Olbrzymie wsparcie Polaków dla uchodźców z Ukrainy powinno stać się początkiem polityki wytyczającej drogę do trwałego sojuszu obu narodów. Tak jak w powojennej Anglii – trzeba tę solidarność zinstytucjonalizować. Niepodjęcie tej próby byłoby epokowym polskim błędem.
Na początku było zaskoczenie. Nie tylko wybuchem wojny, ale też ilością i jakością wsparcia, które popłynęło i wciąż płynie ze strony Polaków do uchodźców z Ukrainy. Ta gigantyczna pomoc – ogromny, żywiołowy ruch obywatelski – może być początkiem zmiany o charakterze epokowym: utrwalenia braterstwa naszych narodów. Problem jednak w tym, że droga do tej rzeczywistości jest niezwykle wyboista lub, mówiąc literacko, zaklęta w rewirach i znacznie łatwiej z niej zboczyć w kierunku zupełnie przeciwnym: kłopotliwego współzamieszkiwania.
A ze stosunkami Polaków z innymi nacjami jest trochę jak w przypowieści żydowskiej, w której pewien chasyd zatopiony w modlitwie zagubił się w ogromnym lesie. Po kilku dniach błądzenia napotkał w gęstwinie mężczyznę odzianego w skórę zwierzęcia. Uradowany chasyd podszedł do człowieka z lasu z pytaniem o drogę. „Mam dobrą i złą wiadomość – odpowiedział napotkany. – Zła wiadomość jest taka, że też jestem chasydem, który dawno temu zgubił się w tym lesie. A dobra wiadomość jest taka, że po czasie tu spędzonym znam mnóstwo dróg, które nie prowadzą do celu”.
Polacy dobrze znają drogi nieprowadzące do braterstwa narodów. Dlaczego więc obecnie w przypadku Ukraińców mielibyśmy odnaleźć akurat tę właściwą drogę? Dlaczego jest to i trudne, i niezbędne?
„Nie jesteśmy ukrainofilami”
Wybitny znawca tematyki żydowskiej Szymon Rudnicki zatytułował swoją książkę o przedwojennych stosunkach polsko-żydowskich: Równi, ale niezupełnie1. Ten celny zwrot doskonale oddaje nie tylko ogólną sytuację mniejszości narodowych w Drugiej Rzeczypospolitej, ale także generalne postrzeganie przez Polaków ról społeczno-politycznych poszczególnych nacji pojawiających się w różnych okresach na nadwiślańskiej ziemi.
Brzmi to nieco obrazoburczo, szczególnie w kontekście dominujących przekazów szkolnych mówiących o historycznej tolerancji narodu polskiego, wielokulturowości dawnej Rzeczypospolitej, pokojowym współzamieszkiwaniu itd. Tyle że podręcznikowe „pokojowe współzamieszkiwanie” różnych narodów w ramach państwa polskiego było raczej zwykłym odseparowanym sąsiedztwem. Życiem obok siebie, a często po prostu wbrew sobie.
Wiele by można mówić o Polsce międzywojennej, ale na pewno nie to, że była to kraina tolerancji. We wstępie do znakomitej antologii tekstów polskiej myśli politycznej w odniesieniu do Ukraińców pt. Nie jesteśmy ukrainofilami Adolf Juzwenko słusznie zaznacza, że na dobrą sprawę przed wojną praktycznie nic nie pomagało relacjom polsko-ukraińskim. „W Drugiej Rzeczypospolitej idea państwa narodowego wzięła górę nad ideą narodu państwowego. Wśród Ukraińców, zwłaszcza po wybuchu II wojny światowej, nienawiść wzięła górę nad rozsądkiem”2.
Mniejszości narodowe – szczególnie te najokazalsze, czyli właśnie Ukraińcy i Żydzi – traktowane były niczym drażniąca narośl na krzepkim polskim ciele. Tolerancji nie było w żadnym politycznym słowniku, a pałką po głowie można było dostać za ruski akcent lub jidysz. Podziały etniczne nakładały się na podziały socjalne; podziały językowe na polityczne. Państwo polskie niemalże oficjalnie prowadziło politykę dyskryminacji mniejszości, czego przykładem była akcja polonizacyjno-rewindykacyjna na wschodzie kraju w 1938 r.
