Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czystość jest atrakcyjna

Młoda para. Fot. Pixabay

Może w naszych wspólnotach, parafiach, rodzinach, miejscach pracy i w środowiskach potrzebujemy rewolucji relacyjnej, która oprze się na wzajemnej trosce o budowanie kultury czystości, dzięki czemu każdemu z nas łatwiej będzie przeżywać swoją seksualność i rozwijać w sobie jej dar i ofiarność.

Głos w dyskusji zainicjowanej przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”.

W przestrzeni publicznej trudno o dialog. Zwykle wymiana myśli przyjmuje formę polemiki, debaty, perswazji. Dialog zakłada spotkanie, szacunek, wspólne szukanie prawdy, brak walki o własną rację. W debacie znacznie bardziej niż prawda wybija się ego mówiącego.

W tej perspektywie różnica zdań wydaje się atakiem, krytyką i odrzuceniem. Chciałabym, żeby moje przemyślenia po lekturze tekstu Marcina Kędzierskiego nie były konfrontacją ani polemiką. Nie chcę podważać wyrażonego w artykule stanowiska, nawet jeśli w kilku miejscach się z nim nie zgadzam. Chcę, żeby – na tyle na ile to możliwe w przestrzeni medialnej – było to spotkanie uzupełniające i dopowiadające.

Jestem wdzięczna Marcinowi Kędzierskiemu, że poruszył temat etyki seksualnej i podjął się niełatwego zadania poszukiwania nowych dróg rozwiązań dylematów, przed którymi każdego dnia staje wiele osób. Bardzo doceniam zwrócenie uwagi na podmiotowość, godność, personalizm oraz relacyjność w przeżywaniu seksualności.

Celem etyki jest doprowadzenie człowieka do naturalnej doskonałości, podczas gdy w teologii moralnej chodzi o doprowadzenie go do świętości

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Dziękuję też za nazwanie „punktów granicznych” – miejsc, w których życie i jego dynamika stykają się z prawem, z zasadami, z kodeksem. Uwypuklenie tych przestrzeni jest szczególnie cenne dla mnie jako teologa. Lista wdzięczności mogłaby być znacznie dłuższa, ze względu na to, że artykuł Kędzierskiego jest obfity w inspirujące myśli.

Nie tworzę, odczytuję

Teologia moralna czerpie swoje pierwszorzędne źródło z Objawienia (inaczej niż jest to w przypadku etyki). To w Piśmie Świętym oraz w żywej Tradycji szukamy tego, co Bóg chciał przekazać człowiekowi, pamiętając że najpełniej objawił się poprzez Jezusa Chrystusa, pokazując swoją miłość i wolę zbawienia ludzi.

Korzystając z odpowiednich metod, próbujemy właściwie odczytać (a nie ustanowić) dane Objawienia, żeby w następnym kroku je ujawnić. Dzieje się to zwykle za pomocą treści normatywnych, czyli zasad życia chrześcijańskiego. W rozpoznawaniu tych prawd ważną rolę odgrywa żywa Tradycja.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że teologia moralna czerpie swoje korzenie z nadnaturalnego źródła. A to sprawia, że mamy inne niż etyka kryterium głoszonych tez. W największym uproszczeniu można stwierdzić, że celem etyki jest doprowadzenie człowieka do naturalnej doskonałości, podczas gdy w teologii moralnej chodzi o doprowadzenie do go świętości, do ostatecznego celu życia – jest to zatem cel nadprzyrodzony, skupiony na „uszczęśliwiającej wizji widzenia Boga w wieczności”.

Bez tej perspektywy trudno jest przyjąć i zrozumieć nauczanie Kościoła w jakiekolwiek sferze, w tym w zakresie ludzkiej seksualności. Ukierunkowanie na niebo jest pierwszorzędne w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji moralnych.

Teologia moralna jest traktatem pełnym dynamizmu. Nie jest to statyczna nauka, zajmująca się przekazaniem martwych zasad. To odkrywanie pełnego miłości wezwania i zaproszenia ze strony Boga, które wymaga odpowiedzi od człowieka.

To opowieść o przymierzu, o powołaniu, o zbawieniu. Odpowiedzią człowieka jest wiara, która angażuje go w całości, to wiara człowieka niepodzielonego. To wiara szukająca zrozumienia, realizująca się w działaniu.

Uwierzyć Bogu, to coś więcej niż przyjąć prawdę intelektualnie, uznać za godne wiary to, co On objawił; to osobiste przylgnięcie do osobowego Boga (por. KKK 150). To przyjęcie na siebie konsekwencji wynikających z wiary – pójście za Bogiem.

Szukanie dróg tego chodzenia za Panem, odpowiedź na pytanie, jak ukształtować swoje życie, żeby było zgodne z wolą Boga (wyrażoną w Objawieniu) to zadanie teologii moralnej – a właściwie jedno z jej zadań[i].

A jaka jest Boża wizja seksualności i jej przeżywania?

Wczytując się w Objawienie, szukając prawdy i coraz bardziej poznając Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem, teolog moralista zajmuje się wydobywaniem i usystematyzowaniem Bożej wizji dla człowieka i jego życia.

Płciowość jest darem i błogosławieństwem. Dlatego tak ważne jest, aby przypominać, że sfera seksualna jest przede wszystkim miejscem błogosławieństwa i dobra!

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Nie jest to zatem nauka – tworzenia norm i zasad, ale pełna relacji, dialogu i więzi próba układania życia w Chrystusie. Zatem z jednej strony teologia moralna zajmuje się odczytaniem Bożego planu (w tym zasad, norm, pewnego ideału), z drugiej zaś pokazuje (wpatrując się w Chrystusa) sposób realizacji tego życia. Nie ma bowiem ważniejszego powołania niż powołanie do świętości.

Mam wrażenie (być może mylne), że Marcin Kędzierski skupił się głównie na etyce i wynikających z niej sposobach ustalania reguł moralnych. W tej perspektywie rzeczywiście wiele można zmieniać, dopowiadać, pozostawiać do osobistych decyzji i ustaleń – sporo zależy wtedy od sytuacji.

Wtedy zrozumiałe są rozważania dotyczące współżycia poza małżeństwem, korzystania ze środków antykoncepcyjnych, czy podejścia do masturbacji zarówno tej w małżeństwie – za zgodą małżonka, jak i tej pomiędzy osiągnięciem dojrzałości płciowej a momentem zawarcia związku małżeńskiego i rozpoczęcia aktywności seksualnej.

Autor zauważył, że czas dzielący parę od zawarcia małżeństwa dramatycznie się wydłużył, wobec czego „zmiana podejścia do masturbacji w tym okresie powinna chyba nastąpić”. Gdyby człowiek był twórcą prawa, gdyby to on kreował normy postępowania – prawdopodobnie wiele ustaleń zależałoby od okoliczności, pragmatyzmu, utylitaryzmu czy własnych pragnień. Wtedy cel uświęca środki, a dobra intencja wystarczy do dobrego czynu – tyle tylko, że jest to niezgodne z optyką teologicznomoralną.

Człowiek ma za zadanie rozpoznać wolę Bożą, następnie swoją wolę (oraz rozum) z nią uzgodnić. Nie jest to działanie odwrotne. Jest niezależne od zmian społecznych, czynników ideowych czy przemian kulturowych.

W refleksji Marcina Kędzierskiego zabrakło mi właśnie tego dookreślenia – skupienia się na tym, jaka jest Boża wizja seksualności i jej przeżywania. Wizja aktualna również w XXI w. Wizja, co do której człowiek może mieć pewność, że jest dobra, pełna miłości i życzliwości – w końcu to plan Boży. Wizja, która byłaby harmonijna i oczywista, gdyby nie grzech i zło, które się z nim wiąże.

Przykazania, czyli ochrona a nie uciemiężenie

W opowieści o grzechu pierworodnym poruszające jest to, jak działa mechanizm odchodzenia od Boga. Podczas gdy Bóg pozwolił pierwszym rodzicom korzystać ze wszystkich drzew ogrodu, z wyjątkiem drzewa poznania dobra i zła, szatan sugeruje, że jest całkowicie odwrotnie.

Wsącza w człowieka wątpliwość i poczucie ograniczenia. Ewa w dialogu z wężem do Bożego przykazania dodaje ograniczenie, którego tam nie było (zabronił nam nawet dotykać!). Ile razy, myśląc o Dekalogu czy o nauczaniu Kościoła, mamy podobne poczucie? Dlaczego zamiast myśleć o tym, jakie dobro jest chronione danym przykazaniem, raczej czujemy się przytłoczeni, uciemiężeni?

Odpowiedzi możemy szukać właśnie w Edenie. Ciekawe jest również to, że wąż posługuje się imieniem Boga, który oznacza Boga dalekiego, transcendentnego. Autor natchniony do czasu grzechu pierworodnego opisuje Boga za pomocą terminów pełnych bliskości, relacji.

Ewa, odpowiadając szatanowi, przejmuje jego sposób komunikacji – tak jakby w jakimś sensie uznała, że rzeczywiście Bóg nie jest blisko. Czy kiedy myślimy o zasadach przekazywanych przez Kościół – chociażby odnośnie do spraw seksualnych – nie mamy tego samego poczucia? Czy nie myślimy wtedy o jakimś odległym, nierozumiejącym nas Absolucie?

Czystości nie dostaje się raz na zawsze. Jest to proces, pełen wysiłku, pracy nad sobą oraz pomyłeki. To proces, w którym człowiek ma okazję coraz bardziej polegać na Bogu i Jego łasce

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Czy nie zaczynamy wierzyć, że czasy się zmieniły, człowiek ma inne potrzeby niż kiedyś i należałoby uwspółcześnić nauczanie Kościoła, żeby pasowało do tego, co przeżywamy?

Grzech zrywa relacje. Niszczy je na każdym poziomie, sprawia, że czujemy wstyd, że uciekamy przed Bogiem, zaczynamy się ukrywać, rywalizować ze sobą nawzajem. Bożą odpowiedzią na grzech jest krzyż Chrystusa. Jest nieustanne poszukiwanie człowieka.

Bożą odpowiedzią na grzech są miłość, przebaczenie, sakramenty. Przypomnienie sobie kerygmatu, usłyszenie go i przyjęcie na nowo, może być również źródłem przyjęcia zasad moralnych głoszonych przez Kościół.

Poznanie siebie i praktykowanie ascezy

Katechizm Kościoła katolickiego przypomina, że człowiek jest powołany i zdolny do miłości oraz do wzięcia odpowiedzialności (por. KKK 2331). Płciowość jest darem i błogosławieństwem. Dlatego tak ważne jest, aby przypominać, że sfera seksualna jest przede wszystkim miejscem błogosławieństwa i dobra!

Wydaje się, że – zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, niemal nieograniczonego dostępu do internetu – konieczne jest roztropne przypominanie tej prawdy oraz wychowywanie ludzi do właściwego przeżywania własnej płciowości i seksualności.

Wielu bowiem na wczesnym etapie życia zostaje w jakiś sposób skrzywdzonych w tej materii (poprzez „żarty”, natknięcie się na pornografię, niechciany dotyk, przekraczanie granic, wyśmiewanie zmian zachodzących w okresie dojrzewania itp.). Delikatna sfera seksualna zostaje zraniona w bardzo różny sposób, a to potrafi oddziaływać na postrzeganie własnej płciowości oraz dokonywane wybory w przyszłości.

Pierwotna niewinność zamiast być ochroniona, dojrzale rozwijana i stanowić bezpieczne miejsce daru z siebie, zostaje zamieniona na pełną bólu (czasem i grzechu) sferę wstydu, niepewności, lęku i strachu. Dlatego tym bardziej warto dziś przypominać rolę cnoty czystości (a wraz z nią wstrzemięźliwości), która chroni człowieka w jego cielesności i duchowości.

W Katechizmie możemy przeczytać: „Osoba żyjąca w czystości zachowuje integralność obecnych w niej sił życia i miłości. Integralność ta zapewnia jedność osoby i sprzeciwia się wszelkiemu raniącemu ją postępowaniu” (KKK 2338).

