Jest w pandemii jedna korzyść dla katolików. Kaznodzieje nie mogą już wyzywać ich za nieobecność w kościele. Przyczyny nieobecności bywają dzisiaj bardziej złożone.
Równo rok temu opublikowałem na Więź.pl tekst „Eucharystia w czasach zarazy”. To był początek pandemii. Niewiele wiedzieliśmy (czy dzisiaj rzeczywiście wiemy dużo więcej?) o realnym zagrożeniu wirusem, o skutkach społecznych pandemii COVID-19 ani o perspektywie ostatecznego uporania się z nią.
Nie tylko państwo i społeczeństwo stanęły przed nowym wyzwaniem. Na nową sytuację musiał odpowiedzieć także Kościół. Nikt z nas nigdy nie uczył się zasad duszpasterstwa stanów nadzwyczajnych. Trudno się więc dziwić, że Kościół zareagował przede wszystkim prawnie – dyspensami biskupów od tzw. obowiązku niedzielnego, czyli od przykazania kościelnego, które zobowiązuje katolików do uczestnictwa we Mszy św. w niedziele i uroczystości nakazane. Pisałem wówczas: „Nie znaczy to, że Kościół ma prawo opuścić swych wiernych. Przeciwnie – musi być z nimi bardziej niż kiedykolwiek, ale musi znaleźć inne środki niż gromadzenie ludzi na Mszy św.”.
Przymusowy post
Ks. Remigiusz Szauer nazwał to „duszpasterstwem w trybie awaryjnym”. To dobre określenie, choć wzięte z innych dziedzin życia. Przeczytałem, że w odniesieniu do działania komputera, „w trybie awaryjnym uruchamiane są podstawowe sterowniki urządzeń, a wczytywany zakres usług jest okrojony”.
Sytuacja po roku pandemii jest w Kościele trudna i niejasna. A jej zmienność nie sprzyja duszpasterstwu
Podobnie stało się w Kościele, który musiał się ograniczyć do tego, co najważniejsze, jednocześnie uruchamiając środki nadzwyczajne jak Komunia duchowa czy żal doskonały, a także różnego rodzaju formy duszpasterstwa online, zwłaszcza transmisje Mszy św., które się mnożyły jak grzyby po deszczu. Pisałem wówczas: „Nie wiemy, co nam przyniesie przyszłość. Być może i nas czeka długi, przymusowy, eucharystyczny post”.
Ten post miał się skończyć, a przynajmniej zelżeć, wraz z polepszeniem się sytuacji epidemiologicznej, czego się spodziewano z końcem wiosny i początkiem lata. 3 czerwca 2020 r. opublikowałem tekst „Powrót na Mszę, czyli kłopoty z dyspensą”. Pisałem wówczas o dostrzegalnej zmianie w strategii dyspensowania. Zwolnienia przestały obowiązywać wszystkich, a zaczęły obejmować jedynie określone grupy podwyższonego ryzyka: seniorów, kobiety w stanie błogosławionym, chorych, przebywających na kwarantannie oraz tych, którzy mają uzasadnioną i niepokonalną obawę przez zarażeniem ze względu na obecność na Mszy św.
O ile te pierwsze wyliczone kategorie łatwo poddają się obiektywnym kryteriom i moim zdaniem nie potrzebują formalnych dyspens, bo zwolnienie wynika z natury rzeczy, o tyle zasadniczą trudność stwarza ta ostatnia kategoria: strach przez zarażeniem, a w konsekwencji lęk przez zachorowaniem i przekazaniem wirusa dalej. I nie chodzi tutaj o fobię, ale o godne pochwały poczucie odpowiedzialności za siebie i za innych.
Pisałem wówczas: „Ci muszą sami zdecydować, czy pójdą na Mszę czy nie, a najpierw muszą sami określić nie tylko to, czy mogą, ale także to, czy powinni. Czy większym zagrożeniem duchowym dla nich będzie nieobecność na Mszy św. czy też może większym zagrożeniem fizycznym dla nich samych bądź dla innych może stać się obecność na Mszy św.? Tej decyzji nie podejmie za nikogo żaden biskup i żaden dekret nie zastąpi osądu sumienia”.
