Zima 2024, nr 4

Zamów

Cud nad Wisłą. W obronie mitu

Józef Piłsudski, Zakład Graficzny „Sztuka” (Toruń), 1920

Zawsze, gdy 15 sierpnia idę do kościoła i słyszę kazania, w których pojawia się motyw „cudowności” wydarzeń bitwy warszawskiej, przypominają mi się słowa Tolkiena.

Obchodzimy kolejną rocznicę bitwy warszawskiej. Jej zmagania trwały od 13 do 25 sierpnia 1920 roku, ale zbiorowa pamięć Polaków na trwałe skojarzyła je z dniem 15 sierpnia i przechowała w micie „Cudu nad Wisłą”. Dlaczego tak się stało i czy słowo „mit” oznacza w tym przypadku świadome mijanie się z prawdą?

„Historia jest (…) nauką o przeszłości – pod warunkiem, że będziemy pamiętać, iż przeszłość staje się przedmiotem badań historycznych dzięki jej odtwarzaniu bezustannie podawanemu w wątpliwość”, napisał wielki francuski historyk Jacques Le Goff. Historia to nauka, jej adepci pragną ukazać kształt przeszłych zdarzeń w sposób najbardziej obiektywny, poddać je rygorom naukowej analizy. Pamięć to pojęcie bardziej złożone, najczęściej rozumiane jako całokształt indywidualnych i zbiorowych wyobrażeń o przeszłości, naznaczonych emocjami, budujących poczucie wspólnoty grup politycznych, etnicznych, narodowych, wyznaniowych i społecznych. Wreszcie mit, który, jakże niesłusznie utożsamiliśmy dziś z fałszem, kłamstwem, konfabulacją; nie ma wspólnoty bez mitu, który odwołując się do dawnych zdarzeń snuje uniwersalną opowieść o tym, co słuszne, prawdziwe, fundamentalne dla jej trwania. Mit nie jest żadnym intencjonalnym fałszem, bez niego nie ostoi się żadna wspólnota – ani narodowa, ani polityczna.

Jak wyglądałaby dziś nasza ojczyzna gdybyśmy przed stu laty podzielili los Ukrainy, Białorusi i Zakaukazia?

Paweł Stachowiak

Udostępnij tekst

Chyba nikt lepiej nie wyłożył natury mitu niż wielki angielski uczony i pisarz J.R.R. Tolkien, ten sam, którego wszyscy znamy jako autora „Hobbita” i „Władcy pierścieni”. Jesiennym popołudniem 1931 roku w Oksfordzie wybrał się na spacer ze swym przyjacielem C.S. Lewisem, późniejszym autorem „Opowieści z Narnii”, wówczas deklarującym się jako niewierzący. Rozmawiali o wierze, metaforze i micie. „Mity są bezwartościowymi kłamstwami, chociaż zaprawionymi słodyczą”, powiedział Lewis. Nie – odparł – Tolkien, to nie są kłamstwa, „także wytwory ludzkiej wyobraźni muszą pochodzić od Boga, a zatem muszą odzwierciedlać choć odrobinę wiecznej prawdy. Tworząc mity (…) opowiadający człowiek (…) w istocie współtworzy Boże dzieło i przekazuje nam drobny, rozszczepiony refleks prawdziwego światła”.

Te słowa zawsze przypominają mi się 15 sierpnia, gdy idę do kościoła i słyszę kazania, w których pojawia się motyw „cudowności” wydarzeń sprzed ponad wieku. Już kilka miesięcy po bitwie ks. abp Józef Teodorowicz, ormiańsko-katolicki arcybiskup Lwowa, mówił: „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową. Mówił mi kapłan pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawą widzieli Najświętszą Pannę okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych innych stron szły podobne świadectwa”.

