rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Przywiązanie i wybór. Czy każdy tradycjonalista odrzuca sobór?

Msza w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Fot. James Bradley

O ile Benedykt XVI zakładał wzrost popularności liturgii tradycyjnej, to dla Franciszka przyszłość kojarzy się raczej z zanikiem tej formy niż z jej rozwojem. Niestety, w wizji tej dominują kryteria strategiczne, a nie liturgiczne.

W dyskusji na temat Mszy św. sprawowanej w nadzwyczajnej formie rytu – że użyję określenia sprzed motu proprio „Traditionis custodes” papieża Franciszka – powraca termin „przywiązanie” jako określenie stosunku „zwolenników” tej liturgii. Użył go papież Jan Paweł II w dokumencie „Ecclesia Dei”, gdzie motywy proponowanych wówczas regulacji określił następująco: aby „ułatwić komunię kościelną tym katolikom, którzy żywią przywiązanie do niektórych dawnych form liturgii” (nr 5).

Istotne pozostaje pytanie, co jest rzeczywistym przedmiotem owego „przywiązania”. Mówiąc prościej: co jest takiego w starej Mszy znajdującej się w Mszale Jana XIII z 1962 r., czego nie ma w Mszy św. sprawowanej według novus ordo missae papieża Pawła VI? Przywiązanie musi mieć jakiś motyw. Dodajmy jeszcze, że w roku 1988, gdy Jan Paweł II wydał motu proprio „Ecclesia Dei” można było mówić rzeczywiście o „przywiązaniu” do starszej formy rytu tych, którzy w nim się wychowali i nie chcieli go porzucić.

Przywiązanie musi mieć jakiś motyw. Także przywiązanie do jakiejś formy liturgii. Czy musi to rozbijać Kościół?

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Wraz z postępującą reformą liturgiczną ci, którzy się w niej nie odnajdywali, często szukali azylu we wspólnotach, których łączność ze Stolicą Apostolską była coraz bardziej wątpliwa. Nie ulega więc wątpliwości, iż pierwotnym motywem „uwolnienia” starej Mszy była troska o jedność Kościoła i zatrzymanie odpływu zwolenników starej Mszy do wspólnot tradycjonalistycznych.

W ostatnich jednak latach – zwłaszcza po „Summorum Pontificum” papieża Benedykta XVI z roku 2007 – nastąpiła stopniowa restauracja tradycyjnej liturgii, do której to przywiązanie nie było już wynikiem wcześniejszej znajomości, ale świadomego wyboru nieznanej dotąd formy modlitwy liturgicznej. Jak pisał Benedykt XVI, wielu ludzi, także młodzi „odkrywają tę formę liturgiczną, odczuwają jej piękno i odnajdują w niej ten sposób spotkania z Tajemnicą Najświętszej Eucharystii, który byłby najlepiej do nich dopasowany”. Jakie mogą być motywy owego przywiązania do dawnej liturgii bądź też jej wyboru?

Estetyka, teologia czy światopogląd?

Nie ulega wątpliwości, że tak zwana Msza św. trydencka – jakkolwiek mylne jest to określenie – jest uwikłana w problem oceny II Soboru Watykańskiego oraz zainicjowanej wówczas reformy liturgicznej. Być może się mylę, ale perspektywa ta dominowała w okresie bezpośrednio po zakończeniu soboru w okresie dość gwałtownych zmian liturgicznych, zwłaszcza w Europie Zachodniej. Czy dzisiejsze wybory starej liturgii są powiązane bezpośrednio z krytyką II Soboru Watykańskiego II – nie jestem pewien.

