rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Historia pretekstowa jednej rodziny chłopskiej

Dęba, ok. 1940. Stanisław Sułek z rodziną. Fot. archiwum autora

Dom, dawniej pełen ludzi, opustoszał. Ta pustka jest nie tylko fizyczna, ale i metafizyczna. Można tam spotkać duchy wszystkich Sułków, znanych, nieznanych i zapomnianych.

W grubych tomach „ludowi” pisarze historyczni opisują dziś dolę całego stanu chłopskiego na przestrzeni dziejów, od feudalizmu do komunizmu, skupiając się na niedoli chłopów i chłopek. Tu pokażę odmiany losu tylko jednej rodziny chłopskiej, najlepiej mi znanej.

Opisanie zmieniającego się kontekstu jej życia sprawia, że dzieje tej rodziny stają się przykładem i pretekstem do pokazania procesów, które dokonywały się w szerszej skali – na wsi, w Polsce, a nawet na świecie.

Przypisani do pańskiej ziemi

Historia każdej rodziny ludzkiej zaczyna się kilka milionów lat temu gdzieś na afrykańskiej sawannie, ale historia znana zaczyna się w czasach, z których pochodzą najstarsze artefakty, dokumenty lub tylko wspomnienia. Historia rodu Sułków, zapisana w aktach podpuławskej parafii Końskowola, sięga „tylko” XVII wieku.

Sułkowie, glaebae ascripti, przypisani do pańskiej ziemi, orali ją we wsiach klucza końskowolskiego „od dziada, pradziada”, zmieniali się tylko ich panowie. Nieprzerwany ciąg zapisanych w księgach Sułków rozpoczyna Kazimierz Sułek ze wsi Opoka (ur. przed 1669 rokiem), który ożenił się na sąsiedniej wsi Chrząchówek z Marianną Popiołek. Ich synem był Krzysztof (*1688), który spłodził Stanisława (*1727), który spłodził Pawła (1768-1820). Ten ożenił się z Franciszką Abramek (1775-1838), także z Chrząchówka.

Życie pary przypadło na burzliwy okres dziejów Polski – rozbiory, wojny napoleońskie i kongresowe Królestwo Polskie. Urodziło się im dziesięcioro dzieci. Przedostatni z potomstwa, Józef (1814-1859) znalazł sobie żonę już poza opłotkami swojej wsi. W 1834 r. ożenił się z Agnieszką Chabros (1819-1864) z sąsiedniej Dęby i przeniósł się na jej wieś, w tych samych dobrach i w tej samej parafii. Po 150 latach pierwszy Sułek z Chrząchówka opuścił swoją wieś, a na Dębie pojawił się ktoś „zza lasu” i stał się praszczurem Sułków dębskich.

Edukacyjnym ambicjom Sułków sprzyjał klimat społeczny Dęby. We wsi sami chłopi zbudowali szkołę, było prężne koło „Wici” z własną biblioteczką, działał teatr ludowy, a nawet „uniwersytet niedzielny”

Antoni Sułek

Udostępnij tekst

Stara wieś Dęba leżała na peryferii dóbr puławskich, ostatnimi jej prywatnymi właścicielami byli Czartoryscy. Księżna Izabela dbała o swoich chłopów bardziej niż inni a mniej oświeceni jaśnie panowie. Troszczyła się także o ich poziom „moralny” i umiejętności gospodarcze, urządzała np. konkursy na najlepszego rolnika.

Gdy w 1835 r. „Pani na Puławach” zmarła, jej skonfiskowane przez władze carskie dobra wydzierżawił Wessel, dziedzic z sąsiedztwa. Życie chłopów gwałtownie się pogorszyło. Wessel traktował ich podle. Przymuszanie do pracy kijami było praktyką powszechną. We wsi Młynki „dworscy” tak zbili nieposłusznego chłopa, że zmarł. „Miękki” opór uciemiężonych włościan wyrażał się w uchylaniu się od pracy i w zbiorowych skargach do władz, nawet do namiestnika Paskiewicza. O tym, że w Galicji chłopi zarzynali panów drewnianymi piłami chłopi na Dęby tylko słyszeli.

Józef i Agnieszka (moi prapradziadowie) byli pierwszym pokoleniem, które urodziło się ludźmi osobiście wolnymi. Ich rodzice urodzili się w poddaństwie i dopiero Napoleon przyniósł im wolność – ale bez własności gruntu. Łan, który uprawiali, nie należał do nich i za „prawo używalności” musieli odrabiać pańszczyznę na folwarkach Wessla, w 1845 r. 104 „dniówki sprzężajne” (z wołem); na porządne obrabianie pola własnego nie stawało już czasu.

