Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Abyśmy nie musieli już cierpieć od Kościoła. List do Tośki Szewczyk

Fot. Ahmed Nishaath / Unsplash

Gdy słyszę kolejne historie o krzywdach, jakie duchowni Wam czynią i jakie Kościół ponownie Wam serwuje, wracam do celi i nie potrafię w niej się odnaleźć. Kładę się wówczas skulony na ziemi i płaczę. Wpatruję się w krzyż i ciemności zalegają moją duszę.

Poniższy list jest odpowiedzią na tekst Tośki Szewczyk, osoby wykorzystanej seksualnie przez duchownego, „O nas znowu bez nas. List skrzywdzonej do samej siebie”.

Cześć Tośka!

Piszę do Ciebie, bo widzę Twoją wielką samotność – tak wielką, że w dojmującej bezradności piszesz do samej siebie. Słyszę w Twoim liście Jezusowe „Pragnę” z krzyża i chciałbym Ci podać choć łyk czułości. Nabrać na hyzop czystej, niezmąconej wody i podać Ci ją dla ugaszenia Twojego pragnienia. Mam świadomość, że to nawet nie kubek, ale żywię nadzieję, że choć w małym wymiarze przyniosę Ci ulgę.

Przepraszam, że piszę pod pseudonimem, ale mentalność naszego Kościoła, w tym mojego zakonu, sprawia, że mógłbym zostać obłożony reprymendami, karami, ostracyzmem, wyśmianiem. Wobec tego – tak samo jak i Ty – zadaję sobie pytanie, czy mogę rzeczywiście czuć się bezpiecznie w Kościele? Pisanie pod pseudonimem wskazuję na to, że jednak poczucia bezpieczeństwa mi brak.

Jest wiele mniszek i wielu mnichów, którzy w ukryciu przed oczami tego świata cierpią razem z Wami. Mam nadzieję, że w ten sposób jakoś Was dźwigamy, brzemiona jeden drugiego niosąc, jak nam Pan przykazał

Anonimowy Zakonnik

Udostępnij tekst

Trzęsę się jak pies w noc sylwestrową na samą myśl, że trzeba się ukrywać, by móc napisać list, by móc mówić do Was, o Was, razem z Wami. Oto mentalność, która wrzuciła nas w katakumby przyzwoitości.

Ambonę mam wiejską

Tosiu, pozwól, że się przedstawię. Jestem księdzem, mnichem, prostym bratem, niektórzy nazywają mnie ojcem. Nie mam znanego i medialnego nazwiska. Nie mam nawet Facebooka. Żyję w różnych klasztorach, w zależności, gdzie mnie rzucą.

Wszędzie robię to samo. Modlę się, sprawuję Mszę Świętą, spowiadam, duchowo towarzyszę. Troszkę jeżdżę po Polsce z rekolekcjami. Czytam, zamiatam, naczynia zmywam. Proste życie.

Duszpasterstwo raczej prowadzę indywidualne, twarzą w twarz… w prostocie i wydarzającej się Tajemnicy człowieka. Takie spotkania są najpiękniejsze. Można powiedzieć, że moim udziałem jest kapłańska posługa bez rozgłosu, bez kamer, bez tysiąca obserwujących. Jestem jednym z wielu bardzo zwykłych księży.

Ambonę mam wiejską, a rekolekcje prowadzę głównie dla mniszek lub innych zamkniętych grup. Modnych plakatów z chwytliwymi tytułami więc nie uraczysz pod moim nazwiskiem, natomiast YouTube’a omijam szerokim łukiem.

Zresztą tłumów się lękam, do tłumów mam ewangeliczny dystans, są one bowiem nieprzewidywalne. Dziś krzyczą „Hosanna”, jutro „na krzyż z Nim”. Niezależnie od okoliczności, pragnę zachować się jak trzeba… zawsze, wszędzie, wobec każdego, w zgodzie z Ewangelią i własnym sumieniem. Także wtedy, gdy – jak napisałaś – „wszyscy byli chyba zajęci pisaniem oświadczeń o świętości Jana Pawła II i atakach na jego dziedzictwo”.

Choćby kropla

Muszę Ci się przyznać, że w tamtych dniach po raz pierwszy w życiu przeniknął mnie żal, że wstąpiłem w stan duchowny. Rozgoryczenie było wielkie. A do tego nikt mi tak nie „obrzydził” w ostatnim czasie osoby Jana Pawła II, jak polski episkopat i „obrońcy” świętości papieża. Nie obrzydzili mi go ani pan Marcin Gutowski, ani pan Ekke Overbeek.

