Zima 2024, nr 4

Zamów

„Dla czystego wszystko jest czyste”. Dominikańskie historie prawdziwe

Wnętrze kaplicy akademickiej w dominikańskim kościele św. Wojciecha we Wrocławiu. Fot. Dominikanie we Wrocławiu

Już na pierwszej „rozbieranej modlitwie” z Justyną dominikanin Paweł M. powiedział, że nikomu o tym nie powie, więc i ona obiecała, że nikomu nie powie, „bo przecież nie zrozumieją”. 

UWAGA: Artykuł zawiera świadectwa okrutnego wykorzystania seksualnego i psychomanipulacji. Trzeba je przedstawić (choć i tak pomijamy niektóre szczegóły), bo bez tego nie sposób zrozumieć opisywanych tu doświadczeń. Jednak osobom wykorzystanym seksualnie w przeszłości historie te mogą na nowo otworzyć rany. Prosimy więc o rozwagę przy lekturze i udostępnianiu tekstu. Imiona bohaterek zostały zmienione. 

Są takie historie, które nie mówią, ale krzyczą, same za siebie. Właśnie takie są historie kobiet skrzywdzonych przez dominikanina Pawła M. – najpierw młodych dziewczyn we wrocławskim duszpasterstwie akademickim, a później: siostry Małgorzaty, wykorzystywanej w jednym z klasztorów żeńskich. Osoby te – poranione w przeszłości – mimo terapii i miłości doznanej od bliskich wciąż głęboko odczuwają konsekwencje gwałtów, psychomanipulacji i sekciarskiej przemocy. 

W 2000 r. Weronika usłyszała od ówczesnego prowincjała dominikanów: „Nie wygrasz z moimi prawnikami”. Po 21 latach skrzywdzone kobiety czują się potraktowane dokładnie tak samo. Bo zakon rozmawia z nimi wyłącznie przez wynajętą przez siebie kancelarię

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Ból pogłębiają przeszło dwie dekady zaniedbań dominikanów, ale też nowe niespełnione obietnice. Zakon zapowiadał, że obejmie teraz kobiety opieką, zadośćuczyni za krzywdę. Jak ten proces przebiega z perspektywy pokrzywdzonych – można przeczytać poniżej. 

Ta historia nie jest dopełnieniem „Dominikańskiej recydywy”. Jest jej kontynuacją. –  Wróciłyśmy do punktu wyjścia – mówią mi skrzywdzone kobiety. – Tak jakbyśmy to my były winne.

Kaśka: gwałt, czyli „oczyszczanie z korzenia nieczystości”

To jej pierwszy wyjazd z duszpasterstwem akademickim „Dominik”. Paweł M. towarzyszy pięciu osobom na basenie. Podpływa do Kaśki. Ona czuje się skrępowana, więc ucieka od kontaktu. Wieczorem zakonnik postanawia to „przepracować”.

Sam na sam z Kaśką w pokoju Paweł M. stawia jej pierwszą duchową diagnozę – przeszkodą w kontakcie z Bogiem mają być dla niej poprzednie związki i seksualna nieczystość. Mówi jej: „Na basenie nie czułabyś się skrępowana bliskością, gdybyś była czysta”. Tak zaczyna się usuwanie – jak to nazywa – „korzenia nieczystości”.

Sposobem na pozbycie się go ma być modlitwa. Najpierw wspólne leżenie w ubraniach na łóżku, potem leżenie bez ubrań, w końcu dotyk, a na koniec gwałt, tłumaczony krok po kroku „oczyszczaniem z korzenia nieczystości”. O piątej rano Kaśka wraca do pokoju. 

Jest wykorzystywana przez rok, kilkanaście razy. Nie jest świadoma, podobnie jak inne dziewczyny z DA „Dominik”, że koleżanki też są gwałcone. – To były dla mnie sytuacje bez wyjścia, permanentny szantaż emocjonalny przeplatany z wykorzystaniem – mówi dzisiaj. 

Jednego dnia zwija się w pozycję embriona i mówi duszpasterzowi, że czuje się jak mała dziewczynka wykorzystywana przez wujka, która nikomu o tym nie może powiedzieć (choć nie miała takich doświadczeń w życiu). „Pomodlę się o uzdrowienie twojej przeszłości” – odpiera dominikanin i kolejny raz ją wykorzystuje. – To był krzyk mojej rozpaczy. Już nie wiedziałam, jak inaczej mogę zasygnalizować to, jak dramatycznie się czuję.

Weronika: „Jak zacznę krzyczeć, to znaczy, że jestem niewierna Bogu”

– Widzisz moje ręce? – mówi mi Weronika. – Lekarz, do którego poszłam ostatnio na rutynowe badanie, zapytał, czy ktoś mnie skrzywdził, bo mam uszkodzone stawy w nadgarstkach, jak wiele ofiar gwałtów.

Weronika regularnie padała ofiarą Pawła M. To ona pierwsza opowiedziała mi swoją historię. Dzięki niej powstał tekst „Dominikańska recydywa”. 

Do pierwszego gwałtu, jak pisałam, doszło podczas jednego z wyjazdów, nazwanego „ewangelizacyjnym”.  – Obudziłam się w nocy, dusił mnie ręką i syczał do ucha, że jak zacznę krzyczeć, to znaczy, że jestem niewierna Bogu i komuś bliskiemu stanie się krzywda.

W tym samym czasie ściągał jej bieliznę. – Kiedy po wszystkim poszłam się umyć, wpadł do łazienki, docisnął mi głowę do szyby i zrobił to jeszcze raz.

Ślady gwałtów nosi do dziś. Pozostały nie tylko w jej stawach. Najgorsze i najtrudniejsze do zaleczenia są „blizny” w głowie, sercu i duszy. Do jednej z najbardziej brutalnych napaści seksualnych doszło w kaplicy dominikańskiej we Wrocławiu. 

Weronika doświadczyła też wielu innych form przemocy fizycznej. Kiedy do Pawła M. przychodziło „światło od Boga” – zaczynał bić. – Tylko tak można było odpowiedzieć na Boże wezwanie – opowiada Weronika. 

Justyna: „Nazwał to moją nieczystością, którą on będzie leczył”

Do duszpasterstwa „Dominik” pierwszy raz trafiła na przełomie 1996 i 1997 roku. Pamięta, jak Paweł M. kierował rozmowami przy śniadaniach. – Zawsze były emocjonujące i zawsze dotyczyły bardzo osobistych przeżyć. Wręcz wyciągał od nas osobiste zwierzenia.

Codziennie młodzi mieli przychodzić na poranną Mszę, a czasem na jutrznię o szóstej. – Jasno dawał do zrozumienia, że w taki właśnie sposób odpowiada się na wezwanie Boże, że to nie jest miejsce dla mięczaków. 

Podczas spowiedzi Paweł M. dowiedział się o zranieniu seksualnym Justyny z przeszłości. – Zadawał bardzo dużo pytań, dociekał, co dokładnie się działo, w jakiej części mojego ciała, co do centymetra. Miałam szczegółowo odkrywać tajemnicę, której bardzo się wstydziłam. Kiedy do niej dotarł, kazał mi wymieniać wszystkie obrazy, sytuacje, które mi się przypominały. Nazwał to moją nieczystością, którą on będzie leczył.

Zakonnik wskazywał, że pójście do psychologa będzie niewiernością Bogu. – Powiedział, że wierzy, iż Pan Bóg oczyścił mu ręce i serce i teraz on może nimi służyć – wspomina Justyna. – Dotykał mojego ciała przez ubranie, kładł ręce na moich piersiach i łonie, sprawdzał swoje odczucia i decydował, czy jestem już uzdrowiona/oczyszczona, czy jeszcze nie. Jeśli coś nie szło po jego myśli, oskarżał mnie o zamknięcie się na Ducha Świętego.

Modlitwa trwała siedem godzin. – Po tej modlitwie otrzymałam olej, którym miałam sobie zrobić krzyżyk na ustach, sutkach i narządach płciowych. On zaś po modlitwie opadł na tapczan, tłumacząc, że jeszcze nigdy się tak nie nacierpiał, jak podczas tej modlitwy.

Tego dnia, wspomina Justyna, zaczął się czas jej bezgranicznego zaufania Pawłowi M. Każdy inny kapłan wydawał jej się daleki od Pana Boga i nieznający na sprawach świata duchowego. 

Gdy rozluźniły się więzi z duszpasterstwem bohaterki „Dominikańskiej recydywy”, Weroniki, to właśnie Justyna stała się obiektem zainteresowania Pawła M. Zimą 2000 roku zakonnik przypomniał jej modlitwę sprzed lat. – Powiedział, że ma wrażenie (a wyrażenie to oznaczało rozeznawanie w Duchu Świętym), że trzeba tę modlitwę kontynuować.

Justyna wstydziła się, ale Paweł M. tłumaczył, że wstyd to blokada. – Przekonywał, że Pan Bóg chce mnie przecież teraz uzdrawiać na głębszym poziomie mojego serca. Traktowałam ten erotyczny styl modlitwy jako wolę Bożą, abym w końcu wyzwoliła się z korzenia nieczystości.

Po kilku modlitwach Paweł M. kazał realizować na sobie jej seksualne wyobrażenia, „aby moje serce w trakcie takiej «modlitwy» uspokoiło się i oczyściło”. Justyna wspomina: – Dopytywał, czego nigdy nie zrobiłabym z mężczyzną, bo mnie to odpycha – i to właśnie miałam realizować na nim. 

Po kolejnym „modlitewnym seansie”, tym razem nago, Justyna wyznała mu, że czuje się jak maszyna do modlitwy. Zakonnik odpowiedział jej: „Jesteś bardzo dzielna, bo przecież nie jesteśmy tu dla przyjemności, ale żeby być wiernym Chrystusowi”. I podkreślił, że „dla czystego wszystko jest czyste”.

Paweł M. zapewniał ją i pozostałych członków wspólnoty, że ich grupa „jest wezwana przez Pana Boga do życia w jedności większej niż w małżeństwie”, a erotyczne modlitwy miały zbudować „Chrystusową jedność”. 

