Jest coraz więcej ludzi, którzy nie są w stanie zaufać obietnicy Boga. Dlaczego? Bo ci, którzy przekazują obietnicę, są niewiarygodni. Głoszenie zbawienia to kwestia wiarygodności świadków, a nie spójności pojęciowej głoszonej treści. Tylko nie mylmy wiarygodności z nieskazitelnością. Dyskutują: Elżbieta Adamiak, Jerzy Sojka, ks. Grzegorz Strzelczyk oraz Sebastian Duda i Zbigniew Nosowski („Więź”).
Zbigniew Nosowski: Pojęcia takie jak „zbawienie” i „odkupienie” należą do absolutnie fundamentalnych prawd wiary chrześcijańskiej. A jednocześnie – do prawd najbardziej nierozumianych.
Dawniej główną motywacją postaw i zachowań religijnych było dążenie do zbawienia – choć może raczej strach przed potępieniem? Czesław Miłosz pisał w Piesku przydrożnym: „nadzieja Zbawienia zbladła i jest tak osłabiona, że nie łączą się z nią żadne obrazy. […] Kiedyś, kiedy Zbawienie oznaczało palmę w Niebie, a potępienie wieczną mękę w ognistych czeluściach Piekła, ludzie, zdawałoby się, mieli silniejszy bodziec, żeby poszukiwać świętości i poskramiać swoje żarłoczne apetyty”.
O zbawieniu właśnie chcemy porozmawiać w ekumenicznym, katolicko-luterańskim gronie teologicznym. Pytamy: jak ocalić zbawienie? Czy ludzie dzisiaj zbawienia poszukują i potrzebują? Dlaczego ludziom XXI wieku zbawienie miałoby być potrzebne, skoro mentalność tak wielu z nich nie przyjmuje myśli o wiecznym potępieniu? A może – powiem prowokacyjnie – trzeba całkowicie zmienić paradygmat myślenia i mówienia o wierze? Wszak dzisiaj samo pojęcie „zbawienie” występuje tylko w języku religijnym i jest niezrozumiałe poza nim.
Elżbieta Adamiak W tym cytacie z Miłosza obecna jest jakaś wizja przeszłości i dziejów rozumienia zbawienia. Ale trzeba dodać, że to, w jaki sposób ludzie dawniej przeżywali zbawienie, wiemy tylko z bardzo skromnych źródeł. Znamy zapisaną ówczesną koncepcję zbawienia, ale o postawach ludzi wierzących wiemy dużo mniej. Mówię o tym, bo niewykluczone, że tęsknota za światem, w którym pewne zachowania były klarowne, może być ułudą. Wcale nie jest pewne, że pod tym względem kiedyś było inaczej. Zresztą również mityczny „współczesny człowiek” to rzeczywistość bardzo zróżnicowana, trudno tu o jeden wspólny mianownik.
Owszem, zbawienie to pojęcie stricte religijne. Ale właściwą drogą dla teologii nie jest rezygnacja z języka religijnego. Raczej chodzi o to, żeby albo wypełniać takie pojęcia jak zbawienie pierwotną treścią, która została utracona, albo poszukiwać nowych pojęć. Gdy zaś zastanawiam się nad wielkimi pytaniami współczesności, to sądzę, że chodzi w nich o kwestie bardzo podobne do zbawienia, tylko ich rozumienie jest inne.
Jerzy Sojka Przemawia do mnie ta uwaga o możliwej ułudzie. Protestancka lampka ostrzegawcza zapala mi się zresztą już przy samym temacie tej dyskusji: bo co to w ogóle znaczy, że my mamy ocalać, ratować zbawienie? To teza teologicznie nieco kuriozalna albo wynikająca z jakiejś bardzo głębokiej pychy, że my, ludzie, jesteśmy w stanie to zrobić. Rozumiem, rzecz jasna, intencje, które za tym pytaniem stoją – dotyczące języka mówienia o zbawieniu, stosowanej metaforyki. W sumie zatem chodzi raczej o ratowanie naszego świadectwa o zbawieniu. Ale to co innego, niż ocalać zbawienie.
Mam też wątpliwości dotyczące tezy o szczególnym charakterze współczesnego kryzysu Kościoła. Czy to nie jest wyraz skłonności do czarnowidztwa? Bo spojrzenie w historię pokazuje, że Kościół to fenomen permanentnego kryzysu. W pewnym sensie chrześcijaństwo cały czas się mierzy z odpowiadaniem na taki lub inny kryzys.
