Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przez ruchome piaski z Dietrichem Bonhoefferem

Dietrich Bonhoeffer. Fot. AldrianMimi / Wikimedia Commons

Jego ostatnie słowa przed egzekucją brzmiały: „To jest koniec – ale dla mnie początek”. Przegrał. A jednocześnie przecież zwyciężył. Ciągle inspiruje, choć od jego śmierci mija właśnie 79 lat.

Przygotowując się do wystąpienia w panelu podczas szczecińskiego Festiwalu Dietricha Bonhoeffera „Ślady”, wziąłem ponownie do ręki książkę Anny Morawskiej „Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy”, wydaną w Bibliotece „Więzi” w 1970 r. Była to pierwsza polska biografia wybitnego niemieckiego teologa, ewangelickiego pastora, uczestnika antyhitlerowskiego spisku, skazanego na śmierć i zamordowanego na rozkaz führera tuż przed końcem II wojny światowej.

Książka Morawskiej szybko stała się w PRL legendą. Z postacią Bonhoeffera utożsamiali się czytelnicy zarówno wierzący, jak i niewierzący. Tadeusz Mazowiecki napisał o nim wybitny esej „Nauczył się wierzyć wśród tęgich razów”, opublikowany w „Więzi” w 1971 r. Na niemieckiego pastora powoływali się Jacek Kuroń, Adam Michnik i Stanisław Barańczak.

Ale nie z powodu wpływu Bonhoeffera na kształtowanie opozycji demokratycznej w PRL sięgnąłem po jego pisma i publikacje na jego temat. Mam głębokie przekonanie, że jest to myśliciel ważny i inspirujący również współcześnie, w naszej aktualnej polskiej sytuacji.

To zresztą przekonanie międzypokoleniowe. Z esejem Mazowieckiego w pełni się utożsamiam, choć jestem w wieku synów założyciela naszego pisma. Ale utożsamia się z nim także najmłodsze pokolenie „Więzi”. Po opublikowaniu tego eseju online Damian Jankowski – który jest z kolei w wieku moich córek – napisał na FB: „Dietrich Bonhoeffer, jedna z najważniejszych dla mnie postaci w chrześcijaństwie”.

Co takiego jest w życiu i myśli tego „teologa, który nawrócił się na chrześcijanina”, że wciąż intryguje i zmusza do zadawania sobie fundamentalnych pytań o Boga i chrześcijaństwo?

Kościół – ten, ale nie taki

Gdy otworzyłem książkę Anny Morawskiej, mój wzrok padł najpierw na rozdział „Kościelna równia pochyła”, opisujący sytuację Kościoła ewangelickiego w Niemczech za rządów Hitlera: stopniowe uleganie nacjonalistycznemu szowinizmowi i antysemityzmowi. Od razu przypomniał mi się – ze względu na tytułową analogię – mój artykuł „Kościół na równi pochyłej”, opublikowany na tych łamach w październiku 2018 r.

Tamten tekst powstał wkrótce po premierze filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Wtedy – zaledwie sześć lat temu – w wielu kręgach katolickich film ten był uznawany za przykład grubo ciosanej antykościelnej propagandy. Niedawno jednak rozmawiałem z kilkoma głęboko wierzącymi osobami, które dopiero w ostatnich miesiącach obejrzały ten film. I… nie zrobił na nich żadnego wrażenia. Nie dostrzegają tam niczego przerażającego.

Bonhoeffer to dobry patron dla tych, którzy nie mają złudzeń co do możliwości poważnych reform wewnętrznych instytucji kościelnych, ale zarazem utożsamiają się z wiarą, mając doświadczenie obecności Boga w swoim życiu, także w tym Kościele

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Powód jest prosty: eklezjalna rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza niż wymyślił to filmowy scenarzysta. Zwłaszcza po orgii na plebanii w Dąbrowie Górniczej wiele osób mówiło: gdyby Smarzowski umieścił taką scenę w swoim filmie, to wszyscy by powiedzieli, że przesadza. Tymczasem to jednak prawda…

Parę razy wydawało się, że zjeżdżając po równi pochyłej, już sięgamy dna, ale za każdym razem okazywało się, że dno jest jeszcze niżej. Dlatego właśnie Dietrich Bonhoeffer jawi mi się jako znakomita inspiracja do refleksji o przyszłości.

Spotkanie z Bonhoefferem to – mówiąc po Różewiczowsku – „nauka chodzenia” w sytuacji, gdy Kościół, z którym się głęboko utożsamiamy, drastycznie i boleśnie odstaje od tego, czym być powinien. Niemiecki pastor mówi przecież z wewnątrz wiary, z wewnątrz chrześcijaństwa, z wewnątrz Kościoła, ale nie szczędzi swojej wspólnocie surowych ocen.

