Lato 2025, nr 2

Zamów

Chłopscy podburzyciele

Chłop podolski w polu przy robocie (1867). Rys. Kazimierz Konstanty Przyszychowski

Chłopi brali udział w demonstracjach patriotycznych podczas powstania styczniowego. Ale – w swej masie – powstania nie poparli. Nawet współczując i popłakując, pozostawali bierni. Fragment książki byłego redaktora naczelnego „Więzi”.

Tekst pierwszego rozdziału książki „Życiorysy pokornych” Wojciecha Wieczorka. Oryginalny tytuł: „Przed świtem”. Śródtytuły pochodzą od redakcji.

W przedmowie autor książki pisał: „Nie bę­dę ukrywał, że źródłem inspiracji były »Rodowody niepokornych« Boh­dana Cywińskiego. Wrażenie, jakie pozostawiała opowieść o chlubnych dziejach niepodległościowych elit polskiej inteligencji, sprowokowało zarazem pytanie, jak się do tego miały zachowania i postawy »pro­stego ludu«, czyli przede wszystkim chłopów – etnicznej podstawy narodu. […] Stąd tytuł – pomyślany nie w opozycji do ideału »Rodowodów« Cywińskiego, lecz jako kontrapunkt w spojrzeniu na narodowe losy, w których ci »pokorni« nie zawsze bywali tacy pokorni.

Dzięki pomocy ludzi życzliwych dotarła do moich rąk przepisana z rękopisu, znajdującego się na plebanii w Wilkołazie, relacja do­tycząca udziału ludności Wilkołaza i okolicy w powstaniu stycznio­wym. Jest ona wystarczająco interesująca, by ją zacytować w całości.

„Na I-szej części była »komenda«, jakoś tak powiem, bo jak się właściwie to kierownictwo nazywało, nie wiem. Ta »komenda« składała się z członków czynnych i biernych, tak należy przypuszczać. Czynni członkowie byli w oddziałach, które brały bezpośredni udział w walkach. Dwóch z nich znalem osobiście. Oni opowiadali o powstaniu i ja kil­ka ich opowieści słyszałem bezpośrednio. Nazywali się Antoni Kuśmierz i Szymon Szymański. Obydwaj chłopi światlejsi, zam. w Wilkołazie cz. I-sza. Po upadku powstania zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu w Zamościu. Po więzieniu wrócili do Wilkołaza i dożyli późnej starości. Zwłoki ich spoczywają na cmentarzu nowym, na tym, co jest ka­plica.

Pamiętam, jak Szymański opowiadał o bitwie z Moskalami, w której brał udział jakiś oddział z Galicji (dawny zabór austriacki). Pamiętam, że zginęło w niej dużo Moskali [chodzi zapewne o stoczoną w tych stronach bitwę pod Chruśliną – właściwie dwa starcia w maju i sierpniu 1863 roku – w których brały udział powstańcze »partie« Lelewela-Borelowskiego i Heidenreicha-Kruka – przyp. W.W.]. Antoni Kuśmierz kiedyś opowiadał o ucieczce chłopów przed powstańcami. Było to w pewnej wsi. Wieczorem w karczmie było dużo chłopów, przybyli tu powstańcy i uda­li się do karczmy. Chłopi na widok powstańców uciekali oknami w wielkim popłochu. Nie zdążyli nawet pootwierać okien, tylko głowami roz­bijali szyby, a powyrywane ramy z okien ponieśli na barkach.

Nieco o tych, których nie pamiętam, a jedynie słyszałem. Gdyby coś w roli komendanta był Jan Bartnik. Łącznikiem był Kasper Chmie­lik (?). Jan Kuśmierz przechowywał większą ilość pieniędzy (kasę) i był zaprzysiężony celem dotrzymania tajemnicy schowanych pieniędzy. Takich członków »popierających« było wielu. »Placówki« wysuwały lu­dzi do oddziałów, szerzyły propagandę, dostarczały żywności itd. Cen­trum tego był Wilkołaz cz. I, ale należeli tu też chłopi innych części Wilkołaza i okolicy. Około roku [data zniekształcona zupełnie – przyp. W.W.] zmarł ostatni powstaniec zam. w Rudniku Szlacheckim. ­Nazwiska jego nie pamiętam.

