Zima 2024, nr 4

Zamów

Wspólnoty polskich lęków 

Przepychanki zwolenników rządów Prawa i Sprawiedliwości z ich przeciwnikami podczas spotkania wicepremier Beaty Szydło w Lublinie 20 września 2018. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

Stosunek Polaków do polityki jest jednoznacznie negatywny. W oczach społeczeństwa politycy obiecują niestworzone rzeczy, by sięgnąć po władzę, ale potem nie realizują obietnic. Poczucie zawodu demokracją pobudza tęsknoty za autorytarnym przywódcą, który nie musiałby się przejmować perspektywą utraty władzy. Dyskutują: Anna Buchner, Katarzyna Fereniec-Błońska, Maria Wierzbicka-Tarkowska i Bartosz Bartosik („Więź”).

Pobierz „Twarze polskiej radykalizacji. Raport z badań – analiza – rekomendacje”

Bartosz Bartosik: „Jest taki dogmat, że jak myślimy inaczej, to musimy się nie lubić” – to wypowiedź uczestniczki badania na temat radykalizacji politycznej przeprowadzonego przez ośrodek „Ciekawość”. Dlaczego akurat te słowa wybrałyście jako motto raportu z tych badań?[1]

Anna Buchner: Z wywiadów badawczych, jakie przeprowadziłyśmy z Polkami i Polakami z klasy średniej, wynika, że – jakkolwiek strasznie by to zabrzmiało – radykalizacja jest prostszym rozwiązaniem niż rozmowa, dialog i szukanie kompromisu. Z tych wypowiedzi wiemy, że otwartość na inne poglądy przy jednoczesnym zachowaniu własnych jest niezwykle obciążająca emocjonalnie. Dodatkowo media podkręcają wrażenie, że cały świat jest podzielony, a polaryzacja i zamykanie się we własnych strefach komfortu są naturalnym stanem rzeczy.

Kiedy stykamy się z kimś, kto z dużą dozą prawdopodobieństwa ma inny światopogląd, powielamy te proste kalki myślowe. Zakładamy na przykład, że osoba wierząca jest zapewne wyborcą Prawa i Sprawiedliwości i ma poglądy konserwatywne. Nawet jeśli wiemy, że ludzkie motywacje, zachowania i przekonania są znacznie bardziej skomplikowane, to nieświadomie sięgamy po schematy myślowe, które utrudniają nam wejście w relacje i współpracę.

Wraz z polaryzacją współwystępuje lęk przed polaryzacją. Z jednej strony radykalizujemy się i mamy coraz bardziej skrajne przekonania, a z drugiej – widzimy problematyczność tego procesu i boimy się go

Maria Wierzbicka-Tarkowska

Udostępnij tekst

Maria Wierzbicka-Tarkowska: Autorka cytowanego zdania uznała ten dogmat za pułapkę, schemat, w który coraz mocniej jesteśmy wtłaczani. Stoi za nim mechanizm, według którego szum informacyjny i nadmierna złożoność świata wzbudzają w nas zmęczenie i przekonanie, że trudno dojść do prawdy. W takiej sytuacji poglądy drugiej osoby stają się łatwym wyznacznikiem tego, czy warto się z nią identyfikować, a inną potępiać, zanim jeszcze poznamy sedno sprawy. Poczucie, że otaczają nas ludzie myślący podobnie, przynosi ulgę wobec złożoności świata.

Co ciekawe, z polaryzacją współwystępuje lęk przed polaryzacją. Z jednej strony radykalizujemy się i mamy coraz bardziej skrajne przekonania, a z drugiej dostrzegamy ten proces, widzimy jego problematyczność i boimy się go.

A jak rozumiecie radykalizację i jej związek z polaryzacją?

Wierzbicka-Tarkowska: Używamy definicji Alexa Schmida, który opisuje radykalizację jako proces zachodzący po obu stronach konfliktu. W tym procesie normalne praktyki dialogu i kompromisu między aktorami politycznymi i różnymi grupami o rozbieżnych interesach są porzucane przez strony konfliktu na rzecz strategii bardziej konfrontacyjnych, a często otwarcie przemocowych. W tym ujęciu do radykalizacji dochodzi zazwyczaj w warunkach polaryzacji.

