Jesień 2024, nr 3

Zamów

Socjaliści przed stalinowskim sądem

Początek procesu pokazowego działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej Wolność Równość Niepodległość przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie. Na zdjęciu: za stołem m.in. adwokaci Marian Niedzielski (1L) i Mieczysław Maślanko (2L), w drugim rzędzie oskarżeni Józef Dzięgielewski (L) i Tadeusz Szturm de Sztrem, w trzecim rzędzie Wiktor Krawczyk (L) i Ludwik Cohn oraz w ostatnim rzędzie Kazimierz Pużak (w okularach). Fot. PAP/CAF

Proces przywódców PPS-WRN miał na celu skompromitowanie działaczy przedwojennej PPS, wymazanie ich z polskiej historii i tradycji walki o niepodległość i sprawiedliwość społeczną.

Tekst publikujemy w 75 rocznicę rozpoczęcia procesu przywódców PPS-WRN przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie.

Gdy trwały już daleko posunięte przygotowania do tzw. zjednoczenia klasy robotniczej – PPR i PPS – przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie rozpoczął się proces przywódców PPS-WRN, nieustępliwych bojowników o niepodległość i demokratyczny socjalizm. Była to dla komunistów ostatnia przeszkoda do zrealizowania ich wielkiego marzenia – stworzenia jednolitej partii i wyparcia ze zbiorowej pamięci dorobku i tradycji niepodległościowej PPS. Ci zapomniani w PRL-u z oczywistych względów, oskarżani o „socjalfaszyzm” i odchylenie prawicowe, dziś w III RP nie znaleźli się na sztandarach wolnej Polski ze względu na swoją niezłomną lewicową postawę.

Pierwsze aresztowania

Proces przywódców PPS-WRN był ukoronowaniem kilkuletniej, pieczołowicie prowadzonej akcji mającej na celu wyeliminowanie demokratycznych socjalistów z życia publicznego. Narzucony system charakteryzował się przemocą, aresztowaniami, pogwałceniem prawa. Zanim doszło do słynnego procesu, odbyło się wiele aresztowań i mniejszych procesów, które dotknęły działaczy PPS-WRN.

Czołowy badacz procesu socjalistów prof. Zbigniew Woźniczka zauważył, że zarówno te pomniejsze, jak i centralny proces, były formą zastraszenia, nie tylko wobec PPS-WRN, ale również, a może przede wszystkim, wobec idącej na współpracę z komunistami PPS „Odrodzonej”. I choć od lipca 1945 roku PPS-WRN zakończyła swoją działalność, dla komunistów nie miało to znaczenia. Luźnie powiązania i znajomości z czasów okupacji i przedwojnia stanowić miały argument na rzecz istnienia rzekomego spisku socjalistów przeciwko władzy ludowej, co miało być źródłem śmiertelnego zagrożenia dla komunistów.

Wyrafinowana gra, którą Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego prowadziło od początku 1946 roku, miała przede wszystkim na celu potwierdzenie kontaktów kilku czołowych działaczy z Zygmuntem Zarembą na czele. Znajdował się on pod baczną obserwacją funkcjonariuszy UB, był śledzony, inwigilowany, prześwietlano jego działalność okupacyjną i tuż po wyzwoleniu. Następnie ofiarą inwigilacji padli kolejni niezależni socjaliści: Kazimierz Pużak, Tadeusz Szturm de Sztrem, Bolesława Kopelówna, Bolesław Gałaja, Antoni Zdanowski, Lucyna Woliniewska, Ludwik Cohn, Józef Dzięgielewski i kilku innych.

