszystkie rozmowy telefoniczne i sprawdzać wszelkie media społecznościowe. Właściwie oni i tak to mogli robić, więc taki oficjalny przekaz oznacza, że pojawiło się światełko na końcu tunelu. Że za chwilę będą kolejne ograniczenia wolności. Kolejne straszenie ludzi.

Chociaż mało mnie to kręci, tak jak zawsze.

Wsłuchuję się w ciszę. To niezwykłe. Nic nie lata, nic nie wybucha, nie podskakuje ziemia, bramy i ściany. […]

Daj, Boże, mojemu narodowi nieco wytchnienia, nieco Twojej łaski. A szczególnie tym, którzy nie zważając na nic, pozostali w strefie walk, by spróbować obronić to, co osiągnęli ciężką pracą i potem. Bo nic więcej nie mają i właśnie to jest dla nich wszystkim, i za to ludzie, z którymi się w te dni kontaktowałem, będą gryźć najeźdźców do ostatniego swego tchnienia.

Może to i jest nasza ukraińska cecha: w obronie swojego krewnego jesteśmy gotowi pojednać się z wczorajszymi wrogami, wznosząc się ponad waśnie i swary.

Tak, chciałoby się wierzyć, że jutro będziemy w stanie zdać ten, wydaje się, że beznadziejny, egzamin i zacząć budować świat, w którym będzie ciepło i spokojnie. Szkoda, że we wszystkie poprzednie lata większość żyła tak niekomfortowo.

16 marca, środa

Nie siadłem do komputera, zanim nie przekonałem się, że z najbliższymi mi kobietami – Jiwą, Rysią, Tanią i Natałką – wszystko jest OK. Żywe. Całe. Może któraś i trochę wystraszona, ale tego z lakonicznych SMS-ów nie wywnioskujesz.

Oczywiście, najbardziej lękam się o córki – Jiwę i Rysię. Bardzo się lękam. Co zrobiłem nie tak w swoim życiu, że ich dzieciństwo przyćmiła ta wojna? Co mogłem zmienić? Czy naprawdę powinienem był wyjechać i zająć się biznesem, a nie zajmować się Wasylem Stusem i spuścizną po nim? Na jej opracowywanie i wydawanie poświęciłem ponad 30 lat, a ona dotychczas, przynajmniej w części dotyczącej jego programu etycznego, nie została zauważona. Tak więc i nie jest w modzie, ogólnie rzecz biorąc.

My, Ukraińcy, jesteśmy jak niedojrzałe nastolatki, dla których zmieniające się wartości są ważniejsze od cierpienia i życia. Szczególnie życia innych.

Wczoraj dowiedziałem się, że w Ukrainie zginęło już 375 dzieci.

375 nieprzeżytych i niespełnionych losów, miłości…

A ilu chorych, ile ciężarnych, ilu słabych odeszło. […]

Wczoraj około 5 minut przyglądałem się przebiśniegom, które swoimi białymi główkami „wykluły” się na sąsiednim podwórku kilka dni temu. Zerwałem listek pietruszki, powąchałem, pożułem z zadowoleniem, jakiego nigdy dotąd nie odczuwałem. […]

Wczoraj mama spała od nocy do obiadu. Blada, prawie nie oddychała. […]

W domu +6, na dworze po obiedzie +15, więc ogrzewamy dom, jak możemy. I tak to do wieczora temperatura wewnątrz podniesie się o około 2 stopnie.

Tymczasem szans na prąd nie ma żadnych.

A tym bardziej na gaz.

I okazuje się, że wyjazd do Kijowa to nie tylko praca. Z powrotem trzeba przywieźć benzynę (do generatorów), papierosy i tytoń (już uzgodniliśmy, u kogo kupimy), leki.

Jedzenie jest. Na około dwa, trzy tygodnie.

Zaczęli nas nękać szabrownicy. Im nie przeszkadzają, jak się wydaje, ani nasi, ani Rosjanie. Tam splądrowali dom, tam sklep, a ze stacji benzynowej „AMIK” próbowali wynieść wielką chłodziarkę – jednak nie zmieściła się w drzwiach. Czasami do nich strzelają, ale żadnego specjalnego współczucia nie budzą. Tak jakby nie byli ludźmi…

Dziś ostatni raz nakarmię koty, które przez całą zimę dokarmiała Natałka, a i ja też trochę. Teraz one biegają, mruczą… Sąsiedzi, do których w większości należą, wyjechali bądź się poukrywali, więc zebrało się ich sześć czy siedem. I wszystkie patrzą z nadzieją. A karmy wystarczy na jeden raz, maksimum dwa. […]

Mam na pendrivie filmy, ale zupełnie nie korci mnie, żeby cokolwiek oglądać.