Czyli polaryzacja i radykalizacja współwystępują ze sobą?

Katarzyna Fereniec-Błońska: Według Schmida zazwyczaj tak. Dodałabym jeszcze, że poza schematami poznawczymi za radykalizacją kryje się też mechanizm obronny. Badałyśmy Polki i Polaków z co najmniej średnim wykształceniem. Opowiadali nam oni o dziesiątkach okropnych sporów i kłótni na tematy polityczne, w jakich brali udział w ostatnich latach. Wiele osób deklarowało, że przyjmuje dogmat o nielubieniu myślących inaczej, bo pozwala im uchronić się przed usłyszeniem czegoś bardzo bolesnego.

Nasi badani mówili o strategiach szybkiego rozpoznawania poglądów innych. Wspominali o tym, że w przedszkolu czy szkole ostrożnie, ale błyskawicznie próbują zorientować się w poglądach innych rodziców. Już po dziesięciu minutach następuje wstępne rozeznanie, kto za PiS, a kto za PO. Jako społeczeństwo podobnie zachowujemy się na bazarze i w innych miejscach kontaktu społecznego. Staramy się oszacować, jakie tematy bezpiecznie poruszyć, a jakich unikać.

Buchner: Mam do tego świetną ilustrację z przedszkola córki. Każda z tamtejszych nauczycielek ma swojego konika. Jedna teatrzyk, inna angielski, a jeszcze inna aktywność fizyczną. No i ta ostatnia podczas zebrania z rodzicami powiedziała, że będzie z dziećmi dużo ćwiczyć, bo wierzy w to, że ruch jest ważny. Dodała, że ćwiczy jogę i chciałaby z dziećmi praktykować najprostsze figury.

Jedna z matek w reakcji na to wstała i zadeklarowała, że absolutnie nie życzy sobie, by jej dziecko ćwiczyło jogę. W odpowiedzi podniosła się inna matka z prośbą, by ćwiczyć jogę, bo sama to robi codziennie. W tym momencie ja i kilkoro rodziców zaczęliśmy wymieniać spojrzenia w oczekiwaniu na wybuch wielkiego konfliktu. Czuliśmy, że zaraz każdy będzie musiał zająć miejsce w sporze i skończy się to wzajemnym obrażaniem. Dyskretnie liczyliśmy szable.

Sytuację uratowała przytomna pani dyrektor, mówiąc, że wszystkim chodzi przecież o dobro dzieci. Zapytała więc, czy ktoś ma coś przeciwko najprostszym ćwiczeniom gimnastycznym. Gimnastyka, która nie będzie nazywana jogą, nie wzbudziła kontrowersji, dzięki czemu udało się wybrnąć z sytuacji.

To fantastyczny przykład tego, jaką rolę w budowaniu porozumienia między ludźmi może odgrywać autorytet instytucjonalny. Społeczny dogmat nielubienia myślących inaczej jest pośrednim dowodem niewywiązywania się instytucji publicznych z tej roli.

Fereniec-Błońska: Ten zarzut dotyczy wielu podmiotów publicznych. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przekonań w polskiej klasie średniej jest opinia, że media w Polsce są nieobiektywne i podporządkowane celom politycznym – uważa tak 79% badanych. A 58% twierdzi, że media w Polsce kłamią.

Wierzbicka-Tarkowska: Zawód instytucjami i mediami jest powiązany z kryzysem autorytetów. Wśród dobrze wykształconych Polek i Polaków ten wątek często wraca. Jeden z badanych mówił tak: „moje autorytety niestety umarły, takie osoby z przenikliwym spojrzeniem, giganci odeszli: Geremek, Bartoszewski, Kuroń”. Ludzie wymieniali różne nazwiska, także Jana Pawła II, choć w wywiadach pojawiła się również wątpliwość, czy dziś wypada jeszcze uważać papieża za ważny punkt odniesienia.

W każdym razie w przestrzeń po autorytetach próbują wejść różni influencerzy czy celebryci. Jednak najczęściej słyszałyśmy, że pustkę tę wypełniają dziś osoby ze sfery prywatnej: rodzina i bliscy.

Zaskoczyło nas też, że stosunkowo duża część wykształconych Polaków tęskni za jakąś formą autorytarnych rządów silnego lidera czy przywódcy, który zaprowadziłby w kraju porządek i połączył skłócone strony. Myślę, że to także jest wyraz tęsknoty za autorytetami w sferze publicznej.