Do tego płacili 3,5 rubla czynszu i oddawali dworowi w naturze: 1 korzec owsa, 3 motki przędzy, 3 kapłony, mendel (15) jaj, 2 maty słomiane i pół kopy tyczek do grochu. Płacili też skarbowi i gminie 4 ruble podymnego i innych podatków, a parafii półtora rubla dziesięciny. Praca pod przymusem i składanie panu wyznaczonych i stałych danin w naturze ani nie wymagały ani nie pobudzały myślenia, kalkulacji ekonomicznej i samodzielności. Takich chłopów trudno było nawet nazwać gospodarzami.

Józef i Agnieszka żyli tylko po 45 lat, urodziło im się sześcioro dzieci: troje pierwszych, w tym syn Antoni (1842–1880) osiągnęło wiek dorosły, pozostałe zmarły zaraz po urodzeniu. Średnie trwanie życia ich dzieci wynosiło ledwie 22 lata, a te, które osiągnęły dorosłość, żyły przeciętnie tyle, ile ich rodzice – 44 lata. W ciągu wieku XIX życie w tej rodzinie się nie wydłużyło, ale kolejne dzieci, które doszły do dorosłości, żyły coraz dłużej i Julianna (1850–1918), której dorosłość upłynęła już w epoce popańszczyźnianej, żyła aż 68 lat, w tamtym czasie mieli ją zapewne za bardzo starą. Antoni był męskim jedynakiem i pozostał na gospodarstwie. W 1863 r., już po śmierci ojca, a tuż przed śmiercią matki (1864), ożenił się z Marianną z Chabrosów, też z Dęby.

Na własnym

W 1864 r. car ogłosił uwłaszczenie i zniesienie pańszczyzny. W tabeli nadawczej wsi Dęba wśród nazwisk uwłaszczonych chłopów znajdujemy rzeczonego Antoniego Sułka. Antoni i Marianna otrzymali swoje 21 mórg gruntu i stali się pierwszym pokoleniem, które gospodarzyło na własnym i nie pracowało na pańskim.

Wieś Dęba zaczęła się rozwijać gospodarczo: chłopom żyło się lepiej, urodzone wtedy pokolenie było nawet roślejsze od poprzednich. Zaczęła się też rozwijać społecznie, a czapkujący chłopi nabierali poczucia wartości i pewności siebie. Od schyłku XIX wieku z miasta docierały do nich (tajna) oświata i nowe idee społeczne, pączkowały uczucia narodowe.

Włościanie z Dęby długo byli wdzięczni rosyjskiemu carowi, który im „dał ziemię”. Do czasu jednak… W 1905 r. miejscowi bojowcy PPS napadli na rządową leśniczówkę, zabrali „kazionną” broń, wykłuli oczy carowi „Oswobodzicielowi” na portrecie, a portret powiesili wysoko na sośnie.

W małżeństwie Antoniego i Marianny urodziło się siedmioro dzieci, czworo z nich dożyło wieku dorosłego i założyło swoje rodziny; troje zmarło. W 1880 r. w kwietniu umarł sam Antoni, a we wrześniu w odstępie tygodnia 9-letni Jan i 4-miesięczna Katarzyna, która była pogrobowcem (urodziła się po śmierci ojca). W jednym roku, w jednym domu!

Dzieci Antoniego i Marianny rodziły się już po śmierci swoich dziadków ze strony ojca. To, że dzieci nie znały swoich dziadków, było wtedy rzeczą zwyczajną. Najmłodsze dzieci mogły nie pamiętać nawet swoich rodziców. Miało to swoje skutki społeczne i psychiczne. Nie było dziadków, więc nie miał kto przekazywać pamięci rodzinnej. Na wsi było dużo sierot i półsierot, a zamiast matek miewały one macochy. „Męczcie mnie, męczcie” – mawiały matki do uprzykrzonych dzieci – „będziecie miały macochę!”.

Stanisław, ur. w 1877 r., osierocony przez ojca w wieku trzech lat, pozostał pod opieką matki i pewnie jakichś wujów. Gdy dorósł, ożenił się z Marianną (Borucką); to zwyczajowe imię zastępowało wtedy Marię, imienia matki Boga się nie nadawało. Ich licha, żytnio-kartoflana ziemia dawała, jak cierpko mawiano na Dęby, „ziarno za ziarno, słomę za robotę, a plewy za darmo”.