Dylematy proboszcza
Jaka jest sytuacja po roku? Trudna i niejasna. Trudna, bo wciąż trwają i pandemia, i ograniczenia dotyczące zgromadzeń religijnych. W świątyni obowiązują limit osób, noszenie maseczek, dystans społeczny – przynajmniej teoretycznie. Niejasna, bo chyba niewielu wiernych – a może i duchownych – nie zdaje sobie do końca sprawy z aktualnej dyscypliny kanonicznej: czy obowiązują dyspensy, kogo dotyczą, do kiedy zostały udzielone?
To już nie jest tryb awaryjny. To raczej przedłużający się tryb czuwania, standby, stan gotowości do działania, stan, który – trwając już od dobrych kilku miesięcy – może się utrwalić.
Sytuacja epidemiologiczna jest dynamiczna. Mówi się o tzw. trzeciej fali. W niektórych rejonach Polski zagrożenie – zamiast spadać – zwiększa się. Efektu szczepionki jeszcze nie widać, co zupełnie zrozumiałe. Nie będzie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że ta zmienna sytuacja nie sprzyja duszpasterstwu.
Tak się złożyło, że w ciągu ostatnich miesięcy jestem jednak bardziej zaangażowany w duszpasterstwo niż wcześniej. Praca zdalna sprzyja siedzeniu w domu. Będąc więc na miejscu, mam więcej okazji do pracy parafialnej. Przyznam, że niejednokrotnie stałem przed dylematem, jak sformułować ogłoszenia duszpasterskie zapowiadające kolejne spotkania w świątyni. Ogłaszać bez komentarza? Zachęcać? Zniechęcać? Zapraszać na Msze, drogi krzyżowe, Gorzkie Żale, adorację, różaniec? Księża stoją przed dylematem: organizować parafialne rekolekcje wielkopostne?
Ocena kościelnej frekwencji jest obecnie trudna jak rzadko kiedy. Zdaję sobie sprawę, że na jej spadek składa się wiele czynników: nie tylko strach przed pandemią, ale także postępująca sekularyzacja będąca efektem kryzysu reputacyjnego Kościoła. Nie bardzo wiemy, który z tych czynników dokonuje większego spustoszenia w kościelnych ławkach. I pewno dowiemy się nie wcześniej niż po zakończeniu bądź po faktycznym opanowaniu pandemii.
W jaki sposób podjąć w tej sytuacji przygotowanie do przyjęcia sakramentów? Zbliżają się tradycyjne terminy Pierwszych Komunii a także bierzmowań. Nie da się – jak niegdyś – przymusić do obecności i ją zweryfikować. Każdy wierny ma prawo, ale też obowiązek samemu rozpoznać, czy jego subiektywne poczucie zagrożenia – bo czy da się określić obiektywne kryteria – usprawiedliwia jego nieobecność. Przestrzegałbym przed pochopnym wnioskowaniem, że oto teraz są w kościele naprawdę ci, którym zależy.
Numerus clausus
Wiem z rozmów sakramentalnych i pozasakramentalnych, że wielu wiernych stoi przed poważnym dylematem: czy to jest moment powrotu do życia liturgicznego czy jeszcze nie czas na to. Pragnienie sakramentów spotyka się z lękiem o zdrowie swoje i bliskich. Są tacy, którzy wyrzucają sobie, że zbyt szybko się zdyspensowali, a Msze online uznali za niewystarczający substytut. Ci wracają. Inni wciąż czekają w drzwiach, a jeśli zdarzy się, że przyjdą, odchodzą zaniepokojeni nadmierną liczbą ludzi. Ten problem jest nierozwiązywalny.
Zauważyłem, że są dwie szkoły podejścia do kwestii kościelnej frekwencji. Pierwsza to pozostawienie decyzji samym wiernym – samoregulacja. Przychodząc do kościoła, podejmuję świadome ryzyko i to ja decyduję, czy stanąć bądź usiąść w ławce mimo braku właściwego dystansu.
Każdy wierny ma prawo, ale też obowiązek – samemu rozpoznać, czy jego subiektywne poczucie zagrożenia – bo czy da się określić obiektywne kryteria – usprawiedliwia jego nieobecność. Przestrzegałbym przed pochopnym wnioskowaniem, że o to teraz są w kościele naprawdę ci, którym zależy
Druga szkoła to wzięcie odpowiedzialności przez samych księży. Byłem ostatnio w kościele, gdzie co druga ławka była zabezpieczona biało-czerwoną taśmą, a miejsca dostępne zostały ściśle wyliczone i wyznaczone. Zająłem miejsce stojące, ale wielu odeszło z kwitkiem spod drzwi kościoła.
