rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Błogosławiony czas kryzysu. Jesteśmy dziś jako Kościół do naga rozebrani przed światem

Pielgrzymka z Wadowic na Jasna Górę 19 lipca 2017 r. Fot. Krzysztof Świertok / EpiskopatNews

Bóg objawia się, gdy kochamy. A tego nam pandemia nie odebrała – mówią Monika i diakon Marcin Gajdowie.

Damian Jankowski: 30-latek ogłasza rodzinie, że dokonuje apostazji. Głęboko wierzący rodzice czy dziadkowie są tym wręcz przybici. Co można im w takiej sytuacji poradzić?

Monika Gajda: Dobrze mieć świadomość, że coś, co dla nas jest kluczowe w życiu, dla innych osób – w tym dla naszego dziecka – wcale nie musi takie być. Choć brzmi to banalnie: do życia wiarą potrzebna jest wiara. Jeżeli nasze dziecko – dorastające lub już dorosłe – traci wiarę, trudno oczekiwać, żeby przyjmowało sakramenty. Absolutnie nie zachęcałabym, żeby przymuszać kogokolwiek na przykład do wzięcia ślubu kościelnego. To byłoby nakładanie na ludzi ciężarów, których i tak nie podejmą.

Dk. Marcin Gajda: Nie mówiąc o tym, że takim postępowaniem rodzice dają idealną podstawę do stwierdzenia nieważności małżeństwa w przyszłości.

Monika Gajda: Mówienie dziecku: „jeśli nie weźmiesz ślubu kościelnego, zrywamy relacje, nie będziemy się spotykać” jest niechrześcijańskie. Bóg daje człowiekowi wolność. Jezus nikomu nie mówi: „Musisz iść za mną”. Słyszymy raczej: „Jeśli chcesz, to chodź”. Trzeba dać młodym wolność do podejmowania własnych decyzji. Są w końcu dorosłymi ludźmi. Nie przeżyjemy za nich życia.

Do życia wiarą potrzebna jest wiara. Jeżeli nasze dziecko – dorastające lub już dorosłe – traci wiarę, trudno oczekiwać, żeby przyjmowało sakramenty. Absolutnie nie zachęcałabym, żeby przymuszać kogokolwiek na przykład do wzięcia ślubu kościelnego

Monika Gajda

Udostępnij tekst

Dk. Marcin Gajda: Skoro rozmawiamy w „Więzi”, zachęciłbym: rodzicu, utrzymaj więź ze swoim dorosłym dzieckiem! To jest najważniejsze.

Rodzicielstwo to dawanie życia w sposób bezwarunkowy. Wypuszczanie dziecka z rąk – które niekoniecznie odchodzi z Kościoła, czasem po prostu wyjeżdża z domu – zawsze bywa dla rodzica bolesne, wiąże się bowiem z pewnym obumieraniem jego wyobrażeń i marzeń. Wymaga też zmiany myślenia. Niekiedy okazuje się, że dorosłe dzieci, chociaż przez nas ochrzczone i wychowywane po katolicku, nie są chrześcijanami. Tym bardziej trzeba ich traktować po chrześcijańsku – z miłością, z szacunkiem dla ich wyborów. Nie ma wiary bez wolności.

Każda z osób odchodzących, albo chociaż rozluźniających swoje związki z Kościołem, ma nieco inne motywacje. A co z hasłem, które próbuje zatrzymać ten proces, słyszanym z kościelnych ambon: „Chodzicie tu dla Boga, a nie dla księdza”? Czy to nie jest po prostu szantaż?

Dk. Marcin Gajda: Takie mówienie to nieuczciwość i demagogia. Bóg przychodzi poprzez człowieka. Jeśli słowo „wspólnota” traktujemy poważnie, mamy prawo oczekiwać, że będzie ona dążyć do ewangelicznego ideału. To nie znaczy, że mamy być jako katolicy perfekcyjni. Nie o perfekcję chodzi, a o prawdę. Założyciel Kościoła powiedział: „Ja jestem Prawdą”. Jeśli prawda jest w Kościele ukrywana, mamy pełne prawo być oburzonymi na wspólnotę. Gdyby spisujący Ewangelię mieli mentalność naszych biskupów, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że Judasz zawiódł, a może nawet, że w ogóle istniał.

