Uratuje go tylko jego świętość. Nie mówię: świętość wszystkich ludzi Kościoła, lecz choćby tych, którzy nim kierują – pisze w „Tygodniku Powszechnym” ks. Adam Boniecki.
Najnowszy edytorial ks. Adama Bonieckiego w „Tygodniku Powszechnym” dotyczy przyszłości Kościoła. Autor nawiązuje do artykułu Edwarda Augustyna „Kościół na biegunach” wnikliwie analizującego niemiecką i watykańską wizje synodalności i reform Kościoła.
Zdaniem redaktora seniora „problem jest jasny: Kościołowi potrzebne jest nowe (lub odnowione) zaprezentowanie swojej obecności w świecie, który jest daleki od patrzenia na siebie w kategoriach religijnych. Laickie spojrzenie na świat w ogóle, a na człowieka w szczególności, zdaje się odsuwać w cień wszelką interpretację religijną. Z drugiej jednak strony, nie sposób człowieka – także dzisiejszego – pozbawić odwoływania się do wiary. Trudności zaczynają się wtedy, gdy w miejsce religijności wchodzą pseudoreligijne wyobrażenia”.
„Zmiany w Kościele i w traktowaniu doktryny katolickiej będą postępować” – zaznacza ks. Boniecki. – „Sądzę, że pierwszym tego symptomem będzie (jest) spadek liczby księży także w tych rejonach świata, gdzie bywało ich dotąd wielu. To może, choć nie musi, wzmocnić rolę ludzi świeckich, tych, co pozostali, oraz (znacznie mniej licznych niż dziś) księży. Kolejnym zjawiskiem będzie pogorszenie się sytuacji materialnej Kościoła. Coś także się stanie z systemem nauczania prawd wiary. Spadnie liczba tzw. praktykujących, czyli osób chodzących przynajmniej od czasu do czasu do kościoła, liczba dzieci pierwszokomunijnych, liczba wiernych”.
Czy ta sytuacja nakazuje bić na alarm? „Przed alarmem warto się uważnie przyglądnąć temu, jak było wcześniej, w czasach «sytości». Bo być może potęga ówczesnego chrześcijaństwa była tylko iluzją władzy” – stwierdza duchowny.
„Ale nie sądzę, by same reformy instytucji (oczywiście są one konieczne) mogły uratować Kościół. Uratuje go tylko jego świętość. Nie mówię: świętość wszystkich ludzi Kościoła, lecz choćby tych, którzy nim kierują. Tak, to świętość uratuje Kościół. Albo nic go nie uratuje” – podsumowuje ks. Boniecki.
O tym, jakiej duchowości potrzebujemy tu i teraz: zanurzeni w niepewności, doświadczający rozpadu tradycyjnych instytucji religijnych, pisaliśmy w wiosennym numerze kwartalnika „Więź”. „Współcześni chrześcijanie są powołani nie tyle do restaurowania starego Kościoła, tylko w mniejszej formie, ile do wyruszenia ku temu, co nieznane, niepewne, nieprzewidywalne. To jest droga bez jasnych wskazówek i oczywistych rozwiązań. Będziemy, tak jak Abraham, gubić się na niej, kluczyć, popełniać błędy” – stwierdzał Tomasz Terlikowski.
Z kolei Zbigniew Nosowski przekonywał: „Potrzebujemy duchowości wyjścia w nieznane. Nadzieja dla polskich katolików tkwi nie w obronie cywilizacji czy dobrego imienia papieża rodaka, lecz w wyjściu – z naszej stabilności, z naszych pobożnych przyzwyczajeń, z naszych katolickich oczywistości kulturowych – i wejściu w niepewność”.
Przeczytaj też: Reforma Kościoła nie uda się bez ożywienia duchowości
DJ
Kościół ma banalny problem strukturalny, którego ogarnięcie załatwiłoby 90% problemów, bo tak też się stało w innych systemach władzy, a Kościół jest nim przede wszystkim. Jest organizacją polityczną kleru dążąca do własnych celów politycznych, potęgi materialnej, a przede wszystkim – do władzy. Ma ona też ubezwłasnowolnione z prawnego (wewnątrz swego regulaminu) i przede wszystkim praktycznego punktu widzenia przedmioty swojej władzy – czyli nas, wiernych. Rzekoma wspólnota to w praktyce wspólnota bicza ekonoma z nadania feudalnego pana i garba chłopa pańszczyźnianego – piękna mi wspólnota xDD Ale do czego nas to wiedzie? Ano do zauważenia, że nic nie kontroluje władzy księży. Księża spowiadają dzieci, ale nie podlegają superwizji. Tymczasem mogą wchodzić równie głęboko co psychologowie. Księża to mali despoci na parafiach, biskupi – na diecezjach, papież – nad całym Kościołem. Żaden szczebel nie jest kontrolowany, nie ma kościelnego NIK-u. Wszystko zależy od kaprysu ludzkiego, najczęściej odrealnionych starszych panów, którzy trudami życia rąk nie skalali. A co oznacza brak kontroli despotycznej władzy? Ano deprawację, jak zwrócił uwagę Lord Acton. Przy nadaniu papieżowi przywileju nieomylności pod pewnymi warunkami, warto nadmienić. Lecz ponieważ mamy tu do czynienia z organizacją feudalną, a przedmioty władzy (wierni) nie mają nic do gadania, to do zmiany dojdzie dopiero wtedy, gdy uprzywilejowana kasta, albo przynajmniej jej część, uzna, że tak dalej być nie może. To nie jest przypadek, że wielu księży popierało Rewolucję Francuską i poszczególne iteracje Republiki. To nie jest przypadek, że co bardziej oświecona szlachta (bo była i Targowica…) w Polsce rezygnowała z części własnych przywilejów dla naprawy państwa pod koniec XVIII w. To był warunek konieczny. Dopóki konieczność kontroli władzy i świadomość rozszerzenia partycypacji w niej nie dojdzie do głowy władców (bo tym jest kasta kleru i żadna nowomowa ani oburzanie się tego nie zmienią), to nic się nie zmieni. I Kościół upadnie, bo jego chłopi pańszczyźniani, którzy go utrzymują, czyli wierni, po prostu się wylogują. I nie bójcie, dajcie temu 200-300 lat, co w historii jest niewiele, i to samo będzie w Afryce, Ameryce Łacińskiej czy Azji, co teraz jest w Europie.