O tym zresztą świadczy też idea „drugiego Soboru Trydenckiego”, którą przedstawił Sebastian Duda w poprzednim numerze „Więzi”. Ja widzę ten XVI-wieczny sobór nie w kontekście kontrreformacyjnym, ale jako część procesu reformy, który dokonywał się wówczas w zachodnim chrześcijaństwie. Wtedy pojawiały się reformacje w liczbie mnogiej – i jedna z nich była rzymskokatolicka.
Czy dzisiaj jesteśmy – jako teologowie i jako ludzie wierzący – w dużo gorszej sytuacji niż ci, którzy byli chrześcijanami pięć wieków temu? Albo piętnaście wieków przed nami? Albo i sam Paweł, który musiał w swoich listach bardzo głęboko przeinterpretować własną tradycję, w której wyrastał, bo spotkanie pod Damaszkiem spowodowało, że musiał pójść w zupełnie inną stronę, niż mu się pierwotnie wydawało? Paradoksalnie, taka solidarność z poprzednimi wiekami mierzenia się z kryzysem Kościoła to dla mnie impuls do optymistycznego przekonania, że poszukiwania teologiczne mają sens. Byle ratować nie wielką ideę zbawienia, ale swoje świadectwo na ten temat.
Ks. Grzegorz Strzelczyk Teza, od której redakcja „Więzi” zaczyna tę dyskusję, pokazuje, że wiele jest wciąż we współczesnym myśleniu elementów scholastyki. Bo stwierdzenie, że pojęcie zbawienia przechodzi kryzys, zakłada, że kiedyś w ogóle wiedzieliśmy, co to jest zbawienie.
A moje głębokie przekonanie jest takie, że zbawienie to jedno z fundamentalnych pojęć apofatycznych – i dlatego nie możemy wiedzieć, co to jest. Poznać, co to jest zbawienie, można tylko w jeden sposób – trzeba się w nim znaleźć. I to w jego maksymalnej pełni, która jest ostatecznie pełnią eschatologiczną, czyli jeszcze nieosiągniętą. A to wszystko, co jest wcześniej, to zaledwie wstęp, zadatek. „Jeszcze nie” dominuje w tej kwestii nad „już”.
Kryzysy współczesne są zaś bardzo wielowarstwowe. Jestem proboszczem i w swojej parafii mam pod tym względem dwa przeciwstawne kryzysy. Jeden to kryzys tych ludzi, którzy w ogóle nie doszli jeszcze do tego, że istnieje jakaś soteriologia zrealizowana, to znaczy, że zbawienie już się dokonało. Oni są na etapie przebłagiwania Boga, któremu trzeba składać ofiary, bo jak się ich nie złoży, to On się nie zniży do człowieka. Zupełnie inny kryzys zbawienia mają ci, którzy już zbawienia doświadczyli i czekają na więcej. Chcieliby więcej, ale albo są za mało pojemni, albo nie wiedzą, gdzie szukać, albo im się to nie spina z sensem życia i z ich zawodem itd. Przedstawiciele tego pierwszego kryzysu powoli zanikają, ale to nie są procesy jednokierunkowe.
Adamiak Jest jeszcze inny poziom kryzysu – olbrzymi kryzys obojętności. On się nie pojawia na poziomie duszpasterskim, bo w duszpasterstwie są ludzie, którzy przychodzą, czegoś szukają. A tu chodzi mi o ludzi, którzy nie szukają odpowiedzi na swoje niepokoje i lęki. Oni nawet nie dostrzegają tego, że potrzebują czegokolwiek, co moglibyśmy nazwać zbawieniem. To jest dla mnie najbardziej dojmujące doświadczenie, odkąd mieszkam w Niemczech. Nawet wśród osób teologicznie zainteresowanych tematami wiary częściej widać poruszenie jedynie na poziomie intelektualnym.
Sebastian Duda: Istnienie takich osób, o których mówi Elżbieta Adamiak – a zdecydowanie przybywa ich także w Polsce – to wielkie pytanie do chrześcijan. W jaki sposób możemy na to odpowiedzieć? Jak mówić o wierze tym wychodzącym z Kościoła? Może trzeba dokonać jakiejś próby ewangelizacji kultury? Ponazywać na nowo stare chrześcijańskie motywy, tak żeby były czytelne dla tych ludzi? Oni przecież niby mówią, że nie potrzebują zbawienia i jest im to wszystko obojętne, ale z drugiej strony ciągle chcą jakoś być w obrębie chrześcijaństwa. Tylko nie bardzo wiem, jaką im dać odpowiedź.
