Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jak przemawia milczenie. Trapiści z Gethsemani

Teren klasztoru Our Lady of Gethsemani. Fot. Henryk Cisowski

Wszystko tu stanowi przedziwną jedność, jakby świat przemieniony, gdzie Stworzyciel i Stworzenie odnaleźli się nawzajem i celebrują to spotkanie.

Przejechałem ponad tysiąc mil i znowu jestem w domu. Wiem, że jeśli paru myśli nie przeleję na papier od razu, to jest szansa, że o tej drodze – tyleż fizycznej, co duchowej – napiszę dopiero za rok, a więc biorę się do roboty.

Jakieś dwa miesiące temu udało mi się zrobić rezerwację w opactwie Trapistów w Kentucky, znanym jako Gethsemani (Our Lady of Gethsemani). To tutaj w 1941 roku rozpoczął swoje życie zakonne o. Thomas Merton (w zakonie: Luis – Ludwik); tutaj żył i tworzył. Kto nie zna przynajmniej z tytułu jakiegoś jego dzieła: „Siedmiopiętrowej Góry”, „Posiewu Kontemplacji”, „Nikt nie jest samotną wyspą”? Ekscytowała mnie zarówno perspektywa spędzenia kilku dni w miejscu, które znałem tylko z książek, jak i samotna podróż w poprzek Stanów z Milwaukee, gdzie pracuję w Capuchin Community Services (Kapucyńskie dzieło charytatywne). W niczym się nie zawiodłem.

Nie znałem wcześniej trapistów. Wyobrażałem ich sobie jakoś na kształt kamedulskich eremitów o bardzo surowej regule. W rzeczywistości przypominają bardziej benedyktynów, choć w wersji bardziej radykalnej. W zasadzie pochodzą z jednej rodziny, choć są raczej kuzynostwem niż rodzeństwem. Cystersi są reformowanymi benedyktynami, a trapiści reformowanymi cystersami. Służbę Bożą rozumieją jako uwielbienie Boga przez wspólnotowe odprawianie Liturgii Godzin (siedem razy w ciągu dnia), prostota życia, praca fizyczna i milczenie – to charakterystyczne rysy ich duchowości.

W Gethsemani są od 1848 roku, czyli już 175 lat. Nie wiem, od kiedy przyjmują gości, którzy tu mogą odbyć rodzaj rekolekcji, ale Merton wspomina o tym już w „Siedmiopiętrowej Górze”, wydanej w 1948 roku. Nie jest to więc posoborowy wynalazek.

Rekolekcje bez planu

Rekolekcje nie mają żadnego programu. Dostałem za to trzy plany. Pierwszy to plan dotarcia do mojego pokoju, który znajdował się w osobnym skrzydle budynku (z windy w lewo, do końca korytarza, drzwi po prawej i SIEDEM stopni w dół). Drugi był planem dnia wspólnoty zakonnej: od 3:15 rano do 20:00 wieczorem. A trzeci to mapka terenu wokół opactwa z zaznaczonymi na niej szlakami.

Rekolektant, jak zwie się uczestnika rekolekcji, nie jest do niczego zobowiązany oprócz obowiązku zachowywania milczenia w większości pomieszczeń i na zewnątrz. Strefy „głośne” są jasno wyznaczone. Czas pobytu: od poniedziałku do piątku lub od piątku do poniedziałku. Nie ma stawek – mnisi chcą, aby pieniądze nie były problemem w decyzji o przyjeździe; składasz taką ofiarę, jaką chcesz. Nie musisz być nawet katolikiem.

Jako że wybrałem pobyt między poniedziałkiem a piątkiem, dysponowałem trzema pełnymi dniami na miejscu. Z jednej strony to niewiele, a jednak przeżyłem bardzo ważny i owocny czas. Wszystko tu jest szczególne, a mówi to bywalec wielu ośrodków rekolekcyjnych w Polsce i za granicą.

A co tak konkretnie?

Na rekolekcjach zazwyczaj ktoś gada, naucza… Tutaj słowem są mnisi i ich świat, bo nie można rozdzielić jednego od drugiego. Zadziwia spójność przekazu, architektury i praktyki życia: proste, nieotynkowane ściany kościoła pomalowane tylko na biało, sklepienie świątyni rodem ze stodoły niezwykle współgra z prostotą śpiewanej liturgii. Także nagi, kamienny ołtarz, który przykrywany jest obrusem jedynie na czas Eucharystii. Prosty i powtarzalny plan dnia mnicha: praca fizyczna, modlitewne studium Pisma św. (Lectio Divina) przeplatane wspólnotową śpiewaną modlitwą chórową siedem razy w ciągu dnia (por. Ps 119, 164). Praca fizyczna jest ich formą jedności z ubogimi, a także realizacją zasady, że prawdziwy mnich utrzymuje się z pracy własnych rąk (zakony żebracze to późniejszy wymysł).