Dołożę tylko, bo zapomniałem. O tej świętości to nic więcej jak czcza gadanina mająca na celu konserwowanie istniejącego ładu. Samowolę księżowską w Kościele trzeba ukrócić. I wtedy się coś zmieni, choć nie wszystko naprawi, bo to tak nie działa. Widać, że obecny system się wyczerpał. To nie jest normalne, że ileś-set tysięcy księży ubezwłasnowolnia 1,5 miliarda pozostałych wiernych. I to jeszcze nie mając do tego ani zdolności organizacyjnych, ani aparatu intelektualnego do ogarnięcia dziedzictwa chrześcijaństwa by stawić czoła wyzwaniom nowych wieków.
200-300 lat? Może to zmotywuje antyklerykałów do dłuższego życia?
Aż tyle czekać nie trzeba. Laicyzacja Afryki już postępuje, jedynie jest lekko przesunięta w czasie.
Jeżeli jedynym ratunkiem dla Kościoła jest świętośc biskupów to jest on zgubiony. Nie ma żadnych mechanizmów świętość tą wymuszających czy choćby zachęcających do niej.
Co więcej, mechanizm władzy absolutnej na wszystkich szczeblach wręcz zachęca do nieświętości. Bo kto co zrobi biskupowi czy proboszczowi?
„Potrzebujemy duchowości wyjścia w nieznane.
Nadzieja dla polskich katolików tkwi .. [w] wejściu w niepewność”.
No to mamy istny przewrót kopernikański w naszym Kościele. Dotąd jawił się on dla człowieka jako gwarant Jedynej Prawdy, ziemski plenipotent wszechwładnego Boga, jedyny certyfikowany sprzedawca „biletów na nieśmiertelność” etc., a teraz proponuje nam nieoczekiwanie skok …w nieznane? Wabikiem dla zdezorientowanych wiernych ma teraz być NIEPEWNOŚĆ? Toż to zaprzeczenie sensu istnienia religii. Każdej religii.
Niepewność mamy JUŻ i to zagwarantowaną w najwyższym asortymencie.
Hasło wyjścia w nieznane bardziej dotyczy kleru niż wiernych. Co niby wierny ma zmienić w swoim życiu w związku z tym hasłem?
Wierny? To oczywiste, że sporo. Zmiana pozycji z przedmiotu i obiektu formacji na inne miejsce, nieco bardziej podmiotowe, to wyzwanie nie lada. Wówczas do lamusa, albo na margines przesunięciu ulegnie także dotychczasowe słownictwo typu „wierny”, „świecki”, „duchowny”, itp. Może bardziej rozumnie wrócimy do: „brata”, „siostry”, „prezbitera”, itp.
Ten komentarz brzmi satyrycznie.
Ks. Boniecki pisze wyraźnie o „chrześcijanach” więc raczej tyczy to WSZYSTKICH wierzących, a nie tylko kleru. Zresztą jeśli pasterz idzie „w nieznane”, to pociąga tam też swoje owieczki. Nie może być inaczej.
W tym sensie ten pogląd wydaje mi się niewiarygodnym trzęsieniem ziemi, praktycznie ZAPRZECZENIEM dotychczasowej funkcji Kościoła.
————————————-
„Uratuje go tylko jego świętość. Nie mówię: świętość wszystkich ludzi Kościoła, lecz choćby tych, którzy nim kierują.”
To zdanie z kolei wydaje mi się albo prowokacją, albo elementem humorystycznym. 😉
Troszkę paradoksem jest to, że ogłaszanie świętymi kolejnych papieży jest postrzegane jako błąd. Nie wiem, czy o to ks. Bonieckiemu chodziło.
To w mojej parafii ziemia nie chce się zatrząść. Proboszcz pasie owieczki na dobrze im znanych pastwiskach, gdzie trawka wiecznie młoda.
„As a convert, I never expected much of bishops,” said Dorothy Day, at the age of 70. She’d been dealing with them up close for over four decades. “In all history, popes and bishops and father abbots seem to have been blind and power-loving and greedy. I never expected leadership from them. It is the saints that keep appearing all through history who keep things going. What I do expect is the bread of life and down through the ages there is that continuity.”
Dorothy Day – dokładnie 🙂 i dlatego to trwa, po prostu.
Uderzające jest jak wielu prominentnych duchownych i hierarchów zaczyna swoje wypowiedzi od stwierdzenia ze problem jest jasny, ze dokładnie znają receptę.
Problem, jaki ma Kościół, nie jest banalny (patrz: pierwszy komentarz). Problem jest tożsamościowy – zatem: generalny. A co wstępniaka ks. Michała Bonieckiego, to zwraca uwagę przede wszystkim na to, że zmiany strukturalne Kościoła są uruchomione (co do tego mam wątpliwości, bo na razie są wciąż na etapie, który może zamienić je w pozory), oraz że budzą niepokój ludzi „oddanych dzisiejszej postaci Kościoła” (ale na szczęście przemija postać tego świata, przemija też ta postać Kościoła).