Co osoby przez Was badane sądzą o polityce i politykach?

Fereniec-Błońska: Na sposób myślenia o politykach silnie wpływa postrzeganie rządów PiS. I rzutuje to na zaufanie do całej klasy politycznej, a nie tylko rządzących. Od polityków nie oczekuje się dziś w zasadzie niczego dobrego. I każda kolejna wiadomość o aferach, którymi jesteśmy zresztą jako społeczeństwo bardzo zmęczeni, tylko to założenie potwierdza.

Buchner: Stosunek do polityki wśród naszych badanych był jednoznacznie negatywny. Politycy w oczach społeczeństwa obiecują niestworzone rzeczy, by sięgnąć po władzę, a gdy im się to udaje, nie są w stanie przeprowadzić żadnych większych, istotnych reform z obawy przed jej utratą. To wzbudza poczucie zawodu demokracją i tworzy furtkę do fantazjowania o autorytarnym przywódcy, który zapewniłby stałość i nie musiał się przejmować perspektywą utraty władzy.

Jak się ma to negatywne postrzeganie polityki i polityków do naszego życia codziennego?

Buchner: Mam wrażenie, że ludzie są przytłoczeni codziennością. Są przemęczeni pracą, problemami materialnymi w związku ze spadkiem realnych dochodów, wysokimi ratami kredytu lub cenami najmu. Trudności materialne i brak czasu przyczyniają się do kłopotów psychicznych u nich samych, ich dzieci bądź kogoś z bliskich. Z tego powodu nie zostaje im czasu na życie obywatelskie.

Wizja tego, że w tym natłoku mieliby jeszcze poświęcać energię na wgryzanie się w konflikt polityczny, rozeznawanie, kto mówi prawdę, a kto kłamie; kto żeruje na ich emocjach, a kto stara się odpowiedzieć na potrzeby; jest przygniatająca. W tej sytuacji łatwiej tęsknić do jednego zdecydowanego przywódcy.

Wierzbicka-Tarkowska: Polityka i życie jawią się jako dwie oddzielne sfery. Na politykę patrzymy jak na stand up czy kabaretowy roast, w którym ciągle ktoś kogoś atakuje, przekrzykuje i próbuje poniżyć. Jest w tym coś, co nas podnieca, jak w Kuchennych rewolucjach Magdy Gessler, która przychodzi, by poprawić jakość restauracji, ale na początku wywraca w niej wszystko do góry nogami.

Do tego dochodzi jeszcze niezrozumienie zasad demokracji – a mówimy przecież o osobach wykształconych. Nie rozumiemy ordynacji wyborczej, a niektórzy badani nie wiedzieli, co ile lat odbywają się wybory.

Polaryzacja jest protezą uczestnictwa w polityce? Skoro tej ostatniej nie rozumiemy i uważamy za odległą od codziennego życia, to dzięki polaryzacji możemy przynajmniej zaangażować się emocjonalnie.

Wierzbicka-Tarkowska: Dokładnie tak. Polityka jest o tyle istotna, o ile podkręca emocje. Program 500+ angażuje nas emocjonalne, bo pozwala nam się posprzeczać, czy to rozdawnictwo, czy nie.

Fereniec-Błońska: Polityka staje się też ważna, gdy dotyczy naszych prywatnych interesów. Jako autorki badania byłyśmy tym mocno poruszone. W zasadzie nie myśli się o polityce w kontekście dobra wspólnego czy narodowego, tylko w kluczu bardzo partykularnych korzyści. Jeśli mamy dzieci, to dobre jest 500+. Jeśli wybieramy się na emeryturę, to zagłosujemy na tego, kto nam obieca większe świadczenie. Jednocześnie chcemy płacić mniejsze podatki i mieć lepsze drogi. Rzadko ktoś miał głębszą refleksję na temat tego, czego potrzebujemy jako wspólnota.

Również tym kanałem wkrada się myślenie autorytarne. Niektórzy mówili wprost, że uważają Polaków za zbyt głupich na demokrację. Przykładów negatywnego myślenia o własnej wspólnocie było mnóstwo. Raport z badań Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury nosi tytuł Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom, a nasz mógłby spokojnie nazywać się Polacy przeciw Polakom.