Rzeźba Jezusa w Ogrójcu w trapistowskim lesie klasztoru Our Lady of Gethsemani. Fot. Henryk Cisowski
Rzeźba Jezusa w Ogrójcu w trapistowskim lesie klasztoru Our Lady of Gethsemani. Fot. Henryk Cisowski

Wszystko tu jest świątynią – ich pola mają imiona (czy raczej patronów?), a gdy chodzisz po ich lesie, to wiesz, że to trapistowski las. Podczas gdy w kościele znajdziesz jedynie prosty krzyż i ikonę Matki Bożej, to las pełen jest figur świętych, wśród których dominuje sugestywna figura Jezusa modlącego się w Ogrójcu i śpiących Apostołów. Cmentarz i ogród stanowią jedną nierozdzielną całość. Wszystko stanowi przedziwną jedność, jakby świat przemieniony, gdzie Stworzyciel i Stworzenie odnaleźli się nawzajem i celebrują to spotkanie.

Mój świat, który trzeszczy

Dla chrześcijanina-aktywisty, takiego jak ja, który przeżywa swoją wiarę jako zadanie, takie miejsce jest wyzwaniem. Przecież trzeba coś zrobić, zwłaszcza dobrego, jak ten biedak Piotr, który na górze Tabor po słowach: „Panie dobrze, że tu jesteśmy”, od razu chciał się wziąć do roboty (Mt 17,4).

Tymczasem trapiści nie mają żadnych planów duszpasterskich, strategii ewangelizacji świata, choć są świadomie jego częścią (ich modlitwa za ofiary powodzi w Libii uświadomiła mi, że coś złego stało się w tych dniach). Pracują po to, by się utrzymać i mieć co jeść. Gdy patrzysz na tych ponad trzydziestu mężczyzn (tylu naliczyłem w chórze), których jedynym uzasadnieniem życia jest jedność z Bogiem, oddawanie Mu chwały, to po części twój świat zaczyna trzeszczeć.

Na co dzień zachowujemy się, jakbyśmy nie wierzyli, że znaleźliśmy skarb ukryty w roli, bo musimy go zawinąć w jakiś kolorowy papierek chwytliwego hasła, strategii marketingowej, która uczyni go ciekawszym. Czasem wydaje mi się, że przypominamy „przedstawicieli handlowych Pana Boga” (gorzki cytat z jednego z polskich filmów), kupczących towarem, którego sami nie znają, opowiadających ciekawe historie, może i mądre, może i dowcipne… ale nieprzeżyte, a przez to nieprzekonujące. Zaczynamy tracić pole, bo konkurencja ludzi mądrych, elokwentnych i dowcipnych dzisiaj duża.

Narzekamy na nadmiar pracy – którą niewątpliwie często jesteśmy zmęczeni – a jednak wyglądamy jak ci, którzy biegają z pustymi taczkami, bo nie ma czasu załadować. Nie zauważyliśmy nawet tych, którzy zdumieni i rozczarowani patrzą na nasze jałowe przebiegi i ruszają szukać odpowiedzi gdzie indziej.

Życie tych mnichów, którego celem jest szukanie jedności z Bogiem i oddawanie Mu chwały, harmonia i pokój, będące tego owocem, i wreszcie materia, która odzyskuje w tym wszystkim swoje pierwotne piękno – każą mi się zastanowić: gdzie ja jestem? Pisał Merton w „Nowych ziarnach kontemplacji”: „nie dystansujemy się od rzeczy po to, aby przyłączyć się do Boga, lecz raczej dystansujemy się od siebie, aby widzieć i używać wszystkie rzeczy w Bogu i dla Boga”. I dalej: „święty wie, że świat i wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, podczas gdy ci, którzy nie są świętymi albo uważają, że rzeczy stworzone nie są święte, albo w ogóle nie poświęcają uwagi tej kwestii, ponieważ interesują się wyłącznie sobą”.

Znak „otwartego nieba”

Największym paradoksem jest właśnie to, że gdy wiele ośrodków rekolekcyjnych w Stanach Zjednoczonych splajtowało, tutaj miejsce trzeba zarezerwować cztery miesiące naprzód. I generalnie zawsze jest komplet.

Wesprzyj Więź

Ci mnisi w biało-czarnych habitach i to miejsce są prostym, spójnym i czytelnym znakiem „otwartego nieba” – Królestwa Bożego. To świat, który w Bogu odzyskuje swoją miarę, kształt, smak. Wszystko ma w nim swoje miejsce: wszystko jest święte – kaplica, pole, posiłek, ciało, przemijanie, praca, odpoczynek – i smaczne, jak czekoladki i słynne fruitcake, które produkują tutejsi mnisi.

Mamy różne powołania, bycie mnichem to nie droga dla każdego. Jednak świadectwo mnichów z Gethsemani sprawia, że inaczej patrzysz na twoje własne chrześcijaństwo, wyraźniej zaczynasz słyszeć słowa Jezusa: „potrzeba mało, albo tylko jednego…” (Łk 10,42). To doświadczenie zabieram ze sobą w drogę mojego świata.

Przeczytaj też: Boże, nie mam pojęcia, dokąd zmierzam

Podziel się

7
2
Wiadomość

Ciekawa historia. Jednak klauzula milczenia wcale nie musi oznaczać braku komunikacji.

Już w XII wieku zakonnicy zmuszeni do milczenia wypracowali własny system gestów, który skutecznie zastępuje mowę (kilka wieków szybciej niż nastąpił rozwój języków migowych w XVIII i XIX stuleciu). Ten system przejął funkcję mowy. Składa się z około 1300 znaków, z których jakieś 500 jest używane często (złożone języki migowe mają 5 do 10 tysięcy migów). Trapiści swoim system potrafią posługiwać się równie biegle jak mówiący mową.