Sojka Ale czy to zjawisko jest aż tak bardzo inne od tych, o których mówił ks. Grzegorz Strzelczyk w kontekście parafialnym? Mam wrażenie, że na poziomie pewnego teologicznego rozumienia problem jest podobny. Krótko mówiąc, stajemy przed zadaniem pokazania ludziom, że to, co nazywamy rzeczywistością zbawienia, zakotwiczone jest w ich egzystencji. To jest istota naszego współczesnego problemu. Wiążemy pojęcie zbawienia z grzechem, z winą – ale nie potrafimy dać odpowiedzi na to pytanie, które postawił Sebastian Duda. Nie potrafimy jako teologowie, jako duszpasterze, jako Kościół.
Strzelczyk Mnie się wydaje, że kluczową rolę odgrywa tu proces pluralizacji kulturowej. Ze względu na swoją apofatyczność pojęcie zbawienia zakłada bowiem pewną korelację między tym, co Bóg obiecuje, a tym, co człowiek przeżywa w danym momencie jako brak. I wiele zależy tu od sytuacji kulturowej. Jeżeli kultura jest bardziej jednolita, to wszyscy przeżywają mniej więcej ten sam brak, mają mniej więcej takie samo pragnienie i w związku z tym są w stanie sobie wytworzyć wspólne pojęcie zbawienia. Jeśli wspólnota jest głodna, zbawienie będzie nakarmieniem. Jeśli wspólnota przeżywa winę, nośnikiem zbawienia staje się przebaczenie.
Gdy jednak rozpada się monolit kulturowy, pozostają indywidualne ludzkie losy i każdy mniej patrzy na doświadczenie całości. Trudno wtedy uwspólniać pojęcie zbawienia. Bo w praktyce bywa bardzo różnie. Zawsze jest to kwestia braku, obietnicy i możliwości zaspokojenia. W zbiorowym duszpasterstwie ja praktycznie nie używam pojęcia zbawienia – bo to dla wielu puste słowo. Natomiast kiedy rozmawiam z konkretnym człowiekiem, to próbuję posłuchać, jakie braki on przeżywa, za czym tęskni. To może być np. cierpienie albo samotność. W tym ostatnim przypadku zbawieniem będą więzi i wyrwanie z samotności.
Być może właśnie dlatego nie potrafimy opowiadać o zbawieniu współcześnie, że ciągle próbujemy uprawiać jeden dyskurs, chcemy posługiwać się jednym, uniwersalnym modelem duszpasterstwa, który by do wszystkich trafiał. A rzeczywistość zrobiła się o wiele bardziej skomplikowana. To, co było prostsze i przewidywalne, jest obecnie kłączowo powiązane, splątane, nieliniowe, zindywidualizowane. I z tym właśnie mamy kłopot. Bo już nie ma potulnej trzody, którą można przeganiać z miejsca na miejsce, tylko trzeba się rzeczywiście uganiać za poszczególnymi owcami. Bo jedna chce koniczyny, a druga chciałaby akurat się napić, tylko że droga do strumienia prowadzi w inną stronę niż po koniczynę…
Adamiak We współczesnej rzeczywistości pojawił się jednak czynnik nieprzewidziany, który może wpłynąć na to, o czym rozmawiamy. Mam na myśli pandemię. Ta sytuacja na nowo stawia wielkie pytanie o cierpienie. Bardzo trudno mówić tu o jakimś sensie cierpienia. Paradoksalnie w tej sytuacji bliższa doświadczeniu ludzkiemu może stać się idea zbawienia jako po prostu ocalenia. Pandemia przynosi też świadomość tego, jak bardzo jesteśmy ze sobą powiązani – nawet sądząc, że jesteśmy tylko indywiduami i mamy swoje bardzo osobne sposoby myślenia. Poczucie zagrożenia jest elementem budującym wspólnotę. A wspólnota to podstawowa kategoria zbawienia. W takiej sytuacji idea zbawienia, nawet jeżeli nie będziemy jej nazywać tym słowem, staje się bardzo aktualna.
Nosowski: To byłaby tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa?
Adamiak Tak, ale na różnych poziomach. I w wymiarze indywidualnym, i międzyludzkim, i w odniesieniu do Boga.