Monika Gajda: Przywołane stwierdzenie – „przychodzicie do Kościoła dla Boga” – jest manipulacją, którą chce się zatrzymać wszelki ruch ze strony wiernych. Te słowa zdradzają też klerykalne myślenie i sztywny podział na duchownych i świeckich. Taki konstrukt jest dziś totalnie nieaktualny – struktura feudalna, z której wyrasta, już dawno nie istnieje…

To prawda, system kościelny może ponadto świetnie funkcjonować bez Boga. Pytanie tylko, czy da się go skruszyć.

Monika Gajda: To w jakimś stopniu już się dzieje. Odejścia młodych są częścią tego procesu, dodatkowo trwa kryzys powołań kapłańskich. Potrzebujemy w Kościele nowych relacji na zasadzie: „ksiądz to w naszej wspólnocie posługujący, ale wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, nikt z nas nie stoi wyżej”.

Dk. Marcin Gajda: Według mnie struktury systemu kościelnego nie da się skruszyć czy zreformować. Ona po prostu umrze śmiercią naturalną, pozostanie niezamieszkana. Życie wierzących przeniesie się w inne miejsce.

W jakimś sensie doświadczenie przedsmaku tej pustki przyniosła pandemia – kościoły opustoszały. Ubiegły rok ponadto wyraźnie obnażył fakt, że nasza kultura pobożnościowa w Kościele jest zbyt kultyczna, skupiona na niedzielnym obowiązku mszy. Czy pandemia przyniosła też coś pozytywnego?

Dk. Marcin Gajda: Przypomniała nam, że jako ludzie się kochamy, że za sobą tęsknimy. Odkryła wagę więzów między nami.

Monika Gajda: Przez pandemię coś straciliśmy, ale też coś zyskaliśmy. Otworzyły się zupełnie nowe ścieżki. Widzę choćby dobre owoce transmisji mszy w internecie: ludzie zobaczyli, że w innym kościele niż ich parafialny może być ładniejsza oprawa muzyczna, ksiądz powie mądrzejsze kazanie; mają wybór, gdzie uczestniczyć online. Można się spodziewać, że po pandemii zaowocuje to pozytywnymi zmianami w ich własnej parafii.

Dk. Marcin Gajda: Jednocześnie absolutnie zgadzam się z Panem, że polska katolicka religijność była czy wciąż jest zbyt kultyczna. Zgubiliśmy przez wieki świadomość, że my sami jesteśmy zamieszkiwani przez Boga i wyprowadziliśmy ludziom adorację Najświętszego Sakramentu z ich serca z powrotem na ołtarze. Siostra zakonna czy ksiądz potrafią powiedzieć dzieciom pierwszokomunijnym przed wyjściem z kościoła: „Teraz pożegnajmy Pana Jezusa”. To ewidentny błąd teologiczny i duszpasterski. Polega on na tym, że nie uczymy ludzi uzmysławiać sobie obecności Bożej w nich samych, nie uczymy ich, że ta obecność jest w nich sakramentalnie odnawiana przez Eucharystię.

W kościołach zdarza się, że księża zaraz po przyjęciu przez wiernych komunii organizują wystawienie Najświętszego Sakramentu. W efekcie ludzie myślą, że Bóg mieszka tylko w budynku kościoła, a jak z niego wychodzimy, to się od Stwórcy oddalamy. W ten sposób wracamy do pogańskiego, sztywnego podziału rzeczywistości na sacrum i profanumprofanum jest tu, gdzie mieszkamy i żyjemy, a sacrum zostaje zarezerwowane do przestrzeni „poświęconej”.

Pandemia w bardzo bolesny sposób uświadomiła, że jako wierzący żyjemy w chrześcijaństwie zredukowanym do religii, do kultu religijnego. Zamiast świadomości, że „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, funkcjonujemy w kulcie świątynnym. A przecież „gdzie dwóch lub trzech zbierze się w imię moje, tam Ja jestem pośród nich” – mówi Jezus. Tak rozumiany Kościół może zaistnieć i na dziesiątym piętrze wieżowca, niepotrzebne do tego mury świątyni.

Jeszcze odnośnie sakramentów: często w Kościele rozumiemy je na sposób pogański, jako zawężenie obecności Boga. Tymczasem są one ujawnieniem Jego obecności. A co robimy w kościołach? Myślimy, że koniecznie musimy się znaleźć w odpowiednim miejscu o odpowiedniej godzinie, żeby doświadczyć działania Bożego. To niechrześcijańskie.