Prawa mitu

I tak trwa do dziś ta opowieść o nadprzyrodzonej interwencji w chwili nieuniknionej, zdawałoby się, klęski. Trwa w homiliach duchownych i przemówieniach polityków. Wszystkie te opowieści tworzyły i tworzą strukturę mitu, jednego z ważniejszych w naszej najnowszej historii, mitu, który utwierdza nas w przekonaniu o słuszności naszej sprawy, sensie istnienia suwerennego państwa polskiego, które ratuje Zachód przed wschodnim barbarzyństwem. Gdybyśmy w to nie wierzyli, trudno byłoby o taką determinację w obronie Niepodległej.

„Cud nad Wisłą” to mit, którego egzemplifikacją jest obraz Kossaka pod takim właśnie tytułem. Polscy żołnierze szturmują bolszewickie okopy, nad nimi w chmurach galopuje widmowa husaria, a jeszcze wyżej unosi się postać Maryi otaczającej walczących płaszczem swej opieki. Spójna wizja naszej historii, w której współistnieją bohaterowie różnych epok, zespoleni pod opieką Regina Poloniae. Właśnie dlatego dzień 15 sierpnia, jedno z najważniejszych świąt maryjnych, stał się mityczną reprezentacją zwycięstwa. Czyż to nie było potrzebne tamtemu pokoleniu, ukształtowanemu w niewoli, w „kurzu krwi bratniej”, w kulcie klęski i ofiary? Zwycięstwo, pierwsze tego wymiaru od czasu wiktorii wiedeńskiej, stało się solidnym fundamentem młodego państwa. 

Historyk nie jest w stanie odpowiedzialnie pisać o tym, co pozostaje poza sferą możliwą do weryfikacji źródłowej. Dlatego badacz przeszłości, respektujący naukowe zasady metodologii historii, winien wypowiadać się o boskiej interwencji w sierpniu 1920 roku jedynie w kategoriach mitu, który utwierdzał polskie przekonanie o słuszności i racji poprzez legitymizację nadprzyrodzoną, badać natomiast, w jaki sposób ów mit powstał, jak się rozwijał i jak działał w różnych historycznych okolicznościach. Należy bowiem rozróżnić optykę historii – nauki o przeszłości i mitu, pozostającego we współzależności z historią, ale suwerennego w swym przekazie.

Historia ukazuje nam bitwę warszawską, dramatyczne starcie, w którym stawką był los Niepodległej, bitwę, która została wygrana dzięki całkiem racjonalnym wysiłkom dowódców i żołnierzy. Mit umacnia nas w przekonaniu o słuszności naszej sprawy, o sprawiedliwości dziejów i Opatrzności nimi kierującej. Warto abyśmy te dwie rzeczywistości rozróżnili, abyśmy mówiąc o bitwie warszawskiej wspominali realne, naukowo zweryfikowane fakty, używając zaś pojęcia „Cudu nad Wisłą” pamiętali, że poruszamy się w sferze mitu, który poprzez swoje oddziaływanie staje się również faktem.

Historia, pamięć i mit splatają się we wspólną narrację, która buduje wspólnotę pamięci. Dlatego nie ośmieliłbym się wyszydzać myśli wypowiadanych w kazaniach na dzień 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, one są przecież elementem przestrzeni mitu, bez którego nie ma wspólnoty. 

Paradoksy historii

Świętując rocznicę warszawskiej wiktorii winniśmy więc rozróżnić warstwę historyczną, warstwę pamięci i warstwę mitu. Wszystkie są ważne, wszystkie objawiają nam różne wymiary tamtych wydarzeń. Powinniśmy być jednak świadomi, że mówiąc o bitwie warszawskiej i o „Cudzie nad Wisłą”, nawiązujemy do jednego historycznego faktu, ale nadajemy mu różne historyczne znaczenia. W sierpniu 1920 roku wojska bolszewickie stanęły na przedpolach Warszawy, dalej na północ doszły niemal do Torunia, na południe były u bram Lwowa. Koniec zdawał się bliski, na plebanii w Wyszkowie czekali na możliwość wejścia do stolicy przywódcy przyszłej Polskiej Republiki Rad: Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski i Feliks Kon. Wszystkie przedstawicielstwa międzynarodowe opuściły Warszawę, pozostał jedynie nuncjusz apostolski abp Achilles Ratti, przyszły papież Pius XI. Wielu sądziło, że Polska jest naprawdę „Saisonstaat” – państwem sezonowym, niezdolnym do istnienia dłużej niż przez chwilę.