Sojka Nie podejmę się przewidywania, w jaki sposób sytuacja pandemiczna wpłynie na życie Kościoła – jest tu zbyt wiele czynników. Natomiast widać, że odpowiedzi ludzi wierzących na pandemię są bardzo zróżnicowane, co potwierdza tezę o końcu dyskursu uniwersalnego. Mamy całe spektrum postaw: od kompletnej negacji i traktowania przepisów sanitarnych jako zamachu na wolność religijną aż po głębokie przejęcie się i religijną motywację do kwarantanny. Dla części ludzi „zbawieniem” będzie zakończenie lockdownu. Dla innych (rzecz jasna, w szczególnym momencie) – jeszcze głębszy lockdown, wtedy się będą czuli najbardziej bezpiecznie. Nie ma jednej dominującej narracji.
Nie uratujemy metafory zbawienia, wymyślając jakąś nową formułę językową. Realna możliwość ratowania doświadczenia chrześcijańskiego i jego przekazu to życie we wspólnocie
Przeanalizowałem dokumenty Światowej Federacji Luterańskiej pod kątem zbawienia. Wiadomo, że na gruncie luterańskim podstawową metaforą zbawienia jest usprawiedliwienie. Na ten temat mieliśmy w XX wieku dwie duże dyskusje: jedną w latach 60., a drugą w latach 90., przed Wspólną Deklaracją z Kościołem rzymskokatolickim. Dyskusja wcześniejsza miała jeszcze ambicję odpowiedzenia na pytanie, czym jest dzisiaj zbawienie w sensie uniwersalnym. Nie udało im się znaleźć wspólnej odpowiedzi, ale próbowano ją wypracować. Natomiast w roku 1998 powstał dokument, który już nie jest próbą uniwersalnego rozumienia zbawienia, a jedynie usiłuje pokazać, jak kategoria usprawiedliwienia może funkcjonować w bardzo różnych kontekstach. Tu przedstawiane są oczywiście dyskursy postkolonialne, teologia feministyczna, ekoteologia itd.
I tu pojawia się problem dla teologów, którzy boją się przyznać, że chrześcijaństwo nie ma uniwersalnych odpowiedzi, że to, co formułujemy, nie jest automatycznie uniwersalnie ważne. Wśród teologów, także po stronie protestanckiej, cały czas widoczne są bóle fantomowe po amputacji uniwersalizmu. Dawne procesy konfesjonalizacyjne stworzyły pewną kulturę, która odpowiadała na wszystkie pytania. Ale tego „złotego wieku” już nie ma. Obecnie, po oświeceniu, po Kancie, po doświadczeniach XX wieku bronienie uniwersalizmu w sensie filozoficzno-intelektualnym to donkiszoteria. Procesy różnicowania głęboko dotykają także świata luterańskiego. Doświadczamy rozdzielania się perspektyw w różnych wymiarach.
Adamiak Rzymscy katolicy odczuwają bóle fantomowe po amputacji uniwersalizmu jednak chyba dużo bardziej niż protestanci. Ale nie to jest istotą problemu, kto bardziej to przeżywa…
Wszystkie te powstające teologie kontekstualne pokazują jeszcze jedną ważną rzecz: że istnieje przestrzeń do zagospodarowania pomiędzy uniwersalizmem – czyli twierdzeniem, że jako chrześcijanie możemy zaproponować wszystkim pewien uniwersalny model rozumienia świata, który jest prawdziwy i zgodny z rzeczywistością – a przekonaniem, że istnieją tylko indywidualne odpowiedzi. W tę przestrzeń wchodzą teologie kontekstualne, które dają pewne wspólne odpowiedzi, tylko nie dotyczące wszystkich, a jedynie pewnych grup. Wracając do myśli Miłosza przytoczonej na początku: nowością jest nie tyle istnienie tych grup, ile artykułowanie przez nie różnorodności.
Strzelczyk W polskim kontekście jednak mówienie o bólach fantomowych po amputacji uniwersalizmu jest aktem wysokiego optymizmu. Bo nasz Kościół jest jeszcze w fazie gnicia rany przed tą amputacją. Wystarczy poczytać niektóre bardzo oficjalne wypowiedzi, żeby to zobaczyć. Jesteśmy jeszcze przed amputacją, czuć swąd gnicia – czyli sytuacja jest o wiele poważniejsza, bo nawet nie wiemy, czy zdołamy w porę dokonać amputacji. Wiem, że to wizja pesymistyczna, ale nie mogę szczerze powiedzieć inaczej.