Siostra Małgorzata: „Rozeznanie jest takie, że będzie mnie uzdrawiał”

Jej historia wymaga powrotu do „Dominikańskiej recydywy”.

Mijają lata od znęcania się przez Pawła M. nad grupą młodych ludzi z Duszpasterstwa Akademickiego „Dominik”. Wszystko, co napisałam powyżej, znane jest kolejnym dominikańskim prowincjałom. Świadectwa skrzywdzonych spisuje o. Marcin Mogielski. Po spotkaniu z nim dziewczyny wysyłają też listy do ówczesnego prowincjała, o. Macieja Zięby, w których ze szczegółami opisują przemoc duchową i seksualną. W listach tych znalazły się wszystkie świadectwa, które z niemały trudem czytamy powyżej: szczegóły praktyk modlitewnych Pawła M., oczyszczanie z „korzenia nieczystości”, świadectwa gwałtów, dotyku, patologicznej teologii zakonnika, opisy przemocy psychicznej i fizycznej.

Teoretycznie sankcje zostają nałożone: Paweł M. zostaje na rok suspendowany przez o. Ziębę. Trafia do zamkniętego klasztoru na pokutę. Prowincjał zakazuje mu prowadzenia grup duszpasterskich i zleca analizę psychologiczną zakonnika. Oferuje, że zakon pokryje koszty terapii.

Wróciłyśmy do punktu wyjścia – mówią mi skrzywdzone kobiety. – Tak jakbyśmy to my były winne

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Po dwóch kadencjach o. Zięby jako prowincjała w 2006 roku przełożonym dominikanów zostaje o. Krzysztof Popławski. Po liście skrzywdzonych, zaniepokojonych kontynuacją zadań duszpasterskich Pawła M., 1 lipca 2010 roku prowincjał na nowo nakłada na zakonnika zakaz spowiadania, rozmów indywidualnych, poradnictwa duchowego oraz prowadzenia jakichkolwiek grup duszpasterskich. 

Gdy w 2014 roku prowincjałem zostaje o. Paweł Kozacki, zakazy wobec Pawła M. pozostają te same, co za o. Popławskiego. Dziś wiemy jednak, że w praktyce kary te nie były przestrzegane przez Pawła M. (dodajmy, że skrzywdzone kobiety alarmowały każdego kolejnego prowincjała o aktywności duszpasterskiej Pawła M., szczególnie w latach 2005, 2010 i 2019).

Paweł M. przez kolejne lata po roku 2000 odprawiał Msze święte na Freta w Warszawie, na które sama chodziłam z koleżanką. Był duszpasterzem młodzieży, kapelanem w szpitalu psychiatrycznym, hospicjum dla dzieci i duszpasterzem osób niepełnosprawnych.

W 2011 r., mimo kolejnych ograniczeń duszpasterskich, Paweł M. po raz pierwszy odbywa w żeńskim klasztorze praktyki modlitewne wedle podobnego schematu, jak 14 lat wcześniej z Kaśką, Weroniką i Justyną. Leżą z siostrą Małgorzatą razem na łóżku, modlą się tak wiele godzin. 

W kwietniu 2011 roku dochodzi do pierwszej próby skrzywdzenia zakonnicy – oboje są w pozycji leżącej, dominikanin każe modlić się tak razem wiele godzin. Granica jednak nie zostaje przekroczona. 

W maju s. Małgorzata słyszy, że „rozeznanie jest takie, że będzie mnie uzdrawiał i że trzeba zrobić kilka rzeczy”. Wtedy pierwszy raz ją wykorzystał seksualnie. Tłumaczył, że „Pan Jezus tego chce”.

Długie rozmowy telefoniczne przez wszystkie lata znajomości odbywają się każdej doby, trwają po kilka godzin. Szczególnie długie są w nocy. S. Małgorzata: – Za wszystko trzeba było się modlić: o moje uzdrowienie, o uwolnienie od wpływów demonicznych, za hierarchów Kościoła, szczególnie tych uwikłanych w masonerię i satanizm, żeby uratować świat, no i za prowincjała, żeby tak nie karał.

W 2017 roku siostra przełożona zaprasza o. Pawła M. na rekolekcje w ich klasztorze. Dominikanin przyjeżdża raz w miesiącu. Regularnie przez cały 2018 rok. Mówi, że ma na to zgodę prowincjała.

– W 2018 roku zaczyna się pojawiać w modlitwie i rozmowach wątek czułości i przyjaźni – mówi s. Małgorzata. W maju, czerwcu, lipcu i sierpniu dochodzi do wykorzystania seksualnego, przedstawianego jako „uzdrowienie przez dotykanie”. – Ja miałam wyrzuty, że to wszystko przeze mnie. Teraz jednak chodziło już nie tylko o moje uzdrowienie, ale i jego, więc i jego trzeba było dotykać – wspomina zakonnica. Najgorsza krzywda wydarzyła się w czerwcu.

Świadkiem wspólnych modlitw Pawła M. i siostry Małgorzaty jest kilka razy współsiostra. Gdy jednak zaczyna ona podważać metody Pawła M., w tym przemoc psychiczną wobec siostry Małgorzaty, Paweł M. zaprzestaje wspólnych modlitw z nią. Zabrania też siostrze Małgorzacie modlić się z nią, twierdząc, ze jest ona uwikłana w wielkie zło i same (to znaczy: bez niego) sobie z tym nie poradzą.

„Bombardowanie miłością”

Sprawcy wykorzystywania seksualnego często „wybierają” sobie ofiary, które już wcześniej doznały zranień, osoby życiowo pogubione czy opuszczone. Paweł M. dowiadywał się o wielu takich historiach członków duszpasterstwa podczas spowiedzi, do której zachęcał zaraz po nawiązaniu znajomości.

Agata: – Do duszpasterstwa akademickiego trafiłam dzięki ulotce wywieszonej przed kościołem. Na pierwsze spotkanie przyszłam razem z koleżanką. Po spotkaniu Paweł M. podszedł do nas i z ujmującym uśmiechem na twarzy zapytał, czy któraś z nas nie myśli o spowiedzi, bo on czuje, że tak właśnie jest. W odpowiedzi koleżanka zapytała: „A skąd ojciec wiedział?”. Czuła się mile zaskoczona. Wyspowiadała się u niego. Zachęcone otwartą i bardzo uprzejmą postawą ojca zaczęłyśmy regularnie przychodzić do „Dominika”.

Agata, tak jak inni członkowie duszpasterstwa (Paweł M. uważnie wybierał tych, którzy mogli przychodzić na spotkania zamkniętej grupy), była wręcz „bombardowana miłością”.

Wielu członków DA „Dominik” pochodziło z rozbitych rodzin. Ojciec Justyny, której matka odeszła z domu, gdy ona była małym dzieckiem, topił smutki w alkoholu. Studia we Wrocławiu miały być dla dziewczyny nowym życiem, powiewem świeżego powietrza. Justyna nosiła w sobie tajemnicę zranienia seksualnego. Nikomu wcześniej o nim nie mówiła. – Przez trzy lata studiów nie utrzymywałam kontaktów z nikim, starając się być wierną temu, co wtedy było moim skarbem: Mszy świętej i spowiedzi.

Gdy dziewczyna trafiła do duszpasterstwa, od razu zaczęły się długie rozmowy z Pawłem M. – Przekonywał mnie, że moje sądy o sobie samej są wątpliwe i często nieprawdziwe, a on jako duszpasterz, patrząc na mnie, potrafi powiedzieć coś o mnie o wiele trafniej.

Paweł M. poprosił Justynę, by „na wejściu” do duszpasterstwa napisała list, w jakim „stanie” tam trafia. – Był pierwszym mężczyzną, o którym poczułam, że jest dobrym, akceptującym, kochającym ojcem, który wyrażał nadzieję na dalszą życzliwość i porozumienie między nami. W październiku 1997 roku Paweł M. pozwolił jej na przychodzenie do duszpasterstwa. 

Agata: – Pamiętam modlitwy, podczas których wybrane dziewczyny opowiadały o pokusach dotyczących nieczystości od czasów przedszkola, podstawówki, aż do związków z chłopakami. Historie molestowania przez rodziców, kolegów, kuzynów. Wspólnota modliła się o ich uzdrowienie, a wtedy „duch święty”, zdaniem Pawła M., oczyszczał i wyprowadzał na dobrą drogę osobę, za którą się modliliśmy [I w opowieści Agaty, i w moim rozumieniu jest miejsce na prawdziwe działanie Ducha Świętego, ale nie z tym mieliśmy do czynienia w tym przypadku, stąd pisownia „duch święty” – P.G.].

„To jest wola Boża, przestań mnie ustawiać”

Paweł M. dbał o to, aby nic, co działo się w duszpasterstwie, nie wyciekło na zewnątrz grupy. Wszystkie kobiety wspominają mechanizm „tajemnicy”. Już na pierwszej „rozbieranej modlitwie” z Justyną Paweł M. zadeklarował, że nikomu o tym nie powie. – Więc i ja obiecałam, że nikomu nie powiem, bo przecież nie zrozumieją. 

Każda próba ucieczki od toksycznego życia kończyła się fiaskiem. Kaśka wspomina: – W pewnym momencie chciałam wyrwać dla siebie nieco wolności (zupełna wolność wydawała się niemożliwa). Byłam umówiona z o. Marcinem Mogielskim, że razem poprowadzimy zajęcia dla szkół średnich i jak się tą radosną wiadomością podzieliłam z Pawłem M., to zarzucił mi zdradę, że jest „zdradzany jak Joanna d’Arc”.

Agata: – Wspólnota stała się elitarną grupą osób szczególnie wybranych przez Boga. Nikt z zewnątrz nie mógł uczestniczyć w modlitwie.

