Znak. Rok Miłosza

Lato 2024, nr 2

Zamów

Paweł Gużyński OP: Bez wysłuchania osób pokrzywdzonych nic dobrego by się nie wydarzyło

Paweł Gużyński OP. Łódź, 17 stycznia 2020. Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

Ugody podpisane z osobami pokrzywdzonymi przez dominikanów to szansa na sprawiedliwość i pojednanie. A przed nami ciąg dalszy: reforma zakonu – mówi ojciec Paweł Gużyński. 

Jak informowaliśmy przedwczoraj, w sobotę 22 stycznia 2022 r. Paweł Kozacki OP – w ostatnich godzinach urzędowania jako przełożony Prowincji Polskiej Zakonu Kaznodziejskiego – podpisał ugody z kilkoma osobami skrzywdzonymi przez swojego współbrata Pawła M., byłego duszpasterza akademickiego we Wrocławiu. Ugody te określają wysokość finansowego zadośćuczynienia. Kapituła polskich dominikanów w tych dniach dyskutuje nad kwestiami zadośćuczynienia pozafinansowego.

W długich rozmowach między osobami pokrzywdzonymi a władzami zakonu znaczącą rolę odegrało siedmiu dominikanów, którzy nawiązali bliskie kontakty z osobami dotkniętymi przed laty różnymi formami przemocy z rąk swego współbrata, a następnie lekceważonymi przez 20 lat. Zakonnicy stali się pośrednikami w rozmowach. Doprowadzili m.in. do bezprecedensowego spotkania grupy osób pokrzywdzonych z Radą Prowincji. 

Wesprzyj Więź.pl

Poniżej rozmowa z jednym z tej siódemki – Pawłem Gużyńskim OP. Obecnie mieszka on w Rotterdamie. Jest magistrem studentów i mistrzem nowicjatu niderlandzkich kleryków dominikańskich. 

*

Zbigniew Nosowski: Trzy dni temu jedna z kobiet skrzywdzonych przez Pawła M., która podpisała ugodę, powiedziała mi: „Mam poczucie gorzkiej satysfakcji, że w ciągu tych kilku miesięcy liczba dominikanów, którzy stali po naszej stronie, wzrosła z jednego do siedmiu”. Siedmiu Sprawiedliwych ocaliło Sodomę?

Paweł Gużyński OP: Gdyby było nas tylko siedmiu, to nic by się nie udało. A sporo – zdecydowanie sporo – jednak się udało. Nasza grupa liczyła, owszem, siedmiu braci, ale nasze inicjatywy wspierali oczywiście także inni polscy dominikanie. 

Po wysłuchaniu osób pokrzywdzonych zrozumiałem, że nie można obecnie być dalej polskim dominikaninem w taki sam sposób, jak dotychczas

Paweł Gużyński OP

Udostępnij tekst

Pierwszy Sprawiedliwy to – wiadomo – o. Marcin Mogielski, który w raporcie komisji Tomasza Terlikowskiego nazwany został „głównym orędownikiem pokrzywdzonych”. A skąd wzięła się pozostała szóstka?

– Z poruszenia serca. U mnie zaczęło się od tego, że w ramach dyskusji wewnątrzdominikańskich po publikacji raportu zaproponowałem regularne debaty online w piątkowe wieczory. Rozmawialiśmy m.in. z członkami komisji, z pełnomocnikiem osób pokrzywdzonych i pełnomocnikiem prowincji. W trakcie tych rozmów samoistnie wyłoniła się „grupa dobrej woli”. 

Najpierw wspólnie z Marcinem zaczęli działać Maciej Biskup i Wojciech Jędrzejewski. Byli w kontakcie z osobami pokrzywdzonymi jeszcze przed publikacją raportu i próbowali wpływać na decyzje władz prowincji, domagając się m.in. osobistych spotkań z osobami skrzywdzonymi i zmiany języka negocjacji. Po raporcie do tej trójki dołączyli Tomasz Biłka, Gaweł Włodarczyk i ja. A chwilę później – także Maciej Kosiec. 

Byliśmy wstrząśnięci i wstydziliśmy się za wielkie krzywdy, do jakich doszło w dominikańskim klasztorze z rąk naszego współbrata. Chcieliśmy pomóc uruchomić takie procesy, które sprawią, żeby nasz zakon zachował się, jak trzeba – uznał swoje winy, żałował za nie, przeprosił i zadośćuczynił. Taki cel nam przyświecał.

