Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nabór i rekrutacja czy powołanie?

Zakończenie roku akademickiego w Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi 24 czerwca 2022 r. Fot. Archidiecezja Łódzka

Wielu jest kapłanów naprawdę gorliwych, choć – mówiąc oględnie – doktoratu z teologii raczej nie zrobią. Czy możemy sobie pozwolić na zmarnowanie powołania tylko dlatego, że ktoś jest słabym studentem?

To będzie tekst utopijny. Zdaję sobie z tego sprawę. Nie będąc moderatorem w seminarium, rektorem, prefektem czy wychowawcą, mogę sobie taki napisać. To jest moje głośne myślenie o konieczności metamorfozy naszego myślenia o powołaniach i seminariach. Moim zdaniem kończy się bowiem pewien model myślenia o powołaniach, model, który nazwałbym akademickim.

Na czym on polegał? Kiedy nadchodzi maj czy czerwiec, seminaria – jak wszystkie szkoły wyższe – ogłaszają „nabór”. Uczelnie, do których są afiliowane, uruchamiają „elektroniczną rekrutację”. Coś, co bym nazwał dynamiką powołania, zostaje poddane rytmowi akademickiemu. W odpowiednim terminie trzeba się zgłosić na pierwszy rok studiów do seminarium, a de facto na wydział teologiczny. Czy tak to musi wyglądać?

Czas na wykluwanie się powołania

Przyznam szczerze, że nie wiem, jak to było u zarania istnienia seminariów pomyślanych przez Sobór Trydencki jako domy formacyjne dla przyszłych księży. Myślę jednak, że nie było to poddane rygorowi akademickiemu jak to jest dzisiaj, bo też inne były wówczas uniwersytety i wydziały teologiczne.

Wyobrażam sobie – być może mylnie – że do takiego seminarium można było się zgłosić o każdej porze roku. Czy ci, którzy pukali do drzwi klasztoru z prośbą o przyjęcie, czekali ogłoszenia terminu rekrutacji? Nie przypuszczam.

Taki Stanisław Kostka został przyjęty 28 października 1567 r. jako kandydat do zakonu jezuitów zaraz po przybyciu do jezuitów. Gnało go tam powołanie, które nie chciało czekać na terminy. Jak piszą świadkowie, „Był ubogo ubrany i bardzo zmęczony. (…) Koniecznością wydawało się otoczyć go szczególną opieką, zanim rozpoczął normalne życie nowicjackie”. Ano właśnie: „otoczyć szczególną opieką” tego, który ma przekonanie o byciu powołanym.

I tak to sobie właśnie wyobrażam również dzisiaj. Że młodzieniec (ale i starszy mężczyzna), który rozpoznaje w sobie głos powołania, być może po jakimś szczególnym doświadczeniu duchowym, nie musi czekać do otwarcia elektronicznej rejestracji, ale puka do drzwi seminarium wtedy, gdy mu to podpowiada serce. Oczywiście od razu można podnieść argument, że czas oczekiwania na termin to okres próby dla powołanego, czas, by się przekonać co do pewności decyzji. Ale można o tym czasie pomyśleć zupełnie inaczej – jako okresie, gdy należy kandydata „otoczyć szczególną opieką”. To czas wykluwania się powołania, gdy (młody) człowiek potrzebuje bardziej wsparcia niż wyczekiwania.

Nie każdy ksiądz musi być magistrem

Pójdę jeszcze dalej. Utożsamienie formacji ze studiami sprawia, że obecnie wszyscy absolwenci seminariów kończą studia uniwersyteckie z tytułem zawodowym magistra teologii. Gdy ja zaczynałem seminarium, takiego wymogu nie było. Wielu moich kolegów – zresztą ja sam też – robiło „magisterkę” dopiero po zakończeniu studiów seminaryjnych, także z tego prostego powodu, że seminaria nie miały praw akademickich.

W seminariach wciąż myśli się w kategorii „roczników”, co jest uzasadnione ich akademickością. Malejąca liczba seminarzystów (do mojego seminarium diecezjalnego zgłosiło się tylko dwóch kandydatów) każe myśleć o każdym z nich w sposób maksymalnie zindywidualizowany, także w odniesieniu do formacji intelektualnej. Kompetencje naukowe nie mogą być podstawowym wyznacznikiem powołania.

Wiemy dobrze, że wielu jest kapłanów naprawdę gorliwych, choć – mówiąc oględnie – doktoratu z teologii raczej nie zrobią. Czy możemy sobie pozwolić na zmarnowanie powołania tylko dlatego, że ktoś jest słabym studentem?

O księdzu wciąż się myśli jako duszpasterskim omnibusie: psycholog w konfesjonale, retor na ambonie, pedagog w szkole, skrzyżowanie menadżera z kierownikiem duchowym… Nie, nie, żeby była jasność: nie postuluję intelektualnej miernoty, proponuję bardziej nieszablonowe podejście do kandydata.

Wesprzyj Więź

Ostatnie reformy formacji seminaryjnej postulują wprowadzenie okresu propedeutycznego. To, o czym piszę, to właśnie naturalnie kształtujący się okres propedeutyczny dla tych, którzy rozważają wstąpienie do seminarium, okres intelektualnego przygotowania dla tych, którzy go potrzebują, czas nadrobienia zaległości, a może nawet przygotowania się do któregoś niezdanego jeszcze egzaminu maturalnego. Takie miejsce wzrostu i autoweryfikacji bez czekania na ogłoszenie naboru czy rekrutacji. Jak bardzo tym ostatnim terminom daleko do dynamiki powołania!

Ten tekst to nie całościowa wizja, a jedynie impuls zachęcający do myślenia o potrzebie głębokiego reformowania podejścia do powołań kapłańskich, do samych powołanych i do seminariów duchownych. Żyjemy obecnie w świecie kultury zero waste, czyli troski o to, aby nie marnować zasobów. W takim świecie Kościół nie może marnotrawić powołań.

