Wystarczy jedna osoba bezdusznie potraktowana przez kościelnych urzędników, żeby wszystkie inne pozytywne działania Kościoła były diabła warte. A tylko ja sama znam takich osób szesnaście.
Przed kilkunastoma dniami Papieska Komisja ds. Ochrony Małoletnich – z okazji XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów – wystosowała wezwanie do nawrócenia przywódców Kościoła. Mój tekst jest odpowiedzią psychoterapeutki na ten apel, wyrastającą z doświadczenia kontaktów moich pacjentek i pacjentów ze strukturami kościelnymi. Zrodził się on z bólu i poczucia obowiązku. Jest głosem „wołających na pustyni”, a i tak ukazuje zaledwie ułamek prawdy o tym, z czym spotykają się osoby skrzywdzone w kontakcie ze strukturami kościelnymi.
Dostrzegając cierpienie niezliczonych osób skrzywdzonych seksualnie we wspólnocie wiary, Komisja wzywa, nawołuje, prosi, nalega, zachęca i przynagla biskupów katolickich do wzięcia bezpośredniej, konkretnej i osobistej odpowiedzialności za krzywdy, zwłaszcza te, które wynikają z nieprawidłowego stosowania procedur ochrony i pomocy. Postawa lekceważenia, której – wciąż zbyt często – doświadczają osoby skrzywdzone, jest źródłem wielu cierpień. Rodzi ona także poczucie zdrady – i to ze strony tych, którzy mają pasterski obowiązek stanąć po stronie ofiary, a nie krzywdziciela.
Strategia milczenia i przeczekania wciąż ma się całkiem dobrze w Kościele. Osoby skrzywdzone zgłaszają, piszą, proszą, zabiegają o spotkanie z pasterzem diecezji, przełożonym, przełożoną zakonną – i… nic, cisza…
Niestety nadal pomimo upływu lat, wielu szkoleń i zmian, które autentycznie się dokonały, polska praktyka pełna jest sytuacji, w których sprawca ma się całkiem dobrze, zaś osoby skrzywdzone muszą radzić sobie z udręką kontaktu z bezduszną instytucją. Sposób ich traktowania i reagowania na ich traumatyczne doświadczenia – zgłaszane przecież na wezwanie Kościoła i w poczuciu zaufania – staje się dla nich przestrzenią powtórnej krzywdy, cierpienia tak wielkiego, że odbiera im ono nawet chęć do życia.
Skoro Komisja Papieska krzyczy: DOŚĆ!, to chciałoby się razem z nią wołać: skandalem jest, gdy zgłoszenie staje się okazją do dyktatorskiego traktowania osób pokrzywdzonych, zarządzania ich czasem, zwlekania z odpowiedzią na ich oczekiwania i potrzeby. Powinien to być przecież czas współpracy, rozpoczynający procesy oczyszczania Kościoła i uzdrawiania osoby skrzywdzonej.
Sami ze swoim buntem i bólem
Jestem psychoterapeutką. Postanowiłam podzielić się z czytelnikami portalu Więź.pl refleksją nad obszarem tzw. zgłoszeń, kiedy osoba skrzywdzona informuje instytucję Kościoła o tym, co się wydarzyło. Niestety wiele z tych spraw w chwili ujawnienia jest już przedawnionych według prawa karnego, z tego powodu osoby te sprawiedliwości mogą dochodzić jedynie w Kościele.
Bardzo często karą wymierzoną wobec księdza sprawcy jest wydalenie ze stanu duchownego. Skoro krzywdził, gdy był księdzem, to pewnie będzie krzywdził dalej, tym razem już nie „na łonie Kościoła i na rachunek Kościoła”. Zostaje wydalony, przełożeni umywają ręce, nie ma diagnozy, nie ma nakazu środka zapobiegawczego w postacie terapii, nie ma żadnej kontroli nad dalszymi jego poczynaniami.
Część sprawców sama porzuca kapłaństwo w momencie pojawienia się oskarżeń, obarczając winą swoje ofiary. Są też tacy, którzy przechodzą do innego Kościoła (znam nawet sytuację, w której ksiądz po zmianie Kościoła został biskupem w nowej wspólnocie). Jeśli sprawa jest przedawniona, nazwisko sprawcy nie pojawia się również w rejestrze przestępców seksualnych.
Bardzo zajmuje mnie temat tego, w jaki sposób traktowane są osoby zgłaszające swoją krzywdę. W sytuacjach, gdy zawodzą procedury kościelne, cierpią pokrzywdzeni i ich bliscy. Zostają ze swym bólem i buntem sami lub szukają pomocy właśnie u nas – psychoterapeutów.