Bonhoeffer to zatem dobry patron dla tych, którzy rozczarowani są dzisiaj strukturami eklezjalnymi, którzy nie mają złudzeń co do możliwości poważnych reform wewnętrznych instytucji kościelnych, ale zarazem głęboko utożsamiają się z wiarą, mając doświadczenie obecności Boga w swoim życiu, także w tym Kościele. To patron dla tych, którzy Kościół kochają i dlatego właśnie go krytykują – że jest nie taki, jak być powinien.

Ruchome piaski

Tadeusz Mazowiecki przenikliwie nazwał książkę Anny Morawskiej „studium chrześcijaństwa samoobezwładnionego”. Do tego samoobezwładnienia doszło wskutek braku czytelnego świadectwa. Kościół w Niemczech nie był moralną przeciwwagą dla rządów totalitarnych, nie niósł duchowego otrzeźwienia, a w efekcie ostatecznie zamazywał obraz Boga swym współczesnym, zamiast go czytelnie ukazywać. Założyciel „Więzi” przenikliwie zwracał uwagę: „jak dalece Kościół może zostać pokonany moralnie, jeśli uczyni się sam wartością nadrzędną i jeśli nie sprosta wymogom ludzkiej solidarności, oczekiwanej od chrześcijaństwa zawsze przez tych, którzy cierpią i są poniżeni”.

To poczucie automarginalizacji Kościoła jest kolejnym elementem analogii między doświadczeniem Dietricha Bonhoeffera a naszym współczesnym. W przeciągu kilku lat dokonał się w Polsce szybki proces drastycznego spadku społecznego zainteresowania tym, co ma do powiedzenia Kościół instytucjonalny. „Licznie ujawniane przypadki krycia sprawców przez przełożonych potęgują wrażenie, że Kościół relatywizuje zło pedofilii, czyli utracił zmysł orientacji w sprawach moralnych. A po co komu Kościół, który nie umie rozróżnić dobra od zła?” – pisałem w tekście „Jest źle. O kryzysach naszego Kościoła” z 2020 r.

Kolejny motyw analogii z Bonhoefferem to sytuacja kulturowa chrześcijaństwa w zmieniającym się świecie. Młody Dietrich wyrósł w świecie bardzo uporządkowanym, w kulcie porządku i podległości. Tyle że – jak pisała Anna Morawska – „ziemia zaczynała jednak właśnie zmieniać postać, umykać spod nóg jak ruchome piaski”. Obecnie kulturowe „piaski” są jeszcze bardziej ruchome, coraz mniej jest gruntu stałego. Żyjemy w międzyepoce: coś się wyraźnie kończy, a nie wiadomo co się rozpoczyna.

Rodzą się zatem bonhoefferowskie z ducha pytania, jak w tej sytuacji przenieść w przyszłość to, w czym się samemu wyrosło. To, co jeszcze dla mojego pokolenia było oczywiste, dziś już takim być przestało. Zanika kulturowa oczywistość chrześcijaństwa. Jeśli się jest człowiekiem wierzącym, to wraz z Bonhoefferem trzeba sobie zatem zadawać kluczowe pytanie: o Boga i o chrześcijaństwo – jak Boga przeżywać, jak o tym doświadczeniu mówić, jak je przekazywać, jak w życiu ma się wyrażać nasze chrześcijaństwo, jak ma ono być obecne w kulturze i życiu społecznym.

Drogowskazy bonhoefferowskie

W postawie Dietricha Bonhoeffera widzę sporo elementów, które inspirują do poszukiwań także dziś, 79 lat po jego śmierci. Wymienię je tu hasłowo, ze świadomością, że każdy z tych punktów wymagałby oddzielnej obszerniejszej refleksji.

1. Nadzieja. Według Tadeusza Mazowieckiego Bonhoeffer był człowiekiem głęboko zakorzenionej nadziei. Wręcz miał „pewność, że przegrana jest właściwie niemożliwa, jeśli patrzy się na życie pod innym kątem”. Podejmując ryzyko działania w sytuacjach powikłanych, pastor Bonhoeffer żył nadzieją nawet w sytuacji bezradności. To „ta biblijna bezradność odpowiedzi, która jest zawsze zgorszeniem silnych i pewnych siebie, zwłaszcza pewnych siebie chrześcijan” – pisał Mazowiecki. Ale to nie jest nadzieja łatwa czy tania. To nadzieja nawet bez optymizmu. To siła żywotna, nawet „tam, gdzie inni zrezygnowali” – pisał Bonhoeffer. Siła, która „przeciwnikowi nigdy nie oddaje przyszłości, lecz zagarnia ją dla własnych roszczeń”.