Wydaje mi się, że wybór/przywiązanie do starszej formy liturgicznej można sformułować na trzech płaszczyznach, które charakteryzują się zróżnicowaniem motywów. Pierwsza płaszczyzna, którą nazwałbym liturgiczną, koncentruje się na kryteriach – powiedzmy – estetyki i duchowości. Wybór starej liturgii motywowany jest wówczas jej większą sakralnością (przynajmniej w odczuciu jej uczestników), która przejawia się w większym skupieniu, wyeksponowaniu ciszy, kontemplatywności, tajemniczości (język łaciński), doborze muzyki (chorał), a także stabilności liturgicznej, która często przeciwstawiana jest nieokiełznanej kreatywności pojawiającej się w nowej liturgii. Moim zdaniem, wszystko to jest do osiągnięcia w nowej liturgii, choć być może w nieco odmienny sposób i z mniejszą intensywnością. W tej perspektywie wybór za starą liturgią nie jest wyborem przeciw nowej liturgii, ale wyrazem dezaprobaty wobec jej deformacji.

Druga płaszczyzna kryteriów wyboru – nazwijmy ją teologiczną – idzie głębiej. Nie chodzi bowiem już tylko o kształtowaną duchowość, ale określoną świadomość teologiczną. To właśnie na tej płaszczyźnie widać konsekwencje teologicznego adagium: les orandi – lex credendi. Konsekwencje te dotykają wielu płaszczyzn: teologii Eucharystii, gdzie bardziej akcentuje się jej ofiarniczy charakter (prawie niezauważalny w novus ordo missae), eklezjologii czy teologii kapłaństwa służebnego. W tej liturgii prezbiter nie tyle jej przewodniczy, co ją sprawuje. To on jest podmiotem, a nie zgromadzenie, o którym tak dużo mówi się w przypadku nowej Mszy św. W konsekwencji jest bardziej ofiarnikiem niż przewodniczącym uczty eucharystycznej.

Jak już wspomniałem w innym miejscu, tę różnicę bardzo dobrze ujawniła dyskusja o roli Mszy św. podczas lockdownu spowodowanego rozprzestrzenianiem się choroby Covid-19. W teologii, z której wyrasta stara Msza, akcentuje się jej obiektywną skuteczność oraz konieczność jej sprawowania nawet wtedy, gdy ona nie służy bezpośrednio ludowi, a więc sprawowana jest bez zgromadzenia. Na teologicznych antypodach sytuuje się pogląd księży, którzy wzywali do zaniechania sprawowania Mszy św. w czasie, gdy uniemożliwiono uczestnictwo w niej wiernym. Tutaj racją Mszy św. przestaje być ona sama, a jest nią jedynie zgromadzenie, które może ją wspólnie celebrować.

Trzecia płaszczyzna, którą nazwałbym światopoglądową, łączy się bezpośrednio z nauczaniem II Soboru Watykańskiego. Przywiązanie do starej liturgii jest tutaj wyrazem odrzucenia nie tylko nowego samorozumienia Kościoła w perspektywie eucharystycznej, ale także odrzucenia innych elementów nauczania Kościoła, zwłaszcza tych dotyczących ekumenizmu i wolności religijnej, a co za tym idzie – dialogu międzyreligijnego i ogólnej relacji do świata. Wybór starej Mszy jest więc w rozumieniu jej zwolenników wyrazem postawy antymodernistycznej, wszak II Sobór Watykański jest postrzegany przez niektóre kręgi jako ostateczny, modernistyczny gwóźdź do trumny Kościoła. Zgoda na nową liturgię byłaby wyrazem przylgnięcia do tej nowej wizji relacji świata i Kościoła, co oczywiście dla jej zwolenników jest nie do przyjęcia.

Liturgia a jedność Kościoła

Lektura dokumentu papieża Franciszka skłania do przekonania, że motywów przylgnięcia/wyboru starej Mszy doszukuje się on na płaszczyźnie drugiej i trzeciej, gdzie stosunek do nauczania II Soboru Watykańskiego stanowi istotne kryterium. Papież zaleca biskupom kontrolę wspólnot zebranych wokół tradycyjnej liturgii, czy „grupy te nie wykluczają ważności i prawowitości reformy liturgicznej, nakazów Soboru Watykańskiego II i Magisterium papieży”.

