Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy kara może być lekarstwem?

Prof. Michał Królikowski. Fot. kmd.legal

Aby kara była częścią procesu resocjalizacji, musi być racjonalna, czyli nie może być zbyt wysoka. Ponadto samo oddziaływanie karą nie wystarczy, potrzebne są programy terapeutyczne, a ich dostępność, a przede wszystkim możliwość efektywnej realizacji jest ograniczona. Rozmowa z Michałem Królikowskim.

Ewa Buczek: W jakiej sytuacji znajduje się osoba, która właśnie została skazana na karę pozbawienia wolności? Czy do życia za kratami można się jakoś przygotować?

Michał Królikowski: Trzeba wpierw zaznaczyć, że system wymiaru sprawiedliwości dysponuje dużą paletą reakcji na fakt popełnienia przestępstwa i jedynie część z nich zakłada użycie kary pozbawienia wolności. Co więcej, jest bardzo wiele konfiguracji, w których pojawi się wyrok – od orzeczenia sądu w wyniku sporu, przez dobrowolne poddanie się karze, odbywanie kary pozbawienia wolności w systemie dozoru elektronicznego, aż do postaci próby (tzn. kara pozbawienia wolności efektywnie będzie wykonywana, kiedy skazany ponownie dopuści się naruszenia prawa). Niemniej tam, gdzie skazanie jest wynikiem procesu, stanowi ono zawsze jakiegoś rodzaju zaskoczenie – co do faktu samego skazania, a nie uniewinnienia, czy wysokości orzeczonej kary.

Jeśli to wyrok sądu pierwszej instancji, to jeszcze potem najczęściej jest apelacja i postępowanie przed sądem drugiej instancji; dopiero potem pojawia się prawomocne rozstrzygnięcie, po którym można dodatkowo złożyć wniosek o odroczenie lub wstrzymanie wykonania kary albo wnieść kasację. To wszystko trwa i trzyma oskarżonego w stanie dużej niepewności co do jego dalszych losów.

Trudno zatem się przygotowywać na odbywanie kary w sposób odpowiadający ideom resocjalizacji, jest to raczej zarządzanie kryzysem osobistym. Jednak nawet gdy sytuacja się już wyklaruje, przepisy przewidują jedynie wezwanie skazanego do stawienia się w wyznaczonym terminie w zakładzie karnym, najczęściej położonym najbliżej jego miejsca stałego pobytu. Jeśli się nie stawi, sąd zleca policji doprowadzenie skazanego do aresztu.

Co dzieje się potem?

– Potem rozpoczyna się cały proces postępowania z danym skazanym. W wielu wypadkach jest on uregulowany ustawowo, a czasem wynika z pragmatyki służbowej i koncepcji organizacji pracy. Skazany najpierw trafia do celi przejściowej, formalnie na okres nie dłuższy niż czternaście dni, w celu poddania go wstępnym badaniom lekarskim, zabiegom sanitarnym, badaniom osobopoznawczym, zapoznania go z aktami prawnymi dotyczącymi wykonania kary pozbawienia wolności, porządkiem wewnętrznym zakładu karnego. Jest to jakiś sposób przygotowania do życia za kratkami, choć pewnie w praktyce więcej człowiek uczy się od współosadzonych. Za pracę z więźniami odpowiada funkcjonariusz, którego stanowisko określa się mianem – które wobec pracy z dorosłymi samo w sobie daje do myślenia – „wychowawcy”.

A później skazany trafia już do swojej celi. Czy umieszcza się go po prostu tam, gdzie jest miejsce?

– Założenie jest takie, żeby z każdym przestępcą pracować w sposób zindywidualizowany, zatem alokacja do celi musi być tak pomyślana, żeby człowiek nie podlegał tam demoralizacji i miał w miarę godne warunki odbywania kary. Przykładowo nie miesza się „zwyczajnych” więźniów z grypsującymi. Grypsujący to – swego czasu bardzo mocna, teraz już coraz mniej – subkultura więzienna, która miała władztwo nad dużą przestrzenią życia więziennego i bardzo silnie podporządkowywała sobie innych osadzonych.

Czyli samo rozmieszczenie więźniów w celach ma już charakter resocjalizacyjny?