Justyna jako studentka medycyny nie bardzo była w stanie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego koledzy tłuką o podłogę żarówki, w których miał ukryć się szatan, ale jej dociekliwy lekarski umysł szukał odpowiedzi. – Chciałam zgłębić, o co w tym wszystkim chodzi. 

Zaczęła pytać koleżanki i kolegów. Przez Pawła M. została potraktowana jak szpieg.  – Usłyszałam od niego, że on ma pełną władzę nad tym, kogo wpuszcza do duszpasterstwa i albo mam zakaz wstępu do duszpasterstwa, albo siadam z nim, rozmawiam na ten temat i przyjmuję jego argumenty. To było ultimatum.

Wystarczyłaby uczciwość ze strony zakonu dominikanów – mówi mi zgaszona życiowo Rita. – Ale zakon był zbyt przejęty (lub zajęty) pracą na swój nieskazitelny wizerunek

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Ta sama praktyka wabienia ofiary i krok po kroku uzależniania jej od siebie powtórzyła się 11 lat po odejściu skrzywdzonych kobiet z DA „Dominik”. Przebywając w żeńskim klasztorze, Paweł M. zostawił tam swój brewiarz. Zdaniem s. Małgorzaty, to raczej nie było przypadkowe. Dominikanin wiedział o kryzysie, który zakonnica akurat przechodziła. – Był tak charyzmatyczny, że w chwili przeżywania przeogromnego smutku i powrotu trudnych wspomnień z przeszłości zwróciłam się do niego o pomoc. 

Szybko „bombardowanie miłością” przerodziło się w przemoc słowną, a następnie seksualną. Gdy wyznała mu raz: „Nie wiem, czy Pan Jezus chce, żebyś mnie tak traktował”, odpowiedział: „To jest wola Boża, przestań mnie ustawiać”. Kazał wyjawiać sobie wszystkie tajemnice. Ale tylko jemu. Jak na spowiedzi. – To była spowiedź bez rozgrzeszenia – mówi s. Małgorzata.

W obliczu pustki

Dzisiaj s. Małgorzata mówi: – Tabletki, które biorę, ustawiają mi dzień. Czasem nie mam siły iść na modlitwy, adorację ani rekreację z siostrami. Zanegowałam wszystkie sposoby modlitwy, jakich nauczył mnie Paweł, i zostało mi „nic”. Funkcjonowanie z nim miało swój rytm: w imię Jezusa Chrystusa zakładam świętą zbroję Bożą… i cały szereg innych formułek. Tak od rana do wieczora. Bardzo mało spałam, był taki reżim modlitewny, wierzyłam przecież święcie, że Pan Bóg tego chce. Wierzyłam, że to jest moja droga, moja misja. Wierzyłam, że zbliżam się do Boga, że pomagam ludziom.

– Teraz jestem na takim etapie, że postanowiłam nie ruszać żadnej formułki, której nauczył mnie Paweł. Stwierdzam, że przez niego zrobiłam się żołnierzem – mówi mi s. Małgorzata. – A relacja? A Oblubienica? Ja już nie umiem rozmawiać z Panem Jezusem. Nie potrafię. Czasem mam wrażenie, że Pan Bóg mnie zostawił. Czy byłam aż tak ślepa? Przecież tak mi zależało, aby odkrywać wolę Bożą, żeby być wierną i posłuszną, żeby całkowicie oddać swoje życie Bogu.

Siostra Małgorzata dodaje, że w gruzach legło osiem lat, przez które formowała się w klasztorze, zanim poznała Pawła M. Duchową głębię zastąpiły mechaniczne modlitwy, radość spotkania z Jezusem zastąpił strach, a relację – przemoc. 

– W myśl jego zaleceń różaniec odmawiałam na pęczki, po różańcu jeszcze koronkę. Jeszcze się czegoś musiałam powyrzekać, bo jak zadzwoni Paweł, to ja będę nieprzygotowana. No i teraz nie mogę na różaniec chwilowo patrzeć. Wychodzę do ogrodu, czasem położę się na trawie i mówię: „Weź mnie znajdź, Boże, bo nie wiem za bardzo, jak Cię szukać”.

Nieprawdopodobne, jak ktoś może sprawić, że więź z Bogiem jest tak spleciona z drugim człowiekiem – mówi s. Małgorzata. – I kiedy on zniknie, to masz właściwie wrażenie, że nie ma Boga. Trudno to innym zrozumieć. Stajesz w obliczu pustki. Jakbyś nic więcej nie miała.

Zerwane więzi z Bogiem

Wykorzystanie siostry Małgorzaty – duchowe i seksualne – jest lustrzanym odbiciem tego, co działo się w duszpasterstwie „Dominik”. Kaśka wspomina: – Paweł M. był wrotami do bliskości z Panem Bogiem. On decydował, czy jestem już czysta, czyli godna tej bliskości, czy nie.

Agata: – Jeśli chodzi o uznanie wspólnoty, to bardzo wysoko w rankingu stało to, że ktoś chce „iść na całość” w życiu z Panem Bogiem. To znaczy, że chce mu poświęcić wszystko: szkołę, rodzinę, czas, pieniądze, sen, pragnienia, marzenia. 

Efektem takich praktyk były zerwane więzi z rodzinami, ukochanymi, a wreszcie, na lata, z Panem Bogiem. 

Dziś kilka skrzywdzonych kobiet mówi mi, że Kościół je odstrasza. Kaśka: – Życie religijne obecnie leży w gruzach. Nie potrafię przekroczyć progu kościoła.

Weronika nie odeszła z Kościoła, ale codziennie zmaga się sama ze sobą, aby w nim zostać. – Walczę, aby wierzyć, że to coś więcej, że jest sens – mówi. – Nie uczestniczę w sakramentach, nie jestem w stanie. Każda obecność w Kościele, każda spowiedź, każda Msza święta budzi ogromny lęk… Ale jestem i staram się temu stawić czoła. Proszę Boga, żeby mi zwyczajnie pomógł.

Justyna wyznaje, że Bóg jest dla niej dziś bardzo ważny, w Nim czuje oparcie. Ale w pierwszych latach po odejściu z grupy Pawła M. nie była w stanie wejść do budynku kościoła bez silnych objawów paniki. – W ogóle nie potrafiłam uczestniczyć we Mszy świętej, słuchać ludzi, którzy mówią tym specyficznym kościelnym językiem, nie byłam w stanie myśleć o wierze ani jakiejkolwiek religii. Było nawet tak, że czułam, że nie jestem w stanie poślubić nikogo, kto jest wierzący. 

Widmo przeszłości 

Choć wiele kobiet skrzywdzonych przez Pawła M. niemal ćwierć wieku temu przeszło już terapię, wciąż nie potrafią poradzić sobie z doznaną krzywdą – nie tylko w sferze duchowej, ale i osobistej.

Kaśka ma dobrego męża, który wspiera ją w walce o wolność od przeszłości, którą wciąż toczy. Jednak trauma Pawła M., mimo wieloletniej terapii, wciąż z nią pozostaje. – Do tej pory w życiu osobistym i zawodowym boję się takich mocnych charakterologicznie osób. Boję się, że będę musiała być lojalna, a te osoby będą mnie szantażować emocjonalnie. Wycofuję się z tych relacji, bo nie mam siły i boję się konfrontacji (w końcu w relacji z Pawłem M. nie dałam rady). Niestety dużo na tym tracę, bo nie mam siły ubiegać się o zlecenie czy bronić swojego stanowiska.

Niedługo po wstąpieniu do duszpasterstwa Justyna się zakochała. Wspomina, że Marek był wspaniałym chłopakiem. Po raz pierwszy czuła, że może być z kimś całkowicie szczera. Paweł M. jednak rozeznał, że Marek jest „namaszczony na króla”. Cała wspólnota rozeznawała jego powołanie do zakonu. 

Młodzieńcza miłość została przerwana. Za rozeznaniem duszpasterza Marek wstąpił do zakonu dominikanów. – Trudno jest być wolnym w swoich decyzjach pod taką presją – mówi o decyzji ukochanego sprzed lat Justyna. – Ja potwornie cierpiałam i czułam pogardę dla siebie, że nie potrafię przyjąć woli Bożej. 

Jej drugi dobrze zapowiadający się związek też się rozpadł: – Mój ówczesny chłopak i ja nie poradziliśmy sobie z ciężarem przeszłości.

Po opuszczeniu grupy Justyna miała ogromne trudności w relacjach z ludźmi, w odnalezieniu się w społeczeństwie, w zaufaniu sobie i innym, kłopoty ze znalezieniem pracy. – Nie byłam w stanie pracować  w zawodzie, jako lekarz. Byłam całkowicie nieprzygotowana do podjęcia pracy, nie mogłam czasem nawet wyjść z pokoju, który wynajmowałam, nie byłam w stanie funkcjonować społecznie, przebywać z ludźmi w jednym pomieszczeniu.

Ma dziś kochającą rodzinę, ale i na niej ciąży widmo przeszłości: – Do tej pory mierzę się ze skutkami przebywania w sekcie Pawła M. oraz wszelkich manipulacji i nadużyć, jakim byłam poddawana. Mierzymy się z tym również z moim mężem, tworząc bliską relację partnerską.

A wystarczyłaby uczciwość ze strony dominikanów…

Historia Rity, innej ze skrzywdzonych, jest podobna jak Marka, dawnego chłopaka Justyny.

Rita wstępuje do zakonu. Powołanie okazało się jednak wymuszone przez Pawła M., a rozeznanie „wymodlone w grupie” – błędne. Rita po latach odeszła z zakonu, w którym także doznała przemocy psychicznej ze strony współsióstr. Dziś jest kobietą w średnim wieku – bez zawodu, z przekreślonymi latami młodości i dorosłości. Mieszka z bratem. Nie ma pracy. Nie stać jej na mieszkanie.