Dopiero gdy pytaliśmy o osoby najmniej uprzywilejowane w społeczeństwie, to badani mówili o innych z większą troską. Wymieniali samotne matki i osoby z niepełnosprawnością jako najgorzej sytuowane grupy.

Wojujący autokraci i wojujący demokraci odmiennie patrzą na świat, ale na poziomie emocjonalnym są do siebie podobni. Jedni drugim potrafią życzyć śmierci. Dehumanizują osoby myślące inaczej

Anna Buchner

Udostępnij tekst

Buchner: Bardzo silna jest w Polakach orientacja na życie rodzinne. Badani przekonywali, że z rodziną warto jest dobrze żyć. Na tej arenie wyciszamy spory o politykę i poglądy, zdajemy sobie sprawę, że rodzina może pomóc w trudnościach. Jeden z naszych młodszych badanych mówił, że w czasie pandemii nie nosił maseczki pomimo nakazu, ale nie chciał sprawiać dziadkowi przykrości, więc kłamał, że ją zakładał. Wyrażenie swoich poglądów nie było tak ważne jak dobra atmosfera w rodzinie.

Wierzbicka-Tarkowska: To postawy spójne z wynikami innych badań, na przykład CBOS, w których Polacy deklarują, że rodzina jest dla nich jedną z najważniejszych wartości. Rodzina jest dla nas siłą.

A czy istnieje jakiś pomost między życiem rodzinnym a wspólnotowym?

Wierzbicka-Tarkowska: Skupienie się na mikrowspólnotach i alienacja od innych ludzi jest wyrazem kryzysu podejścia wspólnotowego. Przeżywamy liczne indywidualne kryzysy, które dotyczą znacznej części społeczeństwa niezależnie od poglądów – zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie i inflacji – ale trudno nam te doświadczenia uwspólnotowić. Mamy wspólne lęki, ale to jeszcze nie tworzy wspólnoty.

Fereniec-Błońska: Dlatego też szalenie ważny był w wymiarze wspólnotowym ruch pomocy Ukraińcom. Dla większości osób, z którymi rozmawiałyśmy, było to bardzo ważne doświadczenie. Udowodniliśmy sobie, że jesteśmy w stanie zjednoczyć się ponad podziałami. Dodatkowo nasza ofiarna pomoc uchodźcom, której świadkiem był cały świat, pozwoliła nam pomyśleć dobrze o sobie jako społeczeństwie.

W Waszym badaniu większość osób wyraziła wiarę, że pomimo alienacji i polaryzacji, o której opowiadałyście, Polacy potrafią się zjednoczyć w trudnych momentach.

Buchner: Według mnie pamiętamy o pomocy Ukraińcom jako o pięknym, choć trudnym doświadczeniu. Nosimy w sobie głęboką potrzebę obcowania z dobrem w każdym człowieku i to wspaniałe, że mogliśmy zaznać jej spełnienia. W mniejszych i większych miejscowościach ludzie bezinteresownie proponowali swoją pomoc, zapraszali przybyszów do własnych domów, ofiarowali jedzenie i potrzebne produkty.

Fereniec-Błońska: Wielka szkoda, że w tym wszystkim – przynajmniej początkowo – nie było jednak instytucji państwowych.

A dlaczego zdecydowałyście się zbadać postawy radykalne właśnie wśród osób z wykształceniem ponadpodstawowym?

Wierzbicka-Tarkowska: Razem z zespołem Komitetu Dialogu Społecznego, który był pomysłodawcą tego badania, uznaliśmy, że wybierając osoby lepiej wykształcone jako grupę docelową, mamy większą szansę uniknąć pułapki łatwego szufladkowania. Winą za polaryzację i radykalizację często obarcza się osoby o niższym kapitale społecznym i słabszym wykształceniu, bo rzekomo są bardziej podatne na dezinformację.

Ale nasz wybór wiąże się też z definicją radykalizacji, którą przyjęliśmy w badaniu. Większość istniejących raportów o radykalizacji skupia się na najwyższym wymiarze radykalizacji przemocowej, która dotyczy bardzo wąskiej grupy osób. W tym kontekście pisze się o kibicach, bardzo młodych ludziach z klasy uboższej, o islamistach i tak dalej. Łatwo te grupy stygmatyzować. Nam zależało jednak, by pokazać, że radykalizacja zaczyna się dużo wcześniej, zanim sięgniemy po przemoc. I dotyczy ona także klasy średniej.

