rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Czesław Niemen: Nie jestem stąd

Czesław Niemen podczas koncertu ku pamięci Ryśka Riedla. 29 lipca 1995 r., Katowice, Spodek. Fot. Rafał Klimkiewicz / Agencja Wyborcza.pl

Niemen to genialny wokalista, wybitny kompozytor, niezły tekściarz – w takiej kolejności. Nie da się jego dorobku łatwo sklasyfikować.

Podobno kiedy w 1958 roku przybył na Pomorze, był zdziwiony ciszą. W jego rodzinnych stronach, w Wasiliszkach Starych koło Nowogródka, wszyscy śpiewali: podczas pasania krów i wieczorem, po pracy; dla rozrywki i w kościele; kiedy zapadał zmierzch i o świtaniu. Sam był muzycznym samoukiem, naturalnym talentem. Do szkoły muzycznej uczęszczał dopiero później, już jako dwudziestolatek, raptem przez niecały rok.

Czesław Wydrzycki, znany później światu jako Czesław Niemen, zjawił się na polskiej scenie niczym grom z jasnego nieba: z niebywałą charyzmą, z nieco egzotyczną prezencją (z początku znał i śpiewał jedynie piosenki rosyjskie oraz latynoamerykańskie). I pełen paradoksów. Ekscentryczny wokalista (przez władze PRL-u nazywany „wyjcem”), barwny ptak, wyróżniający się na tle komunistycznej szarzyzny, symbol wolności. Jednocześnie był to człowiek obdarzony kulturą bycia, unikający imprez, używek oraz skandali, samotnik, domator. No i perfekcjonista, utrapienie realizatorów dźwięku oraz kolegów.

Muzyko moja

To jedna z cech, które wywindowały Niemena na sam szczyt: traktował muzykę naprawdę serio. Podczas gdy inni odsypiali nocne, pokoncertowe życie, on był już gotowy do prób – by następnym razem wypaść jeszcze lepiej. Miał głos jak dzwon, ale ćwiczył go, modyfikował technikę śpiewania.

Było w tym z jednej strony uparte „poszukiwanie piękna”, jak określił kiedyś w wywiadzie swoje powołanie, a z drugiej: świadomość, że muzyka, jeśli tylko człowiek odda się jej całkowicie, przyjmie go w swoje progi, będzie mu wierna „i miłosierna jak nikt”, stanie się czymś znacznie więcej niż profesją. Pomoże mu wyrazić siebie i znieść to, co go otacza.

Ty jedna sprawiasz, że wiem
jak między dobrem i złem
wybierać w życiu drogę mam
na wszystko radę dobrą masz
zaś dzięki tobie mogę trwać

– śpiewał. I chociaż tekst do muzyki jego autorstwa napisał Wojciech Młynarski, te kilka wersów dobrze oddaje podejście Niemena.

Kilka lat później zwracał się zresztą do „serdecznej Muzy” z prośbą, którą sam sformułował: „Czułość roztaczaj nad moim światem, […] graj jak najczulej / jak najserdeczniej / weź mnie ze sobą aż pod obłoki / weź mnie koniecznie”.

Wydaje się, że kierowała nim jakaś gorączką, obsesja wręcz. Nagrania, nawet te najsłynniejsze, ulegały licznym modyfikacjom i przeróbkom. Tak jakby Niemen chciał przeskoczyć rynek, zjechać – niczym w wierszu Staffa – „za jednym klejnotem pustynie”, znaleźć muzycznego świętego Graala, który zapewni mu trwałe miejsce w panteonie największych.

Ironia losu polegała na tym, że muzyk stanął – o czym później śpiewał w jednej z pieśni – „u progu marzeń”. Więcej nawet: przekroczył je, stosunkowo szybko osiągnął cel… i nie mógł zatrzymać go przy sobie na zawsze. Ba, niekoniecznie w pełni zdawał sobie sprawę, że dotyka szczytu – kiedy stworzył najwspanialsze dzieła (na polski rynek), myślami był już przy próbie podboju Zachodu, próbie intrygującej, a nieudanej.