Zaś co do samego uniwersalizmu, to teologicznie powinniśmy na ten problem spojrzeć inaczej. Jeżeli mamy prawo mówić o jakimś uniwersalizmie, to wychodząc od tego, że uniwersalny jest sam Bóg. To Bóg jest uniwersalną odpowiedzią, a nie nasze ludzkie odpowiedzi. W świecie katolickim byliśmy kiedyś przekonani, że na wszelkie problemy odpowiedzią jest philosophia perennis (filozofia wieczysta) wraz z opartą na niej teologią. Zagubiliśmy Tomaszowe rozróżnienie pomiędzy enuntiabile a res, czyli między tym, co jesteśmy w stanie wypowiedzieć, a samą rzeczywistością. Zrobiliśmy z enuntiabile bożka, który przesłaniał res. I teraz płacimy za to frycowe.
Natomiast praktyka duchowego towarzyszenia ludziom pokazuje mi, że niezależnie, jaki odczuwają brak, to na końcu jedyną sensowną odpowiedzią, której mogę im udzielić, jest „twoją odpowiedzią jest Bóg”. To właśnie jest zbawienie. Ale to odpowiedź dla ciebie, czyli ty musisz się z Nim odnaleźć i dogadać. Rzecz jasna, wewnątrz wspólnoty, ale ostatecznie chodzi o twoje zbawienie.
Duda: Czy jednak sprowadzanie zbawienia do wymiaru indywidualnego to nie jest ujęcie minimalistyczne? Rzecz jasna, nie chodzi mi o eklektyczny uniwersalizm złożony z partykularnych teologii kontekstualnych. To byłaby ślepa uliczka. Ale czy nie powinniśmy szukać jakiejś odpowiedzi szerszej niż indywidualna? Bo ludzie krytykują nie tylko gnijące instytucje kościelne, lecz także sam przekaz chrześcijański. Nie potrafią w nim znaleźć tego, co kluczowe. Nie widzą Boga w Kościele. I w związku z tym nie tylko zwracają Bogu bilet, jak Iwan Karamazow, ale kompletnie nie chcą mieć nic wspólnego z dyskursem religijnym.
Strzelczyk Owszem, jest coraz więcej ludzi, którzy nie są w stanie zaufać obietnicy. Tylko dlaczego oni nie potrafią tego zrobić? Dlatego, że ci, którzy przekazują obietnicę, są niewiarygodni. Dziś mamy z tym podstawowy kłopot. Kluczową sprawą jest nie tyle opinia, że Dobra Nowina to gruszki na wierzbie, ile niewiarygodność tych, którzy ją głoszą. A obietnicy wierzymy, jeżeli wierzymy temu, który ją składa.
Głoszenie zbawienia to zatem kwestia wiarygodności świadków, a nie spójności pojęciowej głoszonej treści. Nie chodzi o to, żebym ja zaczął spójnie mówić z ambony. Taki dyskurs może i będzie perfekcyjny, tylko będzie kompletnie niezrozumiały. Natomiast gdy gromadzimy się razem, żeby coś robić, choćby w ramach Szlachetnej Paczki, to jest inaczej. Wtedy ludzie wiedzą, że doświadczają czegoś dobrego, co ich rozwija, czyni bliższymi Boga, także bliższymi siebie nawzajem.
Sadzę więc, że istnieje droga pośrednia pomiędzy uniwersalizmem a indywidualizmem, która nie jest drogą teologii genitywnych czy kontekstualnych. Chodzi mi o budowanie wspólnoty z ludzi, którzy przeżywają różnego typu braki, na podstawie tego, co każdy z nich przeżywa jako brak. Znowu odwołam się do doświadczenia parafii. Jako proboszcz nie jestem w stanie wykreować jakiegoś dyskursu teologicznego, który byłby uniwersalny dla tych czterech tysięcy ludzi, którzy są moimi parafianami. To zwyczajnie niemożliwe. Natomiast widzę, jak oni potrafią reagować w sytuacjach, kiedy doświadczają pewnej solidarności w braku – i to nie w takim samym rodzaju braku. Można więc ich gromadzić w tej różnorodności ich doświadczeń. Moim zdaniem to jest sposób przeżywania wspólnoty zbawienia, która nie musi mieć dopowiedzianych tych kwestii teologicznych. Wystarczy powiedzieć, że gromadzimy się wobec Boga, który może zaspokoić te nasze braki, wobec obietnicy.