Dziś Rita mówi: – Gdyby zakon dominikański w roku 2001, 2002, 2003, 2004 (albo każdym kolejnym) zdobył się na jasne określenie patologicznego, destrukcyjnego sposobu działania ich współbrata – zdobył się na przyznanie się do tego – to dla tych, co skończyli w zakonach, „popchnięci” przez Pawła M., byłaby możliwość zrobienia kroku w tył. Miałabym możliwość zatrzymania się, przemyślenia własnych decyzji, zobaczenia elementów toksycznych i szukania pomocy. Tymczasem mijały kolejne lata, a ja zostałam sam na sam z przekazanym mi krzywym obrazem religijności. To było miotanie się, pogrążanie coraz bardziej. 

– Wystarczyłaby uczciwość ze strony zakonu dominikanów – mówi mi zgaszona życiowo Rita. – Ale zakon był zbyt przejęty (lub zajęty) pracą na swój nieskazitelny wizerunek. A może byli zbyt zajęci głoszeniem Ewangelii? Ale Ewangelii o czym? O miłości bliźniego? Czy tylko ja czuję, jakie to puste słowa? Takie machanie sztandarem wiary na pokaz… Czy najbardziej adekwatnym słowem nie byłaby HIPOKRYZJA? Nawet nie wiesz, jaką ochotę miałabym w tym momencie krzyczeć z całych sił…

„Stałyśmy się tylko przeciwnikiem finansowym”

Wielu dawnych członków duszpasterstwa Pawła M., jak w klasycznej sekcie, zmaga się dziś z problemami finansowymi. Agata: – Oddawaliśmy mu zarobione i otrzymywane od rodziców pieniądze do wspólnej kasy. Część z nas miała myć się w zimnej wodzie. Mieliśmy żyć w ubóstwie. Niektóre dziewczyny pooddawały mu książeczki mieszkaniowe.

W roku 2000 skrzywdzone kobiety złożyły swoje świadectwa, ale nie zostały nawet wysłuchane przez zakon. – Czułam się przez dominikanów całkowicie opuszczona i potraktowana jak ktoś całkowicie nieważny – wspomina Justyna, szczególnie gorzko pamiętając reakcję ówczesnego prowincjała, o. Zięby. – Swoim postępowaniem utwierdzali mnie w poczuciu, że Paweł M. i każdy, kto należy do kleru, jest o niebo ważniejszy ode mnie, zwykłego człowieka. Miałam wrażenie, że jestem nic nie znaczącą małą osóbką wobec mocarza.

Weronika wspomina, że usłyszała od ówczesnego prowincjała: „Nie wygrasz z moimi prawnikami”. 

Teraz, po 21 latach czują się potraktowane dokładnie tak samo. Bo zakon rozmawia z nimi wyłącznie przez wynajętą przez siebie kancelarię.

Po ujawnieniu ich historii, po pierwszych deklaracjach pomocy ze strony dominikanów i obietnicach informowania o sprawie, zakon zamilkł. – Od ponad trzech miesięcy nie mamy informacji od władz dominikańskich, od czerwca rozmowa odbywa się wyłącznie na poziomie prawników – mówią skrzywdzone. 

Weronika: – Znów czujemy się, jakbyśmy same sobie były winne. Wszystkie obietnice ludzkiego kontaktu okazały się bez pokrycia. Stałyśmy się tylko przeciwnikiem finansowym. I to w momencie, w którym zaufałyśmy na nowo i uwierzyłyśmy, że jesteśmy dla nich ważne.

Przeprosiny, ale…

Prowincjał polskich dominikanów, o. Paweł Kozacki, osobiście rozmawiał ze skrzywdzonymi po oświadczeniu z 7 marca i publikacji „Więzi” z 24 marca. W osobistych rozmowach, na które przyjechał do każdej z opisanych tu kobiet z DA „Dominik” (ale nie do siostry Małgorzaty), obiecał towarzyszenie, pomoc. – Mówił nam: „Gdybyście czegokolwiek potrzebowały, dawajcie znać” – wspominają. Te rozmowy dały im wiele nadziei. 

Prześledźmy więc na początek korespondencję, która zwiastowała właśnie taki otwarty sposób komunikacji. 

Jako pierwsza odpowiedź pisemną prowincjała otrzymuje s. Małgorzata. Już 16 marca, po otrzymaniu listu ze zgłoszeniem krzywd wobec niej, prowincjał odpisuje listem wysłanym natychmiast przez maila, a także pocztą tradycyjną: „czuję ogromny ból i wstyd, czytając o wydarzeniach, które Siostra przeszła. Dowiaduję się z listu Siostry, że mój współbrat, O. Paweł M., dopuścił się strasznych czynów i robił to udając gotowość pomocy i powołując się na Boga”. 

O. Kozacki przeprasza zakonnicę, choć ma świadomość, „że słowo przepraszam to za mało”. Dodaje: „prosząc o wybaczenie deklaruję, że jeśli w jakikolwiek sposób możemy Siostrze pomóc, to jesteśmy gotowi bezwarunkowo udzielić każdej pomocy, która byłaby przydatna”.

Już 1 kwietnia pojawia się pierwsza wiadomość od o. Kozackiego wysłana zarówno do s. Małgorzaty, jak i do kobiet skrzywdzonych w DA „Dominik”. Prowincjał deklaruje, że będzie informował na bieżąco o tym, jak postępuje sprawa Pawła, „podobnych informacji domagają się ode mnie Bracia i Siostry z Zakonu”. Przekazuje także skrzywdzonym mail, który sam dzień wcześniej rozesłał do Braci i Sióstr Zakonu Św. Dominika: „zacznę od przeprosin. Przypuszczam, jak trudna czy irytująca była dla Was sytuacja, gdy dowiadywaliście się o kolejnych szczegółach sytuacji br. Pawła M. z mediów, a nie ode mnie”. 

Zapewnia też w przekazanym mailu do swoich zakonników o rychłym powołaniu komisji (została powołana tego samego dnia – P.G.) oraz że informacje o jej działaniu będą umieszczane się na stronie internetowej zakonu. 

Na tym jednak – 1 kwietnia – urywa się komunikacja prowincjała z s. Małgorzatą, choć do udzielania wszelkich informacji zobowiązała o. Kozackiego nuncjatura apostolska. 

3 kwietnia skrzywdzone we Wrocławiu dowiadują się od prowincjała, że Paweł M. sam oddał się w ręce policji, gdy przyszedł nakaz aresztowania go (przypomnijmy – ponownego, bo po pierwszym nakazie aresztowania został on zwolniony i przebywał w klasztorze w swojej celi, bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym i noszenia stroju zakonnego – P.G.). 8 kwietnia prowincjał informuje w mailu o krokach, jakie zostały poczynione, by powołać komisję i omówić tryb jej działania.

Prowincjał deklaruje także, że każdy, kto będzie chciał pomocy psychologicznej innej niż w ośrodku działającym w dominikańskim budynku we Wrocławiu, ma się do niego osobiście zgłosić. „Mam świadomość, że ta deklaracja (podobnie jak inne działania), jest spóźniona o ponad 20 lat. Tego już nie jestem w stanie naprawić. Nie zmienia to jednak mojej gotowości do pomocy” – pisze o. Kozacki.

Jednak na deklaracjach się skończyło. 8 kwietnia nagle urywa się kontakt z prowincjałem także dla osób z wrocławskiego DA. 

Cennik za krzywdy 

Zakon dominikanów nie wyznaczył swojego pełnomocnika do rozmowy ze skrzywdzonymi. Niektóre kobiety otrzymały jedynie, ogólnie dostępny na stronie internetowej, numer telefonu do dominikańskiego duszpasterza osób wykorzystanych seksualnie. Czyli znów to one miałyby wychodzić z inicjatywą kontaktu. Dla nich było to potraktowanie ich jak każdej innej osoby „z ulicy”.

Od drugiego tygodnia kwietnia pokrzywdzone kobiety otrzymują wiadomości o przebiegu sprawy jedynie przez swoich pełnomocników prawnych i od niezależnej komisji powołanej przez prowincjała. Na stronie internetowej prowincji polskiej nie sposób znaleźć wzmianki o postępach w działaniu komisji. 

Weronika: – Zadzwoniłam ostatnio do o. Kozackiego pożalić się, żeby nie rozmawiano z nami tylko przez prawników. Obiecał, że oddzwoni. Nie oddzwonił.

Sprawy skrzywdzonych z duszpasterstwa akademickiego są już przedawnione. Negocjacje w sprawie zadośćuczynienia finansowego odbywają się więc pomiędzy prawnikami reprezentującymi ofiary wykorzystania a kancelarią prawną wynajętą przez zakon, SMM Legal. To jedna z najlepszych kancelarii w Poznaniu. 

– Za krzywdy członków duszpasterstwa został zaproponowany oficjalny cennik: za gwałt tyle, za pobicie tyle, a za krzywdy psychiczne samo „przepraszam” – mówią kobiety. – I teraz proszę sobie wyobrazić, że Rita według tego cennika nie dostanie nic. Nie została zgwałcona, nie została pobita, a nikogo nie interesuje to, że ma zmarnowane życie, nie ma rodziny, własnego mieszkania  ani wykształcenia innego niż formacja zakonna, którą wymusił na niej Paweł M. – mówi Weronika.

– Nasza sytuacja jest upokarzająca – dodaje Justyna. – Cała rozmowa powinna zacząć się od pytania, co możemy dla was zrobić, aby zadośćuczynić. To byłaby prawdziwa troska umożliwiająca wyjście z zadośćuczynieniem. Ale nikt nas nie pyta: „Co by wam teraz pomogło w życiu?”. Wręcz przeciwnie, sytuacja się zupełnie nagle odwróciła: my jesteśmy te, co się szarpią. Kwoty proponowane przez prawnika zakonu świadczą o tym, że dominikanie „chcą się dzielić tym, co im zbywa”.

S. Małgorzata: – Kiedy zestawimy pierwszy list prowincjała do mnie z oświadczeniem dominikanów z 7 marca, to zobaczymy, że zwrot o wstydzie i bólu jest u nich dość powszechny. Ale czasem mam wrażenie, ze jest im wstyd i boleją tylko nad tym, że nie upilnowali, żeby tajemnica pozostała tajemnicą. 