A jakie są twarze radykalizacji klasy średniej?

Buchner: Wyróżniłyśmy pięć typów radykalizacji, które rozpięte są na dwóch osiach. Pierwsza oś dotyczy stosunku emocjonalnego do wyrażanych przez siebie i innych poglądów: jeden jej koniec oznacza „dyplomatów”, a drugi „wojujących”. Pierwsi to ludzie, którzy uznają, że tematy polityczne nie są najważniejsze, lub nie są bardzo emocjonalnie nastawieni do polityki i wyrażania swoich poglądów. Bywa, że kiedyś próbowali mocniej zaangażować się politycznie, ale sparzyli się tym doświadczeniem i są teraz bardziej wycofani. „Wojujący” mają z kolei bardzo silną potrzebę wyrażenia swojego zdania, która często łączy się z poczuciem zagrożenia lub pragnieniem zmiany zastanego porządku rzeczy. Czasem to także ci, którzy walczą, by nie stracić pozycji, jaką sobie zapewnili.

Fereniec-Błońska: Druga oś dotyczy podejścia do demokracji. Jedną rzeczą jest ostrość poglądów i sposobu ich wyrażania, a drugą stosunek do systemu politycznego, o czym już trochę opowiedziałyśmy. Mamy więc oś, która rozpina się między „autokratami” a „demokratami”.

Wierzbicka-Tarkowska: Na tej podstawie wyróżniłyśmy pięć typów lub, jak to nazywamy, twarzy postaw politycznych. Dyplomatyczni demokraci stanowią 33% badanych, 17% to dyplomatyczni autokraci, 10% – wojujący demokraci, 13% – wojujący autokraci, a niezdecydowani stanowią 27%.

Buchner: Używamy określeń „typy” i „twarze”, bo dzięki świetnym analizom ilościowym, przeprowadzonym przez Katarzynę Bator i Martę Filipek na grupie 1001 osób, mogłyśmy stworzyć typologię postaw. Podczas pogłębionych wywiadów poznałyśmy treść, jaka kryje się za tymi postawami. Dlatego „typy” stały się „twarzami”, żywymi ludźmi, którzy jakościowo zwiększyli naszą wiedzę.

I gdzie w tym wszystkim znajdują się zradykalizowani?

Buchner: Wśród wojujących autokratów i wojujących demokratów. Przedstawiciele obu grup różnie patrzą na świat, ale na poziomie emocjonalnym, a nierzadko też poznawczym bywają absolutnie siebie warci.

Jedni drugim potrafią życzyć śmierci, zmienia się tylko zestaw nazwisk, które wywołują najbardziej skrajne emocje. Wojujący autokraci i demokraci dehumanizują osoby myślące inaczej, przypisują im wszelkie najgorsze cechy. W tym sensie to grupy, które są dla siebie nawzajem lustrzanym odbiciem.

Naprawdę jedni drugim życzą śmierci?

Wierzbicka-Tarkowska: Zastanawiając się nad kwestionariuszem do badania ilościowego, wpadłyśmy na pomysł, żeby sprawdzić, ile osób zgadza się ze zdaniem, że zdarza im się życzyć śmierci osobom o odmiennym światopoglądzie w kluczowych dla nich kwestiach. Ku naszemu zaskoczeniu aż 19% badanych udzieliło odpowiedzi twierdzącej. Aż 8% przyznało się do życzenia śmierci komuś, kogo znają!

Buchner: Niezwykle radykalizującą przestrzenią był dla naszych badanych internet. O ile z bliskimi uważamy na to, co mówimy, bo chcemy dobrze z nimi żyć, o tyle w internecie te hamulce puszczają. Sąsiadowi, który wywiesza na balkonie inną flagę niż my, raczej nie wygarniamy, co o nim sądzimy, ale w komentarzach w mediach społecznościowych pozwalamy sobie na więcej.

No dobrze, to może opowiedzcie dokładniej o poszczególnych twarzach. Kim są dyplomatyczni demokraci?