Kościół uczy, że człowiek właściwie korzystając z wolności i realizując wymagania czystości, potrafi panować nad sobą. „Alternatywa jest oczywista: albo człowiek panuje nad swoimi namiętnościami i osiąga pokój, albo pozwala zniewolić się przez nie i staje się nieszczęśliwy” (KKK 2339). Czystość osiąga się poprzez „poznanie siebie, praktykowanie ascezy odpowiedniej do spotykanych sytuacji, posłuszeństwo przykazaniom Bożym, ćwiczenie się w cnotach moralnych i wierność modlitwie” (KKK 2340).

Nauczanie Kościoła chroni ludzką seksualność, chroni człowieka w jego godności oraz zabezpiecza go w drodze dojrzałego rozwoju, aby był zdolny do relacji i pełnych wolności wyborów

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Równocześnie Kościół jest świadomy, że czystości nie dostaje się raz na zawsze. Jest to proces, pełen wysiłku, pracy nad sobą oraz pomyłek, błędów i niedoskonałości. To proces, w którym człowiek ma okazję coraz bardziej polegać na Bogu i Jego łasce. Jednym z miejsc uczenia się czystości jest przyjaźń. O tym wielokrotnie przypominał między innymi ks. Krzysztof Grzywocz.

To nie definicja jest problemem

Marcin Kędzierski sugeruje, by zmienić definicję słów czysty/nieczysty. A może zamiast formułować nowe definicje, wystarczy zmienić sposób mówienia o czystości i w publicznym przekazie (w czasie rekolekcji, kazań, spotkań, formacji, wykładów, w internecie, itd.) opowiadać o czystości adekwatnie i zgodnie z nauką Kościoła?

Sięgnięcie do źródeł (chociażby do wspomnianego Katechizmu) pozwala zauważyć, że nauczanie Kościoła jest bardzo realistyczne i wsparte wiedzą psychologiczną. I co więcej, że spojrzenie na cnotę czystości nie jest zredukowana jedynie do sfery seksualnej.

Wydaje się, że wypaczenia i usterki leżą nie w fundamentach postrzegania cnoty czystości, a w przekazie na jej tenat. Zdarza się, że zamiast odwoływać się do dokumentów i faktycznego nauczania Kościoła, przekaz oparty jest na – często wynikających z lęku – przemyśleniach/doświadczeniach mówcy. A te rzeczywiście należałoby jak najszybciej wyprostować, zachęcając też słuchaczy, by byli krytyczni i weryfikowali źródła.

Może zatem problemem nie jest definicja tych pojęć, a narracja wokół nich prowadzona? Może często sami jako ludzie świeccy mamy zbyt małą wiedzę (i za mało odwagi), by w porę zareagować na niewłaściwą konferencję, prymitywny wykład, czy budowanie retoryki strachu i grzechu wokół seksualności?

Nauczanie Kościoła chroni ludzką seksualność, chroni człowieka w jego godności oraz zabezpiecza go w drodze dojrzałego rozwoju, aby był zdolny do relacji i pełnych wolności wyborów.

Kościół nie boi się seksualności

Kościół od lat postuluje potrzebę wychowania seksualnego. Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio” pisał, że należy robić to w perspektywie osobowego daru z siebie (pogląd ten przewija się także w innych jego wypowiedziach).

Również papież Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia”przypomina, że edukacja seksualna jest bardzo ważna i zwraca uwagę na jej jakość oraz sposób prowadzenia. Co ciekawe, obaj papieże podjęli temat rodziny w czwartym roku swojego pontyfikatu, zwołując synod, następnie pisząc swoje adhortacje. Tak szybkie podjęcie tematu rodziny może wskazywać na to, że małżeństwo i rodzina są ważną częścią Kościoła.

Franciszek w AL pisze między innymi tak: „Wielką wartość ma taka edukacja seksualna, która pielęgnuje zdrową skromność, chociaż niektórzy utrzymują, że to sprawa z innych czasów (282). […].

Często edukacja seksualna skupia się na zachęcie do «zabezpieczenia», dążąc do «bezpiecznego seksu». Wyrażenia te sugerują negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności, tak jakby ewentualne dziecko było wrogiem, przed którym trzeba się bronić. W ten sposób krzewiona jest narcystyczna agresja, a nie życzliwość (283)”.

Język ciała wymaga cierpliwego uczenia się, pozwalającego na interpretowanie i wychowanie swoich pragnień, aby naprawdę dać siebie nawzajem w darze. Kiedy usiłuje się dać wszystko w jednej chwili, wówczas możliwe jest, że nie da się niczego

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Nie wolno oszukiwać młodych ludzi, prowadząc ich do mylenia poziomów: „Pociąg seksualny tworzy na krótko złudzenie związku, a jednak bez miłości «związek» ten pozostawia obcych równie daleko od siebie, jak byli dotąd” (284).

Język ciała wymaga cierpliwego uczenia się, pozwalającego na interpretowanie i wychowanie swoich pragnień, aby naprawdę dać siebie nawzajem w darze. Kiedy usiłuje się dać wszystko w jednej chwili, wówczas możliwe jest, że nie da się niczego. 

Czym innym jest zrozumienie słabości wynikających z wieku lub chaosu, a czym innym jest pobudzanie młodzieży do przedłużania niedojrzałości w ich sposobie miłowania.

Kto jednak mówi dziś o tych rzeczach? Kto jest w stanie brać młodych ludzi na serio? Kto im pomaga przygotować się poważnie do wspaniałej i hojnej miłości? Nazbyt lekko traktuje się edukację seksualną.

Pytania zadane przez Franciszka powinny wiercić nam sumienia i odbijać się w konkrecie działania, aby na poważnie wziąć się za edukację seksualną. Kościół jest promotorem rozsądnej edukacji seksualnej, sensownego wychowania seksualnego; uczciwego i prowadzącego do dojrzałości opowiadania o tej pięknej sferze.

Równocześnie warto pamiętać, że troska o czystość i wychowanie do wolności jest pewną walką (jest to skutek grzechu). Do końca życia zmagamy się z pożądliwościami ciała, ale dzięki łasce Bożej i współpracy z nią osiągamy oczyszczenie. Wspieranie w walce nie polega na usuwaniu przeszkód, ale na dawaniu narzędzi prowadzących do zwycięstwa.

Chcę tego, czego Ty chcesz

Papież Klemens XI ułożył kiedyś modlitwę, w której prosi: „Chcę tego, czego Ty chcesz, chcę dlatego, że Ty chcesz, chcę, jak Ty chcesz i jak długo chcesz […). Pomóż mi zwyciężać pożądliwość – umartwieniem, skąpstwo – jałmużną, gniewliwość – łagodnością, a oziębłość – zapałem”.

Dla chrześcijanina wyznacznikiem norm, zasad, praw i kryteriów podejmowania decyzji jest Bóg. Wyjściem ze słabości, z wad, z grzechów i walki duchowej nie jest zmiana tych zasad, obniżenie poprzeczki czy rezygnacja z przykazań.

Wyjściem jest jeszcze ściślejsze przylgnięcie do osobowego Boga, do sakramentów i do wspólnoty Kościoła. Może drogą do pełnego pokoju i szczęścia w przeżywaniu swojej seksualności (na każdym jej etapie) jest rozpoznawanie z Bogiem i w Bogu Jego propozycji? I wbrew pozorom nie jest to wizja romantyczna i naiwna. Przeżywanie swojej seksualności z Bogiem staje się źródłem radości i wolności. Człowiek odkrywa wtedy, że Bóg pomaga zwyciężać pokusy (odrzucona pokusa staje się zasługą), rozwój duchowy staje się drogą do pełniejszego przeżywania własnego człowieczeństwa.

Grzech jest chybieniem celu. Kościół jest świadomy, że zwłaszcza w przypadku sfery seksualnej (choć nie tylko w niej, lecz także przy innych zagadnieniach) warto brać pod uwagę „niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne czy społeczne, które mogą zmniejszyć, a nawet zredukować do minimum winę moralną” (KKK 2352).

Przeżywanie swojej seksualności z Bogiem staje się źródłem radości i wolności. Człowiek odkrywa wtedy, że Bóg pomaga zwyciężać pokusy, a rozwój duchowy staje się drogą do pełniejszego przeżywania własnego człowieczeństwa

Agata Rujner

Udostępnij tekst

Jeszcze przed pontyfikatem Jana Pawła II, w czasach Pawła VI Kongregacja Nauki Wiary opublikowała dokument o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej, w którym również zwrócona jest uwaga na złożoność tej sfery, a co za tym idzie potrzeby roztropnej oceny wartości moralności ludzkich czynów.

Czytamy tam: „Należy oczywiście przyznać, że ze względu na rodzaj i przyczyny grzechów natury seksualnej, zdarza się, że nie występuje w nich w pełni wolne przyzwolenie (…). Duszpasterze powinni więc działać z cierpliwością i dobrocią; nie wolno im jednak ani unieważniać przykazań Bożych, ani pomniejszać obowiązków ludzi. 

Jeżeli wybitną formą miłości do dusz jest nie pomniejszać w niczym zbawczej nauki Chrystusa, niech ta postawa zawsze łączy się z wyrozumiałością i miłością, których przykład dawał sam Chrystus, rozmawiając i przebywając z ludźmi. Przyszedłszy bowiem nie po to, by świat sądzić, lecz by go zbawić, był On wprawdzie nieprzejednany wobec grzechu, ale cierpliwy i miłosierny dla grzeszników” („Persona humana”, 10).

Postawa łagodności i wyrozumiałości połączona z troską o zachowanie prawdy jest bardzo ważna w każdym aspekcie moralności, jednak mam wrażenie, że w sferze seksualnej jeszcze bardziej, ze względu na delikatność tematu. Dlatego może zamiast zmieniać normy moralne, warto wprowadzić zupełnie nową, odświeżoną retorykę wokół seksualności?

Może warto być autentycznym świadkiem wiernego i dobrego przeżywania swojej seksualności i płciowości? Może wtedy taka opowieść będzie skupiona wokół dobra, będzie widziała piękno tej sfery, wartość czystości i z uczciwością podzieli się trudnościami czy upadkami w tej sferze (nie na zasadzie sensacji, a raczej w duchu chlubienia się z własnych słabości, by zamieszkała tam moc Chrystusa).

Ster na niebo

Może w naszych wspólnotach, parafiach, rodzinach, miejscach pracy i w środowiskach potrzebujemy rewolucji relacyjnej – która oprze się na wzajemnej trosce o budowanie kultury czystości, dzięki czemu każdemu z nas łatwiej będzie przeżywać swoją seksualność i rozwijać w sobie jej dar i ofiarność.