Poza tym dokument zawiera dość restrykcyjne przepisy dotyczące kapłanów sprawujących tradycyjną liturgię. Podstawowym kryterium jest „komunia kościelna”, a każdego kandydata do opieki duszpasterskiej należy w przyszłości konsultować ze Stolicą Apostolską – co należy uznać za dyspozycję o wysokim stopniu kontroli władzy. Można przypuszczać, że chodzi o sprawdzenie, czy dany prezbiter nie przejawiał dotychczas symptomów wskazujących na faktyczne odrzucenie nowej Mszy św. oraz nauczania soborowego.

W liście do biskupów Franciszek pisze, że możliwość sprawowania starej liturgii „została wykorzystana do powiększenia dystansów, zaostrzenia różnic i budowania przeciwieństw, które ranią Kościół i hamują jego postęp, narażając go na ryzyko podziałów” oraz że „instrumentalne używanie «Missale Romanum» z 1962 r., które coraz bardziej charakteryzuje się rosnącym odrzuceniem nie tylko reformy liturgicznej, ale i Soboru Watykańskiego II, z bezpodstawnym i niemożliwym do obrony twierdzeniem, że zdradził on Tradycję i «prawdziwy Kościół»”.

Dla papieża wątpienie w intencje ojców soborowych, którzy sprawowali kolegialną władzę sub Petro et cum Petro jest w istocie wątpieniem w Ducha Świętego, który prowadzi Kościół. Nie wiem, nie umiem powiedzieć, na ile rzeczywiście uczestnictwo w starszej formie liturgii stało się zewnętrznym wyrazem odrzucenia nauczania Kościoła. Okiem nieuzbrojonym w wyniki papieskiej ankiety widać jednak – także i w Polsce – że środowiska przywiązane do liturgii są mocno krytycznie nastawione do nauczania papieża Franciszka, a jego ostatnia decyzja jedynie tę krytykę wzmoże. Czy jednak jest to zawsze wyraz oporu wobec nauczania posoborowego i kreacja „prawdziwego Kościoła” w opozycji do tzw. posoborowia?

Koegzystencja rytów?

Zarówno Jan Paweł II, Benedykt XVI, jak i Franciszek – choć proponowali różne rozwiązania – wskazywali na jedność Kościoła jako zasadniczy motyw proponowanych regulacji. W jaki sposób wyrazem tej jedności ma być liturgia? Rozwiązania zaproponowane przez Benedykta XVI i Franciszka różnią się w tej kwestii zasadniczo.

Przypomnijmy, iż według „Summorum Pontificum”„Mszał Rzymski ogłoszony przez św. Piusa V i wydany po raz kolejny przez bł. Jana XXIII powinien być uznawany za nadzwyczajny wyraz tej samej zasady modlitwy (lex orandi)”. Teksty zawarte w Mszale Rzymskim Papieża Pawła VI i w ostatnim wydaniu Mszału Papieża Jana XXIII stanowią dwie formy Liturgii Rzymskiej, z których pierwsza nazywana jest ordinaria, a druga extraordinaria: są to dwie formy jednego Rytu Rzymskiego, istniejące obok siebie. Jedna i druga forma są wyrazem tej samej lex orandi Kościoła.

Pozostaje więc pytanie, czy modląc się odmiennie, można wyznawać tę samą wiarę? Na pytanie to można odpowiedzieć pozytywnie jedynie pod warunkiem uznania, że obie formy liturgii w swej istotowej treści się nie różnią, a więc są wyrazem tej samej wiary w zbawcze pragnienie Boga, które wyraziło się w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Sam Benedykt XVI mówił do pytających go dziennikarzy: „Z pewnością istnieją różnice w rozmieszczeniu akcentów, ale mimo wszystko zachowana jest podstawowa tożsamość, która wyklucza jakąkolwiek niezgodność czy sprzeczność między liturgią odnowioną a liturgią wcześniejszą”[1]. Ewentualne różnice między obiema formami liturgii, które ujawniają się na płaszczyźnie teologicznej, są w tym ujęciu różnicami rozłożenia akcentów jednego depositum fidei. Taka teologia ma sens jedynie wtedy, gdy usus novior (nowsze użycie) nie zostanie uznane przez zwolenników starej Mszy za abusus (nadużycie), które wyklucza udział w Mszy św. Pawła VI jako de facto nie-Mszy czy nie-liturgii, albo przynajmniej Mszy ułomnej.