Gdy chodziłem po ulicy, jeździłem pociągiem, spotykałem się z ludźmi, mój habit stawał się coraz bardziej purpurowy ze wstydu. Można by rzec ironicznie: przywdziałem w tych dniach prawdziwą biskupią purpurę. Tylko dlaczego wstydzą się nie ci, którzy wstydzić się powinni?

Tamtej niedzieli zrezygnowałem również z czytania komunikatu Konferencji Episkopatu Polski dotyczącego świętości Jana Pawła II. Zamiast tego dla dziesięciu, może trzynastu osób w naszym wiejskim kościółku mówiłem o Was, o Waszym zranionym sercu, o niesprawiedliwości, o Ewangelii, która domaga się postawienia maluczkich, anawim, w centrum doświadczenia Wspólnoty Kościoła.

Mówiłem o moim wielkim marzeniu, aby Kościół Was zauważył, przytulił, ochronił i nie dopuścił, aby ktoś Was powtórnie skrzywdził. O Kościele, który w dłoniach ma ręcznik i miednicę, o Kościele, który w takich sytuacjach potrafi się ukorzyć i nadstawić drugi policzek. O Kościele, który nie będzie bał się stracić swojej reputacji, wielkości, wpływów, znaczenia czy dobrego imienia, byle tylko ochronić Was, byle nie utracić choćby jednego z tych najmniejszych, byle trzciny nadłamanej nie złamać, światełka ledwo tlącego się nie zadusić.

Tamtej niedzieli zadawałem sobie nieustannie w głębi pytanie: czy to w ogóle ma sens, skoro i tak niewiele osób mnie usłyszy? Pokusa liczb wiecznie żywa! Czy to ma sens, gdy tak wielu straciło już głowę, waląc nią w mur? Czy to ma sens…? Czy Dawid naprawdę może pokonać Goliata? A może jednak chodzi o małą kroplę… kroplę, co drąży skałę? O jakiś gest prorocki? O zwykłą ludzką przyzwoitość?

Idąc na mszę jak na własne skazanie, ze świadomością bycia jedynie kroplą, powiedziałem sobie: dla Tosi… I dla wszystkich Toś i Tośków, których nadal tak brutalnie się używa.

Doświadczamy tej samej bezradności

Chciałbym Ci, droga Tosiu, powiedzieć, że dzielę z Tobą łzy i osamotnienie. Nie wierz proszę temu głosowi, który podpowiada Ci, że Twój płacz jest niesłyszalny. Nie wierz temu wrażeniu, że jesteś tylko problemem. Współodczuwam z Tobą tak bardzo, że trudno mi to wyrazić słowami.

Za każdym razem, gdy docierają do mnie kolejne historie o krzywdach, jakie duchowni Wam czynią i jakie Kościół ponownie Wam serwuje, wracam do celi i nie potrafię w niej się odnaleźć. Samotność wówczas jest zbyt ciężka. Natłok myśli obezwładnia.

Kładę się wówczas skulony na ziemi i płaczę. Wpatruję się w krzyż i ciemności zalegają moją duszę. Noszę w sobie Wasz ból. Odczuwam Wasze zranienie na poziomie ciała i psychiki. W każdej mojej komórce ciała krzyczę, wołając za Wami do Boga Żywego.

Eklezjalna acedia jest mi chlebem powszednim od dłuższego już czasu, a kielich gniewu i wściekłości jest mi napojem codziennym. Za każdym razem tak samo boli. I choć po przeczytaniu Twojego listu miałem ochotę zdezerterować, bowiem serce ponownie pękło, to jednak po raz kolejny, zupełnie tak jak Ty, uświadomiłem sobie, że innego Domu nie mam. Nawet jeśli częściej jest on bezduszną instytucją, to jednak nadal pozostaje odkrytym przeze mnie, jedynym Domem.

Słuchaj też na Soundcloud i w innych aplikacjach podcastowych

Ostatnio mojemu przyjacielowi napisałem: wiesz, Ty przynajmniej masz żonę, dzieci, rodzinę, a ja mam tylko Kościół. Kościół, który zamiast być Matką, tak często bywa okrutną macochą. Zamiast duchowych eksploracji, który mi obiecywano w nowicjacie, częściej muszę się zmagać z tym, aby po prostu nie zatonąć.