Nie tęsknię nawet za piłką nożną, któremu to zainteresowaniu kiedyś poświęcałem najwięcej swego wolnego czasu.

Na czytanie także nie mam ochoty: bierzesz non-fiction, a treści, prawdziwej treści, prawie nie ma. Tylko takie ogólne przemyślenia na ogólne tematy. A to, co najbardziej irytuje i odpycha, to ta nieobecność problematyki moralnej, której brak w mojej sytuacji odbieram szczególnie dotkliwie.

Być może dlatego teraz najbardziej bliscy i familiarni są dla mnie sąsiedzi – prości ludzie, dla których moralność i samopomoc są czymś naturalnym, pochodzącym jakby z głębi ich wnętrza, jakby były częścią ich natury. A nie było to przez dłuższy czas modne. Bardzo przyjemnie jest to widzieć i odczuwać. Bardzo.

Wczoraj starałem się porozmawiać o jakiejś zapłacie z ludźmi, którzy zostaną z mamą na czas mojego wyjazdu do Kijowa. Taktownie, bojąc się, że kogoś obrażę. Nikt nie chciał nawet o tym słyszeć. A ja mogę nie wrócić. Trzy, cztery kilometry przed zakrętem na Horenycze są strasznie niebezpieczne, a dalej jeszcze kawał już tylko po prostu niebezpiecznej drogi. Przy czym my funkcjonujemy tak, jakby to było czymś codziennym i nieuniknionym, dlatego też nic przytrafić się nie może i nie powinno.

Ucichło. Pójdę do Serhija, napijemy się kawy we dwóch. To stało się już rytuałem. Zaczyna się nowy dzień.

17 marca, czwartek

[…] Do Kijowa dojechałem względnie spokojnie.

Na dwóch naszych punktach kontrolnych czepiali się: śmierdzi spirytusem, a u nas jest prohibicja. Wyjaśniałem, skąd jadę. Pokazywałem archiwum. Zresztą wczoraj 150 gram przecież wypiłem, bo bez tego pod cały czas trwającymi obstrzałami, bez wiadomości, a tylko w kręgu nowych przyjaciół-sąsiadów nie da się obejść. Może i słusznie zakazano spożywania alkoholu, ale…

Jak bez niego mają się rozgrzać ludzie, u których w pomieszczeniach mieszkalnych temperatura nigdy nie przekracza 6–8 stopni, a niektóre domy ogrzewają się tylko od słońca? […]

A tak w ogóle to z dmytriwskiego, prawie gminnego otoczenia trafiłem do stołecznego. Także ciepłe, także spójne, ale jednak…

– Bardziej podzielone.

– Bardziej nastawione na wykorzystywanie stanowisk służbowych.

– Bardziej. Bardziej. Bardziej…

Potem – korki na punktach kontrolnych i nareszcie Muzeum Tarasa Szewczenki.

Wypakowałem archiwum Wasyla Stusa (głównie rękopisy i fotografie) i w końcu odetchnąłem z ulgą…

Pierwszy od dziesięciu dni gorący prysznic. Gdzieś o 14 pierwszy w tym dniu ciepły posiłek.

Wieczorem chciałbym zobaczyć dzieci: wyjadę wcześniej, bo nie chciałbym mieć kłopotów.

Jednak w Kijowie pić nie będę. Ani kropelki. Nie chciałbym być od kogoś zależny.

Poraziła mnie tragedia Mariupola: jak można zrzucać bomby na teatr dramatyczny, pod którym w schronach chowają się kobiety i dzieci…

Nijak nie mogę sobie tego poukładać w głowie. No nijak.

Po co rozsiewać taką nienawiść do siebie? Do Rosjan? Po co taka niekontrolowana brutalność?

Nie pojmuję. Zupełnie nie mogę tego zrozumieć.

Porozmawiałem z kolegami. Krótko. Jestem bardzo zmęczony. Czuję, jak zmęczenie mnie przygniata, mój organizm domaga się bodaj krótkiego odpoczynku.

Za godzinkę pójdę do dzieci. Bardzo się stęskniłem.

Bardzo chcę je objąć i poczuć bicie ich serc.