Wiem, że są parafie, gdzie liczy się osoby na wejściu i zamyka świątynię, gdy osiągnie się numerus clausus. Daleki jestem od oceny sanitarnej zasadności tych praktyk. Takie są wymagania postawione przez władzę i trzeba się jakoś do nich dostosować. Trzeba jednak także powiedzieć, że utrzymanie ich na dłuższą metę – z punktu widzenia duszpasterstwa – może być bardzo niekorzystne. Liturgia, która łączy się z dyskomfortem i niepewnością, przestaje pociągać.
Jest w tej sytuacji jedna korzyść. Nie da się już wyzywać ludzi za ich nieobecność, która – w ocenie niejednego kaznodziei – była wyłącznie owocem duchowego lenistwa. Przyczyny nieobecności bywają dzisiaj bardziej złożone. Nie da się też – przynajmniej nie w takim stopniu jak kiedyś – zobowiązywać do obecności, a nieobecność łączyć z sankcjami.
Warto natomiast doceniać motywację i obecność, ponieważ czynników demobilizujących jest dzisiaj więcej niż motywujących. Jedno jest pewne. Nie powrócimy do poprzedniego stanu. Ważne jest jednak, aby stand-by ze stanu gotowości nie przekształcił się w stan uśpienia. Takie niebezpieczeństwo istnieje.
Przeczytaj też: Nawet wbrew nadziei. Teologia w czasach koronawirusa
Poznałem w Anglii rodzinę która należała do małej wspólnoty chrześcijańskiej. Członkowie spotykali się w niedzielę i czytali Pismo Święte, rozmawiali , cieszyli się z tego że są razem i tworzą swój kościół, angażowali się charytatywnie. Oczywiście dla nas katolików to kolejna sekta… Minęło kilkanaście lat i teraz czuję że ich kościół jest prawdziwy ! A ten nasz Polski to twór z cegły i kamienia, magicznych ceremonii , kazań politycznych na podwalinach wielkiej nietolerancji oraz władzy.
Czy wrócę do kościoła? Nie wiem?
Wróć do Kościoła. Jednak najpierw go poznaj. W Kościele Katolickim jest wiele wspólnot. Poczytaj na przykład o Kościele Domowym – też czytają, cieszą się – tak, jak poznana przez Ciebie rodzina z Anglii. Tylko nie zapomnij budować relacji z Jezusem. To jest podstawa. Powodzenia!
“Kaznodzieje nie mogą już WYZYWAĆ ich [ludzi] za nieobecność w kościele.” Na wyzywanie to nigdy nie ma miejsca. Na upominanie i wzywanie do nawrócenia zawsze – nawet na dnie pandemii. Choć zapewne jest to trudniejsze. Warto zauważyć, że nawet przy wszystkich ograniczeniach, restrykcjach i dyspensach można zgrzeszyć nieobecnością w kościele. Bo grzech ze środka człowieka pochodzi…
Ks. profesor pisze:„Takie są wymagania postawione przez władzę i trzeba się jakoś do nich dostosować.” „W świątyni obowiązują limit osób, noszenie maseczek, dystans społeczny – przynajmniej teoretycznie.”(podkreslenie wlasne). Mieszkam w Niemczech (zapewne zaraz pojawia sie tu komentarze o liberalnym i zepsutym Kosciele niemieckim), pisalem juz kiedys jak wyglada w mojej parafii sprawowanie Mszy sw. (obowiazek zameldowanie z podaniem adresu i telefonu, sluzby porzadkowe liczace liczbe uczestnikow, obowiazek maseczek chirurgicznych lub FFP2, kaplan dwa razy w czasie Eucharystii dezynfekuje rece, Komunia sw. udzielana jest w rekawiczkach do specjalnyh szklanych talerzykow, wyznaczone miejsca do siedzenia…): mozemy dystkutowac, czy nie jest to przesada; do dnia dzisiejszego nikt z ksiezy nie zachorowal, w Kosciele katolickim nie stwierdzono zas zadnego ogniska pandemii. Idac na Eucharystie nie mam dylematu, o ktorym wspomina ks. profesor: „Czy większym zagrożeniem duchowym dla nich będzie nieobecność na Mszy św. czy też może większym zagrożeniem fizycznym dla nich samych bądź dla innych może stać się obecność na Mszy św.?” Obostrzenia sa w Anglii, Czechach, na Slowacji… Tez