Sojka Ważne jest dostrzeżenie tego, co mieści się pomiędzy indywidualizmem a uniwersalizmem. Bo jedno z podstawowych wyzwań Kościoła to generowanie jakiejś bazy dla wspólnoty. W protestantyzmie ta wspólnota nie jest zadana instytucjonalnie, trzeba ją mozolnie budować. Cenną inspiracją są więc wskazówki ks. Strzelczyka, że właściwą drogą jest tworzenie dynamicznej interpretacji tego, co chcemy ludziom powiedzieć. Z jednej strony musi to być podejście indywidualne – żeby każdemu osobiście pozwolić odczytać zbawienie w świetle jego głównego problemu i braku. Ale z drugiej strony powinniśmy oferować jakieś doświadczenie ponadindywidualne.
Nie chcę wchodzić w konkretne diagnozy sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce, choć oczywiście słucham ich z uwagą. Natomiast wydaje mi się, że i po stronie protestanckiej mamy podobne problemy. U nas uniwersalizm nie miał charakteru instytucjonalnego, przynajmniej nie globalnie. Ale zawsze był pewien czytelny imperatyw kształtowania kultury. I to się skończyło, wyczerpało. Przestrzegałbym dlatego w dzisiejszym kontekście kulturowym przed przywiązywaniem się do cząstkowych odpowiedzi, które odnajdujemy. Nie można ich absolutyzować, bo świat zmienia się tak szybko, że one prędko mogą się zdezaktualizować.
Nosowski: Czy da się dziś przedstawić zbawienie pozytywnie, a nie tylko negatywnie? Rzecz jasna, ta idea tradycyjnie opiera się na wybawieniu od złego. Ale większym problemem wielu ludzi dzisiaj wydaje się to, że są raczej nieszczęśliwi niż źli, grzeszni. Natomiast dotychczas w tej dyskusji dominuje rozumienie zbawienia jako odpowiedzi Boga na ludzkie doświadczenie swojego najgłębszego braku. Czy da się to wyrazić pozytywnie?
Adamiak Wydaje mi się to bardzo potrzebne. Czy jesteśmy w stanie przekonująco mówić nie tylko o wyzwoleniu od, ale też o wolności wyzwolonej, spełnionej? Może odczytajmy zbawienie jako nie tylko odpowiedź Boga na nasze ludzkie braki, ale też jako Jego odpowiedź na ludzkie najgłębsze tęsknoty? Może próbujmy odczytywać ten Boży wymiar rzeczywistości w okruchach ludzkich doświadczeń, odnajdując jako łaskę to, co Bóg nam podarował? Mam tu na myśli zwykłe ludzkie doświadczenia, a nie tylko takie, które skłonni jesteśmy definiować jako religijne. Moim zdaniem można w nich odnaleźć nadzieję na zbawienie.
Dodam jeszcze, że prawie całym sercem popieram diagnozę ks. Strzelczyka, iż dziś problemem jest niewiarygodność świadków. Jedyny kłopot – ale bardzo poważny – jest taki, że świadkowie nigdy nie będą wiarygodni w takim stopniu, żeby wszystkich przekonać. Sama wiem najlepiej, że nie jestem wiarygodnym świadkiem. Zatem największym wyzwaniem jest to, w jaki sposób trwać przy obietnicy, mimo że świadkowie nie zawsze będą wiarygodni. Jeśli zakładamy, jak czyni to II Sobór Watykański, że Kościół jako sakrament zbawienia jest nierozerwalnie ze zbawieniem związany, pytanie o wiarygodność świadków staje się pytaniem o wiarygodność samej obietnicy.
Nie możemy wiedzieć, co to jest zbawienie. Poznać zbawienie można tylko w jeden sposób – trzeba się w nim znaleźć. I to w jego maksymalnej pełni, która jest jeszcze nieosiągnięta
Sojka Problemem jest to, że bardzo łatwo nam popaść w formułki nadające się świetnie do podręcznika dogmatyki. Tylko że w formułkach dogmatycznych nie ma nadziei. W nich nie ma obietnicy, nie ma tego dynamizmu. Mnie jest bardzo bliska metafora wolności, o której mówiła Elżbieta Adamiak, bo to protometafora protestancka. Najlepsza wykładnia Reformacji to przecież traktat Marcina Lutra O wolności chrześcijańskiej. Metafora wolności jest bardzo atrakcyjna również współcześnie.