Przedstawię tu kilka takich sytuacji, w których przedstawiciele Kościoła – reprezentujący zawsze biskupa miejsca lub wyższego przełożonego/przełożoną zakonu – nie stanęli na wysokości zadania. Zaznaczam, że niczego nie uogólniam, wiem, że w wielu miejscach troska o zgłaszających jest na najwyższym poziomie. Póki jednak mamy do czynienia z sytuacjami powtórnej krzywdy, nie powinniśmy milczeć.
Skrzywdzeni gorszego sortu
Pierwszy przykład: osoba, która otrzymała z Kościoła bezduszne pismo informujące ją w sposób urzędowo-oficjalny, że jej sprawa nie będzie rozpatrywana, ponieważ w chwili krzywdy miała lat 18, bliska była odebrania sobie życia! Poczuła wówczas, jak mówiła: „Mnie nie ma, ja się nie liczę, nawet Bóg mnie opuścił”… A wystarczyłoby zapewnić ją, że choć takie są przepisy prawa kanoniczego, Kościół jest po jej stronie, że oferuje każdą pomoc i nie pomija jej, podejmie natomiast inne działania, aby sprawiedliwości stało się zadość.
W teorii Kościół rzymskokatolicki deklaruje ochronę również wobec tzw. młodych dorosłych, zwłaszcza, gdy wykorzystanie dotyczyło sytuacji zależności np. w sakramencie pojednania lub gdy mamy do czynienia z tzw. dorosłą osobą bezradną/bezbronną, która nawet sporadycznie ma ograniczoną zdolność „rozumienia lub chcenia, czy też w inny sposób przeciwstawienia się agresji”. („Watykańskie vademecum nt. walki z nadużyciami”, I,5,2020). W praktyce jednak zbyt często pomija się ten aspekt, ignorując realną krzywdę.
W tym dobrze mi znanym przypadku powiem gorzko i z wielkim bólem: „Bogu dzięki”, że ten konkretny sprawca krzywdził również 13–14 latki, bo w tym wypadku Kościół miał obowiązek podjąć odpowiednie działania. Być może zatem sprawiedliwości stanie się zadość, chociaż proces dotyczyć będzie jedynie osób, które w chwili krzywdy były małoletnie, te zaś (jest ich kilka w tym konkretnym przypadku), które przekroczyły 18 rok życia – sprawiedliwości, a tym bardziej zadośćuczynienia się nie doczekają.
Krzywdy wobec osób dorosłych często traktowane są w Kościele jako tzw. sprawy obyczajowe, co z góry zakłada przyzwolenie i aktywne zaangażowanie obu stron. Osoby wykorzystane w tym wieku stają się więc skrzywdzonymi gorszego sortu, „dziećmi gorszego Boga”, które powinny wziąć na siebie część winy za to, czego doświadczyły wbrew swojej woli i możliwości obrony.
Kościół jako „wielkie żmijowisko”
Jeszcze gorzej mają się sprawy sióstr zakonnych skrzywdzonych przez księży. Są dorosłe, więc „pewnie same tego chciały”… Gdy więc krzywda powierzona zostaje przełożonym, bardzo często ksiądz jest przenoszony gdzieś dalej, a zakonnica proszona jest o zrozumienie, przebaczenie i „niekalanie własnego gniazda”, ewentualnie może dostać pieniądze na terapię.
Może polski episkopat w końcu wykaże się odwagą nazwania grzechu po imieniu – nie grzechu innych, lecz własnego? Również grzechu bezczynności
Jako psychoterapeutka wzywam w tej sytuacji przełożone zakonne do kobiecej solidarności, do stanięcia po stronie swych współsióstr i upominania się wraz z nimi o sprawiedliwość.
Czy naprawdę musi wydarzyć się nieszczęście, żeby wstrząsnąć konkretnymi osobami odpowiedzialnymi w Kościele? Takie nieszczęścia już się zdarzały i zdarzają. Tak! Osoby skrzywdzone, które nie otrzymały zrozumienia i sprawiedliwości, sięgają po to rozpaczliwe rozwiązanie zakończenia udręki przez odebranie sobie życia. Ale to nadal w konkretnych sytuacjach niewiele zmienia…
Cierpienie wielu ofiar pozostaje ukryte, zapomniane i przygniecione procedurami. Osoby odpowiedzialne za postępowania – które zamiast troski kierują się wyłącznie źle pojętym interesem Kościoła, a często również ochroną sprawców, wobec których odczuwają silną lojalność – „zabijają” kolejne ofiary, niszcząc ich życie, emocje, poczucie sprawiedliwości, wiarę w uczciwość i miłość do Kościoła.
Często słyszę: „Jak ja mam teraz chodzić do kościoła? Nigdy nie przypuszczałam, że powiem złe słowo na Kościół, ale teraz nie mam wyboru, to mnie niszczy…”. Osoby te odbierają Kościół jako „wielkie żmijowisko”.