Po wyjeździe do Francji Zygmunta Zaremby i Franciszka Białasa grupa ta, utrzymująca wciąż ze sobą kontakty, była w dalszym ciągu rozpracowywana. Wśród nich byli ludzie o ogromnym dorobku niepodległościowym. W sidła UB wpadł m.in. Adam Obarski, sądzony za działalność w Politycznym Komitecie Porozumiewawczym Organizacji Demokratycznych Polski Podziemnej oraz inny więzień carski, Antoni Wąsik, były członek Organizacji Bojowej PPS, działacz związkowy, członek Rady Naczelnej PPS. Został on co prawda zwolniony pod nieobecność szefa MBP Stanisława Radkiewicza na polecenie wiceministra z ramienia legalnej PPS Henryka Wachowicza, ale na krótko – po powrocie szefa resortu Wąsik wrócił do więzienia. Sytuację tę Zygmunt Woźniczka określa jako przykład działania figuranta, który nie miał nic do powiedzenia w podległym sobie resorcie.

Kampania nienawiści

Przed właściwym procesem rozpoczęła się, zgodnie z komunistyczną tradycją, kampania nienawiści wymierzona w działaczy WRN. Władze zmobilizowały dla tego celu cały aparat propagandowy, aranżowano zeznania fikcyjnych świadków, a sam proces okazał się parodią sprawiedliwości. Wszystko po to, żeby zohydzić, wdeptać w ziemię całą niepodległościową tradycję demokratycznego socjalizmu.

Pużaka i towarzyszy oskarżano o „zbrodnie przeciwko ludowi polskiemu”. Systematyczna akcja oczerniania niepodległościowej i demokratycznej tradycji polskiego socjalizmu była prowadzona przez kilka tygodni na łamach prasy. Późniejszy Przewodniczący Rady Państwa, historyk związany z „Odrodzoną” PPS, Henryk Jabłoński pisał, iż WRN to „najpotworniejsza ze zdrad, jaką zna nasza historia”

Przemysław Prekiel

Udostępnij tekst

Coraz większymi krokami zbliżał się Kongres Zjednoczeniowy PPR i PPS. 3 listopada odbyło się ostatnie wspólne posiedzenie władz tych partii. Tym samym rósł nacisk komunistów na rozliczenie się z niepodległościową lewicą, która nie pasowała do nowych realiów. Będący w rękach „Odrodzonej” PPS „Robotnik” dość skrupulatnie opisywał najpierw historię PPS-WRN, a następnie przebieg procesu. Partia była przedstawiana jako rozbijacka, zdradzająca ruch robotniczy, „prawicowa, złośliwa narośl na naszym ruchu”.

Najbardziej obrywało się Józefowi Piłsudskiemu, który wyszedł z PPS, ale zdaniem „lubelskich” socjalistów, zostawił tam wielu swoich ludzi, którzy mieli za zadanie rozbijać partię, a których określano mianem „socjalistów sanacji”. Od rozpoczęcia procesu było tylko ostrzej. Pużaka i towarzyszy oskarżano o „zbrodnie przeciwko ludowi polskiemu”. Systematyczna akcja oczerniania niepodległościowej i demokratycznej tradycji polskiego socjalizmu była prowadzona przez kilka tygodni na łamach prasy. Późniejszy Przewodniczący Rady Państwa, historyk związany z „Odrodzoną” PPS, Henryk Jabłoński pisał, iż WRN to „najpotworniejsza ze zdrad, jaką zna nasza historia”.

Padały oskarżenia o zdradę ideałów socjalizmu, chodzenie na pasku burżuazji, świadome podkładanie nóg idei jednolitego frontu. Ten ostatni argument, powtarzany niemal na każdym kroku, był mocno chybiony. Komuniści uważali działaczy WRN za skrzydło piłsudczykowskie w PPS, co było olbrzymim nieporozumieniem.