Jeśli pojawiały się chlubne wyjątki w postaci np. wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego, to w zalewie nacjonalizmów skazane były na porażkę. Zofia Kossak-Szczucka w słynnych wspomnieniach z Wołynia wprost pisała o przewadze duchowej polskiego chłopa – nieświadomie, lecz głęboko kulturalnego – nad stojącym o wieki za nim Rusinem (czytaj: Ukraińcem), utożsamiając tereny zamieszkałe przez mniejszości wschodnie ze świętymi polskimi ziemiami: „Kresy… Bogate, stare, piękne słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy […]. Ziemio najmilsza mimo prześladowań, Ziemio rodzona pomimo traktatów, Ziemio polska i ojczysta mimo planów partii, Ziemio nasza – pomimo sądów cudzoziemskich”3.
W momencie utworzenia Związku Radzieckiego i na rok przed hitlerowskim puczem monachijskim słowa te brzmiały równie poetycko, co złowieszczo.
II wojna światowa brutalnie przerwała tę napiętą kohabitację. Dodatkowo Polacy z Ukraińcami rozeszli się – mówiąc Sienkiewiczem – z gniewem w sercu i z urazą. A pamięć historyczna, prócz tego, że integruje, potrafi wybornie dzielić narody. Międzywojenne polsko-ukraińskie spory spotęgowały rzeź wołyńska i akcja Wisła. W PRL z kolei nie było szans na jakąkolwiek dyskusję w tym obszarze. Skoro Ukraińcy stali się częścią radzieckiej rodziny, sprawy być nie mogło.
Ale cierń przeszłości wciąż tkwił w pamięci. Niezagojona rana odezwała się po odzyskaniu pełnej wolności i suwerenności, ujawniając tłumiony latami absmak: Ukraińcy stali się niemalże wrogiem nr 1. Tak, niełatwo to dziś przyznać, ale w latach 90. Ukraińcy (obok Romów i Żydów) uchodzili za najbardziej nielubiany naród wśród Polaków, np. w 1994 r. niechęć do Ukraińców przejawiało aż 66% polskich respondentów4.
W ostatnich trzech dekadach nastawienie Polaków do sąsiadów ze wschodu znacznie się polepszyło. Znaczący wpływ na to miała zapewne migracja ekonomiczna wielu Ukraińców do Polski po 2014 r., czyli możliwość osobistego spotkania przedstawicielek i przedstawicieli tego narodu. Lecz jak wynika z badań CBOS, w 2020 r. wciąż zaledwie 35% Polaków wyrażało sympatię do Ukraińców. Reszta żywiła niechęć (33%) bądź obojętność (28%). Nie lepiej było z innymi nacjami. Tylko jeden procent więcej Polaków lubiło Niemców (36%), 30% sympatyzowało z Żydami, 26% z Rosjanami, 20% z Romami, zaś zaledwie 15% Polaków przejawiało sympatię do Arabów.
Co ciekawe, największą niechęć do Ukraińców wykazały dwie grupy Polaków: starzy i młodzi. Nietrudno domyśleć się, co się za tym kryło: ludzie starsi tkwili w historycznych, wołyńskich uwarunkowaniach, a młodzi traktowali Ukraińców jak ubogich, nieatrakcyjnych sąsiadów podejmujących najniżej płatne prace. Niestety, bagaż historyczny nie ułatwia braterstwa.
„Czy będzie się pan wysadzał w tramwaju?”
Pozwolę sobie na ton nieco prywatny. Pamiętam sytuację, która miała miejsce w szczycie konfliktu migracyjnego w Europie, kiedy jak gejzery strzelały nastroje antyuchodźcze. Gdy czekałem na tramwaj w centrum krakowskiej Nowej Huty, uprzejmy starszy jegomość, któremu przed sekundą pomogłem doładować konto telefoniczne, zwrócił się do mnie – osoby o nieco ciemniejszych włosach niż u przeciętnego Polaka i nieco ciemniejszej karnacji niż u przeciętnego Polaka – ze śmiertelnie poważnym zapytaniem: „Czy będzie się pan wysadzał w tramwaju?”. Nawet teraz, gdy przypominam sobie ten moment, czuję komizm tej sytuacji, ale i niepokój. Niepokój spowodowany potencjalnym zagrożeniem czyhającym za rogiem, we własnym kraju, z powodu nieco ciemniejszych włosów niż u przeciętnego Polaka i nieco ciemniejszej karnacji niż u przeciętnego Polaka.
