Nie ma nic wspanialszego od spotkania z Wszechogarniającą Miłością. To doświadczenie bycia absolutnie przyjętym, akceptowanym, chcianym. Może ono dać tę najgłębszą wolność, za którą człowiek tęskni.
Temat działu Wiara w aktualnym, zimowym numerze „Więzi” to „Doświadczyć Boga”. Sięgamy tam do definicji wiary, którą dziś określa się jako osobistą relację. Ale co to znaczy w praktyce?
W uzupełnieniu do refleksji opublikowanych w kwartalniku pragniemy kontynuować ten temat w portalu Więź.pl w formie ankiety. W związku z tym poprosiliśmy kilka osób o przygotowanie krótkiej wypowiedzi wokół następujących zagadnień:
1. Jakie było/jest moje doświadczenie Boga?
2. Na ile opisują to doświadczenie kategorie: spotkania / relacji / bliskości / zaufania / miłości / wierności / inne?
3. Jak i gdzie można doświadczyć Boga w epoce kryzysu instytucji religijnych?
Oto kolejny głos w tej ankiecie. Wszystkie wypowiedzi można znaleźć tutaj.
Ciężko w sposób ogólny opisać coś tak osobistego i jednostkowego jak „moje doświadczenie Boga”. Im bardziej jest ono autentyczne, tym chyba w większym stopniu każdorazowo jest inne, szczególne i zawsze do pewnego stopnia niewyrażalne. Jednak, jak przed Sanhedrynem mówili apostołowie Piotr i Jan: „nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20).
Pomimo kolejnych potwornych rzeczy, których dowiadywałem się o przedstawicielach instytucji kościelnych, wciąż nie słabnie we mnie wiara w to, że Bóg naprawdę jest w TYM Kościele obecny
Aby ułatwić sobie nieco zadanie, zacznę od konkretnego, chyba najsilniejszego mojego doświadczenia Boga, do którego staram się wciąż powracać i które w pewnej mierze kształtuje całą moją z Nim relację.
Wolność nie z tego świata
Choć to doświadczenie samo w sobie nie do końca da się opisać, to gdy zabrałem się za pisanie tego tekstu, po raz kolejny uderzyło mnie, jak dobrze oddają je słowa św. Pawła z Listu do Rzymian oraz inne fragmenty Biblii. Co więcej, myślę, że wizja Pawła, niektóre użyte przez niego obrazy czy konkretne sformułowania kształtowały samo to źródłowe doświadczenie.
Najbardziej wyraźne doświadczenie Boga, jakie w życiu miałem, było doświadczeniem głębokiej wolności – opisywanej przez św. Pawła „wolności dziecka Bożego”, wolności nie z tego świata.
Może wydać się paradoksalne, że w Liście do Rzymian swoją opowieść o miłości, miłosierdziu, usprawiedliwieniu i przebaczeniu Paweł zaczyna od ich przeciwieństwa – od grzechu, na którego tle dopiero daje się doświadczyć ogromu Bożej Miłości. „Bóg bowiem pogrążył wszystkich w nieposłuszeństwie, aby wszystkim okazać miłosierdzie” (Rz 11,32).
Podobnie paradoksalnie moje najgłębsze doświadczenie Boga zaczęło się od spotkania z własnym grzechem. Grzechem w tym najgłębszym znaczeniu – jako pewnej egzystencjalnej kondycji człowieka, jako tego, co nie pozwala mi żyć tak, jak tego bym pragnął, jako jakiemuś niezrozumiałemu nieporządkowi, który we mnie siedzi, jako brakowi nadziei, ciemności, która odbiera mi wolność i radość. „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę. […] Widzę w sobie inne prawo, sprzeciwiające się prawu mojego umysłu i zagarniające mnie w niewolę grzechu, który mieszka we mnie. Nieszczęsny ja człowiek!” (Rz 7,19.23-24).
Dopiero w doświadczeniu mojej słabości, beznadziei, zwątpienia, samooskarżenia mogłem nareszcie szczerze zawołać do Boga za psalmistą: „ratuj moje życie!” (Ps 116,4), czy tak jak niewidomy Bartymeusz: „ulituj się nade mną!” (Mk 10,47).
Może powinienem w tym miejscu zaznaczyć, że (prawdopodobnie tak jak Paweł) moje doświadczenie beznadziei i ciężaru własnej winy związane było ze skrupułami i samooskarżaniem, które brały się z po części niezdrowej religijności. Z drugiej strony nie jestem teraz w stanie tego ocenić, a zresztą skąd by się to nie brało, Bóg uczynił z tego narzędzie do pokazania mi swojej Miłości. I wierzę, że to właśnie w tym poznaje się Jego wszechmoc – że nawet to, co samo w sobie jest złe, potrafi niejako stworzyć na nowo jako coś dobrego. „Mrok jest dla Ciebie jak światło” (Ps 139,12).
Jest Ktoś, kto się zatroszczy
Po opisie nieszczęsnej kondycji człowieka będącego w niewoli w ósmym rozdziale Paweł przechodzi do opisu wyzwolenia: „Oto teraz nie ma wyroku potępiającego dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, gdyż prawo Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolniło cię od grzechu i śmierci” (Rz 8,1-2). Wolność!
Jezus, który z miłości do mnie wziął na siebie całą moją słabość (por. Iz 53,4-5), daje mi siłę, by żyć tak, jak najgłębiej tego pragnę – w pełni wolności i radości (por. J 15,11). Kiedy całym sobą czułem przed Bogiem, że „nie jestem godzien nazywać się Jego synem” (por. Łk 15,21), On wybiegł mi naprzeciw (Łk 15,22) i wyrwał z otchłani nieszczęścia (Ps 86,13). „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,15-16).