Od jutra będę już spokojny: w stosunkowo bezpieczne miejsce wywiozłem dzieci, uratowałem archiwum Wasyla Stusa.

Pozostały mi już tylko takie obowiązki, których podejmujemy się z własnej woli…

18 marca, piątek, Kijów, Muzeum Szewczenki

Kijów to nie Dmytriwka.

Podstawowe odczucie, jakiego nie mogę się pozbyć.

Tu jest bezpieczniej, ale gorzej.

Więcej ludzkiego „drugiego dna”, mniej samopomocy, więcej strachu i przypadków wykorzystywania ograniczeń stanu wojennego.

Jednak na zachodzie Ukrainy jest jeszcze gorzej. […]

I jeszcze: kijowianie bardziej się boją. W mniejszym stopniu odczuwają oddech losu. Mniej i wolniej zmieniają się niż mieszkańcy mojej wsi, którzy niby żyją osobno, ale jak jedna wielka wspólnota, w której każdy w te dni gotowy jest przyjść z pomocą.

Myślę o Mariupolu.

Piękne donbaskie miasto, które w ciągu ostatnich 8 lat bardzo mocno się rozwinęło. I co? Jest zniszczone w około 80 procentach. A może bardziej.

Myślę, że to znak tego, iż Moskale rozumieją, że ono im nie sprzyja. Że oni tutaj nie pozostaną. Że ta ofiara – Boże, jak strasznie jest o tym myśleć, a tym bardziej pisać – oznacza światełko na końcu tunelu.

A jeszcze wspominam Aleppo.

Muzułmańską świątynię, zniszczoną według tego samego scenariusza.

Zniszczoną bez żadnego wojskowego sensu…

Dziś na azerbejdżańskiej stronie wrzucono przekład wiersza taty: „Jeszcze się zazielenią dumne urwiska Sławuty…”: Dneprin sulan axsin

Dziękuję wam, moi muzułmańscy przyjaciele, za to wsparcie.

Bardzo dziękuję…

19 marca, Kijów

[…] Nastawiam swoich współpracowników na myślenie perspektywiczne, na przyszłe projekty, na życie. Mamy je budować i to, jakie to nowe życie będzie, zależy tylko od nas.

A tak w ogóle to bezcenne doświadczenie. Za które zapłacono bardzo, bardzo wysoką cenę. Jednak widzę, czuję, że większość z nas stała się lepsza, serdeczniejsza, bardziej ludzka…

Mam nadzieję, choć nie bardzo wielką, że u wielu ta droga przez strach, cierpienia i utraty wyzwoli twórczy potencjał, który dotychczas był przyprószony szarą codziennością i prochem niewiary.

I teraz pojawi się wiara w to, że możemy. Teraz należałoby dodać do tego jeszcze obowiązek: powinniśmy. A dla naszego ukraińskiego charakteru jest to nad wyraz ważne.

Zaczyna się nowy dzień. Mam nadzieję, że ostatni dzień w Kijowie przed powrotem do Dmytriwki.

21 marca, poniedziałek, Dmytriwka

Wczoraj jednak dostałem się do Dmytriwki.

Wbrew obawom droga zajęła nie więcej niż godzinę i cały czas było prawie spokojnie. Choć dobrze, że przezwyciężyłem chęć zajechania do sklepu czy dotankowania samochodu. Bo już po 30–40 minutach od przyjazdu pędziły nieprzyjacielskie BWP [bojowe wozy piechoty – przyp. red.] i czołgi. Przykro byłoby je spotkać.

A tak wszystko dowiozłem. Mnie i Serhijowi jedzenia wystarczy na długo. […]

Ludzie mówią, że w okolice wsi podeszły jednostki wyparte z Worzela i Buczy. Podobno Rosjanie uprawiają masowo maruderstwo, bo są głodni, źli i wystraszeni. Na Kubie, peryferyjnej części Dmytriwki, gdzie stało do czterdziestu sztuk sprzętu wojskowego, wedle sąsiadów nie pozostał ani jeden niesplądrowany dom. Myślę, że przede wszystkim szukają jedzenia. Oczywiście, nie obyło się też bez udziału naszych ludzi, którzy czy to ze strachu, czy z innych powodów dawali im wskazówki. Ale w ogóle to noc minęła i dobrze…

Tak samo dobrze, że wyjechałem do Dmytriwki wczoraj. Dzisiaj bym nie dojechał.

Przyszło hasło pozwalające przerzucić zasoby cyfrowe Muzeum Szewczenki do chmury na serwerach w Niemczech.