»Czerwonych« w Wilkołazie prawdopodobnie coś było, na II części Wilkołaza, ale kto i ilu było, trudno ustalić. Zwalczania się Bia­łych z Czerwonymi nie było. Nie byli sobie wrogami, obydwie »grupy« dążyły do jednego celu, tylko nieco innymi drogami.

Chłopi ciemniejsi nie należeli, uchylali się od udziału w powsta­niu, gdyż nie rozumieli celu powstania. Takich chłopów w Wilkołazie było wielu.

Kto organizował ten odruch? Należy przypuszczać, że duchowieństwo i szlachta ogólnie, a w Wilkołazie nie wiadomo”.

Chłopi i powstańcy

Relację podpisał Franciszek Nagajek, za co mu chwała. Wynika z niej, że w Wilkołazie znajdowało się ogniwo ruchu powstańczego, z którym współpracowali „światlejsi” chłopi, i że było ich „wielu”. Ale „wielu” było również takich, którzy nie chcieli mieć z tym ru­chem nic wspólnego. Jakie były proporcje? Tego w relacji nie ma. Z aż do bólu szczerej wzmianki o panicznej ucieczce chłopów przed powstańcami przez okna karczmy można jedynie wnioskować, że bywało różnie.

Rozejrzyjmy się jeszcze po tej okolicy. Z innej relacji, sporządzonej przez jednego z mieszkańców Wronowa pod Chodlem (podpis nies­tety nieczytelny), można się dowiedzieć, że w pobliżu, we wsi Kraczewice, znajduje się zbiorowa mogiła powstańców, poległych w boju w kazimierskich górach. Niedobitki oddziału miały się wycofywać w kie­runku Chodla, docierając do wsi Kożuchówka. W tychże Kraczewicach miał być też punkt kontaktowy, kierowany przez właściciela majątku Jakuba Gierlicza i jednego z miejscowych chłopów.

Chłopski węch wykrywał „pa­na” także pod sukmaną czy złachmanioną szatą

Wojciech Wieczorek

Udostępnij tekst

Autor tej relacji napisał m.in., że idąc do Chodla, powstańcy „ciągnęli do naszego wodza ks. Ściegiennego”. To oczywista pomyłka. „Wikary z Wilkołaza”, który przez blisko rok pełnił posługę w Chodlu, przebywał jeszcze wtedy na syberyjskim zesłaniu. Ciekawa jest jednak ta zbitka myślowa, w której zasłyszane, a znaczące w tradycji regionu wydarzenia splotły się tak osobliwie. Z drugiej strony tłumaczy to zapewne, dlaczego w samym Wilkołazie udział chłopów w powstaniu wygląda na stosunkowo znaczny.

Na jeszcze jedno ogniwo ruchu powstańczego natrafiamy także w sa­mym Chodlu. Ściślej mówiąc – na plebanii. Jej proboszcz, ks. Piotr Frankiewicz, był niewątpliwie osobą wtajemniczoną. Miał świadczyć różnego rodzaju pomoc, m.in. finansową, powstańczej partii Józefa Jankowskiego i utrzymywać kontakt z powstańczą „żandarmerią naro­dową”. Zapłacił za to dwunastoma latami ciężkich robót na Sybirze.

Informa­cje uzyskane w tej parafii zdają się również pokrywać z relacją streszczoną powyżej. Powtórzyła się bowiem opowieść o powstańcach ukrywających się w bagnach i trzcinach rzeczki Chodelki w pobliżu Kożuchówki. Wyławianych z ukrycia oczekiwała doraźna egzekucja przy nieist­niejącej już w miasteczku drewnianej karczmie. Byli to więc ci sami nieszczęśnicy. Najprawdopodobniej w związku z tymi wydarzeniami w marcu 1864 roku aresztowany został burmistrz Chodla Ksawery Annusiewicz. Krew popłynęła tu jeszcze później: 20 czerwca 1865 roku, gdy powstanie właściwie wygasło, zginął zastrzelony jeden z ostatnich jego uczestników, właściciel Borowa Dionizy Trz­ciński.

Bardziej zagadkowa jest inna sprawa. W korespondencji dotyczącej kościoła w Ratoszynie – zapamiętajmy nazwę tej wsi – z dnia 23 lip­ca 1864 roku, a przechowywanej w Archiwum Diecezjalnym w Lublinie, ­znajduje się wzmianka o aresztowaniu ks. Boguckiego. Kościół rato­szyński był wówczas kościołem filialnym parafii chodelskiej, zaś ks. Bogucki jednym z jego kolejnych księży-kommendarzy. Ze wzmiankowanej korespondencji nie wynika jasno, co spowodowało interwencję ­policji.