– Resocjalizacja w polskich więzieniach to temat rzeka. Powiedzmy to wprost: warunki odbywania kary nie mają charakteru resocjalizującego, ponieważ główny wysiłek służb więziennych jest nakierowany na utrzymanie porządku, organizację życia więziennego i zapewnienie sprawnego przebiegu podstawowych czynności życia codziennego, takich jak rozwiezienie jedzenia czy zabiegi higieniczne. Każda z nich wymaga zaangażowania funkcjonariuszy służby więziennej. Trudno znaleźć zatem przestrzeń do prowadzenia licznych programów resocjalizacyjnych. Wyjątkiem jest tu sytuacja więźniów potrzebujących zintensyfikowanego oddziaływania terapeutyczno-psychologicznego, którzy funkcjonują w specjalnym trybie terapeutycznym, a nawet wprost leczniczym.

Jednak służby więzienne chwalą się licznymi programami terapeutycznymi, aktywizacji zawodowej, readaptacji społecznej przygotowanymi dla wszystkich więźniów.

– Nie kwestionuję faktu, że te zabiegi resocjalizacyjne mają miejsce, zapewne więźniowie są im poddawani, ale realia są takie, że mamy do czynienia ze stałym przeludnieniem więzień i, co za tym idzie, odbywaniem kary w warunkach, które w żaden sposób nie sprzyjają poprawie człowieka. Według norm europejskich jednemu więźniowi przysługują minimum trzy metry kwadratowe powierzchni, ale przecież jeszcze jakiś czas temu w Polsce dopuszczano ograniczanie tej powierzchni na podstawie decyzji kierowników jednostek. Większość zakładów ma charakter zamknięty, a nie półotwarty, zatem na tej przestrzeni, z kilkoma innymi osobami obok, trzeba spędzić niemal całą dobę, dzień za dniem. Dwa razy w tygodniu więźniom przysługuje po siedem minut na kąpiel i raz dziennie godzinny spacer. Ten spacerniak nie wygląda tak jak na amerykańskich filmach, gdzie osadzeni grają sobie w koszykówkę. U nas to jest po prostu pusty wybieg, po którym można sobie pochodzić przez godzinę i tyle. Czasem istnieje też możliwość ćwiczeń sportowych, ale jest ona ograniczona. Chyba że ktoś preferuje „podciąganie się na kracie”, jak określają to osadzeni.

Warunki odbywania kary nie mają charakteru resocjalizującego, bo wysiłek służb więziennych jest nakierowany przede wszystkim na utrzymanie porządku i zapewnienie sprawnego przebiegu podstawowych czynności

Michał Królikowski

Udostępnij tekst

Warunki panujące w więzieniach na pewno nie skłaniają do głębokiej przemiany wewnętrznej, co najwyżej utwierdzają w prostym przekonaniu, że trzeba zrobić wszystko, żeby tam nie wrócić. I oczywiście znane mi są przypadki, gdy ktoś w więzieniu skończył szkołę czy nauczył się zawodu na kursach korespondencyjnych, to się zdarza. Dostępność systemowego wsparcia resocjalizacyjnego jest jednak po prostu ograniczona.

Z czego ten brak dostępności wynika?

– Populacja ludzi osadzonych – wbrew stereotypowym wyobrażeniom – jest bardzo zróżnicowana. Są w niej członkowie subkultur, alkoholicy, ludzie skazani za brutalne morderstwa, ale też kierowcy, którzy spowodowali wypadek, albo tzw. białe kołnierzyki, czyli osoby odsiadujące wyroki za przestępstwa gospodarcze. Oddziaływanie na tych ludzi musi być niezwykle zdywersyfikowane, aby było skuteczne. Oni mają odmienne potrzeby, a nie da się stworzyć programu przeznaczonego dla każdego indywidualnie. Mają też różną wolę w zakresie udziału w procesie resocjalizacyjnym.

Nie da się w polskich warunkach czy nie da się w ogóle?

– Jakiś czas temu zajmowałem się naukowo angielskim systemem penitencjarnym, który jest bardzo dumny ze swoich programów resocjalizacyjnych. Okazało się jednak, że są one realizowane jedynie w kilku jednostkach, są bardzo kosztowne, a ich efektywność jest trudno mierzalna. Z drugiej strony oddziaływanie resocjalizacyjne czy, ściślej mówiąc, terapeutyczne może mieć miejsce jedynie wobec tych, którzy są na to otwarci. W jednym ze skandynawskich więzień – w systemie, który wyróżnia się unikalnym nastawieniem na pracę z osadzonymi – doszło kiedyś nawet do strajku osadzonych, ponieważ na jednego przypadało dwóch terapeutów i skazani mieli tego, mówiąc kolokwialnie, dość.