Pójdę zająć się zaopatrzeniem, będę je organizować. Zamawiać leki dla mieszkańców wsi itp.

Życie trwa. Dziś o 11 rano jest już prawdziwa wiosenna pogoda. Myślę nawet, czy nie otworzyć okna, żeby do nieopalanego domu weszło nieco ciepłego powietrza.

Życie trwa.

22 marca, wtorek

Dziś jest pierwsze święto podczas tej wojny. Sąsiad Serhij ma urodziny.

Nie miałem mu co dać, więc dałem Listy do syna [książkę Wasyla Stusa – przyp. red.].

Coś poczyta sam, coś jego córka. Do niczego mu to nie jest potrzebne, ale się ucieszył.

On przez całe życie pokonuje wszelkie trudności. Trzeba żyć, trzeba znajdować maleńkie radości w tych nieludzkich okolicznościach.

Mama śpi. Ciężko oddycha. W nocy trochę jęczała, ale mniej niż zwykle. Może troszkę jej ulżyły środki przeciwbólowe.

Rano przejechały koło nas dwie sztuki sprzętu wojskowego w stronę Kuby, gdzie stoi wróg.

Potem stamtąd strzelał grad. Jedna rakieta i mnóstwo wybuchów w tym rejonie, gdzie stoją nasi. Daj Boże, żeby wytrzymali i aby śmierci było mniej.

Wczoraj po wsi poszły słuchy, że dziś lub jutro do wsi wkroczą Rosjanie… Podobno zabierają telefony, generatory, jedzenie…

Zresztą oni i tak stoją w okolicy i kręcą się wokół wsi. Co będzie, to będzie. Na wszelki wypadek poinformowałem bliskich, że przez dzień, dwa lub trzy nie będzie się można ze mną połączyć, żeby nie martwili się przedwcześnie. […]

Przy drodze, którą dojeżdżałem do trasy, Rosjanie porozmieszczali snajperów (jednego czy kilku – nie wiadomo). I w ten to sposób stanie się ona jeszcze bardziej niebezpieczna.

W Kijowie i u nas teraz znów na półtorej doby wprowadzają godzinę policyjną.

Moskale chcą zniszczyć Mariupol jako miasto, które się nie poddaje, i dali mieszkańcom ostatnią szansę, by je opuścić. Oczywiście, zastosują zmasowane bombardowania.

Dziwne są wyroki Twoje, Panie. Bardzo dziwne…

Żadnej logiki, jedynie ambicje rozwścieczonych polityków. […]

W Mariupolu było bardzo dużo ludzi, którzy do wybuchu wojny byli pozytywnie nastawieni do Rosjan. Teraz, sądząc po tym wszystkim, o tym nawet mowy nie ma. I nie tylko w Mariupolu, ale także w Siewierodoniecku, Słowiańsku, Kramatorsku…

I po co było zasiewać tę nienawiść?

I po co taki rozbrat?

I to jeszcze w regionie, gdzie wiele rodzin od pokoleń mieszka i pracuje po obu stronach granicy…

Przykre i bolesne.

Nie wyobrażam sobie nawet, jak można to wszystko wyrzucić z siebie bądź przetrawić.

Myślę o Jarosławie.

Synu.

Będzie mi bardzo przykro, jak wraz ze swoimi synami i żoną jednak będzie musiał wyjechać z Ukrainy. Bo co on ma – uznany programista – tutaj robić?

Do 2014 r. byłem dumny, że moje dzieci mieszkają i pracują w Ukrainie.

Do 24 lutego 2022 r. po prostu cieszyłem się, że mam to szczęście, że je widuję, chociaż zarówno Jarosław, jak i Stepan mieli mnóstwo propozycji zza granicy.

A teraz chcę, żeby po prostu przeżyli. Realizowali się jako indywidualności na tej dzikiej i bezwzględnej planecie Ziemi.

A wnuki przedłużą ród. Gdzie? Życie pokaże.

Dziwne, ale nigdy nie miałem marzeń, poza jednym, jeszcze dziecięcym, żeby przeżyć życie bez wojny. Czasami to marzenie wydawało się takie banalne, że aż wstyd.

A teraz widzę, jak to marzenie było prawdziwe.

I tak sobie żyłem, nieustannie przyjmując wyzwania losu, starając się nie bać i nie narzekać.