Kościelny mur milczenia
„Utrzymujący się wciąż niedopuszczalny opór wskazuje na skandaliczny brak determinacji wielu ludzi Kościoła” – pisze Papieska Komisja ds. Ochrony Małoletnich w swoim apelu. Niektórzy pomyślą pewnie: czy to nie przesada?
Oto konkretny przykład: pewien hierarcha przez dwa lata nie odpowiada na rozpaczliwe listy ofiar z prośbą o zweryfikowanie nieprawidłowo prowadzonych procedur oraz postępowania osób, które – zamiast w imieniu biskupa pomagać – traktują ofiary protekcjonalnie i zafałszowują ich zeznania na korzyść sprawcy, którego osobiście znają i się z nim „kumplują”. Brzmi jak opowieść ze świata brudnej polityki, prawda? A dotyczy ludzi Kościoła!
Zbyt często osoby skrzywdzone spotykają się z murem milczenia, z kontaktem wyłącznie poprzez urzędowe pisma, bywa, że miesiącami spóźnione. W postępowaniu kościelnym nie mają one żadnych praw, pozostają w niewiedzy zarówno w trakcie, jak i po rozstrzygnięciu spraw. Zdane są na łaskę i niełaskę kościelnych urzędników.
Sprawca jednak może mieć przedstawiciela prawnego, przez co uzyskuje dostęp do dokumentacji procesowej. Tę nierówność stron ma zapewne na myśli Komisja Papieska, pisząc: „Z naprawieniem błędów w procedurach jesteśmy już od dawna spóźnieni”.
Nadal nie działają też procedury rozliczalności – pociągania do odpowiedzialności tych, których obowiązkiem było uczciwe zajęcie się wykroczeniami; tych, którzy „wiedzieli, a nic nie zrobili”. Kary nakładane przez Watykan są śmiechu warte i nie muszę tu przedstawiać konkretnych przykładów, znają je w zasadzie wszyscy.
Brak uszanowania intymności i wsparcia
Również ten problem zauważa Papieska Komisja: „Słyszymy i jesteśmy zaniepokojeni doniesieniami o krzywdzących działaniach konkretnych osób sprawujących odpowiedzialne urzędy w Kościele. […] potępiamy zbrodnie, których dopuściło się tak wielu naszych braci i sióstr, potępiamy też ich bezkarność. Potwierdzamy nasze zaangażowanie w niezachwiany wysiłek, aby, w miarę możliwości, wykorzenić z Kościoła tak ohydne i karygodne czyny”.
Czytelnicy łatwo mogą sobie wyobrazić, jak strasznie trudno jest opowiadać osobie skrzywdzonej przez księdza o tym, w jaki sposób była wykorzystywana seksualnie, w obecności innych duchownych, którzy ją przesłuchują i spisują zeznania. Można to przecież i należy zrobić w sposób ochronny, z szacunkiem, przy udziale odpowiednio przygotowanych osób.
Niestety, często zeznania składane są bez uszanowania intymności i bez odpowiedniego wsparcia. Znam sytuację, w której osobie ujawniającej zabroniono skorzystania z obecności tzw. osoby wspierającej, tłumacząc to tym, że przecież jest dorosła i „tylko dzieci nie potrafią same sobie poradzić”. To zachowania absolutnie niedopuszczalne, ale nadal obecne w konkretnych miejscach naszego Kościoła.
Sprawca jako kapelan w szpitalu psychiatrycznym
Kolejny konkretny przykład. Osoba, która doznała krzywdy, doświadcza skutków latami trwającej traumy, wydaje majątek na leczenie i psychoterapię, na czym traci ona i jej rodzina. Są to koszty rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych.
W tym czasie sprawca ma się „jak pączek w maśle”, mieszka na parafii, prowadzi życie towarzyskie, ma dostęp do dzieci i młodzieży (wprawdzie już nie bezpośrednio jako ich duszpasterz, ale przecież nikt go nie pilnuje), aż wreszcie zostaje kapelanem w szpitalu psychiatrycznym (to nie pomyłka!). I nikt z kościelnych decydentów nie dostrzega w tej sytuacji niebezpieczeństwa!
Dość kolejnych tłumaczeń, strategii przeczekiwania, pomijania ofiar i ich cierpienia, instytucjonalnej ochrony sprawców. DOŚĆ!
Gdzie tu są uczciwe diagnozy sprawców i nakaz specjalistycznej terapii jako środka zapobiegawczego? Gdzie oddzielenie sprawcy od duszpasterstwa i przebywania na parafii? Zbyt często takich działań właśnie nie ma. Lekceważy się wskazania specjalistów, bagatelizuje się jasne sygnały – do momentu, gdy jest już za późno i mamy kolejną aferę w Kościele. A to oznacza, że mamy kolejne osoby pokrzywdzone, z przetrąconym kręgosłupem.
