rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Zostaliśmy sami i robimy, co możemy, czyli apologia „kaznodziejów celebrytów”

Dominikanin Adam Szustak. Fot. LangustaNaPalmie / YouTube

Bronię wszystkich „kaznodziejów celebrytów”. Żaden nie chce rozwalić Kościoła.

W październiku na ważnej katolickiej uczelni odbyło się cotygodniowe spotkanie koła teologów. Wzięło w nim udział – oprócz studentów – dwóch księży profesorów teologów fundamentalnych ze średniego pokolenia, lekko zaledwie po czterdziestce: jeden opiekujący się kołem i drugi jako zaproszony gość. Spotkanie dotyczyło apologii, było otwarte, więc słuchać mógł każdy.

Apologia to – w największym skrócie – obrona wiary. Dawniej była wielką sztuką, uprawianą przez Ojców Kościoła w czasach, kiedy chrześcijaństwo mierzyło się z kolejnymi herezjami. Dziś wpisana została w teologię fundamentalną, choć jej cele pozostają te same: obrona wiary, jej racjonalności i wiarygodności Kościoła. 

Jak szkodzą Kościołowi?

Spotkanie młodych studentów teologii zatytułowane zostało: „Jak szkodzą Kościołowi współcześni internetowi apologeci”.

Był październik 2020 roku. Pandemia. Podziękowanie przewodniczącego episkopatu za orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Premiera filmu „Don Stanislao”. Ludzie wyszli na ulicę w gniewnych protestach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu hasła apostazji wykrzykiwane były tak głośno. W mediach społecznościowych wrzało. A hierarchia pozostała bezradna.

Nie można z wyżyn teologii oceniać obecności księży w świecie mediów społecznościowych, samemu w te media nie wchodząc

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

Napisałam do księży profesorów, organizatorów spotkania dla studentów: jak możecie? Jak możecie teraz – kiedy tak dużo się dzieje, kiedy jesteśmy w ogniu największych walk o wiarygodność Kościoła – choćby sugerować, że szkodzimy Kościołowi?

Znamy się prywatnie bardzo dobrze. Lubimy się (albo lubiliśmy, bo kto wie co będzie, kiedy przeczytają ten tekst). Dostałam odpowiedź: że to tylko clickbait, żeby uwagę przyciągnąć, że to będzie tylko rys historyczny, że przecież by się nie ośmielili mówić o dziennikarzach bez dziennikarzy, że w takim razie będę miała szansę spotkać się z nimi następnym razem, że z przyjemnością zostanę zaproszona.

Minęły trzy miesiące. Cisza.

Pytania bez odpowiedzi

Spotkanie pod szyldem „Jak szkodzą Kościołowi współcześni internetowi apologeci” poświęcone zostało głównie takim postaciom jak Vittorio Messori i André Frossard w historycznym rysie. Studenci jednak są fajni. Zadali bowiem pytanie: jak to się ma do tego, co się dzieje za naszymi oknami? Na Kanoniczej w Krakowie od ścian kamienic odbijały się właśnie głośne dźwięki bębnów i wykrzykiwane do rytmu: „hań-ba-hań-ba-hań-ba!!!”. W odpowiedzi usłyszeli, że to nie jest czas na rozmowę, że muszą opaść emocje. Że nie trzeba tym się teraz zajmować.

Kiedy znów zapytali księdza profesora o współczesnych, tak dla odmiany, apologetów w mediach, o jakieś profile, blogi warte polecenia – nie usłyszeli odpowiedzi. Ksiądz profesor nie ma profilu na FB, nie korzysta z TT, zwyczajnie nie zna świata mediów społecznościowych, bo w nich nie uczestniczy. Nie czyta tu ani Biskupa, ani Draguły, ani Isakowicza-Zaleskiego, ani Jarosiewicza, ani Kneblewskiego, ani Kramera, ani Piórkowskiego, ani Rajewskiego, ani Sowy, ani Stopki, ani Strzelczyka, ani Nosowskiego, ani Węgrzyniaka, ani nawet Terlikowskiego, który wprawdzie w różnych mediach się pojawia, ale bez treści pojawiających się na FB trudno mieć pełen ogląd jego aktywności. Nie czyta komentarzy do tych postów. Nie przygląda się nawet toczonym tu dyskusjom.

Problem w tym, że dokładnie w tym samym czasie owi Biskup, Draguła, Isakowicz-Zaleski, Jarosiewicz, Kneblewski, Kramer itd. – świadomie wymieniam tu nazwiska w porządku alfabetycznym i z absolutnie różnych nurtów – byli z ludźmi. Uspokajali, wyjaśniali, porządkowali, nazywali po imieniu dobro i zło. Nawet, jeśli jednych przekonywali, a innych oburzali, to przynajmniej próbowali.

Dowalił celebrytom?

Dlaczego o tym piszę? Bo dziś właśnie czytam wydane przez KEP opracowanie „Duszpasterstwo w czasie pandemii. Zeszyt specjalny do programu duszpasterskiego Kościoła katolickiego w Polsce na rok 2020/2021”. Całość opracowania jest ciekawa i naprawdę warto do niej zajrzeć (plik PDF do pobrania ze strony episkopatu).