Zakonnica zwraca także uwagę, że prowincjał zapewnił ją w liście, iż „w razie konieczności” będzie współpracował z prokuraturą. – To powinno odbywać się z definicji, a nie konieczności – mówi s. Małgorzata. 

„Jesteśmy z tym wszystkim same”

Skrzywdzone kobiety oczekiwałyby też zewnętrznej superwizji działań obecnych władz zakonnych polskiej prowincji dominikanów. 

– Kiedy w marcu prowincjał przyjechał do mnie na rozmowę, zapytałam go, o co czuje się teraz mądrzejszy – mówi Kaśka. – Teraz widać jednak wyraźnie, że niczego się na tej sprawie nie nauczyli. 

Już w osobistej rozmowie Kaśka zwróciła ojcu Kozackiemu uwagę, że skrzywdzonym nie udzielono grupowego wsparcia. – Teraz sytuacja się powtarza. Dzieje się coś trudnego, my przeżywamy różne rzeczy, różnicują nas w przeżyciach, które miałyśmy, jest w nas paleta trudnych emocji i jesteśmy z tym wszystkim same. 

Prawnicze negocjacje mają też inne bolesne wątki, wynikające z zaniedbań w dokumentacji sprawy. Trzeba było ponownie przygotowywać kolejne dokumenty. – I ja znów siadam, znów to czytam, znów uruchamiają się emocje, mnie to po prostu wywaliło znowu w kosmos, gdy trzeba było to odgrzebywać – mówi Kaśka, kilkanaście razy zgwałcona przez Pawła M.

Brak komunikacji obudził w skrzywdzonych także podział, który odczuwały przez ponad dwie dekady. – Mnie uderza fakt, że oto staje grupa kobiet naprzeciwko wielkiej grupy mężczyzn. Czujemy przez to bezsilność – mówi Rita. – Wszyscy wokół są oburzeni tym co się dzieje, a władz dominikańskich to nie rusza? – pyta. 

Wszystkie zgodnie pytają, gdzie w takim podejściu jest Ewangelia.

Słabszy kawałek Kościoła

Nie wszyscy skrzywdzeni w duszpasterstwie proszą o odszkodowanie. O zadośćuczynienie finansowe prosi zakon dziewięć osób, w tym bohaterki opisane w powyższych akapitach. Z opisanej grupy o rekompensatę finansową swoich krzywd nie walczy tylko Agata. 

Oprócz skrzywdzonych kobiet w procesie negocjacji jest też Adam, który doznał przemocy psychicznej i duchowej. On także mierzy się z poobijanym życiem, lękami, niezdolnością podejmowania życiowych decyzji.

Agata była dotkliwie pobita w duszpasterstwie, nie była gwałcona. – Paweł M. ukradł mi te cztery lata życia. Psychicznie i duchowo przeorał mi głowę. Szkoda mi teraz pół życia, żeby się domagać pieniędzy – przyznaje. Jednak czuje się częścią „tej walki”. Nie tylko ze względu na swój ból, na swoje przyjaciółki, ale dla dobra Kościoła: – Jestem kawałkiem tego Kościoła i nie chcę, aby ludzie byli w nim tak traktowani. 

Wystarczyłoby, aby z setek ojców został wyznaczony jeden specjalnie do kontaktu z nami – mówi Agata. Skrzywdzone kobiety chciałyby, aby taki łącznik informował na bieżąco, co się dzieje ze sprawą, co się dzieje ze sprawcą, a przede wszystkim – aby ktoś zapytał, jak się czują i jakie są ich potrzeby.

– Przecież do tego nie trzeba odkrywać Ameryki – mówi Agata. – To już jest wszystko opracowane, pisze o tym choćby Justyna Kaczmarczyk w książce „Zranieni”, którą ostatnio przeczytałam. Wysłuchanie, rozmowa, pieniądze na terapię i prawnika to są naprawdę elementarne potrzeby w takich przypadkach – podkreśla.

Z żalem mówi o tym, że ma wrażenie, iż jej los jest obojętny prowincjałowi. – Jestem przecież ważna jako słabszy kawałek Kościoła, który trzeba objąć troską. Dwa zdania informacji od nich, proste pytanie „co u ciebie”, „czy wszystko dobrze”, pewnie odwróciłyby nasz żal. Jesteśmy wszyscy dorośli, a tu nie ma żadnej relacji – dodaje Agata. 

Poharatane życie

Brak świadomości, co to znaczy zranienie seksualne i psychiczne, wytyka dominikanom s. Małgorzata. – Za krzywdy psychiczne chcą tylko przepraszać. A przecież krzywdy psychiczne także rekompensuje się finansowo – mówi poruszona. 

– Nie wiem, czy zdają sobie sprawę, jak moje życie jest poharatane. Przez osiem lat, zanim poznałam Pawła, uczyłam się modlić, uczyłam się obrazu Boga. Przyszedł Paweł i mi ten świat wewnętrznie ułożony rozwalił totalnie, mówiąc, że on ma lepsze metody. Zaczęłam się modlić tak jak on, wierząc w słuszność jego podejścia. A oni jako dominikanie sobie myślą, że to jest bez znaczenia? – pyta s. Małgorzata. 

– Jestem w zakonie, dominikanie także. Nie rozumiem więc, jak można od początku tę sprawę budować na kłamstwie – mówi. – Pierwsze oświadczenie, że sami chcą oczyszczenia, już jest zbudowane na kłamstwie, bo przecież ja już byłam po złożeniu doniesienia w prokuraturze, a dzień po oświadczeniu składałam zeznania przed sądem. Łatwo jest pouczać innych, biskupów, księży. Trudniej uderzyć się we własne piersi – dodaje s. Małgorzata.

Skrzywdzona zakonnica określa zachowanie władz dominikańskich mianem hipokryzji. – Gdyby powiedzieli szczerze: „mamy was gdzieś, złamanego grosza nie dostaniecie”, to byłoby wiadomo, z kim ma się do czynienia i jak z nim rozmawiać. Składanie obietnic bez pokrycia jest wstrętne. 

Dopiero teraz dochodzi do niej ogrom ciężaru ostatnich miesięcy: – Kiedy jest cisza, człowiek dostrzega skutki tego wszystkiego. Ile to nerwów. Dopiero przez tę skorupę dochodzi do mnie myśl, żeby jakoś to przeżyć. Teraz człowiek widzi, jakie to jest bolesne, wracają zeznania w sądzie, wraca poczucie, że po dziesięciu latach milczenia musisz to opowiedzieć ze szczegółami obcym ludziom. 

Jak się udało ustalić, Paweł M. nie przyznał się do wykorzystywania i manipulacji wobec s. Małgorzaty. Przyznał się natomiast do czynów sprzed dwudziestu lat, potwierdzając zeznania w prokuraturze skrzywdzonej kobiety z duszpasterstwa. W przypadku zakonnicy zeznał jednak, że na wszystko umawiał się z siostrą, że to była ich wspólna decyzja. 

S. Małgorzata komentuje: – Moje „Nie chcę” padło co najmniej dwa razy. Dlaczego nie uciekłam? Bo fundamentem pod to była jego pseudoteologia i mój paniczny lęk (wpojony przez niego), że zburzę Boże plany.

Czekając na raport

Cztery skrzywdzone kobiety i mąż jednej z nich zostali objęci opieką Fundacji Świętego Józefa, która finansuje ich terapię. Kontakt z pracownikami fundacji dodaje im sił i otuchy. – Możemy liczyć na wsparcie w każdej chwili. Zorganizowanie kwestii finansowania terapii zajęło zaledwie kilka dni – mówi jedna ze skrzywdzonych, która 21 lat po krzywdach Pawła M. zdecydowała się na pomoc psychologiczną.

Empatię i wsparcie okazują także zaprzyjaźnieni dominikanie. – Mamy prywatny, dobry kontakt z trzema z nich: ojcami Marcinem Mogielskim, Wojciechem Jędrzejewskim i Maciejem Biskupem – mówią skrzywdzone kobiety. – Im jest po prostu wstyd za to, jak zachowują się teraz dominikańskie władze. 

W rozmowie z kobietami o. Mogielski przyznał, że zachowanie zakonu nie tylko go boli, ale jest niezrozumiałe. – Marcin powiedział nam, że zakon potrafił zatroszczyć się o Pawła M., zapłacić za jego doktorat, utrzymywać go przez tyle lat, a o nas nie potrafi się zatroszczyć i nie bierze odpowiedzialności za szkody fizyczne, psychiczne i moralne – opowiadają. 

O. Mogielski w rozmowach z grupą skrzywdzonych kobiet przyznaje, że wygląda na to, iż głośna sprawa nic nie zmieniła. – Powiedział nam, że niewiele się ta sprawa jego zakonu różni od innych spraw kościelnych i że to, co robią władze zakonne, jest wtórną wiktymizacją. Nie chciałby – relacjonują pokrzywdzone kobiety – zburzyć zaufania, które jakoś udało się wiosną odbudować, gdy sprawa ruszyła. To boli go najbardziej.

– Największym zadośćuczynieniem dla mnie będzie raport – podkreśla Agata. – To jest sens mojej historii, że to wszystko nie pójdzie na marne, że to się przyda w Kościele

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Maciej Biskup OP w rozmowie z kobietami ubolewa, że zakon traktuje sprawę egocentrycznie. Zamiast na skrzywdzonych, skupia się na swoim problemie. Kobiety opowiadają, że o. Biskup przypomniał im słowa ks. Józefa Tischnera: „Kto się przyznaje, ten wchodzi pod opiekę prawdy. Prawda chroni lepiej od wszelkiej kryjówki”. – O. Maciej dzieli nasz smutek, że tak się nie dzieje w jego zakonie – słyszę od pokrzywdzonych.