Nie chodzi mi bynajmniej o to, żeby zniszczyć osobę krzywdziciela. Chodzi o to, aby otrzymał on profesjonalną pomoc, co przekłada się na ochronę potencjalnych ofiar. Mijają czasami lata od zgłoszenia i wielu sprawców ma się doskonale, nadal funkcjonuje w swoich zaburzeniach poznawczych.
Lekceważenie ostrzeżeń
Zdarza się również, że sprawcy pozywają swoje ofiary o zniesławienie i żądają od nich zadośćuczynienia materialnego. Tak, to nie fikcja, tak właśnie czasem – a może i często – się dzieje. A przełożeni nie reagują.
Znam takie i podobne sytuacje, ponieważ zajmuję się również diagnozą i terapią seksuologiczną sprawców przemocy seksualnej. Jest ich nadal zbyt wiele w Kościele.
Kiedy zgłaszają się do mnie zaniepokojeni rodzice, nauczyciele itp., będący świadkami tego, jak ksiądz np. seksualizuje słownie dzieci, kręci się wciąż przy jednej dziewczynce i tylko ją dotyka lub zostaje przyłapany na tym, jak podczas wyjazdu leży koło małoletniej w jej pokoju – zgłaszam te fakty odpowiednim przełożonym, podpowiadając, co należy zrobić. Najczęściej (jeśli w ogóle) otrzymuję odpowiedź lekceważącą i pełną oburzenia. Tymczasem wiedza seksuologiczna pozwala nam przewidzieć zagrożenia wynikające z wczesnych objawów zaburzeń seksualnych. Osoby takie wymagają uczciwej diagnozy oraz specjalistycznej terapii. Iluż tragediom moglibyśmy zapobiec.
Dla osoby skrzywdzonej leczące i przywracające godność jest jedynie uznanie winy sprawcy i zadośćuczynienie. Jeśli sprawca nie jest w stanie stanąć w prawdzie i przyjąć na siebie konsekwencji swoich czynów, musi to zrobić w Kościele jego przełożony. Nie ma innej drogi.
Strategia milczenia i przeczekania
Ogłaszanie przez pasterzy Kościoła swojego bólu z powodu zaistniałych krzywd to stanowczo za mało. Okazywanie przez przełożonych bezradności i niepodejmowanie odpowiedzialności za czyny tych, którzy byli formowani w Kościele, zostali wyświęceni lub złożyli/złożyły śluby zakonne – to naigrywanie się z tych, którzy doznali krzywdy.
Do tego dochodzi częste, co najmniej dziwne, traktowanie osób, które doznały krzywdy seksualnej przez wspólnoty religijne, do których część z tych osób należy. Bywa, że osoby takie posyłane są do egzorcysty, poddawane rozlicznym modlitwom o uzdrowienie i uwolnienie oraz namawiane do chrześcijańskiego przebaczenia sprawcy, do zobaczenia i uznania części winy w sobie. Takie praktyki są ogromnie szkodliwe i nieludzkie.
Strategia milczenia i przeczekania ma się całkiem dobrze w Kościele. Ofiary zgłaszają, piszą, proszą, zabiegają o spotkanie z pasterzem diecezji, przełożonym, przełożoną zakonną (tak, siostry też krzywdzą!) i… nic, cisza… przeczekanie. Potem np. po kilku miesiącach jakieś pismo się pośle – albo i nie.
Bardzo wiele osób skrzywdzonych w takiej sytuacji w końcu odpuszcza. Zdruzgotane i pokonane nie mają już sił walczyć, zabiegać, prosić. Jakże wiele osób w ogóle rezygnuje ze zgłoszenia swojej krzywdy lub szybko się wycofuje, zapada się w traumie i błaga wręcz, żeby dać im święty spokój, nie angażować ich, bo tego nie przeżyją. A oznacza to jedno: nie czują się bezpieczne, nie czują, że Kościół je ochrania, stoi po ich stronie. Jeśli tylko ja sama znam takich osób szesnaście, to ile jest ich w skali całego kraju?
Dlaczego dobry system nie działa
Procedury ochrony dzieci i młodzieży oraz zgłaszania krzywd są w polskim Kościele naprawdę bardzo dobrze opracowane. Centrum Ochrony Dziecka i Fundacja Świętego Józefa robią wszystko, aby stawać po stronie skrzywdzonych. Mamy w Kościele rzymskokatolickim w Polsce rzesze odpowiednio przygotowanych, wrażliwych osób, które z pełnym profesjonalizmem i zrozumieniem potrafią ogarnąć od A do Z rzeczywistość pomocy.
Z wiedzy i doświadczenia tych fachowców trzeba korzystać. Nie wolno do osób pokrzywdzonych dopuszczać ludzi niekompetentnych! To właśnie niekompetencja kościelnych urzędników sprawia, że – w zbyt wielu sytuacjach – dobrze opracowane procedury ochrony i pomocy nie działają. Zamiast leczyć – niszczą.