Gdy czytam artykuł autorstwa ks. Przemysława Sawy na temat mocnych i słabych stron duszpasterstwa w Polsce w czasie pandemii i dochodzę do fragmentu, w którym zauważa on radykalizację kaznodziejów w opozycji do biskupów, to jestem pewna, że autor wie, o czym mówi. On po prostu w świecie mediów elektronicznych uczestniczy. Kiedy on na swoim profilu na FB zadaje pytanie, „czy katolik powinien wspierać WOŚP i merytorycznie próbuje na nie odpowiedzieć (abstrahuję tu od tego, czy się z tą odpowiedzią zgadzam, z wieloma bohaterami tekstu nie będę się zgadzać), musi się zmierzyć z liczbą blisko sześciuset komentarzy. Wśród nich są zarzuty manipulacji, teksty o „mafii w czarnych sukienkach” i kłopotliwe pytania, czy w myśli logiki z posta należy również przestać płacić podatki, skoro rząd dopuszcza do sprzedaży artykuły tytoniowe i na tym zarabia – a palenie zabija.

Chciałam mieć nadzieję, że tamto spotkanie ze studentami to była tylko wpadka. Że księża profesorowie rozumieją, o co idzie gra. Że jesteśmy na froncie i ktoś walczy, a ktoś inny organizuje mu zaplecze, więc fajnie by było, gdyby dał jeść, a nie wbijał nóż w plecy. Zawiodłam się.

To, co ktoś niezorientowany pogardliwie nazywa „celebryctwem”, jest tylko prostą ceną, jaką płaci się za aktywne i skuteczne głoszenie w mediach

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

„Najbardziej rzuca się w oczy celebryctwo – czytam w tekście ks. Przemysława Artemiuka pt. „Kaznodziejskie manowce”. – Dzięki internetowi kaznodzieje stali się wszechobecni i wszechwiedzący. Nie ma miejsca, do którego by nie dotarli ze swoim przekazem, i nie ma tematu, na którym by się nie znali.

Wielu z nich już dzisiaj osiągnęło status celebrytów. W sieci nie tylko głoszą rekolekcje, nauczają, ale także uczą gotowania i promują gry. Często ich medialne projekty bywają szumnie określane mianem ewangelizacji, niejednokrotnie jednak nie mają z nią wiele wspólnego. W przekazie przede wszystkim eksponują siebie. Ich poglądy szczelnie wypełniają przestrzeń przepowiadania, spychając słowo Boże na dalszy plan.

Kwestie merytoryczne nie zawsze są dla nich istotne. Liczy się przede wszystkim twarz nauczającego. Ona jest gwarantem kaznodziejskiego sukcesu. O wartości przekazu decyduje status głoszącego. Im więcej jego kanał ma subskrybentów, a strona FB lajków, tym jest on bardziej wartościowy”.

Ktoś westchnie: super, wreszcie im dowalili! A ja pytam: komu? Przecież zależnie od światopoglądu można tu wpisać każde nazwisko: i Strzelczyka, i Kneblewskiego. Problem w tym, że autor tych opinii nie korzysta z żadnego z mediów społecznościowych. To on nie potrafił odpowiedzieć studentom na pytanie, kto jest dziś współczesnym internetowym apologetą.

Oczywiście, że w jego tekście jest kilka trafnych diagnoz. Ale to sytuacja podobna do recenzji książki napisanej przez kogoś, kto jej nie przeczytał – nawet, jeśli akurat trafi w czyjeś refleksje. Od teologii, od tekstu umieszczanego w oficjalnym wydawnictwie KEP oczekiwałabym jednak czegoś więcej. Efekt niestety jest taki, że każdy z tego tekstu wybrać może amunicję przeciwko tym, których nie lubi lub z którymi się nie zgadza – a nikt nie dostaje konstruktywnego wsparcia. Sama amunicja na dodatek jest wyjątkowo krzywdząca.

Krzyż celebryty

Ludzie zgadują: „O, o tym celebrycie to na pewno o Szustaku!”. Nie słucham o. Adama Szustaka – próbowałam, mamy inną wrażliwość. Zapytałam jednak kiedyś o niego jednego z braci dominikanów, spodziewając się tonu podobnego, jak we wspomnianym tekście. Dostałam po nosie. Usłyszałam opowieść o człowieku tytanicznej wręcz pracy, który każdy, ale to każdy film ma głęboko przemyślany i przemodlony, który długie godziny spędza nad tym, żeby widzowie zobaczyć mogli kilka minut nagrania. Dla sławy? Dla celebryctwa?

Usłyszałam również opowieść o człowieku, który nie może z klasztoru wyjść spokojnie po bułkę, bo zaraz rzucają mu się na szyję albo poklepują po plecach obcy ludzie. To, co ktoś niezorientowany pogardliwie nazywa „celebryctwem”, jest tylko prostą ceną, jaką płaci się za aktywne i skuteczne głoszenie w mediach. I śmiem nawet tę cenę nazwać krzyżem.

Daleko mi do zasięgów o. Szustaka i mam nadzieję, że nigdy nie będą mi one dane. Daleko mi do teologicznej myśli ks. Strzelczyka czy ks. Draguły. Ale rozumiem ten ciężar odpowiedzialności, rozumiem ciężar hejtu, rozumiem cierpienie pozbawienia prywatności, rozumiem nawet niezręczność sytuacji, kiedy ludziom wydaje się, że przecież patrzą na dobrego znajomego, więc mają prawo porwać go z ulicy na piwo albo opowiedzieć swoje życie – kiedy człowiek naprawdę nie wie, z kim ma do czynienia, a poza tym ma właśnie ważną sprawę do załatwienia.