Mówimy o zamknięciu życia duchowego w kulcie i o zawężeniu rozumienia sakramentów. A czy sakramentem w pewnym sensie nie może być dla chrześcijanina po prostu świat?

Dk. Marcin Gajda: Niewątpliwie. Ale też najbliższym nam sakramentem jesteśmy my sami. Bóg przychodzi do nas poprzez nas. Jeśli na skutek pandemii zaczynamy nawiązywać głębszy kontakt z samymi sobą, nawet gdy to bolesne, w jakimś sensie robimy krok w kierunku Boga. Zaczynamy Go odkrywać.

Monika Gajda: Będąc w Kościele, odkryłam, że sama jestem świątynią. Wie Pan, kiedyś, na początku małżeństwa, ukuliśmy sformułowanie: „sakrament codzienności”. To, co robię tu i teraz, ofiarowuję Bogu i On mi się w tym objawia. Cała rzeczywistość jest wtedy znakiem Jego łaski.

Wielki okręt Kościoła musi zatonąć. Do niego przymocowane są jednak łajby ratunkowe, których możemy użyć. Przesiądziemy się do czegoś mniejszego. I prawdziwszego

dk. Marcin Gajda

Udostępnij tekst

Dk. Marcin Gajda: Bóg objawia się w miłości, czyli w więzi między nami. Mamy udział w Bogu przez to, że miłujemy, inaczej Go nie doświadczamy. Miłując, stajemy się wręcz Bogiem – warto sobie przypominać co jest napisane w 460. punkcie Katechizmu Kościoła Katolickiego. Miłość jest możliwa w każdym czasie. I tego nawet pandemia nie może nam odebrać.

Monika Gajda: Dodam tylko, że ja lubię i to, i to – doświadczać Boga i w Kościele, i w świecie. Używając biblijnej metafory – dopóki jesteśmy w ciele, bukłaki na wino są niezbędne. To, że spotykamy się podczas liturgii, że przystępujemy do sakramentów – jest dla nas pomocne. Ktoś może powiedzieć: „pandemia pokazała słabość naszego życia kościelno-religijnego, teraz czas tylko i wyłącznie na Kościół duchowy”. OK, ale czy wtedy to wino łaski nam się nie rozleje?

Dk. Marcin Gajda: Możemy narzekać na wiele rzeczy w Kościele, ale to cudowne, że Kościół pozostaje sakramentalny. Potrzebujemy znaków, konkretów; chcemy, żeby Słowo stawało się ciałem, żeby można było to zobaczyć, dotknąć, przytulić.

Pytałem o świat jako sakrament, bo wydaje mi się, że kluczowym problemem Kościoła wciąż pozostaje relacja do świata. Jeśli widzimy go po manichejsku jako siedlisko wszelkiego zła, utwierdzamy się tylko w neurozach i lękach.

Monika Gajda: Zdecydowanie. Bardzo lubię encyklikę „Deus caritas est”. Benedykt XVI pisze w niej, że chrześcijanie nie mają alternatywnego świata. Nie żyją w alternatywnej rzeczywistości i nie mają jej tworzyć. Ten świat jest naszym miejscem, jesteśmy jego częścią, nie możemy się więc od niego oddzielać czy traktować go jak zagrożenie.

Nie mamy machać mieczami, posługiwać się militarnym słownictwem? Trochę ironizuję, ale…

Dk. Marcin Gajda: Problem zmilitaryzowania pobożności jest w Polsce realny. Zawsze się zastanawiam, jaki obraz Boga kryje się za hasłem „modlitewnego szturmu do nieba”. Co ten Bóg ma zrobić?

Monika Gajda: Na drodze duchowej mamy pewne etapy. Na początku dostajemy treści, które nas karmią, są jak mleko dla niemowlaka. Ale jeśli na nich się zatrzymamy, pozostaniemy niedojrzali.