Przeczytaj także: Czy za 50 lat wciąż będą seminaria duchowne?

Podziel się

1
3
Wiadomość

Dla mnie fascynujacym pozostaje fakt, ze o tym wszystkim pisal E. Drewermann w swojej ksiazce w latach 80-tych. Ale owczesny klerykalizm w Kosciele nawet nie dopuszczal mysli, ze zaden z ksiezy nie jest w stanie odpowiedziec na stawiane mu wymagania „duszpasterskiego omnibusa”. Drewermann juz wtedy pisal, ze reakcja na taka frustracje bedzie duchowa smierc albo patologia. No i ponad 40 lat potem stwierdzamy, ze to Drewermann mial racje, a nie teolodzy, ktorzy sztucznie napompowali balon, ktory musial kiedys peknac…

@Konrad
Zgadzam się z pańskim komentarzem.
Wielu „wyklętych” czy pomijanych myślicieli okazuje się dzisiaj po wielu latach mieć rację.

Tak jak niegdyś Kościół nakazał spalić Galileusza a potem w 1992 roku go zrehabilitowano…
Jakby kogokolwiek taka rehabilitacja obchodziła.

„Jan Paweł II podczas plenarnej sesji Papieskiej Akademii Nauk przyznał, że skazanie Galileusza za jego teorie dotyczące budowy wszechświata było błędem.

Miało to miejsce 31 października 1992 roku, na zakończenie prac specjalnej komisji, którą papież powołał już w 1981 roku, a której pracami kierował francuski kardynał Paul Poupard.”

Przypominam że w 1992 roku to ludzkość już na długo wcześniej była chociażby na Księżycu.

Nie tak spokojnie, bo w dożywotnim areszcie domowym. Ale Kościół bardzo chciał go spalić.

Spalony został Giordano Bruno, również za heliocentryzm. Choć podczas rozprawy przypisano mu wiele innych zmyślonych zarzutów, byle tylko ogłosić go heretykiem.

Choć i tak gorszym był proces Marco de Dominisa, który odkrył zależność między światłem a deszczem przy powstawaniu zjawiska tęczy. De Dominis prześladowany przez inkwizycję zbiegł, ukrył się w Londynie, ale następnie przyjął pokutę i odwołał swoje poglądy. Mimo to inkwizycja mu nie darowała i po śmierci przychylnego mu papieża Grzegorza XV pojmano de Dominisa i brutalnie przez rok torturowano, by wymusić zeznania. Naukowiec zmarł nie doczekawszy wyroku, nie wytrzymując tortur, ale to nie przerwało procesu, bo inkwizycja nadal obradowała, sadzając na ławie oskarżonych jego zwłoki. Proces zakończył się wyrokiem skazującym i spaleniem zwłok na stosie. Tu też warto dodać, że oficjalnym dekretem Kościół ogłosił, że de Dominis został potępiony i nie dostąpi zbawienia. Wspominam to dla zasady, bo często przewija się nieprawdziwa teza, że Kościół ogłaszał tylko świętych, nigdy potępionych.

Chyba Pan wybiela tę postać malwersanta i prawdziwego heretyka,wojującego z Kościołem.

Żaden z trzech wymienionych powyżej nie był ani malwersantem, ani wrogiem Kościoła. Były to ofiary tępego dogmatyzmu i inkwizycji.

@laokon, przepraszam, że się wtrącę. Przeczytaj i przemyśl to co pisze @Kinga pod artykułem o dominikanach w kwestii “uskuteczniania zaocznych egzorcyzmów” i to co odpowiada jej @Judyta. To też ofiary tępego dogmatyzmu i inkwizycji. Co do jednej kategorii ofiar pewno będziesz miał więcej zrozumienia, co do innej mniej.

De Dominis nie był heretykiem, ani malwersantem. Przeszedł na anglikanizm ze strachu, ale potem powrócił do katolicyzmu i uzyskał papieskie odpuszczenie. Skatowano go po śmierci papieża.

Był nakaz. Nie został zrealizowany tylko dlatego, że Galileusz wbrew sobie i własnym przekonaniom skłamał przed inkwizycją, że wszystko odwołuje i że sam siebie potępia. I tylko dlatego zmieniono karę śmierci na więzienie.

@Wojtek „Współcześni pisarze nie opisują go przyjemnie, opisując go jako grubego, irytującego, pretensjonalnego i BARDZO CHCIWEGO; lecz jego zdolności były niewątpliwe i w teologicznych sporach tamtych czasów szybko zajął pierwsze miejsce. Jego opublikowane ataki na papiestwo następowały po sobie w krótkich odstępach czasu: Papatus Romanus, wydane anonimowo (Londyn, 1617; Frankfort, 1618); the Scogli del naufragio Christiano, napisane w Szwajcarii (Londyn, (?) 1618), z którego ukazały się również tłumaczenia angielskie, francuskie i niemieckie; i kazanie głoszone po włosku przed królem.”

Panowie, wasz mózg musi generować jakieś inne zainteresowania niż mój, bo mnie bardziej zaciekawiła informacja, że Galileusz miał troje dzieci, z czego podobno (jeśli wikipedia nie kłamie) dwie córki Virginia i Livia zostały zakonnicami. Czyli córki gościa, który miał na pieńku z Kościołem idą w objęcia tego Kościoła? To jest dla mnie dużo ciekawszy problem.

Kochani Panowie, co tam Galileusz, Laokon to dopiero była ciekawa postać. Popełnił świętokradztwo, żeniąc się i łamiąc tym samym nakaz celibatu, czym ściągnął na siebie gniew Apollina. Z tych ekscesów miał dwóch synów – Etrona i Melantosa. Ale nie mogę się doczytać, czy ci synowie też wstąpili do zakonu jak córki Galileusza.