Wesprzyj Więź

Z uwagą czytałam cztery propozycje Marcina Kędzierskiego w sprawie zmian, które można by wprowadzić w etyce seksualnej. Wczytałam się też uważnie w argumenty i powody, dla których zmiany te miałyby być wprowadzone. Jak zaznaczyłam na wstępie, nie chciałam polemizować z przedstawionymi argumentami. Chciałam domalować do nich pewną perspektywę, którą podsumuję kilkoma punktami:

  • Bóg obdarował nas seksualnością. Jest ona dobra i piękna. Potrzebujemy na nowo nauczyć się o niej rozmawiać, odkrywając Boży plan na nasze człowieczeństwo i dając świadectwo przeżywania jej zgodnie z tym planem.
  • Grzech utrudnia nam bezpieczne przeżywanie seksualności, zatem potrzebujemy oczyszczenia w tej sferze, pamiętając że Bóg już wszystko za nas zwyciężył i jest gotów uświęcać nas każdego dnia.
  • Zakorzenienie w Kościele, modlitwa, sakramenty, czytanie Słowa Bożego oraz życie wspólnotowe są szkołą dojrzałej osobowości. Potrzebujemy pomagać sobie nawzajem w drodze do nieba, również w aspekcie tworzenia głębokich więzi, które chronią naszą seksualność. Unikniemy wtedy lękowego podejścia do tej sfery i patologii duchowości związanej z przeżywaniem seksualności. Twórzmy kulturę sprzyjającą czystości.
  • „Nigdy z własnej słabości nie róbcie normy moralnej” – to zdanie powiedział kiedyś ks. dr Jarosław Sobkowiak MIC w czasie wykładów z teologii moralnej. Dopóki wiemy, jak daleko od normy jesteśmy, mamy dokąd wracać. Mamy jasny ogląd rzeczywistości. Jeśli z własnych (albo cudzych) słabości, grzechów, błędów, niedoskonałości zaczynamy robić normę, jeśli zaczynami relatywizować prawdę obiektywną – w pewnym momencie nie będziemy wiedzieli, gdzie jesteśmy. Wtedy powstaje chaos i człowiek się gubi. Może warto pogłębiać zaufanie do Kościoła, szukając zrozumienia dla norm i odkrywając w sumieniu ich Autora.
  • Kształtujmy dojrzałe sumienia, uformowane na obiektywnej prawdzie. Człowiek podejmuje swoje decyzje moralne w sumieniu (spotykając w nim Boga). Jeśli jest ono prawe, wybory będą dobre, a w razie pomyłki, zły wybór szybko zostanie oceniony przez świadka, sędziego i stróża ludzkich czynów. Weźmy na poważnie odpowiedzialność za formację własnego sumienia.
  • Nie bójmy się pytać: Dlaczego? Nie bójmy się sprawdzać, czy czyjaś prezentacja dotycząca nauczania Kościoła w jakimkolwiek zakresie jest prawdziwa. Nie chodzi o bycie podejrzliwym, ale o gotowość weryfikacji źródeł.
  • Ustawmy swój ster na niebo. Jeśli świętość jest dla nas priorytetem w codzienności, to lżej będzie nam przeżywać różnego rodzaju walki duchowe (nie tylko te związane z pożądliwościami ciała).

[1] Jan Paweł II w encyklice „Veritatis splendor” podał definicję teologii moralnej, „która przyjmuje i bada Boże Objawienie, a zarazem spełnia wymogi ludzkiego rozumu. Teologia moralna jest refleksją, która dotyczy „moralności”, czyli dobra i zła ludzkich czynów oraz osoby, która ich dokonuje, i w tym sensie jest otwarta na wszystkich ludzi; ale jest także „teologią”, jako że za początek i cel moralnego działania uznaje Tego, który „jeden tylko jest Dobry” i który ofiarując się człowiekowi w Jezusie Chrystusie, obdarza go szczęściem Boskiego życia” (VS 29). W punkcie 110 dodał: „Głosząc przykazania Boże i miłość Chrystusa, Magisterium Kościoła poucza wiernych także o szczegółowych i treściowo określonych nakazach i żąda od nich, by uważali je w sumieniu za moralnie obowiązujące. Wypełnia również doniosłą misję czuwania, ostrzegając wiernych przed ewentualnymi błędami, jakie im zagrażają – choćby tylko pośrednio – gdy ich sumienie nie potrafi uznać słuszności i prawdy zasad moralnych, których naucza Magisterium” (VS 110).


W dyskusji zainicjowanej przez Marcina Kędzierskiego tekstem „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej”, opublikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź”, głos zabrali również Małgorzata i Tomasz Terlikowscy: Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne

Podziel się

3
9
Wiadomość

Szkoda czasu i atlasu na walkę o czystość przedmałżeńska. Ona już jest przegrana cokolwiek i ile by się nie napisało. Lepiej wydatkować owa energię na rozsądny namysł jak szanować się nawzajem, jak dostrzec Osobę w związkach uprawiających seks be względu na stopień ich sformalizowania.
Zająć się nalezy całością ludzkich stosunków a nie tylko seksem.

Na gruncie teologicznym autorka ma rację.

Jednakże Pani Agata przynajmniej jeszcze dwa lata temu nie była mężatką (sama tak mówiła w wywiadzie z Tomaszem Samołykiem).
Marcin Kędzierski jest ojcem szóstki dzieci.
Państwo Terlikowscy są rodzicami piątki.

Niestety, ale powtarza się zależność, że najgorętszymi orędownikami i piewcami wstrzemięźliwości seksualnej są osoby bezdzietne, albo takie, które planują kolejne dzieci – zazwyczaj w pierwszych latach małżeństwa.

Ja i moja żona również jesteśmy przykładem potwierdzającym tę zależność.

Skrót myślowy, faktycznie zabrzmiało to nie do końca jasno.

Wstrzemięźliwość w tej wypowiedzi miała być synonimem dla metod naturalnych, bo do tego się sprowadzają w przypadku małżeństw z dłuższym stażem i wielodzietnych. W praktyce stosowanie tych metod oznacza brak seksu przez większość dorosłego życia.

Orędownikami metod naturalnych są najczęściej ci, którzy akurat są w momencie życia kiedy nie muszą unikać fizycznego kontaktu z ukochaną osobą z którą dzielą życie i łóżko.

Ja z żoną próbowaliśmy i prowadziło to do takich absurdów, że rozważaliśmy spanie osobno, żeby wypełnić katechetyczną literę prawa. M. in. to doświadczenie rozpoczęło u nas proces kwestionowania „doskonałości nauki” kościelnej.
Nieprawdziwy dla nas okazał się cytowany przez autorkę ustęp z katechizmu: „Alternatywa jest oczywista: albo człowiek panuje nad swoimi namiętnościami i osiąga pokój, albo pozwala zniewolić się przez nie i staje się nieszczęśliwy” (KKK 2339)
Panowanie nad namiętnościami nie rodziło żadnego pokoju, wprowadzało frustrację, pogarszało nie tylko same relacje małżeńskie, ale relacje w ogóle, a w konsekwencji jakość życia zarówno codziennego, jak i duchowego.

Ale żeby to zauważyć trzeba to przeżyć – i o tym był mój komentarz.

Szymon, tu jest chyba sedno problemu. Norma została wprowadzona w oderwaniu od życia. Pasowała do „ukierunkowania na Niebo” i była zgodna z „Tradycją”, a więc musi być prawdziwa, niezależnie od rzeczywistości. A gdy, jak w Twoim przypadku, rzeczywistość rozmija się z normą, to nie masz możliwości żadnej rewizji normy, bo usłyszysz, że chcesz własną słabość przekuwać na moralność. Wychodzi więc zasada „mam rację, a jeśli okazuje się, że nie mam racji to i tak mam rację”.

Dziękuję Pani za ten głos. Jeśli czyta Pani te komentarze, to pozwoli Pani, że zadam pytanie. W artykule jest cytat z KKK: „Alternatywa jest oczywista: albo człowiek panuje nad swoimi namiętnościami i osiąga pokój, albo pozwala zniewolić się przez nie i staje się nieszczęśliwy”. Szczerze powiem, że moje doświadczenie życiowe z tym zdaniem się nie zgadza. Wiem, że może być tak, że „panowanie nad swoimi namiętnościami”, tak jak tego naucza KKK, wcale nie daje pokoju. Nie jestem też pewien, czy uleganie namiętnościom sprawia, że człowiek „staje się nieszczęśliwy”. To jest sprawa szczególnie złożona w relacjach między ludźmi, gdzie głębia 2 osobowości: ich historii, potrzeb, lęków i pragnień zderza się ze sobą i raczej mam przekonanie, że nie da się tego uniwersalnie opisać katechizmowymi zasadami. Dlaczego zatem nie pozwolić ludziom samodzielnie kształtować ich relację? Wyczulić na to, żeby nie robili sobie nawzajem krzywdy, ale też tej krzywdy zbyt ascetycznie nie definiować? Asceza jest dobra, gdy podejmuję ją sam. Nie jestem pewien, czy dobrze jest ją narzucać innej osobie…

“Alternatywa jest oczywista: albo człowiek panuje nad swoimi namiętnościami i osiąga pokój, albo pozwala zniewolić się przez nie i staje się nieszczęśliwy”.
Zaryzykuję. Rozumiem koncepcję absolutystyczną w podejściu do prawd moralnych. Kościół zasadniczo się na niej opiera. W koncepcji tej mamy idee moralne lub „prawdy objawione”, które jednak nie są „cudownie odczytane” przez nikogo na ziemi. Przeciwnie, ludzie dyskutują nad znaczeniem objawień, pisma, ale w założeniu, że dążą do poznania, zbliżenia z prawdą, która „gdzieś tam jest” i ewolucję w kościele należałoby właśnie tak rozumieć (nie relatywistycznie).
Rzecz w tym, że przyjmując podejście absolutystyczne i jednocześnie opierając się na Biblii mamy dość jasny komunikat, że w etyce nie chodzi o osiągnięcie „szczęścia doczesnego”. No i właśnie… Wydaje się, że w pewnym momencie moraliści sami to przekonanie gubią, tak jakby to to było za mało, i włączają życzeniowe uzasadnienia „na już”. „Odczujesz spokój”, „będziesz zagubiony”. To są perswazje, które co raz okazują się nieprawdą, i kiedy człowiek, który zaufał odkrywa, że co innego przeżywa niż mu powiedziano, jego wiara upada. Na to zwykle słyszy odpowiedź, że problem jest w nim, że na życie wieczne ma patrzeć. To czemu opowiadano o doczesności?
Prawda jest taka, że jedyne co ma intymność chrześcijańska, czego nie ma poza nią, to poczucie, że spełnia się wolę Bożą (w tym wyznaniu). Cała reszta, bliskość, szacunek, radość, wewnętrzny spokój, wierność jest możliwa do osiągnięcia poza nią i realnie tam jest. Poza kościołem jest też oczywiście wiele zła, ale nie jest to norma. Świat bez Boga jest cierpieniem braku Boga, ale nie musi być żadnym innym. I dopiero na tej podstawie można podjąć własną decyzję czy jest to nasz wybór, wspólny, i czy wierzymy, że przewodnicy rzeczywiście szukają prawdy.
Są katolicy szczęśliwi z wyboru takiej drogi. Inni próbują jak mogą. Nie ma w tym nic złego póki zachowujemy dystans do siebie i tą chęć poszukiwania, zrozumienia czym jest ten niepojęty świat. Przecież życie to totalne szaleństwo. Pytanie czy mamy w nim jakieś zadanie? Czy jest to tylko nasza nadzieja?

Dobry, rzetelny, oparty o naukę Kościoła tekst. Na tyle na ile znam teksty Wojtyły z i sprzed czasów papieskich – artykuł zdaje się być z nimi spójny. O zmianach dyskutować nikt nie zabroni, ale jednak warto przypominać to, co obowiązuje wszystkich katolików obecnie.

Piękny głos. Mądry. Autorka bardziej prosi, niż perswaduje. Bardzo rzadki i szlachetny sposób przedstawiania własnych racji. Ale …
Seksualność nie jest dobra i piękna. Może taka być, ale może być zła i brzydka lub niebezpieczna, i to czasem bez winy człowieka. Taki doktor Jekyll i pan Hyde. Dobra i piękna jest tylko wtedy, gdy służy celom dobrym i pięknym. Bez nich jest tylko nieestetyczna. Młodymi i nie tylko młodymi może miotać. W pewnym wieku może stać się przykra. Zbyt często jest przyczyną głupich zachowań, a czasem krzywdy drugiego człowieka. Bez narzucenia sobie jarzma człowiek może nie stać się wolny. Twarde normy mogą mu w tym pomóc. Ale mogą też unieszczęśliwić. Powyższy głos traktuję jako jeszcze niedoskonałą, ale obiecującą próbę łączenia obu przeciwstawnych podejść do seksualności. Warunkiem jest uznanie, że przeciwna strona ma uprawnione argumenty by częściowo uzasadnić swoje stanowisko. Doceniam taką postawę u Autorki. Brakuje mi jej po stronie „liberalnej”. Państwo Terlikowscy sami zauważyli, bynajmniej nie tonem krytycznym, że Franciszek „kopnął stolik”. Jeśli Autorka nie uzbroi się bardziej w normy, które niestety będą musiały usztywnić jej stanowisko, zostanie „rozszarpana”. To jest rewolucja, niestety. Owszem, sumienie każe mi pytać, kto po mojej stronie był nieszczęsnym Ludwikiem XVI lub Mikołajem II, nie odpowiedział tonem Autorki na zamęt gdy to jeszcze mogło mieć znaczenie i w imię obrony prawdy odmówił jej pogłębienia. Ta szansa już przeminęła i sprawy w swoje ręce wziął tłum. Żadnymi kompromisami, jak chcą tego M.Kędzierski i M.T.Terlikowscy, się go nie udobrucha.