Codziennie staram się wyrwać z mojego dnia czas, kiedy pozwalam sobie na milczenie, próbując dać Bogu przestrzeń, którą w subtelny sposób może wypełnić
Nie ma nic wspanialszego od spotkania z tą Wszechogarniającą Miłością, od wpadnięcia w ramiona miłującego Ojca. To doświadczenie bycia absolutnie przyjętym, akceptowanym, chcianym. Wierzę, że dopiero głębokie przeżycie tego faktu może dać tę prawdziwą, najgłębszą wolność, za którą człowiek tęskni.
Dla mnie było to również, a może przede wszystkim, doświadczenie wolności od samego siebie: od swoich skrupułów i lęków, ale także od zachcianek i potrzeb. W tym przeżyciu towarzyszyły mi słowa: „nic nie muszę, naprawdę nic nie muszę”. Nie muszę zabiegać o czyjąkolwiek aprobatę, również moją własną. Nie muszę troszczyć się wciąż o zaspokojenie swoich potrzeb, nawet tych wzniosłych: intelektualnych, „rozwojowych” czy duchowych.
Po tym doświadczeniu wiem, że jest Ktoś, kto o to wszystko się zatroszczy. „I wy zatem nie pytajcie, co będziecie jedli i co będziecie pili, i nie bądźcie o to niespokojni! O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane” (Łk 12,29-31).
Głos subtelnej ciszy
Choć pisałem wyżej o konkretnym, bardzo silnym dla mnie doświadczeniu, to jednak w codzienności szukam Boga przede wszystkim w ciszy, podobnie jak Eliasz, do którego Bóg przybył nie w wichurze czy trzęsieniu ziemi, lecz poprzez „głos subtelnej ciszy” (1 Krl 19,12), jak to tłumaczy Marek Kita w swoim tekście z zimowego numeru kwartalnika „Więź” „Bóg jak powietrze. Paradoks komunikacji z Nieuchwytnym”. Codziennie staram się wyrwać z mojego dnia czas, kiedy pozwalam sobie na milczenie, próbując dać Bogu przestrzeń, którą w subtelny sposób może wypełnić.
Praktycznym sposobem, poprzez który staram się trwać w źródłowym doświadczeniu ojcowskiej miłości, jest modlitwa serca (o której w swojej odpowiedzi ankietowej pisał tu już Cezary Gawryś). W tej wielowiekowej tradycji modlitewnej wciąż odkrywam kolejne aspekty prostego powtarzania „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną”.
Jednym z nich jest ćwiczenie się w postawie dziecka, zmaganie, by trwać w pokorze. Powtarzając wraz z wdechem pierwszą część wezwania, staram się przyjmować Boga, który sam oddaje mi się cały w Chrystusie. Wraz z wydechem natomiast próbuję oddać się Jemu w prostej ufności i wolności – wypuścić powietrze, odpuścić i zdać się na Niego.
Nie mówię, że mi się to udaje. Pewnie 99% tego czasu wypełniają moje myśli i rozproszenia. Są jednak momenty, w których cisza napełnia się łagodnym szmerem, powiewem Ducha (por. J 3,8), który pozwala mi zatopić się w Miłującej Obecności (nawiązując do książki o modlitwie serca „Medytacja. Droga Miłującej Obecności” autorstwa Dariusza Hybla i o. Maksymiliana Nawary OSB). Nie dzieje się to bynajmniej dzięki jakiemuś mojemu specjalnemu wysiłkowi i napinaniu się, lecz właśnie dzięki odpuszczeniu, doświadczeniu wolności – tego, że nic nie muszę. Mogę po prostu być, w obecności „Tego, który jest” (por. Wj 3,14)
Bóg obecny w tym Kościele
Choć doświadczenia, o których pisałem, dotyczą przede wszystkim mojej osobistej modlitwy, to jednak nic z tego nie byłoby możliwe, gdyby nie Kościół. Kościół, który tworzą dla mnie słowa Pisma Świętego (w tym chociażby doświadczenie św. Pawła), świadectwo wiary moich rodziców, liturgia, śpiew, moi wierzący (i poszukujący) przyjaciele, duchowni, których spotkałem itd. – ale przede wszystkim żywy Bóg, który, jak wierzę, wszystko to przenika i poprzez Kościół daje mi Siebie doświadczyć.
Pomimo kolejnych potwornych rzeczy, których w ostatnich latach dowiadywałem się na temat wszelkiego rodzaju nadużyć, których sprawcami byli przedstawiciele instytucji kościelnych, wciąż nie słabnie we mnie wiara w to, że Bóg naprawdę jest w TYM Kościele obecny. Czasem ciężko mi zrozumieć, dlaczego tak właśnie jest, zdarza się, że wyrzucam to Bogu.
Jednocześnie wciąż jestem przekonany, że żyje On w samym sercu Kościoła. Jest obecny po stronie „tych małych”, ubogich, skrzywdzonych – bo sam Jezus był właśnie taki. A krzywdzony był również za sprawą przywódców religijnych, którzy reprezentowali ówczesne zgromadzenie (ówczesną ekklesję).
Nie chodzi mi o to, by kogokolwiek przekonywać, że pomimo kryzysu instytucji Kościoła Bóg nadal w nim trwa. Mam świadomość, że moja wiara w to – jak to wiara – jest czymś bardzo kruchym, niemniej stanowi ona nieusuwalny składnik mojego doświadczenia Boga.
Przeczytaj także: Modlitwa o dojrzałość