Staliśmy na drodze rodzącej się potęgi komunistycznego państwa, które swoje powołanie widziało wtedy w „eksporcie rewolucji”. „Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!”, napisał w słynnym rozkazie dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej – Michaił Tuchaczewski.

Nie możemy być pewni, iż bez polskiego zwycięstwa czerwony sztandar załopotałby nad Berlinem, Paryżem i Rzymem, ale współcześni często wyrażali taką właśnie ocenę. „XVIII-a z decydujących bitew w dziejach świata”, pisał brytyjski pisarz i dyplomata Edgar Vincent D’Abernon. Cóż, tego nigdy nie będziemy w stanie potwierdzić. Bez wątpliwości jednak, warszawska wiktoria dała Polsce 20 lat swobodnego rozwoju: politycznego, ekonomicznego a ponad wszystko kulturalnego. Jak wyglądałaby dziś nasza ojczyzna gdybyśmy przed stu laty podzielili los Ukrainy, Białorusi i Zakaukazia?

Pojęcia „bitwy warszawskiej” i „Cudu nad Wisłą” zawierają w sobie kilka paradoksów, których polska pamięć zbiorowa nie przechowała. Najpierw geneza samego sformułowania „Cud nad Wisłą”. Stanowiło ono czytelne wtedy nawiązanie do „Cudu Marny”, bitwy, podczas której Francuzom udało się we wrześniu 1914 roku zatrzymać atakujące wojska niemieckie na przedpolach Paryża. U nas jednak było początkowo instrumentem w politycznej walce toczonej przez Narodową Demokrację z Józefem Piłsudskim. Otóż jeszcze podczas trwania bitwy na łamach endeckiego czasopisma „Rzeczpospolita” ukazał się tekst Stanisława Strońskiego „O cud Wisły”, jego główna myśl sprowadzała się do krytyki wodza naczelnego, który miałby być tak nieumiejętny, że tylko cud mógłby nas uratować.

Później instrument walki politycznej, wbrew intencjom swoich autorów, stał się kolejnym argumentem budującym kult Komendanta. Dziś te wszystkie historyczne zależności nie mają już zapewne większego znaczenia. Odległe i niewiele znaczące są też zajadłe niegdyś spory o to, kto był autorem tamtego zwycięstwa.

Drugi paradoks to samo określenie „bitwa warszawska” i koncentracja uroczystości ją upamiętniających na Radzyminie i Ossowie, czyli miejscowościach, gdzie toczyły się najcięższe walki w obronie stolicy. Tymczasem, jak twierdzą historycy wojskowości, był to jedynie fragment znacznie rozleglejszych działań i nie tam bynajmniej nastąpiło rozstrzygnięcie. Działania zbrojne określane mianem bitwy warszawskiej toczyły się na przestrzeni prawie 500 km, a ich decydującym momentem było kontruderzenie polskich wojsk ku północy znad rzeki Wieprz. Siły bolszewickie związane walką na przedpolach stolicy stanęły wtedy wobec zagrożenia okrążeniem i musiały błyskawicznie wycofać się na wschód. Warszawa była uratowana, ale wojna wciąż trwała, dopiero bitwa niemeńska stoczona ponad miesiąc później, przyniosła ostateczne zwycięskie rozstrzygnięcie całej wojny. Któż jeszcze o niej dziś pamięta?

Wesprzyj Więź

Przytoczmy na koniec słowa gen. Maxime’a Weyganda, który przebywał w sierpniu 1920 roku w Polsce jako szef francuskiej misji wojskowej, jej członkiem był wówczas także młody major Charles de Gaulle. „Cud Wisły powiedziano. Cud, czy to znaczy zdarzenie, w którym objawiła się ręka Opatrzności? Nie ja będę temu przeczył, bo podziwiałem, w owym sierpniu roku 1920, z jaką żarliwością naród polski padał na kolana w kościołach i szedł w procesjach po ulicach Warszawy. A zresztą, czyż przygotowaniem tego drugiego cudu nie był już pierwszy, gdy po wojnie światowej widziało się, pod skrzydłami Orła Białego, zrośnięcie trzech części rozdartych… (…) Jak mówi nasze stare przysłowie: pomagaj sobie, a niebo ci dopomoże, tak też i Polska cudownie sobie pomogła”. 