„Seksualność nie jest dobra i piękna. Może taka być, ale może być zła i brzydka lub niebezpieczna”
Zgoda!

„Dobra i piękna jest tylko wtedy, gdy służy celom dobrym i pięknym”
Aż się zainteresowałem, cóż to za cele? Nadmienię, że piękny cel nie musi być celem dobrym i vice versa.

Tylko, że przeciętny wierny nie czyta skomplikowanych i pisanych często w obcych językach (w tym po łacinie).
Za to może trafić na prawicowo-katolicki portal i przeczytać, że p. Joanna z Krakowa sama sobie jest winna, bo znęcanie się nad nią przez policje było karą za grzech aborcji (piszę skrótowo).
Zauważmy z resztą, że w sprawie pani Joanny „Kościół oficjalny” nie zrobił NIC.
Jaki obraz KK można z tego wynieść?
W tym artykule jest bardzo dużo słów, ale nic praktycznego z tego nie wynika.
Pozdrawiam.

„Tylko, że przeciętny wierny nie czyta skomplikowanych i pisanych często w obcych językach (w tym po łacinie).”
Oj to, to.
Nawet i pisanych po polsku nie przeczyta, bo nikt nie czyta już nic. A nawet gdyby czytał, to nic by nie zrozumiał.

„Często edukacja seksualna skupia się na zachęcie do «zabezpieczenia», dążąc do «bezpiecznego seksu». Wyrażenia te sugerują negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności, tak jakby ewentualne dziecko było wrogiem, przed którym trzeba się bronić.”
Tłumacząc na polski – seks bez ryzyka zajścia w ciążę jest niemoralny.

„Czystość osiąga się poprzez „poznanie siebie, praktykowanie ascezy odpowiedniej do spotykanych sytuacji, posłuszeństwo przykazaniom Bożym, ćwiczenie się w cnotach moralnych i wierność modlitwie”
Tłumaczę- człowiek powinien dążyć do „czystości”, czyli zminimalizować ilość stosunków. Krótko mówiąc – Kościół nie boi się seksualności człowieka, ale sugeruje… ascezę. Seks jest dobry i piękny, ale lepiej się pomodlić i „poznać siebie”.
Trywializuję, ale trudno nie wzruszyć ramionami na te tyrady:
„Pociąg seksualny tworzy na krótko złudzenie związku, a jednak bez miłości «związek» ten pozostawia obcych równie daleko od siebie, jak byli dotąd”
To miała być, jak rozumiem, przestroga, a wyszła wręcz zachęta. Seks bez zobowiązań bowiem nie dąży do związku, tylko do przyjemności.

„Język ciała wymaga cierpliwego uczenia się, pozwalającego na interpretowanie i wychowanie swoich pragnień, aby naprawdę dać siebie nawzajem w darze. ”
Czy to zachęta do studiowania Kamasutry? Wychować swoje pragnienia – brzmi nieźle, ale to zadanie dla nadludzkich herosów, nie dla śmiertelników. Już były próby wychowania pragnień homoseksualistów – zupełne fiiasko.

„Kiedy usiłuje się dać wszystko w jednej chwili, wówczas możliwe jest, że nie da się niczego”
Coelho?

„Kościół jest promotorem rozsądnej edukacji seksualnej, sensownego wychowania seksualnego; uczciwego i prowadzącego do dojrzałości opowiadania o tej pięknej sferze.”
Co za piękne określenia : sensowne, rozsądne, uczciwe. Co konkretnie znaczą? Nic. To słowa-maskownice. Nie chodzi o żadne sensowne wychowanie, tylko wychowanie katolickie, nie o rozsądną edukację, a edukację katolicką. Ta „piękna sfera” jest biologiczną zachętą do rozmnażania się i rzeczywiście – może być całkiem piękna, pod warunkiem, że nikt jej nie będzie skutecznie obrzydzał teologicznymi wtrętami. Co o seksie mówił Jezus? No właśnie… Nic.

” Wizja aktualna również w XXI w. Wizja, co do której człowiek może mieć pewność, że jest dobra, pełna miłości i życzliwości… że sfera seksualna jest przede wszystkim miejscem błogosławieństwa i dobra!” W związku z tym należy wytresować ludzi do właściwego przeżywania własnej płciowości i seksualności. Tego zdania nie ująłem w cudzysłów, bo zmieniłem wychowanie w tresurę, bo tak to w praktyce wygląda, słowa robią różnicę. Zawsze gdy wciskamy komuś wbrew naturze własne koncepcje, posiłkujemy się wzniosłymi odniesieniami jak miłość, dobro, życzliwość, błogosławieństwo. Cel jest jednak nieskomplikowany, pozbawić człowieka wolnego wyboru czyli wolności. Krzywdy prawdziwe i te wyimaginowane z czasu inicjacji seksualnej człowieka, wynikają w prostej linii z narzucanych norm, obyczajów, moralności, nigdy nie wynikają z naturalnych potrzeb człowieka. Taką potrzebą jest seksualność, zew natury, nie zaś błogosławieństwo, dar. Kult cnoty, czystości wymyślono z przyczyn pragmatycznych i nic z nauczaniem Chrystusa wspólnego nie miał i do dziś niema. Kościół naucza, że mogę zostać zamknięty w ciasnej klatce, jednocześnie być wolny i szczęśliwy. Jest to ewidentna bzdura, nad którą nie warto dyskutować. Pociąg seksualny tworzy realną podwalinę związku, bez niego więzi się rozsypują. Jest tak samo ważną sferą życia jak jedzenie, picie, dbanie o higienę…, elementem zdrowia fizycznego i psychicznego.

Literatura, fikcja literacka to jedno, a życie to zupełnie inna sprawa. Oglądałem kiedyś dokument o tradycyjnych małżeństwach w Japonii. Przewijał się tam watek dobrej wspólnej pracy jako fundament, zaś uczucia, seks w kontekście drugoplanowej potrzeby. Trochę się z tym zgadzam, jeśli dobrze się razem ludziom pracuje, to inne sprawy jakby same się układają. Choć łączenie pracy z seksem to nienajlepszy pomysł. To czy z małżeństwa uczynimy klatkę, zależy już od nas. Zresztą klatką może być każda dziedzina naszego życia, czasem sami do niej włazimy, czasem pozwalamy innym nas do niej wpychać. Często siedzimy w niej bo boimy się z niej wyjść. Strach ma wielkie oczy.

Tylko że przez lata w obyczajowości czystość właściwie dotyczyła tylko kobiet… Nawet stare baby mówiły „chłopak musi się w młodości wyszumieć”, a lupanary znane były juz w starozytności.

-Bóg obdarował nas seksualnością. Jest ona dobra i piękna.
Dlatego też błędem jest zamykanie jej w ciasnych ramach o nazwie „tylko w celu prokreacyjnym”. To ujęcie prowadzi wyłącznie do hipokryzji, śmieszności i realnych ludzkich tragedii w postaci zniszczonych małżeństw.

-Grzech utrudnia nam bezpieczne przeżywanie seksualności.
Przeżywanie seksualności bardziej utrudnia ciągłe rozważanie „a czy tak można i czy w ten sposób zgrzeszę”.

-Zakorzenienie w Kościele, modlitwa, sakramenty, czytanie Słowa Bożego oraz życie wspólnotowe są szkołą dojrzałej osobowości.
Skoro tak, to prosta droga, by po prostu zakazać małżeństw i zamknąć wszystkich w klasztorach. To oczywiście żart.

-„Nigdy z własnej słabości nie róbcie normy moralnej”.
Zawsze w takich sytuacjach przywołuję Sobór Jerozolimski z roku 50. Ten, na którym Kościół z powodu „słabości” Greków odrzucił wymogi prawa mojżeszowego i zrezygnował z danego od samego Boga znaku przymierza w postaci obrzezania. Kościół stał wówczas przed wyborem, albo rozeznać do czego jest i pójść do świata, albo okopać się. Dziś się okopuje.

-Kształtujmy dojrzałe sumienia, uformowane na obiektywnej prawdzie.
Obiektywnie można z całą pewnością stwierdzić, że XX wieczna etyka seksualna się nie sprawdziła. Katolicy ją odrzucili, jej przestrzeganie powoduje więcej zła, niż pożytku. Zgodnie z sumieniem należałoby dokonać jej rewizji, a nie trwać jak głaz i bronić czegoś, co wartością nie jest.

-Nie bójmy się pytać: Dlaczego? Nie bójmy się sprawdzać, czy czyjaś prezentacja dotycząca nauczania Kościoła w jakimkolwiek zakresie jest prawdziwa.
Na to pytanie odpowiedź dawno już została podana. Źródłem katolickiej etyki seksualnej był św. Augustyn, którego poglądom w tej sferze bliżej było do gnostyków.

-Ustawmy swój ster na niebo.
Zasadniczym nie jest pytanie jak toczyć „walki duchowe”, ale to dlaczego wtłacza się ludzi w tryb tej „walki”, tworząc wyzwania z codzienności.

„dlaczego wtłacza się ludzi w tryb tej “walki”, tworząc wyzwania z codzienności.”

To chyba oczywiste? By zdobyć władzę nad ludźmi, kontrolując ich zachowania.
Wbicie w poczucie grzechu to świetna metoda, jakże ułatwiająca absolutną dominację przez KONTROLERA.
A, że miliony osób (zupełnie niepotrzebnie) cierpi z tego powodu lęki, wyrzuty sumienia, ma nerwice, myśli samobójcze, dochodzi do rozbicia związków itp.- no cóż, koszty wejścia do Raju.

Ten tekst można podsumować jednym słowem: idealizm.
Piękne i dobre przeżywanie seksualności w związku, gdzie nie ma absolutnie żadnych trudności.

Co z sytuacjami, gdy że względów zdrowotnych nie można stosować naturalnych metod? Gdy powoduje to nerwice i depresje? Gdy małżeństwo z czwórka dzieci mieszka na 40kilku metrach kwadratowych? Co z sytuacja, gdy w okresie niepłodnym kobieta nie ma w ogóle radości ze współżycia? Gdy z powodu jej cyklów bardzo mało jest w ogóle dni, gdy może współżyć?

Na ŻADNE z tych pytań pani nie odpowiedziała. Zawiodłam się na tym tekście i to bardzo – idealny tekst o idealnych ludziach, żyjących w idealnym małżeństwie, dla których czystość jest wspaniałym przeżyciem… Ile jest takich małżeństw?

Dla ogromnej większości katolików, rygorystyczna nauka o seksualności, z faryzejską dokładnością określająca nawet, gdzie i kiedy ma być złożone nasienie (!!!) jest koszmarem. W dodatku wymyślonym przez KK, bo w Ewangelii nie ma o tym ani słowa. O żadnym z trudnych zagadnień, które wymieniłam (a jest ich jeszcze o wiele więcej) w tym tekście nie ma ani słowa.

Szkoda.