Wierzbicka-Tarkowska: To niezradykalizowane osoby, które bardzo mocno deklarują otwartość na dialog i świadomość różnic poglądów. Choć same często są wstrzemięźliwe w wyrażaniu sądów, to podkreślają wolność wypowiadania opinii o rzeczywistości społeczno-politycznej.

Nie oznacza to koniecznie, że są otwarte na konsensus. W ogóle niewiele słyszałyśmy podczas wywiadów o potrzebie konstruktywnego dialogu i budowania konsensusu. Być może to efekt braku dobrych przykładów współpracy na rzecz istotnych celów ponad podziałami w życiu publicznym. W każdym razie dla dyplomatycznych demokratów kompromis czy konsensus nie są istotnymi wartościami. Oni uznają, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, mogą więc istnieć sprzeczne narracje o rzeczywistości, których nie da się pogodzić.

Buchner: Kompromis jest postrzegany jako słabość wśród wszystkich badanych grup.

Fereniec-Błońska: Ja z kolei rozmawiałam z dyplomatycznymi autokratami. To często mieszkańcy mniejszych miast i wsi, gdzie nierzadko brakuje przestrzeni na wypowiadanie własnego zdania. Dla nich mówienie o sprawach światopoglądowych jest jak puszczenie bąka w towarzystwie. Pewnych spraw po prostu się nie porusza. Ważniejsze od tego, jakie człowiek ma poglądy, są jego postawy i zachowania: czy jest dobry, pomocny, etyczny. To dokładne przeciwieństwo radykałów, dla których poglądy wyznaczają, jakim ktoś jest człowiekiem.

Co ciekawe, dyplomatyczni autokraci uważają się za tolerancyjnych wobec osób LGBT+. Uznają, że osoby nieheteronormatywne mają prawo do spokojnego, dobrego życia, byleby robiły to dyskretnie. Nie powinny się obnosić ze swoją orientacją, bo to byłoby w złym guście.

Co możecie powiedzieć o niezdecydowanych? To druga największa grupa w Waszym badaniu.

Buchner: W badaniach ilościowych najczęściej wybierali bezpieczny środek, czyli odpowiedzi: „trudno powiedzieć” i „nie mam zdania”. I to już jest znamienne, bo mówi o wewnętrznym stosunku członków tej grupy do życia publicznego. Najczęściej ze wszystkich nie brali oni udziału w wyborach. To również osoby głęboko rozczarowane życiem politycznym lub nastawione do niego cynicznie. Uważają, że ich pojedynczy głos nie ma wpływu na nic, a zainteresowanie polityką to strata czasu.

Niezdecydowani sądzą, że demonstrowanie własnych poglądów może być niebezpieczne, więc lepiej na wszelki wypadek nie brać udziału w manifestacjach publicznych. Poza tym postrzegają politykę jako teatr, który dzieje się gdzieś obok życia. Tak jak większość osób do polityki pociągają partykularne interesy, tak wśród niezdecydowanych sporo ludzi ma poczucie, że nikt nie mówi ich głosem.

Bardzo poruszyła mnie też historia jednej kobiety, która zupełnie odsunęła się od polityki ze względu na wspomnienie byłego męża, który kazał jej głosować zgodnie z jego poglądami. Dla niej rozwód nie był okazją do emancypacji poglądów, ale impulsem do całkowitego odrzucenia polityki.

Wierzbicka-Tarkowska: Teraz sobie myślę, że niezdecydowani równie dobrze mogliby się nazywać „zrezygnowani”.

„Rozczarowani”?

Wierzbicka-Tarkowska: Tak.

Fereniec-Błońska: Mnie martwi, że w tej grupie jest dużo młodych. Oni nie powinni jeszcze być rozczarowani. A tymczasem rzadziej od innych mówili, że demokracja jest najlepszym systemem. Częściej deklarowali też, że media kłamią i nie można się z nich niczego dowiedzieć.

Wierzbicka-Tarkowska: Jestem przekonana, że te postawy młodych są wyrazem ich bezradności wobec kształtu polskiej sceny politycznej. Dziś jest ona zdominowana przez pokolenie dziadków, a mianem młodego w polityce określa się trzydziestoczteroletniego Franka Starczewskiego – z którego wieku szydzono czasem w mediach – czy ponad pięćdziesięcioletniego Rafała Trzaskowskiego. Młodym trudno przebić się do debaty publicznej ze swoimi postulatami. A dodatkowo dwoma największymi partiami rządzą ci sami ludzie od niemal ćwierćwiecza.