2. Wierność. „Obstawanie przy podstawowych wartościach jest tworzeniem nadziei” – napisał twórca „Więzi” w króciutkiej przedmowie do swej książki „Druga twarz Europy”. Mazowiecki pisał te słowa w 1983 r., czyli w czasach polskiej beznadziei, wkrótce po wyjściu z internowania. Nauczył się m.in. od Bonhoeffera, że wierność zasadom moralnym i wybranej drodze życiowej (Turowiczowski „dyszel w głowie”) to sprawa kluczowa. Niemiecki pastor pozostawał wierny zasadom nawet, gdy je łamał. Pod tym względem niezwykle inspirujące są jego refleksje związane z udziałem w spisku mającym doprowadzić do zamachu na Adolfa Hitlera, czyli działania sprzecznego z zasadami chrześcijańskimi.

3. Walka o chrześcijaństwo. Bonhoeffer walczył o honor chrześcijaństwa w swoich czasach. Spierał się z tymi, nawet mu bliskimi, którzy skupiali się na obronie funkcjonowania instytucji kościelnych, uważając, „że najważniejsze jest ocalenie samych warunków głoszenia, bez zbytniego wnikania w to, co zasady kazałyby głosić w danej sytuacji”. Kwestionowanie widzialnej postaci kościelnego chrześcijaństwa, jak napisał Mazowiecki, nie było jednak dla Bonhoeffera „destrukcją, lecz wgłębianiem się w samą istotę chrześcijaństwa”. Skoro zawodzi Kościół instytucjonalny, to trzeba w inny sposób pokazywać, czym jest chrześcijaństwo i jak Bóg jest obecny w ludzkim życiu.

4. Chodzi o życie, nie o system! Pisząc o swym bohaterze, Anna Morawska mocno podkreślała, że sprzeciwia się tworzeniu „bonhoefferyzmu”: „nie o jakiś system tu chodzi, jak tomizm, ani nawet teilhardyzm, tylko o pewne życie: o kierunek pytań i typ doświadczeń”. Szerzej mówiąc, jest to dążenie do przezwyciężenia eklezjocentryzmu w myśleniu o wierze. Kościół przecież ma być narzędziem, a nie celem. „Kościół jest Kościołem tylko wtedy, gdy jest dla innych” – pisał Bonhoeffer. „Kościół, który jest Kościołem sukcesu, długo jeszcze nie będzie Kościołem wiary”. Chodzi tu nie tyle o tworzenie Kościoła, który sprawuje sakramenty, ile Kościoła, który sam jest sakramentem zbawienia. 

5. Bezradność, ale nie bezczynność. Przenikliwie pisał o teologii Bonhoeffera w „Zwiastunie Ewangelickim” Łukasz Barański: „To teologia człowieka bezradnego, ale nie bezczynnego, świadomego swej bezsiły, ale żywiącego nadzieję na Bożą pomoc”. Łatwo o rozczarowanie w sytuacji, gdy podejmowane wysiłki są bezowocne, gdy dążenia reformatorskie napotykają opór instytucji lub zderzają się z czyjąś złą wolą, zwłaszcza przełożonych kościelnych. Bonhoeffer zaleca w takiej sytuacji wierne zaangażowanie, które jednak nie jest pustą walką z wiatrakami. Przy takim podejściu nawet własna bezradność nie może stać się bezczynnością. Ale żeby działać skutecznie, trzeba uznać, że nie wszystko da się zmienić.

6. Czynienie sprawiedliwości. „Chrześcijaństwo nasze będzie teraz polegać na dwu rzeczach tylko: na modlitwie i na czynieniu sprawiedliwości wśród ludzi” – zanotował Dietrich Bonhoeffer w więzieniu. „Z tej modlitwy i z tego czynu dopiero musi narodzić się na nowo całe myślenie, mówienie i organizowanie chrześcijańskie. Nim urośniesz, postać Kościoła będzie bardzo zmieniona” – pisał do swego siostrzeńca na dzień jego chrztu. Jest to zatem myślenie w długiej perspektywie. Z modlitwy i sprawiedliwego czynu wyrośnie kiedyś nowa postać Kościoła – ale z akcentem na „kiedyś”. Nie ma tu złudzeń, że rzeczywistość kościelna zmieni się szybko i radykalnie za pomocą jakiejś czarodziejskiej różdżki.