Oczywiście kolor jest tylko symbolem, bo rzecz dotyczy odmienności – jakkolwiek rozumianej: językowej, etnicznej, kulturowej, religijnej. Joanna Konieczna z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego zauważa, że „Poczucie dystansu, podobnie jak inne wskaźniki postaw wobec narodów sąsiednich, jest zapewne w znacznej mierze funkcją informacji. Wiadomo od dawna, że częściej boimy się i odrzucamy to, co nieznane”5. A dane CBOS z 2015 r. pokazywały, że niemal 70% Polaków nie znało żadnej osoby należącej do mniejszości narodowej bądź etnicznej6. Nie znało, gdyż niełatwo o to w tak homogenicznym kraju jak Polska.
II wojna światowa stała się kołem zamachowym pozytywnych reform socjalnych, przewyższając znaczenie innych czynników, jak możliwości ekonomiczne, charakter ustroju politycznego czy profil rządów
Mimo pozorowanego zamknięcia Polski Ludowej w latach 1949–1989 kraj na trwałe opuściło ponad 2 mln obywateli7. To w sporej mierze były właśnie mniejszości narodowe, a raczej ich powojenny cień. Przez dekady PRL komuniści usilnie dążyli do stworzenia państwa narodowego. I udało im się. Wedle danych ze spisu powszechnego z 2011 r. (dopiero jesienią br. mają ukazać się wyniki najnowszego spisu w tym obszarze) jedynie 0,8% Polaków utożsamia się z ustawowymi mniejszościami narodowymi bądź etnicznymi. Zaznaczmy to wyraźnie: w około 38-milionowym społeczeństwie zaledwie mniej więcej 300 tys. osób odczuwa większy lub mniejszy związek z inną etnicznością niż polską. 300 tys. osób. Jedno spore miasto. Białystok.
Jak więc Polacy mieli konfrontować swoje postawy z innością czy modyfikować narosłe latami stereotypy na temat innych nacji, gdy brakowało żywego kontaktu z ich przedstawicielami? Regularna styczność z osobami reprezentującymi np. odmienne systemy wartości czy postawy ma nieprzeceniony wymiar poznawczy i przekłada się na wzajemne relacje o zmniejszonym natężeniu emocjonalnym i ideologicznym.
Niewykluczone, że z tego powodu polscy respondenci znacznie chętniej akceptują na przykład Ukraińców w takich rolach, które stosunkowo mało wpływają na ich życie8. Takich, które ograniczają konieczność kontaktu i wykluczają bezpośrednie oddziaływanie. Sąsiad czy kompan w pracy – OK, ale nie daj Boże szef czy ktoś, kto będzie miał wpływ na poczynania albo odbierze Polakowi głos.
I jeszcze jedna rzecz warta jest uwagi – dualizm w polskich postawach wobec państwa i społeczeństwa ukraińskiego. Zasadniczo Polakom łatwiej przychodzi sympatyzowanie z instytucją państwa ukraińskiego niż z samymi Ukraińcami. Piotr Kościński na łamach „Rzeczpospolitej” w 2003 r. ujął to w postaci skrótu myślowego: „Ukraińcy – raczej nie, Ukraina – tak”9. Możliwe, że echo tego zjawiska słychać także w polskiej mowie, gdyż termin „Ukrainiec” wciąż wydaje się zawierać w sobie nieprzyjemne konotacje, w przeciwieństwie do raczej pozytywnie odbieranego słowa „Ukraina”.
„Pomoc tak, przywileje nie”?
Zacytowane wyżej hasło pojawia się coraz częściej w środowiskach związanych z Konfederacją, a po cichu powtarzane jest przez Polaków kontestujących nadmierne korzystanie przez Ukraińców z polskich świadczeń socjalnych. Jasno wyraził to w marcu na Twitterze Krzysztof Bosak: „Nadgorliwość rządu i niektórych instytucji powoduje poczucie niesprawiedliwości. Nie tylko u Polaków, ale i Ukraińców, którzy przybyli wcześniej!”.