Msza w nadzwyczajnej formie rytu nie jest „bardziej Mszą”, tak jak nie jest nią Msza charyzmatyczna, z modlitwą o uzdrowienie czy neokatechumenalna. A jednak czasami wybieramy te inne niż zwykłą parafialną. Bo z jakichś powodów jesteśmy do niej przywiązani

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Franciszek odszedł od równoważności teologicznej rytów przy jednoczesnym ich zróżnicowaniu w użytku Kościoła: nadzwyczajność (forma extraordinaria), a więc wyjątkowość formy starszej i zwyczajność (forma ordinaria) nowszej. Według niego „Księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi Rytu Rzymskiego”. Koegzystencja form zadekretowana przez papieża Benedykta została zastąpiona de facto monopolem formy posoborowej z jednoczesną reliktową obecnością formy przedsoborowej.

Nie będzie chyba nadużyciem, gdy napiszę, że o ile Benedykt zakładał wzrost popularności liturgii tradycyjnej, to dla Franciszka przyszłość kojarzy się raczej z zanikiem tej formy niż z jej rozwojem. Niestety, w wizji tej dominują kryteria strategiczne, a nie liturgiczne.

Różnorodność czy fuzja?

Jaka więc miałaby być przyszłość liturgii rzymskiej? Załóżmy, że obecny kształt liturgii posoborowej jest zgodny z intentio legis, jakie kryje się za „Sacrosanctum concilium”i kolejnymi instrukcjami wykonawczymi do konstytucji soborowej. Trzeba przyznać jasno, iż nie wszyscy liturgiści, także ci zorientowani (po)soborowo są przekonani, że ojcowie soboru chcieli takiej właśnie liturgii, jakiej zjawiskowe formy spotykamy w naszych parafiach. Trudniej jest jednak zrekonstruować pierwotny zamysł reformy, jeśli w ogóle z takim całościowym zamysłem mieliśmy do czynienia.

Próbą wyjścia z tego klinczu miała być koncepcja tzw. reformy reformy, która – jak się zdaje – była bliska Benedyktowi XVI. Przejawem tego procesu miało być wzajemne ubogacenie obu form rytu rzymskiego, o czym papież Ratzinger pisał w liście do biskupów. Dla przykładu: „Celebracja Mszy zgodnie z Mszałem Pawła VI będzie mogła mocniej niż kiedykolwiek wcześniej ukazać wiernym sferę sacrum, która tak ich przyciąga do wcześniejszej Formy Rytu Rzymskiego”. Jak się wydaje, pewne procesy się w tym zakresie dokonały, czego przykładem była coraz częstsza „reorganizacja” ołtarza z krucyfiksem na środku oraz upowszechnianie się sprawowania liturgii eucharystycznej – mówiąc niepoprawnym skrótem – plecami do ludu (versus Deum), a także coraz częstsze powracanie do Kanonu Rzymskiego.

Czy z podobnym procesem mieliśmy do czynienia w przypadku starszej formy liturgii? Nie wiem. Myślę jednak, że nie. Tutaj dominuje bowiem raczej świadomość doskonałości tej formy liturgicznej. Czy „wzajemne ubogacenie” miałoby kiedyś doprowadzić do fuzji form i stworzenia jednej formy liturgicznej czy może dwie formy winny koegzystować ze sobą jako wyraz jedności w różnorodności?