Osoby skrzywdzone pytają mnie: „Co mamy zrobić, żeby uznali naszą krzywdę?”. Boją się, często panicznie, ujawnienia prawdy i przechodzenia przez procedury, które jawią się im jako coś przerażającego
Nie wystarczy zwrócić uwagi na to, że w wielu miejscach system działa jak należy. Nie wystarczą liczne deklaracje biskupów. Słyszeliśmy ich wiele, ale słyszymy też o kolejnych aferach seksualnych z udziałem kleru, którym, w wielu przypadkach, można było zapobiec, nie ignorując wczesnych sygnałów, nawet już na poziomie seminarium.
Potrzebne są czyny, jasne, przejrzyste świadectwo pasterzy Kościoła. Nie słowa i deklaracje, ale czyny! Osobom skrzywdzonym chodzi o to, aby Kościół, w którym dokonała się krzywda, rozpoznał i uznał popełnione czyny nie za grzech sprawcy, któremu należy, w imię miłości bliźniego, wybaczyć, lecz jako PRZESTĘPSTWO!
Eklezjalna hipokryzja
Wystarczy jedna osoba pominięta, bezdusznie potraktowana przez tych, którym w zaufaniu powierzyła swoją prawdę i ból, żeby wszystkie inne pozytywne działania, które mają miejsce w Kościele, były diabła warte. Tak, dokładnie: diabła warte, niestety. I piszę to z wielkim bólem. Jak czytamy w wezwaniu Papieskiej Komisji, jest to PORAŻKA KOŚCIOŁA.
Ileż osób skrzywdzonych i ich bliskich traci wiarę i zaufanie do Kościoła, a nawet opuszcza Kościół. Faktycznie, nie potrzeba wroga z zewnątrz. Konkretni pasterze Kościoła – usprawiedliwiając coraz to nowe afery i krzywdy seksualne, nie biorąc osobistej odpowiedzialności za czyny tych, którzy przyrzekali im posłuszeństwo – ośmieszają siebie i Kościół, tracą wiarygodność.
Ten sam biskup, który w głoszonym przez siebie orędziu do kapłanów potrafi powiedzieć: „Szukają cię, bo widzą w tobie nie najemnika czy urzędnika, ale kapłana Bożego o wielkim i pełnym miłosierdziu”, a w kontekście przestępstw seksualnych księży: „Jeśli ktoś tak czyni, niech Bóg mu wybaczy” – potrafi całkowicie ignorować rozpaczliwe wołanie o pomoc osób skrzywdzonych i nazwać konkretną krzywdę zwykłym macaniem. Toż to hipokryzja na najwyższym poziomie, ale nade wszystko ból, straszliwy ból ofiar tak traktowanych!
To się musi skończyć! Kościół dramatycznie traci swoją wiarygodność jako dom Ojca, a dzieje się to za sprawą konkretnych pasterzy, którzy nie potrafią, nie chcą, boją się – nie spełniają swojej posługi jak należy, nie biorą odważnie odpowiedzialności za krzywdy, a tak postępując, przymnażają bólu i udręki tym, którzy z zaufaniem się do nich zwrócili.
„Co mamy zrobić, żeby uznali naszą krzywdę?”
Jeden z hierarchów odpowiedział osobie skrzywdzonej, która pytała go, dlaczego sprawca przebywa nadal na parafii oraz ma dostęp do dzieci i młodzieży, że biskup jest jak ojciec dla kapłana. Upokorzył tym samym ofiarę, okazując troskę zaburzonemu seksualnie księdzu, nie jej. Ona wcześniej dwa lata czekała na spotkanie z tym „pasterzem”, który ani razu nie odpowiedział na jej rozpaczliwe listy.
Inny przedstawiciel Kościoła powiedział o sprawcy: „Przecież dzieci nie krzywdzi, a karą dla niego jest to, że nie został proboszczem”… Zresztą w tym konkretnym przypadku nie było to prawdą, bo doniesienia o wykorzystaniu seksualnym również dzieci przez tego duchownego już wiele lat temu docierały do kurii.
Jeszcze inny biskup – po prawie trzech latach od zgłoszenia, po bezowocnej próbie kontaktu z nim – nagle, przez swego przedstawiciela postanowił zaprosić osobę skrzywdzoną na spotkanie, wyznaczając (nie proponując) dzień i godzinę, w której normalnie ludzie pracują. Tym samym zignorowana została prośba osoby skrzywdzonej, żeby nie kontaktować się z nią bezpośrednio, tylko przez jej przedstawiciela. A jest to osoba, która na widok sutanny cała się trzęsie, nie mogąc zapanować nad fizjologiczną reakcją lęku. Sama odebrała telefon, sama musiała zmierzyć się z niechcianym kontaktem.