Mój profesor od historii zwykł mawiać, by nie wierzyć kronikarzom z okresu danego człowieka, bo to trochę, jakbyśmy za 500 lat próbowali opisać Donalda Tuska tylko na podstawie zachowanych artykułów z czasopisma „Sieci”. I byśmy musieli przyjąć, że był to człowiek będący faktycznie Niemcem, zdrajcą na rzecz Rosji, sprawcą zamachu na uwielbianego przez tłumy prezydenta, antypolakiem i facetem, co nad ciałem Kaczyńskiego przybił piątkę z Putinem.

Owszem, de Dominis był krytykiem papiestwa w odpowiedzi na krzywdy jakich doznał tylko ze względu na badania nad tęczą. Ale wyspowiadał się z tego i odpokutował. Mimo to go zamordowano.

Kinga, Galileusz w chwili procesu był już starcem. Na skutek wyroku z resztą stracił możliwość kontaktu z córkami.

@ Wojtek. Świadectwa na temat Marco de Dominsa pochodzą z obu stron- anglikańskiej i katolickiej, i są zgodne. Na pewno nie był prześladowany za swoje badania naukowe. Zresztą, Galileusz też nie odpowiadał za głoszenie teorii heliocentrycznej , tylko za szyderczą formę swoich ” Dialogów”, czyli za obrazę Papieża i Kościoła.

Kinga@. Laokon był znany z tego,że ostrzegał Trojan przed wprowadzeniem do miasta „konia trojańskiego”. Nie posłuchali i wiemy, jak to się skończyło. Przybrałem sobie taki nick ,bo też ostrzegam przed naginaniem prawa. Naginaniem w celu dokopania nielubianej instytucji – i przed „etyką sytuacyjną”, której skutki będą opłakane.
Synowie Laokona zginęli wraz z nim.

Niepotrzebnie wspomniałem o tym Galileuszu.
Wielka dyskusja z tego powstała a to miał być tylko drobny przykład, że raz KK coś potępia a potem po setkach lat przyznaje mu rację.

@laokon
Czytając tylko pańskie komentarze można wysnuć wniosek, że KK to w zasadzie nikogo nie spalił, nikogo nie kazał spali, nikogo nie potępił, cud-miód-malina. Czysta miłość.
Piękny ten świat.

Nie był prześladowany za badania naukowe? Przecież był. Podstawowym zarzutem rzekomej herezji było twierdzenie, że tęcza jest zjawiskiem naturalnym, czym de Domimis podważył Pismo Święte, które mówiło, że jest to cud będący znakiem przymierza od Boga. I to twierdzenie było ostatecznie przyczyną potępienia. Błędem de Dominisa było to, że w ogóle starał się powrócić do katolicyzmu, bo inkwizycja była mocno zdeterminowana, by go zamordować.

@Jerzy2 . Kogo spalił, tego spalił, a kogo nie spalił, tego nie spalił. Trzymajmy się faktów.

Księża nie powinni być wszystkim i wszystkimi. Powinni zajmować się kultem, teologią i relacjami z parafianami. Ale przecież nikt bardziej nie strzeże swojej władzy kasjera, budowlańca, urzędnika niż proboszczowie. Strzegą tego jak źrenicy oka i w ogromnej większości przypadków nawet nie próbują realnie scedować tego na świeckich. Pieniądze, brak umiejętności komunikacyjnych, poczucie bycia wyższym ponad tłum profanów?
Strzegą tego, co ich wypala, co ich zabija, co utrudnia bycia kapłanem, co czyni urzędnikiem kultowym.
Czy takiej postawy uczy się ich w seminarium? Czy nie potrafi się tam skorygować wizji kapłaństwa przyniesionej z domu, z własnej parafii?

@Marek2
„Czy takiej postawy uczy się ich w seminarium? ”

W seminariach prawie niczego się nie uczy. To jest głównie teologia, filozofia, zaliczanie egzaminów i modlitwy. Z tego co mi wiadomo nawet spowiedzi się nie uczą.

Do reszty taki człowiek sam dochodzi jak już trafi na parafię. A jak wszedłeś między wrony to musisz krakać jak i one.

A co mogą zrobić wierni? Bo ja znam takich wiernie słuchających „duszpasterskich omnibusów” którzy po latach twierdzą, że ksiądz jest winien tego że staneli przed windykacją długów, bo to ksiądz im doradzał w kwestii kredytu. To samo się tyczy za małego mieszkania i zbyt licznego grona dzieci. No i dlaczego teraz ksiądz im nie pomaga, skoro Kościół ubogich powinien mieć w opiece?

@Jerzy2, tu chyba nie ma przeciwskazań prawnych żeby alumni seminariów taką działalność prowadzili, co innego broker ubezpieczeniowy, to już musisz mieć pozwolenie 🙂

„Pewną konsternację wśród części klientów wzbudza samo określenie osoby zajmującej się doradztwem w zakresie kredytów hipotecznych. Mianem doradcy kredytowego określa się z jednej strony niezależnego doradcę kredytowego, który musi zostać ujęty w specjalnej ewidencji Ministerstwa Finansów, z drugiej natomiast brokera kredytowego, pośrednika czy konsultanta kredytowego. W przypadku takich profesji nie jest to konieczne, więc nie jest również potrzebne posiadanie odpowiedniej licencji. Jednocześnie nie oznacza to, że przedstawiciele tego zawodu nie są w stanie wykonywać swoich obowiązków sumiennie i działać zgodnie z interesem klienta. „

@Anna2, trochę to pewnie wyolbrzymione, może nawet nie trochę. Ale jeśli komuś rzeczywiście ksiądz doradza w sprawach kredytu to i pożyczkobiorca jak i jego doradca mają poważne problemy. Czasy gdy ksiądz był autorytetem we wszystkim skończyły się w średniowieczu.

@Anna2, nie znam nikogo kto by się w sprawach finansowych radził księży, nie słyszałem (jak dotąd) by jakiś ksiądz się podejmował doradzania innym. Znam wypadki gdy duchowni łamali lub obchodzili prawo w celu handlowania autami czy antenami satelitarnymi – jedni zostali skazani, inni nie.