A teraz przyszedł czas i na to wyzwanie…

Jakiekolwiek byłoby, jestem pewien, że i tę rękawicę rzuconą przez Los przyjmę z wdzięcznością, aby z dziećmi i z ludźmi, których kocham, wszystko było dobrze…

23 marca, środa

Dzień urodzin Serhija okazał się niespokojny i nerwowy.

I nawet nie tyle z powodu bliskich i dosyć aktywnych działań bojowych, ile ze względu na ludzi i brak informacji.

Przy czym ludzie jak to ludzie. Ktoś zaciska zęby i radzi sobie z samym sobą, trudnymi warunkami i nawet pomaga innym, a ktoś na odwrót, czeka aż mu wszystko przyniosą i podadzą. Bo jest człowiekiem i domaga się należnych mu warunków.

A warunków nie ma. Tak więc naczelnik Taras Tarasowycz organizuje korytarz, żeby takich wyewakuować, bo zapewnić tylu osobom wodę, jedzenie, ładowanie telefonów jest bardzo trudno, a zasoby wsi nie są nieograniczone. Ludzie wszystko to rozdmuchali i poszli rozpuszczać plotki po wsi: kapitulacja, ucieczka itp…

Przyszło i samemu nieco się podenerwować, bo gdyby wyjechała Tania, to musiałbym i ja, bo nikt inny oprócz niej nie może pobyć z mamą, kiedy będę wyjeżdżał do Kijowa w następnym tygodniu.

A tam, tak jak i zawsze – mam oparcie przede wszystkim w dzieciach. Mieszkanie, klucze, miejsce… Ale kiedy uświadomiłem sobie, jakbym jechał z taką leżącą mamą, która prawie cały czas śpi i we śnie marznie, jak będę przygotowywać dla niej miejsce w cudzym mieszkaniu, jak będę biegał (o ile dowiozę ją żywą) za najpotrzebniejszym – to na wyjazd nie miałem zupełnie ochoty.

Tato zmarł na Uralu.

Przynajmniej mama niech umrze we własnym domu. […]

Moją decyzją o pozostaniu najbardziej chyba rozczarowana jest Natałka. Denerwuje się. Ale jestem pewien, że dokonałem właściwego wyboru. Jestem pewien, że tutaj w Dmytriwce mama będzie miała więcej spokoju i ciepła. Mnie w Kijowie byłoby wygodniej i oczywiście miałbym większe możliwości pracy. Ale dla mamy taka przeprowadzka to jedna wielka męka. Dość już przeszła.

Zaczął się dzień. Ostatni dzień pierwszego miesiąca wojny. […]

25 marca, piątek

Ranek okazał się niespokojny.

Jakoś przed piątą strzelali prawie spod domu. Wydawało się, że ktoś wali pod oknem kuchni czy pod parkanem. Wszystko się trzęsło. Ale jak już zdążyłem się ubrać i wyjść – nigdzie nikogo. Napiłem się wody. Zapaliłem papierosa. Posłuchałem śpiewu ptaków, które wznowiły swój koncert, jak tylko ludzie ucichli z odgłosami swoich wystrzałów.

Wczoraj pomagałem Serhijowi i Jarkowi przelewać i ukrywać olej na potrzeby naszych – wojskowych, strażaków i medyków. Gdzieś w pobliżu kręcą się „pojeby”, tak Serhij nazywa okupantów, a oni – to znaczy Serhij i Jarko – po prostu wykonują swoją pracę. Moja pomoc, bo co ja umiem, była niewielka i trwała nie więcej jak 5–7 minut. Jednak cieszę się, że mnie zawołali, że byli ze mną spokojniejsi, że…

Mama drugi dzień śpi. Oddycha nierównomiernie, szybko, ciężko. Tak jakby napełniała swoje płuca powietrzem, którego najwyraźniej jej brakuje.

Kiedy zmieniam jej ubranie lub ją poję, prawie nie reaguje. Tylko wtedy, gdy ból wyrywa ją z letargu. Ale postanowiłem chociaż raz na dobę ją przebierać. Poję trzy, cztery razy, kiedy choć troszkę się przebudza.