Ponadto zbija trochę z tropu fakt, że sam ks. Bogucki we wcześniejszym, datowanym w kwietniu tego roku liście, występuje do Chodla – gdzie ks. Frankiewicza chyba już nie ma, bo znajduje się zapewne w więzieniu – o należną mu kwotę 300 złotych. Nie jest jednak wykluczone, że między obu tymi aresztowaniami istniał jakiś związek wynikający z ówczesnych wyda­rzeń politycznych. Tym bardziej że prezesem dozoru kościelnego w Chodlu był wtedy Jakub Gierlicz, właściciel Wronowa, o którego konspiracyjnym zaangażowaniu dopiero co wspomniano. Do tej sprawy przyjdzie jeszcze wrócić w następnym rozdziale.

Będzie ziemia na własność?

Ubóstwo lokalnych źródeł, dotyczących czasu powstania, zmusza zresztą do poszukiwań i w innych zasobach archiwalnych. W lubelskim Archiwum Wojewódzkim odnalazłem dwa zespoły przechowywanych tam do­kumentów, z których jeden nosi tytuł „Raporty o nastrojach wśród społeczeństwa i urzędników. 1861-1863”, a drugi – „Dziennik sekretny. 1863-1864”. Poszerzają one perspektywę o lata przedpowstaniowe­ i są zarazem zapisem ówczesnej rzeczywistości postrzeganej przez gubernialną władzę.

Na tę rzeczywistość składały się najpierw prowincjonalne reperkusje manifestacji religijno-patriotycznych w Warsza­wie. Znajdowały one wyraz w nabożeństwach i manifestacjach ku czci ­poległych na jej ulicach, które organizowane były także po wsiach, gdzie przybierały postać uroczystej procesji połączonej ze stawia­niem pamiątkowego krzyża z cierniową koroną. Na prowincji wprowadzano też w czyn wychodzące z kancelarii margrabiego Wielopolskiego zarządzenia. Nie tylko te powszechnie znane, jak listy proskrypcyjne imiennej branki czy zakaz żałoby narodowej, ale i mniej znane, na przykład zakaz noszenia stroju narodowego czy obowiązek poruszania się na ulicy z la­tarką w godzinach nocnych.

Trudno by też dać wiarę, że zabrakło „przecieków” na temat bardziej poufnych poczynań władz: kontroli lojalności urzędników, połączonych niekiedy z nakładanymi na nich kontrybucjami oraz zwolnieniami z pracy, przeprowadzanych rewizji, przesłuchań, aresztowań itp. W tropieniu podejrzanych władze te napotykały na trudności. Jeden z anonimowych autorów policyjnych raportów skarżył się na przykład, że „obywatele, wójci i officyaliści sami ukrywają rze­czonych ludzi”.

Tym bardziej nie ulega wątpliwości, że takie spektakularne akty, jak wprowadzenie stanu wojennego, „zakaz zbiegowisk” czy ogłaszanie listów gończych (m.in. za zbiegłymi z Kijowa polski­mi studentami Uniwersytetu św. Włodzimierza, którym zarzucano „rozpowszechnianie pism podburzających i udział w antyrządowej demonstra­cji”) docierały z mocy samego urzędowego rozporządzenia do najbardziej zapadłych zakątków guberni.

Ale żeby tylko takie wieści, gorzej lub lepiej pojmowane, obijały się o chłopskie uszy! Właściwie od początku politycznego kryzysu coraz bardziej musiał docierać do jego świadomości fakt, że to on sam jest w nim jedną z centralnych figur, że całe to wzburzenie kręci się jakoś również wokół niego. Przecież już od maja 1861 roku ogłaszano po majątkach zasady obowiązkowego oczynszowania gospodarstw chłopskich. A czyniono to w sposób publiczny i uroczysty: wygalono­wany urzędnik, w pirogu i przy szpadzie, odczytywał zebranym na maj­danie pańszczyźnianym chłopom brzmienie dekretu.