Pani uwaga jest słuszna – podpisuję się. To nie jest tak, że ” nie twórzcie ze słabości normy moralnej ” – tak jakby moralność miała być dopasowaniem nas do normy ( przypomina mi się wiersz Herberta – Damastes – o takim jednym co głowy i ręce obcinał, byleby złapani podróżni pasowali długością do idealnego łoża ); życie ma dużo więcej światło – cieni ( o tych samych co Pani bym napisał także ) i chyba trzeba raczej więcej wyobraźni miłosierdzia okazać wobec i tak czasem ekstremalnych jego trudów;

Artykuł napisany bardzo ładnym językiem, aż żal polemizować.
Bez wątpienia droga wzrastania w wierze jest drogą integrującą człowieka w całym wymiarze jego osoby, również w wymiarze seksualnym. Pytanie tylko czy katolicka etyka spełnia to zadanie? To znaczy należałoby odpowiedzieć na dwa pytania: 1) Czy seksualność staje się dla małżeństw katolickich sferą w której realnie wzrastają jako osoby?; 2) Czy seksualność staje się dla celibatariuszy sferą w której realnie wzrastają jako osoby?
Na pierwsze pytanie jestem skłonny odpowiedzieć raczej negatywnie. Jestem od prawie 15 lat mężem, wychowujemy z żoną gromadkę naszych dzieci. Naszą wspólną obserwacją jest to, że katolicyzm przeżywany na serio jest w sferze seksualności źródłem raczej nerwicy niż wzrotu. Proszę spojrzeć na rozrost kazuistyki w tej sferze: gdzie grzech, a gdzie nie? Fora katolickie są pełne pytań czy małżonkowie mogą w taki czy inny sposób realizować swoją seksualność, a katoliccy etycy (celibatariusze kapłani rzecz jasna) określają jasne granice. Czasem tak jasne, że robi się niedobrze. Kiedyś natrafiłem na podręcznik etyki seksualnej, po przeczytaniu na chybił-trafił ustępu w którym autor zastanawiał się czy wytrysk nasienia w przedsionku pochwy jest grzechem lekki czy ciężkim straciłem ochotę na dalszą lekturę. Nie jest to sfera wzrostu. Papież Franciszek słusznie pisze o neurotycznej obsesji Kościoła mającego potrzebę wypowiadania się w tym temacie. Ze względu na to, że zainteresowałem się ostatnio chrześcijaństwem w tradycji Reformacji szukałem informacji jak to wygląda na przykład u luteranów. Etyka seksualna KEA w zasadzie sprowadza się do dwóch punktów: a) seks jest tylko dla małżeństw; b) nie stosuj środków antykoncepcyjnych o skutku poronnym. Dla osób przyzwyczajonych do szczegółowych instrukcji etyków odnośnie np. (patrz wyżej) miejsca w którym wytrysk nasienia przestaje być grzechem ciężkim, a staje się lekkim jest to dość szokujące. Jak to, tak po prostu? Miłość małżeńska bez zakazów, nakazów, ostrzeżeń, przestróg, porad? Tak się da?
2) Co do celibatariuszy – Richard Sipe, amerykański psychoterapeuta, zakonnik i ksiądz, który odszedł z zakonu i kapłaństwa po tym gdy przekonał się, że Kościół nie chce prowadzić terapii duchownych pedofilii, a chronić ich przed wymiarem sprawiedliwości przeprowadził w tym zakresie gruntowne badania. 30% celibatariuszy żyło w okazjonalnych lub stałych relacjach heteroseksualnych. 30% ma skłonności homoseksualne. W Polsce podobne badania prowadził prof. Józef Baniak z UAM. Wg raportu 60 proc. księży z badanej grupy (respondentów) ma kochanki, a 15 proc. – ma dzieci. Liczby pochodzą z badania zrobionego w latach 1995-1999 na próbie 744 księży czynnych. To jak jest z tą czystością? Rzeczywiście jest tak atrakcyjna skoro jej piewcy jej nie chcą?

Chyba byłoby dobrze, gdyby do czasu sprzątnięcia bagienka w swoich szeregach Kościół zabierał się za meblowanie życia małżeństwom. Bo inaczej mamy do czynienia z uczonymi którzy nakładają ciężary, których sami ruszyć nie chcą.

@Jakub , dziękuję za prztoczone dane statystyczne dotyczące kleru. To wyraźnie pokazuje jaka hipokryzja panuje w szeregach duchownych dot. sfery seksualnej.
Zwiastunem, że jest tam źle albo bardzo źle, są wyskakujące co rusz skandale obyczajowe z ich udziałem. Ale nie tylko to. Mam znajomych w tej branży i czasami w luźnej rozmowie któryś przemyci co nie co odnośnie swoich kolegów, np. kto gdzie ma kochankę, który już w seminarium przejawiał pociąg do tej samej płci albo który spłodził dziecko. Gdyby cała ta prawda została ujawniona wiernym, to włos by się zjeżył na niejdnej (katolickiej) głowie..

Dlatego przytoczony w artykule niezwykle wzniosły tekst z katechizmu „Alternatywa jest oczywista: albo człowiek panuje nad swoimi namiętnościami i osiąga pokój, albo pozwala zniewolić się przez nie i staje się nieszczęśliwy” powinien wisieć na drzwiach wejściowych do każdej plebanii, żeby uzmysławiał przede wszystkim księdzu, który idzie potem głosić nauki przedmałżeńskie, że w pierwszym rzędzie to on powinien panować nad swoimi namiętnościami.
Łatwo pouczać innych, trudniej samemu żyć wg tego, co się głosi. Katolicka doktryna dot. seksu może robiła wrażenie w XIX wieku na niepiśmiennych chłopach, dzisiaj – jak widać – nie tylko księża traktują ją przymrużeniem oka, ale i coraz więcej budzących się z letargu świeckich katolików.

Hipokryzja – słowo kluczowe. Tak tylko przypomnę figurę ks. Dębskiego z Białegostoku. Z jednej strony natchnione nauczanie w Ziarnie, z drugiej sauna i zaproszenie do bycia pierwszą kobietą wy……..ną w gabinecie metropolity.

Na badania J. Baniaka lepiej się nie powoływać. W sporach on sam przyznawał, że były niereprezentatywne. Nie jest znany żaden raport z tych badań. Co najwyżej można twierdzić, że 60% tych księży, których przebadał Baniak, ma kochanki. Nie zaś, że 60% księży ma kochanki.

Proszę o sprostowanie. Nie ma czegoś takiego jak „Etyka seksualna KEA”, zapewniam. W ogóle nie ma czegoś takiego jak jeden światowy KEA i wytyczne obowiązujące wszystkich w sprawach takich jak np. etyka seksualna. Jestem po rocznym kursie w jednej z parafii luterańskich w Polsce, dla „rozeznających” (czyli rozważających konwersję na ewangelicyzm) oraz po samodzielnej lekturze różnych dokumentów, materiałów i książek Nie słyszałam ani słowa w ciągu tego roku o antykoncepcji, etyce seksualnej. Nie ma też przywoływanego przez Pana poglądu w dostępnych oficjalnych materiałach KEA w Polsce (co można sprawdzić z łatwością w internecie: www. luteranie.pl ). U luteran podkreśla się, co jest najważniejsze: miłość Boga i bliźniego. Luteranie nie odwracają się od świata współczesnego i zdobyczy cywilizacji: podejmują dialog z wyzwaniami współczesności, szczerze i uczciwie, nie uciekając od problemów i wyzwań, ale stawiając im czoła. Antykoncepcja zatem jest dopuszczalna, aborcja – uznaje się, że jest złem, ale także czymś, co istnieje i czasem jest koniecznością dla kobiety, i na pewno nie nam oceniać wtedy taką sytuację. Ilość dzieci to decyzja danej pary i nikomu nic do tego. O sprawach łóżkowych małżeńskich nikt tu nawet nie rozpoczyna dyskusji – bo to przecież sprawa danej pary. Nasz ksiądz proboszcz wskazał, że on pary żyjące razem w długim stałym związku, choć nie będące małżeństwem, traktuje jak małżeństwa. A jednocześnie podkreślił , że ktoś, kto zanim uzyskał rozwód, założył nową rodzinę, nie dostanie od niego zgody na ślub w kościele, nawet już po rozwodzie. W zborze nie jest tajemnicą, że pewien zaangażowany jego członek ma od lat męża. Są ludzie samotni, bezdzietni małżonkowie, rodzice, dzieci. Księża podkreślają bardzo często: „jesteśmy tacy różni, i to piękne”. Generalnie luteranie starają się żyć odpowiedzialnie. Każdy z nas wie, kiedy grzeszy i czy to, co robi jest dobre, czy złe. To kwestia odpowiedzialności człowieka przed Bogiem, a nie nakazów czy zakazów księdza czy teologów . Księża tutaj często podkreślają wagę odpowiedzialności człowieka przez Bogiem, konieczności umacniania siebie w wierze ( „kształtowania sumienia”) poprzez codzienne czytanie Biblii i modlitwę. Odpowiedzialność: człowiek ma sam wziąć odpowiedzialność za swoje wybory. Księża niejednokrotnie mówią w trakcie kazań: „przecież ja was wszystkich nie znam, nie znam waszego życia, jak mogę oceniać.” i: „zawsze możecie przyjść i porozmawiamy”. Może Pan trafił na grupę jakiś konserwatywnych luteran czy rozmawiał z konserwatywnym księdzem. Pójdzie Pan do innego zboru – usłyszy Pan coś innego. Pogląd, a nie normę narzuconą przez instytucję, z groźbą sankcji. Jak już spędzam chyba trzecie wakacje z KEA, więc mam za sobą niedzielne nabożeństwa i kazania nie tylko w moim zborze w dużym mieście, ale w różnych polskich parafiach: nigdzie nie słyszałam kazań o etyce seksualnej, tylko o Bogu, człowieku, Słowie Bożym. Cóż za piękna odmiana !

Zero odniesienia się do tematu, dla którego Marcin Kędzierski napisał swój tekst.

Co z sytuacjami, gdy że względów zdrowotnych nie można stosować naturalnych metod? Gdy powoduje to nerwice i depresje? Gdy małżeństwo z czwórka dzieci mieszka na 40kilku metrach kwadratowych? Co z sytuacja, gdy w okresie niepłodnym kobieta nie ma w ogóle radości ze współżycia? Gdy z powodu jej cyklów bardzo mało jest w ogóle dni, gdy może współżyć?

Na ŻADNE z tych pytań pani nie odpowiedziała. Zawiodłam się na tym tekście i to bardzo – idealny tekst o idealnych ludziach, żyjących w idealnym małżeństwie, dla których czystość jest wspaniałym przeżyciem… Ile jest takich małżeństw?

Dla ogromnej większości katolików, rygorystyczna nauka o seksualności, z faryzejską dokładnością określająca nawet, gdzie i kiedy ma być złożone nasienie (!!!) jest koszmarem. W dodatku wymyślonym przez KK, bo w Ewangelii nie ma o tym ani słowa. O żadnym z trudnych zagadnień, które wymieniłam (a jest ich jeszcze o wiele więcej) w tym tekście nie ma ani słowa.
Szkoda.

” teologia moralna opiera się się na pewnych i nieomylnych prawdach objawionych, z których wyprowadza logicznie poprawne wnioski szczegółowe”. Pozostaje tylko napisać, że z wypowiedzia Pani teolog moralnej w żaden sposób nie można się nie zgodzić bo jest pewno, a nawet napewno oparta o prawdy jej objawione 😉 A z 2 strony to ciekawe podejście, wszystkich do kupy i pod dokumenty KKK. Te dokumenty, pisane głównie pewno przez czystych i nieskalanych księży, nie wiele mają wspólnego z brudnym życiem. Tekst jest zwyczajna obrona klerykalizmu i mądrości księży i ich dokumentów.

Też mam mieszane uczucia czytając podobny tekst. Teologia moralna jeszcze nie tak dawno w oparciu o prawdy objawione wyciągała poprawny wniosek, że człowiekowi nie wolno sprzeciwić się władzy, nawet tej niesprawiedliwej. A w kwestii etyki seksualnej głosiła, że określone pozycje seksualne są grzeszne, bo gdy kobieta góruje nad mężem, to jest to odwrócenie porządku świata. Te twierdzenia zostały zrewidowane i odrzucone, dlatego dalsze upieranie się przy twierdzeniu, że teologia moralna ma jakiś przywilej nieomylności nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

Nauka o seksualnosci w KK rządzi Arystoteles i jego tyrania celowości w Naturze. Tylko na końcu pochwy można złożyć nasienie bo inaczej sprzeciwiamy się Wielkiej Logice Wszechświata czyli Boga.
Kim wobec niej jest pojedyncza, myśląca Osobą? Nikim. Podobnie jak iegdys proletariatusz wobec heglowskiej Nieubłaganej Logiki Dziejow……

Marek2,
„Nauka o seksualnosci w KK rządzi Arystoteles i jego tyrania celowości w Naturze”

Sama celowość Arystotelesa jest jak najbardziej w porządku, ba! jest jednym z intelektualnych filarów cywilizacji Zachodu.
KK (św Tomasz) zastosował jej opis do wzmocnienia/uwierzytelnienia odziedziczonego żydowskiego standardu: przyjemność to środek służący/towarzyszący celowi jakim jest prokreacja. Nic to dziwnego na tamte czasy.