Badajmy przeszłość, ale szanujmy mity.

Przeczytaj także: Powstanie Warszawskie i Ukraińcy – stereotypy i fakty

Podziel się

4
2
Wiadomość

Cud byłby gdyby wygrała armia tchórzy dowodzona przez idiotow. Dlaczego deprecjonujemy tak łatwo wysilek polskiego żołnierza, oficera, generała, służby tyłowych, zaopatrzenia, sztabów, itp. Normalnego wojennego rzemiosła? Czemu wszystko musi być cudem? Z powodu zwykłego polskiego świństwa i próby umniejszenia zasług nieNaszych?
Może by wytłumaczyć księżom, jaką krzywdę swoją gadaniną o cudzie robią Polsce, której dobrobyt i bezpieczenstwo zalezy nie od cudow, ale od umiejętności zgodnej pracy pracy.

Historyk powie, że była to bitwa przyzwoitej armii, dobrze dowodzonej, a nie żaden „cud”. Natomiast rozpatrując mit, historyk powie jak kształtowała się kłamliwa propaganda, jak księża i biskupi w kazaniach przekłamywali fakty i jak instrumentalnie wykorzystywali religię endecy, by ten mit stworzyć.
A wówczas okaże się, że wbrew autorowi felietonu nie da się tego mitu obronić i historycznie należy zakwalifikować go jako kłamstwo.

A jakby tak okazało się, że cała historia z Pięcioksięgu nie jest
niczym więcej jak tylko mitem założycielskim nie tylko Izraela,
jako narodu, ale też naszej wiary, to co? Trzebaby zmieniać dogmaty
i odkręcać to, że Św.Jan Paweł II chciał pielgrzymować do Ur chaldejskiego, miejsca urodzenia Abrahama?

A jeśliby dodatkowo żadnego wyjścia z Egiptu nie było
(a może nawet też żadnych tablic nie było), bo ich po prostu nigdy w Egipcie nie było, to byłoby większą rewolucją niż kazanie jakiego dziś wysłuchałam, że 15 sierpnia nie świętujemy cudu nad Wisłą, ale Wniebowzięcie NMP. Niby takie oczywiste, ale jednak odarcie z polskiego mitu założycielskiego. Może zatem lepiej przyznać też w historii innego narodu co jest mitem, a co historią, a przy okazji nie zmienia to teologii? Zamiast upierać się, że prawda teologiczna opiera się na wątpliwej prawdzie cudu przejścia przez Morze Czerwone?

To jakas zagadkowa teoria, moze Pan rozwinac? Covid conieco mi odpuscil, ale na szczescie izolacja nie znaczy izolacji internetowej od Wiezi. Ale moze w miedzyczasie pan Piotr Ciompa przedstawi arecheologiczno-geologiczne dowody na Exodus lub Ararat.

Żadna zagadka. Wszystkie języki naturalne uwikłane są w prawa przyrody, w naszą biologię, w kulturę. Używając ich widzimy Boga na nasz obraz i podobieństwo. Jako byt niższy próbujemy opisać byt wyższy, nadać mu znaczenia, konieczności, powinności. Tworzymy więc Boga na swoją miarę, a nie Bóg tworzy nas.
Język matematyki jako doskonale nie-ludzki może nam pozwolić zobaczyć Boga/Absolut wolnego od naszych ludzkich nadziei, pragnień, marzen. Boga, doskonałą wolność, który nie musi zrobić tego, czego pragniemy.

Jak się zastanowię nad tym co Pan pisze, to w sumie wiele w tym prawdy. Bóg mrówek pewno byłby mrówką, podczas gdy MB może mieć czarną skórę, lub skośne oczy w zależności od kontynentu. Tylko czy to wszystko świadczy o tym, że za niedoskonałym odbiciem jest pustka, bo to tylko nasze wyobrażenia?