Dzisiejszej nocy mija druga doba (z dwóch), jakie nasi dali Rosjanom na poddanie się. Chodzą słuchy, że w okolicy są ich prawie trzy tysiące i tej nocy albo jutro rano rozpocznie się oczyszczanie terenu. Wieś jest więc w strefie ryzyka. […]

Wspomnę, choć to niezbyt istotne, że w ciągu ostatnich czterech, pięciu dób we wsi pojmano dwóch szabrowników. Obu przywiązano do słupów. Ale ludzie mówili o tym z obrzydzeniem, a nie ciesząc się z cudzych cierpień. Przykre, że tak nisko może upaść człowiek, bo czym trzeba się stać, żeby okradać mieszkańców własnej wsi z plazmy czy innych rzeczy… Starsze kobiety podobno nawet wstydzą się z powodu tego, że ci szabrownicy są z tej samej wsi, co one. […]

U nas w muzeum wystawa akwarel kijowianina Maksymiliana Wołoszyna. Razem z akwarelami Szewczenki. Marzyliśmy w 2014 r., że zawieziemy Szewczenkę na Krym, do Koktebela. Ale…

A Maksymilian zmarł właśnie na Krymie. Ukrywał przed głodem Cwietajewą, czerwonych przed białymi, białych przed czerwonymi. A z powodu czerwonego terroru zmarł.

Jednak Kijów w nim pozostał, pomimo Paryża, pomimo tamtejszej atmosfery.

Nie siewca przyjdzie zebrać ciernisty plon siewu.
Ten, kto miecz ujął w ręce, ten od miecza zginie.
Kto raz upił trucizny z chmielnej czary gniewu,
Ten katem lub ofiarą może być jedynie1.

Zostało to napisane ponad wiek temu, a wszystko to o nas, wszystko to – o nas…

27 marca, niedziela, Dmytriwka

25 marca, około 15.00, umarła mama.

Odeszła cicho i spokojnie. Ostatnie siły witalne opuściły jej umęczone ciało i jej ziemska droga dobiegła końca. O 13.30 jeszcze oddychała. Równo, choć oddech jakby słabł. Przez cały ten dzień działo się bardzo dużo. Granaty, rakiety, wymiany ognia z automatów w pobliżu. Wszystko wokół spowijały chmury dymu.

Zacząłem się modlić. W myślach i nie do końca kanonicznie. Niby odkrywając jakiś kanał do świata i Boga, aby ustrzegł wszystkich tych, których kocham

Dmytro Strus

Udostępnij tekst

Taki los. W 1941 ona wraz ze swoją mamą ewakuowały się z Ufy, uciekając przed Niemcami. Podczas przeprawy przez Wołgę na barkę, tuż obok niej, upadł pocisk, ale się nie rozerwał, bo spadł na worek z piaskiem. Teraz wszyscy uciekają na Zachód przed Rosjanami, a mama nie czuła całej tej grozy i umarła własną śmiercią. Tak jakby jej życie i Los zależały od czegoś innego, nieziemskiego. Pewnie miał rację tato, Wasyl Stus, pisząc, że ich, tzn. jego i mamy, losy należą do historii.

Dobrze by było wiedzieć tylko – jakiej…

Kiedy udało się już zawiadomić władze, moje dzieci i Natałkę o jej śmierci, której poza mną nie miał kto stwierdzić, obmyłem mamę. Wraz z Serhijem podwiązaliśmy jej brodę, a następnie ubrałem mamę w prosty, ale jej ulubiony T-shirt, spódnicę. I nowe białe skarpetki. Mama na łóżku wyglądała ładnie. Pocałowałem ją w czoło. Odmawiałem modlitwy i dziękowałem Bogu, że dał mi łaskę troszczenia się o najbliższą mi osobę do ostatniego jej tchnienia.

Dziękuję, Boże. Bardzo, bardzo dziękuję.

Grób Walentyny Popeliuch-Stus (1938–2022). Fot. z archiwum autora

Następnego dnia chowaliśmy mamę. Dostała miejsce na cmentarzu, a nawet trumnę, którą Serhij z Jarosławem obili tkaniną. Także bardzo dziękowałem.

Dwóch grabarzy wykopało grób, a Jarosław ze swoim sąsiadem zrobili solidny żelazny krzyż. Trumnę zawieziono na cmentarz na taczce, bo po drodze, po której codziennie pędzą BWP i rosyjskie czołgi, jechać busem jest niebezpiecznie. Niewyobrażalnie niebezpiecznie.

Do 12 pochowaliśmy.

Teraz wrosłem w Dmytriwkę. Tu jest moja mama, czyli moje korzenie.

Oddaliśmy jej cześć.

Dzisiaj trzeci dzień od jej śmierci. Zaniosę mamie na cmentarz śniadanie. Oczywiście, teren cmentarza snajperzy mają jak na dłoni, ale mam taką potrzebę. Więc pójdę.