W opublikowanym dwa lata temu bardzo ciekawym raporcie Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Nowy pomysł na państwo opiekuńcze? – analizującym możliwości wprowadzenia w Polsce (rewolucyjnego) comiesięcznego świadczenia pieniężnego przyznawanego bez żadnych warunków – znalazły się niezwykle interesujące wyniki sondażu. Otóż ponad 70% pracujących Polaków twierdziło, że kontynuowałoby pracę zawodową, gdyby otrzymywało świadczenie w postaci takiego miesięcznego wsparcia pieniężnego, ale zaledwie 22% uważało, że inne osoby kontynuowałyby pracę zawodową po wprowadzeniu takiego dochodu10.
Przeciętny pogląd Polaka wygląda więc następująco: „Ja nie rzucę pracy mimo otrzymywania pieniędzy od państwa, ale z moimi sąsiadami to już nie wiadomo. Raczej wybiorą życie na socjalu”. Skąd to się u licha bierze? Polacy generalnie przejawiają nieufność w stosunku do innych osób, co manifestuje się właśnie w podejrzliwości co do trafności funkcjonowania transferów pieniężnych, gdyż „obawiają się, że trafią one do tych, którzy na to z różnych powodów nie zasługują. Jeśli są gotowi poprzeć politykę społeczną opartą na poprawie usług publicznych kosztem transferów społecznych, to właśnie ze względu na podejrzliwość wobec innych”11.
Podobne odniesienia znajdują się np. w raporcie z badań Społeczeństwo na zakręcie, gdzie wyraźnie widać, że wszyscy ci, którzy korzystają z publicznej pomocy pieniężnej, są stereotypowo i pejoratywnie postrzegani przez respondentów jako osoby konsumujące owoce ciężkiej pracy „zwykłych ludzi”12. To zjawisko potępiania korzystania ze świadczeń socjalnych wpisuje się zresztą w szerszy proces, który w innym miejscu określiłem mianem socdziaderstwa13.
Mówiąc najprościej, socdziadersi to osoby lekceważące obowiązujące prawa socjalne, co w praktyce oznacza protekcjonalizm i wykluczanie osób mających pod górkę i doświadczających ubóstwa. Socdziadersi uważają, że bieda jest wyłącznie winą biednego. Jej źródło dostrzegają przede wszystkim w degeneracji moralnej osób doświadczających ubóstwa, ich fatalnym postępowaniu i licznych dysfunkcjach. Stąd rozwiązanie tej kwestii widzą w ścisłej kontroli tych osób – a szczególnie nadzorze w wydatkowaniu transferów pieniężnych – w dyscyplinie, w posłuszeństwie, w uległości. W końcu: we wstydzie. I aby potwierdzić swoje (protekcjonalne) wybory, socdziadersi otulają to wszystko fałszywą troską o los najsłabszych. Niełatwo ocenić poziom występowania tego zjawiska w społeczeństwie polskim, ale intuicyjnie twierdzę, że jest on wysoki.
Spoglądając z tej perspektywy, można założyć, że kwestia tzw. ukraińskiej roszczeniowości socjalnej będzie stale narastała w polskim społeczeństwie. Ręka do góry, kto nie słyszał opinii, że „ci Ukraińcy to jeżdżą zbyt dobrymi autami i są zbyt zadbani jak na uchodźców wojennych”. Tak samo było z uciekinierami z Syrii. Ale to funkcjonuje także w przypadku Polaków korzystających z pomocy społecznej. Bo uniwersalne zjawisko socdziaderstwa polega właśnie na przekonaniu, że na wsparcie socjalne zasługują wyłącznie ci, którym zostały już tylko łachmany i upokorzenie.
Za bardzo niebezpieczny fenomen w polskim społeczeństwie uważam narastającą kumulację tych dwóch opisywanych wyżej uprzedzeń: etnicznego i socjalnego. Negatywna synergia płynąca z połączenia tych elementów stanowi największą barierę w realizacji pięknego snu, który czasem przychodzi do nieco rozmarzonej głowy – braterstwa Polaków i Ukraińców jako pozytywnego efektu obecnej wojny.