@Głos rozsądku, nie ja lamentuje, i nie Ty doradzałeś.
Najwyraźniej w tym średniowieczu nie ma mody na to by
każdy konsekwentnie niósł na swoich barkach ciężar
swoich wyborów. I taka złota myśl, że najlepiej to zajmować
się nawracaniem samego siebie, a nie naprawianiem
życia innym.

Wczytuję się w Księgę Hioba. Bardzo mi się podoba zakończenie,
gdzie Jahwe gani trzech „przyjaciół”, że nie mówili prawdy
o Nim, a Hiob mówił. A chyba łatwo nie miał czytając
taką skargę jak (Hi 9, 20).

Czy sądzi Autor, że do teraźniejszych seminariów pozostających w rozkładzie moralnym zgłosiłby się ks. Stanisław Kostka? W seminarium szukałby pomocy i ratunku? Kto wiąże seminaria, a nawet „akademickie” środowiska kościelne z nauką? To jest trochę taki przypadek, jak religii w szkole, niby jest, niby na świadectwie wypisane, ale nie ma faktycznego przełożenia na edukację i kształcenie. W zasadzie bez odpowiedniego kształcenia i przy tym rozkładzie etyczno – moralnym, w seminariach jedyną kandydatką jest pustka i jej „rektor” na wyżebranym u biskupa i kolegów stołku. Młodzi ludzie wyczuwają fałsz i nie przyjdą, nie ma to nic wspólnego z faktem, ze nie chcą swego życia ofiarować Bogu. Po prostu seminaria i kościół przestały być miejscem, gdzie się ludzie czują bezpiecznie, gdzie występują morale, gdzie nie wieje pustką… Kościelne środowiska akademickie liczą na starszych, może jeszcze z 60+ kogoś złapią i do nich trafiają z rekrutacją. Nie mam nic przeciwko kształceniu ustawicznemu, mocno je wspieram, ale znowu nie ma to nic wspólnego z nauka, ale jest tzw. akademią III wieku. I tak te uczelnie kościelne należy dziś nazwać. Niestety, zachowania aroganckie i bezprawne kosztują, ceny idą w górę – inflacja….

@Judyta, Twoje uwagi bardzo tarfiają mi do serca.
Nie tylko te, ale też wcześniejsze, gdzie odpowiadałaś
do @Kinga o „uskutecznianiu zaocznych egzorcyzmów” pod
artykułem o dominikanach.

Zdanie „Młodzi ludzie wyczuwają fałsz i nie przyjdą,
nie ma to nic wspólnego z faktem, ze nie chcą
swego życia ofiarować Bogu.”

ja dodam w przełożeniu na kontekst świecki, to jest

Tkwienie między pociągającym Bogiem, a odpychającym Kościołem.

To powyższe stwierdzenie, to jest takie jednozdaniowe podsumowanie
elaboratu jaki wczoraj dopisałam pod

https://wiez.pl/2022/09/18/doda-biblistka/

zarzucając @W.ojtkowi niekonsekwencje. Pozwala sobie na „rozkopanie”
wszelkich argumentów w obronie wiary by zszokować, że wierzy.
A potem tego człowieka, który już przyznał, że wierzy próbuje wepchnąć w ramki
stęchlizny (trafnie to określiłaś!) Kościoła. A jeśli jeszcze to jest jakaś stechlizna nawiedzona charyzmatycznymi odlotami, to ja już wogóle dziękuję.

Dlatego ja cały czas wracam do starego cyklu artykułów Marka Kity z Więzi,
które (może błędnie) ale odczytuje tak, że ratunkiem w tym potrzasku
jest wiara ewangeliczna. Co przez to rozumiem? No, niestety troche
wysiłku na własne wgryzanie się w Pismo Święte i odetchnięcie od
pobożności rodem z Podchala (tak @W.ojtek, zgadza się, nie Podhala).
To jest rada dla tych co jeszcze stoją w przedsionku, ale zastanawiają
się czy jednak nie wyjść.

Natomiast dla tych co już wyszli to znowu zdanie Marka Kity

” Nie spieszmy się więc z tezami, że odchodzący wzgardzili Chrystusem.
Może odeszli właśnie dlatego, że za Nim tęsknili… ”

i wielu takich ludzi co odeszli znam. Co ciekawe znajomość Pisma u nich
znacznie bardziej dogłębna niż na Podchalu.

@Anna2
„Tkwienie między pociągającym Bogiem, a odpychającym Kościołem”.
Dokładnie tak! Bóg nigdy mnie nie zawiódł! Natomiast obrazy kleru, który żongluje obrazami z biblii, a na każde pozbawione morali zachowanie ma alibi, mocno zniechęca. Odpycha mnie również obraz, omdlewającej z pragnień zakonnicy, która własnymi projekcjami marzeń o sobie, tłumaczy w ten sposób kobiecość i piękno. Mnie uwodzi obraz piękna ukrytego w prostocie codziennego życia kobiet/ matek, w autentycznej relacji z otoczeniem, dobrze jest widzieć mężczyzn zatroskanych o rodzinę, dojrzałych do relacji. Chciałabym, aby z nich rekrutowali się księża. Czy doceniam życie konsekrowane? Owszem, ale nie to, w którym zakonnica tłumaczy, że buduje sobie intymność bez seksu, i nie to, w którym ksiądz w taką intymność wchodzi. Na wszystko można znaleźć alibi. Wiem, że istnieje piękna, dojrzała i spełniona posługa zakonna bez nadmiernych charyzmatycznych egzaltacji i codziennych oświadczeń Bogu w mediach społecznościowych, „co u mnie aktualnie słychać”. Piękne sprawy dokonują się w ciszy.