Jak zauważa ks. Dawid Pietras w monumentalnej monografii „Nadzwyczajna forma rytu rzymskiego”, „Intencją kard. Ratzingera, a później pap. Benedykta XVI, nie było jednak ponowne reformowanie liturgii, ale poszukiwanie liturgicznej jedności między obecną i wcześniejszą formą rytu rzymskiego, które mają się dopełniać i ubogacać. Nie wykluczał on jednak opcji powstania w przyszłości jednej formy liturgii opartej na starożytnym rycie, o czym pisał w liście z 23 czerwca 2003 r. skierowanym do Heinza Bartha”[2]. W liście tym czytamy: „Uważam, że w przyszłości Kościół Rzymski winien mieć tylko jeden ryt. Istnienie dwóch rytów jest trudne do zarządzania, zarówno dla biskupów, jak i dla prezbiterów. Ryt rzymski w przyszłości powinien być jeden, sprawowany bądź po łacinie bądź w językach narodowych, ale zbudowany w całości na bazie rytu starożytnego”[3], do którego należałoby wprowadzić niektóre nowe elementy jak modlitwę powszechną. Dwa elementy są tutaj istotne. Po pierwsze, argument natury administracyjnej. Po wtóre, starsza forma rytu jako podstawa rytu jednolitego.

Nadmierne ograniczenie

Co przyniesie więc przyszłość? Krytycy liturgii posoborowej podkreślają, że nowa Msza jest „Mszą liturgistów”, ponieważ powstała w wyniku odgórnych, administracyjnych zmian, a nie na skutek organicznego rozwoju. Czy możliwy jest taki organiczny rozwój w czasach dużej centralizacji i homogenizacji kultury? Trudno powiedzieć.

W przeszłości dobrze pojęta wolność liturgiczna doprowadziła do powstania rytów zakonnych, regionalnych czy nawet diecezjalnych. Wolność wymaga jednak nie tylko odwagi, ale także świadomości teologicznej, wiary oraz – co najtrudniejsze – posłuszeństwa liturgii. Póki co, decyzja papieża Franciszka podyktowana jest bardziej troską o jedność Kościoła niż troską o liturgię jako żywy i konieczny pokarm duchowy wiernych.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że wielu katolików jest do starszej formy liturgii przywiązanych, ponieważ lepiej odpowiada ona ich duchowości, ale także konstrukcji psychicznej czy uwarunkowaniom kulturowym. Czy znaczy to, że jednocześnie negują II Sobór Watykański i posoborową reformę liturgiczną? Myślę, że nie.

Wesprzyj Więź

Niestety, użycie liturgii do rozbicia jedności Kościoła, co stało się bezpośrednią przyczyną decyzji Franciszka, pozbawiło wielu wiernych dostępu do dóbr duchowych o konkretnym wyrazie i formie. Tak, Msza w nadzwyczajnej formie rytu nie jest „bardziej Mszą”, tak jak nie jest nią Msza charyzmatyczna, z modlitwą o uzdrowienie czy neokatechumenalna. A jednak czasami wybieramy te inne niż zwykłą parafialną. Dlaczego? Bo z jakichś powodów jesteśmy do niej przywiązani. I dopóki nie są to powody przeciwne jedności Kościoła, chyba nie należałoby tych możliwości nadmiernie ograniczać.

Przeczytaj też: Nowe zasady starej liturgii, czyli nagła zmiana kursu


[1] Benedykt XVI, Konferencja prasowa w samolocie, „L’Osservatore Romano” (wyd. pol.) 2008, nr 10-11, s. 8.
[2] D. Pietras, „Nadzwyczajna forma rytu rzymskiego. Status prawny liturgii i wspólnot”, Dębogóra 2021, s. 514.
[3] J. Ratzinger, „Lettre au théologien Heins Lothar Barth” (23 VI 2003), http:// www.montfort.org.br/fra/veritas/ igreja/ratzinger_barth/ (tłum. własne).