Wpływ wojen na politykę społeczną
Historia pokazuje, że wojna, pomimo całego swojego okropieństwa, może nieść także pozytywne konsekwencje. W wyniku tragedii II wojny światowej rozwinęły się powszechne prawa człowieka, zainicjowano wspólnotę europejską, przebudowano państwa opiekuńcze w duchu obywatelskim. Ponad 60 lat temu nestor europejskiej nauki o polityce społecznej Richard Titmuss jako pierwszy stwierdził, że światowy konflikt z lat 1939–1945 wywarł ogromny pozytywny wpływ na rozwój socjalny państw Starego Kontynentu. Mało tego, Titmuss sugerował, że wpływ wojen na politykę społeczną wzrasta wraz z intensywnością i skalą działań wojennych14.
Miał rację. Zaledwie dwa lata temu politolodzy Herbert Obinger i Carina Schmitt w artykule World War and Welfare Legislation in Western Countries, zamieszczonym w prestiżowym „Journal of European Social Policy”, opublikowali wyniki badań z 16 państw nad rozwojem ustawodawstwa socjalnego w latach 1880–1955. Autorzy doszli do wniosku, że konflikty militarne, a szczególnie II wojna światowa, były kołem zamachowym reform socjalnych, przewyższając znaczenie innych czynników w tym względzie, jak możliwości ekonomiczne, charakter ustroju politycznego czy profil rządów.
Polacy powinni zrobić wszystko, by także Ukraińcy wyszli zjednoczeni z wojny. Zjednoczeni we wspólnocie narodowej i zjednoczeni w sojuszu polsko-ukraińskim
To nie paradoks, że wojna zmniejsza różnice społeczne – bomby i brak żywności dotykają wszystkich obywateli. A to rodzi konieczność poszukiwania rozwiązań na rzecz całości społeczeństwa. Po tragicznym okresie drugowojennej bitwy o Anglię rząd brytyjski uznał, że wojenne doświadczenia solidarności i opiekuńczości międzyludzkiej zostaną zachowane także w czasie pokoju i nastąpi „instytucjonalizacja solidarności”. Zerwano z selektywnym wsparciem socjalnym dominującym do tej pory w ustawodawstwie społecznym tego państwa. Uniwersalna opieka zdrowotna, rozwój powszechnych ubezpieczeń społecznych, świadczenia społeczne dla każdej rodziny oraz wspieranie przez państwo pełnego zatrudnienia – procesy jak na tamte czasy niemalże rewolucyjne – miały być podstawą nowego wspólnotowego i opiekuńczego angielskiego społeczeństwa, jednoczącego różne grupy społeczne.
„Powszechna opieka zdrowotna jest produktem ubocznym bitwy o Anglię”15 – stwierdził polityk brytyjskiej Partii Pracy Richard Crossman, podsumowując socjalne dokonania powojennej Anglii. Nicholas Barr dodawał zaś: „Jeśli państwo opiekuńcze ma jakąś datę, to jest nią 5 lipca 1948 r., gdy równocześnie weszły w życie postanowienia ustaw o: ubezpieczeniu społecznym, wypadkach przy pracy, pomocy społecznej i państwowej służbie zdrowia (zasiłki rodzinne i wyższe emerytury wprowadzono w roku 1946)”16. Z II wojny światowej Brytyjczycy wyszli z odmienionym społeczeństwem i zjednoczeni jak nigdy.
To dobra wiadomość dla Kijowa. Polacy powinni zrobić wszystko, by także Ukraińcy wyszli zjednoczeni z wojny. Zjednoczeni we wspólnocie narodowej i zjednoczeni w sojuszu polsko-ukraińskim.
Zinstytucjonalizować doświadczenie braterstwa
Jeśli braterstwo Polaków i Ukraińców jest obecnie polską racją stanu – a tak uważam – to koniecznością jest podjęcie natychmiastowych działań w celu realizacji tej idei. Tyle że rząd polski wciąż nie określił nawet priorytetów polityki migracyjnej.
W lipcu poprzedniego roku pojawił się, co prawda, projekt takiej strategii opracowany przez Międzyresortowy Zespół do spraw Migracji, który omawiał m.in. kwestie legalnej i nielegalnej migracji, ochrony cudzoziemców czy emigracji Polaków. W myśl widniejących w nim zapisów Polska planowała zasilanie rodzimej siły pracowniczej z sześciu priorytetowych kierunków: Ukrainy, Gruzji, Armenii, Mołdawii, Białorusi oraz… Rosji.