A czy pewnym skrajnym objawem niedojrzałości i strasznej w skutkach „zabawy w duchowość” nie była sprawa Pawła M., dominikanina, który dopuszczał się przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej w prowadzonym przez siebie duszpasterstwie? Przyznam się Państwu, że ta sprawa jakoś mną (a wiem dobrze, że nie tylko mną) wstrząsnęła. Przyzwyczailiśmy się do nadużyć, ale chyba łudziliśmy się, że w Kościele występują „wysepki” od nich wolne. Skąd aż taka patologia w zakonie, o którym wydawało się wielu osobom, że nie dotyczy go kryzys?

Dk. Marcin Gajda: Sprawa Pawła M. obnażyła strukturalne słabości dominikanów. Być może mają oni problem ze zintegrowaniem osobistych charyzmatów poszczególnych braci z całą wspólnotą. W zakonie są wielkie indywidualności i to, czy się poddają kontroli czy nie, zależy czasem tylko i wyłącznie od ich dobrej woli. Często są to osobowości z rysem narcystycznym.

Dominikanie zresztą przez lata słynęli z tego, że mają „duszpasterskie gwiazdy”. Nie ma rady, wśród takich dziesięciu – tak mówi prosta statystyka – może zdarzyć się osobowość psychopatyczna czy zaburzona klinicznie osobowość narcystyczna.

Do doświadczenia zmartwychwstania niezbędna jest śmierć. Może właśnie doświadczamy jej teraz w Kościele? Jestem jednak przekonana, że poranek nadejdzie, on już jaśnieje, trzeba go tylko umieć dostrzec

Monika Gajda

Udostępnij tekst

Można odnieść wrażenie, że u naszych kochanych dominikanów zabrakło czegoś w rodzaju wspólnotowego bezpiecznika. Jezus wysyłał uczniów przynajmniej po dwóch. A w Zakonie Kaznodziejskim niektórzy, czasem bardzo obdarowani ojcowie, uzyskiwali potencjalnie niebezpieczną, całkowitą autonomię w jakimś obszarze. Przykłady można by mnożyć. Stąd wynikała nieograniczona władza pojedynczych zakonników na danym polu, dążących do spektakularnego sukcesu duszpasterskiego. Do czasu…

Jak głęboko sięga sam kryzys duchowości? Pod tekstem Sebastiana Dudy „Mistyczne wodzenie na pokuszenie” polemizował Pan z autorem, zaznaczając, że trzeba oddzielić mistykę od pseudomistyki.

Dk. Marcin Gajda: Z tekstu Sebastiana Dudy może wynikać, że erotyczna mistyka doprowadziła do zwichnięcia tych, którzy ją zgłębiali. Moim zdaniem było jednak inaczej – osoby, które dopuściły się nadużyć, były od początku zaburzone i wykorzystały duchowość jako narzędzie manipulacji, zniekształcając ją. Jednostka zaburzona – która jeszcze nie wie, że jest seksualnym drapieżnikiem lub zaczyna już być tego świadoma – może używać tego, co jest dostępne. Znajdzie na przykład fragment w Ewangelii o tym, jak kobieta wyciera włosami stopy Jezusowi i użyje go, aby zmniejszyć dystans wobec ofiary, żeby ją „oswajać”, przygotowywać na nadużycia. Nikt jednak chyba nie powie, że przywołany fragment może czytelnika uczynić przestępcą seksualnym. Inna sprawa, czy nasze „zabytki” literatury duchowej to rzeczywiste perły mistyki, czy może raczej podróbki.

Monika Gajda: Ja to widzę jeszcze nieco inaczej. Tam, gdzie jest bliska relacja, w duszpasterstwie czy w terapii, zawsze istnieje niebezpieczeństwo nadużyć. Trzeba wielkiej pokory, czujności, superwizji.

Tej u dominikanów zabrakło.

Monika Gajda: Zabrakło.Wierni zaczęli traktować ojca Pawła jak guru, niemal jak półboga, a to karmiło ego duszpasterza.

Dk. Marcin Gajda: Wracamy do bezpiecznika w postaci wspólnoty. Wiadomo, że nawet superwizja nie jest gwarancją.

Nie?

Dk. Marcin Gajda: Nie, ktoś może być superwizowany i być na tyle sprytnym, że dopuści się nadużyć. Tego się całkowicie nie uniknie. Ale przynajmniej powinno się próbować stworzyć mechanizm zabezpieczający.

W reakcji na tekst Sebastiana Dudy bronił Pan pojęcia „mistyka”. Czym ona dla Pana jest?