Rozumiem, jak trudno jest stanąć przed ludźmi, którzy uważają, że mają prawo ocenić wszystko i powiedzieć wszystko, bo ten drugi „sam chciał”. Nie wierzę, że można to wybrać. To przychodzi wyłącznie jako bolesny skutek uboczny. W przypadku „internetowych kaznodziejów” to skutek uboczny wyjścia do ludzi tam, gdzie oni są, gdzie można ich spotkać i z nimi rozmawiać. Po prostu. Taki jest skutek wyjścia z wygodnych meandrów akademickiej teologii na internetowy areopag, skutek uniżenia się wobec słuchacza.

Nie umiem pisać i myśleć o takich ludziach z wyższością – nawet, jeśli z niektórymi zupełnie nie jest mi po drodze. Sama wolałabym wrócić w bezpieczny świat, gdzie nikt nie łapał mnie za słówka. Ale bywają czasy i sprawy, w których nie można milczeć. W których lęk i własny komfort są mniej ważne. Wejdź tutaj. Pobrudź sobie ręce. Zszargaj nazwisko. Wysłuchaj setki epitetów. Zderz się raz i piąty ze ścianą, a potem spróbuj spokojnie zasnąć. Wtedy dopiero będziesz rozumiał, jak wygląda współczesna apologia, jak się dziś pracuje nad tym, żeby zatrzymać wychodzących – żeby za pięć lat było jeszcze komu czytać podręczniki do teologii.

Gdzie jesteście?

Uproszczona duchowość „kaznodziejów celebrytów”? OK. Gdzie są w takim razie mistrzowie duchowości? Gdzie są ich teksty, które trafiają do ludzi, które poruszają? To z teologii duchowości powstaje bodaj najwięcej doktoratów. A w gazecie autorów takich właśnie tekstów znaleźć jest najtrudniej: żeby było świeżo, żeby nie było moralizowania, żeby dało się to czytać i żeby człowieka porwało. Gdzie są?

Jeśli apologeta w milczeniu patrzy na tych, którzy przed chwilą byli bierzmowani, a teraz krzyczą pod domem kardynała: „Hańba” i jeśli nie ma im nic do powiedzenia – nie jest apologetą

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

Emocjonalne uzależnienie od kaznodziei? Oczywiście, że bywa. Oczywiście, że pozostaje niebezpieczne. Ale gdzie są ci, którzy będą równie charyzmatyczni, stanowiąc jednocześnie zdrową przeciwwagę?

Sięganie do objawień prywatnych? A kto i gdzie ostatnio wprowadził ten temat do publicznej dyskusji, kto opowiedział o kryteriach wyznaczonych przez Kościół, kto brał na warsztat objawienie po objawieniu, tłumacząc, dlaczego nie warto mu wierzyć? Główny nurt informacji kościelnych w Polsce podaje nam entuzjastyczne doniesienia z Medjugorie, z miejsca objawień, które nie zostały przez Kościół uznane.

Religijne próby wyjaśnienia koronawirusa pomijają wyniki badań naukowych i ośmieszają istotę Bożego Objawienia? A kto przystępnie i zjadliwie wyjaśnił na współczesnym areopagu istotę Objawienia, łącząc ją z koronawirusem i nauką? Jeśli ktoś potrafi to zrobić, a mówi mi, że nie ma na to przestrzeni, to zapraszam do mojego programu internetowego „Reportaż z wycinków świata” (w którym dwa razy w tygodniu staram się komentować głównie trudne wydarzenia z życia Kościoła). Naprawdę z przyjemnością o tym porozmawiam, widzów też na pewno to zainteresuje, już moja w tym głowa. Można mnie znaleźć na FB.

Jedyne próby w tym względzie, które trafiają do opinii publicznej, to starania tych, których lekceważąco można zamknąć w określeniu „celebryci”. Ze szczecińskim sympozjum ks. Draguły, również „celebryty” i z „celebrytami” jako uczestnikami na czele – i z doskonałymi dogmatycznymi wyjaśnieniami również lekceważonego ks. Strzelczyka. Inne głosy – tych, którzy „celebrytami” nie są – jakoś się nie przebijają. Gdzie jesteście?

Gdy emocje już opadną

My, „celebryci” – nawet ci, którzy pokończyli trochę teologicznych studiów – potrzebujemy wsparcia. Potrzebujemy mądrych, bieżących artykułów pisanych przez wrażliwych na świat teologów. Tyle, że w tym czasie wolicie „robić swoje”. Zajmujecie się szukaniem duszy w mózgu albo filozofami z XIX wieku.

Narzekamy, że internetowi kaznodzieje sięgają do objawień prywatnych? A kto i gdzie ostatnio wprowadził ten temat do publicznej dyskusji, kto opowiedział o kryteriach wyznaczonych przez Kościół, kto brał na warsztat objawienie po objawieniu tłumacząc, dlaczego nie warto mu wierzyć?