Podziel się

11
9
Wiadomość

Nie potrafiłem się doczytać powyżej moich skromnych i osobistych motywacji, a że wiem, iż nie jestem sam, to krótko o nich napiszę. Przypuszczam, że ciążenie ku jednemu z dwóch rytów jest spowodowane innymi przekonaniami (nawet, jeśli nie do końca dodefiniowanymi) kim jest i jaki jest Bóg. Pierwszy, (wszystko upraszczając) bardziej starotestamentalny, odległy, tak doskonały i nie-ludzki, że człowiek nie może do Niego przystępować, bowiem go to zniszczy, gdy stanie twarzą w twarz. Człowiek zbliżając się do Boga trzyma więc dystans. Stąd liturgia „trydencka” i architektura starszych świątyń (prezbiterium i nie-prezbiterium, balaski!). I „inny” Bóg, który tak bardzo kocha człowieka, że zasypuje te przepaści między sobą a człowiekiem aż po wcielenie się w niego. Temu wychodzi naprzeciw nowa liturgia, co widoczne jest lepiej nie w „zwykłym” rycie będącym już niedoskonałym kompromisem, a w radykalniej zreformowanej liturgii neokatechumenalnej (cała sala/kościół jest prezbiterium, na mocy kapłaństwa powszechnego wszyscy są ofiarnikami, stąd stół/ołtarz otaczany jest przez zgromadzenie, a prezbiter “tylko” przewodniczy, czego przejawem jest powtarzanie za prezbiterem przez zgromadzenie fragmentu modlitwy eucharystycznej, co dla tradycjonalistów jest kamieniem obrazy). Do jednych Bóg dociera przez „starą” liturgię, do drugich przez „nową”, a do innych raz przez tą, raz przez tamtą, czasem może zależnie od dojrzałości wiary albo doświadczeń życiowych – nie wiadomo. To napięcie ilustruje spór, czy msza święta jest ofiarą czy ucztą. I tu wchodzi w grę zasada o której pierwszy raz usłyszałem w Więzi u red.Nosowskiego, że katolickość to nie jest „albo to, albo tamto”, tylko „i to, i tamto”. Bóg przechodzi do nas ponad przepaściami, które człowiek uparcie pogłębia, ale jednocześnie dopóki w przebóstwieniu nie otrzymamy Jego natury, zawsze będzie daleki/niepojęty. Więc obie liturgie są “uprawnione”, święte. Autor przywołał Benedykta ZVI który wyraził nadzieję, że przyszła, jedna liturgia będzie łączyć – to właśnie chyba zastosowanie tej zasady. Nie wiem jak, ale ufam, że wszystko będzie dobrze, aby tylko nie podejrzewać siebie o złe intencje.

Estetyka, teologia czy światopogląd? Do tych trzech kryteriów, wymienionych przez Autora, dodałbym jeszcze jedno kryterium decydującym o wyborze nadzwyczajnego rytu – kryterium typu osobowości. Być może to nawet podstawowe kryterium, z którego wynikają inne wybory. Wydaje mi się , że ryt trydencki wybierają osoby o typowym rysie osobowościowym. Na wszelki wypadek dodam, że nie piszę tego złośliwie. To po prostu jest ciekawe. Według typologii eneagramu to osoby z nr 6 🙂

To ja tylko tak zapytam: Dlaczego znosząc de facto ryt trydencki w Kościele, równocześnie toleruje się “ryt” neokatechumenalny? Co więcej, został on zatwierdzony przez kościelną władzę! A to dopiero jest curiosum, czyli separatyzm uprawiany przez ten ruch i dziwactwo liturgiczne! Czy tego Franciszek nie dostrzega?

A to jest bardzo interesujące pytanie. Jeśli tylko nie zbędzie się go zbyt łatwą i szybką odpowiedzią. Może lepiej: jeśli odpowiedź nie da się sprowadzić do tymczasowej przewagi osiągniętej przez takie czy inne lobby, to odsłania się nam tu bardzo ciekawe pole do głębszego namysłu nad tzw. zmysłem wiary.

Może papa Franciszek po objęciu pontyfikatu stwierdził, że posiada za dużą popularność i zaufanie wiernych, i postanowił to zmienić. Trzeba przyznać, że jest w tym skuteczny, bo jego autorytet leci w dół nawet w krajach ubogich Ameryki Łacińskiej, co nota bene jest dowodem, że papa źle diagnozuje problemy i myli się w ich wartościach.