rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Rozliczalność. Doświadczenia z polskiego poligonu

Piuska biskupia. Fot. episkopat.pl

W ciągu dwóch lat watykańskie sankcje dotknęły około 1/10 wszystkich polskich biskupów. Nasi hierarchowie wstydliwie dzierżyli pod tym względem palmę pierwszeństwa pośród innych konferencji episkopatu. I choć kościelna rozliczalność jest na razie pozbawiona przejrzystości, to przełom już nastąpił.

Z kwestią rozliczalności w Kościele jestem związany bardzo osobiście. W roku 2019 szybka „kariera” słowa accountability – praktycznie nieznanego wcześniej w kościelnych dyskursach – uratowała moją tożsamość jako katolika.

A mówiąc dokładniej: uratowała ją nadzieja związana z tym, że skoro problem rozliczalności został mocno publicznie postawiony na poziomie Watykanu, to i rzeczywistość, jaka się za tym słowem kryje, nie może pozostać tylko sloganem – więc coś pozytywnego musi się wydarzyć. Dlatego rozmowa o rozliczalności to dyskurs nie tylko o ideach, lecz także o mnie. A jeszcze bardziej – o licznych znanych mi osobach, na których krzywdę trzeba pozytywnie odpowiedzieć.

Wesprzyj Więź

Rok 2019 to czas, kiedy całkowicie utraciłem resztki nadziei, że reforma Kościoła jest możliwa w jakimś porozumieniu z urzędującym kierownictwem Konferencji Episkopatu Polski. Nie żebym wcześniej szczególnie mocno w to wierzył, ale przynajmniej były jeszcze jakieś podstawy, by tych nadziei całkowicie nie porzucać. W 2019 r. biskupi ponownie wybrali jednak ze swego grona – do pełnienia funkcji przewodniczącego, wiceprzewodniczącego i sekretarza generalnego – tercet, który kilka lat wcześniej wprowadził Kościół w Polsce na równię pochyłą1. Stało się oczywiste, że przez najbliższe kilka lat na istotną zmianę kursu liczyć nie można.

Nie oznaczało to jednak bynajmniej w moim przypadku porzucenia Kościoła ani, tym bardziej, wiary. Równocześnie bowiem miało miejsce kilka zdarzeń, które pozwoliły mi utwierdzić się w przekonaniu, że choć Kościół, do którego przynależę, jest realnie zdecydowanie nie taki, jak być powinien, to jest to przecież właśnie ten Kościół, w którym świadomie spotkałem Boga i za który chcę ponosić współodpowiedzialność. Dlatego wyjściem z problematycznej sytuacji wcale nie jest prywatyzacja wiary, którą zaczęło wybierać sporo innych osób, także mi bliskich, lecz stanowcze publiczne domaganie się od mojego Kościoła, żeby był Kościołem Chrystusowym, a nie korporacją chroniącą interesy swoich (niektórych) członków.

Wykup prenumeratę „Więzi”
i czytaj bez ograniczeń

Pakiet Druk+Cyfra

    • 4 drukowane numery kwartalnika „Więź”
      z bezpłatną dostawą w Polsce
    • 4 numery „Więzi” w formatach epub, mobi, pdf (do pobrania w trakcie trwania prenumeraty)
    • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl na 365 dni (od momentu zakupu)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Jeśli mieszkasz za granicą Polski, napisz do nas: prenumerata@wiez.pl.

Pakiet cyfrowy

  • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl (od momentu zakupu) przez 90 lub 365 dni
  • Kwartalnik „Więź” w formatach epub, mobi, pdf przez kwartał lub rok (do pobrania
    w trakcie trwania prenumeraty)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2023

Podziel się

2
Wiadomość

“I choć kościelna rozliczalność jest na razie pozbawiona przejrzystości, to przełom już nastąpił.”

Chciałbym się móc zgodzić z autorem, ale tym razem nie mogę. Przykład celowego nierozliczenia abp. Skworca w sytuacji ewidentnej pokazuje, że to już koniec nie tylko przełomu ale i wszelkich rozliczeń. Są tacy, którzy wierzą że ostatnia afera to jednocześnie ostatni gwizdek na rozliczenie bp. Kaszaka. Obawiam się jednak, że zupełnie nic się nie wydarzy (poza karami dla uczestników, które w jakiejś mierze już zapadły) i papierek lakmusowy rozliczeń pozostanie czysty jak tabula rasa…

Jaki przełom? Świeccy milczą! I to wszędzie! Nikogo nic nie obchodzi, nadal pozostają na swych stołkach skompromitowani biskupi i nikomu ten fakt tak przez lata jak i teraz nie przeszkadza. Świeccy boją się odezwać! I to ponoć w dobie synodu…. a co chce ten synod to okaże sie w tym miesiącu… Watykan w oparach absurdu za obecnego pontyfikatu.. VELM jest a jakoby go nie było tam w kongregacjach…milczenie jak widać jest złotem w ustach świeckich w Polsce.