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

Gdzie jest współczesna dogmatyka, teologia moralna, teologia duchowości, gdzie jest prawo kanoniczne? Przecież dla każdej z tych dziedzin mogłabym na poczekaniu ułożyć pilną listę tematów, które niemal natychmiast powinny się znaleźć w przestrzeni publicznej – w takiej formie, żeby trafiały od odbiorcy.

Gdzie jest teologia fundamentalna, która powinna bronić wiarygodności Kościoła i która jest NAUKĄ, więc z tego tytułu nawet biskupom może zwrócić uwagę, jeśli błądzą? Dlaczego w tym wielkim kryzysie Kościoła w Polsce z grona teologów fundamentalnych, odpowiedzialnych przecież właśnie za to, nie wyszedł list-wołanie do biskupów z upomnieniem: że takie i takie działania podważają wiarygodność instytucji Kościoła?

Na co my, „internetowi celebryci” mamy się powoływać? Kogo cytować? Teologia milczy, czekając, aż opadną emocje i za jakieś dziesięć lat będzie można napisać kolejną książkę. Tyle że mnie się wydaje, iż kiedy emocje opadną, nie będziecie już mieli do kogo mówić – jeśli my teraz, w tych emocjach, jeszcze kogoś nie zatrzymamy. I przydałoby się nam w tym wsparcie, a nie wbijanie noża w plecy: mówienie z wyższością i wytykanie kolejnych błędów „celebrytów”.

Jeśli się mylą

Bardzo łatwo jest to oceniać, nie kalając się wejściem w ten świat. I owszem, może pisać o alkoholizmie ktoś, kto alkoholu nie pije i nie trzeba łamać prawa, żeby potem być dobrym prawnikiem.

Ale nie można z wyżyn teologii wydawać opinii i oceniać obecności księży, kaznodziejów czy apologetów w świecie mediów społecznościowych, w te media społecznościowe nie wchodząc. Nie można tego robić, mówiąc do ludzi wyłącznie z wysokości ambony albo spotykając ich na rekolekcjach, na które przyjeżdżają wybrani. Nie można, jeśli nie podejmie się ryzyka bycia nazwanym głupcem, idiotą, heretykiem i antychrystem. Jeśli nie pozwoli się opluć ignorantom, poniżyć setce, żeby trafić do serca dziesięciu. Jeśli nie odbierze się kilku wiadomości z życzeniem śmierci i pogróżkami. Jeśli się nie zobaczy garstki ocalonych i nie odbierze wiadomości: „ocala pani moją nadzieję, dzięki temu jeszcze jestem w Kościele”. Tak wygląda rzeczywistość „kaznodziejów celebrytów” i nie da się jej zrozumieć, patrząc z zewnątrz. Z zewnątrz tego świata po prostu nie widać.

Wesprzyj Więź

I tak – bronię tu wszystkich, z każdej strony naszego podzielonego Kościoła. Bronię wszystkich, od Szustaka po Kneblewskiego. Nikt z nas, jestem o tym głęboko przekonana, nie chce rozwalić Kościoła. Każdy z nas, jestem o tym przekonana, działa w dobrej wierze i głęboko wierzy, że tak właśnie trzeba. A jeśli popełniamy błędy, jeśli się mylimy, jeśli źle rozkładamy akcenty – to dlatego, że takie mieliśmy studia, takie czytaliśmy książki i takich słuchaliśmy profesorów, którzy tak a nie inaczej uczyli nas reagować na rzeczywistość i na palące pytania.

Jeśli apologeta w milczeniu patrzy na tych, którzy przed chwilą byli bierzmowani, a teraz krzyczą pod domem kardynała: „Hańba” i jeśli nie ma im nic do powiedzenia – nie jest apologetą. Jest co najwyżej historykiem apologii. Współczesna apologia dzieje się gdzie indziej.

Przeczytaj też: Zło może skrywać się za najbardziej pobożnymi praktykami

Podziel się

112
28
Wiadomość

Dziekuje bardzo za Pani slowa. Dorzuce jeszcze moj “kamyczek” do ogrodka: gdzie sa te tysiace “ojcow duchownych” i “kierownikow duchownych” z dziesiatek seminariow, gdy trzeba sie spotkac i porozmawiac z ofiarami molestowania? Naraz pochowali sie do dziur i swieccy musza przejmowac ich role… A przeciez to wlasnie ci “kierownicy duchowni” maja na tym polu najwieksze doswiadczenie i wyksztalcenie… A moze to byla tylko taka banka mydlana…

Napisalem tak, poniewaz nie spotkalem sie z zadnym przypadkiem, zeby jakis ojciec czy kierownik duchowy szukal kontaktu z osobami molestowanymi aby im pomoc poprzez rozmowe lub spowiedz. Ale jesli Pani ma inne zrodla, to bardzo prosze ich podanie. Nawet Pani sobie nie wyobraza, jak bardzo chcialbym sie tu mylic…

No tak, ale Panie Redaktorze, ks. Kramer, o. Biskup, o. Guzynski, o. Szustak, ks. Isakowicz-Zaleski czy ks. Strzelecki nie sa ojcami duchownymi w seminarium… O nich mi chodzilo w mojej wypowiedzi.

nawet nie miałam siły przeczytać wszystko. Tylko mam taką refleksję… dlaczego o Szustak tak dużo wie o molestowaniu. Czyżby w tym zakonie było topraktyką? Ja mam kontakt z kapłanami od kilkudziesięciu lat i nigdy nie spotkałam się takim wynaturzeniem. Może to wśród współbraci o. Szustaka coś jest na rzeczy?