Po rozłamie w partii piłsudczykowską frakcję założyła niewielka grupa z Moraczewskim i Jaworowskim na czele, a w połowie lat 30. PPS zgodziła się na „pakt o nieagresji” z KPP, a zatem również Kazimierz Pużak wyraził taką wolę. Z kolei Ludwik Cohn, od 1932 roku przewodniczący PPS-owskiej młodzieżówki OM TUR, był zwolennikiem jednolitego frontu, prowadząc tajne narady m.in. z Romanem Zambrowskim. Komuniści jednak zazwyczaj dość oszczędnie gospodarowali prawdą, działając na zasadzie: historię zawsze piszą zwycięzcy. Zaczęli zatem tworzyć ją na nowo, powielając hasła m.in.: „WRN chce oddać Niemcom nasze Ziemie Zachodnie”, „Mafia WRN-owska nie opanowała odrodzonej PPS”, „WRN-szpiegowska agentura amerykańskich miliarderów”.

W areszcie 

Przywódcy PPS-WRN zostali aresztowani w połowie 1947 roku. Byli to: Kazimierz Pużak, Józef Dzięgielewski, Ludwik Cohn, Feliks Misiorowski i Wiktor Krawczyk. Oprócz nich aresztowano na terenie całego kraju blisko 200 działaczy niższego szczebla. Ludwik Cohn wspominał, jak znalazł się w budynku MBP: cela więzienna była duża, ale zupełnie ciemna. Na środku znajdowała się prycza przeznaczona do spania. Nic poza tym. Toalety w celi nie było. Przesłuchującym był szef Departamentu Śledczego MBP płk Józef Różański.

Następnie działaczy przewieziono do więzienia na Koszykową. Więźniowie polityczni nie mieli prawa do odwiedzin, nie mogli pisać listów, a nawet czytać gazet. Cohn opisywał również szereg wykroczeń, które wprowadzano w życie za najmniejsze nawet przewinienia w celi. I tak więzień nie mógł zaglądać przez okno, nie mógł kategorycznie siadać na stołku „dla dobra śledztwa”. W celi o powierzchni 5 m² w której przebywało nieraz i 5 więźniów, siadało się na zmianę. W takich warunkach pozostali więźniowie musieli stać, bowiem nie było możliwości poruszać się po celi. Spanie w takich warunkach nie należało do najprzyjemniejszych. O ile jeden szczęśliwiec spał na łóżku, pozostali musieli ścisnąć się na podłodze na zimnym betonie.

Niedługo później więźniów umieszczono w więzieniu mokotowskim. Tam na całą celę, a zatem na pięć osób, dostarczano dziennie nie więcej niż pół miski wody, która służyła nie tylko do higieny, ale również do mycia naczyń, które roznosili niemieccy jeńcy. Spacery nie wchodziły w grę. Przez cały okres przebywania w więzieniu, to jest około półtora roku, Cohn mógł skorzystać tylko raz z natrysku z okazji Święta 1 maja. Z relacji Cohna wynika, iż Krawczyk stracił na wadze kilkanaście kilogramów, trudno go było zatem poznać. Cohn przebywał wówczas w celi numer 7 XI Oddziału na trzecim piętrze. Jednym ze współwięźniów Cohna był wówczas Henryk Borucki, były komendant główny Polskiej Armii Ludowej, który na Mokotowie przebywał już od 1945 roku. Wyjdzie on na wolność dopiero w 1958 roku.

Przesłuchania

Przesłuchanie zazwyczaj zaczynało się po śniadaniu i porannej toalecie, kiedy to wyprowadzano więźniów na śledztwo. Zapowiadały to głośne stukanie kluczy, które oddzielały kratę dzielącą schody od korytarza oddziału. Wzywając więźnia, oddziałowy nie wymawiał jego nazwiska głośno, tylko szeptem lub wskazywał palcem. Wszystko po to, aby inni więźniowie z sąsiednich cel, nie mieli pojęcia, który z więźniów idzie właśnie na przesłuchanie. Na przesłuchania – Cohn nazywał tę procedurę „badaniami” – schodziło się na I piętro X Pawilonu. Cele, które się tam znajdowały, były większe od tych, w których przebywał Cohn.