Dk. Marcin Gajda: Absolutnie nie utożsamiam jej z tzw. spoczynkami w Duchu Świętym (z całym szacunkiem dla ruchów charyzmatycznych, sami wywodzimy się z żoną z Odnowy), niezwykłymi darami lub wizjami. Mistyka to uobecnianie w swoim życiu tajemnic Chrystusa, a nie spektakularne zjawiska. I tak rozumianej mistyki rzeczywiście brakuje w Kościele, zbyt skupionym na doraźnym efekcie. 

Monika mówiła o etapach w życiu duchowym. Słabość naszych duszpasterstw polega na tym, że często zostają one na poziomie albo emocji, albo intelektu (to trochę bezpieczniejsze, ale i tak niepełne). Mało jest miejsc, w których rzeczywiście uczy się drogi duchowej prowadzącej do kontemplacji.

A czym dla Pani jest mistyka?

Monika Gajda: Bardzo ładną jej definicję podał ks. prof. Józef Naumowicz w „Nowej Filokalii”: mistyka to nie są żadne wizje, obrazy, doświadczenia, tylko głęboka, osobista relacja z Chrystusem.

Marcin Gajda: Dopowiedzmy: oczywiście nie relacja z moim obrazem Jezusa albo ze słowami, które wydaje mi się, że Jezus do mnie mówi. Tylko wejście w mrok kontemplacji. To nie jest dla nas naturalne, na pewnym etapie wydaje się wręcz obce, bo to proces ciemny dla zmysłów. Jeśli nie mamy obok siebie nauczycieli, którzy sami szli tą drogą, będziemy mieć kłopot. Dla większości chrześcijan modlić się to prowadzić „rozmowę” na poziomie intelektu, pracować intelektem. A to tylko wstępny etap. 

Monika Gajda: Mówił Pan, że sprawa Pawła M. Panem wstrząsnęła. Wcześniej coś podobnego przeżywaliśmy przy ujawnianiu nadużyć Jeana Vaniera. Osobiście widzę to jako łaskę oczyszczenia na drodze duchowej. Autorytety i wszelkie oparcia zostają nam zabrane. Zostaje tylko Bóg.

Dopowiem, i pewnie Państwo się ze mną zgodzą, że nieufność powinna już wzbudzać sytuacja, gdy dany człowiek mówi, że „wie na pewno”, co mówi do niego Bóg…

Dk. Marcin Gajda: Jasne. Trzeba by sięgnąć do Jana od Krzyża, który – chociaż jest doktorem Kościoła – wciąż czeka na odkrycie przez chrześcijan. Jan usystematyzował zasadę, że wszystko, co dzieje się na poziomie zmysłów, nie jest czymś docelowym, na pewnym etapie trzeba to wręcz zdecydowanie odrzucić. Gdyby ojciec Paweł podczas formacji poznał tę zasadę, być może sam zakwestionowałby to, co mu przychodziło do głowy i nie doszłoby do przestępstw.

Ale przecież takie „słuchanie podpowiedzi z góry” nie dotyczy tylko kościelnych guru. Proszę zwrócić uwagę, jak znaczna część wierzących podchodzi do objawień prywatnych. Dochodzimy do paradoksu: z zasad egzegezy wiemy, że Pisma Świętego nie możemy traktować dosłownie, natomiast słowa Pana Jezusa do siostry Faustyny bierzemy dosłownie, bez świadomości kontekstu ich powstania i traktujemy je jako prawdę objawioną. Widać tu ogromną potrzebę katechezy dorosłych.

Monika Gajda: Wcześniej już wspomniałam o niedojrzałości wielu wierzących. Kierownika duchowego traktuje się nierzadko jak nadczłowieka, który ma bezpośredni kontakt z Bogiem, przedkładając jego zdanie nad własny zdrowy rozsądek. Wielu księży wzmacnia taką postawę u swych penitentów. W ten sposób duszpasterz może zabierać ludziom przestrzeń do ich odpowiedzialności, używania rozumu, wolnej woli, sumienia. Niestety nie wychowuje to do dojrzałości, tylko do ślepego posłuszeństwa. To ogromne nadużycie. W efekcie zdarza się, że ktoś prowadzi prężne i dojrzałe życie zawodowe, a w przestrzeni kościelnej pozostaje jak siedmioletnie dzieci we mgle.