Jej kościelny rozmówca zaznaczył też, że na to spotkanie nie można przybyć z osobą towarzyszącą. Kiedy zaś kobieta odmówiła spotkania, tłumacząc to utratą zaufania i ochroną siebie, otrzymała w odpowiedzi wyrzuty, że biskup chciał jej po ludzku pomóc, a ona nie podjęła tej propozycji. A poza tym oni nie rozumieją, „czemu należałoby przypisać utratę zaufania” – pomimo wcześniejszej korespondencji na ten temat i dokładnego wytłumaczenia stronie kościelnej zaistniałej sytuacji.
Na dodatek, dokładnie w tym samym czasie – pomimo próśb do biskupa o to, aby sprawca nie dręczył osób skrzywdzonych (takie sytuacje już miały miejsce) – ta sama osoba otrzymała od przedstawiciela prawnego sprawcy pismo, z którego dowiaduje się o tym, że być może ktoś ją skrzywdził, ale na pewno nie jest to ten ksiądz (tymczasem dochodzenie prokuratury udowodniło winę, lecz sprawa została umorzona z powodu przedawnienia). Poza tym sprawca uważa, że „wykorzystuje ona słabość i bezradność kurii”.
Jaki jest to ból?
Tacy biskupi nie są pasterzami, lecz najemnikami, którzy opuszczają swoje owce (por. Ewangelia św. Jana). Czy nie powinni oni być „ojcami”, jeśli już trzymać się tej metafory, także dla osoby skrzywdzonej we wspólnocie wiary przez „duszpasterza”? Prędzej czy później każdy z nas stanie przed Sędzią Sprawiedliwym i będzie musiał zdać sprawę ze swojego życia, z wyborów i decyzji, z miłosierdzia. A komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie!
Osoby skrzywdzone pytają mnie: „Co mamy zrobić, żeby uznali naszą krzywdę?”. Boją się, często panicznie, ujawnienia prawdy i przechodzenia przez procedury, które jawią się im jako coś przerażającego.
Często mówią w różnych wariantach: „Przeżuli mnie i wypluli”, „Dali mi do zrozumienia, że nic wielkiego się nie stało, że muszę to udowodnić” itp. Jeśli nawet ktoś tego bólu nie rozumie, niech zapyta choćby: „Jaki jest to ból? Co mogę zrobić, żeby go ukoić?”. Czyli: „Co chcesz, abym ci uczynił?” (Mk 10,51).
Inna wypowiedź osoby, która ujawniła swoją krzywdę: „Gdybym nie była blisko ze swoją realną złością, niezgodą na stan rzeczy i zamydlanie oczu, to bym nie miała żadnej siły, żeby podnieść się po kolejnych razach i ściemach. Można popaść w jakieś szaleństwo. Oni czasem zachowują się jak chłopcy w krótkich spodenkach, urażeni i zbulwersowani, zranieni i… biorą to sobie na sumienie!”.
Nadszedł czas pokuty
Wszystkie przedstawione tu przykłady (opisane dość ogólnikowo, ze względu na ochronę osób, których dotyczą) odnoszą się do konkretnych sytuacji. Nie ma w tym opisie nawet cienia fałszu czy przejaskrawienia, a jest to tylko czubek góry lodowej.
Dziękuję odważnym, mądrym i wrażliwym, ale też bardzo cierpiącym i udręczonym osobom za to, że podzieliły się ze mną swoimi historiami, że zgodziły się na anonimowe ujawnienie ich doświadczeń. Oby poruszyło to sumienia naszych pasterzy, zwłaszcza tych konkretnych, którzy „nawalili”. Naprawdę, przyszedł już dla nich czas, aby uderzyli się w piersi, przyznali, że nie stanęli na wysokości zadania i naprawili swoje błędy. Aby przywrócili osobom skrzywdzonym poczucie sprawiedliwości i dali im uczciwe wsparcie.
Każdej osobie, która ujawnia doświadczenie bycia wykorzystaną seksualnie, należy się ze strony Kościoła, państwa i całego społeczeństwa ogromna wdzięczność za wyznanie prawdy, ponieważ tylko prawda jest w stanie oczyszczać Kościół i przywrócić mu ludzkie oblicze.
Te osoby, które uporały się z zaznaną krzywdą, mogą i często chcą zaangażować się w zmianę rzeczywistości, mają bowiem wiedzę, która wynika z doświadczenia krzywdy, ale również z procesu zdrowienia. Chcą, by obchodzono się z nimi podmiotowo, oczekują współpracy i partnerskiego traktowania. Są ekspertami od siebie – oczekują skorzystania z ich doświadczeń, liczenia się z ich zdaniem.
Po raz kolejny, dla pewności, mocno podkreślam, że podane przykłady, choć w pełni prawdziwe i nie tak rzadkie, ukazują wycinek rzeczywistości dotyczący konkretnej ludzkiej niekompetencji, bezduszności, głupoty i lekceważenia zagrożenia. Są na tyle bolesne, że powtarzam za Komisją Papieską: „Nikt nie powinien błagać o sprawiedliwość w Kościele”.