Więzień był przesłuchiwany w bardzo niewygodnych dla niego warunkach. Siedział zazwyczaj albo na desce, która przykrywała sedes lub na żelaznym stołku. Szykaną, którą wymienił przedwojenny lider OM TUR, był również całkowity zakaz poruszania się podczas przesłuchania. Latem można było usłyszeć przez uchylone okno głosy torturowanych i maltretowanych więźniów. Jadący nad ranem wózek oznaczał, że zabierano właśnie czyjeś zwłoki. Jedną z metod załamywania i zmuszania więźniów do współpracy z władzą był karcer, więzienna cela o znacznie surowych warunkach. I choć formalnie śledztwo nadzorował płk Józef Światło, to Cohn wymieniał przede wszystkim ppłk Józefa Duszę, jako głównego kierownika śledztwa WRN. Ten zaś znany był ze swojego sadyzmu.

Cohn pisał, że sam jego wygląd wskazywał, że jest „zdolny do wszystkiego”. Prowadząc „przesłuchanie”, Dusza najczęściej zjawiał się w towarzystwie podobnych jak on siepaczy, zaopatrzony w kije i drągi. W czasie „badań” Dusza pokazywał Cohnowi narzędzia tortur. Miało to na celu zapewne zmiękczyć Cohna i pozostałych więźniów. W jego przypadku zastosowano wypróbowaną metodę, czyli podstawienie agenta do celi ps. „Władysław”. Zapewne podobnie było w przypadku pozostałych.

Proces

Rozprawa przed Rejonowym Sądem w Warszawie rozpoczęła się 5 listopada 1948 roku. Za stołem sędziowskim zasiedli: ppłk Władysław Stasica (przewodniczący), sędzia kpt. Roman Różański i Napoleon Czesnak (ławnik). Oskrażali: płk Stanisław Zarakowski i płk Oskar Karliner. Jednym z dowodów winy w sprawie były dolary, przechowywane przez działaczy WRN, zabezpieczone przez bezpiekę. W trakcie odczytaniu aktu oskarżenia dominowały stwierdzenia o „pużakowskim kierownictwie PPS, które dążyło do zaborczej wojny przeciwko ZSRR”. Proces wzorowany był na modelu stalinowskim z lat 30. Sala pękała w szwach, obecne były media, które dokładnie wiedziały, co mają pisać.

Nie dbano nawet o pozory sprawiedliwości. Ludwik Cohn wspominał, że „kilka razy podczas krótkich przerw, kiedy pozostawaliśmy na sali rozpraw, widziałem bezceremonialne zachowanie się Różańskiego i jego zastępcy Humera, którzy bez żenady wchodzili na podium sędziowskie, a nawet do pokoju narad”. Przywódców WRN oskarżano m.in. o zamiary zmiany ustroju drogą przemocy, usunięcia ustanowionych organów władzy, działalność w nielegalnej organizacji.

Prokuratorzy dużą wagę przykładali do funduszy WRN, chcąc wykazać, iż pochodzą one z działalności dywersyjnej. Trzeciego dnia procesu, podczas przesłuchania Józefa Dzięgielewskiego stanęła sprawa funduszu, jakim dysponowała WRN. Według zeznań Dzięgielewskiego wynosił on 60 tysięcy dolarów. Mówił, iż o jego istnieniu wiedzieli początkowo, oprócz niego, Zaremba i Misiorowski, następnie poinformowano – władze i prasa używały słowa „byli wtajemniczeni” – Szturm de Sztrem oraz Pużak. Na pytanie prokuratora, dlaczego tak mało osób wiedziało o tym funduszu, Dzięgielewski słusznie odparł, iż im mniej osób wiedziało o tych pieniądzach, tym bezpieczniej. 