Kobiety podkreślają też, że obietnice komunikacji nie spełniły się nie tylko na poziomie zakon-pokrzywdzeni. Komunikacja wewnętrzna sprawy Pawła M. nie istnieje. – Temat u nich w zakonie przycichł. Nikt nie wie, jak jest z zadośćuczynieniem, co się dzieje z Pawłem M., jaki jest kontakt z osobami skrzywdzonymi, czy ktoś się do nas zgłosił – mówią. – Słusznie to nazwał ojciec Marcin, że aby do nas przyjść, powinni wyważyć te żelazne drzwi tajemnic i dwóch dekad milczenia – mówi Weronika. – Ale teraz nikt o nas już nie myśli, nie dba, a przecież jest nas tylko dziewięć, nie czterdzieści.

Zupełnie inaczej niż własne działania władz prowincji oceniają skrzywdzone powołaną przez zakon komisję pod przewodnictwem Tomasza Terlikowskiego. – Możemy zawsze zadzwonić i członkowie komisji mają dla nas zawsze czas – mówią zgodnie kobiety. – Rozmowa z komisją była trudna, choć to bardzo empatyczni ludzie i czułam, że oni stoją po mojej stronie – wspomina s. Małgorzata.

– Największym zadośćuczynieniem dla mnie będzie raport – podkreśla Agata. – To jest sens mojej historii, że to wszystko nie pójdzie na marne, że to się przyda w Kościele.

Weronika dodaje: – Po tylu latach dzieje się wreszcie elementarna sprawiedliwość. Paweł M. jest w areszcie. Ale wciąż jest we mnie niespełnione pragnienie, aby Kościół instytucjonalny patrzył na nas i na inne skrzywdzone osoby jako na część tego Kościoła, a nie kogoś, kto walczy przeciwko niemu. 

Czy raport pomoże domknąć drzwi do bolesnej przeszłości? Zdaniem Weroniki jest to możliwe. Może on też zmienić kościelny język mówienia o zranieniach. – Abyśmy my ciągle nie czuły się winne i żeby Kościół odzyskał delikatność języka. 

Weronika przypomina historię swojej rozmowy telefonicznej z prowincjałem Kozackim, który zadzwonił z pytaniem, „czy na pewno zostałam zgwałcona w kaplicy, bo chcielibyśmy ją na nowo poświęcić”.

Jak histeryczki i naciągary

– Pokładam ogromną nadzieję w raporcie – mówi s. Małgorzata. – Że ktoś wreszcie fachowo, rzeczowo to opisze. Że dominikanie w końcu  zobaczą, iż moja historia jest owocem wszystkich ich zaniedbań. Że gdyby zachowali się tak jak należy, wtedy, dwadzieścia lat temu, mnie w tym gronie by nie było. I niech nie tłumaczą tylko, że nie było procedur, przepisów, bo była i jest Ewangelia. Jest Bóg, który staje po stronie biednych i skrzywdzonych. I nawet jeżeli oni takiej Ewangelii nauczają, to traktując nas jak histeryczki i naciągary, nie są w tym wiarygodni.

Zakonnica podkreśla: – Oni codziennie sprawują i przyjmują Eucharystię, nauczają, głoszą. A potem knują, żeby PR-owo ładnie wyszło? Wynajmują drogą kancelarię, żeby dać jak najmniej? Czasem sobie myślę, że ich patron, św. Dominik, to się w relikwiarzu przewraca. Ludzie Kościoła… Mam wrażenie, że świeccy ludzie okazują mi więcej serca niż ci, którzy są do tego zobligowani habitem i święceniami. 

– Bardzo bolesne było dla mnie to, że już na początku sprawy o. Leopold (zakonnik, który usłyszawszy historię s. Małgorzaty, poinfomoywał ją, że została skrzywdzona przez recydywistę, znając wcześniej historię Weroniki) i ksiądz, który jest kościelnym prawnikiem, uprzedzali mnie, że nie mogę zostawić sprawy do załatwienia samym dominikanom, że muszą być prokuratura, nuncjatura. Bo inaczej mogą wszystko znów „zamieść pod dywan”. Czasem kiedy jest mi z tym wszystkim bardzo źle, chciałabym pożalić się papieżowi – mówi s. Małgorzata.

Na koniec dodaje: – Jeśli mój Kościół nie potrafi mnie obronić, to kto mnie obroni?

Post scriptum

Największa trudność w pisaniu tekstów takich jak powyższy – oprócz ogromu cierpienia, z którym i dziennikarz musi się zmierzyć – to świadomość bólu, jaki sprawi bohaterkom powrót do wydarzeń sprzed lat.Podjęły się one zadania autoryzacji swych wypowiedzi, a komentarz Justyny po lekturze tekstu można uznać za zachętę do dalszej pracy na rzecz oczyszczenia Kościoła i objęcia opieką osób zranionych. 

Wesprzyj Więź

„Jeszcze niedawno tłumaczyłam sobie, że każdy na pewno tak ma. Że ma za sobą coś tak trudnego jak ja. Działania dominikanów utwierdzały mnie w przekonaniu, że gdybym była lepszym człowiekiem, nie spotkałoby mnie coś takiego – napisała do mnie Justyna. – Podczas lektury Twojego tekstu miałam coraz silniejsze przeświadczenie, że dopiero teraz – kiedy są ludzie, którzy tak zdecydowanie ujmują się za mną, za nami – zaczynam wierzyć, że moja historia jest rzeczywiście przerażająca, że to nie ja jestem winna. Nie ja jestem winna, że złamałam życie Pawłowi M.!”. 

Odpowiedź o. Pawła Kozackiego OP: „Pominięte fakty. Prowincjał dominikanów odpowiada na tekst Pauliny Guzik”

Przeczytaj także: Duchowa i psychiczna transgresja Pawła M.

Zranieni w Kościele

Podziel się

92
45
Wiadomość

A czy to wazne gdzie o sprawie choru SERDUSZKA zostało napisane? Redakcje katolickie….. ten temat omijają szerokim łukiem. Poza portalem wiez.pl

~ MS: Przypomnialy mi sie te trzy slynne malpki: nic nie widze, nic nie slysze, nic nie mowie. Radze w takim wypadku nic nie pisac!

Mam podobne odczucie. Paweł M. zmanipulował mnie psychicznie. Było to w 1992 roku. To powinno zostać ucięte od razu. Wydalenie z zakonu po wyjściu na jaw tej bolesnej sprawy. Czekam na raport komisji. Moja rozmowa z Sebastianem Dudą, psychologami dała mi wiele, uporządkowała mnie. Boli mnie pozostawienie samymi sobie kobiet, siostry Małgorzaty. Jesteście wspaniałe, mężne i dzielne. Pozdrawiam

Straszne. Pomyśleć, że ci ludzie, którzy teraz chowają się za plecami zaprzyjaźnionych prawników, mają czelność wymądrzać się co niedziela z ambony! Żenada. Mam tylko nadzieję, że pan Terlikowski, który teraz z wiadomych względów milczy, po zakończeniu prac tej całej komisji, będzie jednak na nowo wypowiadał się publicznie w tej sprawie. I że nie potwierdzą się obawy, że jego powołanie do tej komisji służyło głównie zamknięciu ust jednemu z głównych świeckich komentatorów tych kościelnych spraw.

Zgadzam sie z Pania, to jest nie do pomyslenia ze tak sie chowaja a jak pokrzywdzona opisuje ze jak dzwonila do nich zeby ktos z nia porozmawial ( bez prawnikow) to bez odzewu. Szkoda ze dalem sie nabrac na ich “wyjatkowosc” w kaznodziejstwie za mlodych lat, ale na szczescie juz od dawna nie chodze, nie wspieram, i w ogole jestem poza zasiegiem Kosciola bo sam sie z niego wypisalem.

Jestem wstrząśnięta. To mogła być każda z nas lub prawie każda, każdy. Jestem z Wami.
Raport miał być gotowy do końca czerwca. Nie widzę nigdzie informacji o przedłużeniu, nowym terminie….

Jak należy rozumieć Małgorzaty komentarz? Że w prawie każdej młodej katoliczce jest do wyzwolenia skłonność do erotycznych (rozbieranych i dotykowych) modlitw, jeśli użyje się „duszpasterskiej’ metody uwiedzenia?

Pisałem to już na innych forach, ale widzę, że jeden wątek zawsze uparcie wraca w temacie Pawła M., więc i tu zabiorę głos w niniejszej sprawie. Z publikowanych opinii o dominikaninie wynika, że był osobowością niezwykłą, nietuzinkową, charyzmatyczną, emocjonującą w spotkaniu itepe. A ja w roku 1999 trochę chodziłem na „szóstki” do dominikanów i nieraz byłem na owych śniadaniach dominikańskich. Pawła M. pamiętam jako rubasznego, prostackiego jak na standardy zakonne, infantylnego i przede wszystkim mało uduchowionego zakonnika. Przyjemniej spędzało mi się czas na śniadaniu, jeśli go nie było. Koleżanka z mojego duszpasterstwa już po pierwszym poznaniu stwierdziła, że jest głupio i więcej raz nie poszła. A tu słyszę, niezależenie z której strony – i od dominikanów i od ludzi związanych ze środowiskiem ofiar, jaką to osobowością był Paweł M. I zastanawiam się głęboko i poważnie, czy oni wszyscy kryją jakiś poważniejszy deficyt, czy chcą ukryć coś innego…

Czegoś brakowało w tej całej historii. Twoje uzupełnienie jest bardzo cenne zważywszy, że miałeś okazję przebywać w towarzystwie P.M.
Nie zmienia to faktu, że współczuję ofiarom tej historii, jak i każdemu, kto żyje pod władzą rozmaitych demonów.

A nie jest trochę tak, że wielu z tych krzywdzących księży to takie w sumie miernoty wywindowane przez nadzwyczajną pozycję, jaką daje im kapłaństwo, czy zakon? Ja zaczynam odnosić takie wrażenie. Że oni nigdzie indziej nie zrobiliby żadnej kariery i pewnie nie mieliby też tak wielkich możliwości manipulowania ludźmi. A tu niestety pozycja księdza + źle wykorzystana, nadużyta władza, jaką daje konfesjonał + wszechobecny w przeróżnych wspólnotach klerykalizm sprawiają, że stają się „charyzmatycznymi gwiazdami”. Nieraz bywa przecież, że banały opowiadane przez osobę w koloratce uważane są za „głęboko dotykające serca treści”.