Wyznać grzech bezczynności
Osoby skrzywdzone, ich bliscy i przyjaciele mówią dziś dosadnie: DOŚĆ! Dość kolejnych tłumaczeń, strategii przeczekiwania, pomijania ofiar i ich cierpienia, ochrony instytucjonalnej sprawców. DOŚĆ!
Nie do przyjęcia jest sytuacja, w której osoby powtórnie krzywdzone w Kościele nie mają do kogo zwrócić się o pomoc, ponieważ biskup, któremu sprawa podlega, ma wszelką władzę – również władzę bezkarnego ignorowania ofiar. Te struktury wymagają głębokiej reformy!
Chciałabym, aby ta refleksja dotarła do pasterzy naszego Kościoła, ponieważ wyraża ona głos rozpaczy osób wykorzystanych psychicznie i seksualnie przez duchownych oraz krzywdzonych powtórnie przez instytucje kościelne. Może polski episkopat pójdzie w końcu po rozum do głowy, może wykaże się odwagą nazwania grzechu po imieniu – nie grzechu innych, lecz własnego. Również grzechu bezczynności wobec posiadanej wiedzy o tym, że w innej diecezji źle się dzieje, że któryś brat biskup sobie nie radzi lub nie chce sobie poradzić.
Może czas na to, aby zamiast pisania kolejnych listów pasterskich do nas, hierarchowie sami uderzyli się w piersi? Może powinni stanąć w pokorze i prosić o przebaczenie, zamiast boleć nad własnym bólem? To naprawdę oczyszczające i uzdrawiające doświadczenie! Uzdrawiające dla wszystkich. Proszę Was o to, bracia, ojcowie biskupi, od Was tak wiele zależy!
Przeczytaj także: Zbigniew Nosowski, Rozliczalność. Doświadczenia z polskiego poligonu
ryba psuje się od głowy
Bardzo dziekuje za te słowa! To cała prawda! Tak jest wszedzie! Szczecin, Gdańsk, Poznań, Łomża, Kraków i wiele innych miejsc. Biskupi mają nas gdzieś! Dzięga, Wojda, Gądecki, Dziuba i dziesiątki innych! Jesli sprawca nie żyje to dla biskupów i delegatów sprawy nie ma! Ale my jesteśmy! Nie zniknęlismy! ŻYJMY SAMI BEZ POMOCY, BEZ ODSZUKANIA NAS! BEZ CZEGOKOLWIEK OD STRONY HIERARCHII ! Słowa Pani psycholog są całą prawdą! Co do ostatniego słowa! Co sie w Polsce zmienilo po fimach , po sledztwach dziennikarskich? Nic! Velm nigdzie nie działa! POZOSTAWIONO NAS SAMYCH !
Panie Tomaszu! Nie poddamy się! Będziemy jak głos wołającego na puszczy, na pustyni, w dzień i w noc, w każdym miejscu. Mówiliśmy cicho, grzecznie, teraz wołamy i krzyczymy, jak będzie trzeba – zaczniemy ryczeć w niebogłosy. Każdy ból domaga się ukojenia. Wymienił Pan właściwe nazwiska… Ogromnie mi przykro z powodu krzywdy, która Pana spotkała, ale nie jest Pan samotny, jest nas więcej, osób, które rozumieją.
Dziękuję, te nazwiska a szczegolnie to pierwsze… to biskup szczecinski , ja jestem ze Szczecina. Tu nic sie nie dzieje, czas się w latach 80- tych zatrzymał, tu nic nie działa ani VELM ani…. Ewangelia, nic. Pozostawiono nas !
Przyszedł czas, że musimy ujawniać nazwiska, mówić wprost, nie w kruchcie i po cichu. Długo już osoby skrzywdzone wołają o sprawiedliwość. I, choć znam wiele osób, w tym księży i nawet biskupów, którzy dają z siebie wszystko, żeby tej krzywdy nie pomnażać, to jest jej nadal zbyt wiele, a nawet jedna to za dużo.
Kościół jest NOMARCHIĄ, więc przełożeni powinni brać odpowiedzialność za grzechy podwładnych. W tym przypadku powinien zatem płacić Watykan lub Episkopat, a potem dochodzić odszkodowania od księdza w postępowaniu wewnętrznym. Myślę, że wtedy znaleźliby motywację.
Pozdrawiam.
Całkowicie się z Panem zgadzam, tak właśnie być powinno, ponieważ to w Kościele były formowane osoby odpowiedzialne za te krzywdy.
Dziękuję bardzo za ten tekst, bardzo potrzebny.
Dziękuję za przeczytanie, bardzo proszę o rozpowszechnianie, to możemy zrobić. Niech idzie w świat.