Jako pierwszy wyjaśnienia składał Tadeusz Szturm de Sztrem, uczestnik walk o niepodległość, żołnierz Legionów, który dodatkowo oskarżany był o kontakty „z kierownikami dywersji Andersa”, czyli Marią Szelągowską i Witoldem Pileckim. Komunistyczna propaganda pisała, że jego zeznania wykazują na: „wpływy piłsudczyzny w przedwojennej PPS, a potem w WRN”. Była to oczywiście bzdura, bowiem PPS od 1928 roku była w opozycji do rządów Sanacji, o czym świadczy choćby proces brzeski, na którym usiedli czołowi działacze PPS.

Następnego dnia przemawiał Józef Dzięgielewski, były komendant Akcji Socjalistycznej, który zaprzeczył, aby WRN próbowała obalać władze. Wskazywał on, że choć dochodziło do spotkań działaczy tej organizacji, to jednak nie świadczyło to o działalności wywrotowej. Niezwykle oszczędnie na pytania odpowiadał Cohn, który zdawał sobie sprawę, że każde słowo może naprowadzić śledczych na jakiś ślad, a co niechybnie będzie wykorzystane nie tylko przeciwko niemu, ale również przeciw pozostałym oskarżonym. Jego doświadczenie adwokacie dawało mu przewagę nad innymi oskarżonymi.

Miesiąc po zakończeniu procesu, w wyniku połączenia PPR i „Odrodzonej” PPS powstała PZPR. Historia demokratycznego i niepodległościowego socjalizmu w tej formie dobiegła końca

Przemysław Prekiel

Udostępnij tekst

Prawdziwą walkę śledczy stoczyli z liderem PPS-WRN Kazimierzem Pużakiem, na którym koncentrowała się uwaga wszystkich zgromadzonych. Prokurator Zarakowski przedstawił rzekomy dowód, jakim były listy Pużaka, podpisywane różnymi pseudonimami. Były sekretarz generalny PPS kategorycznie jednak zaprzeczał stawianym mu zarzutom. Były sekretarz generalny PPS zachował niezłomną postawę, wprawiając niejednokrotnie komunistycznych śledczych w osłupienie. Obciążające Pużaka zaznania złożył Feliks Misiorowski, który stwierdził, że ten faktycznie używał wymienionych pseudonimów. Z oświadczenia Misiorowskiego wynikało, że jest zwolennikiem jedności ruchu robotniczego i dostrzega błędy PPS-WRN. Ewidentnie się załamał.

Epilog

Na ostatnim posiedzeniu Sądu 15 listopada Prokurator Zarakowski skoncentrował się na Pużaku. Był on niewątpliwie postacią centralną środowiska PPS i jednocześnie na nim skupiała się uwaga mediów i  prokuratorów. Określano go jako „wytrawnego piłsudczyka”, „utalentowanego ucznia piłsudczykowskiej dwójki”. W podobnym tonie oskarżano wszystkich pozostałych. Kary, jak na temperaturę i oprawę, były zaskakująco łagodne. W piątek 19 listopada o godzinie 12 Rejonowy Sąd Wojskowy ogłosił wyrok.

Kazimierza Pużaka i Tadeusza Szturm de Sztrema skazano na 10 lat więzienia i utratę praw honorowych i obywatelskich na okres 5 lat. Józefa Dzięgielewskiego i Wiktora Krawczyka skazano na 9 lat więzienia oraz utratę praw honorowych i obywatelskich na 5 lat. W obu przypadkach w wyniku amnestii zmniejszono kary więzienia o połowę. Ludwika Cohna i Feliksa Misiorowskiego skazano na 5 lat więzienia i utratę praw na 2 lata. W wyniku amnestii obu karę darowano.