Tymczasem uświadomienie sobie (dzięki Arystotelesowi), że jednostki są zdolne do samodzielnego wyznaczania sobie celu w życiu, stało się przełomem w historii. Od tej pory celem nie musiało być już dobro powszechnie uznawane za odpowiednie dla wszystkich, ale takie, które indywidualnie zostaje uznane za dające szczęście. Dobro/cel przestaje być oderwane od jego beneficjentów.
I w takim ujęciu celowość jest po Twoje stronie. Twoje poglądy odmienne od nauczania K-ła są zrozumiałe i usprawiedliwione. Bowiem zmierzasz do celu tj swego szczęścia drogą subiektywnego odkrywania obiektywnych wartości. Dajesz sobie prawo do wolności myślenia, badania, oceny, osadzania spraw w kontekście swojej wiedzy i w konfrontacji z rzeczywistością.
K-ł adaptując wiedzę Starożytników kierował się doskonałą intuicją.

@Malgorzata Sielicka – a inicjowane przez papieży KRUCJATY też były powodowane „doskonałą intuicją” KK?
Skoro tak, to może podłączymy do tej „doskonałej intuicji” również katolicką Inkwizycję i inne mordy dokonane na inaczej wierzących (lub niewierzących)?

Przeczytałem tekst z nadzieją, że dowiem się czegoś o tej mitycznej czystości (szczególnie w małżeństwie bo jestem mężem) i nie dowiedziałem się niczego.

Dla mnie to jakieś wyidealizowane rozważania nie dające żadnych wskazówek.
Nie dała pani odpowiedzi na pytanie: co jest (dokładnie jakie zachowanie) czystością w seksie małżeńskim ?

„Może w naszych wspólnotach, parafiach, rodzinach, miejscach pracy i w środowiskach potrzebujemy rewolucji relacyjnej – która oprze się na wzajemnej trosce o budowanie kultury czystości, dzięki czemu każdemu z nas łatwiej będzie przeżywać swoją seksualność i rozwijać w sobie jej dar i ofiarność.”

Może pani sprecyzować o co chodzi z „kulturą czystości” w miejscu pracy ?
Chodzi o żarty z podtekstem seksualnym czy o coś innego ?
O flirty w miejscu pracy ?
Co ma pani na myśli ?
Tekst dla mnie jest zbyt ogólnikowy i dający zbyt duże pole do domysłów co autorka miała na myśli.

„Często edukacja seksualna skupia się na zachęcie do «zabezpieczenia», dążąc do «bezpiecznego seksu». Wyrażenia te sugerują negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności, tak jakby ewentualne dziecko było wrogiem, przed którym trzeba się bronić. ”

Nie wrogiem a to człowiek sam powinien decydować kiedy ma odpowiednią sytuację (materialną, duchową etc.) na nowego członka rodziny a nie ślepy los.

Przypominam, że zaakceptowana metoda NPR także jest anty-koncepcją tylko nie inwazyjną – czy NPR traktuje dziecko jak wroga i prezentuje „negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności” ?
Argument nie trafiony.

Jerzy2, kiedyś spytałem na ćwiczeniach z poradnictwa rodzinnego o tę zasadniczą różnicę między NPR jako antykoncepcją, a dozwoloną metodą. Całość sprowadzała się do tego, że NPR w samym założeniu jest nieskuteczne jako metoda antykoncepcji. Drążyliśmy temat dalej, wspominając urządzenia monitorujące temperaturę ciała. Spytaliśmy co by było, gdyby istniał taki zegarek na rękę, który jest skuteczny i zapala czerwoną lampkę, jak są dni płodne, zieloną, jak niepłodne. Ksiądz wykładowca odparł, że takie coś byłoby niedozwolone. Ale gdyby zamienić lampki i czerwone byłoby na niepłodne, a zielone na płodne, to już by było wszystko w porządku.

Wojtek, już któryś raz piszesz na Więzi (nie ty jeden), że NPR jest z założenia nieskuteczne, a to nieprawda. Trzymajmy się faktów, które tak bardzo lubisz – może być nieskuteczne w niektórych przypadkach. Piszesz, że uczony teolog tak twierdzi, ktoś też pisał pod innym tekstem, że pani z przykościelnej poradni podobnie powiedziała. A ja napiszę, że z mojego osobistego doświadczenia wiem, że jest to skuteczne, mało tego, znam dwie pary z kilkudziesięcioletnim stażem małżeńskim, które, o zgrozo, stosowały kalendarzyk (jedno małżeństwo jedno dziecko, drugie dwoje i jedno poronienie). Napiszesz, że to szczęśliwcy, może, ale te przykłady obalają Twoje twierdzenie.

Fix, ani Pan, ani Wojtek, ani ja nie powołujemy się na żadne badania, a jedynie na doświadczenia własne i znajomych. Skuteczność lub jej brak możemy określić jedynie na podstawie pojedynczych przykładów. Stosuję NPR, ale nie jestem osobą, która będzie bronić NPR-u do upadłego, bo dopuszczam możliwość, że są trudne przypadki. Trudność jest zależna od wielu czynników: znajomość metody , rzetelność obserwacji, temperament, dojrzałość relacji, kondycja psychiczna, problemy zdrowotne, sytuacja społeczna i wiele innych. To, że ktoś ma ciężkie, a nawet traumatyczne doświadczenia, które wiąże z NPR, nie upoważnia do podważania skuteczności tejże metody w wypadku innych par (przykro mi, ale wypowiedzi Panów tak brzmią). Jeżeli mnie się nie udało, to nie znaczy, że innym też się nie uda. Panowie, wiem, że temat rodzi wielkie emocje, ale nie można uogólniać i pisać na podstawie osobistego doświadczenia, że „NPR jest nieskuteczne”. Można jedynie stwierdzić, w „wypadku moim i znajomych NPR okazało się nieskuteczne”.

@D.S.-P.
W pełni rzetelnych badań na dużej grupie nie ma I być nie może, bo trzeba byłoby ludzi chyba zamknąć w jakimś big-brotherze na ok.3 lata. A to byłoby okropne I nieetyczne.
Są natomiast badania cząstkowe i doświadczenie kliniczne. Te metody po prostu nie mają prawa być tak skuteczne, jak opowiadają ich krzewiciele.

Ale owszem, będą pary, które po prostu nie potrzebują jakuegoś wielkiego kontrolowania swojej płodności, pozostają przy jednym czy dwójce dzieci, trochę z takim nastawieniem „jakby się przydarzyło, to przyjmiemy”. Się nie przydarza, im to nie przeszkadza, nikt nie ma potrzeby badać ich płodności, no I OK. Tyle że to nie jest argument na skuteczność npr.

Dla refleksji: zanim „wynaleziono” npr w historii było całkiem sporo par bezdzietnych oraz z liczbą dzieci 3 lub mniej.

I dla jeszcze większej refleksji, pary, które jednak chcą mieć dzieci więcej niż 1 czy dwa, wcale nie rzadko potrzebują się dziś leczyć.

Powie Pani, że to również argument przeciwko masowemu stosowaniu pigułki? Szczerze mówiąc, też tak uważam. Dlatego moim zdaniem dobrze byłoby, gdyby można było prowadzuć dobre badania, bez ideologii.

Z mojego osobistego doświadczenia, sam korzystałem z NPR, źle się to skończyło, nie mam oporów by powiedzieć wprost, że NPR prawie zniszczyło moje małżeństwo, a z całą pewnością zniszczyło moje życie seksualne. Przykładów ze swojego otoczenia mogę wymienić mnóstwo. Począwszy od par, w których kobieta po pierwszej ciąży zwyczajnie okłamuje męża, że nadal stosuje NPR, gdy przeszła na hormony, po parę, która sobie zachwalała skuteczność NPR, gdzie potem okazało się, że skuteczność wynikała z tego, że oboje są trwale bezpłodni. Mogę wymienić przynajmniej trzy małżeństwa rozbite przez NPR i kilka nieszczęśliwych z tego powodu, co radykalnie zmieniło się po przejściu na inne metody antykoncepcji.

Wiem, że oboje używamy przykładów anegdotycznych, z tą różnicą, że w dyskusji „działa, czy nie działa” przykłady nieskuteczności mają większy ciężar dowodowy.

Pisanie na temat czystości w małżeństwie przez osobę – o ile dobrze rozumiem – niezamężną, to wyraz niezwykłej odwagi. Ryzyko teoretyzowania jest olbrzymie.
Wiem, że setki księży robi to codziennie, ale robią to, że tak powiem, „zawodowo”.
„Czystość w małżeństwie” ma wiele aspektów. Setki.
Dla mnie jednym (bynajmniej nie jedynym) z wyrazów czystości w małżeństwie jest „nieoglądanie się za cudzymi kobietami (odpowiednio: mężczyznami)”.
Jak to osiągnąć?
– Ascezą? Modlitwą? Postem?
– A może obopólnym spełnieniem seksualnym?

„Jak to osiągnąć?
– Ascezą? Modlitwą? Postem?
– A może obopólnym spełnieniem seksualnym?”

To pierwsze to na pewno ścieżka zgodna z nauczaniem KK.

To drugie? Hmm… Nie wiem czy na gruncie nauki KK, ale także czy na podstawie tego co wypływa bezpośrednio z Biblii chrześcijanie mogą używać sformułowania „spełnienie seksualne”. Jezus był ascetą i męczennikiem i w jego nauczaniu nie znajdziemy niczego co mogłyby takiemu spełnieniu nadawać jakąkolwiek wartość.

@Benedykt
Ale właśnie! Czy Jezus był ascetą? Z tego, co wiemy, modlił się po nocach. Przed rozpoczęciem posługi pościł. Ale też … chodził po domach i ucztował. Dziś powiedzielibyśmy, ze imprezował z grzesznikami.
Na pewno nie miał żony. Nie wiem, czy mamy brać Go za przykład w sprawach małżeńskich. Gdyby naśladować Go konsekwentnie, to trzeba by się jednak nie żenić.
RE „w jego nauczaniu nie znajdziemy niczego co mogłyby takiemu spełnieniu nadawać jakąkolwiek wartość”,
A wierność? Nie tylko w czynach, ale i myślach.

Benedykt, wymyślasz Jezusa jako ascetę. Dla współczesnych miał opinię żarłoka i pijaka. Ascezę Jezusa wyklucza też Paweł, mówiąc o wstrzemięźliwości seksualnej, wyraźnie wskazuje na własny przykład, a nie na Jezusa Warto też przypomnieć sobie jego nauczanie, co nie jest trudne, bo o seksie wypowiedział się raz. Przedstawił go jako wartość samą w sobie, mówiąc o złączeniu kobiety i mężczyzny w jedno ciało. Nie wspomniał przy tym o celu prokreacyjnym, tylko o seksie samym w sobie, jako istotnym elemencie małżeństwa.

Wojtek, zakładając, że mówiąc o złączeniu kobiety i mężczyzny w jedno ciało Jezus miał na myśli seks to trudno mi wyobrazić sobie, że miał na myśli seks dla przyjemności. Poza tym o seksie powiedział raz jeszcze gdy objaśniał znaczenie VI przykazania. Wskazał wtedy, że nawet pożądliwe patrzenie na kobietę może być cudzołóstwem. Pożądliwość potępiał w innych wypowiedziach. Tymczasem wydaje mi się, że potrzeba spełnienia seksualnego wynika, choćbyśmy niewiadomo jakich eufemizmów użyli, właśnie z pożądliwości. Krytykę życia według potrzeb ciała krytykował też św. Paweł, choćby w Listach do Rzymian.
Niedawne wypowiedzi pana Kędzierskiego oraz państwa Terlikowskich brzmią bardzo atrakcyjnie, ale obawiam się że, w świetle tekstów Biblijnych, ścieżką chrześcijan jest raczej asceza a nie przyjemności.