W ostatnich kilkudziesięciu latach w Europie cały czas podejmowano próby stworzenia bardziej humanitarnych warunków wykonywania kary. W ten sposób powstały europejskie reguły penitencjarne, w tym kierunku rozwijało się ustawodawstwo w zakresie wykonawczego kodeksu karnego. Jednak z czasem coraz wyraźniej widać było, że model resocjalizacyjny jest efektywny tylko w krajach bogatych o niskim poziomie skazań na karę pozbawienia wolności. Zakłada się wówczas duże zróżnicowanie zakładów karnych, jest sporo placówek weekendowych, otwartych, z dobrymi warunkami odbywania kary.

Czyli jak powinna wyglądać resocjalizacja, aby była zarówno skuteczna, jak i osiągalna?

– Ta dyskusja cały czas się toczy i dotyczy w istocie tego, czym jest kara w perspektywie stosunku państwa do obywatela. Można przyjąć model, w którym państwo traktuje obywateli jak niegdyś treser tygrysy, czyli grozi, że będzie ich biło, jeżeli będą się groźnie zachowywać. Może też być tak, że kara jest uważana za lekarstwo, czyli dozuje się ją w takiej dawce, żeby mogła kogoś uleczyć i przywrócić do społeczeństwa. Łatwo się domyślić, że resocjalizacja wiąże się z tym drugim rozumieniem kary, ale idąc dalej tym tropem, powinniśmy uznać, że kara jako lekarstwo powinna być stosowana do skutku, aż człowiek wyzdrowieje. I z takiego właśnie założenia wychodził skrajny model resocjalizacyjny stosowany w USA w latach 50. i 60., w ramach którego orzekano kary nieoznaczone. Skazywano kogoś na karę więzienia bez daty zakończenia wyroku i wychodził dopiero, gdy stosowna komisja uznała, że jest na to gotowy. To jest model, który możemy znać z filmu Skazani na Shawshank Franka Darabonta, w którym bohater grany przez Morgana Freemana stawał przed taką komisją wielokrotnie.

Aż po kilkudziesięciu latach zdobył wreszcie upragniony stempelek.

– No właśnie, tak to działało, a raczej nie działało, co pokazał w 1974 r. Robert Martinson w swoim raporcie What works?, który przeszedł do historii pod obiegową nazwą Nothing works, bo udowadniał, że sama kara jako narzędzie resocjalizacji jest przeciwskuteczna, czym wywołał ogólnonarodową debatę o tym, jak powinna wyglądać kara pozbawienia wolności. W jej efekcie odrzucono koncepcję kary jako lekarstwa, czyli innymi słowy uznano, że zbyt długie wyroki są deprawujące. Z podobnego założenia dotychczas wychodził polski system, choć w ostatnich latach obecna władza skutecznie pracuje nad zmianą kultury myślenia o karze.

Chcemy dłuższych wyroków?

– W myśleniu społecznym pokutuje stereotyp, że przestępcy to zawsze „oni”, nigdy „my”. To się przekłada wprost na myślenie polityczne o prawie karnym. Jeśli zapytam, czy przestępcy powinni być surowiej karani, to większość ludzi odpowie: „tak”, mając na myśli pedofila, gwałciciela, mordercę. Ale jeśli zapytam, czy sprawca wypadku samochodowego, w którym w wyniku nieszczęśliwego układu zdarzeń ktoś zginął, powinien być skazany na karę ośmiu lat pozbawienia wolności, to odpowiedź nie jest już tak oczywista. Dlaczego? Bo łatwo nam sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. Prawo karne naprawdę nie dotyczy tylko zatwardziałych zbrodniarzy, ono jest blisko zwykłego człowieka, bo w jego zakres wchodzi również błędna transakcja czy wypadek komunikacyjny wynikający z nieostrożności czy zmęczenia. W więzieniach nie siedzą sami oprawcy, tylko bardzo różni ludzie. Czasami naganność ich czynu nie pozostawia wątpliwości, ale zdarza się też, że nie jest wcale tak klarowna. Jeśli się na to spojrzy z takiej perspektywy, to przestaje się myśleć tylko o tym, żeby karać jak najsurowiej, a zaczyna się uwzględniać warunki, w jakich ta kara ma przebiegać, oraz jej celowość.