Bo też i Niemen to genialny wokalista, wybitny kompozytor, całkiem niezły tekściarz – w takiej kolejności. W najlepszych latach teksty pisał sporadycznie, częściej komponował do poezji innych. Gdy udawało mu się w dodatku dobrać sobie znakomity zespół, był absolutnym muzycznym hegemonem, czołowym polskim artystą. Natomiast kiedy od połowy lat 80. uwierzył w samowystarczalność, zajął się dosłownie wszystkim i podążał w rejony, które interesowały głównie jego samego, Niemenowy blask zdawał się przygasać…

Niech wspomnienie dalej trwa

Rację miał Franciszek Walicki – przyjaciel i odkrywca jego talentu – gdy przyznawał, że nie było nigdy jednego Czesława Niemena. Nie było jednego muzyka o nazwisku Niemen, wykonawcy, którego dorobek można by harmonijnie opisać i sklasyfikować. W żadnym wypadku! Ten najwcześniejszy – uroczy młodzieniec, śpiewający belcanto bossa novy, którym zachwycała się Marlena Dietrich – różni się od prowokującego frontmana, wściekłego na dziwny świat, rzucającego w jego kierunku bezpardonowe oskarżenia (co ciekawe: wzorem stali się dla polskiego wokalisty bardziej Ray Charles i Otis Redding niż James Brown).

Z kolei jeszcze inny jest Niemen zanurzony w poezji, awangardowy, próbujący połączyć różne estetyki i gatunki. Odmienny okazał się wreszcie starzejący się nestor, zakochany w nowej technologii, hermetyczny, otoczony komputerami zamiast muzykami, próbujący przekazać odbiorcom „ważną” refleksję, ubraną w przekombinowaną formę.

Najcudowniejszy okres jego kariery trwał bodaj od 1967 do 1971 roku i obejmował pięć płyt. Każda z nich, słuchana po latach, okazuje się artystycznie spełniona. Legendarna „Dziwny jest ten świat”, czyli pierwsza w Polsce złota płyta; wielobarwna „Sukces”, celowo kontrastująca z traumą 1968 roku, ugruntowująca styl Niemena; urocza „Czy mnie jeszcze pamiętasz?” – zawierająca nowe aranżacje najstarszych piosenek; „Enigmatic” – prawdziwe arcydzieło, z monumentalnym „Bema pamięci żałobnym rapsodem”; a także tzw. Czerwony Niemen, mój ukochany album, w którym artysta połączył własne eksperymenty (20-minutową „Człowiek jam niewdzięczny”) ponownie z poezją Norwida oraz liryką współczesnych malarzy piosenki.

Cenię Niemena u początku „filozoficznej drogi”, szukającego odpowiedzi w przełamanym pesymizmie Iwaszkiewicza („Piosenka dla zmarłej”) lub niegodzącego się na śmierć przyjaciela („Epitafium”). Najbliższy jest mi jednak Niemen nostalgik, bez lęku zwrócony ku przeszłości. Na debiutanckim longplayu umieścił co prawda kilka infantylnych tekstowo piosenek, jak „Nie wstawaj lewą nogą” czy „Chyba że mnie pocałujesz”, ale tuż obok nich jest kanoniczna pieśń tytułowa, najsłynniejszy polski protest song, a także wspaniałe, pełne tęsknoty „Chciałbym cofnąć czas”, w którym autor nie może znaleźć pocieszenia, a pragnie jedynie

usłyszeć jeszcze raz,
szum drzew, szum rzek,
zobaczyć światło gwiazd,
twój śmiech i płacz
i ziemię w blasku dnia.