Dokument ten jednak – opracowywany przez rok przy wsparciu organizacji pozarządowych – zawierał zaledwie nieco ponad 20 stron (sic!) i brakowało w nim choćby kierunkowych wskaźników (np. pożądanej skali migracji do Polski), co wydaje się rzeczą konieczną w dokumentach typu strategicznego. Prawdopodobnie między innymi z tego powodu w listopadzie poprzedniego roku nagle zniknął z porządku obrad Rady Ministrów i raczej już doń nie wróci. Szczególnie że sytuacja migracyjna po 24 lutego 2022 r. uległa diametralnej zmianie. Nie pomaga także fakt, iż dopiero w kwietniu tego roku utworzono funkcję pełnomocnika rządu ds. uchodźców (został nim wiceminister administracji i spraw wewnętrznych Paweł Szefernaker), o którym jednak – jak się wydaje – mało kto z obywateli w ogóle słyszał.
Polska bezwzględnie potrzebuje zatem dokumentu wytyczającego drogę do sojuszu z Ukrainą. Drogę do braterstwa. Do zjednoczenia. Taki dokument – mówiąc metaforycznie – zszyje polityczno-społecznymi nićmi dwa odległe od siebie elementy. W tym duchu Edwin Bendyk i Piotr Buras pisali, że: „W Polsce już dzisiaj należy myśleć o tym, jaką rolę nasz kraj mógłby odgrywać w powojennej architekturze bezpieczeństwa, która musi się zrodzić na gruzach aktualnego porządku”17.
W rzeczy samej – nie wystarczy nakładka na Facebooku promująca akcję „Płomień braterstwa”. Trzeba siąść i opracować wielopłaszczyznowy dokument tego typu. Co powinno się w nim znaleźć? Trzy poziomy wydają się kluczowe.
Po pierwsze, strategia powinna odnosić się do kwestii historycznych – od powołania grupy historyków z Polski i Ukrainy w celu wypracowywania pojednania na tym gruncie, po ustanowienie polsko-ukraińskiego instytutu zajmującego się zagadnieniami przeszłości i przyszłości. Nie sądzę, by bez załatwienia kwestii historycznych udało się nawiązać trwałe braterstwo między Polską a Ukrainą.
Po drugie, strategia powinna wziąć pod uwagę poziom międzyludzki – to, co zasadniczo już trwa w społeczeństwie polskim. Należy to ująć w formę zinstytucjonalizowaną: przedstawić założenia do procesu systemowych interakcji między Polakami i Ukraińcami w celu rozwijania stosunków międzyludzkich. W literaturze naukowej określa się to mianem „podejścia relacyjnego” (relational approach), które zakłada, że stosunki między przeciętnymi obywatelami różnych państw są fundamentem w rozwiązywaniu problemów międzynarodowych.
I po trzecie, dokument musi dotykać poziomu międzypaństwowego – od podpisania traktatu sojuszniczego pomiędzy Polską a Ukrainą, poprzez popieranie integracji Kijowa z Unią Europejską, aż po powołanie forum wspólnych interesów gospodarczych. Krótko mówiąc, w tym punkcie idzie o prawno-organizacyjne zaplanowanie wspólnoty interesów polityczno-ekonomicznych. Sztuka polega na tym, by na tych trzech poziomach osiągnąć konsensus pomiędzy Polską a Ukrainą.
To trudne, ale nie niemożliwe. Przecież na dobrą sprawę językowo, historycznie, kulturowo czy mentalnie Polakom bliżej jest do Ukraińców niż do społeczeństw zachodnich. Któż jak nie Ukraińcy ma najbardziej zbliżone do Polski martyrologiczne dzieje? Grzegorz Szymborski pisał na łamach portalu Więź.pl, że wyprawa kijowska z 1920 r. uchodzi obok bitwy pod Chocimiem, stoczonej trzysta lat wcześniej, za najbardziej znamienity przykład polsko-ukraińskiego braterstwa. W obu przypadkach zdystansowanych do siebie Polaków i Ukraińców zjednoczył wspólny wróg18. Tak też jest dzisiaj.