Oprócz pracy na roli Stanisław stawiał na wsiach stodoły. Zawód cieśli wymagał nie tylko zręcznych rąk, ale i umiejętności wymierzenia elementów budynku tak, by do siebie pasowały, musiał on więc być człowiekiem z głową. Prawdopodobnie to on postawił starodawną chałupę z bali, która go przeżyła i stała na Dęby jeszcze pod koniec lat 50. XX wieku. Wcześnie umiał nie tylko obliczać, ale i pisać, nauczyli go tego tajni oświatowcy z Puław.

Jako pierwszy we wsi postawił na kształcenie dzieci

W małżeństwie ze Stanisławem Marianna urodziła dziesięcioro dzieci. Rodzin, w których przychodziło na świat wiele dzieci, było wtedy na Dębie niemało. Dzieci szybko umierały, więc rodzice prędko starali się je ochrzcić i zaraz po urodzeniu wieźli niemowlę do odległego kościoła. Gdy w zimie odwinęli je tam z pierzyn, zaziębiało się, pokasłało w domu parę dni i wieźli je z powrotem, na cmentarz. „Bóg dał, Bóg wziął”… Na ich miejsce rodziły się następne. Czasem nadawano im imiona zmarłych, tak zdarzyło się u Sułków.

Śmierć, biała pani z kosą, była wówczas częstym gościem na wsiach, nie tylko jako postać w rokrocznych „herodach”. Z dziesięciorga dzieci Stanisława i Marianny odchowało się sześcioro: Wiktoria (*1904), Bolesław (*1911), Józef (*1914), Cecylia (*1916), Jan (*1919) i Genowefa (*1922). Czworo zmarło w niemowlęctwie: Józefa (*1908) i Stefania (*1909), dwoje pozostałych zmarło bezimiennie, więc zapewne przy urodzeniu – umiejętności położnicze „babek” nie zawsze wystarczały.

Matka tych dzieci zmarła w 1931 roku, w wieku 49 lat. Chorowała na suchoty, ale chłopki, które ciężko pracowały i przez cały okres małżeństwa w krótkich odstępach czasu rodziły dzieci, miały małe szanse żyć dłużej; o ich mężach mawiano, że „nie szanują kobiet”.

Nieuchronnym skutkiem nieregulowanej „płodności naturalnej” było karłowacenie gospodarstw, przeludnienie, ukryte bezrobocie i bieda. Wielodzietne rodziny bywają dla rodziców trudne do prowadzenia. Do nakarmienia jest więcej gąb, dyscyplinę utrzymać trudniej, a troskę rodzicielką trzeba dzielić na więcej dzieci.

Sułkowie, a potem sam Stanisław, dali sobie radę, ich dzieci wyszły na ludzi. Byli rodziną o dużym poczuciu wspólnoty i chęci współdziałania, ale równocześnie o dużym stopniu swobody. Ojciec nie był w carskim wojsku, więc nawet gdyby chciał, to by nie umiał dzieci musztrować. Córki były pobożne i chodziły, latem z butami w ręku, do odległego kościoła, ale synowie czytali „Wolnomyśliciela Polskiego”.

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Przyszłości wszystkich dzieci nie można było wiązać z gospodarzeniem na ułamkach ojcowizny, a do Ameryki stąd nie wyjeżdżano. Stanisław Sułek jako pierwszy we wsi postawił na kształcenie dzieci – takie, jakie było wtedy w zasięgu jego możliwości, a wobec tego, że na wsi o pieniądze było trudno, jeździł do Warszawy z żywnością dla stancji, na której mieszkała córka. Każdemu z jego dzieci nauka lub choćby samouctwo coś w życiu dało.

Za życia obojga rodziców wyszła za mąż tylko Wikta. Była ostatnią z rodziny, która zrobiła to na swojej wsi. Konserwujący wieś społecznie wzór zawierania małżeństw „przez płot” powoli zanikał. Poszła za syna bojowca PPS i zesłańca Sybiru. Matka jej męża zmarła wcześniej z trudów życia, więc wydana do męskiego domu Wikta przejmowała na siebie wszystkie obowiązki kobiety związane z małżeństwem, utrzymaniem domu i pracą w gospodarstwie.