tesknie za „normalna” Euchystia, przyjmuje jednak z pokora obecne regulacje, bo nie chce byc zagrozeniem dla innych.I ciesze sie, ze ksieza w mojej parafii („liberalni Niemcy”) rozumieja powage sytuacji. Wspominalem juz relacje znanaego ksiedza z diecezji tarnowskiej: ponad 50 ksiezy zmarlo tam na Covid 19. Jak wyglada przestrzeganie obostrzen sanitarnych w Polsce (z niewielkimi wyjatkami, ktore sa niczym swiatlo nadziei) nie trzeba tu pisac. Podejscie Kosciola w Polsce wyrazajace sie wlasnie w tych podkreslonych przeze mnie „jakos” i „przynajmniej teoretycznie” swiadczy o lekcewazacym stosunku do prawa i do ludzi, ktorzy chca zyc i byc zdrowi. (ks. profesor nie wspomnial o rzeczy bardzo waznej: uczestnicy Mszy sw. spotkaja sie takze z tymi, ktorzy do kosciolow nie chodza. Moga ich rowniez zarazic w imie zle zrozumianej milosci blizniego. Niebezpieczenstwo dotyka wiec takze innych. Oni maja prawo zyc i zachowac zdrowie!) Choroba Kosciola w Polsce, ktorej symptomy obserwujemy w tym czasie, jest pelne pychy przekonanie, ze jest on ponad prawem, w mysl zasady klasyka Barei: „Nie mamy Panskiego plaszcza. I co Pan nam zrobi?” Zachecam ks. profesora do postawienia niewygodnych, trudnych pytan: czy poprzez lekcewazenie i nagminne lamanie obostrzen sanitarnych kosciolach, Kosciol w Polsce nie mam na sumieniu ciezko chorych i zmarlych na Covid 19? Dodajmy do tego agresje i ataki na tych, ktorzy domagaja sie przestrzegania prawa (zob. znany w ostanich dniach przyklad w parafiii Czudec). I wlasnie ta pycha, lekcewazenie obostrzen sanitarnych, czesto nie z podbudek duchowych, ale czysto materialnych (znam ksiezy w Polsce, ktorych zaangazowanie duszpasterskie motywowane jest wielkoscia tacy!), to przekonanie, ze jest on „ponad” zniecheca wielu do polskiego Kosciola. Przepraszam, jezli napisalem „za ostro”, nie jest moja intencja kogokolwiek obrazac.
Panie Marcinie, nie napisał Pan za ostro. W pełni podzielam Pana opinię i bardzo Panu zazdroszczę życia w normalnym, stabilnym państwie, gdzie KK nie jest ponad prawem. Ja ostatni raz byłam w kościele na pogrzebie teścia (zmarł na COVID), gdzie nie mogłam pójść do spowiedzi, bo była kolejka do konfesjonału, który stał w kącie – żadnego przewiewu, żadnej dezynfekcji; komunia tylko do ust, brak kontroli liczby osób w kościele, a potem stres, czy się nie zaraziliśmy. Tak jest w całej Polsce, w 90% kościołów nikt nie ogranicza liczby wiernych a komunia jest tylko na język. Ta wszechobecna obłuda polskiego KK mnie poraża, już całkiem straciłam wiarę w kler, w dobre intencje i możliwość zmian. Teraz coraz częściej myślę o emigracji, szkoda życia na ten bałagan.
Droga Pani Moniko, serdecznie dziekuje za Pani komentarz. Podzielam calkowicie Pani zdanie o obludzie polskiego Kosciola. Zgadzam sie rowniez z glosem pana Krysztofczyka: “Póki co kościołem w znaczeniu materialnym i każdym innym, zarządza proboszcz i to on jest odpowiedzialny i prawnie i przede wszystkim moralnie za przestrzeganie przepisów sanitarnych.” Moze Redakcja “Wiezi”., ktora bardzo cenie i szanuje, moglaby zaapelowac i jakos wplynac na polskich biskupow i ksiezy. Przeciez tutaj chodzi nie tylko o zycie i zrowie ludzi, lecz takze o wiarygodnosc Kosciola.
Serdecznie Pania pozdrawiam.
W uzupełnieniu dodam, że nie mogę zrozumieć mnogości kazań dotyczących aborcji, które słyszę z ambony, gdzie po drugiej stronie znajdują się wierni w liczbie na pewno grubo ponad dozwolony limit, nikt tego nie weryfikuję, nie słyszę przyjdźcie na inną godzinę jest luźniej, a przecież to ciągle to samo piąte przykazanie….