https://blog.dominikanie.pl/bez-kategorii/2021/02/02/nasz-wspolny-kosciol/

Apologia nie-celebrytów mówi “Musisz podjąć decyzję, czy jesteś w nim[Kościele], czy jesteś poza”. Apologia celebrytów wychodzi do człowieka tam gdzie on jest, nawet zbuntowany, a może zraniony? Zaprasza, a nie wyklucza, ani
nie szczuje. Jest cierpliwa i czeka. Leczy miłością, nie zniechęca się wykluczeniem wśród swoich i zarzutami zdrady ideałów. Nie stawia poprzeczki tylko dla mistrzów, a jak mistrzem nie jesteś, to miejsce nie jest dla Ciebie.

Czy zraniony przez Kościół też usłyszy “musisz podjąć decyzję”? A co kiedy przyjdzie komuś pochować żonę, która popełniła samobójstwo, a do Kościoła była niezbyt przychylnie nastawiona i na pewno by nie doskoczyła do wysoko postawionej poprzeczki? Na szczęście znalazł się ksiądz, co miał wystarczająco otwarte serce, żeby taki pogrzeb z mszą świętą mógł się odbyć.

Może tam na Franciszkańskiej ktoś wykrzykuje nieudolnie swoje zranienie, osamotnienie i odrzucenie, a dokonując apostazji daje znak sprzeciwu wobec nieprawości w Kościele? Czy ks.Węcławski też był celebrytą? Bo jeśli tak, to wielki krzyż, to bycie celebrytą.

Ze smutkiem czytane. Pomijając ogony lewe i prawe to fb, yt, tt daje kontakt z Kościołem „tu i teraz”. W obrębie 20 km mam trzy miasta 140 tys ludzi i żadnej mszy, nabożeństwa, spotkania online. Bo nie są potrzebne? Nie raczej dlatego, że jest strach przed pokazaniem się. Bo obecne „głupoty” teologiczne, kaznodziejskie, liturgiczne pozostają w „Vegas”. I tu widzę problem. Krytyka jest o niebo łatwiejsza, niż staniecie przed kamerą czy wpis na fb. A jeszcze przygotowanie się, sięgniecie do Pisma Świetego, czy KK to już przejaw maksymalnego celebryctwa. Realnie mieszkając na wsi po mszy świętej włącza się yt czy inny podcast i dosłuchuje się homilii. Żeby przeżyć duchowo. Są live-y za wspólnoty prawosławnej i zielonoświątkowej. Kościoła katolickiego nie widać. Może dlatego tak łatwo przyklejamy łatkę celebryty tym, którzy są widzialni online.

Tutaj się akurat nie zgodzę? Dlaczego mieszkając na wsi mam po Mszy odsłuchiwać czegoś w sieci? Są mówcy lepsi i gorsi, więcej lepszych. Jeśli coś warto dodać, to lekturę czytań z dnia. I najlepiej rozważyć w sercu. Wtedy homilię można dosłuchać 🙂

@ MSN jeżeli nie masz potrzeby, bo jakość i przygotowanie jest na poziomie, to zazdroszczę. Bo np. u nas dzisiaj kazania/homilii nie było. Mówca można być lepszym i gorszym. Fakt. Ale przygotowanie z tylu stojące jest podobne. Pochodzę z parafii wiejskiej, gdzie kazania/homilie były popełniane także w dni powszechne. Po wojnie w sumie 6 powołań zakonnych / kapłańskich. Tu gzie mieszkam obecnie poprzedniemu plebanowi mszy się nie chciało odprawiać, bo „brak intencji”. PS lektura czytań z dnia, medytacje też popełniam Ale patrzę na dzieci nastolatki i się boję

Czy ktoś przeprowadził jakiekolwiek badania, jak działalność kaznodziejów mediach przekłada się na realne praktykowanie wiary.. ? Bo ja mam wątpliwości. Ludzie poświęcają tyle czasu na słuchanie/oglądanie kaznodziejów, że na Mszę, spowiedź, modlitwę nie mają czasu: emocje, emocje, emocje = odrealnienie.

Tak więc lepiej pójść w niedzielę do kościółka i przed świętami do spowiedzi, a na co dzień w ogóle o temacie wiary nie myśleć? To nie czasy gdzie się gościa niedzielnego w pociągu z Łodzi do Warszawy rozkłada, bo jest za dużo wolnego czasu.

~stan: Poruszyl Pan ogromnie trudny i zlozony temat. Bo najpierw nalezaloby wyjasnic, co Pan pod realnym praktykowaniem wiary rozumie? Chodzenie na Msze sw. czy chrzescijanska postawe spoleczna wyrazajaca sie w bezinteresownym wolontariacie? Tu sie przedstawia odwrotnie proporcjonalnie do tego, co jest na Zachodzie (mieszkam akurat w Niemczech). Tak wiec sam Pan widzi, jak szeroki jest ten temat…

~stan: Regularnie sledze wpisy ks. Kramera, o. Biskupa i (nieregularnie) o. Szustaka. Powtarzaja sie tam sformulowania ludzi, ze ich postawa przynosi im nadzieje na pozostanie w Kosciele. Mozna z tego wnioskowac, ze chodza na Msze sw. i przezywaja ja w sposob poglebiony, bo wpisy tych ksiezy pobudzaja szare komorki do myslenia. Jesli chodzi o zycie na serio nauczaniem Kosciola w codziennym zyciu, to znowu jest to temat rzeka. Prosze zatem o kolejne wskazowki, co Pan przez to rozumie.