Gdy zmarła jej własna matka, Wikta zajęła się również swoim rodzeństwem – także tam nie było żadnej dorosłej kobiety. Gdy zmarł też teść Wikty, a w 1941 r. jej mąż, w wojenny czas została z dwiema córkami – nastoletnią Krysią i ledwie dwuletnią Basią (imiona miały już „nowoczesne”, z „Trylogii”). Teraz trzeba było, dla rodziny i gospodarstwa, szukać męża dla młodziutkiej córki. Dobrane przez rodziny małżeństwo dożyło prawie stu lat!

Bolek skończył jednoroczną Ludową Szkołę Rolniczą w Zwoleniu. Działał w „Wiciach”, a że umiał „gadać”, jeździł w teren jako instruktor zarządu powiatowego, zdarzyło się raz, że gdzieś go aresztowali i przyprowadził go na Dębę policjant. W czasie strajku chłopskiego wraz z kolegami stali z kijami na drodze i zawracali rolników wiozących żywność do miasta.

Józek ukończył siedem klas w gminnym Kurowie. Takie wykształcenie otwierało drogę do gimnazjum, ale tylko tym, których na szkoły w mieście było stać. Tak jak Bolek, ukończył szkołę w Zwoleniu. Z wojska wrócił z szablą, nagrodą za pierwszą lokatę w szkole podoficerskiej łączności; dostał rządową posadę na kolei, ale po miesiącu poszedł na wojnę.

Cela uczyła się w Żeńskiej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego w Krasieninie. Irena Kosmowska, działaczka ludowa i założycielka szkoły, zabierała z niej zdolniejsze uczennice do Warszawy na dalszą naukę. W jej programie społecznym było także zastąpienie na wsi „babek” – fachowymi położnymi. Cela, skierowana do szkoły położnych, już „za Niemca” uzyskała tam dyplom akuszerki.

Zaraz po urodzeniu rodzice wieźli niemowlę do odległego kościoła. Gdy w zimie odwinęli je tam z pierzyn, zaziębiało się, pokasłało w domu parę dni i wieźli je z powrotem, na cmentarz. „Bóg dał, Bóg wziął”… Na ich miejsce rodziły się następne

Antoni Sułek

Udostępnij tekst

Szkołę w Krasieninie ukończyła też najmłodsza Giena. Wróciła z niej z upodobaniem do ogrodnictwa, które się wtedy na wsiach rozwijało, także pod wpływem propagowania zdrowego odżywiania się. Pod koniec lat 1920. miejscowy nauczyciel sprowadził na Dębę pomidory, a niedługo potem Bolek jeździł z nimi na targ.

Janka, który na wsi nie lubił chodzić do szkoły, w wojsku skierowali do podoficerskiej szkoły artylerii ciężkiej. Był silny, ale musiał być też rozgarnięty.

Szkoły były nie tylko miejscem fachowej edukacji – kontakt z nowymi ludźmi i ideami odmieniał uczniów, otwierał ich na świat. Edukacyjnym ambicjom Sułków sprzyjał klimat społeczny Dęby. We wsi sami chłopi zbudowali szkołę, było prężne koło „Wici” z własną biblioteczką, działał teatr ludowy, a nawet „uniwersytet niedzielny”, na który przyjeżdżali z wykładami agronomowie z Instytutu Rolniczego w Puławach i politycy z Warszawy.

Wojna i powojenne wyjazdy

Na wojnie 1939 roku byli Józek i Janek, obaj szczęśliwie wrócili. Dowódca Józka rozdał swoim pobitym „dzieciom” pułkową kasę na kupno na wsiach cywilnych ubrań i kazał wracać do domów (zapaliłem mu za to świeczkę w Katyniu). Janek walczył w obronie twierdzy Modlin. Po kapitulacji uciekł z obozu dla jeńców i wrócił na Dębę. Wstąpił do Batalionów Chłopskich, jeździł do Warszawy po prasę konspiracyjną, jako erkaemista brał udział w akcji na pociąg amunicyjny pod Gołębiem (1943), miał stopień podporucznika.

Wojna nie jest tylko czasem wojowania; w stanie wojny ludzie też pracują, żenią się, rodzą i umierają śmiercią naturalną. W latach wojny troje z młodych Sułków: Bolek, Józek i Cela zawarło związki małżeńskie i urodziły się im pierwsze dzieci. Bolek i Józek ożenili się z oddanymi wiciarkami z okolicy, a Cela wróciła z Warszawy ze Stachem, pochodzącym ze wsi pod Iłżą studentem prawa Wolnej Wszechnicy Polskiej. Ona rozpoczęła praktykę akuszerki, a on służbę zastępcy komendanta milicji konspiracyjnego Stronnictwa Ludowego. Wszystkie trzy pary nie dobrały się, jak to na wsi, pod względem majątkowym, ale ideowym.