Jakiej długości wyroki pozbawienia wolności mogą być dziś orzekane?

– Mamy trzy konfiguracje: karę pozbawienia wolności orzekaną do piętnastu lat (wyjątkowo do lat dwudziestu w najpoważniejszych przypadkach), karę dwudziestu pięciu lat i karę dożywotniego pozbawienia wolności. Ten podział na trzy rodzaje internacji zaproponował jeszcze twórca polskiego Kodeksu karnego z 1932 r. Juliusz Makarewicz, który był wyznawcą modelu resocjalizacyjnego i uważał, że kara powyżej piętnastu lat jest demoralizująca. Jego zdaniem efekt resocjalizacyjny można osiągnąć tylko w ramach wyroku krótszego niż piętnaście lat, a dłuższe kary mają już charakter wyłącznie izolacyjny.

Aby kara była elementem resocjalizacji, to musi być racjonalna, czyli nie może być zbyt wysoka, choć dyskusje o tym, co to właściwie oznacza, nadal trwają. No i samo oddziaływanie karą nie wystarczy, potrzebne są programy terapeutyczne, ale – jak wspomniałem – ich dostępność i możliwość efektywnej realizacji jest ograniczona ze względu na warunki wykonywania kary pozbawienia wolności oraz różnorodność populacyjną.

W ostatnich latach, w nurcie zwiększania form wolnościowych – taki był sens szerszej reformy prawa karnego z 2015 r. – wprowadzono tzw. karę mieszaną, polegającą na orzekaniu krótkoterminowej kary pozbawienia wolności, a następnie kary ograniczenia wolności. Jej zamiarem było traktowanie izolacji jako swego rodzaju „szoku” i przeniesienie na karę wolnościową ciężaru wykonania wyroku ze zmniejszeniem ryzyka pogorszenia sytuacji życiowej skazanego wynikającej z pobytu w zakładzie karnym. Już wcześniej wprowadzono karę odbywaną w tzw. systemie dozoru elektronicznego, która umożliwia np. chodzenie do swojej pracy i zobowiązuje do przebywania w domu w czasie określonym jako pozbawienie wolności.

Osadzeni w więzieniach również podejmują pracę. Czy ona ma wymiar resocjalizacyjny?

– Niekiedy może mieć, formalnie zawsze jako taka jest traktowana. Trzeba jednak pamiętać, że w więzieniu istnieją dwa rodzaje prac: porządkowe, czyli wykonywane na użytek jednostki służby więziennej, w wymiarze do 90 godzin miesięcznie – i za to nie dostaje się wynagrodzenia – oraz zarobkowe. Pieniądze za te ostatnie są częściowo wypłacane więźniowi, a częściowo deponowane na wyjście.

Czyli nie jest tak, jak to przedstawia kultura masowa, że więzień przed opuszczeniem zakładu karnego jedynie odbiera z okienka swoje ubranie sprzed wyroku i zawartość kieszeni?

– To też, nikt mu tego nie zabiera, ale przede wszystkim korzysta z tzw. kasy żelaznej, czyli właśnie tych pieniędzy potrącanych z zarobków lub wpłat otrzymywanych od bliskich na tak zwaną wypiskę. To jest rodzaj wsparcia na pierwsze dni po wyjściu. Model ten został zbudowany dla dobra najbardziej nieporadnych więźniów, zatem przez tych zamożniejszych, którzy nie muszą martwić się o pieniądze po wyjściu z więzienia, jest odbierany w ich osobistej sytuacji jako niezrozumiały.

Czy istnieją inne formy oficjalnego wsparcia człowieka opuszczającego zakład karny?

– Nie, nie ma istotnego systemowego, państwowego wsparcia dla takich osób. Czasem pod koniec wyroku przygotowuje się opinię psychologiczną, jeśli więzień odbywał karę w systemie terapeutycznym, ale co do zasady dla systemu człowiek przestaje istnieć, gdy opuszcza więzienie, jeśli oczywiście nie został poddany postpenalnemu środkowi zabezpieczającemu ze względu na jakieś ryzyko, które jego powrót do społeczeństwa ze sobą niesie, na przykład w związku z jego chorobą psychiczną czy nadużywaniem alkoholu. Takim środkiem może być obowiązek poddania się leczeniu ambulatoryjnemu, uczestniczenia w terapii czy też system dozoru elektronicznego.