Za każdym razem, kiedy pojawia mi się myśl, że może jednak porzucenie katolicyzmu było zbyt radykalne, przecież w nim można się rozwijać pomimo przeszkód dobrze mieć w życiu jakąś jasną perspektywę itp., wchodzę sobie na Twittera i czytam wpisy księży katolickich. To jest transmisja 1:1 z ich świadomości i sposobu patrzenia na rzeczywistość. Nie mógłbym mieć z nimi wspólnoty. Więc w pewnym sensie jest to ewangelizacja, ewangelizacja do trzymania się z dala. Jeśli chcielibyście po tym świadectwie pomodlić się za mnie, to pomódlcie się, żebym nie uległ pokusie i nie wchodził nigdy z nimi w dyskusje.

“Kapłan, który na FB sugerował “przywracanie dzieciom ustawień fabrycznych kablem” ma na koncie wyrok z 2018 r. za… naruszenie nietykalności cielesnej uczniów podstawówki w ramach prowadzenia katechezy. Tak, zgadliście. Został potem przeniesiony do innej parafii.” 😉

Interesujące i inspirujące, ode mnie też wielkie dziękuję, już czytałem Pani tekst, który mnie bardzo poruszył. Jednak jak czytam o cierpieniu i krzyżu aktywnych w mediach społecznościowych to przychodzi mi natychmiast do głowy (głupio o tym pisać) ten wiersz Poeta Andrzeja Bursy. To co mnie razi, jeśli chodzi o niektórych księży w mediach społecznościowych to taka pewność siebie, swoich wyroków i opinii, bez cienia wątpliwości nieustanne ukazywanie winnych i stawianie się poza tym gronem, zarazem mało (moje odczucia, nic obiektywnego) pokory w ocenie sytuacji bieżących i niejednoznacznych. Ale jest to wspaniałe, że tylu duchownych używa media. Pamiętam, jak Rupnik kiedyś mówił, że gdyby wszystko było takie same to by była dopiero monotonia, a dzięki różnorodności istnieje harmonia….

W późnym PRL-u przed projekcją filmu oprócz obowiązkowej Kroniki Filmowej “dorzucano” także, na ogół nudny (były wyjątki) krótki metraż zwany dodatkiem. Ten który wraz z pełną salą widowni oglądałem, przedstawiał prace naszych rybaków dalekomorskich. Jeden z nich skarżył się, że radiostacje którymi dysponują są tak kiepskie, że nie mogą przez nie porozmawiać ze swoimi rodzinami. – Słychać radiostacje angielskie, niemieckie holenderskie, nie mówiąc o radzieckich, które słychać wszędzie. W tym momencie widownia wybucha radosnym śmiechem i głośnymi brawami. Tak sobie myślę, że dziś też słychać wszędzie te “radzieckie” radiostacje, tylko nie słychać radiostacji naszego Kościoła, no chyba, że za taką uznać “katolicki głos w twoim domu”, bez komentarza oczywiście. Nie słychać, bo dla naszego Episkopatu milczenie nie jest już złotem, ale co najmniej platyną, jest błogosławione i święte. Aż dziw, że na wzór Pawłowego Hymnu o Miłości, nie powstał hymn o świętym milczeniu, a może jakiś zdolny biograf podjąłby się napisania dziejów największego patrona Kościoła w Polsce czyli św. o pięknym nazwisku “Święty spokój”. Jedno przy drugim to można by trochę zejść z kosztów . A na poważnie, to podobnie jak Autorka dziękuję Bogu za tych księży “celebrytów” i za Panem Konradem pytam – Gdzie ci ojcowie duchowni i kierownicy duchowi, tytuły wprawdzie piękne, tylko wygląda to trochę jak w tym dowcipie: Staruszka wsiada do tramwaju, rozgląda się za wolnym miejscem i zrezygnowana stwierdza – widzę, że dżentelmenów tu niema, na to jeden “dżentelmen” zabiera glos – Pani dżentelmenów tu jest od cholery, tylko wolnych miejsc nie ma.

Apologetyka. Obrona.
Obrona czy dialog? Ale nie o tym.
Czego obecnie bronimy? Naszej drogi w chrześcijaństwie.
Albo tych dróg. Dlatego też są jest tak rozdrobnione. I spolaryzowane.
Na szczyt Góry już każdy wchodzi po swojemu albo próbuje.
Jak w artykule. Dlaczego?
Zależymy od książek, portali, od profesorów, od katechetów, od rodziców, od skończonych uczelni i wydziałów teologicznych.
Niestety tak. I Kefasa, Apollosa, itp. – to już było – bronimy jak umiemy, tego, czego nas nauczono – zgadzam się.
Nie da się jednak dzisiaj obronić tej drogi, którą poszedł Kościół – jako instytucja. Od wielu setek lat – pozorowane reformy, powierzchowne bez zmiany wyraźnej zarządzającej grupy, że tak ją nazwę.
Traktaty teologiczne i apologetyczne już nie pomogą.
Nie co się na nie i nich (apologetów utytułowanych) oglądać.
Przecież oni służą instytucji. A reszta my zwykli bronimy – bo rozmawiamy naprawdę ze znajomymi, własnym dzieckiem czy oburzonym krewnym – tam musimy się postarać.