Nie mam wątpliwości, że proces, który obecnie zachodzi w polskim społeczeństwie – to epokowe wsparcie dla uchodźców z Ukrainy – należy potraktować jako działanie sprzyjające niedopuszczeniu do tego, by upiory przeszłości zadecydowały o przyszłości relacji Warszawy i Kijowa. Gigantycznym, ale koniecznym wyzwaniem powinna być próba rozciągnięcia tej solidarności na czasy po ustaniu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Tak jak w powojennej Anglii – chodzi o jej zinstytucjonalizowanie. Jestem przekonany, że niepodjęcie tej próby byłoby ogromnym polskim błędem. Błędem epokowym.
1 S. Rudnicki, Równi, ale niezupełnie, Warszawa 2008.
2 Nie jesteśmy ukrainofilami. Polska myśl polityczna wobec Ukraińców i Ukrainy. Antologia tekstów, red. P. Kowal, J. Ołdakowski, M. Zuchniak,Wrocław 2008, s. 7.
3 Z. Kossak-Szczucka, Pożoga. Wspomnienia z Wołynia 1917–1919, Warszawa 1996, s. 377.
4 Stosunek do innych narodów. Komunikat z badań CBOS, Warszawa 2020.
5 J. Konieczna, Polacy–Ukraińcy, Polska–Ukraina. Paradoksy stosunków sąsiedzkich, www.batory.org.pl/doc/paradoksy.pdf [dostęp: 22.04.2022].
6 Tożsamość narodowa i postrzeganie praw mniejszości narodowych i etnicznych. Komunikat z badań CBOS, Warszawa 2015, s. 4.
7 D. Stola, Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949–1989, Warszawa 2010.
8 J. Konieczna, Polacy–Ukraińcy, Polska–Ukraina,dz. cyt.
9 P. Kościński, Niebezpieczne „terytorium etniczne”, „Rzeczpospolita”, 1 lipca 2003.
10 P. Kukołowicz, R. Szarfenberg, R. Trzeciakowski, Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Nowy pomysł na państwo opiekuńcze?, Warszawa 2020, s. 7.
11 P. Sadura, S. Sierakowski, Koniec hegemonii 500 plus, Warszawa 2021, s. 25.
12 Społeczeństwo na zakręcie. Zmiany postaw i wartości Polaków w latach 1990–2018, red. M. Marody, Warszawa 2019, s. 86.
13 K. Chaczko, Przypowieści socdziadersów, www.magazynkontakt.pl/przypowiesci-socdziadersow [dostęp: 25.04.2022].
14 R. M. Titmuss, Essays on the Welfare State, London 1958 [tłum. własne].
15 J.-N. Müller, Przeciw demokracji. Idee polityczne XX wieku w Europie, Warszawa 2016, s. 182.
16 N. Barr, Ekonomika polityki społecznej, Poznań 1993, s. 49.
17 E. Bendyk, P. Buras, Polska wobec wojny, Polska w świecie po wojnie. Zadania na nowy czas, Warszawa 2022, s. 3.
18 G. Szymborski, „Polacy dwudziestolecia zawiedli cudze i własne nadzieje”. Jerzy Stempowski o Polakach i Ukraińcach, www.wiez.pl/2020/04/22/polacy-dwudziestolecia-zawiedli-cudze-i-wlasne-nadzieje-jerzy-stempowski-o-polakach-i-ukraincach [dostęp: 29.04.2022].
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2022 jako część bloku tematycznego „Inna Ukraina w innym świecie”.
Pozostałe teksty bloku:
Dmytro Stus, „Dziennik wojenny z mojej wioski”
„Nieśmiertelniki, Koniec stycznia”, wiersze Hali Mazurenko
„Wojna wszystko zmieniła”, Bogumiła Berdychowska w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim i Grzegorzem Pacem
Natalia Bryżko-Zapór, „«Wkrótce was wyzwolimy». Wołodymyr Zełenski i Iwan Groźny”
Włodzimierz Marciniak, „Rosja: powracający totalitaryzm”
Marek Rymsza, „Solidarnościowy kapitał mobilizacyjny. Polacy wobec ukraińskich uchodźców”
Mariusz Antonowicz, „Jeśli padnie Ukraina, następna będzie Litwa”