Żyjąc wiele lat błędną (potwierdza to jednak Biblia) podejrzliwością w stosunku do przyjemności, ascezą i ciasną bramą będzie pozwolenie sobie na przyjemność. Asceza służy także głębszemu przeżywaniu przyjemności. Drogą chrześcijan jest miłość i wszystko, co do niej prowadzi, a nie asceza i unikanie przyjemności. Jak wielu tu już pisało, trudno nazwać Jezusa surowym ascetą.

Benedykt, a dlaczego trudno sobie wyobrazić, że miałby nie mówić o seksie dla przyjemności? Pierwotne chrześcijaństwo miało charakter apokaliptyczny, z nastawieniem na oczekiwanie końca świata i nowego początku (Królestwo Boże w nauczaniu Jezusa). Grupy apokaliptyczne bardzo często odrzucały prokreację.
W kontekście VI przykazania nie mówił o seksie jako takim, bo VI przykazanie w judaizmie nie dotyczyło bezpośrednio seksu, tylko prawa własności drugiego mężczyzny. Jezus nie potępia więc aspektu seksualności, lecz pożądanie czyjejś żony. I przestrzega, by nawet w myślach nie pożądać, bo to cudzołóstwo. Co do którego powtórzę, cudzołóstwo nie było w judaizmie rozpatrywane stricte w kontekście seksualności.

Paweł w swoich listach owszem, krytykuje rozpustę, ale jednocześnie wskazuje na wartość seksu dla przyjemności, by rozpusty unikać. Znów ani słowa o dzieciach.

Wojtek,
” dlaczego trudno sobie wyobrazić, że miałby nie mówić o seksie dla przyjemności?”

Czy z takiej postawy Jezusa może wynikać, że był on zwolennikiem wczesnej kabalistycznej tradycji żydowskiej, gdzie istniało pojęcie Szechiny jako uosobienie żeńskości z akcentem na seksualność? Bywało, że Szechinie nadawano charakter osobowy pod wpływem Pnp i nazywano Królową, Małżonką i Córkę Króla.

Małgorzata, nie ma takiej opcji, bo to o czym mówisz powstało grubo po Jezusie.

Wojtek,
„, nie ma takiej opcji, bo to o czym mówisz powstało grubo po Jezusie.”

Kabała po Jezusie jest, wg wielu badaczy, uznana jako tylko kolejna faza rozwoju mistycyzmu żydowskiego. A ten sięgać ma korzeniami do czasów politeizmu, gdzie żydzi czcili również boginie. Wiedza była przekazywana ustnie i skrycie, ale też są ślady mówiące, że Esseńczycy posiadali pisma o tym charakterze. Jezus więc mógł mieć tą wiedzę.
W judaizmie rabinicznym Szechina znaczyła 'zadomowienie’. Bóg mieszkał w niebie, a ona jest sposobem udzielania się, objawiania się, wchodzeniem w relacje z dziełem stworzenia.
A co o Szechinie mówi Kabała, w której nie ma pustki po bogini?
„Blask kochanków jest odbiciem jej obecności”
Hmm, wygląda to wszystko sensownie

Teologia Szechiny to dopiero średniowiecze. Jeśli mówimy o jakiejś proto-kabale, to będzie to najwyżej teologia tronu Bożego. A i ta zaczęła się rozwijać dopiero po zburzeniu Świątyni.

Wojtek,
” o seksie wypowiedział się raz. Przedstawił (Jezus) go jako wartość samą w sobie, mówiąc o złączeniu kobiety i mężczyzny w jedno ciało”
W świetle tego, co napisałam o Szechinie jako mistycznej pozostałości po żydowskich wierzeniach w żeńskie boginie, powyższa Twoja sugestia, że Jezus wskazuje na seksualną przyjemność jako wartość samą w sobie, i która związana jest z połączeniem ciał w jedno – no, to mamy cofnięcie się do mitologicznych przekazów ( na których mocno opierał się i ST)przekazujących prawdę o zjednoczeniu seksualnym (hieros gamos) jako źródle nieśmiertelności.

Nie, ponieważ jak już mówiłem, nie ma podstaw do wiązania Jezusa i jego nauk z późniejszą mistyką.

Czy ktoś pomoże mi zrozumieć jak w świetle teologii chrześcijańskiej (Biblii, nauk Kościoła) wytłumaczyć istnienie w nas tak pierwotnej siły jak popęd seksualny?
I podpunkt a) do powyższego pytania: jak wytłumaczyć, że ów popęd pojawia się już u 12-letnich dzieci, którzy to za bardzo nie wiedzą co z nim zrobić.

Może nieco zbulwersuje kolegę, ale popęd seksualny, inaczej erogenne strefy pojawiają się już w okresie płodowym. Świadomość ta nie jest obca dziecku i po prostu lubi się tam dotykać. Seksualność towarzyszy nam od poczęcia do śmierci. Jeśli manipulatorom tego świata uda się założyć na nią kaganiec, opanowanie całej reszty to już tylko formalność. O to idzie gra, a nie o jakieś moralne czy grzeszne zasady. Stawiane wymogów nierealnych do spełnienia, to warunek wpędzania nas w stan nieczystości, grzeszności, poczucia winy i niedoskonałości. Kościół oferuje odpusty na każdą nasza słabość. Antidotum na grzech otrzymamy, ale pod warunkami. Tym sposobem jesteśmy w ich kieszeni. Jest taka anegdota. Pewien biznesmen na rajskiej plaży, spotyka leżącego i popijającego drinka tubylca. Zagaduje. Czemu leżysz i nic nie robisz, popracowałbyś, jakiś stragan otworzył, potem pensjonat, hotel, byłbyś bogaty. Tubylec na to – po co mi to. leżałbyś na plaży, drinki popijał, sielanka – zachęca biznesmen. A co ja robię w tej chwili – odpowiada tubylec. Tak jest z tym seksem. Natura bardzo sprytnie i mądrze to urządziła, a my zamiast z tego korzystać latamy za ułudą sprzedawaną nam jako cnotę.

W świetle Biblii popęd seksualny nie jest niczym złym, czy niewłaściwym. A co do dwunastolatków, cóż, w czasach biblijnych w tym wieku dziewczęta wydawano za mąż.

Oczywiście, później pojawili się Ojcowie Kościoła, którzy próbowali łączyć seksualność z grzechem pierworodnym. Z drugiej strony warto wspomnieć, że ci sami Ojcowie Kościoła potrafili rozważać na temat tego, czy Jezus musiał jeść, a skoro jadł, to czy korzystał z toalety.

Wojtek,
a propos mentalności żydowskiej w chrześcijaństwie.
Raczej odrzucenie nakazu przestrzegania, przez pogan, żydowskich zwyczajów, pozwoliło na rozprzestrzenienie religii, a nie odrzucenie żydowskiej mentalności.

To co ludzie wypominają Kościołowi czyli wyprawy krzyżowe, inkwizycję, aprobatę dla niewolnictwa, kolonializmu, nawracanie przemocą, patriarchat, itd – to właśnie jest odzwierciedleniem mentalności żydowskiej/starotestamentalnej, która, mówiąc esencjalnie, cechowała się brakiem empatii. I ta postawa hierarchów KK budziła w Europie sprzeciw już na samym początku wprowadzania nowej religii i trwa do dziś

Popędów nie reguluje żadna teologia, tylko biologia.
Takie same są u muzułmanów, katolików, czy ateistów. Ergo, człowiek jest najpierw zwierzęciem, a dopiero na to nakładany jest gorset kultury, etyki, zwyczajów, wierzeń, przesądów etc.
KK próbując regulować zasady życia seksualnego swoich wyznawców zderzył się ze ścianą biologii. Tego (jak i innych czynności fizjologicznych) się nie da regulować bullami, adhortacjami, encyklikami czy połajankami z ambony. Na szczęście.

Adam,
„KK próbując regulować zasady życia seksualnego swoich wyznawców zderzył się ze ścianą biologii.”

Za decyzjami K-ła stoją konkretni ludzie i to oni, wychodząc od własnych doświadczeń, byli/są inspiratorami regulacji i zmian w doktrynie. Każdy orze jak może. Św Augustyn np miał takie a nie inne przeżycia i emocje zw ze swoją płciowością i wysnuł takie a nie inne wnioski. Dostał głosy od innych potwierdzające i dokonano generalizacji. I tak z każdym decydentem w K-le było i jest.
Jednak nie ma tragedii. K-ł mając solidne intelektualne starożytne fundamenty sukcesywnie aktywuje w ludziach potencjały krytycznego myślenia. Dokonuje tego jakby wbrew sobie i niechcący a tak naprawdę kieruje się bezbłędnymi intuicjami, zasianymi na samym początku.

Zderzenie zasad życia seksualnego w KK ze ścianą biologii, hmm – dobry temat do analizy i dyskusji…

„Za decyzjami K-ła stoją konkretni ludzie ”
No proszę, a my słyszymy wciąż, że to jest wola Boga.

„kieruje się bezbłędnymi intuicjami, zasianymi na samym początku.”
Te bezbłędne intuicje to np. pochwała niewolnictwa, czy też palenie na stosie innowierców? Miliony rodziców umarłych noworodków wyły z bólu, będąc przekonane , że idą one po śmierci do llimbusa (otchłani)/części piekła, po czym nagle bum!, KK prę lat temu unieważnił tę „bezbłędną intuicję” i uznał ją za nieważną. Można tak godzinami przytaczać…
Mówienie w tej sytuacji, że „nie ma tragedii”, jest pomysłem dość… nieszablonowym.

Adam,
“Za decyzjami K-ła stoją konkretni ludzie ”
No proszę, a my słyszymy wciąż, że to jest wola Boga”

Fenomen utożsamiania decyzji konkretnych ludzi z wolą Boga jest charakterystyczny dla biblijnego Narodu Wybranego. Twórcy ST niejako stworzyli sobie Boga na swój oryginalny sposób. Z jednego z bogów plemiennych, do których należał Jahwe, uczynili, wzorując się na Egipcjanach ( np. vide psalm 104 vs Hymn do Atona), Boga Stworzyciela Wszechświata.
Bóg stawał się takim, jakim go opisywano.
Chrześcijaństwo to kontynuuje. To Urząd Nauczycielski Kościoła wypracowuje i naucza co jest wolą Boga. Logiczne jest, że decyzje UNK najpierw mają swe źródło w umyśle konkretnego inicjatora. Nie ma czegoś takiego jak kolektywny mózg.

Intuicje to rodzaj naturalnego zawoalowanego pędu do szczęścia, a biblijne intuicje widzę jako wyjątkowo oryginalnie wpisane w historie świata.
Sama intuicja jest zawsze bezbłędna. Czyny zaś są określone przez mentalność danego czasu i miejsca. A z faktu, że chrześcijaństwo o mentalności żydowskiej rozprzestrzeniło się na nowe obszary tzw pogańskie, wynika, że zmiany w mentalności dokonują się nieustannie. I dlatego moje: „Nie ma tragedii’- oznacza, by iść dalej, by nie okopywać się/nie zatrzymywać się na przeszłości, na emocjach jakie wywołują, na szukaniu winnych.

Małgorzata, chrześcijaństwo nie miało „mentalności żydowskiej”, co więcej, dopiero odrzucenie tej mentalności i radykalna zmiana doktryny doprowadziły do możliwości rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa. Trzeba mieć też na uwadze, że późniejsza ekspansja to także kolejne odrzucenie pierwotnej wykładni i wejście w rolę religii państwowej Rzymu.

Potwierdza się teza: zwolennikami utrzymania status quo są osoby, których problem realnie nie dotyczy.

Czy Pani Agata powie w oczy dzieciom par, dla których kolejna ciąża równa siè zagrożenie zdrowia I życia matki oraz mniej więcej 5% szans na jako takie donoszenie ciąży: „Tak, rodzice wierzą w takiego Boga, który chce, żeby od teraz tata z mamą albo realnie dążyli do rozpadu Waszej rodziny, albo do śmierci mamy! Ale za to bèdzie to zgodne z definicyjną naturą aktu seksualnego!”