Moim zdaniem jak się ogólnie źle idzie to trzeba zawrócić do miejsca gdzie się jeszcze dobrze szło i poszukać innej Drogi.
Zasada chodzących po górach. Podstawowa zasada szukania szlaku.

I znalezione w sieci lekko zmodyfikowane:

Pewien trapista mówił do młodego mnicha: Najpierw mieliśmy i zachowywaliśmy nasze konstytucje (powstałe po francuskiej rewolucji), lecz wy, młodzi zaczęliście mówić, że trzeba wrócić do podstaw proponowanych przez naszego „założyciela” z XVII wieku. Potem mówiliście, że trzeba wrócić, do Bernarda z Jasnej Polany i Ojców cysterskich ze średniowiecza. Teraz mówicie, że należałoby powrócić do Ojców Pustyni, gdyż tam tkwią nasze korzenie. Jeżeli tak dalej pójdzie, zaczniecie mówić, że trzeba powrócić do Ewangelii.
🙂
Czytam Ewangelię i jestem coraz bardziej spokojna. Tam znajduję najmocniejsze podstawy postępowania. W instytucji Kościoła już wcale.

A ja powiem tak: te “celebryckie” homilie, pogadanki i rozważania krótsze i dłuższe mi czasem bardzo pomagają. Są przeróżne i można w nich znaleźć coś dla siebie. A co do “gotujących księży”, widziałam w Internecie jednego, na kanale dedykowanym dzieciom. Ten kanał z kolei bardzo pomaga nam, jako rodzinie w czasie pandemii poradzić sobie z dzieciakami. Uwielbiają “wieczorynki”, ćwiczą do filmików o gimnastyce i tańcu, poruszają później w rozmowie treści, które zasłyszeli w filmikach. Od dawna czekaliśmy na taki katolicki kanał również po polsku, bo dotąd korzystaliśmy tylko z anglojęzycznych. Przepraszam, ale dla mnie krytyka przeprowadzona przez cytowanego w artykule księdza brzmi jak postawa zazdrości. Takie “Ponieważ nie umiem zrobić, żeby mnie znali i lubili, to będę się upierał, że w samym byciu znanym lubianym jest coś złego”.

Trafiła Pani w sedno – jak zwykle zresztą. Albo się boimy; albo nie mamy nic do powiedzenia; albo nam “wisi”. Stawiam najbardziej na to pierwsze. Ja się boje wystawić na strzał w internecie. Parę razy już tego doświadczyłem: mnóstwo hejtu i prawie nikt nie napisał nic w obronie, a wielu parafian zacierało ręce z uciechy. Więc teraz ale się asekurować i mówić tylko w kościele do tych, co przychodzą. Nikt w seminarium nie uczył nas odwagi. Wstecz przeciwnie: konformizmu

Jezus powiedział: “idźcie i głoście ewangelię”. I celebryci to właśnie robią, może raz lepiej, raz gorzej ale robią. A postawa duchownych którzy ich krytykują jest taka: przyjdziecie to będziemy Wam głosić Ewangelię… i to też raz lepiej, raz gorzej.

Tu w komentarzach wie osób wypowiada się o ksiazach działających lub nie działających w mediach na ogół z mniejszymi lub większymi zastrzeżeniami – gdzie są lub ich nie ma. Natomiast w tym kontekście można zapytać tez o role świeckich. Dyżurnym świeckim jest p. Terlikowski, którego Autorka wymieniła w jednym szeregu z księżmi, ale generalnie zwróciłbym uwagę na jednak zbyt mała aktywność osób świeckich. Samo wysłuchanie mszy niedzielnej zazwyczaj to troche mało, a gdzie są te grupy modlitewne, te grupy pomagające najuboższym, gdzie aktywność parafii? Tej aktywnością jest za mało i dla tego może tak wiele osób musi szukać wsparcia na fejsbuku? Takie pytanie.

Ewangelii nie musimy bronić.
Po rozmowie na Więzi – widać , że rozsadzi każdą strukturę.
Jest żywym Słowem.
https://wiez.pl/2020/12/21/sebastian-duda-krolestwo-boze-nie-jest-rzeczywistoscia-polityczna/
Ewangelia działa tam, gdzie po ludzku się tego nie spodziewamy.
Tu jestem jak już pisałam spokojna. O Ewangelię – ona właśnie dalej będzie rozpuszczać skorupę.
I Państwa czwórki rozmowa też o tym mówi.
https://wiez.pl/2021/01/18/mozemy-walczyc-o-wiarygodnosc-ewangelii-nie-kosciola/

Ale instytucji; tej dziwnej machiny KK już nie obronimy i dlatego apologeci dyżurni siedzą cicho.
Bo często w historii bronili struktur a nie Prawdy Ewangelii.
Chyba wreszcie dociera do nich, że coś się skończyło.
Że nie można sobie już powiedzieć – ot tak -i będzie to, co powiedzieli przyjęte bezkrytycznie.
I nie ma co się na nich oglądać. Jak już pisałam.
Róbmy swoje.