Wczorajszy wieczór tylko zwiększył napięcie. U Tani i dzieci od dawna nie było prądu i zasięgu telefonii komórkowej, więc wczoraj po południu wyjechali z Kijowa.

Dowiedziałem się o tym po południu, już po powrocie z cmentarza.

Strasznie się denerwowałem. Czy im się uda, czy będą w stanie dojechać przed godziną policyjną do Winnicy, a przynajmniej do Humania.

Dojechali.

Dojechali do Winnicy i doczekali się gospodarza mieszkania, w którym przenocowali. Ogrzałem letnią kuchnię i w końcu mogłem zasnąć.

*

11.00.

Właśnie wróciłem z cmentarza, na który zanosiłem mamie śniadanie. Padał śnieg, zaczęli strzelać. Ale w oddali. Głośno, jednak jakoś powoli i jakby przez sen. Zapaliłem papierosa. Położyłem na mogile kilka gałązek jałowca, które ściąłem na podwórku. I kilka cukierków, jakie mama lubiła…

Pomodliłem się.

Jakoś tak pięknie się modlę, choć przecież do modlitwy nie przywykłem. Modlitwa przechodzi we wspomnienia-myśli-odczucia. I jesteś jakby nie tutaj, jakby nie na cmentarzu.

Patrzę na fotografię młodej, pięknej mamy. Słyszę jej głos. I już nie pamiętam jej umęczonych życiem, pomarszczonych od choroby rąk. Tylko ciepło jej głosu. I jej miłość.

Dziękuję ci, mamo, za wszystko.

Bardzo dziękuję. […]

Tak się zdarzyło, że wszystkie moje dzieci i wnuki są już w centralnej lub zachodniej Ukrainie: Winnica, a do wieczora, mam nadzieję, Frankiwsk i Lwów.

Jak im się układa?

Czy wróci ktoś do Kijowa?

Czy rozjadą się po całym świecie?

Będzie, jak Bóg da. Najważniejsze, że teraz są bezpieczni, że ród przetrwa, a ja będę gryzł moją kijowsko-dmytriwską ziemię. Moją ziemię i tradycję.

Jutro wyjeżdżam do Kijowa.

Do muzeum.

Do pracy.

Tęsknię. Bardzo tęsknię za pracą, za uchwyceniem perspektywy.

Jaka ona będzie? […]

Dziś w wielu cerkwiach Ukrainy wspominają mamę. Modlą się za jej duszę. Za Ukrainę. Za zwycięstwo. Tato więc miał rację: mama też przeszła do historii – tej wielkiej i tej małej, prywatnej. Ona nakłada się na inne i staje się gałązką, drzewem rodu.

Dziękuję, Boże, że pozwoliłeś mi zrozumieć mi moją tożsamość. Tak ważne było to odczuć i choć trochę uświadomić sobie, że jest się częścią całości.

Dziękuję Marcie i Natalii, które wiele zrobiły, aby na dzisiejszych nabożeństwach wspominano Walę Popeliuch – kochanego „kopciuszka” Wasyla Stusa i moją mamę.

Kto wie, może i nas czeka taka transformacja.

Właśnie teraz z jakiegoś powodu wydaje mi się ona całkiem realna, pomimo że ziemska rzeczywistość obiecuje nam zupełnie inny scenariusz na najbliższą przyszłość.

Jednak złożono wielkie ofiary i wierzę, chcę wierzyć, że nie pójdą one na marne.

Że wszystko będzie dobrze.

Że życie zwycięży.

P. S.
29 marca, wtorek, Dmytriwka

Mój dom i płot posiekane odłamkami ciężkich granatów moździerzowych.

Wojna wprowadza korekty. Cóż zrobisz.

Wczoraj po powrocie z cmentarza już wiedziałem, że Tania z dziećmi ruszyła dalej do Frankiwska. Cieszyłem się z tego, że pojechali we względnie bezpieczne i wygodne miejsce.

A wieczorem zaczęło się.

Najpierw przyszli nasi. Cicho.

A od 19 do 23 się zaczęło… Ostrzał z granatników i jeszcze jakiegoś ciężkiego uzbrojenia. A wszystko to przeważnie na nasz zakątek, tutaj, gdzie przechodzili nasi żołnierze. Zapalił się dom starszej kobiety, znanej tutejszej dziecięcej lekarki, więc ja i Sierhij tam jesteśmy. [Wyprowadziliśmy] kobietę na ulicę, ale dom płonął. Próbowaliśmy wiadrami gasić pożar.