W jaki sposób Polki i Polacy się radykalizują?

Buchner: Fundamentalną rolę odgrywają media społecznościowe i nieufność wobec mediów tradycyjnych. Zamiast jednego czy kilku konkurencyjnych obrazów świata mamy dziś tak naprawdę tyle konkurencyjnych obiegów informacyjnych, ile kont w mediach społecznościowych, których algorytmy selekcjonują dla nas treści.

Oprócz tego istotne jest przełamanie przekonania o nieustannym wzroście gospodarczym i zwiększaniu dobrobytu. Przez ostatnie dekady mogliśmy żyć w przeświadczeniu, że jakość życia rośnie, zarobki także, sprawy idą do przodu, a kredyty są tanie. Tymczasem pandemia koronawirusa uświadomiła nam, że epidemia hiszpanki, o której uczyliśmy się na historii w szkole, może się powtórzyć w naszej epoce. Boleśnie doświadczyliśmy także pełnoskalowej wojny w sercu Europy.

Tęsknimy do czasów wzrostu. Nawet jeżeli nie dotyczył on w równym stopniu każdego, to był gdzieś na horyzoncie i organizował nasze ambicje. Jeśli kiedyś byliśmy na wakacjach na Bali, to dziś wątpimy, czy kiedykolwiek będzie nas stać na podobną podróż.

Czyli po dekadach wdrapywania się w górę piramidy potrzeb Maslowa jej podstawa zatrzęsła się, spadliśmy na sam jej dół i wróciliśmy do potrzeb podstawowych?

Wierzbicka-Tarkowska: Tak, nasze potrzeby społeczne ponownie dotyczą coraz bardziej fundamentalnych kwestii bytowych i ekonomicznych. Z czego opłacimy najem mieszkania, jeśli ceny wzrosły o kilkadziesiąt procent? Albo z czego opłacimy ratę kredytu, jeśli wzrosła o sto procent? Pobyt ukraińskich uchodźców w Polsce dodatkowo przypomina nam o kruchości naszego dobrobytu.

Fereniec-Błońska: I to tworzy pole do myślenia autorytarnego. Ludzie wyglądają silnego lidera, który nawet za cenę ograniczeń pewnych wolności ustabilizuje sytuację i ukoi ich lęki.

Wspominany przez Was raport Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury zawiera właśnie taki wniosek, że Polacy w okresie przedwyborczym wyglądają dziś polityka terapeuty, który ukoi ich lęki. Również oczekiwałybyście tego od polityków?

Buchner: Myślę, że nikt dziś nie będzie szukał terapeuty w polityce, to byłyby zbyt wysokie oczekiwania wobec rządzących. Ale politycy mogliby zacząć kampanię wyborczą od słuchania ludzi. W tej chwili są zbyt oderwani od rzeczywistości. Objazdy po Polsce, po wsiach i małych miastach, powinny być okazją do otwartości i wysłuchania tego, czym naprawdę żyją obywatele, a nie tylko do robienia sobie ładnych zdjęć do kampanijnych spotów.

Ponadto myślę, że w polityce brakuje świeżej krwi i kandydatów, którzy rzeczywiście znają swój region i jego mieszkańców.

Fereniec-Błońska: Oprócz potrzeby bycia wysłuchanym dostrzegamy też w polskim społeczeństwie zmęczenie polaryzacją i ciągłym angażowaniem emocji w życie polityczne. To działa jak narkotyk. Bardzo uzależnia i niszczy. Dziś wyborcy chcieliby usłyszeć pozytywny program i pomysły na poprawę jakości życia, a nie tylko partyjne przepychanki.

Stworzenie takiego programu wymaga nie tylko rozmowy z obywatelami, ale też sięgnięcia po wiedzę ekspercką.

Wierzbicka-Tarkowska: Dodałabym do tego konieczność wzmocnienia pozytywnej opowieści o nas samych. Nasze społeczeństwo potrzebuje dziś usłyszeć, że jest dzielne, daje sobie radę w trudnych warunkach geopolitycznych i gospodarczych, a współpraca na różnych poziomach życia społecznego i politycznego przyniesie nam w przyszłości wymierne korzyści.