Ale po co coś zmieniać, kiedy kościoły pełne, kasa się zgadza i ksiądz to 'super gość’.
W tym sarkazmie jest ból, rozumiem.
Popatrzcie: tak ważne słowa Pani psychoterapeutki o traktowaniu przez hierarchię osób wykorzystanych i co? Redakcje niby katolickie- gosc.pl, niedziela.pl- absolutna cisza tych redakcji… i tak jest zawsze! Tuby biskupów milczą! To nie sa żadne katolickie redakcje to nie są Następcy Apostołów! Apostołowie nigdy by się tak nie zachowywali jak nasi pseudobiskupi! Nasi …. biskupi… nadal milczą, nadal się nie rozliczają, nadal nie pomagają, nie robią nic!
Wiele bólu w Pana słowach. Ten ból krzyczy, słyszę go.
Tu w Szczecinie to walenie głową w mur, mur obojetności. My dla szcz kurii nie istniejemy! A nas tu jest wiele. Nasz głos- O. Tarsycjusz tez jest zbywany. To samo Marcin Mogielski. I wielu innych . Jak Pan Bożydar. Nas nie ma ponieważ sprawcy juz nie żyją. Ale my jesteśmy, ale kogo to tu obchodzi? Nikogo!
Faktycznie, zwrócił Pan uwagę na kolejną grupę skrzywdzonych gorszego sortu – tych, których sprawcy krzywdy już nie żyją i nikt nie bierze odpowiedzialności za ich czyny.
https://www.youtube.com/live/ynnoP1Gb2CY?si=Psi72Ht3U3xQa3To
To jest modlitwa za zranionych w Kosciele , która miała miejsce trzy lata temu w Krakowie. Proszę wysłuchać tego nagrania od 9 minuty i 15 sekundy. W tamtej minucie kapłan modli sie za nas! Za nas tu ze Szczecina! Ks. Artur Chłopek. Na naszą prośbę.
Jeden wielki dramat. Sytuacje tu opisane nie mają nic wspólnego z Kościołem, którego chciał Jezus. Pomijam te przypadki, gdzie sprawy są załatwiane wzorowo. Chce się tylko wołać przyjdź Panie z biczem i zrób porządek. Skrzywdzeni jestem z Wami myślami i modlitwą i chce się dołączyć do Waszego krzyku.
Im więcej Was, świeckich wołać będzie, tym większa szansa , że ktoś wreszcie usłyszy nasz i Wasz głos.
„Może czas na to, aby zamiast pisania kolejnych listów pasterskich do nas, hierarchowie sami uderzyli się w piersi? Może powinni stanąć w pokorze i prosić o przebaczenie, zamiast boleć nad własnym bólem?”
Tak być powinno. Dopóki jednak kurialne kasy są pełne, księży (jeszcze) nie brakuje, zakonnice nadal wykonują swoją „cichą i pokorną” pracę (w dużej części na rzecz sytego i pławiacego się w dostatkach kleru), a wierni (przez materialne wsparcie) utwierdzają kler w wyjątkowości ich powołania, to nic się nie zmieni. Hierarchię oddziela od reszty Kościoła, zwłaszcza tego zranionego, spiżowy mur. Przecież „świeci pasterze” (Kan. 212 KPK) – jak sami o sobie napisali – są „święci” z samej definicji – jak można czegokolwiek od nich wymagać? Zwłaszcza przyznania się do grzechu..
Myślę, że po takim liście, jeśli jakiś kościelny hierarcha cudem go przeczyta, i tak nic nie zrozumie.
Własnie ci z hierarchii czytają, tak jak oglądali filmy braci Sekielskich i artykuły śledcze na tym portalu opisywane przez Pana Nosowskiego. Ale ich to nie rusza! Tyle lat juz minęło od pierwszego filmu i co? Prymas zabrał głos wówczas .. czas minął i cisza… przeczekamy i prosimy o przeczekanie! No i własnie przeczekują! A bogactwa ziemskie im w tym pomagają! Nas mają gdzieś!
Niestety, też się nie łudzę, że ten tekst dotrze do naszych hierarchów, może jakiś ksiądz przeczyta, ale nie ma we mnie nadziei na to, że chociaż przeczyta któryś z biskupów, zwłaszcza tych, w których diecezjach, za które są odpowiedzialni źle się dzieje. Nie marzę już nawet o jakiejkolwiek odpowiedzi refleksji. To straszne tak tracić nadzieję.
„Czy miłujesz Mnie?”. – Żaden pasterz nie ma prawa na to pytanie odpowiedzieć twierdząco, jeśli jego sumienie obciąża zapomniana, zaniedbana miłość do człowieka skrzywdzonego „–
Bp. D. Muskus
Na to pytanie wiekszość polskich biskupów nie odpowie twierdząco.