Interpretacji może być wiele….
Marks (i inni) wyciągali właśnie taki wniosek, ale można uznać, że tego tylko skutek użycia języka kulturowego, ziemskiego dla opisu zjawiska pozakulturowego i pozaziemskiego.
Oczywiście z matematyka jest tez problem, bo trwa spór o to, czy jest ona rzeczywiście tworem pozakulturowym, immanentną zasadą Wszechświata czy tez tworem człowieka. Czy my matematykę odkrywamy, czy ja tworzymy? Czy może być językiem Boga, czy jest trochę odmiennym, ale jednak językiem Człowieka?
I przede wszystkim, skoro jest językiem Boga to co Bóg nam nią mówi? Czy daje na cokolwiek nadzieję? Czy może stoicy mieli więcej racji niż chrześcijanie np. na bytowanie pośmiertne?
Jak miło jest myśleć, że Bóg w stosunku do nas coś musi. I jak strasznie uświadomić sobie, że byt najwyższy nie musi nic.
I znów kłaniają się teologiczne rozważania Stanisława Lema. On wiele razy o tym pisał. Szkoda, że nie traktuje się go jako teologa. Choć oczywiście trudno by określić jakiego Kościoła byłby on teologiem….

Na razie wspaniała Jerozolima okazuje się być małą wioseczką…..
A z tą Troją też niedobrze. Za dużo ich jedna na drugiej i nie wiadomo która jest która.
Jak nie urok to przemarsz wojska…….

Lonely planet przewodnik (mało naukowe źródło wiem, ale mam złudne wrażenie, że też nie zafiksowane religijnie) podaje inoformacje o łaźniach z czasów rzymskich pod jakimś sklepikiem (co już pachnie mocno komercją)
http://www.nazarethbathhouse.org/ Ale co ciekawe na tej stronie jest uczciwie napisane (lub zagmatwane) że to raczej dużo późniejszy turecki hammach i the Israeli Antiquity Authority (nie wiem jak po polsku brzmi oficjalna nazwa tego Ministerstwa (?) ds Starożytności) nie wykazało zainteresowania odkryciem. No i ten ostatni argument jest mocny. Ale w Nazarecie faktycznie nie było osadnictwa w czasach Chrystusa ?!

W Nazarecie czasów Jezusa nie było mieszkańców. Wykopaliska z tego okresu wskazują, że było to wówczas wysypisko śmieci pobliskiego miasta Gab. Powrót osadnictwa to połowa II wieku, gdy wypędzono tam Żydów po przegranej wojnie. A samo miasto było wynikiem błędu lub gry słów, bo Jezusa nazwano Nazareńczykiem. Tyle, że to było od nazira, a nie od Nazaretu.

Coraz lepiej. Czyli jak brzmi lub co oznacza w językach oryginalnych zdanie Mt 2, 23 przybył do miasta zwanego Nazaret i tam osiadł? Wobec tej informacji to genealogia zaczynająca się od Abrahama, przez Jakuba do Jezusa to nic. Przeczytałam jakiś randomowy tekst w internecie co oznacza bycie nazirem. Ciekawe, żeby nie powiedzieć pociągające. A mniej randomowe źródła godne poczytania możesz polecić? Co prawda czytam sobie teraz zupełnie inną książkę, ale w niej natknęłam się też na ciekawe zdanie „Może człowiek do poczucia wolności i radości z odkrywania wolności potrzebuje bata nad sobą i tej świadomości, że robi coś na przekór władzy?”.

W „oryginale” widać zamieszanie Mowa jest co prawda o mieście, ale słowo „Nazaret” w zależności od rękopisu ma za każdym razem inne brzmienie. Ewidentnie wskazuje to na próbę stworzenia nowego wyrazu, a nie użycie nazwy zastanej i funkcjonującej.