Podobnie nostalgia wybrzmiewa w innej wczesnej pieśni przesiedleńca, w której „czas jak rzeka, jak rzeka płynie / unosząc w przeszłość dawne dni”. I dalej:

Do dni dzieciństwa wraca moja myśl
w marzeniach moich żyje rzeka ta
tak bardzo chciałbym być nad brzegiem jej
więc niech wspomnienie dalej trwa

Słuchaj też na SoundcloudYouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Ukochaną rzeką nie jest wcale Niemen, lecz niewielka Lebiedka, biegnąca przez rodzinną wioskę (250 mieszkańców) artysty. Może najlepiej charakteryzuje go nie żaden wyszukany cytat z wielbionego Norwida, a prosty wers Miłoszowy: „Nie jestem stąd”. Nie był „stąd”: z Warszawy, z Trójmiasta, z Paryża, w którym koncertował, z wielkich centrów świata, nie zadowalał się też doraźnością, nie zadomowił w doczesności, swoją muzyką potrafił ją przekraczać.

A jednocześnie tak bardzo pozostawał „stąd”, czyli z małej ojczyzny, gdzie „mak wśród łąk się czerwieni”, gdzie „myśli błądzą wśród drzew”.

Jednego serca trzeba mi na ziemi

Jest jeszcze Niemen liryczny, pamiętający dzień, kiedy „jak dziś padał deszcz”, a ukochana przeszła tuż obok niego. Pytający wybrankę: „Czy mnie jeszcze pamiętasz / dowód na to mi daj / czy jak inne dziewczęta / baju baj, baju baj” (właśnie tym szlagierem zachwyciła się Marlena Dietrich i zaśpiewała go po niemiecku). Lub proszący, pewnie trochę na wyrost: „Zasłoń mi sobą świat / i wątpliwościom moim zabroń świtać”.

Potrafił przekroczyć banał, w jego ustach sentymentalne słowa, artykułowane z wrażliwością i zaangażowaniem, brzmiały poruszająco. Na przykład:

Stoję w oknie długo w noc
całą noc tak samo jak ty
ale księżyc powiedział mi
że nie dla nas lśni

Lub słynny wiersz Asnyka:

Jednego serca tak mało, tak mało
jednego serca trzeba mi na ziemi
co by przy moim miłością zadrżało
a byłbym cichym pomiędzy cichemi

W 1979 roku, kiedy muzyk ustatkował się na dobre u boku drugiej żony, Małgorzaty (byli małżeństwem przez niemal 30 lat, do jego śmierci), na mało znanej płycie „Postscriptum” umieścił „Moje zapatrzenie”. Oto wieczór i „chwila wypełniona ciszą”. Ukochana siedzi obok, a muzykowi żal „tę chwilę burzyć”, więc milczy, nie wspomina „o pracowitym dniu”, o „bitwie nieskończonej”. Zwleka z zamknięciem kobiety w ramionach, jest w końcu „wartownikiem ciszy” i „dozgonnym obrońcą”.

Wiem że i ty
ochronisz mnie
najmilsza
i z błędnych myśli
wyprowadzisz lasu
i że obdarzysz
moje zapatrzenie
błękitem i bezmiarem
stojącego czasu

Wesprzyj Więź

– nuci Niemen. Jakkolwiek to zabrzmi, miłość – pewnie w jeszcze większym stopniu niż muzyka – okazała się dla niego ratunkiem przed rzeczywistością, która nierzadko kładła mu kłody pod nogi, przed złośliwością środowiska, przed głupotą. Miłość i szczęście rodzinne, dom, do którego zawsze można było wracać.

Pod koniec życia zapowiadał porzucenie narzekania na modernistyczną cywilizację i nagranie pieśni nawiązującej do największego przeboju. Chciał ją zatytułować: „Piękny jest ten świat”. Nie zdążył. Dzięki jego twórczości świat stał się jednak chyba odrobinę piękniejszy…

Przeczytaj też: Chet Baker. Nikt tak pięknie nie potrafił płakać muzyką

Podziel się

6
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.