W wyniku procesu skarb państwa wzbogacił się o ponad 60 tysięcy dolarów, które były własnością PPS-WRN – partii wchodzącej w skład Polskiego Państwa Podziemnego. Spreparowany proces – wymuszone zeznania oparte na doniesieniach agentury, łamanie sumień świadków, budowanie oskarżeń pod z góry założona tezę – nie mógł zakończyć się inaczej. Po zakończeniu oficjalnej części oszczerstwa wobec niezłomnych socjalistów trwały dalej. „Odrodzona” PPS wydała nawet specjalną broszurę w ogromnym, 100-tysięcznym nakładzie, pt. „Pod sąd klasy robotniczej!”, która miała być dopełnieniem fałszywej historii PPS-WRN i mitem nowej partii.

Od samego początku proces przywódców PPS-WRN miał na celu skompromitowanie działaczy przedwojennej PPS, wymazanie ich z polskiej historii i tradycji walki o niepodległość i sprawiedliwość społeczną. Był to koniec istnienia partii, która od Kongresu Paryskiego przewodziła znacznej części polskiego społeczeństwa w walce o odzyskanie własnej państwowości. Miesiąc po zakończeniu procesu, w wyniku połączenia PPR i „Odrodzonej” PPS powstała PZPR. Historia demokratycznego i niepodległościowego socjalizmu w tej formie dobiegła końca. 

Bibliografia:

Cohn Ludwik, „Po latach. Wspomnienia z lat 1945-1948”, Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, 16798/II;

Kruszewski Roman, Tycner Wanda, „Proces Kazimierza Pużaka Prezydenta Podziemnego Państwa Polskiego”, Warszawa 1992;

Wesprzyj Więź

Marszalec Janusz, „Procesy i prześladowania przywódców PPS-WRN w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku”, [w:], Tenże, „Polska Partia Socjalistyczna. Dlaczego się nie udało?”, red. Robert spałek, Warszawa 2010;

Woźniczka Zygmunt, „Procesy polityczne działaczy PPS-WRN w latach 1946-1948”, [w:], Tenże, „Rok 1938. Nadzieje i złudzenia polskich socjalistów”, red. Maria E. Ożóg, Rzeszów 2000;

Przeczytaj też: Ewolucja „Więzi”: Od dyskusji z marksistami do opozycji wobec władzy

Podziel się

3
Wiadomość

Dlaczego ta wiedza o eksterminacji socjalistów-niepodległościowców jest ważna dla Kościoła/katolików dziś? Sądzę, że jest ważna, ale u Autora nie ma na ten temat żadnego akapitu. A w końcu jesteśmy na stronach medium które analizuje rzeczywistość z perspektywy katolicyzmu otwartego. Ten artykuł mógłby się ukazać wszędzie indziej.
Np. interesujące byłoby poznanie, czy ludzie Kościoła bronili socjalistów? Pytam nie po to, by rozliczać, rzucić kamieniem jak to chętnie czynią żyjący dziś w komfortowych warunkach historycy oskarżający katolików za niedostateczne narażanie się na śmierć za ukrywanie Żydów w czasie wojny, ale by odnaleźć świętych. To jest ważne.

„czy ludzie Kościoła bronili socjalistów?”
Ludzie Kościoła nie bronili socjalistów z dość oczywistych powodów.

„historycy oskarżający katolików za niedostateczne narażanie się na śmierć za ukrywanie Żydów w czasie wojny”
Dziwne jest to zdanie. Nie spotkałem się z tym, by jakikolwiek historyk obarczał katolików winą za „niedostateczne narażanie się”. Po drugie sugeruje, że katolicy ukrywali Żydów. Owszem, wśród ratujących zdarzali się tacy, ale większość z nich była obojętna lub nienawistna jak wszyscy inni.

Oczywiście byli bezwzględni krytycy takiego zachowania:
„Kościół zdecydowanie potępia antysemityzm i wszelkie formy rasizmu jako całkowicie sprzeczne z zasadami chrześcijaństwa.”
To słowa Jana Pawła II, który niekoniecznie z bezpiecznej kanapy zadał wielkie pytanie o jakość katolicyzmu polskiego w czasie wojny ( i po wojnie także…).