Mam nadzieje, że zaglądniesz do tej dyskusji i jeszcze odpowiesz. Jeśli w Nazarecie w czasach Chrystusa nie było osadnictwa, to co zrobić ze stwierdzeniem Łk 4, 16? Przecież Jezus mały tylko wycinek swojego życia spędził na nauczaniu, wcześniej gdzieś mieszkał, chodził do jakiejś synagogi, uczył się. To takie informacje mamy o różnych żydach, którzy żyli przed Chrystusem, a co do Chrystusa nawet bibliści nie są w stanie ustalić „skąd był”? Przecież jakis rabin go chyba uczył, czy po ukrzyżowaniu wszyscy udawali, że Go nie znają? No tak. Nikt nie może być prorokiem we własnym kraju, więc może stąd ten fragment jego życiorysu nie był istotny i informacja zagineła.

Co do tego, że dla nas jest problemem „myślenie mitami” w opozycji do „myślenia naukowego” to mam ciekawe doświadczenie rozmowy z anglikaninem. Żeby się nie rozpisywać to w skrócie, można powiedzieć że uświadomił mi, że wiary archeologią się nie dowodzi (takie nazwanie rzeczy absurd tego myślenia obnaża). A też to co mi powiedział, to że w tamtych czasach nie było ateistów, ci ludzie wierzyli w dosłowną prawdziwość tych mitów tak samo jak we wróżenie z wątroby zwierzęcia ofiarnego. I to z naszej XXI wiecznej perspektywy budzić może śmiech, ale to mylne przekładanie naszego sposobu myślenia do sytuacji i czasów, gdzie to myślenie nie przystaje. Ważniejsze dla zrozumienia treści wydaje się „wejście w sposób myślenia” ludzi z tak zamierzchłych czasów, ważniejsze niż „archeologiczne dowody”. To co z tym fragmentem? (co już wyłuskałam że jest mało istotnym szczegółem w „naukowym myśleniu” lub „naukowym zboczeniu”, w sensie zboczeniu od istoty sprawy)

Można snuć hipotezy, ale w Nazarecie nigdy nie było synagogi. Co do tego kto kogo uczył, to u Jezusa widać wiele wpływów różnych trendów. Widać, że mógł być uczniem Jana Chrzciciela, z czasem wszedł z nim w konkurencję. Trzon nauczania to rabbi Hillel.

Co do stwierdzenia z Łk, to w czasach gdy Ewangelia powstawała termin „nazarejczyk” miał paskudne konotacje. Oznaczał galilejskich terrorystów. Późniejszy Kościół łagodził początkowe antyrzymskie tendencje, stąd próba zmiany znaczenia terminu. Bo przecież wszyscy pamiętają, że Jezus był nazwany Nazarejczykiem. Prosta zmiana, z sugestią, że chodzi o miasto załatwia sprawę.

Generalnie wiara nie wytrzymuje konfrontacji z nauką. Ale to racja, że jak ST się obedrze z dosłowności, to trzeba zmierzyć się np z Mt 17, 1 gdzie apostołom ukazuje się zjawa/idea – Mojżesz (ale osadzona mocno w tamtejszej tradycji, racja Marek2) . Bardzo mnie przekonało to co ostatnio mi jeden pan powiedział (a może jest nadzieja że do tej dyskusji też się włączy?), że Maria Magdalena też sądziła, że dostrzegła jedynie ogrodnika. Nasze postrzeganie nie ma rangi dowodu naukowego, inaczej by nie było wiarą, a wiedzą. Basia tu kiedyś pisała dużo o tym, że teraz postrzegamy niedokładnie i widzimy nie w pełni.

Jeszcze tu dopisze. Jest takie brytyjskie wydawnictwo Usborne, które publikuje dobre książki edukacyjne dla dzieci (nie mam żadnych profitów z reklamy). Ciekawe, że w książeczkach o starożytnej historii „brakuje” rozdziałów o Abrahamie i Mojżeszu. Natomiast koleżanka, która ma dzieci mówiła mi, że w polskich szkołach w podręcznikach (zatwierdzonych przez ministerstwo) podobno są rozdziały o Abrahamie i Mojżeszu. Nie jestem pewna czy ona mi opowiadała o podręcznikach do historii, czy do religii. Ale jeśli to prawda, to wydaje się, że ustalenia biblistyki nie są brane pod uwagę przy tworzeniu podręczników szkolnych w Polsce.