No cóż, zauważalny ,,spadek tacy”, powodowany mniejszą niż przedtem frekwencją na Mszach świętych , czy w ogóle na nabożeństwach sprawia, że nastąpiło wyraźne rozluźnienie rygorów sanitarnych w polskich kościołach, w porównaniu z początkowym okresem trwania pandemii. To prawda, że księża nie wyzywają już za nieobecność w kościele, natomiast łagodnie na przykład informują, że ci co tęsknią za Jezusem i naprawdę Go kochają, nie opuszczają Mszy świętej. Efekt.. ? Liczba wiernych ponad dozwoloną miarę (przynajmniej w moim kościele). Ewentualne kompleksy tych, co mimo to pozostają w domu i ,,uczestniczą” we Mszy internetowo, to już oddzielna niejako kwestia.
Póki co kościołem w znaczeniu materialnym i każdym innym, zarządza proboszcz i to on jest odpowiedzialny i prawnie i przede wszystkim moralnie za przestrzeganie przepisów sanitarnych. Niestety bardzo często ta odpowiedzialność jest iluzoryczna, czy wręcz skandaliczna, jak w głośnym przypadku w którym osobę, która powiadomiła policję o lekceważeniu norm sanitarnych w kościele, publicznie nazwano donosicielem, który popełnił grzech ciężki. Przecież to jest ludzkie i teologiczne draństwo, na które jak zwykle nikt z przełożonych nie reaguje, a przecież w odróżnieniu od tych dylematów o których ksiądz napisał, sprawa jest oczywista.
Po prostu, jest w KRK administracyjnym wielu niewierzących. W Covid, w Boga. W miłosierdzie i miłość bliźniego. Nawet u przewspaniałych dominikanów na Służewie, gdzie jest co prawda dezynfekcja i pilnowanie maksymalnej liczby uczestników, jest i .. komunia do ust…I cóż mi po dezynfekcji rąk u wejścia oraz limitach, podziale na dwie kolejki, skoro ci najwierniejsi tradycji, nie opuszczający żadnego nabożeństwa , po wymianie materiału biologicznego z paroma tuzinami innych wiernych, spod kapliczki wrócą do mojej ławki, a ja potem wrócę do domu, z którego mój stary i chory krewny nie wychodzi prawie od marca ub.r… Jednakże chyba przeważyła w ciągu tego roku postawa hierarchów (to jest: postawa bez zmian). A może nawet nie ich postawa, ale wypowiedź (kolejna i kolejnego dla mnie autorytetu w koloratce ) w jakimś podkaście, o tym, że grzech łączy ofiarę i sprawcę, więc to wszystko nie takie proste. Czyżby , proszę księdza doktora ?! A może wypowiedź innego autorytetu w przedostatnim miesięczniku “W drodze”, który z wściekłości podarłam. Autorytet w koloratce i z tytułami, tłumaczył milczenie i tuszowanie pedofilii i innych tego typu zbrodni tym, że… „.jeszcze wtedy (dekadę ?! trzy dekady temu ?!) nie wiedzieliśmy, że to takie zgubne dla ofiar, dla ich psychiki”. Nie, to nie był prof. Góra, który w obronie JPII przywołał nawet naukę w postaci całej szkoły psychologicznej, która rzekomo w latach 70-ch w Europie Zachodniej wskazywała na pozytywne strony związków dzieci i dorosłych. On już nie żył . To był prof. Sz… Zrobiłam krótki research w otoczeniu. Sięgnęłam pamięcią w zamierzchłe czasy moich babć i historii swojego świata, jaką mi przekazywały. Gwałty na dzieciach, wykorzystywanie dzieci było od zawsze najohydniejszą zbrodnią w oczach zwykłych ludzi. Co siedzi w głowach niektórych ludzi, że mogą w tak spaczony sposób postrzegać rzeczywistość ?! Jak to jest, że częstokroć to są księża ?! I to ci „dobrzy księża”… Ja osobiście mam dość. Parafrazując wypowiedź pewnego ulicznego filozofa z murali („zatrzymaj Boże świat, ja wysiadam”) : ja z administracyjnego KRK wysiadłam na przystanku: protestantyzm. Protestuję. I czuję się wolna w tym nowym Kościele.