Dość szybko zorientowaliśmy się, że rozmowy między pełnomocnikami osób pokrzywdzonych a władzami prowincji znalazły się w poważnym impasie. Po pewnym czasie nasza rola mediacyjna została oficjalnie zaakceptowana i potwierdzona przez władze zakonu. Jako „siódemka” zaproponowaliśmy, żeby zacząć od nowa – czyli od wsłuchania się w głos osób skrzywdzonych. 

Opowiedzieliśmy o tym pomyśle osobom wykorzystanym przez Pawła M., z którymi byliśmy w kontakcie (a Marcin – od roku 2000). Z zaciekawieniem słuchały, gdy im mówiłem, że w episkopacie Stanów Zjednoczonych przed wielu laty, jeszcze za Jana Pawła II, proporcje głosów w kwestii wykorzystywania seksualnego były pół na pół. I wtedy zaproponowano całemu amerykańskiemu episkopatowi trzy dni poświęcone wyłącznie wysłuchaniu ofiar. Po tych trzech dniach 97 proc. biskupów było za przyjęciem polityki „zero tolerancji”.

Osoby wykorzystywane przez Pawła M. najpierw nie dowierzały, że takie spotkanie jest w ogóle możliwe, ale później zobaczyły w tym także swoją szansę wysłuchania, do którego od lat bezskutecznie dążyły. Po uzyskaniu akceptacji prowincjała i rady prowincji udało się zorganizować takie spotkanie na tydzień przed Bożym Narodzeniem, 18 grudnia 2021 r., we Wrocławiu. 

Spotkanie to odbyło się w tym samym klasztorze, w którym Paweł M. przekształcił działające tam duszpasterstwo akademickie w destrukcyjną sektę. To tam dochodziło do przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej, duchowej i finansowej. Czy to było odpowiednie miejsce dla osób pokrzywdzonych?

– One zaakceptowały tę propozycję, choć dla niektórych było to trudne. Ale tym samym barokowy refektarz, w którym się spotkaliśmy, stał się miejscem niezwykłego bezprecedensowego wydarzenia. Spotkaliśmy się, żeby przede wszystkim usłyszeć świadectwa życia osób pokrzywdzonych oraz ich pytania, oczekiwania i postulaty kierowane do dominikanów. 

To nie były negocjacje, lecz wysłuchanie. Bez tego wydarzenia nic dobrego później by się nie wydarzyło. Gdyby odbyło się ono zaraz po publikacji raportu, to dziś byliśmy już dużo dalej.

Uczestniczyli w tym spotkaniu przede wszystkim: dziewięć osób pokrzywdzonych, obecny prowincjał i jego poprzednik oraz członkowie Rady Prowincji. Oni wszyscy mieli prawo głosu, ale i tak władze naszej prowincji miały po prostu słuchać. Poprzez rozmowę twarzą w twarz spotkanie miało służyć usłyszeniu bólu osób pokrzywdzonych oraz wspólnemu poszukiwaniu dróg wyjścia z impasu związanego z poczuciem ich depersonalizacji. Ponadto zaproszeni do udziału byli pełnomocnicy prawni stron oraz nasza siódemka – ale z założenia bez prawa głosu. 

W moim przekonaniu po tym spotkaniu atmosfera rozmów zmieniła się na tyle znacząco, że porozumienie stało się możliwe. Co prawda, rozmowy bardzo jeszcze meandrowały (nie będę, rzecz jasna, opowiadał żadnych szczegółów), ale ostatecznie doszło do podpisania ugód dotyczących zadośćuczynienia finansowego z większością osób, które zgłosiły swoje krzywdy do władz prowincji. Obecnie podpisywane są ostatnie z ugód. 

Jakie znaczenia dla „siódemki” ma podpisanie tych dokumentów? 

– To zamknięcie pewnego bardzo trudnego etapu bardzo złożonego procesu. Te ugody to według mnie szansa na sprawiedliwość i pojednanie. Ale bynajmniej nie jest to koniec drogi. 

Nie chcę łatwo używać wielkich radykalnych haseł typu „głębokie pojednanie” albo odwrotnie: „nic istotnego się nie stało”. Mówię o szansie, a nie o dokonanym pojednaniu. Proces przywracania godności osobom wykorzystanym przez naszego współbrata wciąż trwa. 

Z jednej strony znam dobrze relacje dwóch skrzywdzonych kobiet, które – po uzgodnieniu treści umów z zakonem – mówiły o doświadczeniu głębokiego pokoju. Jedna z nich spotkała się specjalnie z prowincjałem Pawłem Kozackim i jego poprzednikiem Krzysztofem Popławskim. W jej opowieści o tym spotkaniu wyraźnie obecne jest chrześcijańskie pojednanie w swojej pełni: oparte na sprawiedliwości, a nie na bagatelizowaniu zła. 