Myślę, że w obecnej sytuacji, odjąć czy dodać tytuł z teologii, to całkowicie bez znaczenia…, bo nie ma on większego znaczenia! Środowisko kościelne samo na tę opinie zapracowało! Nie pomogą kosmetyczne zmiany w procesie kształcenia, cóż nam po księżach, do których trzeba szukać odpowiedniej metody, że się porozumieć ( no teraz też nie jest lepiej z tytułem mgr. z teologii), którzy nie potrafią sobie w życiu poradzić, konieczna jest głębszą zmiana, otwarcie kapłaństwa na tych, którzy sprawdzili się, którzy są najlepsi i wypróbowani! Potrzebujemy, nie zakompleksionych wiecznych chłopców z czuprynką na łysinie odzianych w ornaty, ale wypróbowanych mężczyzna, którzy wiedzą, co to Eucharystia i potrafią tworzyć wspólnotę. Czas na viri probati …!

Bieda intelektualna, i co gorsze moralna, w środowisku teologicznym, seminaryjnym, jest obecna niezależnie od tego…
Po prostu inflacja tytułów i szuranie po dnie. Tego już się nie bierze na poważnie. Z tego pieca nie będzie dobrego chleba. Jedyną nadzieją jest otwarcie się na posługę doświdczonych mężczyzn. Celibat jest darem, należy go uszanować, dając celibatariuszom również szansę na uświęcenie w ramach kościoła i posługę. Należy go utrzymać, jako jeden z wariantów, ale dopuszczenie dojrzałych i doświadczonych mężów, byłoby wartością dodaną i zmieniało reguły klerykalnej gry. Wściekłej choroby kleru.
Można doświadczać kościoła w leku, w łapczywym chwytaniu kandydatów na celibat ze wszystkimi deficytami osobowościowymi, tj. trzymać się kurczowo klerykalnych reguł gry, albo otworzyć ręce, zaprosić do stołu ojców i mężów ( Mężów!) i zrobić wielkie wspólnotowe uwielbienie.

@Anna 2
„HIOB”
Podzielam:
„Bardzo mi się podoba zakończenie,
gdzie Jahwe gani trzech “przyjaciół”, że nie mówili prawdy
o Nim, a Hiob mówił. A chyba łatwo nie miał czytając
taką skargę jak (Hi 9, 20).”
Może łatwo nie miał, ale docenił.

A wiesz o jaką książkę chodzi? Tam jeszcze piękniejsze świadectwo. Świadectwo jednego dominikanina.

Przeczytałam wiersz, Anno, podaj proszę pełną informację, bo wypowiedź ciekawa…Na książkę Dominikanina nie rzuciłam się od razu, może od jutra zacznę…

„Za oknem robiło się szarawo. Powoli podniósł się z drewnianej podłogi. Wyprostował się z trudem. Zaczął myśleć o tym, co czeka go w dzisiejszym dniu. Nocą, kiedy się modlił, czuł sens tego wszystkiego, chociaż czasami w codziennych
spotkaniach doświadczał ogromnej bezsilności. Pocieszał się, że może nieść spotkanych ludzi Bogu w cierpliwej modlitwie. Uśmiechnął się. Zapisał kiedyś w swoim pamiętniku: „Chrześcijaństwo to religia ludzi zakochanych”.
– Kocham ich – szepnął – kocham i dlatego się martwię, Panie.
Ich cierpienie jest moim cierpieniem. Chciałbym im ulżyć, ale jestem bezsilny. Modlę się, Panie, za tych, którym chciałbym pomóc, a nie mogę.
Klasztor jeszcze spał.”

„Oczko, miniatury (anty)klerykalne” Krzysztof Popławski OP

„Regularnie modlił się za swoich zakonnych braci. Późno zrozumiał, że jest za nich odpowiedzialny przed Panem i że braci się nie wybiera, trzeba uczyć się ich kochać. Gdyby zrozumiał to wcześniej, oszczędziłby sobie wielu zdenerwowań, zniechęceń i rozczarowań. Trudno mu było opowiadać o klasztorze, o kapłaństwie, o swoich problemach. Czasem miał ochotę tak normalnie się wyżalić, że momentami ciężko w tych czterech ścianach, że zasypia w konfesjonale, mszę świętą nie zawsze odprawia jak za pierwszym razem i serce ma ciężkie, napełnione żalem innych. Próbował kiedyś powiedzieć o tym swoim bliskim. Potem żałował, że wprowadził jakiś smutek w ich rozmowę.
Nie wracał do tego nigdy. Nocami chciał Bogu opowiadać o sobie, ale po chwili zorientował się, że to nic wielkiego – pustka jest potrzebna do szlifowania miłości, milczenie do wychwycenia słowa, samotność do pokochania. Opowiadał
o tych, których spotkał, u których zobaczył łzy.”

……

“Oczko, miniatury (anty)klerykalne” Krzysztof Popławski OP

…….

„Początkowo się buntował, że nie może pomóc, udźwignąć, doradzić, rozwiązać. Za mało ufał. Siedząc kiedyś w pustym kościele, uświadomił sobie, że nie został zakonnikiem dla ludzi, ale dla Pana Jezusa, który prowadzi go swoimi drogami,
poszerza serce i napełnia puste ręce. Wtedy też odnalazł w sobie głęboką radość i dziękczynienie. Od tego czasu na prawdę zaczął cierpieć. Zrobił nowy dopisek: „Chrześcijaństwo to religia paradoksu, cierpienia i radości, śmierci i zmartwychwastania.”
Delikatne pukanie przypomniało mu, że czas już na jutrznię.
Słońce niezdarnie wdrapywało się przez okno.”

“Oczko, miniatury (anty)klerykalne” Krzysztof Popławski OP

@Anna,
Sięgnę po ” Oczko miniatury…” Może nawet dziś wieczorem… dla dominikańskiej równowagi.Niech ten dzień będzie im dedykowany, również w modlitwie, w końcu zmierzyli się jako jedyni ze swoim błędem, grzechem, cokolwiek złego to było. Dziękuję!