Chciałbym Ci również powiedzieć, że jest nas naprawdę wielu, nawet jeśli nasz medialny głos nie istnieje. Jest wiele mniszek i wielu mnichów, sióstr zakonnych i kapłanów, którzy wracają po obowiązkach dnia codziennego do swoich cel, mieszkań i zamiast wytchnienia i należytego wypoczynku, w cichości serca i ukryciu przed oczami tego świata cierpią razem z Wami. Łzy wylewają, zęby zaciskają, pięścią walą w ścianę pod prysznicem, a z bezradności pod nosem przeklinają.

Jest nas wielu, którzy nosimy Was w naszej samotności i doświadczamy tej samej bezradności co Wy. Jest nas wielu, którzy doświadczamy eklezjalnej acedii i ludzkiej bezradności, którzy cierpimy – zresztą tak jak Wy – za zamkniętymi drzwiami naszych izdebek. Mamy jednak świadomość, że nasze współodczuwające cierpienie ma się nijak do Waszego zranienia, które naznaczyło Was na całe życie. I w tym wszystkim, pragniemy mieć nadzieję, że współcierpiąc razem z Wami, jakoś jednak Was dźwigamy, brzemiona jeden drugiego niosąc, jak nam Pan przykazał.

W małej wspólnocie zaufania

Tosiu! Wewnętrznie piszę do Ciebie ten list już od dwóch tygodni. Przelewam go na papier jednak dziś, w Wielką Sobotę – w dzień pustki i milczenia. W wielką i jakże smutną sobotę. Smutek nieprzejednany, który zmiażdżył zapewne nie tylko mnie, i to po raz kolejny. Tak!

Wiem, że dziś myślisz również o Bracie Marcinie. Zadaję sobie w obliczu tego wszystkiego pytanie: czy czasem nie będę kolejnym, który w taki czy w inny sposób nie zostanie złamany przez miechy kościelnej instytucji? Czy będą kolejni? Ci znani wojownicy i rzesza tych ukrytych, którzy odejdą po cichu, a pustki po ich miejscu przy stole Kościoła nikt nie zauważy, nikt nawet łzy nie uroni.

Za chwilę mam wyjść do ołtarza, by celebrować Tajemnice Paschalne. Po raz kolejny pragnę zachwycić się Światłem, które rozprasza wszelkie ciemności. Jednak dziś, trudniej niż dotychczas, poddane jest próbie moje przepowiadanie. Czy rzeczywiście wierzę w to, co będę za chwilę głosił? Czy mam nadzieję na spełnienie się wielkiej obietnicy Pana? Czy po kolejnym ciosie jestem nadal zdolny do miłości, do kochania pomimo wszystko?

Tej nocy wróciły do mnie słowa Starca Paisjusza, który w swojej książce „Pokajanie” pisze: „Tylko człowiek z sercem zranionym, krwawiącym i przebitym może kochać, bo serce, które jest zdolne do tego, by być zranionym, jest sercem z ciała, a nie z kamienia. Jedynie żywe serce można zranić, kamiennego się nie da. Dlatego też siła kochania jest w «ranliwości». A my najczęściej albo mamy serce z kamienia, albo chcielibyśmy je mieć, by nas nikt już więcej nie zranił. Człowiek, który lęka się zranienia, lęka się też miłości, prawdy, lęka się i siebie, i innych, i Boga… i kamienieje”.

Tak bardzo chciałbym dla „świętego” spokoju, aby serce moje stało się niczym głaz. Chciałbym już, abyśmy nie musieli cierpieć od Kościoła. Wy – skrzywdzeni przed laty i krzywdzeni dziś – oraz my, wszyscy, którzy z Wami współodczuwamy Waszą boleść serca. Proszę więc właśnie dzisiaj Zmartwychwstałego Pana, za nami wszystkimi, aby dał nam tę siłę kochania, która ukryta jest w naszej „ranliwości”.

Wesprzyj Więź

Droga Tosiu,
dziś, przy paschalnym ognisku, chciałbym usiąść obok Ciebie i jedyne, co jestem w stanie wyszeptać Ci do ucha serca, to słowa św. Pawła: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara”. Ale jeśli On jest i żyje, to razem z Nim, już nie samotnie, lecz w małej wspólnocie zaufania, przeżyjemy te i wszystkie inne ciemności, które nas dopadają.