Gdy skończyła się wojna, ludzie, którym w ojcowskich chałupach było za ciasno, na ojcowiznach – za wąsko, w rodzinnych wsiach – za duszno, a na terenach Polski Centralnej – zbyt niebezpiecznie, ruszyli „w świat”, zwłaszcza gdy byli młodzi i kipieli powojenną energią.

Już w lutym 1945 r. Janek zgłosił się do wojska. Uznali jego stopień z partyzantki, ale wcielili go do KBW i wysłali w Białostockie do walki z podziemiem, potem służył w Katowicach. W 1953 r. jako niepewny politycznie został zwolniony ze służby. KBW go nie chciało, bo był w BCh, a koledzy z BCh – bo był w KBW. Wojsko dało mu „tłustą” posadę w hucie, a po śmierci pochowało go na cmentarzu garnizonowym. W „Polsce Ludowej” doświadczył awansu społecznego, choć z komplikacjami. Był bezdzietny, pozostał po nim tylko mundur z gwiazdkami.

Wiosną tegoż roku Bolek z żoną Wandą wyjechali na Pomorze, jako polska „czołówka gospodarcza” w powiecie Grudziądz. Objęli duże gospodarstwo poniemieckie w Linowie, a w 1951 r. zorganizowali miejscowych rolników w Spółdzielnię Produkcyjną „Przełom” z Bolkiem jako przewodniczącym. Kołchoz rozwinął się z czasem we wzorowe gospodarstwo rolne. Oboje działali w Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, Wanda była nawet posłanką na Sejm. W 1977 r. prezesowanie spółdzielnią przejął ich syn Leszek, inżynier rolnik, w przyszłości bojownik i poseł „Samoobrony”. Bolkowie zmarli pod koniec wieku, ich córka była działaczką wrocławskiej „Solidarności”, internowaną w Gołdapi.

Wiosną 1945 r. nagle wyjechali z Puław, z małym dzieckiem, także Cela i Stach. Uciekli przed aresztowaniem Stacha – jako ludowiec był „z klucza” wicestarostą, ale niechętnym komunistycznej „władzy ludowej”. Osiedli w Barwicach k. Szczecinka. Cela była tam gminną akuszerką, do 1965 r. jej fachowe ręce pomogły przyjść na świat kilkuset noworodkom, pierwszym Polakom urodzonym w tej okolicy (dawni Pomorzanie, choć Słowianie, nie byli Polakami). Stach był tam urzędnikiem, obserwowało go UB, nawet krótko „siedział”. Rodzinne spłaty z Dęby pomogły im wykształcić dzieci.

Zaraz po wojnie wyjechała „na Zachód” także rodzina Wikty – córki i zięć. Zabrali w drogę skromny dobytek i krowę, a na drogę saganek kaszy, którą na postojach odgrzewali na ognisku. Osiedlili się pod Szczecinkiem. Objęli małe gospodarstwo poniemieckie, a zięć wyuczył się fachu stolarza. Na początku lat 1960. rodzina przeniosła się do dużego miasta, do Bydgoszczy, a po latach wyjechała do Kanady, w kraju swoje kości zostawiła tylko Wikta.

O wyjeździe „na Zachód” myśleli też Józek i jego żona Bola ze spalonych Barłogów, jednak zostali na „tych piachach”. Józek podjął naukę korespondencyjną w gimnazjum, ale nie dał rady łączyć jej z pracą w gospodarstwie. Zapisał się do Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale po jego rozbiciu przez komunistów legitymację i broszurkę „PPR – płatne pachołki rubla” schował na strychu. Po 1956 r. Bola działała energicznie w ZSL i kole gospodyń. Oboje ciężko pracowali – na gospodarstwo, podatki i naukę dzieci, ale znajdowali czas na czytanie; ojciec czytał książki także dzieciom, to ważne we wczesnej edukacji. Pozostawili gospodarstwo synowi, a ten – ich wnukowi, kolejnemu z Sułków dębskich w tej okolicy.