W gabinecie widzę, że ludzie wierzący są autentycznie zastraszeni. Słyszę: „Rozumiem tę kwestię tak i tak, ale Kościół mówi mi inaczej. Co ja mam zrobić? W sumieniu nie widzę grzechu, ale od księdza słyszę, że to grzech śmiertelny. Wiem, że Bóg taki nie jest, ale…”.

Dk. Marcin Gajda: Takimi przestraszonymi ludźmi wygodnie się manipuluje. Nie uwierzy Pan, ile mamy pytań od wierzących pacjentów, czy wolno im czytać książkę bez kościelnego imprimatur, czy mogą używać takiej lub innej techniki relaksacyjnej. Pytają o to dorośli ludzie….

Zaczynają się święta paschalne, Wielkanoc, święto życia. Nie mogę nie zapytać na koniec o nadzieję: czy i gdzie widzą ją Państwo w dzisiejszej trudnej sytuacji?

Dk. Marcin Gajda: Dla mnie kryzys to warunek rozwoju. Oczywiście jest mi przykro i smutno. Przeżywam to, co się dzisiaj w przestrzeni kościelnej dzieje, jako upokorzenie. Często wstydzę się za mój Kościół. Ale jednocześnie sam wiem o sobie, że nie jestem bezgrzeszny.

Cieszę się, że przestępstwa seksualne w Kościele wychodzą na jaw, że zgłaszają się skrzywdzeni. Jesteśmy dziś jako Kościół do naga rozebrani przed światem, ale wierzę, że to błogosławiony czas. Powiedziałbym wręcz, że czekałem na niego, wiedziałem, że ta masowość i samozadowolenie runą.

Pandemia w bardzo bolesny sposób uświadomiła, że jako wierzący żyjemy w chrześcijaństwie zredukowanym do religii, do kultu religijnego. Zamiast „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, funkcjonujemy w kulcie świątynnym

dk. Marcin Gajda

Udostępnij tekst

Upieram się przy tym, że wielki okręt Kościoła musi zatonąć. Natomiast mam przeświadczenie, że po pierwsze, nie wszyscy na pokładzie to jednostki neurotyczne religijnie, one są po prostu najbardziej krzykliwe. A po drugie, do okrętu przymocowane są łajby ratunkowe, których możemy użyć. Przesiądziemy się do czegoś mniejszego. I prawdziwszego.

Monika Gajda: Trafnie zauważył Pan kontekst święta, przed którym rozmawiamy. Do doświadczenia zmartwychwstania niezbędna jest śmierć. Może właśnie doświadczamy jej teraz w Kościele? Jestem jednak przekonana, że poranek nadejdzie, on już jaśnieje, trzeba go tylko umieć dostrzec.

Dk. Marcin Gajda: Przychodzi mi jeszcze do głowy obraz Izraelitów, których na pustyni kąsały węże. Prośba o ich odsunięcie nie została przez Boga wysłuchana, dalej atakowały. Wybawienie pojawiło się w spojrzeniu na węża miedzianego. Dla nas, chrześcijan, takim wężem miedzianym jest Jezus. Może dzięki kryzysowi zaczniemy wreszcie patrzeć na Niego. A wtedy wszystko skończy się dobrze.

Wesprzyj Więź

Monika Gajda – pedagog ogólny i specjalny, choreoterapeutka i terapeuta chrześcijański. Współautorka – wraz z mężem, Marcinem – książek dotyczących rozwoju duchowego i kontemplacji. Wspólnie prowadzą Fundację Theosis.

Marcin Gajda – lekarz, magister nauk o rodzinie (wydział teologiczny), terapeuta chrześcijański. 18 czerwca 2016 przyjął sakrament święceń w stopniu diakona.

Strona Państwa Gajdów

Podziel się

28
6
Wiadomość

Tymi paralogizmami można obronić każde nawet najbardziej obrzydliwe stanowisko: antysemityzm, rasizm, nienawiść wobec księży, miłość do narkotyków. Przykład.