W ślad za tym szła „szeptanka” szlacheckich spiskowców, głównie „czerwonej” młodzieży, że w wolnej ojczyźnie, którą tylko trzeba właśnie wyzwolić, dostaną oni swą ziemię na własność. Więc chłop nie tylko nasłuchiwał, nie tylko dowiadywał się o celach powstania, ale i tu i ówdzie zaczął burzyć się. Z przywołanych dokumentów lubelskiego archiwum można się na przykład dowiedzieć, że już w kwietniu 1861 roku w dobrach Staw w powiecie krasnystawskim ktoś „podmawia chłopów do nieodrabiania pańszczyzny”. Inny zaś referent zwraca uwagę na niezdrowe nastroje w rejonie hrubieszowskim. Mowa jest także o „wzburzeniu włościan w powiecie Kraśnik” itp.

Również we wspomnianym już Ratoszynie – jak wynika z urzędowego pisma skierowanego poprzez naczelnika powiatu lubelskiego do „Gubernatora Cywilnego Guberni Lubelskiej” z dnia 12/24 VII 1861 roku – pojawił się „podburzyciel”, który „ośmielił się używać wyrazów podburzających włościan przeciwko obywatelom w kraju…” i który mówił, że „…niedługo będą wieszać panów”.

Chłopi odmówili wyjścia do pracy na „pańskim”

Ciekawych rzeczy dotyczących społecznej atmosfery i kolorytu okresu przedpowstaniowego – trochę już wykorzystanych w poprzednich a­kapitach – można się wreszcie doczytać w „Pamiętnikach” Henryka Wiercieńskiego, wydanych w 1977 roku staraniem Wydawnictwa Lubelskiego. Wybór tego pomocniczego źródła nie jest całkiem dowolny. „Pamiętniki” zawierają kopalnię informacji o stosunkach wiejskich na Lubelszczyźnie w połowie XIX stulecia, a osoba autora – miejscowego ziemianina, zasłużonego działacza społecznego i uczestnika powstania styczniowego zesłanego po wzięciu do niewoli na Sybir – stanowi zachęcającą rekomendację. Z tego źródła, podmalowującego szersze tło zdarzeń, będę jeszcze czerpał.

W tym miejscu chodzi o incydent, jaki zdarzył się w interesującej nas okolicy. Otóż w rozciągających się wzdłuż prawego brzegu Wisły dobrach opolskich rozeszła się wiadomość o uchwale Towarzystwa Rol­niczego – będącego, jak wiadomo, domeną „białych” – postulującej zniesienie pańszczyzny. Wprawdzie uchwala ta została wkrótce anulowana, niemniej sama wieść – zawleczona w te strony prawdopodobnie przez wiślanych flisaków – wywołała niemałe wrażenie i… zamieszanie. Chłopi odmówili wyjścia do pracy na „pańskim”. Wobec takiego obrotu rzeczy właściciel dóbr i zarazem lokalny ziemski potentat (żeby już nie wymieniać za Wiercieńskim nazwiska) uznał się zmuszo­nym wezwać w sukurs kozaków, którzy nie bawiąc się w ceregiele pogonili opornych do roboty nahajkami.

Różnie więc bywało i na drugim biegunie społecznego podziału. Można sobie wyobrazić uczucia poturbowanych, którym solidarne współdziałanie władzy pańskiej i państwowej wypisało na grzbietach pro memoria za niewczesne ciągoty. Cóż z tego, że spiskujące koła szlacheckie, do żywego oburzone, spowodowały udzielenie surowej reprymendy sprawcy incydentu. To już nie było ta­kie wyraziste.

Nie można uogólniać tego przypadku. Stanowi on jednak jeden z przyczynków składających się na chłopski brak zaufania do szlachty. Sięgnijmy znowu do „Pamiętników”, do uwag na temat małej skutecznoś­ci kierowanej do chłopów propagandy patriotycznej. „Nawet przebieranie się w sukmany nie odnosiło skutku. Pod sukmaną chłopi poznawali człowieka z innej sfery; i jeśli nawet mówił im o sprawie narodowej, widzieli w nim agenta panów, bo panów tylko ta sprawa obchodzić mog­ła; jeśli zaś robił im jakieś obietnice zniesienia pańszczyzny – na­ wypadek urzeczywistnienia się pragnień narodowych – widzieli w nim awanturnika, który obiecuje gruszki na wierzbie – i to jeszcze na cudzej wierzbie…”.