Pustka

Po wojnie pełen ludzi dom na Dęby opustoszał. Ze starym ojcem została tylko Giena, najmłodsza. Świeżo poślubionego męża przywaliło ścinane drzewo w lesie i Giena wyszła za mąż ponownie. Bolek zabrał ojca na Pomorze, zmarł on tam w 1955 r., w wieku 78 lat, przed nim nikt w rodzinie nie żył tak długo. Poruszające „wyprowadzenie” przywiezionej z Pomorza trumny odbyło się ze starej chaty na Dęby. Wtedy pierwszy raz od wojny spotkały się w swoim gnieździe wszystkie jego dzieci. Stanisław spoczął obok Marianny.

Na miejscu rozpadającej się chałupy Giena i Lutek, jej nowy mąż, postawili nową. Mieli sześcioro dzieci, wtedy było to już rzadkością. Pięcioro wyjechało do pracy (wszyscy trzej synowie do kopalni). Z czasem Lutek opuścił rodzinę, a Giena zmarła w 1987 r. Gospodarzyła ich córka z mężem. Gdy przedwcześnie zmarła, szczątkowe gospodarstwo krótko prowadził jej mąż, a po jego śmierci młodszy z ich dwóch synów. Obaj wyjechali z Dęby.

Jedyny materialny ślad po starych Sułkach znaleźć można na zarosłym murawą podwórzu sąsiada – miał wąsko, więc kupił od Sułków część ich szerokiej placówki. Jest to kamień, płaski kamień węgłowy spod stodoły Stanisława i Marianny.

Dęba
Dęba, kamień węgielny spod starej stodoły Sułków, 2021. Fot. Archiwum autora

Dawno temu takie miejsce nazywało się pustką. Ta pustka jest nie tylko fizyczna, jest metafizyczna. Można tam spotkać duchy wszystkich Sułków, znanych, nieznanych i zapomnianych, którzy na Dęby orali, siali, żęli i „zbierali do gumien” – albo i nie.

Historia Sułków z Dęby zakończyła się na Dęby, ale toczy się dalej gdzie indziej. Dzieci Stanisława i Marianny dały początek nowym gałęziom drzewa rodzinnego, z tych konarów wyrosły nowe gałęzie i tak dalej … Kolejne pokolenia Sułków są coraz bardziej zróżnicowane miejscami, krajami, a nawet kontynentami zamieszkania, edukacją, zawodami i zajęciami, sposobami życia, światopoglądami i poglądami na świat. Jak jednak mówi apokryficzna mądrość chińska, nawet najmłodsze gałązki starych drzew piją wodę przez korzenie.

Przyrost podmiotowości

Procesy, które miały miejsce w historii jednej rodziny z Dęby, dokonywały się w szerszej skali i zmiany na Dębie dobrze je ilustrują. Tak jak w tej rodzinie, w Polsce:

1. Wydłużyło się życie ludzkie.

2. Gwałtownie spadła umieralność niemowląt i małych dzieci.

3. Spadła dzietność rodzin, które świadomie regulują swoją liczebność.

4. W wyniku wydłużenia się życia powszechną stała się rodzina kilkupokoleniowa, choć niekoniecznie żyjąca pod jednym dachem.

5. Wzrósł zasięg terytorialny doboru małżonków; ludzie zawierają związki z osobami z coraz dalszych stron, co pobudza zmiany kulturowe i osłabia uprzedzenia grupowe.

6. Historia rodziny Sułków pokazuje, jak ważne znaczenie miała wojna i powojenne zmiany. „Ziemie Odzyskane” stały się celem migracji ekonomicznej, a także miejscem schronienia dla przeciwników nowej władzy. Władza potrzebowała też ludzi do swojego wojska i innych aparatów. Wkrótce rolę magnesów wyciągających ludzi ze wsi przejęła industrializacja i urbanizacja – kopalnie, fabryki i budujące się miasta. 

Wesprzyj Więź

7. Nad tymi wszystkimi zmianami dominuje przyrost podmiotowości: kolejne pokolenia są coraz mniej skrępowane zastanym miejscem w społeczeństwie, a coraz bardziej wolne w swoich życiowych wyborach. Historia chłopów obejmuje nie tylko ich niedolę, ale także emancypację.

Dziękuję o. Mieczysławowi Polakowi z Jasnej Góry za hojne podzielenie się wczesnymi danymi metrykalnymi rodu Sułków.

Przeczytaj także: Opowieść przygodna o figurach przydrożnych

Podziel się

23
17
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.