Czy w interesie ekonomicznym państwa nie byłoby zainwestowanie w lepsze przygotowanie więźniów do życia na wolności? Opracowanie holistycznego programu wsparcia, aby zmniejszyć ryzyko recydywy?

– Na poziomie zakładów karnych nie istnieją uniwersalne narzędzia, które skutecznie zapobiegałyby powrotom do przestępstw. Doświadczenia z innych krajów pokazują, że skuteczne programy resocjalizacyjne są droższe niż sama kara pozbawienia wolności, a do tego – jak już mówiłem – nawet wtedy ich efektywność jest trudno mierzalna.

Skoro wspomniałeś o postpenalnych środkach zabezpieczających, to muszę zapytać o tych więźniów, których określono jako „szczególnie niebezpiecznych” i „stwarzających zagrożenie”, więc przytoczone przed chwilą środki zabezpieczające uznano za niewystarczające. Z myślą o takich więźniach w roku 2013 przygotowałeś Ustawę o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób, którą w mediach nazywano „ustawą o bestiach”.

– Bardzo proszę, żebyśmy nie używali tego określenia, które moim zdaniem jest skrajnie dehumanizujące. Mówmy o sprawcach niebezpiecznych.

Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach

Wywołała ona swego czasu sporo kontrowersji w środowisku prawniczym, niektórzy zarzucali jej brak zgodności z Konstytucją i polskimi normami prawnymi.

– Pojawiały się zarzuty, że ustawa ta narusza standard zakazu podwójnego karania. Jestem jednak przekonany, że mieści się ona w standardach pozbawienia człowieka wolności z innej przyczyny niż popełnienie przestępstwa, a taką przyczyną jest właśnie niebezpieczeństwo związane z zaburzeniem osobowości. Sądy konstytucyjne państw europejskich czy też Europejski Trybunał Praw Człowieka akceptują tego rodzaju konstrukcję. Do dziś uważam, że ta ustawa została dobrze napisana, natomiast praktyka jej zastosowania jest wstrząsająco negatywna.

Wyjaśnijmy, że w myśl tej ustawy więźniowie uznani za „stwarzających zagrożenie” prosto z więzienia przewożeni są do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie, który jest placówką zamkniętą i podlegającą ministrowi zdrowia. Co zatem po ośmiu latach funkcjonowania ustawy nie działa w tym pomyśle?

– Przede wszystkim sądy akceptują szersze zastosowanie tej ustawy, niż wynika to z zaprojektowanych w niej przesłanek do izolacji. Ustawa przewiduje, że aby ktoś trafił do tego ośrodka, musi być wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa określonego rodzaju, a dana osoba już wcześniej to niebezpieczeństwo urzeczywistniła poprzez swoje działanie. Owo prawdopodobieństwo rozeznaje aż trzech biegłych z trzech różnych specjalizacji, a na podstawie ich opinii decyzję finalnie podejmuje sąd. Nie wyobrażałem sobie w trakcie pisania tej ustawy wyższego standardu gwarancyjnego. Natomiast w praktyce sądy często zamiast sięgać po kryterium wysokiego stopnia, bliskiego pewności, używają po prostu kryterium prawdopodobieństwa. Zapewne wspierają to też biegli, którzy nie chcą wziąć odpowiedzialności za ewentualny błąd, który by sprawił, że taki więzień wyjdzie na wolność i zrobi komuś krzywdę. Nie potrafię wskazać palcem jednego winnego, ale ta ustawa jest nadużywana i do ośrodka w Gostyninie trafiają osoby, które w mojej ocenie nie powinny się tam znaleźć, zwłaszcza że warunki pobytu są tam nieodpowiednie.

Co to znaczy „nieodpowiednie”?

– Nie dają żadnej szansy na to, żeby sensownie pracować resocjalizacyjnie z osadzonymi tam ludźmi, a jeśli chodzi o poziom nadzoru i ograniczenia wolności osobistej, są one gorsze niż w przyzwoitym zakładzie karnym. Do tego dochodzą sprawy niby drugorzędne, ale też przecież istotne, czyli chociażby to, że wystrój tego miejsca jest dość psychodeliczny. Miałem kiedyś okazję obejrzeć analogiczny ośrodek w Niemczech, gdzie warunki były nieporównywalnie lepsze i dawały szansę traktowania ludzi w sposób godny i efektywnego na nich oddziaływania.