@Marysia Postulat słuszny (ostatnie zdanie), ale znając realia i zaborczość czarnych sukien to z kategorii 'marzenia’. Obawiam się że mężowie i ojcowie – prawdziwi ojcowie mający i wychowujący dzieci, a nie (jak w kk) z przypisanym nie wiadomo za jakie zasługi tytułem 'ojciec’ – mogliby rozwalić ich klerykalną grę od wewnątrz. Dlatego tzw. duchowieństwo nigdy się nie zgodzi na taki zwrot akcji. Owszem będą gadać (teraz też gadają) jak to potrzeba żeby świeccy (mężczyźni również) bardziej zaangażowali się w życie kościoła, będą produkować diakonów, ale tak naprawdę to bronią swojego rękami i nogami..i będą bronić do krwi ostatniej. Wiedzą co po takim otwarciu mogliby stracić. A kler nie lubi się z nikim dzielić! Nie lubi się dzielić ani władzą, ani wpływami, zaszczytami, stanowiskami..a tym bardziej pieniędzmi. Causa finita.

Ps.
Dlatego jeżeli na cokolwiek mieliby przystać, to raczej pójdą w stronę diakonów, bo oni pomagają, ale ich nic nie kosztują (podobnie jak zakonnice).
To istotne kryterium, które dla kleru zawsze stanowi punkt wyjścia do jakichkolwiek dyskusji: ile nas to będzie kosztować? Jeżeli nic, to zgoda.

@Kanon
Kler nie cieszy się autorytetem od dawna, nie jest zaszczytem być księdzem ( nawet na wsi), stanowiska tworzone jedne dla drugich i bez znaczenia ( wewnętrzna zabawa), wpływy coraz mniejsze, a to dopiero początek zmian…. Porządkowanie relacji na linii państwo – kościół przed nami. Piszesz, nie chcą się dzielić…Oni nie mają niczego, czym mogliby się podzielić…Nie należy przyjmować klerykalnego sposobu myślenia, choć od lat jesteśmy w nim ćwiczeni. Kler jest wystarczająco rozczarowany sobą, będzie chciał świeżego powietrza, inaczej się sam w sobie zadusi. Niedługo po nieuprawnionych profitach zostanie tylko wspomnienie, a wtedy zacznie się prawdziwa służba…
Dopuszczenie żonatych mężczyzn do kapłaństwa w obecnych czasach, nie jest wyjątkowym profitem, ludzie żyją dostatnio, spełnieni w związkach, dobrze wykształceni, mają narzędzia, aby wspólnocie służyć. Naprawdę w przypadku wielu mężczyzn byłoby to wyjście w stronę pięknej i bezinteresownej służby.
Z drugiej strony w środowiskach osób konsekrowanych, zakonnych mężczyzn i kobiet, często po wielu latach może mieć miejsce, to, o czym pisał Sebastian Duda w odniesieniu do PM, tzw. duchowa i psychiczna transgresja, która uniemożliwia posługę kapłańską i zakonną. Przyrzeczenia zakonne nie uzdalniają do posługi na zawsze.Nie wzięto pod uwagę psychiki, która w zaburzonym procesie formacji, a który się zdarza, przy różnych trudnych do zniesienia emocjonalnych deficytach, może podlegać negatywnym odkształceniom. W odniesieniu do wpisów wyżej, propozycje mogą być różne: intymność bez seksu (należy rozumieć, że sprawdzone i przećwiczone), „białe małżeństwa”, (przyrzeczenie zakonne nie jest sakramentem, a zakonnica, zakonnik nie jest „małżonką” i „ małżonkiem”. Nie ma małżeństwa bez fizycznej bliskości). Jest to smutny obraz niespełnienia osób konsekrowanych, poszukania wizji emocjonalnego zaspokojenia. Należy spojrzeć na taką osobę z troską, pytanie jednak, czy można wierzyć i podążać za taką przewodniczką/ przewodnikiem po życiu duchowym? I co taką osobę uprawnia do tego?
Na pytanie Autora tekstu, czy powinniśmy dać szansę powołanym i mniej zdolnym, przy obecnym deficycie powołań i rekrutacji, należałoby odpowiedzieć: byleby był tylko piśmienny…

Należałoby dodać, że w środowisku zakonnym, niestety również zajmujących się teologią, spotyka się myślenie, w którym przymierze porównuje się do zaślubin, a następnie zrównuje je z przyrzeczeniem zakonnym. Jest to błędne porównanie, tak jak błędne jest równanie sakramentaliów z sakramentem, czyli przyrzeczenia zakonnego z sakramentem małżeństwa. Zdaje sobie sprawę, że jest to projekcja wizji emocjonalnych, ale nieprawdziwa, więc należy sobie pomagać w inny sposób, w każdym razie znaleźć dla nich właściwe miejsce. Najlepiej w szczerej modlitwie…

Nie wiem skąd ma Pan te dane. Być może jednak przychodzą już po formacji – wśród alumnów przyjętych do seminariów w roku akademickim 2019/2020 na PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego (w maju 2019) głosowało 62 proc. 24 proc. oddało głos na Konfederację, 7 proc. na Koalicję Europejską i 6 proc. na Kukiz’15 – wynika z badań przeprowadzonych przez ks. prof. Krzysztofa Pawlinę. https://www.tygodnikpowszechny.pl/kim-sa-przyszli-ksieza-164794 Więc nowi księża to księża w najlepszym razie prawicowi, w najgorszym – faszystowscy. Ale to znów nie powoduje, że nie ma tam osób z prawdziwą bożą misją, nawet jeśli jest ona wyłącznie wytworem kory mózgowej (podobnie jak nasze poznawanie świata).