Mimo to twierdzę jednak, że na kwestię zbawienia trzeba patrzeć w perspektywie pewnej niedoskonałości. Bo przecież ludzka niechęć do przyznania, że coś jest ze mną nie do końca w porządku, to ucieczka. Rzecz jasna, nie chodzi o to, by ludziom wypominać: tego i tego ci brakuje. Nasuwa się tu Dietrich Bonhoeffer ze swoimi listami więziennymi i z pytaniem, jak mówić do dorosłego człowieka, który dojrzał, dla którego Bóg już nie jest hipotezą służącą do zapychania dziur. Nie chodzi więc o wtłaczanie człowieka w winę, lecz o dopełnienie, wyzwolenie, udział w Królestwie. To też metafory, ale można je tłumaczyć i ukazywać w szczegółach. Oczywiście trzeba mieć świadomość, że mówienie o niedoskonałości jest skazane na niską popularność.
Strzelczyk W kwestii wiarygodności świadków, którą poruszyłem, muszę doprecyzować różnicę pomiędzy ideą wiarygodności a ideą nieskazitelności. Otóż w polskiej praktyce kościelnej bardzo mocno, zwłaszcza w seminariach duchownych, wbija się ludziom do głowy, że trzeba być nieskazitelnym, aby być wiarygodnym. Jaki jest efekt? Fasadowa nieskazitelność i gnicie pod spodem.
A przecież wiarygodność nie zasadza się na nieskazitelności. Zwłaszcza jeżeli jest to wiarygodność opowieści o tym, że grzech jest przebaczony. Taką opowieść wiarygodnie może przedstawić tylko grzesznik, który się odsłoni jako grzesznik. Jeżeli próbujemy zbudować wiarygodność na fundamencie nieskazitelności, to będzie z tego przepiękna katastrofa. Właśnie to zresztą obecnie przeżywamy, bo aktualny krach instytucjonalny Kościoła w Polsce to w istocie powiedzenie: „sprawdzam” w stosunku do fasady, która została wybudowana właśnie na tym fundamencie.
W moim seminarium duchownym w kaplicy był tylko jeden napis: „Bądźcie i wy doskonali, jak Ojciec wasz jest doskonały”. To była główna narracja przekazywana klerykom, kiedy wchodzili do kaplicy seminaryjnej. Później jest to nie do uniesienia. Widziałem księży, którzy się rozpadali pod tym ciężarem. Pomyliła im się kwestia wiarygodności z nieskazitelnością. Ale to dotyczy nie tylko duchownych.
Wiarygodność opowieści o zbawieniu nie wyrasta z nieskazitelności opowiadającego. Ona wyrasta z autentycznego doświadczenia, z głębi doświadczenia osoby mówiącej, że Bóg ją podnosi. To nie usuwa słabości i grzechu. Dlatego zresztą listy pasterskie episkopatu są tak nielubiane w kościołach. Bo one są okrągłymi komunikatami, a brakuje w nich autentycznej opowieści o zbawieniu.
Sojka Takie ujęcie bardzo mi odpowiada. O tym właśnie od początku mówimy: nie chodzi o to, abyśmy teraz wypracowali nośną metaforę zbawienia, nowy język, który będzie uniwersalną odpowiedzią na ludzkie potrzeby. Oczywiście takie wysiłki są potrzebne, ale nie uratujemy metafory zbawienia, wymyślając jakąś formułę. Realna możliwość ratowania doświadczenia chrześcijańskiego i jego przekazu to życie we wspólnocie, pośród chrześcijan. A ze strony osób odpowiedzialnych: wiarygodne towarzyszenie ludziom we wszystkim.
Nie ma chyba nic gorszego niż Kościół, który nie ma wiarygodności, który jest zamknięty w jakichś złudzeniach instytucjonalnych, któremu wydaje się, że osiągnął jakąś znaczącą pozycję. To jest fałszywa ścieżka, zwiastowanie jakichś ludzkich pomysłów zamiast Ewangelii. Takie podejście trzeba porzucić, jeżeli faktycznie chcemy być świadkami – nie doskonałymi, nie nieskazitelnymi, ale autentycznymi – którzy chcą wieść o zbawieniu przekazać innym.