Jeśli VLEM jest naprawdę przełomem, to oznacza bardzo nisko zawieszoną poprzeczkę dla tych spod Znaku, Któremu Sprzeciwiać Się Będą.
Można obniżać wymagania, ale ktoś kiedyś powiedział, żeby wymagać nawet jakby inni nie wymagali.

Światło Świata zgasło, a sól nawet nie tyle utraciła smak, co się rozpuściła.

Gdyby nie wynalazek Cywilizacji Śmierci pod zarządem Księcia Ciemności, jakim są media, do dzisiaj świat mógłby nie wiedzieć o cierpieniach dzieci z rąk następców apostołów.

PS. Dla Pana, Panie Zbigniewie mam ogromny szacunek za walkę o pokrzywdzonych. Jednak po lekturze tego tekstu miałem wrażenie jakbym słuchał nauczyciela, który cieszy się, że jego najgorszy uczeń w końcu po miesiącach żmudnych starań opanował tabliczkę mnożenia.

Dziękuję za szacunek. Ale obstaję przy swojej tezie. I dziwi mnie Pańskie rozumienie pojęcia “przełom”
Nie było wcześniej żadnej rozliczalności. Teraz jest, choć kulawa i ślepa. Czy nie na tym właśnie polega przełom, że możliwe staje się coś, co było niemożliwe? A potem jest ciąg dalszy…
Używając Pańskiej metafory poprzeczki. Wcześniej nie było żadnej poprzeczki (nie można było zaskarżyć hierarchy, a on nie musiał się rozliczać), teraz się pojawiła. I będzie podnoszona. Nie mamy teraz globalnie do czynienia z obniżaniem wymagań, tylko z ich oczywistym podwyższaniem.
Pan wydaje się natomiast zakładać, że z przełomem mamy do czynienia dopiero wtedy, gdy dawniej było źle, a teraz jest tylko dobrze. Tak to nigdy nie będzie w żadnej społeczności.
Kolejna Pańska metafora właściwie jeszcze lepiej pokazuje różnicę podejścia między nami. Zły byłby to nauczyciel, który by się nie cieszył ze swym najmniej zdolnym (bo nie najgorszym!!!) uczniem jego osiągnięciami. A co – ma na niego nakrzyczeć, że tyle czasu mu zajęło opanowanie tabliczki mnożenia?

Jest rozliczalność? Gdzie! W Szczecinie, Gdańsku, Poznaniu, Krakowie? Katowicach? Może o czymś nie wiem, coś mi umknęło?

Myślę, że rozbieżność naszych ocen wynika z przyjmowania innych punktów wyjścia. Pan odnosi się do sytuacji rzeczywistej, zastanej. Zgadzam się, że jeśli chcemy porównywać to co jest do tego co było kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu albo jeszcze dawniej, to można mówić o pewnym postępie.

Dla mnie jednak punktem odniesienia do oceny działalności kościoła nie jest wybrany stan z nowożytnej przeszłości, tylko ten deklarowany i niesiony na sztandarach. Do opisania siebie i swojej misji kościół używa pięknych i wzniosłych określeń. Z nauczania papieży i biskupów wylewają się magisteria, prymaty, sukcesje apostolskie i boże asystencje. Powołując się na autorytet Stwórcy Wszechświata katolicka wierchuszka z podziwu godną precyzją dyktuje ludziom co, z kim i jak mogą robić, a za co grozi im wieczna kara.

Od takiej instytucji oczekuję dużo, dużo więcej niż zdjęcie ze stołka kilku funkcjonariuszy przed emeryturą.

Możliwe, że spieram się tylko o słowo, ale w moim odczuciu “przełom” nacechowany jest pozytywnie i niepotrzebnie wprowadza nadmierny optymizm.

Przykład z nauczycielem i uczniem nie był zbyt udany, ale spróbuję pociągnąć dalej.
Ów uczeń jest dzieckiem wybitnych naukowców, a nauczyciel przed wzięciem go pod swoje skrzydła nasłuchał się od rodziców o wyjątkowych jego zdolnościach. Jeśli taki uczeń będzie przyswajał materiał dużo wolniej od tego przeciętnego, to nauczyciel ma prawo czuć rozczarowanie.