Twój brat,
o. Dyzma Łotrzyk

Przeczytaj także: Zbigniew Nosowski, „Duchowość wyjścia w nieznane”

Podziel się

24
10
Wiadomość

Dziękuję także i ja za te piękne, odważne słowa, płynące prosto z serca. Dziękuję za odwagę ! Za odwagę bycia z nami i przy nas! Jak widać episkopat i władze zakonów to juz nie są nawet chrzescijanie skoro pisać pod nazwiskiem nie można ze względu na kary…..
Brak mi słów na butę, pychę i cynizm episkopatu i władz zakonnych.

potwierdzam, że to nie sztuczna inteligencja ( nota bene to chyba nie byłby komplement – teksty AI są naprawdę przeciętne ) tylko ŻYWY Człowiek i trzeba być wdzięcznym Redakcji, że potrafi zatrzymać do swej wiadomości Kto to pisał

Współczuję autorowi i tym wszystkim, którzy są zasmuceni i zniesmaczeni tym co hierarchia wyprawia.

Przed około tygodniem dzięki łasce zrozumiałem, że u mnie w parafii, nie mam zupełnie co liczyć na jakiekolwiek zmiany i że muszę porzucić swoje oczekiwania. Księża dalej będą opowiadać dyrdymały a większość wiernych będzie ich adorować. Jedni i drudzy będą szukać przyczyny kryzysu na zewnątrz zamiast przyjrzeć się sobie.

Całe szczęście Bóg zadbał o to, żebym poznał swoje powołanie i mam co robić. Nie będę tracił czasu na kopanie się z koniem. Zrozumiałem, że to nic nie da. Będę robił tylko to, do czego mnie Bóg mnie zaprasza, a przynajmniej będę się starał.

Jednocześnie nigdzie się nie wybieram, z sakramentów dalej będę korzystał, bo są mi bardzo potrzebne i widzę, że przez nie Bóg działa. Nie wyobrażam sobie rezygnacji z Eucharystii, bo to moja główna modlitwa. Gdyby tak jeszcze w niedzielę nie było kazania, ale trudno, jak Bóg da, to wytrzymam.

Szkoda, że tu priva nie można wysłać, bo jestem szczerze zaciekawiony jaką drogą Ciebie Bóg prowadzi. Jak by co, nie narzucam się, ale zachęcam do kontaktu. Wystarczy do mojego nicka dodać @gmail.com. Tylko teraz przez 8 dni będę poza zasięgiem. Pozdrawiam

strzelec – w ten sposób przetrwa się własne burze i tak , pomoże osobom i dokona wiele dobrego, ale ja mam pytanie czy to zmieni coś w mentalności osób, które obecnie czują się dobrze i jak piszesz
“Księża dalej będą opowiadać dyrdymały a większość wiernych będzie ich adorować. Jedni i drudzy będą szukać przyczyny kryzysu na zewnątrz zamiast przyjrzeć się sobie.”

Zatem co się zmieni?

Myślę ,że powinien Ojciec wypowiedzieć się głośno pod własnym nazwiskiem w mediach społecznościowych również. Może boleć raczej na pewno będzie bolało ale nie ma innej drogi.
Chrystus umarł na krzyżu dla zbawienia ludzi.

“Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.”

Mt 18, 15-20

Czy Ewangelię mogą głosić ludzie strachliwi? czy bezwzględna poprawność polityczna wobec zwierzchników, środowiska w jakim się obracam, nie jest sprzeczna z prawdami wiary? Jeśli trzymam głowę w “piasku” to skąd czerpię wiedzę o świecie jaki mnie otacza. Co wiem o drugim człowieku i jego problemach, potrzebach. “O Kościele, który w dłoniach ma ręcznik i miednicę …” Akurat ten spektakl oglądam zawsze z zażenowaniem, Ileż w tym hipokryzji. Dobrani parafianie z wypielęgnowanymi i wyperfumowanymi nogami poddają się rytualnemu obmyciu nóg. Poszedł by jeden z drugim do jakiejś zbłąkanej biednej duszyczki, umył nogi porządnie ciepłą woda z mydłem choćby jednemu. Byłoby pięknie ale się boję, ktoś zamieściłby info w Internecie i byłaby draka. “Ty przynajmniej masz żonę, dzieci, rodzinę” Owszem i nikt mi złamanego grosza nie da jeśli powiem, że dach mojego domu przecieka. Jeśli postawie się szefowi, musze się liczyć z konsekwencjami. Czy będzie co do “gara” włożyć. Jest takie powiedzenie, lepiej jest tam gdzie nas nie ma. Jakiś czas temu spotkałem kolegę syna, księdza. Był po cywilnemu bez koloratki. Tak z głupa pęk wypaliłem, na dziewuchy idziesz, że się tak czaisz. Nie jestem już księdzem, kupiłem sobie kawalerkę i uczę w szkole matematyki, zresztą po polibudzie zawsze coś się znajdzie. Co się stało, pytam. Wstyd mi po prostu było. Ot pogadaliśmy. To w czym tkwimy to zawsze jest nasz wybór, ta świadomość jest oznaką dorosłości.