Z drugiej strony wiem jednak, że inne osoby skrzywdzone odbierają całą sytuację nieco inaczej. Co więcej, mam też świadomość, że za jakiś czas coś może się zmienić, a wtedy zadośćuczynienia i pojednania doświadczą ci, którym go teraz brakuje – i odwrotnie. To wszystko jest obecnie po prostu bardzo świeże, żywe i delikatne. Zresztą ja sam nie wiem, jaką będę miał ocenę tych porozumień. Dziś mam poczucie zadowolenia na poziomie trzech czwartych, ale jak będzie po kapitule albo za rok? 

Krzywdy, o których mówimy, były koszmarne, rany są bardzo głębokie, ich gojenie to długi proces. My jako dominikanie możemy i powinniśmy w tym procesie towarzyszyć. Na razie udało się nam uruchomić – co rzadkie w instytucji kościelnej – wewnętrzne mechanizmy prowadzące do rozliczenia i samokrytycznej refleksji. Ale przed nami ciąg dalszy. 

Co powinno się teraz dokonać w prowincji polskiej dominikanów?

– Przede wszystkim potężna przemiana mentalna. Powiem to na swoim przykładzie. Po grudniowym spotkaniu „okrągłego stołu”, wracając do Rotterdamu, uświadomiłem sobie, że dobrze, iż mam ze sobą paszport, to przynajmniej wiem, jak się nazywam. Resztę tożsamości będę bowiem musiał skonstruować od nowa. 

Po prostu po tym wszystkim, co usłyszałem, dotarło do mnie, że nie można obecnie być dalej polskim dominikaninem w taki sam sposób, jak dotychczas. Zrozumiałem, że uczestniczyłem w jakimś chorym systemie – który tolerował okrutne przestępstwa, nie potrafił ich rozpoznać ani właściwie odpowiedzieć na krzywdy. I to trzeba zmienić!

Musimy więc zredefiniować życie zakonne, różne formy naszego funkcjonowania. Powinno to być dokonane bardzo gruntownie. Jako „siódemka” złożymy ok. 18 wniosków do kapituły. Postulujemy m.in. wyjaśnienie, jak mogło się wydarzyć w naszym zakonie coś takiego, że Paweł M. mógł swobodnie działać tak długo, co temu sprzyjało, kto go wspierał. Trzeba to zrobić bardzo wnikliwie, krok po kroku, tak jak się bada katastrofy lotnicze – żeby potem sporządzić checklistę rzeczy, które trzeba sprawdzić, zanim uruchomimy samolot. Kościół, w tym dominikanie, takiej checklisty nie miał. Teraz powinna ona powstać. 

Wysłuchanie osób pokrzywdzonych sprawiło, że nastąpiły pozytywne zmiany wewnętrzne w uczestnikach wrocławskiego spotkania. Teraz powinniśmy tę zmianę w skali mikro przenieść na reformy strukturalne wewnątrz całej prowincji. Inaczej cały ten wysiłek pójdzie na marne. 

Czy polscy dominikanie mają gotowość do poradzenia sobie z tymi wyzwaniami?

– Gdybym w to nie wierzył, to bym tych wniosków nie tworzył. Mam nadzieję, że bracia do tego dojrzeją, tak jak kiedyś dojrzeliśmy do przeprowadzenia wewnętrznej lustracji. 

Ciąg dalszy to również zadośćuczynienie pozafinansowe, które obecnie nie zostało objęte uzgodnieniami. Czy to nie błąd? 

– Nie. Podpisanie porozumień w sprawach finansowych to akt sprawiedliwości, po którym należy iść dalej. Ci, którzy złożyli swoje podpisy, uczynili to w sposób wolny, bez przymuszania. Natomiast wszystkie kwestie nazywane zadośćuczynieniem pozafinansowym to działania, które powinni podjąć sami dominikanie. 

Po grudniowym spotkaniu wrocławskim bardzo świadomie dążyliśmy do zawarcia porozumienia przede wszystkim w sprawie zadośćuczynienia finansowego, bo chcieliśmy te kwestie rozstrzygnąć przed końcem kadencji obecnych władz prowincji. Prowincjał i dotychczasowa rada uczestniczyli w tym wysłuchaniu – więc do nich należało podjęcie decyzji ze strony zakonu. Spotkali personalnie osoby pokrzywdzone, a nie tylko ich opowieści spisane na piśmie. 