7. Wiara to więcej niż religijność. „«Akt religijny» jest zawsze czymś fragmentarycznym tylko, «wiara» to coś całościowego, akt życia” – pisał Bonhoeffer, spierając się ze sprowadzaniem wiary do praktyk pobożnych czy zachowań religijnych. W jego ujęciu Bóg obecny jest w życiu, w świecie, w ludziach, a nie w jakiejś wydzielonej dla Niego przestrzeni zwanej religijną. „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” – można powtórzyć za św. Pawłem. Wiara to zatem postawa życiowa, która przerasta kościelność, a wyraża się nie tylko w chodzeniu do kościoła. Podobnie dziś twierdzi ks. Tomáš Halík, mówiąc o wierze jako prazaufaniu oraz rozróżniając katolicyzm (jako system, który upada) i katolickość, czyli otwartość i uniwersalność Kościoła.

8. Uczestniczyć w cierpieniu. Anna Morawska opisuje, jak Bonhoeffer dorastał do odkrycia, że wezwanie do ludzkiej solidarności jest w wymiarze duchowym udziałem w cierpieniu świata, a przez to także uczestniczeniem w bezsilności i cierpieniu Boga. Rzecz jasna, nie jest to żadną miarą wezwanie do bierności. Solidarność to przecież czyn sprawiedliwości, a nie pustosłowie. Poprzez towarzyszenie ludziom poranionym, krzywdzonym, prześladowanym i marginalizowanym można realnie czynić Boga obecnym w ich i swoim życiu.

„Kościół, który jest Kościołem sukcesu, długo jeszcze nie będzie Kościołem wiary” – pisał Bonhoeffer. Chodzi tu nie tyle o tworzenie Kościoła, który sprawuje sakramenty, ile Kościoła, który sam jest sakramentem zbawienia

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

9. Szukanie drogi. Ulubione metafory biblijne Bonhoeffera to exodus i porzucenie przez Abrahama bezpiecznych murów miasta Ur. To wyraz duchowości wyjścia w nieznane, możliwej dzięki zawierzeniu słowom Tego, który wzywa. Inna biblijna postać bliska niemieckiemu pastorowi to Gedeon, który nie był pewien, jak Bóg go prowadzi i spierał się z Nim, ufając raczej własnej sile. Wtedy przydaje się roztropność, umiejętność rozeznawania, mądrość. Bonhoeffer powiada, że „mądrość jest czymś innym niż wiedza, rozum i doświadczenie życiowe. Mądrość jest darem, polegającym na umiejętności rozpoznawania woli Boga w konkretnych zadaniach życia”. Podczas wędrówki w nieznane umiejętność mądrego poszukiwania właściwej drogi jest bezcenna.

10. Nawet gdy się przegrywa, można zwyciężyć. Dietrich Bonhoeffer został zamordowany na dwa tygodnie przed wkroczeniem wojsk amerykańskich do obozu koncentracyjnego we Flossenburgu, gdzie został umieszczony. Jego ostatnie słowa przed egzekucją brzmiały: „To jest koniec – ale dla mnie początek”. Przegrał. A jednocześnie przecież zwyciężył. Wciąż pozostaje jednym z najwybitniejszych chrześcijańskich myślicieli XX wieku. Ciągle inspiruje.

Czy wierzysz Bogu?

Bezreligijne” chrześcijaństwo, które proponował Dietrich Bonhoeffer pod koniec życia, to nie wiara bez Boga. Wręcz przeciwnie: bez Boga – rozumianego po chrześcijańsku: wcielonego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego – niemieckiego teologa nie da się zrozumieć.

Wesprzyj Więź

Nie jest zatem wyrazem jakiejś chwilowej egzaltacji Tadeusza Mazowieckiego fakt, że swój esej o Bonhoefferze zakończył płomiennym apelem: „Czy słyszysz samotny chrześcijaninie, pełen pytań i zwątpienia? Bóg ma jakieś zamysły co do ciebie, właśnie co do ciebie. Bądź gotów i uważaj. Nie zapominaj, nawet gdy twoja słabość niemal cię łamie, że On ma w stosunku do Ciebie plany olbrzymie, niesłychane. Będzie z tobą”.

A sam Bonhoeffer w szczególnie wstrząsającym kazaniu, jakie wygłosił w Berlinie w 1933 r., akurat w przeddzień podpalenia Reichstagu, mówił: „Nie chciej być Kościołem silnym, potężnym, czczonym i honorowanym, lecz pozwól, by Bóg był twoją siłą, twoją chwałą i honorem. Ale może nie wierzysz Bogu?”.

Przeczytaj także: „Nauczył się wierzyć wśród tęgich razów”

Podziel się

17
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.