Cóż Ola, chyba tyle widzisz i sądzisz, ile wiesz o wymaganiach formacji kapłańskiej i praktyce życia duchowo-wspólnotowego w zakonie. Śmiem podejrzewać, że nie za wiele. Przypuszczam, że gdyby dopuścić zwykłego mężczyznę świeckiego, nawet dobrze radzącego sobie w życiu, do udzielenia sakramentu spowiedzi, to po kilku latach, byłby innym człowiekiem, może bardzo zdeformowanym psychicznie, z pobudzonymi skłonnościami do różnych patologii pomieszanych zmysłowo i duchowo.

No na zjawisku tym bazuje też niedawny awans pewnego katolickiego uniwersytetu.

Panie Robercie, jeśli by tak było, to czy to nie jest sygnał, że spowiedź jako taka jest źródłem tego zła? Ale to nie może Panu przyjść do głowy z powodu Pańskiej konfesji 🙂

@Robert Forysiak Tak jak piszesz, Robercie, nie wiem wiele o formacji i życiu zakonnym, bo nigdy w zakonie nie byłam. Patrzę na efekty. Nie sądzę też, żeby to, co napisałam, kłóciło się bardzo z tym, o czym Ty piszesz. Jeśli jest tak, jak piszesz, że nawet super dojrzały człowiek może być zdeformowany psychicznie, jak napisałeś, poprzez praktykę spowiadania, to co dopiero osoba, która zakon obrała sobie jako miejsce ucieczki przed wymaganiami codziennego życia. Z drugiej strony, chociaż nie znam się na księżach, to trudno mi uwierzyć w to, że wszyscy są psychicznie zdeformowani przez sprawowanie sakramentów. Lekarze niektórych specjalności oglądają na co dzień okropne rzeczy. Ich zawód daje im też pewną formę władzy nad drugim człowiekiem. Są tacy, których to wewnętrznie deformuje, są tacy, którzy wewnętrznie wzrastają. To chyba jednak zależy od osobistej dojrzałości i od tego, jak do tę swoją rolę w społeczeństwie postrzega.

Akurat zakon nie jest raczej dobrym miejscem na ucieczkę przed wymaganiami życia, bo tam wymagania są zwykle surowe z punktu widzenia komfortu życia laickiego i nierzadko przewyższające te, które stawia świeckie życie. Dobrym przykładowym azylem dla uciekinierów jest dom mamusi i tatusia, którzy we wszystkim dadzą wsparcie i opiekę. No jeśli duchowny jest zamknięty na działanie sakramentu spowiedzi, a więc i działanie Łaski, to może się rzeczywiście zdeformować i to piekielnie, albo może traktować spowiedź jako formę podglądactwa i możliwość wkroczenia na drogę do najintymniejszego życia obcego człowieka. Sądzę, że jest to bardzo świadome, a więc najgorsze z możliwych duchowych zwyrodnień, które zdarza się absolutnie wyjątkowo i jest pokazem mocy diabła. W przypadku tego dominikanina na chęć realizacji pragnień seksualnych nałożyło się dążenie do jakiegoś sadyzmu. N i e w y o b r a ż a l n e, ale prawdziwe. Ale bardziej opierało sie to na relacjach niż na aktach przestępstwa, więc może skończyć sie tak, że Paweł M. zostanie uwolniony od zarzutów o popełnienie zbrodni.

Poza oczywistościami przeraża mnie jeszcze jedno. Gdyby nie gwałty i przemoc fizyczna Paweł M. by zapewne do dziś gromadził tłumy w kolejnych miastach. Trzebaba było wielu ofiar poważnych przestępstw aby zakon zaczął podejmować nieśmiałe próby ograniczenia działaności „duszpasterza”. To znaczy, że łamanie ludziom życia przez manipulacje, rozwalanie związków i wysyłanie do zakonów przyjmujmowało się wśród części dominikanów jako praktyki podlegające interpretacji.

Dominikanie dla mnie i wielu ludzi których znam byli nadzieją, że wiarę można przeżywać głęboko, rozumnie i w przyjaźni z ludźmi. Ta nadzieja teraz jest wystawiona na ciężką próbę.

Strasznie przygnębiające to wszystko jest. Dominikanie to także mają na sumieniu zrujnowane zdrowie psychiczne Ojca Adama Wyszyńskiego, który nie dał rady i oddalił się od zakonu. Jego zaś oprawca, który go molestował, bryluje w TV robiąc za mentora w duchowych i społ. sprawach. Z Ojca Wyszyńskiego próbują robić awanturnika i niezrównoważonego człowieka. Jego skargi na tą sytuację nie uzyskały przeciwdziałania za strony władz duchownych.

trzeba to jasno powiedzieć – jeśli o. Kozacki jest choć trochę mężczyzną i choć trochę rozumie pojęcie honoru, to powinien się natychmiast podać do dymisji, i nie powoływać się na to, że Generał zakonu tej dymisji od niego nie oczekuje. Podobnie ówczesny przeor klasztoru we Wrocławiu – temu jegomościowi powinno się poświęcić sporo uwagi, i mam nadzieję że komisja to uczyni.

no więc dokładnie. Co więcej, pod poprzednim artykułem p. Redaktor (z marca) jedna dziewczyna pisała, że kilka lat po nałożeniu kar na M., przebywał on w jednym z klasztorów w Polsce, i stworzył tam grupę młodych kobiet. I zgadnijcie, kto był przeorem tego klasztoru? Powtórzę – kilka lat po wydarzeniach wrocławskich, gdy na M. były już nałożone stosowne kary.

OK. tu nie chodzi o osobistą odpowiedzialność o. Kozackiego, bo nikt mu nie zarzuca czynienia jakiegoś zła, tylko o odpowiedzialność szefa za firmę, którą kieruje. o. Kozacki odpowiada jako prowincjał za to, że M. nie został upilnowany i odpowiednio traktowany. Zdjęcia z maratonu (2018),
na których są uśmiechnięci zakonnicy z M. niestety nie wyglądają najlepiej. Ojcowie i bracia nie muszą znać szczegółów sprawy, ale prowincjał powinien. Niestety, argument że M. odbył już swoją karę odpada, bo właśnie wtedy (2018) dopuszczał się on recydywy z siostrą zakonną. Dlatego wydaje się, że dla dobra zakonu obecny prowincjał powinien się podać do dymisji, bo tak po prostu wypada, i byłoby tak lepiej dla OP w Polsce. Tym bardziej, że sprawa będzie eskalować, bo wszak czeka nas publikacja raportu.

Tobie chodzi o prowincjała, a Koledze wyżej o generała, który jest przełożonym OP wszystkich prowincji, i rezyduje zapewne w Rzymie.

A mnie zastanawia zakon/klasztor gdzie była s. Małgorzata. Co to za przełożona, która zaprosiła beztrosko takiego rekolekcjonistę? S.
Małgorzata godzinami rozmawiała przez telefon – co na to matka przełożona? Siostra miała problemy i w swoim klasztorze nie otrzymała pomocy? Rozmowa z mistrzynią itp. Co tam się dzieje? Jak to funkcjonuje?

Wykorzystywanie [ czy dobrowolne akty] seksualne w zakonach mają miejsce i nie są pojedynczymi przypadkami, ale za to szczelnie ukrywanymi, o tym się nie mówi. Przełożona s. Małgorzaty i ona sama wystawiała siebie, po to, aby uchronić inne kobiety. Postąpiła odważnie. Mądrze. Jestem przekonana, że 99 %, zadbałoby w tym czasie o nieskazitelny wizerunek, a nie o prawdę. Rozumiem regułę zakonną, ale problem nie tkwi w samoograniczaniu dostępu do telefonu, czy prowadzeniu rozmów, czy restrykcji zakonnych. Problemem jest dewocja i tworzenie fałszywego wizerunku.

Uprzejmie proszę nie brać mi za złe,że raczę wspomnieć o jednym fakcie, co nie znaczy ,że temat reportażu nie jest ważny, owszem bardzo.Stawiam sprzeciw wykorzystywaniu imienia Katarzyna.Ponieważ ,nie życzę sobie tego, aby było używane .Już moja babcia zwróciła komuś uwagę aby nie mówić Kaśka, tylko Kasia.Niech reporterka użyję sobie innych imon: np.Laura, Konstancja, Milena, Diana itp.To piękne imię Katarzyna.Ja napewno się nie zgadzam, aby tak przywłaszczać sobie imię.

Katarzyno, serio? A Mileny, Diany i Konstancje można przywłaszczać? Masz monopol na to imię? Wystawiasz sobie kiepskie świadectwo. Taka bzdurna sprawa pod tak trudnym i bolesnym tekstem o sprawach wołających o pomstę do nieba.

@Katarzyna
Czy pani jest poważna ?

Mowa tu o prawdziwym dramacie kobiet które były gwałcone a pani się czepia że akurat „pani” imię zostało użyte jako pseudonim ? To jakiś żart ?

To imię nosi dziesiątki tysięcy innych kobiet i nie jest własnością tylko pani.
W ogóle sugerowanie żeby użyć innego imienia np. Laura, Konstancja, Milena, Daria jest hipokryzją !
Czy te akurat imiona są „mniej piękne” a osoby je posiadające nie tak „wartościowe jak „panie Katarzyny”.

Na litość ! trochę powagi w tej sytuacji !

Okropnie się czyta takie artykuły. Jak to jest, że w zakonie głoszącym takie kazania, mający demokrację i empatię (oczywiście tylko na ustach) dzieją się takie rzeczy? A wspomniani dominikanie w artykule oczywiście nie zaoferowali pomocy poza pustymi słowami. „Im jest po prostu wstyd za to, jak zachowują się teraz dominikańskie władze.” – jakby był im rzeczywiście wstyd to by zrzucili habit, ewentualnie płaciliby ze swojej pensji na rzecz ofiar, a te kobiety zostawiliby w spokoju.