Misza, miejscowy zwiadowca i straceniec, wlazł na górę, a my podawaliśmy wiadra. Ale gdzie tam. Przyjechał beczkowóz, ził. Jednak ostrzał z granatników się nasilił. I musieliśmy uciekać. Wszyscy.

Tam, którędy biegliśmy z Sierhijem, następnego dnia były trzy leje po pociskach. Nieduże, do metra.

[…] Ogółem na wioskę spadło tej nocy do 70 pocisków z ciężkich granatników i innej broni. Głównie na nasz zakątek – to kawałek ziemi mniej więcej 100 metrów na 100. Na Kubie pięć domów spłonęło, w całej wsi dziesięć […].

Chowaliśmy się w piwnicy Sierhija wraz z jego sąsiadką Dernową. Były także i komiczne epizody, kiedy śmiertelnie przestraszona kobieta martwiła się o psa, kury i szmaty. Serhij nie wytrzymał i klął, bo wybuchy były coraz bliżej. Strzelali Rosjanie z niewielkiej odległości i czemuś tylko do domów. A sąsiadka stale pytała: czemu strzelają? Kto strzela? Skąd strzelają? A jak ogród zostanie poorany przez wyrwy, to jak wtedy kartofle sadzić? A kto jej szyby powstawia, jeśli wylecą?

Rezultat – minus pięć domów. Pozostałe stoją z powybijanymi szybami i powyrywanymi drzwiami.

Przez całą noc we wsi płonęły pożary.

Wczoraj oczyszczano drogi, aby można było się przemieszczać.

Próbowałem wyjechać w stronę Kijowa, ale Misza odradził, powiedział, że do samochodów strzelają tak swoi, jak i obcy, więc zbyt ryzykowny byłby nawet wyjazd do Szpytek po akt zgonu mamy.

Zabito 72-letniego dziadka. Szedł z ogrodu do domu. W ten sposób pewnie przełamywał strach. Kto zabił, kto strzelał – nie ustalisz. Komuś wydawał się podejrzany…

Pod wieczór koło domu przejechali uzbrojeni nasi.

Szykowaliśmy się na najgorsze, ale noc minęła spokojnie, a rano przyszła wiadomość, że wyzwolono Irpień.

Patrzę naokoło i podziwiam. Tyle złego, tyle ognia i biedy, a dom, w którym przechowywane jest archiwum taty, prawie nieuszkodzony (przedniej szyby mojego samochodu można nie liczyć), tak samo względnie całe domy Serhija i Jarosława, którzy bardzo pomagali mnie i mamie.

Przychodzi mi na myśl teoria noosfery Wiernadskiego.

Zawsze podobała mi się jego cudowna myśl o energii duchowej, która tworzy się wokół ziemi równolegle z biosferą. Teraz sprawdzam, czy znajdę tego potwierdzenie: rękopisy i archiwa nie płoną, energia prawdziwych utworów (tekstów) broni nie tylko siebie, ale i swoich wyznawców, ludzie, którzy robią to, co muszą, bez płaczu i narzekań – żyją.

I jest to największa nadzieja i najważniejsze doświadczenie tej wojny.

Przynajmniej dla mnie.

Wesprzyj Więź

Przełożył Marek S. Zadura

1  Przekład fragmentu wiersza Maksymiliana Wołoszyna Anioł śmierci za e-bookiem wydanym w serii Klasyka Virtualo; nie podano w nim nazwiska tłumacza.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2022 jako część bloku tematycznego „Inna Ukraina w innym świecie”.
Pozostałe teksty bloku:
„Nieśmiertelniki, Koniec stycznia”, wiersze Hali Mazurenko
„Wojna wszystko zmieniła”, Bogumiła Berdychowska w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim i Grzegorzem Pacem
Natalia Bryżko-Zapór, „«Wkrótce was wyzwolimy». Wołodymyr Zełenski i Iwan Groźny”
Włodzimierz Marciniak, „Rosja: powracający totalitaryzm”
Marek Rymsza, „Solidarnościowy kapitał mobilizacyjny. Polacy wobec ukraińskich uchodźców”
Krzysztof Chaczko, „Ukraińcy w Polsce: kłopotliwe współzamieszkiwanie czy braterstwo narodów?”
Mariusz Antonowicz, „Jeśli padnie Ukraina, następna będzie Litwa”

Podziel się

Wiadomość