Serdecznie dziękuję, teraz rozumiemy się lepiej.
Kwestią zasadniczą jest oczywiście, że – powtarzam myśl Karla Rahnera, którą już tyle razy powtarzałem, iż jest dla nie oczywista jak 2×2, więc nie widzę powodu, by o tym przypominać w każdym tekście – że Kościół, jako instytucja, która tak wiele wymaga od innych, najwięcej powinien wymagać od samego siebie.
Natomiast na takim ogólnym poprzestać nie można, jeśli się chce coś zmienić, a nie tylko stać z boku i narzekać. Zgodnie z zasadą protopii (zob. https://wiez.pl/2023/03/28/koscielna-protopia/) – warto myśleć o tym, żeby jutro było choć trochę lepiej. I działać w tym kierunku.
Od lat powtarzam: w tej kwestii nie ma we mnie żadnego optymizmu. Ale jest nadzieja (to zupełnie co innego niż optymizm).

Czuję się w podobnej sytuacji i po podobnych wyborach, z tym, że jeszcze nie straciłem nadziei na zmiany. I to rzutuje na wiele innych wyborów niż pańskie. Przypuszczam, że Pan w kolejnym zburzeniu świątyni widzi mimo wszystko szansę. Ja wierzę, że po zburzeniu będzie dalej życie dla Kościoła, ale nie dla mnie. Więc bronię status quo, w którym też mi jest ciężko, bo widzę to samo.

Z całokształtu publicystyki Pana i opiniotwórczych dla środowiska osób np. p.Sebastiana Dudy. Z tego, że wybrał Pan bardziej dawanie świadectwa swoich przekonań zamiast racjonalnego prowadzenia “polityki” wewnątrzkościelnej zmierzającej do zmian, czego przykładem było kilka lat temu udzielenie poparcia akcji “Przekażmy sobie znak pokoju”, co osłabiło wpływ środowiska Więzi na katolików “głównego nurtu” (ówczesna nasza wymiana komentarzy jest nadal aktualna https://wiez.pl/2016/09/14/oswiadczenie-szacunek-przede-wszystkim/), albo szlachetne, ale przynajmniej krótkoterminowo mało efektywne (to nie zarzut) nie lawirowanie ws. sporu o księdza Lemańskiego. Doprecyzuję, że chodzi mi o zmiany ewolucyjne z udziałem hierarchii, a nie wbrew niej, bo to będzie rewolucja, zniszczenie. Z Pana publicystyki wyciągam wniosek, że w ewolucyjne zmiany Pan nie wierzy. Ale nie insynuuję, że chce Pan zniszczenia.

Nieprawda, nie uciekłem, bo podałem dwa praktyczne przypadki (a myślę, że gdybym miał czas znalazłbym ich więcej) świadczące o rezygnacji środowiska Więzi ze zmian poprzez uczestnictwo w strukturach Kościoła. Owszem, można te struktury kruszyć, jak to Państwo robicie (nie czynię z tego zarzutu etycznego, bo rozumiem, że oceniacie je za poważnie skażone złem) i tak zmieniać Kościół. Tyle że to jest proces, który lubi wymykać się spod kontroli i kończy się na zniszczeniach, a co nowego na ich miejsce powstanie to nie ma wielkiego wpływu. W Holandii jest ustawa, która zabrania wykorzystywania budynków szpitalnych starszych niż chyba 30 lat, tylko nakazuje je wyburzać i budować nowe, bo uznaje się, że nie można ich odkazić skutecznie. Oceniam, że tak widzi zmiany Więź. Z czego nie wyprowadzam wniosku, że ci, którzy angażują się w zmiany razem z hierarchią będą skuteczni. Historia pokazuje wiele rozmaitych przypadków.

Ależ przykładów wejścia w spór z hierarchią kościelną czy wręcz ujawniania jej skrywanych przewin jest u nas bez liku. Ale Pan zarzuca mi porzucenie nadziei na zmiany w Kościele. To jest co innego.
Musiał tu Pan czytać co najmniej kilkanaście razy moją deklarację, że moja nadzieja jest pozbawiona optymizmu. Można to różnie oceniać, ale nie można twierdzić, że nie mam nadziei. Ona jest, co widać także w tym tekście, pod którym Pan pisze (wnioskuję, że bez jego znajomości) – a także w innych reakcjach, że jest jej tu jakoby za dużo.

Dobrze, daję wiarę. Pisałem, jak uczciwie odbierałem Pana publicystykę, może rzeczywiście patrząc przez jakieś swoje filtry.

Wracam do odpowiedzi, bo tak drobiazgowo “czepia się” się Pan naturalnych w tym kontekście uproszczeń, że prewencyjnie doprecyzowuję, iż nie zarzucam Więzi niechęci do zmian, bo musiałbym was uznać za lokujących się na prawo od Marka Jurka. Chcecie zmian tak głębokich, że bez wstrząsów Kościoła są one niemożliwe. Nie przesądzam teraz, czy nie macie racji.