Bardzo jestem ciekawa co w podręcznikach do historii mają dzieci w Izraelu, te żydowskie, a co te palestyńskie? Chyba razem do szkół nie chodzą, nawet jeśli szkoły są publiczne, a edukacja obowiązkowa. W zasadzie to bym się nie zdziwiła jakby w polskich podręcznikach stało, że Adam (ten z raju) to był sarmatą. Może Marek2 wie coś na temat polskiego pochodzenia Adama? (ironizuje oczywiście, ale poważnie takie artykuły kiedyś chyba pisywano)

Być może za sprawą naszych duchowych i politycznych przywódców jest tak jak pisze autor tekstu. Moim zdaniem mity nie tworzą wspólnoty bo nie są racjonalne i do racjonalności nie skłaniają. Wydaje mi się, że pokłosiem mitu o Cudzie Nad Wisłą jest Powstanie Warszawskie. Kalkulacja podsycana mitami daje zazwyczaj przerażające w skutkach efekty. W mądrościach Biblii znajdziemy wskazówkę jak postępuje odpowiedzialny wódz gdy się dowie że nadciąga wroga mu armia. Czyli liczy własne zasoby, przeprowadza kalkulację, a gdy nie ma wystarczających sił, wysyła poselstwo i kupuje czas i pokój. Nie karmi narodu mitami proszę koleżeństwa, to bardzo złudna taktyka. „jakoś to będzie” jest na porządku dziennym w naszej mentalności. Być może z tego wynika to przywiązanie do mitu jako spoiwa. Do niedawna karmiono nas mitem, że Polska węglem stoi i starczy go na 200 lat. Politycy zapewniają, że nikomu w zimie nie będzie zimno, znaczy jakoś to będzie. Co zapobiegliwsi nie wierzą w mit i kupują węgiel po horrendalnych cenach. Na wiosnę odetchniemy z ulga, udało się powiemy, jakoś tam przetrwaliśmy, Nie dlatego, że uwierzyliśmy w mit ale dzięki zaradności i kalkulacji.

@willac, co zapobiegliwsi nie kupują węgla tylko zbierają chrust za drobną opłatą i zachętą rządu. Oczywiście i fani węgla i fani chrustu w terminie do końca czerwca sprawdzili klasę emisyjności swoich kotłów i złożyli deklarację do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Jeśli tylko nie jesteś duchownym, który ma sztab ludzi którzy te deklaracje za niego wypełnili (i też chrust dla niego zbierają) to pewno wiesz o jakiej ustawie mowa. Byćmoże ta ustawa ma zastąpić mit założycielski, w końcu wspólne zbieranie chrustu jednoczy (w niedoli).

To nie żaden mit tylko najprawdziwsza prawda. To oczywiste, że Maryja nas wtedy obroniła. Piękny obraz Kossaka to jeden z dowodów. Niestety Polacy nie potrafili tego docenić, stworzyli sobie mit własnej potęgi, który został boleśnie zweryfikowany w czasie II wojny. A najgorsze jest to, że historia znowu się powtarza. Wolność już mamy ponad 30 lat, a dalej nie potrafimy jednoznacznie przyznać, że zawdzięczamy ją Opatrzności. Żeby przypadkiem ktoś nas nie uznał za fundamentalistów…

Duch Święty w sierpniu 1920 działał, aczkolwiek w sposób sobie właściwy- dyskretnie i niebanalnie. Polecam wywiad z dr Grzegorzem Nowikiem opublikowany dawno temu, w numerze Dużego Formatu 30/643 z dnia 8 VIII 2005 pt. „Nie było cudu nad Wisłą. Piłsudski znał tajne szyfry bolszewików”. Historia rewelacyjna, lepsza niż mógłby sam Sienkiewicz wymyślić, a co najważniejsze – udokumentowana historycznie.