Dane w większości pochodzą z analizy badań, jakie w 2020 roku Kościół przeprowadził na klerykach. Z których równiez wynika przesunięta na prawo i skrajne prawo opcja polityczna, ale także skrajne nieuctwo (klerycy wprost przyznają, że połowa z nich nie przeczytała ani jednej książki, a pozostali jedną, zwykle zadaną lekturę. A mówimy o ludziach, co piszą prace magisterskie). Wprost padają deklaracje traktowania zawodu księdza jako kariery. Raport pokazuje też bardzo smutną rzeczywistość uzależnień kleryków (40% przyznało, że są trwale uzależnieni od twardej pornografii).

@Wojtek Na początku XXI wieku podobne badania zrobiono w Stanach wśród pastorów. Wyszło, że od pornografii uzależnionych jest 50% pastorów. Łatwo przeliczyć, że to co drugi, który wychodzi co niedziela na mównicę, głosi kazanie i mówi innym jak mają żyć.
I wcale nie chodzi mi teraz o wskazywanie, że u nas nie jest tak źle, bo tam jest podobnie (albo i gorzej).
Chodzi o pokazanie skali moralnej biedy w szeregach tych, którzy mają funkcje kierownicze w kościele (parafii, zborze czy innej wspólnocie kościelnej) – bo i kler i pastorzy go stanowią. Gdyby chcieć porównać jednych i drugich, to trzeba jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że pastorzy mają żony (w większości), a katoliccy księża nie mają kobiet (tzn. oficjalnie).

Ciekawe jaką misję i obraz świata wytwarza Twoja kora mózgowa i kogo pociąga Twój sposób patrzenia na świat?
Pytam poważnie.
Plastyczność ludzkiego umysłu. Można zatem zaszczepić komuś dowolny obraz świata – jeśli będzie odpowiadał jego własnym, najlepiej nieuświadomionym potrzebom. Tak?

Nieszablonowe podejście do studenta.
To może wreszcie posłuchać tych, którzy nie chcą być BMW.
I nie chcą być uwiedzeni.
Albo poddani skrajnej kontroli, która powoduje, że również w kontaktach z nami w zwykłych rozmowach stają się w jakimś stopniu przemocowi i nieprzemakalni, bo tak ich urobiono?
Czytam „Mnicha” Tadeusza Bartosia.

Polecam. Ha.
I proszę spalić mnie na stosie 🙂
Będzie ciepło – a obecnie taki zimny front …

Wojtek, a w jakim obszarze teologii/filozofii ks.prof.Witczak siedzi, bo ja nic o nim nie wiem, ale od razu go polubiłam kiedy przeczytałam, że jest też absolwentem Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej ? A może mógłbyś linkować jakąś jego publikację, bo doczytałam, że ma wykłady i ćwiczenia z logiki, metodologii nauk i filozofii przyrody.

Ks. Witczak siedzi w filozofii i logice, ale jego podstawową działką jest dbanie o diecezjalną bibliotekę. Jak będziesz kiedyś we Wrocławiu, to koło katedry stoi taki fajny duży biały budynek z białym dachem. To jego dzieło, na co miło patrzeć, bo za moich czasów biblioteka przypominała składzik na miotły, a gnijących starodruków było zwyczajnie żal. Ks. Witczak postarał się nie tylko o lokalizację, ale też skatalogowanie zbiorów i włączenie ich do międzynarodowego systemu. Może to nie brzmi jak jakieś wielkie osiągnięcie naukowe na miarę odkrycia nowych planet, ale mówiłem o osiągnięciu, które cenię bardziej, niż dorobek JP2.

A przy okazji jest bardzo sympatyczny i nie sposób go nie polubić 🙂

Żeby uczyć w szkole to trzeba mieć serce do dzieci i cierpliwość do rodziców. Albo serce i cierpliwość do jednych i drugich. Natomiast @karol kiedyś deklarował, że postara się być miłym. Nie wiem czy to było do wszystkich, czy tylko do wybranych, ale linku nie odnajdę, więc pewno już nieaktualne.

@Jola
Owszem teraz tak, ale jeszcze 35 lat temu nie trzeba było, bo katecheza w salce i realia zupełnie inne. Więc żeby dobrze katechizowac wystarczyło właściwe podejście duszpaterskie, wiedza, trochę twórczości, pomysłowości (bez konieczności mgr, dr czy prof. przed nazwiskiem) i poświęcenie.
A mówiąc podejście duszpaterskie mam na myśli właśnie to serce, które szerzej opisuje @Kinga.

Czymże jest doktorat z teologii, jakaż to dziedzina nauki i cóż takiego odkryła i udowodniła. Mam w rodzinie magistra teologii. Pytam go cóż to za zawód. On, że nie ma takiego zawodu, dlatego pracuje jako fotograf. Jeśli ktoś potrafi, to proszę mi uświadomić jakimi kompetencjami naukowymi wykazuje się teolog. Nie wydaje mi się aby problemem były studia, tytuły naukowe. Dziś, w zasadzie zawsze było tak, że jeśli komuś zależało na nobilitacji, a dysponował gotówka i znajomościami to dostawał czego mu brakowało. Czytałem niedawno, że nasza umiłowana rządząca partia też dysponuje „uczelniami” gdzie można zrobić wyższe wykształcenie. Tak też było za komuny i każdy kto zasługiwał WUML skończył i tytuły uzyskał. Nie chce mi się wierzyć, że seminaria dziś odsiewają miernoty intelektualne, bo jak wytłumaczyć ich taką mnogość. gdyby choć dysponowali innymi zaletami. To towarzystwo uczy religii w szkole i się dziwi, że dzieci ich punktują i olewają zwyczajnie. Rozwiązań szukałbym raczej w powrocie do relacji mistrz uczeń, Gdzie mistrz jest mentorem i wzorem do naśladowania i to on decyduje kiedy uczeń jest gotowy do samodzielnego działania.