A to ważne, ponieważ skazani przebywają w ośrodku bezterminowo, ale przynajmniej raz na pół roku sąd ustala zasadność ich dalszego pobytu na podstawie opinii psychiatry i wyników terapii. Jeśli poprawa jest widoczna, a rokowania dobre, możliwe jest wypisanie z zastosowaniem jedynie nadzoru prewencyjnego. Zatem w teorii każdy więzień ma szansę po paru miesiącach wyjść do domu.

– Tylko tę kwestię opiniuje bardzo często ten sam zestaw biegłych lub biegli z danego kręgu, których powołuje się do tej kategorii spraw. Z drugiej strony ciężko sobie wyobrazić, jak by to miało inaczej wyglądać. Nie ma lepszego podmiotu, który miałby podejmować takie decyzje, niż sąd wyposażony w wiedzę specjalistyczną. A jednak coś się zacina w tym systemie, bo ta cała konstrukcja generuje rozwiązania nieadekwatne do celu ustawy.

Czy na poziomie tworzenia ustawy nie można było w nią włączyć jakichś bezpieczników, które by jej broniły przed takimi nadużyciami? Dokładniejszych wytycznych dotyczących orzekania o zakończeniu pobytu w ośrodku?

– Nie, w polskiej tradycji to sąd sprawuje wymiar sprawiedliwości, Konstytucja nie przewiduje takiej sytuacji, że ustawodawca wiąże mu ręce aż tak szczegółowymi wytycznymi. Ustawa ma mu dać narzędzia do podejmowania decyzji, a nie ją narzucać. Natomiast tutaj rysuje się jeszcze inny problem. Katedra Prawa Karnego na Uniwersytecie Jagiellońskim opublikowała właśnie wyniki bardzo szerokich, przekrojowych badań dotyczących środków zapobiegawczych w Europie i konkluzja tam jest taka, że nigdzie nie działa właściwie system środków zabezpieczających oparty na prawdopodobieństwie popełnienia czynu o wysokiej szkodliwości. Po prostu ta konstrukcja prognostyczna nie jest skuteczna jako element przesiewowy. I to stawia pod ogromnym znakiem zapytania całą tę koncepcję.

A czy są inne?

– Do tej pory nie zaproponowano żadnego dobrego alternatywnego modelu. Trzeba tu jednak pamiętać, że ta ustawa powstawała w konkretnych okolicznościach z myślą o więźniach, którzy utknęli w pewnej „dziurze czasowej”. W 1989 r. ustawą abolicyjną znoszącą karę śmierci wszystkim osadzonym z takim właśnie wyrokiem zmieniono go na najdłuższą i najsurowszą karę, jaką znał wówczas Kodeks karny, czyli dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności (wtedy nie było jeszcze można orzekać kary dożywocia). I kiedy zbliżał się moment wypuszczenia tych ludzi na wolność, pojawiło się zapotrzebowanie na jakiś system, który zweryfikuje, czy oni nie stanowią już zagrożenia. Odpowiedzią była ustawa obejmująca tę grupę sprawców, którzy w opinii biegłych takie ryzyko ze sobą nieśli.

Obecnie ośrodek w Gostyninie jest całkowicie przepełniony. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na tworzenie kolejnych?

– Na nic nie jesteśmy skazani. Wszystko się sprowadza do pytania, jakiego wyboru dokonamy. Moim zdaniem solidną analizą tego systemu nikt się jeszcze nie zajął, choć zdawałoby się, że osiem lat funkcjonowania ustawy to dość czasu, żeby powiedzieć: „sprawdzam” i uporządkować to, co nie działa.

Skupiliśmy się w tej rozmowie na więźniach, którzy nie są gotowi na powrót do społeczeństwa, ale przecież olbrzymia większość osadzonych wraca do własnych domów i próbuje sobie na nowo poukładać życie. Z myślą o nich polskie prawo przewiduje instytucję zatarcia skazania. Czym ono jest i czemu służy?