Przyznam jednocześnie, że trudno nam dać jednoznaczną odpowiedź na Twoje pytanie o oczekiwania względem polityków w roku wyborczym. Postawiłyśmy w swoim badaniu diagnozę, a dopiero od diagnozy może rozpocząć się proces leczenia. Radykalizacja, polaryzacja i myślenie autorytarne są dziś problemem w polskim życiu wspólnotowym i myślę, że publikacja raportu z naszych badań to dobry punkt wyjścia do rozmowy o wnioskach, jakie z tej diagnozy płyną.

Wasze odpowiedzi sprowadzają się jednak do wzmacniania podmiotowości Polek i Polaków.

Buchner: Życzyłabym nam też wzmocnienia herosek i herosów, na barkach których jesteśmy noszeni i dzięki którym trzymamy wciąż pion. Mam na myśli pielęgniarki i salowe w systemie ochrony zdrowia, a także pracowników i pracownice systemu edukacji, którzy najpierw zorganizowali naukę zdalną w pandemii, a potem przygotowali szkoły na przyjazd dzieci uchodźczych. Często pracują poniżej godnej pensji, ale dają radę dzięki silnemu etosowi i poczuciu misji publicznej. To ostatni dzwonek, by ich docenić. Inaczej przewrócą się, a my – jako państwo i społeczeństwo – wraz z nimi. •

Dyskusję prowadził i opracował Bartosz Bartosik.

Anna Buchner – współzałożycielka pracowni badawczej „Ciekawość”, szefowa działu badań. Badaczka społeczna, socjolożka i antropolożka z ponad 15-letnim doświadczeniem. W ostatnich latach realizowała międzynarodowe projekty badawcze w Centrum Humanistyki Cyfrowej Instytutu Badań Literackich PAN oraz współpracowała z instytucjami kultury i organizacjami trzeciego sektora. Specjalizuje się w badaniach kultury, nowych mediów, kompetencji cyfrowych i stylów życia. Członkini Komitetu Dialogu Społecznego przy Krajowej Izbie Gospodarczej oraz Rady Programowej Fundacji Orange.

Katarzyna Fereniec-Błońska – starsza menadżerka ds. badawczych w pracowni badawczej „Ciekawość”. Socjolożka, od ponad 10 lat projektuje i realizuje badania społeczne i marketingowe. Doświadczenie zdobywała w Kantarze oraz paryskim Ipsos, gdzie prowadziła globalny projekt łączący badania ilościowe, jakościowe i machine learning. Szczególnie interesuje się zmianami społecznymi i stylami życia.

Maria Wierzbicka-Tarkowska – starsza menadżerka ds. badawczych w pracowni badawczej „Ciekawość”. Od ponad 15 lat zajmuje się badaniami społecznymi i rynkowymi. W tym czasie między innymi koordynowała i realizowała badania w slumsie Mathare w Nairobi w ramach programu MSZ „Polska Pomoc”, współtworzyła raporty syndykatowe IQS Family Power i Świat Kobiet oraz współpracowała badawczo z trzecim sektorem, w tym z Fundacją Centrum Cyfrowe i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę.

[1] Raport z badań wraz z obszernym komentarzem pt. Twarze polskiej radykalizacji. Raport z badań – analiza – rekomendacje opublikuje na początku kwietnia Laboratorium „Więzi” wraz z Komitetem

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2023 jako część bloku społecznego „Życie w czasach niepewności”.
Pozostałe teksty tego bloku:
Marcin Napiórkowski, Oswajanie niepewności
Joanna Erbel, Praktykować zmianę, a nie czekać na katastrofę

Podziel się

1
Wiadomość

Śmierć publiczna jak fizyczna . Skrajna polaryzacja jest oczywiście patologią polityki. Media jednak idą dalej. Służą coraz częściej do uśmiercania nie tylko ludzi ale także ich symboli. Ich siła jest tu coraz brutalniejsza. Korzystają ze słabości władzy rozdrobnionej w stałym tzw. trójpodziale oraz ze zmienności typowej dla polityki.

Piotr Szeliga