Teologia ma osiągnięcia, głównie w zakresie filozofii i historii. Problem tylko, że nie w Polsce. Nie chciałbym znów zaczynać tu tematu Jana Pawła II, ale nie da się nie wspomnieć, że to on zarżnął całą nowożytną teologię. Z Ratzingerem u boku rozpoczął krucjatę wymierzoną w teologów, ścigając ich nawet za najmniejsze przejawy myślenia wymykającego się z jego własnych, bardzo wąskich ram.

Seminaria nie kształcą teologów. Tytuł naukowy księdzu potrzebny jest dla własnej satysfakcji, lub z konieczności (tytuł magistra, by uczyć w szkole). Jak się czasem czyta prace doktorskie księży, to człowiek łapie się za głowę co to za grafomania. Oczywiście zdarzają się perełki, ale trzeba ich ze świecą szukać.

Sam mam tytuł z teologii i też przyznam, że nie ma takiego zawodu. Nie w Polsce. Tu można być katechetą, albo wspomnianym fotografem.

@Wojtek. Co do JPII pełna zgoda. a co do tytułów naukowych wśród kleru…
https://habilitacja.eu/index.php/koscielni-doktorzy

Może tak:

„Pogoń za doktoratami w kościele sprzyjała ogromnym nadużyciom. Bowiem na studia do Rzymu i innych miejsc wysyłano nie najzdolniejszych, ale spolegliwych, co do których istniała pewność, że są „swoimi ludźmi” i w przyszłości będą gwarantem utrzymania obecnego status quo w kościele. Rzadko kiedy szli oni dalej, na ogół nie robili habilitacji. Dlaczego?, o tym będzie dalej. Doktoraty w kościele nie były zatem etapem na ścieżce rozwoju naukowego, a przepustką do stanowisk.”

„Nie wszyscy pewnie słyszeli o wręcz masowych habilitacjach z teologii na Słowacji. Ponad 40-stu doktorów teologii z Polski zrobiło habilitacje właśnie w tym kraju, na katolickim uniwersytecie w Rużomberku (2). Tajemnicą poliszynela jest, że habilitacje robiło się tam szybko, oczywiście kosztowało to niemało.”

Polecam całość.

Joanna, w środowisku kościelnym mówi się o czymś takim jak „choroba rzymska”. Jest to branżowe określenie homoseksualizmu. Wysyłanie młodych księży na studia do Rzymu odbywają się z klucza, polegającego na tym, że wybiera się takich, co nie będą mieli oporów moralnych, by odmawiać rzymskim duchownym. To, że się przy okazji robi doktorat jest bardzo często tylko wymówką, by zrobić młodemu księdzu na ścieżce kariery „rzymskie wakacje”, a purpuratom z Rzymu zapewnić nowy narybek.

Wojtek.
Fragment z „Mnicha” : „Przekreśla się tych, którzy nie odwracali oczu, gdy widzieli obłudę. Nazywa się ich niezdolnymi do duchowego spojrzenia, a pochwala osłów, którzy nie chcieli widzieć całej gry, maskowanej wielki słowami o (…) misji, powołaniu modlitwy, czuwaniu przy naszym Panu i miłości do Kościoła. Klasyczna projekcja, myślał wtedy.”
„Te wszystkie poranne modlitwy, skupienie, natchnienie, śpiewy to kostium, tani teatr z kiepskimi aktorami, przebieralnia. A za tym niezdarnie skrywana banalna walka o władzę, o łatwy dostęp do zakonnej młodzieży.”

Brzmi podobnie, Wojtku, prawda?

Artykuł o niczym i dziwię się ks. Profesór tego nie widzi!. Obowiązek magisterski w seminariach duchownych jest związany głównie z wymaganiem tegoż tytułu w nauczeniu szkolnej religii. No chyba, że założymy, iż nie każdy nowy kapłan nie musi być katechetą a więc i nie będzie musiał się „magistrować”!

Do @Anna2 i @Marysia – i nie tylko – tak dla dominikańskiej równowagi.
@Anna – sprowokowałaś 😉

(Co do kształcenia czy niekształcenia w seminariach i nie tylko – może lepiej zająć się na początek samym systemem kontroli i takiego formowania do posłuszeństwa ślepego – kwestia kształcenia dla mnie drugorzędna. Naprawdę.)

Kontrapunkt dla słów Popławskiego OP. To też były prowincjał, tak? Po Ziębie był, tak?
Dostęp do archiwum tajnego miał, tak?

No to polecam.
Z rodzimego klasztoru. Inne spojrzenie – fragmenty „Mnicha” Tadeusz Bartoś 2019
Okej fikcja literacka, jakby co, prawda 😉 nic nie było…panowie.

„Po latach Benedykt zrozumiał niezmienną regułę rządzącą życiem mniszej społeczności: wszyscy o wszystkim wiedzą, nikt o niczym nie mówi, wszyscy zachowują się tak, jakby nikt nic nie wiedział.”

„Przekreśla się tych, którzy nie odwracali oczu, gdy widzieli obłudę. Nazywa się ich niezdolnymi do duchowego spojrzenia”…

„..dlaczego to co miało być miłością, okazało się jedynie formą kontroli i władzy. Oddanie się Bogu tak naprawdę okazało się podległością koterii przełożonych, którzy układali sobie wygodne życie, sterując rzeszą podwładnych niewolników.”

„Bezwolnym łatwiej zarządzać, myślał po latach, ślepo posłusznym i przestraszonym można sterować bez przeszkód, wmówić grzeszność, dostarczać pociechy, choćby tylko na chwilę, tak by nigdy nie uwolnić go z więzów oskarżenia.”

„W mniszym świecie życie na pokaz to nie jednostkowa ułomność, ale pierwotna zasada tworząca społeczny ład”.

„Odgrywają rolę duchowych mężów, sami pogrążeni w infantylnych rywalizacjach i zazdrościach, dręczący innych własnymi popisami, skrywaną za słodkimi usmiechami i wrogością.”

Tyle.