– Muszę zacząć od tego, że wyrok skazujący oddziałuje na kilku płaszczyznach. Pierwszą z nich jest konkretna represja karna, którą ten wyrok niesie, czyli skazanie na jakąś dolegliwość pozbawienia wolności. Drugą z nich jest publiczne potępienie w wymiarze społecznym. Trzecią – zamknięcie drogi do pełnienia pewnych funkcji czy zadań publicznych, na przykład osoba skazana za przestępstwa wobec dzieci nie może potem pracować z młodzieżą ani być nauczycielem akademickim, a osoba skazana za przestępstwo umyślne nie może być członkiem zarządu spółki prawa handlowego. Natomiast zatarcie oznacza, że system „zapomina” skazanie, daje człowiekowi czystą kartę, tworzy fikcję niekaralności. Na ogólnodostępnym poziomie były więzień będzie traktowany jak osoba, która nie ponosiła odpowiedzialności karnej.

Jak długo na takie zatarcie musi czekać?

– To zależy od rodzaju kary. Jeżeli zasądzono jedynie grzywnę, to rok od jej zapłacenia. Jeżeli chodzi o karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania, to pół roku od zakończenia okresu próby. W przypadku kary ograniczenia wolności – trzy lata. Jeżeli mamy do czynienia z karą pozbawienia wolności, to w zależności od długości wyroku – pięć lub dziesięć lat. Dodatkowo, jeśli orzeczono inny środek karny – na przykład zakaz pełnienia funkcji publicznych – to zatarcie nastąpi nie wcześniej, niż ten środek karny się zakończy wykonywać.

Czy po każdym przestępstwie przysługuje możliwość zatarcia skazania?

– Tak.

Zatarcie ma być dla skazanego czystą kartą, ale czy to w ogóle możliwe w dobie błyskawicznego obiegu informacji? Mówi się, że internet nie zapomina.

– Rzeczywiście w przypadku osób publicznych, których skazania były głośne w mediach, zatem informacje o nich pozostają łatwo dostępne, sama koncepcja zatarcia skazania, która tworzy wspomnianą fikcję niekaralności, nie znosi odium potępienia, ono pozostaje z człowiekiem. Zatarcie może działać na tej drugiej płaszczyźnie, czyli publicznego, systemowego potępienia, ale nie rozwiąże problemu infamii. System może zapomnieć, ale ludzie pamiętają.

A nawet jeśli zatarcie działa, to dla wielu osób bywa trudne do zaakceptowania, że informacja o wyroku ich współpracownika czy nauczyciela w szkole została przed nimi ukryta.

Wesprzyj Więź

– Niektórzy nie są w stanie zaakceptować rozwiązań nakierowanych na pracę ze skazanymi, bo uznają je za zbyt „humanistyczne”. To wpisuje się w ten trend, o którym mówiliśmy wcześniej – ich zdaniem prawo karne musi być surowsze i bardziej dotkliwe, bo przecież ono dotyczy tych najgorszych elementów w społeczeństwie. A przecież zatarcie skazania to narzędzie, które może być przeznaczone dla każdego z nas, bo każdemu może się zdarzyć upadek. I co wtedy ma się dalej z nami stać? To pytanie o losy Jeana Valjeana z Nędzników Wiktora Hugo: jak długo człowiek ten miał ponosić koszty kradzieży chleba dla głodującej rodziny? Czy całe jego życie musiało być tym naznaczone? Zatem jeśli pytasz, czy zatarcie skazania jest potrzebne, moja odpowiedź brzmi: bardzo potrzebne. Na tym polega sens karania, ma ono charakter świeckiej pokuty, która pozwala wrócić do społeczeństwa w godny sposób, być włączonym w system wspólnych wartości, z realną szansą na dobre życie.

Michał Królikowski – ur. 1977. Doktor habilitowany nauk prawnych, profesor prawa karnego na Uniwersytecie Warszawskim, adwokat. W latach 2006–2011 był dyrektorem Biura Analiz Sejmowych, w latach 2011–2014 wiceministrem sprawiedliwości, a w latach 2009–2015 członkiem Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy ministrze sprawiedliwości, sędzia Sądu Arbitrażowego przy Prokuratorii Generalnej RP. Oblat benedyktyński, członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Mieszka z rodziną w Lipowie pod Warszawą.

Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” zima 2021 jako część bloku tematycznego „Co po zbrodni i karze?”.
Pozostałe teksty bloku:
Tomasz Snarski, „Pomiędzy sprawiedliwością, resocjalizacją a miłosierdziem”
„Stan zero. Jak po więzieniu wrócić do życia”, Karolina Habryło i Edward Szeliga w rozmowie z Ewą Buczek
Ks. Andrzej Draguła, „Po wyroku. Cztery historie o powrocie”

Podziel się

Wiadomość