W pierwszym odruchu przychodzi pokusa aby przytaknąć autorce. Docenia dobre chęci, zaangażowanie i choć nie pozbawione błędów aktywne działanie. Z drugiej strony krytykuje skrytykowanie takich postaw i wskazuje na wyjątkową opieszałość (żeby nie napisać bezczynność ) KEP w zagospodarowywaniu przestrzeni e-mediów. I z tym się zgadzam. A jednak taka propozycja „rób ta co chceta” – bo w razie czego Bóg uratuje dobro w tych dziełach, w omawianej materii budzi moje wątpliwości. Należy zadać trudne pytanie ile razy KEP musiał zamykać usta „głoszącym bardziej własne poglądy niż Ewangelię czy teologię, ile razy musiał prostować, że dane poglądy są osobistymi głoszącego a nie stanowiskiem Episkopatu i Kościoła. Chociażby ze zwykłej przyzwoitości dostrzegając, że zdarzają się błędy celebrytostwa, należałoby zastanowić się ile szkody i zgorszenia mogą przynieść błędne działania w przestrzeni medialnej i publicznej. Czym innym jest wpadka, teologiczny błąd lub herezja w niewielkiej ( a nawet całkiem sporej) parafii, czym innym w przestrzeni socjalmediów i mediów o ogólnym zasięgu. Żałuję że w prasowych artykułach podobnych temu, biorących w obronę internetowych aktywistów głoszenia i krytykujących ich krytykowanie, zabrakło wskazania na wzorce prawidłowe. Ks. Prof. Mariusz Rosik, św p. Ks. Piotr Pawlukiewicz i wiele innych osób, których działania i głoszenie, styl i forma działalności w e-mediach nie budzą najmniejszych wątpliwości. Słuszną i godną rozważenia zdaje się propozycja jednej z komentujących ( w innym miejscu) osób o ustanowieniu czegoś na wzór „imprimatur” dla materiałów, miejsc a nawet osób aktywnych w Internecie godnych uwagi i polecenia, posiadających aprobatę kościelnych władz. Za aktualne uważam zatem pytanie czy Rada ds. Środków Społecznego Przekazu i Komisja Wychowania Katolickiego KEP w pełni zadowalająco wypełniają swoje obowiązki wobec owieczek Kościoła? Czy tylko gaszą „lokalne ogniska” pożaru ogarniającego już cały las?

Szkoda, że w tekście nie pojawił się wątek Największego Celebryty, już świętego zresztą. Wiecie o kim mówię, prawda? 😉 Dlaczego akceptował te tysiące szkaradnych pomników stawianych ku Jego chwale, czemu tolerował megalomanię ludzi budujących na nim swój wizerunek i pozycję? Czyżby niespełnienie w aktorstwie wpływnęło na taką postawę?

Dziękuję za bardzo dobry i wyważony tekst. Jest to przyczynek do dyskusji postulowanej od lat przez
Ojca Ludwika Wiśniewskiego OP jednego z najzacniejszych duszpasterzy powojennej Polski.
Proponuje sięgnąć do dwóch książek Ojca: Nigdy nie układaj się ze złem i Czarne z białym – zapiski niepokorne – wydanych ostatnio rzez krakowski WAM

Robert Springwald

W odpowiedzi na pytanie Autorki: „Na co my, «internetowi celebryci» mamy się powoływać? Kogo cytować?”…

Może wystarczy powoływać się i cytować siebie nawzajem?… Skoro dobrze i skutecznie robicie to, co robicie, to czego, kogo i po co przy tym chcieć jeszcze więcej!?…

Zdaję sobie sprawę, że ta moja odpowiedź – choć przemyślana – może być uznana za nazbyt prost(ack)ą.

co do Ojcow duchownych …ja bylem na poczatku 80 tych lat w seminarium w Krakowie i mojemu Ojcu duchownemu opowiedzialem w 1984 o ks. Wodniaku, ktory probowal sie wpakowac mi do lozka noca, gdy bylem w odwiedzinach u jego kapelana, mojego kolegi i spalem na plebani /Miedzybrodzie. Wtedy ks. Szkodon tez byl ojcem duchownym … jednym z 2 … a kapelan Dziwisz ich kolega i
swiatlem…jak myslicie ….??? wiedzieli cos o ks. Wodniaku i jego sklonnosciach ….. ??ja wiem, ze tak !!!! Ks. Wodniak byl nastepca Dziwisza u boku Kardynala Krakowskiego, w tym mikroswiecie takie rzeczy sie wie !!!!!dobrze , ze zyje poza Polska i tym tzw. polskim kosciolem …i jeszcze jedno, czemu sprawiedliwy abp Jedraszewski nie podaje na oficjalnej stronie diecezji Krakowskiej, z czyich rak przyjal sakre biskupia …??? skoro napietnuje ideologie smierci…homoseksualizm…to moze abp Paetz nie dal mu tego zywego Ducha podczas konsekracji ?? skoro juz wtedy klerycy wiedzieli, ze Gulbinowicz lubi chlopcow …to rozmodleni Wspolbracia …nie mieli o tym pojecia ?? Kard.Dziwisz ostoja prawdy i poboznosci ….kpiny !!!