Niewykluczone, że tęsknota za światem, w którym pewne zachowania były klarowne, może być ułudą. Wcale nie jest pewne, że pod tym względem kiedyś było inaczej
Adamiak Też mnie przekonuje takie podsumowanie. Tylko niestety rzadko się zdarza takie właśnie doświadczenie Kościoła. Stąd mój sceptycyzm…
Strzelczyk To ja dołożę na koniec jeszcze jedną kategorię: świętowanie. Jeśli mamy do czynienia ze wspólnotą, która jakoś doświadczyła zbawienia i je przeżywa, to ta wspólnota świętuje. Można by ukuć powiedzenie: „Pokażcie mi, jak świętujecie, a ja wam powiem, czy coś przeżyliście”. Myślę, że kryzys wiarygodności Kościoła katolickiego w Polsce ujawnia się w dużej mierze poprzez kryzys świętowania. Zagubiliśmy zdolność świadczenia radością. Raczej spełniamy ciężki chrześcijański obowiązek radowania się ze względu na to, że Pan Jezus zmartwychwstał.
We wspólnocie parafialnej trudno część osób zachęcać do takiego radosnego świętowania, bo nie są do takich form przyzwyczajone. To bolesne odkrycie proboszcza. Ale jest też druga strona medalu: jeśli się uda, to otwiera się szerokie pole do działania. Poprzez radość i świętowanie, że coś dobrego nas spotkało, tworzy się pewien rodzaj solidarności i wspólnoty, w którym można przeżyć też własne zbawienie – nawet jeżeli jest to po prostu przebaczenie grzechów.
Elżbieta Adamiak – ur. 1964. Dr hab. teologii, profesorka teologii dogmatycznej i fundamentalnej na Uniwersytecie Koblenz-Landau (Niemcy). Autorka wielu książek, m.in. wydanych w Bibliotece „Więzi”: Milcząca obecność. O roli kobiety w Kościele, Traktat o Maryi, Kobiety w Biblii. Nowy Testament oraz licznych artykułów naukowych i publicystycznych. Współautorka książki Dzieci Soboru zadają pytania, współredaktorka sześciotomowej Dogmatyki. Należy do Rady Naukowej Laboratorium „Więzi”.
Jerzy Sojka – ur. 1984. Teolog luterański, dr hab., profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, kierownik Katedry Teologii Historycznej ChAT. Redaktor naczelny czasopisma „Studia i Dokumenty Ekumeniczne”. Autor książek, m.in. Czytanie Reformatora. Marcin Luter i jego pisma, Widzialne Słowo. Sakramenty w luterańskiej „Księdze zgody” oraz (wraz z Łukaszem Barańskim) Reformacja. Pochodzi z Cieszyna, mieszka w Warszawie.
Ks. Grzegorz Strzelczyk – ur. 1971. Ksiądz archidiecezji katowickiej. Doktor teologii dogmatycznej, adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego. Proboszcz parafii św. Maksymiliana Marii Kolbe w Tychach. Członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Autor wielu książek, m.in. wydanych w Bibliotece „Więzi”: Traktat o Jezusie Chrystusie (w ramach sześciotomowej Dogmatyki), Teraz Jezus. Na tropach żywej chrystologii, Po co Kościół i (współautor) Wielkie tematy teologii. Mieszka w Tychach.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2021 jako część bloku tematycznego „Duchowość nocy ciemnej”.
Pozostałe teksty bloku:
„Ciemność musi być ciemna”, Paweł Krupa OP w rozmowie z Sebastianem Dudą i Zbigniewem Nosowskim
Ewa Kiedio, „Swoimi drogami. Postkatolicy o Bogu i duchowości”
Bardzo dobra rozmowa. Momentami nawet jeszcze lepsza. Uważam, że zbawienie z ziemskiego punktu widzenia nie jest stanem lecz procesem. Zaczyna się i towarzyszy jednostce wraz z jej chęcią dobrego indywidualnego życia a kończy jego podsumowaniem w obliczu uniwersalnego absolutnego Dobra. Podobnie jest z samym indywidualizmem i uniwersalizmem, które są pozornymi antynomiami. Takie “ujęcie” tematu może ułatwić jego zrozumienie, choć trudniej będzie z jego wytłumaczeniem. Indywidualizm jednostki bywa często reakcją na cementujący grupę uniwersalizm, której jednak z czasem przychodzi ochota odróżnienia od innych grup. Jednostka by zachować swoją tożsamość chwyta się wtedy uniwersalizmu jako paradoksalnej deski ratunkowej. Z tej jej skłonności można teologicznie skorzystać w dzisiejszych trudnych dla chrześcijaństwa czasach.