Kwestie zadośćuczynienia pozafinansowego nie zostały odłożone ad acta. Są już obecne w wewnętrznych pracach prowincji, a obecnie rozmawiają o nich uczestnicy kapituły prowincjalnej, która właśnie teraz obraduje w Krakowie i jest najwyższą władzą polskich dominikanów.

Rzetelne rozliczenie z przeszłością musi mieć także wymiar personalny. Przecież to się wszystko samo nie działo. Konkretni ludzie podejmowali konkretne decyzje. Raport komisji Terlikowskiego dość dobrze to pokazuje, gdy się weń wnikliwie wczytać. 

Wesprzyj Więź

– Dlatego na podstawie zeznań osób pokrzywdzonych sporządziliśmy listę braci, którzy mieli jakąś wiedzę o działaniach Pawła M. i nic z nią nie zrobili albo zadziałali niewłaściwie, milcząc czy ukrywając zarzuty. Postulujemy, żeby kapituła zobowiązała nowego prowincjała do wysłuchania zeznań tych braci, ich weryfikacji, a następnie określenia win i wyciągnięcia konsekwencji personalnych. 

Co będzie dalej z osobami pokrzywdzonymi? Dominikanie zajmą się teraz własnymi sprawami wewnętrznymi – czy nie zapomnicie o kobietach i mężczyznach wykorzystanych przez Pawła M.?

– Droga, którą wspólnie z nimi przeszliśmy, sprawiła, że powstały między nami istotne relacje. Nas jako dominikanów obecnie te relacje zobowiązują wewnętrznie do wierności. Dla niektórych słowo „zobowiązanie” może brzmieć niewłaściwie. Chodzi tu po prostu o świadomość, że my z nimi chcemy i musimy być blisko, tak normalnie po ludzku. Przez ponad 20 lat należało im się to ze strony dominikanów. Mamy sporo do nadrobienia…

Przeczytaj także: Duchowa i psychiczna transgresja Pawła M.

Podziel się

10
1
Wiadomość

Dziekuję tym siedmiu Dominikanom, w tym O. Mogielskiemu , dominikanowi ze Szczecina. Ale tak powinno sie stac w całej Polsce! Pan Jakub Pankowiak tyle razy prosił aby Go episkopat wysłuchał i co? Nic! Do dzis nie otrzymał zaproszenia! Ani On ani inne osoby wykorzystane! Bo my dla polskich biskupów NIE ISTNIEJEMY !!

Zycze o. Guzynskiemu duzo sil i twardej skory! My go tu chwalimy i podziwiamy, ale zdaje sobie sprawe, ile gwaltownych atakow musi on teraz wytrzymac od strony wspolbraci albo “zatroskanych o dobro Kosciola”.

Był przewrót kopernikański będzie przewrót dominikański oby. Zgadzam się z komentarzami.
Niemniej jedna wielka ohyda przychodzi mi na myśl o postępowaniu Episkopatu, teraz będą mieli choć namiastkę właściwego postępowania. Na spotkaniu w Episkopacie jeszcze winni być Głódź, Dziwisz i wielu innych. Episkopat bez prawa głosu tylko słuchać a moderatorem spotkania pan Tomasz Terlikowski ewentualnie pan Zbigniew Nosowski. Spotkanie trwałoby chyba z kwartał albo i dłużej.

Panie Dark, problem w tym , ze episkopat nie chce ani nic usłyszeć ani nikogo z nas zobaczyć! Tyle jest wokół zmian na lepsze, w Niemczech, laickiej Francji, w Hiszpanii byle tylko nie u nas! I tak czynią biskupi w kraju Sw. Jana Pawła II . Piękny przykład dają całemu narodowi! Obojętności, cynizmu, hipokryzji ! Zapomnieli o Ewangelii, zapomnieli o nauce Jezusa!

Nie rozumiem podziału na tych “siedmu wspaniałych”, braci w tle, i tych jedynych “winnych”, czyli władz prowincji (w domyśle). Czy żaden z tych siedmiu nie wiedział lub nie domyślał się tego, co działo się kiedyś we Wrocławiu? I czy sami czują się lepsi, jako ci, którzy niczego nie zaniedbali? O ile dobrze się orientuję, niektórzy członkowie zarządu ( już minionego) prowincji wstępowali do zakonu wówczas, gdy sprawa Pawła M. była już zauważona w zakonie i były próby ukarania go.