Serca zranione współczują i też serca zranione czują się czasem między młotem i kowadłem. Jak na tym forum.

Ten wywiad z Marcinem Mogielskim dalej we mnie pulsuje. Tarsycjusz podobne losy. Wywiad Z Wyborczej odsłania kolejne warstwy.
Nawrót depresji, kiedy sprawa Pawła Malińskiego i dogadywanie się z zakonem.
„Każdy był mnie zły.” Tak. Jak ja to znam. Wyobrażam sobie nacisk z obu stron.
Zakon i bracia, a z drugiej krzywdzeni. To musiał być koszmar.
Już pisałam, że rodzina mi zabrania komentować.
Pytanie dlaczego? A jednak to robię.

Tak.
Kiedy porównam te dwa listy: Tośki do siebie i kogoś do Tośki to widzę bezradność.
Skrzywdzonych i im współczujących. Jesteśmy na tym etapie. Tworzenia zasad.
Ale jest fundacja, jest COD przy Ignacjanum, może dla odmiany jakiś wywiad z Martą Titaniec, Ewą Kusz, Grzegorzem Strzelczykiem i ojcem Żakiem?
Jak tam się dzieje?
Zebranie danych z diecezji i szczere porozmawianie z delegatami jak im idzie?
Naprawdę jest tylko tak hiobowo, że siąść i płakać? Z nikąd nadziei?
Żarna i ich obracanie. Jak to pisał Jan Zieja – stoję na rynku nie najęty.
Ja.
Takie pytanie do sobie. Co dalej? Co INNEGO można zrobić?
Ja się nie poddam.
Nasz Dziennik wtedy zrobił nagodnkę na Tarsycjusza.
To są moje pytania zadane – a introwertyk ze mnie.

Naprawdę mi zależy.
Ale po tych mozaikach Rupnika to też słabo… Wyszło.

Podaruj sobie kaktusa. Kłuć pod żebro? Podtulanie ogona to nie moja rola.
https://www.youtube.com/watch?v=bBeZSuHI4Qc
53.05. Moje pytanie.
Z kościelnych emocji czas przejść do konkretów.
https://www.youtube.com/watch?v=Aq9BATvFwIQ
17. 06.
Tam byłam.
Nie tylko cierpiałam.
Działałam ile mogłam.
A ile mogę?

Joanno- bardzo dużo możesz! Nie wolno nam milczeć. Milczenie to woda na młyn dla biskupów… delegaci… są tacy, ktorzy dla nas do dziś nic nie zrobili. Nic! Z żadną osobą wykorzystaną się nie spotkali… są tacy! O. Żak- jest bardzo zapracowany, pisalismy do siebie w miarę niedawno. Ma ogrom pracy . Pani Marta Titaniec tez niedawno udzielała wywiadu. Ale to za mało! To parę osób na cały kraj! Co one mogą? Nic! Episkopat jest zamknięty w swej bańce szklanej i nadal nic nie widzi, nie robi, nie reaguje! Bo majątek ziemski im oczy zamknął na każdego człowieka i to bogactwo przesłoniło im oczy na Owczarnię Panską. Oni niczego nie chcą widzieć, wiedzieć, słyszeć, zobaczyć. Im jest dobrze! Są na lata zabezpieczeni finansowo….

Joanno- to wciąż za mało! Poniewaz biskupi i tak maja nas gdzieś! Czy ruszyła akcja odszukiwania nas? Nawet w niedawnym sondażu w tym temacie była duża ilość głosów iz hierarchia robi stanowczo za mało aby do nas dotrzec, ale Oni nie chcą dotrzeć! Oddziela ich od ludzi mur bogactwa, władzy i obojetnosci! Znam Panią Martę Titaniec i Ona mnie zna. Połączyło nas pewne wydarzenie a raczej osoba z przeszłosci…

Zupa na Plantach i Hanna.
https://www.youtube.com/@wspolnotahanna833
a tak btw odwagi dodają mi Zieja, i tacy inni.
https://wiez.pl/2020/10/21/wzajemne-upominanie-nie-jest-latwe-rowniez-w-gronie-episkopatu/
Konrad – pamiętasz?
Ja tak.
Przestańmy tylko narzekać. Konrad Ty też się przyznałeś, że zmieniłeś parafię, kiedy się działo niewygodnie.
No to, jak to można zmienić?
A póżniej wybrzydzać?
Odwagą nie tę lichą, marną.