D: 30-latek ogłasza rodzinie, że jest antysemitą. Głęboko miłujący naród wybrany rodzice czy dziadkowie są tym wręcz przybici. Co można im w takiej sytuacji poradzić?
R1: Dobrze mieć świadomość, że coś, co dla nas jest kluczowe w życiu, dla innych osób – w tym dla naszego dziecka – wcale nie musi takie być. Choć brzmi to banalnie: do życia miłością wobec narodu wybranego potrzebna jest miłość. Jeżeli nasze dziecko – dorastające lub już dorosłe – traci tę miłość, trudno oczekiwać, żeby, żeby ją okazywało. Absolutnie nie zachęcałabym, żeby przymuszać kogokolwiek na przykład do czytania tekstów o pojednaniu żydowsko-chrześcijańskim. To byłoby nakładanie na ludzi ciężarów, których i tak nie podejmą (…). Trzeba dać młodym wolność do podejmowania własnych decyzji. Są w końcu dorosłymi ludźmi. Nie przeżyjemy za nich życia.
R2: Niekiedy okazuje się, że dorosłe dzieci, chociaż wychowane przez nas w miłości do narodu wybranego, nie mają w sobie miłości do niego. Tym bardziej trzeba ich traktować po chrześcijańsku – z miłością, z szacunkiem dla ich wyborów. Nie ma miłości bez wolności.
D: Każda z osób odchodzących od miłości do narodu wybranego, ma nieco inne motywacje. A co z hasłem, które próbuje zatrzymać ten proces: „Miłujemy naród wybrany dla Boga, a nie dla jego obrońców”? Czy to nie jest po prostu szantaż?
R1: Takie mówienie to nieuczciwość i demagogia. Bóg przychodzi poprzez człowieka. (…). Założyciel Kościoła powiedział: „Ja jestem Prawdą”. Jeśli prawda jest wśród miłośników narodu wybranego przeinaczana, mamy pełne prawo być oburzonymi na tę wspólnotę. Gdyby spisujący Ewangelię mieli mentalność niektórych historyków holokaustu, mogliby napisać że to Juda Tadeusz wydał Jezusa za trzydzieści srebrników, z uwagi na zbieżność imion z Iskariotą.
R2: Przywołane stwierdzenie – „Miłujemy naród wybrany dla Boga” – jest manipulacją, którą chce się zatrzymać wszelki ruch ze strony osób krytycznych. Te słowa zdradzają też elitarystyczne myślenie i sztywny podział na niepodlegających krytyce historyków holokaustu, którzy zwalczają antysemityzm i pozostałych. Taki konstrukt jest dziś totalnie nieaktualny – struktura, z której wyrasta, już dawno nie istnieje…

Naprawdę porównujesz niechodzenie do kościoła z antysemityzmem albo nienawiścią do księży? Jak wy bardzo potrzebujecie tego pluszowego męczeństwa 🙂

“30-latek ogłasza rodzinie, że jest katolikiem. Co można im w takiej sytuacji poradzić?”

Takiego porównania w moim komentarzu nie ma.

Nie ma jak to wykazać swoją niższość w postaci braku umiejętności czytania ze zrozumieniem, próbując okazać swoją wyższość jako pogromca rzekomego cierpiętnictwa.

Jak wy bardzo potrzebujecie tej tandentnej pogardy…

Krytyczny czytelnik serwisu Więzi pokazuje, że nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Oczytani rodzice czy dziadkowie są tym wręcz przybici. Co można im w takiej sytuacji poradzić?
R1: Dobrze mieć świadomość, że coś, co dla nas jest kluczowe w życiu, dla innych osób – w tym dla naszego dziecka – wcale nie musi takie być. Choć brzmi to banalnie: do czytania ze zrozumieniem potrzebna jest nie tylko czytanie, ale i zrozumienie. Jeżeli nasze dziecko – dorastające lub już dorosłe – traci tę umiejętność, trudno oczekiwać, żeby, żeby ją okazywało. Absolutnie nie zachęcałabym, żeby przymuszać kogokolwiek, na przykład do nauki czytania ze zrozumieniem. To byłoby nakładanie na ludzi ciężarów, których i tak nie podejmą.

Mądremu dość.

“Mówimy o zamknięciu życia duchowego w kulcie i o zawężeniu rozumienia sakramentów. A czy sakramentem w pewnym sensie nie może być dla chrześcijanina po prostu świat?”
czy dziennikarz jest blachnicystą? blachnicki pisał herezje, ze cały świat jest sakramentem
a jak się ma to do:
“Gdyby ktoś powiedział, … że jest więcej albo mniej niż siedem sakramentów… niech będzie wyklęty” (Denz. 844).