Zrzucili habit? Bredzisz gościu. Jak ktoś jest w Zakonie do Jezusa, to nie rzuci wszystkiego i nie ucieknie. Dla wierzącego zakonnika Zakon to nie korpo, z którym człowieka nic nie łączy i w którym jest dla osobistych korzyści.
Większość zakonników nie ma pensji, a jak ma (np. za wykłady, książki, itp.) to oddaje ją/wpływa ona na konto Zakonu.
Nie masz pojęcia o życiu zakonnym .

a, to przepraszam. 🙂 ale to co napisałem dotyczy nas wszystkich.

Jezus to jest tam, gdzie są najsłabsi, skrzywdzeni, zgwałceni. A już na pewno nie jest pod osłoną drogiej kancelarii prawnej. A zrzucenie habitu zależy indywidualnie od poszczególnego zakonnika, jaką ma więź psychiczną, w jakim stopniu są ulegli przełożonemu (dominikanie mają śluby posłuszeństwa) i czy jest w ogóle w stanie odnaleźć się poza zakonem. Jest to więc skomplikowany temat, jednak jeśli taki zakonnik ma dość samozaparcia i widzi hipokryzję względem tego co sam głosi to nie widzę przeszkód żeby rzucił habit.
A to że nie mają pensji to jeszcze gorzej dla nich. Bo jak widać zakon woli opłacić prawnika niż zadośćuczynienie ofiarom. Dominikanie nie mają teraz moralnego prawa zajmowania się nadużyciami seksualnymi i najlepiej byłoby jakby nie zbliżali się zgwałconych kobiet.

Proponuję poczytać odpowiedź prowincjała jak to jest z tą „drogą kancelarią” prawnicza, a nie pleść bzdur na podstawie nierzetelnego tekstu.
A o zakonie, życiu duchowym, posłuszeństwie masz dość marne pojęcie.

Oczywiście czytałem odpowiedź prowincjała i w żadnym stopniu ona nie satysfakcjonuje mnie, wręcz utwierdzam się w przekonaniu że o. Kozacki manipuluje w stylu polskich biskupów i powinien podać się do dymisji. A jesteś jakimś ekspertem od zakonów, że wytykasz innym marne pojęcie?

@ Marek: ale co masz na myśli? Że fakty podane przez. o. Kozackiego są niesatysfakcjonujące? Nie dla satysfakcji zostały podane, ale do wyjaśnienia i porównania.

@Robert Forysiak Pierwszy przykład z odpowiedzi o. Kozackiego, ten o święceniu kaplicy. Skupia się on na tym, kiedy te słowa padły. A takie słowa w ogóle nie powinny paść i nie widzi w tych słowach nic złego, choć sam się przyznaje że takie słowa powiedział. Inny przykład to kontakt z s. Małgorzatą. Przełożona twierdziła, ze nie jest ona gotowa. Ale to jest jednak przełożona, a nie bezpośrednio ona. To o. Kozacki powinien wyjść z inicjatywą i porozmawiać z nią bezpośrednio z pominięciem przełożonej. Ale wszystko jest ok, bo zaoferowaliśmy się w razie co przełożonej, a przecież przełożona wcale nie ma obowiązku powiadomić s. Małgorzaty, że o. Kozacki ofiaruje swą pomoc.
Dlatego twierdzę, że te wyjaśnienia nie satysfakcjonują mnie.

@Marek
1. Proszę poszukać na FB na profilu „Reportaż z wycinków świata” Moniki Białkowskiej wczorajszej audycji i posłuchać (ok. 35 minuty) o święceniu kaplicy. Może Pan zrozumie jakie ma to znaczenie i dlaczego.
2. O życiu zakonnym niewiele Pan wie skoro głosi takie tezy jak to zakonnik powinien obejść przełożoną i porozmawiać z inną zakonnicą

1. A co ma znaczenie do tego? Takie słowa z ust zakonnika w ogóle nie powinny paść. Koniec kropka.
2. Jeśli procedury i życie zakonne są ważniejsze niż empatia to ja już więcej się nie odzywam.

@Marek, @Samilla: Tak z ciekawości, w nawiązaniu do materiału red. Białkowskiej (35 min.) : samobójstwo (chorego) profanuje, inne przestępstwa profanują, ale odprawianie mszy św./sprawowanie różnych sakramentów za pieniądze nie „profanuje” ? Nie obraża Boga ? Czary-mary i gusła. Nurzanie się w rzeczach nieistotnych. Właśnie: „Kościół tonie”, a tymczasem zamiast czytać Ewangelię i żyć na co dzień Słowem Bożym, i kochać bliźniego swego jak siebie samego, dorośli ludzie bawią się niczym dzieci, jakby Bóg im się znudził. I dlatego „Kościół” tonie: nie ma w nim Słowa Bożego – są zabawki. Przykro mi, coraz mniej rozumiem katolicyzm.

A czy Chrystusowcy nie ukrywali sprawcy księdza Romana? Czy gdyby nie dziennikarskie śledztwo nie zamietli by tej sprawy pod dywan? A cała ta szopka z zasądzonym sądownie odszkodwaniem dla ofiary i po uprawomocnieniu próba kasacji przez sprzyjającego prezydenta? Trzeba to nazwać wprost – Wstyd i hańba

Współczuję wykorzystanym kobietom, bo na opisanie ich krzywd brakuje słów. Potworności, które je dotknęły są wprost niewyobrażalne. W pewnym sensie raz jeszcze muszą przechodzić przez traumatyczne doświadczenia, dopominając się o sprawiedliwość. Dobrze, że istnieją wspierający ludzie i profesjonalne instytucje, które pomogą im przez to wszystko przejść.
Współczuję też dominikanom, przy których się wychowałam i od których otrzymałam mnóstwo wiedzy, mądrości i dobra, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Z powodu Pawła M. odium niesłusznie spada na nich wszystkich. Ale jak ma nie spadać, skoro z artykułu wyłania się taki a nie inny obraz? Czy jest on prawdziwy? Wyraźnie zabrakło mi w tekście głosu prowincjała. „Zaproszenie go do odpowiedzi”, jak gdzieś napisał red. Nosowski, to niestety musztarda po obiedzie.

Ten tekst świadomie ma charakter rzeczniczy. Daje przestrzeń osobom skrzywdzonym, pozbawionym głosu w Kościele.
Uznaliśmy, że w tym przypadku wystarczy przesłanie tekstu prowincjałowi natychmiast po publikacji. Obecnie czekamy na jego obiecaną odpowiedź.
Obiektywizm swego podejścia w tej kwestii autorka tekstu udowodniła w reportażu „Dominikańska recydywa”.
Podobnie było w przypadku wypowiedzi dominikanów, w tym o. Kozackiego, na łamach Więź.pl, w przypadku zarzutów dotyczących ks. Godawy (byłego dominikanina).

Hmm…dziwne tłumaczenie. Redakcja „Więzi” sama stwierdza obiektywność publikacji swojej autorki…??? A dowodem obiektywności ma być odwołanie się m.in. do publikacji nt. ks. Godawy. Co ma piernik do wiatraka!? Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tej drastycznej publikacji chodzi o „klikalność” i „odsłony” tego materiału. Jest taka dobra zasada we wszelkich sporach: Wysłuchać drugiej strony, czyli w tym wypadku prowincjała dominikanów. Tego niestety zabrakło. Dlatego można słusznie wątpić w obiektywność tego materiału. Chciałbym przy tym zaznaczyć, że nie podważam przy tym ogromu cierpienia i krzywdy, której zaznały ofiary Pawła M. i konieczności wyjaśnienia tej sprawy do końca, wraz z ukaraniem winnych.

Jest zupełnie inaczej niż Pan napisał. Redakcja potwierdziła to, co podkreśla od początku: że ten reportaż ma charakter rzeczniczy. Autorka – znana skądinąd z obiektywizmu – w tym tekście przedstawia doświadczenie osób skrzywdzonych i pozbawionych głosu.

I co? Obiektywnie przedstawiła sytuację z „drogą kancelarią prawniczą”? Jak to jest obiektywizm, to ja jestem ufoludek.
Tekst Pauliny Guzik poszedł w świat. Wyjaśnienia prowincjała już takiego zasięgu mieć nie będą.

Wszystko ok. Rzeczniczy tekst. Autorka znana skądinąd z obiektywizmu. Teraz już można zmienić zdanie albo postawić znak zapytania, szanowny Redaktorze.

Dziennikarstwo powinno być obiektywne. Jeśli ma być druga strona ma być przedstawiona późnej to nie można zostawiać tego bez komentarza. Taki styl może spowodować, że któryś czytelnik przypnie łatkę o. Kozackiemu, że to „ten zły co się prawnikami wyręcza”. A nie wiadomo czy sięgnie po kolejny artykuł. Jeśli chcemy dobrego Kościoła to patrzmy na dwie strony, a nie lećmy na emocjach i chwytliwych, klikalnych tytułach.

Brak mi słów. Słuchamy o skostniałym Episkopacie, o biskupich bez empatii…Miałam nadzieję, że Dominikanie pokażą, jak takie problemy należy rozwiązywać. Jestem zaskoczona i rozczarowana ich postawą wobec pokrzywdzonych. Jedynie o.Mogielski czy o.Biskup zachowują się przyzwoicie. Przykre, ostatni promyk nadziei na naprawę Kościoła przygasa…

o. Mogielski jak przejął po Pawel duszpasterstwo i dokładnie wiedział co tam się wyrabiało to powinien namawiać dziewczyny, aby poszły z tym do prokuratury. Wtedy być sprawy potoczyłyby się szybko, a kolega Paweł wylądowałby tam gdzie jest obecnie, ale 20 lat wcześniej. Tu też zadziałała w pierwszym rzędzie lojalność wobec korpo dominikańskiego a nie walka o zwykłą ludzką sprawiedliwość.