A propos tego chłopskiego węchu, wyczuwającego „pana” nawet pod sukmaną. W „Raportach o nastrojach…” znalazłem także notatkę o in­cydencie pod Łuszczowem w pobliżu Lublina, mającym już wymowę na wpół anegdotyczną. Mianowicie na pewnego wieśniaka wracającego sobie spo­kojnie do domu dokonało napaści jakichś pięciu oberwańców, domagając się pieniędzy i chleba. Wystraszony chłopina błagał o litość, zacho­wał jednak na tyle przytomności umysłu, żeby – słysząc poprawną polszczyznę – zwracać się do nich per „jaśnie wielmożni panowie”. Uchodząc na przykład przed branką, włóczyli się wtedy tacy po lasach i wertepach, głodując i szargając ubrania. Jak widać, chłopski węch wykrywał „pana” także pod złachmanioną szatą. I czy można mieć pretensję do ofiary napaści, że wyrwawszy się z opresji, popędziła do cyrkułu, by użalić się na swoją krzywdę?

„Panienki ze dworu” i chłopskie dzieci

Istnienie mentalnej bariery braku zaufania, utrudniającej porozumienie się, musiało jednak dochodzić do świadomości patriotycznego odłamu szlachty. W latach przedpowstaniowego wrzenia wybucha moda na uczenie dziatwy wiejskiej czytania i pisania. Podjęły je – to znowu Wiercieński – liczne „panienki ze dworu” wbrew panującej szlagońskiej sentencji, że to nie ma sensu, „bo będzie potem pisał na ­mnie skargi”. Teraz trzeba było coś robić, żeby chłop rozumiał kierowane do niego także na piśmie apele.

Wyłoniły się wszakże nieocze­kiwane trudności. Na widok panienek wiejskie bachory czmychały między opłotki, trzeba je było przywabiać prośbami i podarunkami. Tak­że ich rodzice nie ukrywali niezadowolenia, bo nauka odrywała od pa­sienia gęsi czy bydła i byli na tym „stratni”. Słowem – rozbieżność interesów. Ale to były przecież drobiazgi. Rozbieżność naprawdę masywna kryła się w tym, co właśnie chciano przezwyciężyć. Bo głębokim cieniem kładła się tu wszędzie wiekowa pańszczyzna.

Zdaniem autora „Pamiętników”, w stronach, w których rejestrował swoje spostrzeżenia, nie było jeszcze najgorzej. „Niech Bóg pomaga tym, co chcą dobrze” – mawiali, indagowani podczas demonstracji patriotycznych. Owszem, brali w nich udział, bo to i ksiądz, i śpiewy religijne, i krzyż z cierniową koroną. Uderzeniowa dawka nastroju. Toteż nie dziwiło, że na odbywających się potem poczęstunkach we dworach „siedzący współbiesiadnicy mieli pole do rzucenia tu i ów­dzie jakiegoś słowa, które nie pozostało bez wpływu”. Ale – w swej masie – powstania nie poparli. Wprawdzie – jak pisze ten sam autor – tylko wyjątkowo demonstrowali wobec niego zdecydowanie wrogi stosunek. Niemniej, nawet współczując i popłakując, pozostawali bierni. Wiemy już, że bywało również inaczej.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Toteż chyba nazbyt przepojone nieukrywaną goryczą i przez to nie­zbyt sprawiedliwe wydają się słowa Henryka Wiercieńskiego, gdy z właściwą sobie ostrością pisze: „Nieuświadomiony politycznie, nie bio­rący nigdy udziału w życiu politycznym, niepiśmienny zupełnie, a przeważnie i nieczytelny, nie znający ani dziejów narodowych, które były dla niego obce zarówno z powodu jego ciemnoty, jak i z powodu braku tradycji ustnej w jego otoczeniu, bynajmniej nie rozumiał, o co idzie: to bowiem, co się dookoła niego działo, nie rozwiązywało zadania: czy sól stanieje? – a to przecież zdawało się stanowić najgłówniejszą jego troskę życiową. Brak poczucia narodowego był u niego tak wielki, że przez miano »Polaka« rozumiał synonim »ślachcica«; on zaś do polskości się nie przyznawał. Był »chłopem i tyla«. W czasie powstania jeszcze odróżniał walczących nazwą: »polskie moskole« i »ruskie moskole«, pierwszym mianem nazywając powstańców, drugim wojska rosyjskie”.

Zabrakło pytania, skąd się wzięła ta ciemnota.

Przeczytaj również: Cezary Gawryś, Personalista i demokrata. Wojciech Wieczorek 1928–2012

Podziel się

1
1
Wiadomość