A wielodzietnym mamom z nieregularnymi cyklami? Tym na na antydepresantach, które codziennie słyszą setki uwag na temat swojej „niewydolności wychowawczej” i realnie widzą, że nie dajã rady? Co im powiemy? „No, może nie masz życja, twoje dzieci rozwijają się kiepsko I nie masz z nimi relacji, ale za to… uświęcasz się przez rodzenie dzieci! Brawo!”

Tak, są osoby, które mają 10 dzieci i są podobno z tego zadowolone. Ale ludzie powinni mieć wybór.

Zachècam panią Agatę do uważnego przeczytania bez uprzedzeń i moralnej wyższości obu artykułów oraz sekcji komentarzy pod nimi.

Oraz do sprawdzenia, ile dzieci mieli twórcy jednej z najpopularniejszych metod NFP nauczanych w Polsce, Billingsowie.

Potwierdzenie na podstawie wypowiedzi jednej osoby? Ciekawa konstatacja, bardzo obiektywna :-). Idąc tym tokiem myślenia o chorobach psychicznych czy fizycznych miałyby prawo wypowiadać się tylko osoby, które je przeszły.
Nie, nie tylko te osoby się wypowiadają za status quo i z tego co pisała autorka nie było tu argumentów, żeby cokolwiek zmieniać albo nie zmieniać w tym względzie. Mam wrażenie że artykuły tego typu najbardziej kłują tych co mają coś na sumieniu, na zasadzie uderz w stół a nożyce się odezwą…

A te przywołane przypadki to trochę nie rozumiem o co ci chodzi, widzę tu argument na zasadzie „dzieci w Afryce głodują a proboszcz jeździ nowym Oplem”. Agata każe takim kobietom rodzić dzieci, tak napisała?

@D.S.-P
Oczywiście, tak mówią nauczyciele tych metod. Metodę Billingsów też polecają przy nieregularntch cyklach. U samych Autorów metody przyniosła zresztą piękne owoce. Pytanie tylko o osoby, które jednak aż takiej wielodzietności, jak Billingsowie, nie planują.

Zna Pani może WIARYGODNE statystyki skuteczności?

Czekam, aż ktoś przedstawi badania. Poproszę chociaż 100 par w wieku rozrodczym, które nie planują więcej potomstwa, trzy lata regularnego pożycia ze stosowaniem zaawansowanego NPR.
ALE najpierw diagnozě płodności pary. Powiedzmy: drożność, amh, podstawowe hormony + parametry u mężczyzny.
Ta diagnoza przynajmniej na początku i na końcu projektu.
I wtedy (oczywiście zakładając szczerość osób badanych) porozmawiamy o statystykach skuteczności.

Tak, wiem, są panie, które twierdzą, że „u nich działa”. Znam takie, u których konieczność REALNEGO monitorowanie owulacji boleśnie rozwiała to złudzenie.

Fix, nie znam badań na ten temat. Mogę podać jedynie trzy przykłady par, o których wiem, że z powodzenien korzystają/korzystały (obecnie po menopauzie) z NPR, ilość dzieci 1 lub 2. Co do katolickiej etyki seksualnej ,to nie padło w żadnym miejscu nazwisko o. Krawery Knotz (szansaspotkania.pl).

Fix, w przypadku metody Billingsow nie ma żadnych wiarygodnych danych. Broszury mówią o skuteczności „99%”, bez podania źródła tego twierdzenia, pozostałe publikacje mówią o szacunkach, z których najbardziej optymistyczny mówi o 78% skuteczności.
Konkluzja jest taka, że ta metoda jest skuteczna jeśli chce się zajść w ciążę, a nie, by jej unikać.

@Wojtek
Panie Wojciechu, proszę jeszcze raz przeczytać mój komentarz…
Ja właśnie piszę o tym, że o „skuteczności” metody Billingsów świadczy to, ile oni sami mieli dzieci… A i to piszę trochę ironicznie, bo przy takiej dzietności trudno zakładać, że nie było ciąż niedonoszonych, choćby nieświadomie.

Fix, tak, to doczytałem. Mimo wszystko nadal mówimy o czymś porównywalnym z rzutem monetą.

@Wojtek
Oczywiście, że tak. Dokładnie to mam na myśli.

Metody obserwacyjne, rozsądnie stosowane mogą mieć wartość wspomagającą zdrowie kobiet. Te doskonalsze mogłyby potencjalnie stać się SKŁADOWĄ zdrowej strategii planowania rodziny. Ale to mogłoby się stać, gdyby można było sensownie, bez ideoligii o tym dyskutować i prowadzić badania. Zresztą się prowadzi.
Niestety, Polska aktualnie nie bierze w tym udziału, bo my jesteśmy właśnie na takim etapie, który widać w tej dyskusji: z jednej strony bajki o prostym NFP jako skutecznej metodzie antykoncepcyjnej, z drugiej kojarzenie NFP jedynie ze środowiskami nie do końca biologicznie uświadomionych katolików.

Odnoszę wrażenie, że kościelne cyzelowanie zasad moralnych dotyczących seksualności stało się z jednej strony swoistym wyróżnikiem, sposobem manifestowania odrębności, a z drugiej – tematem zastępczym . Trochę jak rygorystyczne przestrzeganie żydowskiego rytuału. Wszystkie inne kwestie mogą leżeć odłogiem (odpowiedzialność, empatia, szacunek wzajemny) byle tylko bez gumki…

To raczej kwestia artykułów o seksualności i Kościele, które mają największy medialny wydźwięk. Po prostu ludzie lubią o tym czytać i dyskutować obojętnie jakie mają poglądy.
Czy artykuł o filozofii czy akcjach charytatywnych miałby taką oglądalność?

Mój mąż pyta mnie: dlaczego księża z ambon nie grzmią o stosowaniu się do zasad ruchu drogowego albo do niewywożeniu śmieci do lasu, albo o zachęcie wolontariatu w rodzinach z osobą z niepełnosprawnością itp. Dlaczego tyle aspektów życia się pomija….”byle tylko bez gumki”.

@ Malgorzata Sielicka

„To Urząd Nauczycielski Kościoła wypracowuje i naucza co jest wolą Boga.”
Teraz rozumiem skąd się biorą raptowne wolty tej „woli” Boga.

„Bóg stawał się takim, jakim go opisywano.”
W istocie takie stwierdzenie obala ideę Boga w ogóle. Bóg, który nabiera cech poprzez opisywanie go – faktycznie nie istnieje. Bo kto stworzył Wszechświat, skoro przez miliardy lat nie było nikogo, kto by mógł Go opisywać? Taki Bóg, to tylko fantazmat człowieka.

„Intuicje to rodzaj naturalnego zawoalowanego pędu do szczęścia,”
Jak mam intuicję, że jutro spadnie deszcz, to wyrażam „zawoalowany pęd do szczęścia”? Przyznam, nie wiedziałem. 😉

„Sama intuicja jest zawsze bezbłędna. ”
Że co proszę? Intuicja Kościoła, jak wiemy, mało kiedy jest bezbłędna.

„Czyny zaś są określone przez mentalność danego czasu i miejsca”
Myślałem, że boskie prawa nie są funkcją czasów i uwarunkowań, tylko czymś STAŁYM… O ile się orientuję, KK też tak naucza.
„Nie zabijaj” powinno tyczyć zarówno XXI wieku, jaki i wieku XII.

„moje: “Nie ma tragedii’- oznacza, by iść dalej, by nie okopywać się/nie zatrzymywać się na przeszłości, na emocjach jakie wywołują, na szukaniu winnych.”
Znaczy – ucieczka do przodu? Nie ważne co było, kto czym zgrzeszył, ważne by iść do celu? No, to jest wysoce oryginalne podejście do religii, […]

Doszedłem do końca komentarzy. Teraz przeczytam artykuł. Bo już mną zatrząsł. Ale z góry za niego dziękuję. Bo teraz mamy od Pani Teolog, że cała ta nauka nie ma nic wspólnego ze Słowem Bożym i że od razu na starcie trzeba się podeprzeć Tradycją, czyli naszymi ludzkimi ustaleniami. To bardzo budujące. Bo wychodzi na to, że tradycjonaliści mogą być od początku w błędzie. Błądzić jest rzeczą ludzką.

Będę pisał na bieżąco. Nie napisała Pani w końcu czym jest ta czystość. I niech mi Pani wskaże te Boże Przykazania i zbawcze nauki Chrystusa przemawiające za NPR. Jest Pani teologiem. Bo wszyscy o tym mówią, ale nikt tego jeszcze nie pokazał, który rozdział i który werset.

Dobra to jednak koniec. Nie bójmy się rozmawiać o seksualności. To dość intymny temat. A jeszcze ciężej poruszyć go z kimś kto seksu nie poznał. ;-( Mówię tu chociażby o księżach. Nawet św Augustyn, który zaczął ten cyrk, nie poznał dobrego seksu i nie wziął za niego odpowiedzialności. Św. Monika z Hippony w końcu wywaliła jego konkubinę z powrotem do Afryki. I jeszcze jej syna zabrali.

Możemy się oszukiwać, ale bliskość fizyczna jest istotą relacji małżeńskiej. Dlatego Kościół jest przeciwny nawet zamieszkaniu narzeczonych przed ślubem, choćby mieli spać i w oddzielnych łóżkach i praktykować ascezę. Po ślubie mają zaś zamieszkać razem i praktykować ascezę.

Ta bliskość rodzi podniecenie seksualne. Wynika ono z zachwytu nad współmałżonkiem. To podniecenie staje się takim samym popędem jak głód i pragnienie. Domaga się zaspokojenia. I tak Bóg to stworzył. Żeby kobieta i mężczyzna do siebie lgnęli. Żeby siebie pragnęli. I żeby ich wzajemne bycie razem ze sobą było dla nich rozkoszą. Z tego mają się brać dzieci. Z tej wzajemnej bliskości rodziców. Z ich relacji właśnie.

I teraz dochodzimy do ściany. Świat jest jaki jest. Ze względów ekonomicznych czy zdrowotnych, kobiety nie mogą rodzić tyle dzieci ile urodziłyby bez kontroli. Ale małżonkowie nadal potrzebują umacniać swoją relację. Bo seks wynika z relacji, ale też tę relację podtrzymuje. Bez niego ta relacja obumiera. Rozwiązaniem jest antykoncepcja. Żeby kobieta miała czas wychować dzieci, a dzieci mogły obserwować żywy związek swoich rodziców, a nie jakiegoś trupa.

Nawet na wiki w haśle o metodzie Billingsów jest przykładowa karta. Tam jest współżycie 5 razy zaznaczone. 5 razy na miesiąc. :-/ To jakby się modlić 5 razy w miesiącu. Trochę rzadko prawda?

I nie bardzo wiem do jakiej przemiany ma tu dojść. Tego nikt nie potrafi wskazać? Do impotencji? Do tego, że kobieta tak się roztyje, że nie będzie się mężowi podobać? Jak ma wyglądać ta przemiana? Jaki jest cel stosowania tej nauki. Co chcemy osiągnąć w świetle fizjologii i psychologii?

Dodałbym jeszcze, że jest to „praktyczny kurs dla użytkownika metody”. Czy konserwatyzm już  tak mocno walczy z feminatywami, że podręcznik skierowany do kobiet nie może zawierać słowa „użytkowniczka”?

Jeżeli można utożsamić brud z nieczystością…”Brud jest rzeczą nie na miejscu”- nie pamiętam kto to powiedział ale definicja trafna.
Czystość bez wątpienia jest atrakcyjna- czystość domu, idei, stóp własnych i cudzych i wielu innych rzeczy 🙂 Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby się do tytułu nie odnieść. Co do meritum to proponowałabym- trochę ciszej nad tym łóżkiem. Rozkminianie co i jak z własną żoną/mężem ktoś powinien lub nie zostawiłabym samym zainteresowanym.